- W empik go
Pomiędzy wiarą a przekleństwem - ebook
Pomiędzy wiarą a przekleństwem - ebook
Kirke budzi się w lesie i… niewiele pamięta. Samotnie wędruje w poszukiwaniu ludzi, aż w końcu znajduje schronienie w domostwie starszego mężczyzny, Anxona. Tutaj prowadzi spokojne życie otoczona ludźmi, którzy ją wspierają i pomagają w codziennych obowiązkach.
Pewnego razu w mieście dziewczyna zostaje brutalnie napadnięta, rozpoczyna więc intensywny trening, żeby nikt więcej jej nie skrzywdził.
Coś lub ktoś wciąż nie daje jej spokoju, wzywa ją, a pytanie „kim jest” zadaje sobie coraz częściej… Kirke musi stawić czoła wielu niebezpieczeństwom i dokonać trudnych wyborów, które pomogą jej zrozumieć, kim jest, ale i mogą zmienić przyszłość dwóch światów.
Jaką tajemnicę skrywa jej przeszłość?
„Pomiędzy wiarą a przekleństwem” to wciągająca opowieść o odwadze i poszukiwaniu tożsamości, która wprowadza czytelnika w świat ludzi i bogów. Czy odważysz się podążyć wraz z Kirke przez labirynt mitów i tajemnic?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68032-63-5 |
Rozmiar pliku: | 937 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
U samego schyłku pamięci pradawnych bogów,
tam, gdzie pierwsza kropla wypełniła bezmiar,
narodziła się rzeka, wypełniona łzami nieuniknionego
i nieodwracalnego losu.
Gdy mądrość i przerażenie splecione były w myślach bogów,
szeptano:
Nic za darmo, najdroższe zapłać,
choćbyś nie wiedział, co jest najcenniejsze,
oddasz z nadmiarem, a życzenie się spełni.
Pradawną wodę zdradzili, ukryli za nieprzebranymi przeszkodami. Zapomniały o niej bóstwa, lecz Ananke i jej wieczny kompan Chronos, strażnicy wszechnieśmi, znają każdą duszę.
Grają w swe gry, a losy kręte jak ich własna istota się nie nudzą.
Bacz, śmiałku, gdy przeciwstawisz się nieprzebranym barierom,
gdy zanurzysz się w rzece Ananke.
Nagrodą cię obdarzą, lecz pamiętaj – co poświęcisz, będzie najcenniejsze…
Ananke i Chronos, nierozłączną więzią spirali spleceni,
są usposobieniem wieczności i czasu.
Ona, jako eteryczna konieczność,
odwiecznym piórem maluje losy tkwiące w sercach gwiazd.
On zaś, niepojęty strażnik czasu, wykuwając sekundy na gwieździstej tarczy,
odcina życia jak strugi rzeki.
Razem stanowią ołtarz,
na którym wznoszą się wszystkich dusz nadzieje i lęki,
w nieustającym tańcu gry życia.
Na skale pamięci wyryte są imiona dwóch bóstw wzbudzających strach i nadzieję. Niepokonani, wieczni i nie do zatrzymania. Nefeshe, czytając te słowa, czuje, jak wstrząsające uczucia władają jej umysłem. Pełne nadziei jest jej szaleńcze pragnienie. Co noc układa z nim plan, wierząc, że się uda, nawet jeśli świat, jaki znają, zapłonie…Rozdział 1
Nieznany świat
Pomóż… ofiaruj nas! – Morze szeptów przelatywało przez umysł, nie pozwalając jej na oddech.
– Uciszcie się! – błagała przez ściśnięte gardło. Czuła chłód ziemi i ciemność. Umierała, aby odrodzić się na nowo.
Otworzyła oczy nienawykłe do ciemności i wzięła głęboki oddech, gdy rozrywający ból przeszył ją na wskroś. Ze wszystkich sił próbowała się podnieść, ale zemdlała… I znów się obudziła. Z ogromnym wysiłkiem przekręciła się powoli na bok, słysząc dziwne odgłosy z oddali. Nie rozpoznała ich, zdawały się dzikie i niebezpieczne. Mimo dezorientacji i lęku powoli policzyła do trzech i na kolejnym mocnym wdechu podniosła wiotkie ciało. W tej samej chwil poczuła, jak treść żołądka podchodzi jej do gardła. Było jej słabo… Nie wiedziała, ile czasu upłynęło, odkąd znów zemdlała, ale poczuła się lepiej. Wzdrygnęła się, czując gorzki smak w ustach i dziwną woń, która – zdaje się – pochodziła od niej. Było jednak coś ważniejszego. Położyła dłoń na piersi i przesunęła ją pomału w dół. Na szczęście nie wyczuła żadnych ran.
– Jest dobrze – szepnęła do siebie.
Powoli usiadła, a jej oczy zdążyły przywyknąć do mroku. W końcu zaczęła rozpoznawać otoczenie.
Dookoła na wietrze kołysały się potężne drzewa. Wyostrzyła zmysły, nasłuchiwała. Doszły do niej lekkie odgłosy tętniącego życiem lasu. Zimny dreszcz przeszedł po jej karku, gdy przypomniała sobie dziwne dźwięki przed upadkiem. Czy to był sen?
Uniosła wzrok ku koronom drzew i zastygła na chwilę. Magicznie – to jedno słowo cisnęło jej się na usta i choć nie rozpoznawała gwiazd ani żadnych konstelacji, zachwycała się pięknem nieba. Pomału wzięła głęboki wdech świeżego, czystego powietrza. Jest dobrze – powtarzała sobie w myślach. Stojąc na roztrzęsionych nogach, próbowała zebrać myśli. Czuła, że jej ciało jest słabe, a czarna plama spowiła wszystkie wspomnienia. Szepty i krzyki to jedyne, co pamiętała, nie widziała obrazów. Udało jej się wyłapać jakieś pojedyncze słowo. To imię – Kirke…
Czy tak się nazywam? – zastanawiała się. Jednak jej skupienie minęło wraz z pojawieniem się przeraźliwego skowytu, który dobiegał z oddali, wprawiając serce w niebezpiecznie szybki rytm.
– Czas stąd ruszać – szepnęła w przestrzeń.
Była zdezorientowana, przez co nie mogła zdecydować, w którym kierunku iść. Gdy znów usłyszała przeraźliwy skowyt, instynktownie skierowała się w przeciwną stronę. Wykrzywiła usta z irytacji, gdyż każdy krok wydawał się ciężki i powolny. Sama nie wiedziała, jak daleko uszła, potykając się co chwilę. Nagle zamarła w bezruchu. Przebiegła oczami dookoła i nasłuchiwała. Woda! Napełniła ją nowa energia, gdy zrozumiała, że słyszy szum pobliskiej rzeki. Ostrożnie zbliżyła się do brzegu i padła na kolana ze łzami w oczach, gdy zobaczyła, którędy płynie. Była za wysoko, aby dosięgnąć i zaczerpnąć wody dłonią. Przez moment wyobrażała sobie, jak do niej wskakuje, dając ukojenie zbolałemu ciału.
