Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pomimo wszystko - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 grudnia 2019
Ebook
38,00 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pomimo wszystko - ebook

Teresa Mońkiewicz, trzydziestokilkuletnia rozwódka i mama nastoletniej Hani, wyjeżdża za granicę w celach zarobkowych. Jej plany niweczy druzgocąca diagnoza – ostra białaczka szpikowa – która spada na nią jak grom z jasnego nieba. Ciężko doświadczona przez los kobieta po raz kolejny jest zmuszona stanąć do walki o swoje życie, ale tym razem czuje, że może nie starczyć jej na to sił… Wkrótce jednak ludzie, których spotka na swojej drodze, pomogą jej podjąć słuszną decyzję.

„Pomimo wszystko” to poruszająca opowieść o granicach ludzkiej wytrzymałości, o sile kobiecości, miłości i przyjaźni. Śmiertelna choroba okazuje się być sitem, które w precyzyjny sposób oddziela to, co najważniejsze w życiu od plew nieistotnych spraw, a cierpienie… to tylko jedna strona medalu.

– Są wyniki – usłyszała poważny głos Justyny. Z twarzy pielęgniarki zniknął uśmiech. W zasadzie to nie musiała już nic mówić. Tereska poczuła puchnącą w swoim gardle rozpacz. Justyna przysiadła na brzegu łóżka. Nie dbała o to, że tak nie wolno. Jej zazwyczaj pogodne oczy zaszkliły się. Tereska nie mogła znieść ich widoku. Odwróciła się na łóżku i zwinęła w kłębek. Miała zamknięte oczy, gdy pielęgniarka orzekała wyrok.
– To białaczka… ostra białaczka szpikowa.


Marcin Ziernicki urodzony 6 sierpnia 1984 roku w Zawierciu. Dziennikarz, bloger. Studiował dziennikarstwo w Wyższej Szkole Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie. Dwanaście lat spędził w Anglii, gdzie publikował w Coolturze, Dzienniku Polskim i portalu internetowym northampton.pl. Jego opowiadania ukazywały się na licznych portalach literackich. Dwa lata temu wrócił do Polski na stałe. Gdy nie pisze i nie czyta, zajmuje się ogrodem, który jest jego drugą pasją.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-652-2
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Jej świat był zawsze niewielką, hermetyczną przestrzenią. Obejmował jedynie kasę biletową dworca PKP, szkołę Hani i mieszkanie w starej kamienicy. Czasem opuszczała go, ale robiła to dość niechętnie. Starzejąca się matka nie dawała jej spokoju i średnio dwa razy w miesiącu wsiadały z Hanią w PKS do Gdyni.

Lubiła swoją pracę. Codziennie miała styczność z ludźmi. Setki przeróżnych twarzy zaglądało przez niewielki otwór w kasowej szybie. Jedne pospolite, zwyczajne, a niektóre intrygujące i zapadające w pamięć. Lubiła patrzeć w ich podpuchnięte, zaspane oczy. Zdarzało się, że pasażerowie śnili jej się w nocy.

Lubiła swój fotel, kubek do kawy i zapach świeżej porannej prasy, którą codziennie przywoził pan Jacek – jeden z nielicznych ocalałych dżentelmenów. Zawsze rumieniła się, kiedy całował ją w rękę. Gdy odjeżdżały poranne pociągi, a wraz z nimi pustoszała poczekalnia, Tereska „robiła” sobie prasówkę. Czytała wszystkie pisma, niezależnie od tematyki czy też orientacji politycznej. Była na bieżąco. Czasem nachodził ją żal, że musiała przerwać studia dziennikarskie. Wszyscy w kółko powtarzali, że świetnie pisze. Wykładowcy twierdzili, że ma zadatki na dobrego reportera.

Potem przychodziła Halinka z kiosku przed dworcem. Zaparzały kawę i zajadając się lukrowanymi pączkami, dzieliły się lokalnymi nowinkami.

W drodze do szkoły przechodziła przez park. Rzeka tworzyła w nim niewielkie rozlewisko otoczone stromymi wzniesieniami. Zawsze przystawała na mostku i napawała się widokiem obsadzonej drzewami dolinki. Najpiękniej było tu jesienią.

Przed szkołą spotykała swoje dawne klasowe koleżanki, które teraz też były matkami. Hania przeważnie rzucała jej się na szyję, chyba że dostała złą ocenę albo ktoś zrobił jej przykrość. Wtedy przychodziła ze spuszczoną głową, i nie patrząc Teresce w oczy, łapała ją za rękę. Tereska wiedziała, co wtedy powinna zrobić. Po drodze do domu zbaczały do cukierni na gofry.

Mieszkanie na drugim piętrze było ich ostoją. Sześćdziesiąt siedem metrów kwadratowych bezpieczeństwa i od pewnego czasu niczym niezmąconego spokoju, a konkretniej od dwóch lat, kiedy po burzliwych miesiącach tata Hani wreszcie spakował walizkę, wyszedł i nigdy nie wrócił. Na początku było ciężko. Nawet bardzo, ale trochę pomogła babcia. Tereska znalazła drugą pracę w restauracji, a gdy wreszcie zasądzono alimenty, sytuacja się ustabilizowała. Nie przelewało się, ale na wszystko, co niezbędne, wystarczało.

Do czasu.

Do czasu, kiedy Hania coraz rzadziej rzucała się Teresce na szyję, a gofry przestały pomagać.

Wreszcie mamie udało się wydusić z córki powód jej przygnębienia.

– No bo… Julka i Natalia się ze mnie śmieją…

– A dlaczego? – Była zaniepokojona.

– Bo nie mam smartfona…

To był pierwszy raz, kiedy pożałowała, że jej córka chodzi do klasy z dziećmi miejscowych vipów, sklepikarzy i przedsiębiorców.

Tereska wróciła do restauracji. Po miesiącu udało jej się odłożyć trochę pieniędzy, ale na smartfona nie starczyło. Restaurację zamknięto. Przyszedł komornik i zajął lokal. Tereska wytargowała za to najlepszy możliwy telefon, jaki był na stanie. Nazajutrz, w drodze do szkoły, uradowana wręczyła córce prezent. Ta odpakowała pudełko i… zaczęła płakać.

– Czemu płaczesz?

– To nie jest smartfon – odparła Hania.

– Wiem, ale… robi naprawdę piękne zdjęcia.

– To nie jest smartfon – powtórzyła.

– Pan w sklepie powiedział, że ma też dyktafon.

– ALE TO NIE JEST SMARTFON!!! – krzyknęła, czym zwróciła uwagę przechodniów i nie namyślając się, wyrzuciła telefon do rzeki.

Tereska stanęła jak wryta, trzymając w dłoni puste pudełko.

Akcja z telefonem to dopiero początek. Hania dorastała. Później były ciuchy, perfumy, biżuteria, smartwatche, tablety i inne rzeczy, o których istnieniu Tereska nawet nie miała pojęcia, ale imała się wszelkich dorywczych zajęć, aby zaspokoić potrzeby córki. Bardzo chciała, żeby została zaakceptowana przez swoje środowisko. Niestety, pomimo najlepszych chęci, nie była w stanie sprostać wygórowanym oczekiwaniom Hani.

Jakby tego było mało, z dnia na dzień pieniądze z alimentów przestały spływać na konto. Jej były mąż podobno wykazał się brakiem płynności finansowej.

Jednego dnia przed kasą na dworcu stanął policjant. Pan Marek. W zasadzie Marek. Chodził z Tereską do podstawówki, ale dwa roczniki niżej. Pochylił się i zajrzał przez okienko. Na jego czole skraplał się pot.

– Pani Tereso. – Był jakoś dziwnie oficjalny. – Musi pani iść ze mną.

Tereska zamknęła kasę. Wystawiła gotową na różne nieprzewidziane okazje zalaminowaną kartkę „ZARAZ WRACAM” i poszła z policjantem na komisariat. Okazało się, że Hania została złapana podczas próby kradzieży torebki w jednym ze sklepów w miejscowej galerii handlowej.

Tego wieczoru Tereska siedziała na swojej starej, wysłużonej, ale ukochanej i bardzo wygodnej sofie. Ocierając łzy, patrzyła na ściany dużego pokoju. – Przydałoby się pomalować – pomyślała smętnie. Co prawda, nikt już w mieszkaniu nie palił, ale kamienica stała przy ruchliwej ulicy i wszystko w środku szybko się brudziło. Uwielbiała te wysokie sufity, ornamenty i zdobienia. Te majestatyczne gzymsy. Pomimo krytyki ludzi, nie miała nawet nic przeciwko konserwatorowi zabytków, który zabronił wymiany starych, drewnianych, nieszczelnych okien. Przed zimą szczeliny zatykało się po prostu watą.

Właśnie teraz podjęła decyzję. Już od dawna chodziło jej to po głowie. Kuzynka od jakiegoś czasu ją namawiała. Wszystko zależy od tego, co powie matka. Drżącą ręką wybrała dobrze znany numer. Była przygotowana na batalię. Na walkę wręcz. Na krew, pot i łzy. Ku jej zaskoczeniu nie napotkała żadnego oporu. Chyba nawet ją to trochę zabolało.

– Jasne, jedź, dziecko, jedź. Widzisz, co tu się w kraju dzieje. Tylu ludzi już wyjechało. Samotnej matce ciężko. Dobrze, ja zajmę się Hanią.

Nazajutrz kupiła bilet. Wylot był za tydzień.

* * *

Lotnisko London Stansted totalnie ją przytłoczyło. Tyle szklanych korytarzy, przejść… Mnóstwo trącających się ludzi. W hali przylotów odszukała energicznie machającą postać Krysi – kuzynki ze strony ojca i jej nadąsanego męża, który zamiast oglądać wieczorny mecz przy kuflu piwa, musiał „dygać na lotnisko”.

Tereska zamieszkała u nich w Kettering, w małym trzypokojowym domku niedaleko centrum. Po tygodniu oczekiwań telefon w końcu zadzwonił. Przesadnie miła pani powiadomiła Tereskę, że ma się stawić w poniedziałek o szóstej rano. Dostała robotę w fabryce soczków przy taśmie produkcyjnej. Krysia mówiła, że ma szczęście, bo stawka godzinowa jest wyższa od najniższej krajowej o całe dwanaście pensów.

Tereska tylko uśmiechnęła się na te słowa.

Może jestem dziwna, ale dla mnie szczęście polega na czymś zupełnie innym – pomyślała z przekąsem i zachowała tę refleksję dla siebie. Życie ją nauczyło, że tak jest lepiej.2.

Osiem godzin pakowania soczków do kartonów w chłodzie dłużyło się niemiłosiernie. Nie można było, ot tak, pójść sobie na przerwę, a nawet do toalety, ponieważ to dezorganizowało pracę na taśmie. Nie było nawet z kim pogadać, bo na tej sekcji były tylko Rosjanki i Słowaczki, które ani po polsku, ani po angielsku nie umiały.

Po pewnym czasie plastikowe butelki jakoś tak same lądowały w kartonach. Tereska nabrała wprawy. Tylko nadgarstki ją bolały od tysięcy powtórzeń tych samych ruchów, a także nogi od stania. Coraz częściej zamykała oczy i wyobrażała sobie, że siedzi na swoim wygodnym fotelu, obok stoi kubek mocnej czarnej kawy, nad którym unoszą się z pary tańczące zawijasy, a przed nią leży rozłożony ostatni numer National Geographic, na którego prenumeratę nigdy nie było ją stać.

Jedna z Rosjanek złapała ją na fantazjowaniu i przekazała tę informację dalej. Efektem był test na alkohol i narkotyki. Tereska całym zajściem była bardziej zaskoczona niż zdenerwowana. Nigdy dotąd nie musiała ponosić konsekwencji za niewinne bujanie w obłokach. Chcąc nie chcąc, zeszła na ziemię, a raczej do zakładowej toalety z plastikowym pojemnikiem i napełniła go. Próbując trafić do małego pojemniczka, poczuła się upokorzona.

Co oni będą badać? Zawartość marzeń w moczu?

Gdy wróciła do domu, już w progu zapytała Kryśkę, gdzie tu można iść na gofra.

– Gofry? Nie wiem. W Anglii chyba nikt nie je gofrów, ale mogę ci zamówić chińszczyznę albo wyślę Wojtka po fish and chips1. Sama bym zjadła.

Po kilku tygodniach Tereska wyszła z salonu z nowiutkim smartfonem w ręce. Niemal biegnąc, skierowała się w stronę poczty. Ostatnio jakoś opadła z sił, ale teraz poczuła ich przypływ. Pobladła. Kryśka się śmiała, że próbuje zintegrować się z Anglikami. Przyplątała się jakaś nieproszona infekcja, która nią tarmosiła i nie dawała spać w nocy. Ściany w tych angielskich domach grubością przypominają te z domku dla lalek Hani, jaki lata temu zbudowali z Michałem, zanim zaczął pić.