Położyła się na plecach i schowała twarz w dłoniach, a z jej wysuszonego na wiór gardła wydobył się cichy szloch. Zacisnęła zęby. Tak być nie może, wstawaj, głupia! – beształa się w myślach. Wykończona znów podniosła zbolałe ciało i przyjrzała się sobie. Blask księżyca oświetlał jej drobną postać. Odziana była w długą tunikę i dziwne, choć wyglądające na solidne, skórzane obuwie. Zastanawiała się co dalej. Po chwili wyczuła coś zwisającego przy boku. Uniosła w dłoni małą skórzaną torebeczkę przyczepioną do sznurka, który otaczał jej talię. Wpadła na świetny pomysł.
Po kilku nieudanych próbach zaczerpnięcia wody w torebeczkę w końcu się to udało dzięki sznurowi i długiemu kijowi. Nie sądziła, że rzeka jest tak nisko. Całe szczęście, że chwilowe marzenia o wskoczeniu do niej pozostały tylko w jej głowie.
Było przyjemnie. Zachwycała się tym uczuciem, choć nie trwało długo. Urzekło ją to, co widziała na gwieździstym sklepieniu. Zastanawiała się, czy odpocząć jeszcze chwilę, jednak skarciła się w myślach, bo nigdy nie wiadomo, kogo lub co może przyciągnąć woda. Coś jej mówiło, żeby nie oddalać się od rzeki, więc ruszyła wraz z jej nurtem.
O świcie przywitało ją piękne wschodzące słońce i – o dziwo – dostrzegła, że las zaczyna się rozrzedzać! Słońce było już wysoko, dzięki czemu zorientowała się, że wskazuje południe. Nie miała już siły iść. Znalazła więc miejsce pod drzewem i zasnęła.
Po kilku dniach tułaczki zaczęła tracić nadzieję, że uda jej się wydostać z tego lasu. Na szczęście znalazła pożywienie, więc przynajmniej nie szła z pustym żołądkiem. Z każdym łykiem wody oraz po każdym posiłku czuła, jak nabiera siły, była dużo spokojniejsza i bez lęku radowała się otaczającym ją pięknem. Co jakiś czas, mijając polany, zdumiewała ją fauna i flora, niekiedy zapierająca dech w piersiach, jakby nierealna. Miewała momenty melancholii, gdy spoglądała na rośliny. Kiedy w końcu poczuła się pewniej i bezpieczniej, postanowiła przy najbliższej okazji wziąć kąpiel, którą odkładała z obawy, że coś się może stać – dotychczas tylko lekko się obmywała.
Nim słońce sięgnęło południa dotarła do wielkiego jeziora otoczonego bujną roślinnością. Często się zastanawiała, czy coś czyha pod wielkimi kolorowymi płatami kwiatów, a może były to gatunki mięsożerne, które swoim pięknem przyciągają ofiary. Zwróciła uwagę, że niektóre rośliny wydzielają piękny zapach, z całą pewnością niebezpieczny. Szybko to zrozumiała, bo małe zwierzęta, przebywając w ich pobliżu, zachowywały się dziwnie i padały bez ruchu. Mogła tylko zgadywać, jaka jest symbioza tego miejsca. Co się dzieje z innymi zwierzętami, które żerują na roślinach? Wiedziała, że w przyrodzie wszystko ma swój cel i porządek.
Gdy zostawiła mokre ubranie na pobliskim kamieniu, myślała o tym, jak wejść do lodowatej wody. Najpierw sądziła, że będzie to łatwizna, jednak gdy przepierała ubranie, jej dłonie zmarzły. Wzięła kilka wdechów i z zamkniętymi oczami wsunęła do wody jedną, a potem drugą stopę, zaciskając zęby coraz mocniej. Kiedy woda sięgała jej do pasa, zanurzyła się. Po chwili ciało się rozgrzało i nie czuła już przeszywającego chłodu. Próbowała się zrelaksować, jednak przez jej głowę przechodziły najróżniejsze myśli i setki pytań bez odpowiedzi, które mocno ją irytowały. To skłoniło dziewczynę do szybszego wyjścia z jeziora. Nie wiedziała, czy dobrze robi, ale zaryzykowała drzemkę w pobliżu wody, która zapewne była też wodopojem dla przeróżnych istot. Choć dotąd nie widziała niczego groźnego, to miała świadomość czyhającego w lesie niebezpieczeństwa. Wrogich odgłosów i przeraźliwych skowytów ofiar drapieżców nie dało się zagłuszyć myślami, dlatego kiedy tylko mogła, starała się chodzić tam, gdzie było najmniej drzew. Wiedziała, że potrzebuje odpoczynku, więc już odziana zamknęła oczy, pozwalając, aby ciepłe promienie słońca ogrzały jej twarz.
Z błogiego snu wybudził ją powiew wiatru. Był na tyle silny, że od razu usiadła, choć przez chwilę nie była pewna, czy wciąż nie śni. Rzuciła się do biegu, a to, co widziały jej oczy, zdawało się irracjonalne. Z całych sił pędziła za dziwnym stworzeniem, którego trzepotanie skrzydeł pomyliła z wiatrem. Czy dobrze zrobiła, goniąc to wielkie dziwne ptaszysko? Chciała mu się przyjrzeć. Ciekawość i fascynacja pchały ją do tego tak bardzo, że gdy zniknęło jej z pola widzenia za gęstym lasem, wbiegła tam, zapominając, że powinna się trzymać z dala. Zdyszana oparła dłonie na kolanach.
Usłyszała trzask i zamarła w bezdechu, a serce zaczęło jej szaleńczo walić. Słyszała te same dźwięki wiele razy, ale nie przypominała sobie, by miało to miejsce w środku dnia. Zawsze oczami wyobraźni starała się zwizualizować te stworzenia, choć nigdy nie miała szansy ich dostrzec. Aż dotąd. Gdyby przed śmiercią miało jej przelecieć wspomnienie żywota, to powinno właśnie teraz, choć byłoby ono wyjątkowo krótkie. Nieopodal, nisko odstawała gałąź, po której mogłaby się wdrapać na drzewo, jednak nie wiedziała, czy zdąży do niego dobiec ani czy stwory już się na nią czają. Była pewna ich obecności. Nie miała wyjścia… Trzy… dwa… jeden…
Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Duże spłoszone zwierzę przecięło jej drogę, gdy miała ruszyć, po czym zostało zaatakowane przez stado małych drapieżników. Stała tak w bezruchu zszokowana tą sceną, jednak szybko się otrząsnęła, bo mogła być następna. Wykorzystując sytuację, dobiegła do drzewa, wspięła się na nie i patrzyła na krwawą ucztę przerażona wyglądem stworów. Niektóre przerywały posiłek i rozglądały się dookoła. Oczy miały na tyle duże i wyłupiaste, że mogła je dostrzec bez problemu. Wyglądały odpychająco, jak małe, zielonozgniłe ludzkie karykatury z długimi ramionami i palcami. Musiały mieć zarówno długie i ostre pazury, jak i zębiska, bo inaczej nie dałyby rady rozerwać tak dużej ofiary. Przełknęła głośno ślinę z nadzieją, że posiadany przez stworzenia ogon nie świadczy o tym, że umieją się wspinać po drzewach. Zdecydowała się nie wychylać, więc mocno usadowiła się na grubej gałęzi, żeby odczekać, aż będzie wystarczająco bezpiecznie na ucieczkę. Niestety biesiada na dole trwała w najlepsze przez wiele godzin.