Tereska całe noce kasłała w poduszkę, bo nie chciała nikogo zbudzić, aż wreszcie wyczerpana zasypiała nad ranem. Wolny czas spędzała na wydzwanianiu do domu. Coraz rzadziej jednak mogła porozmawiać z Hanią. Często jej nie było. Hasała gdzieś z koleżankami, a przynajmniej tak twierdziła babcia Weronika.

Tereska brała nadgodziny w weekendy. Nie, żeby mało zarabiała, ale po prostu sama nie wiedziała, co ma robić z wolnym czasem. Przepracować, przespać, zapomnieć – tak było najlepiej. Gdy siedziała w domu, sprzątała. Wymiotła Kryśce wszystkie kurze. Zajrzała w każdy kąt. Dom błyszczał. Jednak tej soboty ciężkie jak ołów powieki nie chciały się otworzyć. Od chwili przebudzenia pożałowała, że zgodziła się na nadgodziny. Najchętniej zostałaby w łóżku. W obrębie ciepłej pościeli i samotnych myśli.

Już dawno zauważyła, że ta praca ją odmóżdża. Gdy z samego rana przebierała się w swój uniform i w ruch szły pierwsze soczki, umysł zdawał się jeszcze normalnie pracować. Myśli płynęły swobodnie, ale z każdą kolejną minutą zdolność abstrakcyjnego postrzegania rzeczy i ludzi ulegała stopniowemu upośledzeniu, by wreszcie wyschnąć, jak koryto rzeki podczas wyjątkowo długiej suszy. To tak, jakby codziennie od nowa umierać na śmiertelną chorobę.

Tereska nauczyła się marzyć z otwartymi oczami. Czuła na sobie ciężkie i nieprzychylne spojrzenia Rosjanek.

Pieprzona mentalna policja, stojąca na straży racjonalizmu!

Marzyła pośpiesznie, nie tracąc ani chwili, by nacieszyć się myślami, zanim skonają i zamarzną na kość.

Dzisiaj nie zdążyły. Ktoś krzyknął jej imię. Słowaczka pracująca naprzeciwko pokazywała palcem na karton, do którego Tereska pakowała butelki. Brązowy papier zabarwiał się na czerwono. Tereska przystawiła rękę do nosa. Mokro. Miała krwotok. Obfity krwotok. Rzuciła soczki na taśmę i pobiegła do toalety. Zamknęła się w kabinie i pochyliła nad ubikacją. Woda w muszli błyskawicznie zmieniła kolor na szkarłatną czerwień. Tereska czuła, jak drętwieje jej nos. Minęło dobre dwadzieścia minut, zanim ustało miarowe kapanie. Z czubka nosa zwisał czerwony skrzep zaschniętej krwi.

Gdy wróciła na taśmę, na twarzy Rosjanki pojawił się uśmiech. Tereska nie rozumiała, co on oznacza, ale po skończonej zmianie przełożony zawołał ją do swojego biura i powiedział, żeby jutro nie przychodziła już do pracy. Nie domagała się wyjaśnień. Nie protestowała. Poczuła swego rodzaju ulgę.

Opróżniła swoją szafkę i zdała wszystkie rzeczy, po czym udający współczucie ochroniarze wyprowadzili ją za bramę. Nie wsiadła do Transportera, który odwoził ich do miasta. Nie mogła patrzeć na tryumfalny wyraz twarzy Rosjanki. Poszła pieszo.

Pomimo zmęczenia szło jej się lekko, jakby zrzuciła z serca ciężar. Rozejrzała się wokoło. Tutaj wszystko było inne. Monotonny krajobraz. Niebo wyprane z koloru. Drzewa spętane bluszczem i umierające w milczeniu. Nigdy niesłabnący wiatr wyrywał włosy i podrywał niebezpieczne myśli.

Babcia Tereski zawsze mówiła, że „jak tak wieje, to znaczy, że ktoś się właśnie powiesił”. Tutaj wiało prawie cały czas.

Smartfon jest. Trudno, więcej nie będzie. Jakoś to wytłumaczę Hani – stwierdziła. – Pora wracać. – Tereska podjęła decyzję i podekscytowana, przyśpieszyła kroku.

Gdy doszła do domu, poczuła zapach pieczonego mięsa. Z ogródka unosił się dymek i słychać było donośny śmiech. Znajomi Kryśki przyszli na grilla. Nie chciała do nich iść. Po wejściu do domu, skierowała się od razu na górę, ale w korytarzu wpadła na kuzynkę, która szła do kuchni po kolejną porcję karkówki z polskiego sklepu. Nalegała, żeby Tereska dołączyła do nich.

W sumie, czemu nie – przeszło jej przez myśl. – Dobrze, tylko się troszkę ogarnę – rzuciła ze schodów. – Miałam to zrobić od razu, ale pójdę do nich, posiedzę i później zabukuję bilet.

Po podjęciu decyzji wróciły dawne siły. To tak, jakby pogodziła się z najlepszą przyjaciółką, albo samą sobą. Emigracja zdecydowanie nie była dla niej. Nawet jej pobladłe i pozbawione energii ciało protestowało. Czuła, że musi wrócić. Nie miała żadnych wątpliwości. Jakoś przetrwa krzyki i trzaskanie drzwiami Hani.

Ratanowy stół z zeszłorocznej jesiennej wyprzedaży uginał się od jedzenia i alkoholu.

Ziemia angielska, ale zwyczaje polskie. Nie ma co – Tereska uśmiechnęła się do swych myśli.

Biesiadnicy mieli rumiane twarze i maślane oczy. Powitali ją pijackimi okrzykami. Musiała wypić kilka karniaków. Nie protestowała. Piła rzadko, ale dzisiaj chciała uczcić swoją decyzję. Dziękowała Bogu, że nie rzuciła pracy na dworcu. Kierownik nie od razu zgodził się na bezpłatny urlop, ale kobiety mają swoje sposoby. Przy następnej kolejce podniosła kieliszek i powiedziała bardziej do siebie, aniżeli do nich:

– Na początek pójdę do ciastkarni i wykupię wszystkie gofry. Wszystkie! – Odbiło jej się i zaczęła się śmiać.

Nikt za bardzo nie zwrócił na nią uwagi. Jedynie gospodyni spojrzała podejrzliwie. Gdy goście już wyszli, Kryśka kazała Wojtkowi posprzątać.