Dopiero nazajutrz, gdy słońce zaczęło się wznosić, cała odrętwiała pomału zeszła z drzewa. Widok biednej ofiary zapamięta zapewne do końca życia. Wiedziała, że to zwierzę prawdopodobnie ją ocaliło. Pamiętając, że z drugiej strony jeziora rozciągał się teren składający się z wysokiej trawy i kamiennych wzniesień, bez głębszej analizy wybrała tamtą drogę. Im dalej od lasu, tym lepiej. Choć była zmęczona po nieprzespanej nocy na drzewie, nie odważyła się teraz odpoczywać. Wolno parła przed siebie, wypatrując choćby najmniejszego śladu człowieka.
Niebo rozświetlało miliony gwiazd, a księżyc rozpraszał swym blaskiem mrok. Powietrze zdawało się łagodniejsze, cieplejsze niż ostatnimi dniami, zbliżał się ciepły sezon. Ciekawe, kiedy skończy się moja tułaczka – zastanawiała się. Usiadła pomiędzy niskimi skałami w zadumie. Skrzyżowała palce, bo miała dobre przeczucia, po czym odpłynęła.
Wściekła się przebudzona chłodnym deszczem o poranku. Zerwała się na równe nogi, przeklinając wniebogłosy. Chciało jej się płakać. Przetarła mokrą od deszczu twarz, wytężyła wzrok i ku swojemu zaskoczeniu zauważyła, że znajduje się na wzniesieniu, dość wysoko, a poniżej nie było żadnego lasu. Mimo brzydkiej pogody szczęście się do niej uśmiechnęło. Zdała sobie sprawę, że nie jest bezpiecznie schodzić w dół po śliskiej trawie w takich warunkach, jednak nie chciała czekać, i tak nie miała gdzie się skryć przed ulewą. Mogła jedynie mieć nadzieję, że uda jej się zachować ostrożność i nie runąć w dół. Szczęście w nieszczęściu, że po krótkim czasie się rozpogodziło, a słońce zaczęło ogrzewać mokry teren. Mogła spokojnie patrzeć, jak woda odparowuje z głazów. Była niewyobrażalnie głodna, bo w tym miejscu nie rosło nic, co mogłaby zjeść, a jej skromne zapasy – przez nierozwagę – zostały przy jeziorze. Nie było jednak tak źle, bo im niżej schodziła, tym dokładniej widziała, że teren się wyrównuje. Nie chcąc robić sobie złudnych nadziei, wyrzuciła z głowy myśl, że w oddali widać pola uprawne. Mimo to przestała przejmować się burczącym brzuchem i przyspieszyła tempa. Przekonała się, że pośpiech nie był najlepszym pomysłem, gdy runęła z impetem w dół. Mokre, błotniste podłoże sprawiło, że bardzo szybko znalazła się w połowie drogi.
Oddychała ciężko, co jakiś czas sprawdzając okaleczenia i otarcia, których nabawiła się z własnego wyboru. Obiecała sobie bardziej uważać. Po kilku godzinach nareszcie udało jej się zejść na płaski teren. Umysł jej nie zawiódł i to, co z góry wydawało się polami uprawnymi, właśnie tym było. Piękne pasmo czerwieni, żółci i zieleni w rzeczywistości okazało się makiem, rzepakiem oraz jeszcze czymś, czego nie potrafiła określić, choć prawdopodobnie było to jakieś warzywo. Radość wypełniła jej oczy, wyciskając z nich słone łzy szczęścia. W końcu znalazła jakiś punkt zaczepienia i wiedziała, że nie będzie całkiem sama, a wtedy poszuka odpowiedzi.
Choć chciała dojść jak najdalej, to ciało stawiało granice. Poobijana i zmęczona spojrzała w niebo. Nie było ani jednej chmurki, co wskazywało na to, że przynajmniej tej nocy nie zmoknie. Zamyśliła się nad swoim stanem zdrowia i dopiero spostrzegła, że pomimo przemarznięcia, głodu i wyczerpania fizycznego oraz psychicznego pozostaje w dobrej kondycji. Ani razu nie kichnęła, nie czuła się nawet przeziębiona. Siedząc ze skrzyżowanymi nogami, oglądała dziwne warzywo w dłoni. Nie wiedziała, jak się za nie zabrać, ale zgadywała, że jest jadalne. Zielona bulwa opleciona wieloma liśćmi nie wydzielała nieprzyjemnego zapachu, a im więcej warstw ściągała, tym ostrzejszą miała woń. Wgryzła się w tę dziwną kulę i kiwnęła głową z uznaniem.
– Nieźle – powiedziała do siebie. – Lekko ostrawy, a po chwili czuć już słodki smak na podniebieniu.
Przezornie zjadła tylko kilka, bo nie potrzebowała problemów gastrycznych. Układała w głowie plan na następny dzień, na który wyczekiwała z niecierpliwością. Zasnęła z uśmiechem na ustach i marzeniami o spotkaniu drugiego człowieka.
Nie mogła złapać tchu. Biegła, potykając się, aby po chwili znów zerwać się do szaleńczego biegu. W końcu dotarła do przepaści. O nie! Zbliża się – myślała. Jeśli nie teraz, to później się nie odważę. Natłok myśli przedzierających się w jej głowie pchnął ją do przodu. Odwróciła się po raz ostatni.
– Nie chcę cię nienawidzić – szepnęła, po czym pozwoliła ciału polecieć w dół wraz z powiewem świeżego wiatru.
Z oddali dobiegł ją głośny krzyk. Zamknęła oczy… Rozejrzała się zdezorientowana, a serce waliło jej jak młotem. Usiadła i pokręciła głową, nie wiedząc, co się dzieje. Przetarła oczy z kwaśnym uśmiechem.
– Co to było, do cholery? Strasznie dziwny sen, pozbawiony sensu – mruczała pod nosem.
Zerknęła na błękitne niebo. Musiała nieźle pospać, bo dochodziło południe. Co gorsza, bardzo chciało jej się pić. Nie zwlekając, udała się w samotną drogę… Pola i łąki zdawały się nie mieć końca. Na szczęście jeszcze tego samego dnia dotarła do drogi, która miała trzy kierunki. No to którędy teraz, moja droga? – pytała się w myślach. Trzymała w dłoni kamień w kształcie trójkąta. Podrzuciła go, a gdy upadł na ziemię, jego najdłuższa krawędź wskazała drogę. Uśmiechnęła się i podążyła w tamtym kierunku. Niebo mieniło się przecudnymi kolorami, słońce pomału zaczynało ustępować swemu druhowi. Ona jednak szła dalej. Do jej nozdrzy dochodził słodkawy zapach, sprawiając, że żołądek coraz bardziej się buntował.