– Ja muszę się napić z moją ulubioną kuzyneczką. Poradzisz sobie?

Mąż coś odburknął.

Poszły do kuchni. Kryśka wyjęła z szafki butelkę Żubrówki.

– Tereniu… bardzo dobrze nam się z tobą mieszka, wiesz? Mam nadzieję, że tobie z nami też.

Miała déjà vu. Po kilkunastu latach znowu usiadły razem do stołu, na którym stała butelka wódki. Tej wódki. W domu zapanowała cisza. Kobiety dopiero późnym wieczorem mogą znaleźć dla siebie chwilę czasu na szczerą i poważną rozmowę – kiedy wszyscy pójdą już spać i nikt nie potrzebuje ich pomocy. A właśnie na taką rozmowę się zapowiadało. Kryśka w zasadzie nie musiała pytać. Wiedziała. Wiedziała, że tak to się skończy. Mimo wszystko chciała to usłyszeć.

Tereska potwierdziła, że wyjeżdża. Kuzynka próbowała wszystkiego, łącznie z łagodnym szantażem. Na próżno. Pokłóciły się. Wraz z wódką polały się łzy. Gdy butelka zrobiła się pusta, a atmosfera nie do zniesienia, Tereska wstała bez słowa i poszła do siebie. Nie zapaliła światła. Położyła się na łóżku i próbowała ochłonąć. Gdy zamykała oczy, wszystko wirowało.

Ktoś nacisnął klamkę i drzwi cichutko skrzypnęły. Usłyszała kroki. Podniosła głowę, ale zobaczyła jedynie zamazaną sylwetkę.

– Pokłóciłyście się? – To był Wojtek. Nie odpowiedziała. – Słyszałem, że wyjeżdżasz.

– Tak. Za tydzień – wybełkotała.

– Widzisz, ja też nie chcę, żebyś jechała. – Położył rękę na jej ramieniu.

– A niby dlaczego?

– Bo… bo bardzo cię polubiłem. – Przesunął dłoń i złapał ją za jędrny pośladek. Tereska się zerwała, ale zamroczona alkoholem niemal upadła.

– Wiem, że masz złe doświadczenia z facetami, ale ja nie zrobię ci krzywdy. I tak bym od niej odszedł. To tylko kwestia czasu. – Jego szept zdradzał ledwo skrywane pożądanie.

Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Zanim zdążyła zareagować, wepchnął język w jej usta. Poczuła kwaśno-gorzki smak piwa, whisky i papierosów. Znalazła się w polu rażenia odoru jego oddechu. Kilkudniowy zarost drapał ją po twarzy. Wyrwała się z uścisku i zaczęła krzyczeć. Wojtek przewrócił się na łóżko. Wybiegła. Na dole potrąciła przerażoną Kryśkę. Szarpnęła drzwi, które z trzaskiem odbiły się od ściany i wyskoczyła w mrok nocy.

Biegła tak długo, aż totalnie opadła z sił. Wreszcie się zatrzymała. Miała nogi jak z waty, które ledwo utrzymywały jej fizyczny i psychiczny ciężar. Rozejrzała się. Była w parku, na środku długiej, opustoszałej alejki, obsadzonej starymi dębami i klonami. Poczłapała do najbliższej ławki i upadła na nią. Emaliowany metal był wilgotny i przeraźliwie zimny. Skrajnie zmęczona zapadła w pijacką drzemkę. Gdy się przebudziła, była całkowicie skostniała i przechodziły ją dreszcze. Miała na sobie jedynie cienką bluzkę i spodnie. Uciekając z domu, nie zadbała o to, aby założyć buty.

Usiadła z trudem. Stare rozłożyste drzewa poruszały swymi gałęziami na zimnym wietrze. Parkowe żeliwne latarnie dawały niewiele światła. Było pusto. Ani żywej duszy. Tereska też wolałaby być martwa. Ciągle kręciło jej się w głowie. Straciła ostrość widzenia. Kołyszące się cienie drzew przerażały ją. Miała wrażenie, że znowu ktoś się do niej skrada. Wrażenie przerodziło się w pewność. Zaczęła krzyczeć i machać rękami. Ktoś rzeczywiście szedł w jej stronę.

Zaraz, czy to nie… Hania? Tak, to Hania!

Tereska zerwała się z ławki, ale jej ciało odmówiło posłuszeństwa. Upadła na ubłocony asfalt. Hania coś mówiła.

– Haniu, córeczko!

– Wsadź sobie taki telefon!

– Słucham? Co ty mówisz?

– Co za badziewie mi przysłałaś?!

– Haniu, ja…

– Ten model może coś znaczył w zeszłym miesiącu, ale teraz jest passé.

– Nie wiedziałam, przepraszam.

– Co mi po twoich przeprosinach?! Wiesz co? Wyrzuciłam go do rzeki!

– Jak to?!

– Tak to! Jak mi nie przyślesz najnowszego modelu, to…

– Musi iść pani ze mną – nagle głos Hani zamienił się w głos policjanta Marka.

– Ale gdzie?! Gdzie jest Hania?! Haniu! Córeczko!

– Dostałem wezwanie. Muszę panią odstawić do pana Wojtka. Mówił, że zasłużyła sobie pani na ostre rżnięcie – policjant wytarł pot z czoła i pochylił się nad Tereską. Mogłaby przysiąc na wszystko, co kochała, że czuła zimno zatrzaskujących się na jej nadgarstkach kajdanek.

Nagle policjant rozmył się w nocnych ciemnościach.3.

Wykrzywione usta pomalowane różową pomadką. Kruczoczarne włosy opadające na ramiona. Wyprofilowane przez kosmetyczkę i zmarszczone przez nienawiść brwi oraz te nieustannie w nią wpatrzone, tonące wśród warstw cieni i eyelinerów błękitne oczy. Tereska widziała każdy detal jej twarzy. W sumie to ta Rosjanka była naprawdę ładna. Gdyby tylko odpuściła sobie ten wyzywający makijaż i „szczękościsk uprzedzeń”.

Dopiero dobiegający gdzieś z oddali, coraz głośniejszy dźwięk alarmu uwolnił Tereskę od koleżanki z taśmy produkcyjnej. Białe, ostre światło zalało jej oczy, gdy otworzyła posklejane powieki. Zamknęła je z powrotem. Poczuła ostry ból głowy. Po kilku chwilach znowu powoli i ostrożnie zaczęła je otwierać. Gdy wreszcie wzrok przyzwyczaił się do jasnego światła, mogła się rozejrzeć. Była w szpitalnej sali. Wokół biegali ludzie w białych, błękitnych i granatowych kitlach. Alarm wył nieprzerwanie.

Boże, wyłączcie to, bo mi głowa pęknie!

Nagle wszyscy skumulowali się wokół łóżka obok. Ciemnoskóry siwiejący mężczyzna coś krzyknął i kobieta w błękitnym uniformie pośpiesznie zasunęła zasłonki odgradzające łóżko od reszty świata.

Tereska była podłączona do kroplówki. Podniosła rękę i odkryła na swoim przedramieniu wybroczyny. Była nimi usiana. Zmroziło ją. Druga ręka wyglądała tak samo.

Jezu, co mi się stało?

Próbowała sobie przypomnieć wczorajszy dzień. Kłótnia z Kryśką. Wojtek…

Skuliła się na łóżku ze strachu, aż napięła się gumowa rurka od kroplówki. Pamięta, że uciekła, a potem… nic. Czarna dziura.

Jak się tutaj znalazłam? I dlaczego? Przecież nic mi nie jest – znowu spojrzała na ręce. – No, może za wyjątkiem tego. Ale to przecież tylko siniaki. Może się gdzieś przewróciłam? Z powodu siniaków nie trafia się do szpitala. Gdyby tak było, większość dzieci do trzynastego roku życia przykuta byłaby do łóżka. Zaraz, przecież ja miałam wracać do Polski. Nie pamiętam, czy w końcu kupiłam ten bilet, czy nie. Ja nie mogę tu leżeć! Już się obudziłam, wyspałam. Jest OK. Podziękuję, komu trzeba i spadam.

Usiadła na łóżku. Za zasłonką tłoczył się personel medyczny. Widziała tylko nerwowo przestępujące nogi. Coś tam pokrzykiwali. Ktoś głośno odliczał. Słyszała odgłosy defibrylatora. Po pewnym czasie wszystko ustało, ucichło. Zasłonka się odsłoniła i wszyscy rozeszli się w milczeniu i z ponurymi minami, każdy w swoją stronę. Łóżko i ten ktoś, kto na nim leżał, był przykryty białym prześcieradłem. Widać było, gdzie jest głowa, a gdzie nogi.

Po chwili przyszli dwaj wytatuowani faceci w białych strojach i wywieźli łóżko z sali. Zrobiło się strasznie pusto. Tereskę przeszedł dreszcz. Miała złe przeczucia.

Szlag by trafił tę kobiecą intuicję! Szkoda, że nie dostałyśmy jeszcze kryształowej kuli w zestawie – pomyślała. – Muszę się stąd wydostać!

Wstała i próbowała odłączyć kroplówkę.

– Co pani robi?! Proszę to zostawić! – kobieta w błękitnym trykocie, chyba pielęgniarka, doskoczyła do niej. Tereska spojrzała na plakietkę przyczepioną do kieszonki.

JUSTYNA ZAWADZKA

STAFF NURSE

KETTERING GENERAL HOSPITAL

Polka! Nie wierzę!

– A niby czemu? – zapytała.

Pielęgniarka złapała Tereskę za ręce i spojrzała jej prosto w oczy.

– Musimy cię zbadać, złotko – powiedziała zdecydowanym tonem. – Nie wypuszczę cię pod żadnym pozorem. Jaką byłabym pigułą, gdybym pozwoliła zwiać swojej pacjentce? – Mrugnęła okiem.

– No, dobrze. Zbadać nie zaszkodzi. – Tereska onieśmielona bezpośredniością pielęgniarki dała za wygraną. W zasadzie, czuła się wyczerpana. Może lepiej, jak się położy. – Siostro?

– Siostry to są w klasztorze, kochanie. Jestem Justyna.

– No… niech będzie. A te… siniaki? – Tereska podciągnęła rękaw szpitalnej koszuli. – Wie siostra, to znaczy, wiesz, co to jest?

Pielęgniarka zmieszała się i zaczęła coś poprawiać przy kroplówce.

– Właśnie to musimy sprawdzić. Powiadomię lekarza, że się wybudziłaś. – Poklepała ją po ręce, odwróciła się i odeszła.

Po chwili wróciła w towarzystwie tego samego ciemnoskórego lekarza, który dowodził nieudaną akcją reanimacyjną. Przedstawił się i podał jej rękę. Jego nazwisko brzmiało jak pijacki bełkot. Zaczął coś tłumaczyć, ale Tereska niewiele z tego rozumiała. Spojrzała błagalnie na Justynę, a ta szepnęła do niej, że zaraz wszystko przetłumaczy.

Gdy wreszcie doktor skończył, zaczęła Justyna.

– Słuchaj kochana, leżysz u nas od trzech dni.

– Co?!

– Tak, od trzech. Z niecierpliwością czekaliśmy, aż się wybudzisz. Przywieźli cię ledwie żywą. Byłaś skrajnie wyczerpana i wyziębiona. Zrobiliśmy częściowe badania, ale musimy zrobić jeszcze jedno, najważniejsze. Jest ono jednak inwazyjne i teoretycznie zagrażające życiu, to znaczy normalnie nie, ale w stanie, w jakim do nas trafiłaś – jak najbardziej, dlatego musieliśmy poczekać na poprawę. Gorączka wreszcie spadła. Stan ogólny się ustabilizował. – Zrobiła pauzę, żeby dać Teresce czas na zebranie myśli. – Teraz rozumiesz, śpiąca królewno, dlaczego za żadne skarby nie chciałam cię puścić? – Uśmiechnęła się.

Tereska patrzyła na nią i zastanawiała się, co pchnęło tak świetną pielęgniarkę do opuszczenia swojej rodziny, przyjaciół i swych polskich pacjentów?

Kto teraz z takim zaangażowaniem opiekuje się nimi w kraju?

– Co to za badanie?

– Biopsja. Biopsja szpiku kostnego.

Tereska nie wiedziała, co kryje się pod tym terminem, ale brzmiało poważnie i boleśnie.

– Zaraz przewieziemy cię do sali zabiegowej i przygotuję cię do badania. Doktor Hamdaleki pewnie będzie pobierał próbkę z mostka. Zazwyczaj tak robi. Musisz być dzielna. – Justyna złapała ją za rękę. Jej dłoń była ciepła i taka mocna.

Rzędy świetlówek nie przesuwały się tak szybko, jak peleton myśli, które pędziły przez głowę Tereski, podczas gdy żujący gumę facet w białym fartuchu z niebieskimi pagonami pchał jej łóżko szpitalnym korytarzem. To był jeden z tych dwóch, którzy wcześniej wywozili z sali nie ostygniętego jeszcze trupa.