Nim zapadł zmrok, dostrzegła kilka drzew otoczonych różnymi krzakami. Podbiegła tam. To były owoce. Nie wszystkie wyglądały na dojrzałe, więc wybrała te najmocniej zabarwione i zajadała się nimi. Niektóre były bardzo kwaśne, inne słodkie i soczyste. Właśnie tego jej było trzeba, czegoś soczystego, co choć odrobinę ugasi pragnienie. Gdy czuła się już wystarczająco nasycona, starała się dostrzec coś w tej ciemności. Niestety, pomimo świetlistej nocy pod drzewami niewiele zobaczyła. Lekko zawiedziona stwierdziła, że na dziś wystarczy i postanowiła spędzić tu noc. Cień gałęzi drzew kołyszących się lekko na wietrze hipnotyzował ją. Cieszyła się, że noc jest ciepła…Rozdział 2
Starzec
Tego dnia obudziło ją głośne ćwierkanie ptaków, które z pewnością dziwiły się jej obecnością na ich terytorium. Odniosła wrażenie, że gdyby nie strach, to z radością by ją stąd przepędziły. Niestety miały pecha, bo nigdzie nie zamierzała się ruszyć bez śniadania. Pogwizdując wesoło, stanęła na palcach, żeby sięgnąć po najbardziej dojrzały owoc. Już prawie…
– Auć! – zawołała, gdy oberwała czymś w głowę.
Dziewczyna rozejrzała się dookoła, nic jednak nie zauważyła. Zmarszczyła brwi i zgadywała, że coś spadło z drzewa. Pod jej nogami leżało kilka owoców. No cóż, zdarza się – pomyślała i po chwili znów wyciągnęła dłoń po jedzenie.
– Cholera, to bolało! – powiedziała, dokładniej obserwując okolicę, gdy ponownie dostała twardym owocem. Jej oddech przyspieszył napędzany rytmem zaniepokojonego serca. – Kto tu jest? Pokaż się! – krzyczała, niestety odpowiadała jej tylko cisza. – Wiem, że tu jesteś! Wyjdź i porozmawiaj!
Nigdzie nie mogła wypatrzyć tego ktosia. Powoli wymawiała każde słowo, żeby namówić tę osobę do ujawnienia się. Po chwili znów wyciągnęła dłoń po owoc.
– Czy nikt ci nie tłumaczył, że nie kradnie się z czyjegoś sadu?
Zamarła, słysząc ludzki głos, chociaż dobrze się stało, bo już zaczynała się bać, że ma zwidy. Kto by pomyślał, że czyjś głos doprowadzi ją do płaczu. Schowała z zawstydzenia twarz w dłonie.
– Przepraszam – wychrypiała.
– Hej, bez takich, już nie płacz. Ale następnym razem przyjdź do gospodarza i zapytaj o zgodę na zerwanie kilku owoców. Podejrzewam, że nawet dostałabyś na nie koszyk.
Pociągnęła lekko nosem, przetarła oczy, jednak nigdzie nie dostrzega rozmówcy.
– Gdzie jesteś? Dlaczego się ukrywasz?
– Ojej, już lecę.
Tym razem wychwyciła, skąd dochodził głos. Spojrzała w górę, a pisk uwiązł jej w gardle. Mężczyzna stał bardzo wysoko, zeskoczył z gałęzi, po czym zza jego pleców wyrosło coś na kształt skrzydeł. W mgnieniu oka stanął przed nią, a ona nie mogła wydobyć żadnego dźwięku.
Rozmówca przyglądał jej się niewzruszony, przechylił lekko głowę i się podrapał. Nie była pewna co powiedzieć. Ciszę przerwał coraz głośniejszy chichot.
– Co jest takiego zabawnego? Powiedz, to pośmiejemy się razem – wypaliła.
– Po prostu jesteś zabawna. Szybko zmieniłaś swoje zachowanie i nie chcesz wiedzieć, z czym skojarzyła mi się twoja mina? Swoją drogą, coś taka zdziwiona? Przecież nie wyskoczyłem na ciebie z siekierą.
Myśli w jej głowie przewijały się w błyskawicznym tempie. Zastanawiała się, czy dalej śni. Przygryzła policzek i szybko przekonała się, że to jawa. Tymczasem dziwny człowiek, czy czymkolwiek on był, powolutku ją okrążał, sprawiając, że czuła się coraz bardziej niepewnie.
– Nie jesteś niemową, więc czemu milczysz? – zapytał.
– Bo nie wiem, co odpowiedzieć… Poza tym, przepraszam, że ukradłam kilka owoców z drzew.
– No nieładnie, faktycznie. Choć to nie mój sad, to czuję się w obowiązku, aby przepędzać intruzów.
– Czy coś mi za to zrobisz? – wyszeptała, robiąc krok do tyłu, na co jej rozmówca zatrzymał się ze śmiechem. Kiedy już przestał, wskazał jej palcem drogę.
– Co tam jest? – zapytała niepewnie.
– Pytałaś, czy coś ci zrobię. Odpowiedź brzmi „nie”, ale musisz iść w tamtym kierunku, aż dojdziesz do najładniejszego domu. Przekaż gospodarzowi, że cię tam wysłałem. Nie zapomnij też powiedzieć o każdym zjedzonym owocu.
Zdawało jej się, że z niej drwi, choć niczego nie była pewna.
– Dobrze, udam się tam natychmiast.
Kiedy go mijała, odwróciła się, a jej wzrok spoczął na jego plecach. Zgłupiałam – pomyślała, marszcząc czoło. Niestety nie umknęło to mężczyźnie.
– No co, pewnie nie wiesz, co powiedzieć, jeśli spytają, kto cię przysłał?
– Właściwie to tak… – skłamała.
Szeroki uśmiech rozświetlił jego twarz.
– Elsin, moja droga. Coś jeszcze, zanim pójdziesz?
– Hmm, może to zabrzmi dziwnie, ale jakim cudem zeskoczyłeś z takiej wysokości i nie doznałeś kontuzji? Przepraszam, jestem po długiej i męczącej tułaczce, przeszłam przez las, w którym żyją straszne stworzenia. Na samą myśl o nich czuję chłód na plecach i chyba wzrok mi szwankuje…
Patrzył na nią, jakby była z innej planety. Kciukiem wskazał na swoje plecy.
– Zleciałem. Las, powiadasz? Szłaś przez mroczny las? – Lekki grymas przeszedł przez jego twarz, zaraz jednak znów się uśmiechnął.
– Ojejku! Czyli jednak nie skoczyłeś, tylko spadłeś?
– Chyba ktoś tu jest naprawdę w nie najlepszej kondycji. – Po tych słowach zza jego pleców wyłoniły się szkarłatne skrzydła.
Widok ten zrobił na niej tak samo duże wrażenie co wcześniej.
Elsin zbliżył się i położył jej dłoń na czole. Odruchowo odskoczyła do tyłu.
– Tak jak myślałem, musiałaś zjeść coś niedojrzałego, bo masz gorączkę.
Ogłupiała pokiwała tylko głową, żeby nie zadawać zbyt wielu pytań.
– To ja już pójdę…
– Może jednak cię zaprowadzić?
– Nie, dziękuję, poradzę sobie. No to na mnie już czas. Do zobaczenia? – zapytała niepewnie.
– Jasne, że do później… Gdyby nie to, że mam naglącą sprawę do załatwienia, to bym cię zaprowadził. Droga jest prosta, nie zgubisz się. Czy masz, panienko, jakieś imię?
– Mów mi Kirke…
Pożegnała się i ruszyła we wskazanym kierunku. Cały czas zastanawiała się, czym jest to indywiduum oraz kim jest osoba, do której zmierza. Wszystko było takie dziwne. W wyobraźni odtworzyła wygląd byłego towarzysza. Zwróciła uwagę, że był dość postawny, o okrągłej twarzy, która podkreślała jasnobrązowe oczy i psotny uśmiech.
– Elsin… Ciekawe…
Droga faktycznie była prosta i bez zabudowań, więc nasuwało się pytanie, czy ktoś z niej przypadkiem nie zadrwił, gdy kazał jej szukać „najładniejszego domu”. Ale czemu nieznajomy miałby kłamać? Nawet gdyby go nie spotkała i tak by ruszyła w tę stronę, więc nic nie traciła. Pola w końcu zaczęły ustępować wielkim, pnącym się wysoko ku niebu drzewom. Zastanawiała się, ile zim pamiętają. Tego właśnie jej było trzeba – wysokich drzew, które jak wielki parasol chroniły przed palącym słońcem. Nie miała pojęcia, jaka jest pora roku. Właściwie nie miała pojęcia o niczym – uświadomiła to sobie gorzko po raz tysięczny. Po którejś nocy z wyczerpania przestała liczyć, ile dni błądziła na skraju życia i śmierci. Spacer w przyjemnym cieniu zajął jej nie więcej niż dwa kwadranse, droga teraz była bardziej zadbana. Po obu stronach wznosiły się metrowe mury z migoczących w świetle kamieni o różnych wielkościach. Poza nimi znajdowały się jeszcze bujne pola o nieznajomych plonach. Dostrzegła również strużkę unoszącego się dymu. Przyśpieszyła, zbliżywszy się do wzniesienia, aż w końcu zobaczyła budynki.
– Zaraz, przecież to mi wygląda na jedno gospodarstwo – wymamrotała pod nosem, bo spodziewała się wioski.
Mimo to odetchnęła z radością. W końcu dotarła. Wchodząc na skromną, ale zadbaną posesję, zwróciła uwagę na zabudowania. Znajdowało się tu wszystko: stodoła, budynki gospodarcze oraz solidny piętrowy dom z bali, bardzo uroczy. Choć nigdzie nie dostrzegła zwierząt, słyszała je. Nie mogła oprzeć się wrażeniu dziwnej pustki, jakby czegoś tam brakowało. Wzięła głęboki wdech, stąpając po werandzie, po czym pewnie zapukała do drzwi. Czuła, jak policzki ją palą, a zaraz po tym złapała się za ucho, które musiało być równie – jeśli nie bardziej – czerwone. Przełknęła ślinę, słysząc zbliżające się kroki zza drzwi, które szybko się otworzyły. Duże zielone oczy spoglądały na nią spod bujnej blond czupryny.
– Witaj, chłopcze, czy jest w domu ktoś dorosły? – Uśmiechnęła się ciepło.
Dziecko roześmiało się podekscytowane, chwyciło dłoń dziewczyny i wciągnęło ją do środka. Zakłopotana stała w korytarzu, gdy maluch wybuchnął potokiem pytań.
– Czy jesteś moją nową nauczycielką? Nie, jesteś pewnie daleką kuzynką, która miała nas odwiedzić. Trochę śmierdzisz, ale to nie szkodzi. Możemy się pobawić?
– Cii… – Gestem ręki próbowała przerwać.
– Tieo! – Donośny głos sprawił, że zapadła cisza.
Po chwili pojawiła się lekko zgarbiona postać o siwych włosach i mądrych, choć lekko zamglonych, oczach. Zapadła dziwna cisza, a mężczyzna skupił wzrok na Kirke. Po skórze przeszedł jej dreszcz, a wyobraźnia podpowiadała, że starzec dziwnie drży. Najmłodszy z obecnych przerwał tę niezręczną ciszę, szepcząc ze wzorkiem wbitym w stopy:
– Przepraszam, dziadku.
Staruszek jakby nagle otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał na chłopca, kładąc dłoń na jego głowie.
– Nie gniewam się, ale ile razy ci powtarzałem, że nie możesz się tak zachowywać. Trochę ogłady, bo wydeleguję cię do ciotki Zindi. A ona już zrobi z ciebie grzecznego smyka.
– Nie, tylko nie ciocia! Już tak dziś nie zrobię, obiecuję – zakończył chłopiec i pobiegł do pokoju.
Dziewczyna znów poczuła przeszywający ją wzrok. Tym razem starzec zwrócił się do niej.
– Proszę wybaczyć zachowanie wnuczka, jest trochę roztargniony i nieokrzesany.
– Nie ma się czym przejmować – przerwała szybko Kirke. – To jeszcze dziecko, dość zabawne. Przepraszam za to niespodziewane najście. Zbłądziłam i byłam strasznie głodna, więc gdy tylko zobaczyłam sad, zerwałam sześć jabłek i kilka garści czegoś małego o niebieskim kolorze, nie liczyłam dokładnie…
Gospodarz machnął ręką, głową wskazał jakieś pomieszczenie i Kirke poszła za nim, wciąż wyliczając, co ukradła z sadu.
– Proszę, usiądź. – Mężczyzna wskazał jej miejsce na fotelu, sam usiadł naprzeciwko i dziwnie kręcił ustami. Potem zachichotał: – Dobrze, dziękuję. Skoro już wiem, że tego roku mam urodzaj owoców, w dodatku smacznych, to bardzo mnie to cieszy. A teraz zdradzisz mi, co cię tu sprowadza? Podejrzewam, że wyznanie o owocach było żartem, który wymyślił Elsin.
– Czy my się znamy? – spytała niepewnie.
– Nie sądzę… Możesz przypomnieć mi swoje imię?
Znów poczuła rumieniec na twarzy. Jak mogła się do tej pory nie przedstawić.
– Przepraszam, nazywam się Kirke i od wielu długich dni błądziłam, aż ktoś wskazał mi to miejsce.
Staruszek przerwał jej, klaszcząc w dłonie.
– Niech zgadnę, to ten skrzydlaty nicpoń? Wybacz mu, proszę, jeśli sprawił ci jakąś przykrość. To dobry chłopak, choć równie nieokrzesany, gdy mu się na to pozwoli.
– Nic nie szkodzi, niczym mnie nie uraził. – Pokręciła szybko głową, na co starzec odpowiedział łagodnym uśmiechem.
– Jeśli dobrze rozumiem, zabłądziłaś i jesteś niedożywiona oraz wykończona, co zresztą sam mogę stwierdzić. Pytałaś, czy się znamy, a skąd pochodzisz?
Nie była pewna, czy powinna mówić o utracie wspomnień. Patrzyła przed siebie, ale nie musiała nic mówić, gdyż on już się domyślał.
– Nie pamiętasz niczego, prawda?
Oczy jej się zaszkliły. Przytaknęła lekko.
– Biedactwo, pozwól, że ci pomożemy. Bo musisz wiedzieć, że przed tobą jeszcze długa wyboista droga.
Zmarszczyła lekko czoło, nie do końca rozumiejąc, o czym mówi, jednak z chęcią przyjęła zaoferowaną pomoc. O resztę zatroszczę się później – pomyślała.
– A więc witaj w skromnych progach Anxona. Rozgość się i czuj się jak u siebie. W tej chwili potrzebujesz kąpieli, jedzenia i snu, potem spokojnie porozmawiamy, zgadzasz się?