Pomyślała o Hani. Nagła tęsknota spadła na nią z ogromnym ciężarem.

Boże, co ja tu robię?! Po co to wszystko? Mnie nie powinno tu być.

Nikt z potrącających się w pośpiechu ludzi nie zauważył spływających i wsiąkających w szpitalne prześcieradło łez. A może zauważyli, tylko widzieli je już tak często, że nie robiły na nich żadnego wrażenia?

Hania, moja Hania. Ciekawe, co ona teraz robi? Pewnie znudzona siedzi w klasie na lekcji. Tak słodko przekrzywia swoją opartą na ramieniu śliczną główkę i obgryza końcówkę długopisu.

Pomimo wszelkich prób Tereska nie zdołała jej tego oduczyć.

Nawet nie wie, co teraz dzieje się z jej matką. Nikt nie wie. Cały świat – jej świat gdzieś tam sobie trwał w nieświadomości.

Łzy popłynęły szerszym strumieniem. Zacisnęła pięść i przystawiła ją do ust, żeby powstrzymać szloch.

Może to wszystko to jest kara? Kara za zostawienie dziecka? Za to, że wyjechałam? Powinnam siedzieć tam, gdzie moje miejsce! Zaraz po badaniu powiem im, że wychodzę. Na własne życzenie. Nie mogą mnie przecież zatrzymać!

Wytatuowany facet przywiózł ją na miejsce. Czekała tam już uśmiechnięta Justyna i poważny doktor Hamdaleki.

Tak właśnie zrobię – postanowiła. – Za wszelką cenę.

Justyna rozpięła jej koszulę i odsłoniła klatkę piersiową tuż ponad biustem. Cały czas się uśmiechała, ale to nie był ten angielski, wyprany ze szczerości uśmiech. Ta kobieta naprawdę jej dobrze życzyła.

– Masz dzieci? – spytała nagle, przemywając skórę wacikiem.

– Mam córkę.

– W Polsce, czy tutaj?

– W domu.

– To znaczy?

– To znaczy, że dom jest tam, gdzie serce twoje, a moje serce pozostało tam, gdzie jest moja córka.

Justyna głośno westchnęła.

– Skarbie, musisz walczyć. Nie ma większej motywacji do walki niż dziecko.

Tereska przywołała widok Hani, która w napadzie wściekłości wyrzuca nowy telefon do rzeki i nic nie odpowiedziała. Doktor o dziwnie brzmiącym nazwisku podszedł do niej ze strzykawką zakończoną długą igłą.

– Teraz trochę zakuje – ostrzegła ją Justyna. Tak jak u dentysty.

Zakuło dużo mocniej, ale Tereska nie dała tego po sobie poznać. Hematolog łagodnym tonem zadawał jej pytania, których niemal nie rozumiała. Poruszała tylko głową i nie mogła się nadziwić, jak głębokie są zmarszczki na jego chudej twarzy. Po chwili lekarz zniknął.

Dlaczego Justyna ciągle mówi o walce? “Musisz walczyć, musisz walczyć.” Z czym, o co, i po co? – Osaczały ją złe przeczucia, niczym wataha wygłodniałych wilków podczas pełni księżyca.

Została sama. Gapiła się w biały sufit. Powinni na nich malować jakieś obrazki albo coś ciekawego do czytania. Cokolwiek, co zajęłoby obciążone czarnymi myślami głowy pacjentów.

– Myślę, że znieczulenie już działa – powiedziała Justyna, gdy wróciła i popukała pacjentkę w mostek. Tereska nic nie poczuła. Jakby była pustym w środku, sklepowym manekinem.

Doktor Hamdaleki miał na sobie fartuch i lateksowe rękawiczki. W prawej ręce trzymał długi cienki szpikulec. Tereska nie należała do osób, które mdleją na widok igły, ale ta robiła wrażenie.

Gdy ostry metal przebijał jej skórę, zacisnęła powieki w obawie przed bólem, ale ten się nie pojawił. Usłyszała chrzęst kości, gdy ciemnoskóry lekarz nie bez wysiłku wwiercał się w jej klatkę piersiową. Poczuła ucisk, jakby ktoś położył jej na piersiach wielki ciężar. Istotnie, tak było. Emigracja to taki balast, który przygniata i utrudnia każdy ruch.

Nagle przeszył ją potworny ból. Złapała stojącą obok Justynę za przedramię. Zabrakło jej tchu. Ból zniknął tak szybko, jak się pojawił, ale Tereska jeszcze przez dłuższą chwilę nie mogła dojść do siebie.

– Właśnie dlatego nigdy nie mówimy pacjentom, co ich czeka – oświadczyła Justyna. – Czasem lepiej nie wiedzieć – dodała i założyła opatrunek na ranę po wkłuciu.

* * *

Czekanie. Cierpienie, ból i niepewność. Znowu czekanie.

I te myśli.

Tym właśnie jest szpital z punktu widzenia pacjenta. Aha, jeszcze samotność. Dławiące, łapiące za gardło osamotnienie – tym jest szpital z punktu widzenia pacjenta-obcokrajowca.

Inny kraj, inny szpital, ale woń ta sama. Kompilacja zapachów uryny, medykamentów, spranej pościeli i dezynfekujących wszelkie ludzkie nieczystości chemikaliów. Nienawidziła tego. Ten specyficzny odór zawsze powodował u niej stres. Bała się go. Tak, to niedorzeczne, ale strasznie się go bała. To nie jakiś tam nieprzyjemny zapaszek, który ulotni się z pierwszym powiewem wiatru. On nigdy nie przemija. Kryje się za nim jakaś aura. Aura cierpienia i śmierci. Jest jak demon, który szczelnie wypełnia szpitalną przestrzeń i odbiera nadzieję. Który wita cię w progu szpitalnego gmachu i żegna w chwili wyzionięcia ducha na sali chorych.

Podobno, wbrew powszechnemu przekonaniu, człowiek w chwili konania jako ostatni robi wdech, a nie wydech. Nabiera w płuca przesiąknięte szpitalnym smrodem powietrze i wszystko się kończy.

– Są wyniki – usłyszała poważny głos Justyny. Z twarzy pielęgniarki zniknął uśmiech. W zasadzie to nie musiała już nic mówić. Tereska poczuła puchnącą w swoim gardle rozpacz. Justyna przysiadła na brzegu łóżka. Nie dbała o to, że tak nie wolno. Jej zazwyczaj pogodne oczy zaszkliły się. Tereska nie mogła znieść ich widoku. Odwróciła się na łóżku i zwinęła w kłębek. Miała zamknięte oczy, gdy pielęgniarka orzekała wyrok.

– To białaczka… ostra białaczka szpikowa.4.

Za zaparowaną szybą tłoczyły się łyse głowy. Tereska widziała ich niewyraźne, rozmazane kontury. Kolejno zaglądały przez niewielki otwór. Wychudzone twarze, oczy zapadnięte w głąb czaszki i te spuchnięte, a czasem wręcz zdeformowane dziąsła z krzywymi kikutami zębów. Błagali o bilet do Wypisu. Tłumaczyła im, że nie ma takiego miasta. Szukała w komputerze, sprawdzała, ale oni nie słuchali.

Było ich coraz więcej. Siłą desperacji napierali na grube szkło oddzielające poczekalnię od kasy. Wiedzieli, że są pozbawieni przywileju czekania. Dworcowe krzesła ich parzyły. Były synonimem klęski i rezygnacji. Niektórzy zaczęli krzyczeć i walić pięściami w szybę. Tereska już nie próbowała ich przekonywać. Cofnęła się, choć tylko o kawałek, ponieważ ruchy krępowała jej gumowa rurka kroplówki. Znowu poczuła mdłości. Silniejsze niż kiedykolwiek. Wstała, żeby pójść do toalety, ale nie zdążyła. Zaczęła wymiotować. Na wpół strawione szpitalne jedzenie pokryło podłogę, biurko, na którym leżało kilka numerów National Geographic oraz monitor komputera.

Targana spazmami, nie zauważyła pajęczyny pęknięć na zaparowanym szkle. Po chwili to, co chroniło ją przed zdesperowanymi podróżnymi, pękło z trzaskiem i rozsypało się w drobny mak. W tym momencie do kasy wbiegła Justyna. Była ubrana w strój konduktora.

– Szybko! Przyjechał twój pociąg! – Złapała ją za rękę i zaczęła ciągnąć. Gumowy przewód łączący ją z butelką pełną toksycznych chemikaliów napiął się i wyrwał wenflon wkłuty do jej lewej ręki. Tereska wrzasnęła z bólu, ale Justyna nie zwracała na nią uwagi. Nieokiełznany tłum w szpitalnych piżamach wdzierał się do środka, raniąc sobie ręce o rozbite szkło i brodząc w wymiocinach.

Biegły przez labirynt szpitalnych korytarzy, który nagle przeszedł w parkową alejkę. Na jej środku stała ogromna lokomotywa parowa jak w muzeum, z doczepionym jednym długim wagonem. Tory zaczynały się przed przedziwnym składem kolejowym i ginęły zaraz za nim, zasypane opadniętymi liśćmi. Przy wejściu do wagonu stał uśmiechnięty od ucha do ucha doktor Hamdaleki w stroju maszynisty. Co chwilę przystawiał rękę do ust, żeby stłumić śmiech. Na ich widok otworzył drzwi i wymownym gestem zaprosił do środka. Wnętrze nie przypominało wagonu, a bardziej salę operacyjną, połączoną z domem publicznym. Na środku stało łóżko operacyjne przykryte czerwonym atłasowym prześcieradłem. Obok znajdował się stolik, na którym leżały skalpele, wibratory, szczypce, pejcze i inne teoretycznie niepasujące do siebie przedmioty. Nagle zza czerwonego parawanu wyłonił się Wojtek. Przerażona Tereska chciała uciec, ale stojący z tyłu doktor Hamdaleki i Justyna przytrzymali ją. Wojtek wyglądał jak chirurg przed operacją, z tą różnicą, że miał na sobie obcisłe, czarne, lateksowe spodnie, a maska na twarzy przypominała druciany kaganiec.

– Czy pacjentka jest gotowa do operacji? – spytał.

– Oczywiście – odpowiedział doktor Hamdaleki.

Tereska próbowała się wyrwać. Szarpała się z doktorem i pielęgniarką, ale ich uścisk był stalowy. Wkładała cały swój wysiłek w próbę wyswobodzenia, ale miała wrażenie, że powietrze wypełniające tę upiorną salę operacyjną na szynach jest kilkakrotnie gęstsze i spowalnia jej ruchy.

Szeroki, nienaturalny uśmiech nie schodził z pobrużdżonej zmarszczkami twarzy hematologa, gdy wraz ze swoją lojalną pielęgniarką położył wijącą się jak w konwulsjach Tereskę na atłasowym łóżku. Tereska krzyczała z całych sił, ale wydawało jej się, że nawet najcichszy dźwięk nie wydostaje się z jej gardła.

Może ktoś przechodzi parkiem i mnie usłyszy?! Może ktoś przerwie to, co się tu dzieje?! Może ktoś wezwie pomoc?!

Krzyczała jeszcze bardziej, gdy krępowali ją skórzanymi pasami. Jej rozpacz nie obijała się echem o ściany wagonu, lecz kotłowała uwięziona w klatce umysłu. Nawet najcichszy szept nie wydostał się przez membranę spierzchniętych ust.

Zrobiła to, co robią kobiety, gdy zdają sobie sprawę, że wszystkie ich wysiłki idą na marne – zaczęła płakać. Przez rozmytą warstwę łez obserwowała Wojtka, pochylającego się nad nią z jakimś dziwnym przedmiotem w prawej ręce.

– Zdaję sobie sprawę, że miałaś złe doświadczenia z lekarzami, ale ja nie zrobię ci krzywdy – wyszeptał Teresce do ucha.

Czuła ciepło jego oddechu. Czubkiem nosa muskał jej małżowinę uszną. Przeszedł ją dreszcz.

Wojtek odchylił dolną część piżamy Tereski, która leżała zapłakana i naga od pasa w dół. Opuścił lateksowe spodnie. Doktor Hamdaleki i Justyna śmiali się do rozpuku. Ciągle trzymając w ręce skalpel, wgramolił się na łóżko. Tereska krzyczała bezgłośnie i szarpała się jak schwytane w sidła zwierzę. Nagle poczuła rozrywający ból w kroczu i usłyszała jęk Wojtka, który w ułamku sekundy przeszedł w wołanie. Usłyszała swoje imię. Ktoś ją wołał. Otworzyła zapłakane oczy, wzięła gwałtowny wdech i zerwała się z łóżka.