Kiwnęła głową.
– Jestem panu bardzo wdzięczna, ale nie rozumiem, dlaczego pan to robi dla obcej osoby.
– Spokojnie, nie mam złych zamiarów. Jestem starcem samotnie wychowującym wnuka… a ty przypominasz mi kogoś bardzo bliskiego, więc nie mogę zostawić cię bez pomocy.
– Dziękuję, obiecuję się odwdzięczyć! – powiedziała lekko podniesionym tonem.
Staruszek delikatnie uniósł gęste brwi, po czym głośno zawołał chłopca, który zjawił się tak szybko, jakby cały czas stał za drzwiami i podsłuchiwał starszych. Uradowany, że może oprowadzić Kirke po domu, nie przestawał mówić, jakby ktoś go nakręcił. Tryskał z niego zapał i duma, gdy opowiadał krótkie historyjki ze swojego życia. Absolutnie jej to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie – miło było posłuchać kogoś po samotnej tułacze, która zdawała się trwać wieczność.
– O, a to jest pokój dla gości! Mamy jeszcze jeden na dole, z kilkoma łóżkami, ale dla ciebie będzie ten, z dużym pojedynczym łóżkiem. Tak dziadek nakazał.
Nie zawsze człowiek rozumie swoje emocje i zachowania. Nie wiedząc czemu, doskoczyła do Tieo i mocno go przytuliła. Dziecko najpierw zesztywniało, a potem poczuła, jak delikatnie poklepuje ją po plecach.
– Nie płacz, siostrzyczko, jesteś tu bezpieczna – wyszeptał chłopiec.
Odsunęła go delikatnie i przeprosiła. On jednak w odpowiedzi pokazał jej szereg białych zębów. Przetarła mokre policzki, a w tej samej chwili zza futryny wychylił się gospodarz.
Tieo na jego widok zaczął skakać.
– Dziadku, dziadku! Czy ona może być moją siostrą? Na pewno jej to nie przeszkadza, proszę!
Anxon zrobił nachmurzoną minę, choć jego oczy się śmiały. Pogroził chłopcu palcem.
– Daj dziewczynie odetchnąć, bo ducha wyzionie, jeśli będziesz tak trajkotał. Jestem stary, ale słuch mam jak kot.
Kirke wtrąciła się szybko w ich konwersację, zapewniając, że jej to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie.
– Uważaj, czego sobie życzysz, bo jemu nie trzeba dwa razy powtarzać. – Starzec mrugnął do niej żartobliwie. – A zanim zapomnę, po co tu przyszedłem, proszę, to dla ciebie. – Wręczył jej małą paczuszkę zawiązaną sznurkiem. – Nie krępuj się. To tylko leżało w szafie, czekając, aż ktoś w końcu to oblecze. Może być trochę za duże, ale to chyba nie szkodzi… Wiesz, gdzie jest łazienka, prawda? Spokojnie możesz korzystać z niej tak długo, jak potrzebujesz. Ja w tym czasie przygotuję coś na ząb, bo na pewno umierasz z głodu.
Pomyślała, że jednak musiała zrobić w życiu coś dobrego, skoro trafiła na takich ludzi. Po chwili była już w łazience, w której mieściła się ubikacja, głęboka wanna oraz wiszące nad umywalką lustro. Patrząc w nie, otworzyła szeroko oczy, a jej usta zadrżały. Zamknęła mocno powieki, mając nadzieję ujrzeć coś innego… Widziała już siebie w tafli wody, jednak rzeczywistość była zupełnie inna. Wyblakłymi zielonymi oczami spoglądała na namiastkę kobiety o wystających kościach policzkowych i popękanych ustach, wyglądała strasznie. Mizerne, niskie, poturbowane ciało i rude tłuste włosy dopełniały obrazu nędzy i rozpaczy. Była w szoku, jak takie coś przetrwało do tej pory. Przypomniało jej się, jakie wrażenie zrobiła na Anxonie. Już rozumiała jego drżenie na jej widok. Domyślała się także, dlaczego chce jej pomóc. Trzęsła się, gdy wchodziła do wanny, a zimny strumień wody obmywał jej ciało. Po chwili jednak ogrzała się wraz ze zmianą temperatury wody. Ucieszyła się jak małe dziecko, widząc mydło i szampon. Zwykła czynność sprawiła jej nieopisaną radość. Wzięła sobie do serca słowa gospodarza, że nie musi się śpieszyć, i tak właśnie zrobiła. Jakby długa kąpiel miała zmyć pamięć ostatnich dni. Dopiero ssące uczucie w żołądku zmusiło ją do opuszczenia łazienki. Głód i zmęczenie towarzyszyły jej, odkąd sięgała pamięcią, więc dochodzący jej nozdrzy zapach bezwiednie skierował ją do kuchni, w której przy stole siedziały trzy znane jej osoby.
– Od razu lepiej się człowiek czuje po ciepłej kąpieli, prawda? Siadaj obok Elsina, moja droga, i częstuj się, czym chcesz.
Starając się szeroko uśmiechnąć, podziękowała i zajęła miejsce obok mężczyzny, który tylko prychnął coś pod nosem. Udała, że tego nie dostrzegła, i zabrała się za kolację, słuchając rozmowy, która toczyła się przy stole.
– Dziękuję! To było przepyszne. Może ja pozmywam? – spytała z entuzjazmem.
– Zostaw, ja to zrobię – odezwał się Elsin.
Znów usłyszała niezadowolenie w jego głosie. Nie wiedziała, czym mogła go zdenerwować. Znów jednak to zignorowała. Niecierpliwie czekała, aż dowie się czegokolwiek.
Anxon poczęstował dziewczynę pucharem słodkiego wina. Nie odmówiła i szybko poczuła, że może jednak powinna. Starała się nie ziewać, jednak na nic to się zdało, a żeby tego było mało, na niczym nie mogła się skupić. Gdy wstała, zakręciło jej się w głowie.
– Głupia! Kto mądry wypija naraz puchar wina?! – wykrzyknął jej kompan. – Anxonie, spójrz tylko na nią, ululała się. Nie wie, że przy jej wadze nie pije się tyle naraz? – ciągnął dalej rozzłoszczony Elsin.
Chciała zaprotestować, ale uciszył ją gestem ręki.
– Dość! – przerwał stanowczo starzec. – Jeśli jest to czyjaś wina, to tylko i wyłącznie moja, daj jej spokój. Widzisz chyba, że wiele przeszła, a taka ilość wina jej nie zaszkodzi, przynajmniej porządnie się wyśpi. – Następnie zwrócił się do Kirke już o wiele łagodniej: – Nie przejmuj się. Wiem, że masz wiele pytań, ale one mogą poczekać do jutra. Wyśpij się i nie martw się niczym. I nie zwracaj uwagi na niego. – Spojrzał twardym wzrokiem na Elsina, wygrażając mu palcem. Ten tylko uniósł ręce z uśmiechem. – Nie strój mi tu dziecinnych minek, Elsinie, tylko odprowadź Kirke do pokoju i wróć tu, proszę.
Już miała się nie zgodzić, kiedy z ciężkim westchnieniem młody mężczyzna wziął ją pod ramię i odprowadził.
– Dobranoc – wymamrotał, zostawiając ją pod drzwiami sypialni.
– Poczekaj – zawołała.
Zatrzymał się, nie odwracając.
– Co?
– Dlaczego mnie nie lubisz?
– Nie lubię kłamców – odpowiedział, znikając w ciemnym korytarzu.
Została sama w pokoju. Jedynie lekka poświata księżyca wpadająca przez okno rozpraszała panującą ciemność. Siedząc na brzegu łóżka, zastanawiała się, czy się nie przesłyszała. Nie, na pewno to powiedział… Ale o co mu chodziło? Co zrobiła lub powiedziała, żeby tak źle o niej myślał? Pozwoliła ciału runąć na miękkie posłanie. Zamknęła oczy, układając w głowie pytania, jakie zada jutrzejszego dnia.
Nie umiała stwierdzić, w którym momencie wewnętrznej konwersacji zasnęła. Mimo że dopiero świtało, to czuła się niesamowicie wypoczęta. Przeciągnęła się w pościeli, jeszcze nie chciała o niczym myśleć, delektując się tą chwilą. Była czysta, najedzona, wyspana i wreszcie czuła się bezpiecznie. Zaraz jednak uderzyło ją pewne wspomnienie. Czy mężczyzna faktycznie miał skrzydła? Przy kolacji na niego zerkała, jednak niczego nie dostrzegła. Może się czymś struła i miała halucynację? A może to wszystko było jednym długim snem i zaraz się okaże, że jest we własnym łóżku? Zerwała się zirytowana na równe nogi. Spoglądając w dół, zauważyła, że spała w zielonej sukience podarowanej przez Anxona. Była na nią za duża, sięgała do połowy łydki i wisiała bardzo luźno. Wzruszyła tylko ramionami, po prostu musiała przytyć. Schodząc po schodach, wpadła na Elsina.
– Dobre rano! – powiedziała trochę za głośno.
– Ta, rano, dobre sobie… – odparł, znikając za drzwiami.
A niech go, czy już na samym początku dnia musi się tak dąsać? O co mu chodzi, do cholery? – zastanawiała się. Mimo tak wczesnej pory nikogo nie było w domu. Wyszła na zewnątrz. Niebo już nabierało kolorów, ale słońce jeszcze nie wzeszło.
– Kirke, siostrzyczko, wstałaś wreszcie!
Odwróciła się w stronę radosnego dziecięcego głosu, uśmiechając się szczerze na widok chłopca.
– Cześć, kolego. Czyżbyś nie mógł spać, czy masz tak wcześnie jakieś obowiązki?
Tieo patrzył na nią dziwnie skoncentrowanym wzrokiem. Poczuła się nieswojo.
– Czy mam coś na twarzy? – spytała.
Chłopiec tylko się zaśmiał, nie przestając na nią patrzeć.
– Siostrzyczko, dobrze się czujesz? Chciałem cię kilka razy zbudzić, ale dziadek za każdym razem mnie ganił, że mam ci dać spokój.
Musiała przemyśleć jego pytanie. Nie rozumiała, o co mu chodzi.
– Nie rozumiem, Tieo, dlaczego chciałeś mnie budzić w nocy?
Dziecko wydęło usta, dumając nad czymś, aby po chwili zachichotać.
– Kirke, jesteś zabawna, wiesz? Nie nabierzesz mnie, nie jestem głupolkiem, mam już siedem lat!
– Oczywiście, że nie jesteś głupolkiem.
Nie wiedząc, co siedzi mu w głowie, zapytała o jego dziadka.
– O właśnie, musimy naszykować do stołu, nim dziadek wróci. Pomożesz mi, prawda?
– Jasne, że tak. Chodź, razem naszykujemy śniadanie.
– Jesteś starsza, a mylisz kolację ze śniadaniem! – zaśmiał się.
– Co powiedziałeś? – Stała jak wryta, łapiąc powietrze.
– Mówiłem, że pomyliłaś kolację ze śniadaniem, po zachodzie słońca przecież je się kolację – dodał, biegnąc w podskokach do domu.
Spojrzała w niebo, wreszcie sama dostrzegła porę dnia. Uderzyła się lekko w czoło i pokręciła głową. Jak mogła tego nie zauważyć? I jak mogła przespać cały dzień, będąc gościem? Co za wstyd!
Tieo wytłumaczył jej, co gdzie leży i co mają naszykować. Nie było tego dużo – przygotowali stół i wyłożyli chleb. Dziewczyna chciała coś ugotować, jednak chłopiec szybko wyjaśnił, że dziś kolację szykuje Elsin. Dowiedziała się, że mieszka nieopodal i wkrótce przyniesie coś smacznego. Skrzywiła się na samą myśl, doskonale wiedziała, że nie pała do niej sympatią. Chciała nawet uciec na czas kolacji, kiedy zjawił się obiekt jej obaw. Cicho pod nosem spytała, czy może w czymś pomóc, a jeśli nie, to pójdzie na górę i poczeka na powrót Anxona.
Elsin zignorował ją i zwrócił się miło do Tieo:
– Hej, Ti, pójdź pomału, żebyś się nie wywrócił, i poszukaj u dziadka w pokoju butelki ze złotą wstążką, proszę.
Dziecku zabłysły oczy.
– Już biegnę!
– Powoli! – krzyknął Elsin i przeniósł wzrok na Kirke.
Poczuła ciarki na ciele.
– Słuchaj mnie, Kirke, czy kim tam jesteś… Skoro Anxon uważa cię za gościa i udziela ci pomocy, to bądź wdzięczna i zjedz kolację. Nie dosypałem nic do twojego talerza. Pominę, co myślę o tym, że przespałaś cały dzień, ale kiedy będziesz opowiadać swoją historię, to miej tyle szacunku i mów prawdę, nie wykorzystuj staruszka – ciągnął swój wywód.
Zaczęło ją palić od środka, a oddech przyspieszył. Nie wytrzymała.
– Co ty sobie myślisz?! – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Za kogo się uważasz, żeby mnie obrażać i posądzać o takie rzeczy? – W mig przyszło jej coś do głowy, więc zapytała: – A może się znamy, tylko udajesz i coś ukrywasz?
Odpowiedział prychnięciem i odwrócił się do niej plecami. Mocno ją to zbulwersowało, więc ciągnęła:
– To, że przespałam dzień, nie było zamierzone, rozumiesz? A tak poza tym, co cię ugryzło? W sadzie wydawałeś się milszy, nawet chętny do pomocy. W dodatku to ty mnie tu pokierowałeś. Zdaje się, że nie tylko ja mam problemy z pamięcią. I gdzie są twoje skrzydła? – Nie zamierzała mówić tego na głos, ale nurtowało ją to i nie zdążyła ugryźć się w język.
Jego reakcja ją zdziwiła. Przyłożył palec do ust i skierował oczy na drzwi. Całkiem zapomniała o Tieo, którego tupanie było słychać coraz bliżej. Chłopiec wbiegł do kuchni z białą butelką w dłoni. Oczy mu się przy tym śmiały, a wypieki na policzkach dodawały dziecięcego uroku. Elsin złapał chłopca pod pachę i ze śmiechem podrzucił.
– Kolego, dziś świętujemy. Staruszek przekazał, że za postępy w nauce należy ci się nagroda. Cały słodki bąbelkowy napój jest twój, tylko poczekaj do kolacji!
– Nie żartujesz? To wszystko dla mnie?
Elsin odpowiedział skinieniem głowy i wręczył chłopcu ściereczkę, aby powycierał naczynia na stole i poczekał. Następnie chwycił dłoń Kirke i pociągnął ją za rękę, puścił dopiero przed domem. Miała już się odezwać, gdy wycedził:
– Po pierwsze, zwracaj uwagę na dziecko, nie będziemy się przy nim kłócić. Po drugie, nie jestem pewny, w co ty i ludzie twojego pokroju sobie pogrywacie. Najlepiej by było, żebyś wróciła, skąd przywędrowałaś.
– Świetnie! Z chęcią bym wróciła, gdybym wiedziała jak! Tak ciężko ci uwierzyć, że nie pamiętam niczego przed przebudzeniem pośrodku okropnej ciemności gęstego lasu? Myślisz, że mnie to bawi? Czy wyglądam na taką, która przyszła tu pod jakimś chorym pretekstem? A nawet jeśli tak twierdzisz, to po co kazałeś mi tu przyjść?
Rozmówca spoglądał na nią przez chwilę niewzruszony.
– Sam nie wiem, czemu cię tu wysłałem. Nie sądziłem, że Anxon zaproponuje ci taką pomoc. Myślałem, że cię nakarmi, da coś na drogę i odprawi, a tu proszę, masz zostać i jeszcze mam cię niańczyć.
Starała się ułożyć w głowie to, co powiedział, jednak lekko ją zaskoczył.
– Nie potrzebuję niańki, jestem dorosła. I nie mam w planach zostać tu długo. Czy ci się to podoba, czy nie, skorzystam z zaoferowanej mi pomocy i zostanę, aby nabrać sił i dowiedzieć się czegoś…
W tym momencie Elsin jej przerwał.
– No właśnie, dowiedzieć się… Tak myślałem, że szpiegujecie!
– Że co? – wykrzyknęła. – Jakie wy? Jakie szpiegowanie? Odbiło ci? Nawet mnie nie znasz!
– Nie muszę cię znać, aby to stwierdzić. Ostatnio jest was coraz więcej. Nie pojmuję, dlaczego staruszek się tak zachował.
Wzięła kilka głębokich wdechów, zanim wróciła do rozmowy.
– Posłuchaj, nie chcę się z tobą kłócić, widzę, że już masz o mnie wyrobione zdanie. Możesz mi wierzyć lub nie, twoja sprawa. Naprawdę nie wiem, dlaczego obudziłam się w tamtym miejscu. Ledwo żyłam, jakimś cudem dotarłam tutaj, ale nie pamiętam niczego przed tym, nie poznaję wielu zwierząt ani roślin, nie wiem, dlaczego masz skrzydła, i przeraźliwie boję się tych dziwnych stworzeń. Chcę się tylko dowiedzieć czegoś o sobie i o świecie, który jest mi z jakiegoś powodu obcy. Nie kłamię, a jak ci tak przeszkadzam, to mnie ignoruj.
Nie spuszczał z niej wzroku, aż zaczęła czuć się nieswojo, choć nie zamierzała się odwrócić pierwsza.
– Będę cię obserwował. Wiedz, że nie podoba mi się toi będę cię miał na oku. Niestety przez pewien czas będziemy na siebie skazani.
– Ale ja wcale tego nie potrzebuję!
– Nie interesuje mnie, czego ty chcesz, nie pytam cię o zgodę. – Wypowiedziawszy to, wyminął ją i wszedł do środka.
Stała sama z mocno zaciśniętymi pięściami. Miało być łatwiej, a wszystko się komplikuje, do tego pojawiają się kolejne niewiadome. Gdy wpatrywała się w gwiazdy, oddech jej zwolnił i zaczynała się uspokajać. Z zadumy wybiło ją szczekanie psa. Odwróciła się. Stał za nią człowiek o łagodnym uśmiechu, którego twarz była dobrze oświetlona przez lampę, którą trzymał. Pomachał do niej i choć czuła się zagubiona, nie dała tego po sobie poznać, odpowiedziała w ten sam sposób i podbiegła do niego. Zanim weszli do domu, chwilę rozmawiali. Zapewnił ją, że nie ma powodu do zmartwienia, że długi sen dobrze jej zrobił i powinna przez kilka dni dochodzić do siebie. Wydawał się naprawdę szczery, choć z tyłu głowy nurtowała ją pewna myśl. Dlaczego ten starzec chce jej pomóc i po co prosił o to także Elsina? Nie miała odwagi zapytać o to wprost, jeszcze nie teraz.
Coby nie myśleć o skrzydlatym, to trzeba przyznać, że gotować potrafił. Podczas posiłku mało rozmawiali, wymienili jedynie jakieś nieistotne uwagi i przemyślenia. Po kolacji Elsin zaprowadził chłopca do łóżka, a Kirke zamierzała sprzątać. Anxon jednak pokręcił lekko głową i wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie.
– Zostaw, sprzątanie jeszcze nikomu nie odfrunęło, a wierzę, że bardzo chcesz porozmawiać.
Przytaknęła.
– Nie wiem, od czego zacząć – przyznała Kirke.
– Myślę, że najlepiej od samego początku. Jestem stary i z chęcią cię wysłucham, nigdzie mi się nie spieszy.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech.
– Obudziłam się pośrodku drzew ledwo żywa…
Anxon okazał się doskonałym słuchaczem. Lekko przytakiwał, niekiedy zadawał jakieś pytanie. Kiedy skończyła opowiadać krótką historię swojego życia, gospodarz zwrócił się do dziewczyny, jakby czytał jej w myślach.
– Rozczaruję cię, ale niestety nie wiem, jak się tam znalazłaś ani gdzie jest twój dom. Mogę mieć pewne sugestie, choć i to nie jest nic pewnego. Zapewniam, że wierzę we wszystko. Chcesz usłyszeć pewną historię? A raczej legendę…? – zapytał.
– Oczywiście – odparła, choć nie wiedziała, co to wniesie. Tymczasem Anxon rozpoczął.Spis treści
Prolog
Rozdział 1. Nieznany świat
Rozdział 2. Starzec
Rozdział 3. Stary świat
Rozdział 4. Decyzja
Rozdział 5. Emocje
Rozdział 6. Mogę być najszczęśliwsza!
Rozdział 7. Romans
Rozdział 8. To nie pożegnanie
Rozdział 9. Bezkres
Rozdział 10. Zaraza
Rozdział 11. Koszmar na jawie
Rozdział 12. Wściekłość
Rozdział 13. Stolica Otumanionych
Rozdział 14. Przyjaciel czy wróg?
Rozdział 15. Turniej
Rozdział 16. Szok
Rozdział 17. Przypomnieć sobie za wszelką cenę!
Rozdział 18. Z nadzieją patrząc w przyszłość
Rozdział 19. Światełko w mroku
Rozdział 20. Ułuda normalności
Rozdział 21. Pamięć w cierpieniu przeganiana zemstą
Rozdział 22. Miecz
Rozdział 23. Za wszystko, co najcenniejsze!
Rozdział 24. Dopełniło się
Rozdział 25. Na pewno znów się spotkamy
Epilog