Koszmar, to był tylko koszmar…

W sali panował półmrok. Jedyne źródło światła dobiegało z korytarza przez uchylone drzwi. Pozostali chorzy spali. Tereska była spocona i cała drżała. Obok niej stała jakaś pielęgniarka. Miała ciemną skórę, ale nie była Murzynką. Wyglądała raczej na Hinduskę. To ona ją wołała. Tak śmiesznie wymawiała jej imię.

Po kilku chwilach oddech Tereski wyrównał się i uspokoił. Pielęgniarka przyciągnęła stojak na kółkach z jakąś aparaturą i założyła jej opaskę na ramię. Mowa Hinduski przypominała odgłos pisania na maszynie albo rozpalania ogniska przy pomocy samych drewek. Tereska prawie jej nie rozumiała, ale cieszyła się, że to nie Justyna jest teraz na dyżurze.

Po wizycie pielęgniarki zapadła w drzemkę, ale nic już jej się nie śniło. Gdy się obudziła, pozostali pacjenci już nie spali. Kobieta obok jadła śniadanie, a facet na przeciwko zasłonił się wielką jak pół prześcieradła płachtą gazety „Independent”. To słowo akurat Tereska rozumiała, ale wydawało jej się w obecnych okolicznościach przynajmniej nie na miejscu.

Ta gazeta powinna być zabroniona we wszystkich szpitalach świata.

Do sali wjechał wózek, a za nim pojawiła się niewysoka kobieta w różowym uniformie. Na wózku stały talerze z parującym jedzeniem. Tereskę zemdliło na sam widok. Nie chciała nic jeść, ale sztucznie uśmiechająca się kitchen porter2 nalegała, więc dla świętego spokoju poprosiła o musli z mlekiem i kawę. Koniecznie kawę.

Każda łyżka była wyzwaniem. Tereska miała poczucie totalnego bezsensu przyswajania jedzenia, które zanim zdążyło trafić do żołądka, lądowało w trzewiach szpitalnej kanalizacji. Dobrze, że toaleta była blisko jej sali.

Kątem oka dostrzegła, że przez odsłonięte okno odgradzające salę od korytarza ktoś ją obserwuje. To był młody, wysoki i szczupły chłopak. Gdy ich oczy się spotkały, nagle się odwrócił i odszedł.

– Dzień dobry! – usłyszała nad głową. Ze strachu prawie oblała się kawą.

– Co się stało? – zapytała Justyna. – Boisz się mnie, czy co?

– Nie… to znaczy… w nocy… nieważne. – Przełknęła ślinę. – Powiedz mi, kim był ten młody mężczyzna, który mi się przyglądał?

– Tamten? Przystojniak, co? – Pielęgniarka się zaśmiała. – To twój BOHATER. – W mowie duże litery nie występują, ale Tereska mogłaby przysiąc, że właśnie je usłyszała.

– Co masz na myśli?

– Można powiedzieć, że cię uratował. Znalazł cię w parku, gdy szedł do pracy i zadzwonił na pogotowie.

Tereska prychnęła.

– Chyba przedłużył cierpienie! Po co on tu przychodzi?! A zresztą, niech przyjdzie, to ja mu powiem, co o nim myślę! Prosił go ktoś o pomoc?!

Justyna nic nie odpowiedziała. Jako doświadczonej pielęgniarce wszelkie stany emocjonalne pacjentów były jej znane.

– Słuchaj, złotko. – Zmieniła temat. – Pomyślałam, że rozmowa z kimś dobrze by ci zrobiła.

Tereska spojrzała na nią pytająco.

– Z kim?! Z Panem Bogiem? Jemu też powiem prawdę prosto w oczy!

– Aż takich wejść nie mam, ale byłaś blisko. Tak się złożyło, że w szpitalu jest ksiądz Gienek, to znaczy, Eugeniusz. A w zasadzie to czeka na korytarzu… – Tereska przewróciła oczami – i bardzo chciałby z tobą porozmawiać.

– Niech sobie nie myśli, że pocieszy mnie paroma gładkimi zdaniami!

– Jestem prawie pewna, że wcale tak nie myśli. – Justyna pogładziła ją po ręce i wyszła.

Chwilę później wszedł stary i przygarbiony mężczyzna w sutannie. Podszedł do łóżka Tereski, głośno stękając.

– Nie obrazisz się, jak sobie klapnę? – Zwrócił się do niej i nie czekając na odpowiedź, usiadł z wyraźną ulgą na krześle obok łóżka. – Moje stawy nienawidzą tej cholernej angielskiej pogody. No dobrze, do rzeczy. Nie jestem tutaj, żeby ci opowiadać o fruwających nad naszymi głowami aniołkach. Przede wszystkim chciałbym cię poznać – wychrypiał i spojrzał w górę, jakby czegoś szukał. Chyba znalazł, bo się uśmiechnął. Wstał z niemałym trudem i zaczął zasłaniać zasłonkę wokół łóżka Tereski. Zardzewiałe kółka przesuwały się po metalowej rurce, przeraźliwie skrzypiąc.

– Jakbym słyszał moje stawy – zaśmiał się.

Parawan odgrodził ich od jasnego światła i wścibskich spojrzeń. Twarz duchownego w tym półmroku wyglądała jeszcze starzej.

– Nie znam cię, a ty mnie nie znasz. Co powinniśmy w takiej sytuacji zrobić?

Tereska nic nie odpowiedziała.

– Rzecz jasna, wypić bruderszaft3!

– To chyba się robi, gdy przechodzi się na ty. – Odburknęła. – Trafił jej się postępowy klecha, który próbuje być cool4.

– No – Eugeniusz kiwnął głową – to my pójdziemy na skróty – stwierdził. – Nie ma co tracić czasu. Odchylił połę sutanny i z jakiejś ukrytej, tajemnej kieszeni wyciągnął małą butelkę wódki. Odkręcił ją, nalał do korka i podał Teresce.

– Ale… mnie nie wolno – zaprotestowała zaskoczona. – Myślałam, że z tym alkoholem ksiądz żartował.

– Mnie tym bardziej – uciął. – Posłuchaj, czujesz się tak, jakbyś miała wielkiego kaca?

Tereska skinęła głową.

– A czym najlepiej leczy się kaca? – Posłał jej łobuzerskie spojrzenie. – Poza tym, to wielka niesprawiedliwość wymiotować bez uprzedniej przyjemności wypicia.

Chciała coś powiedzieć, ale powstrzymał ją ruchem ręki.

– I zapamiętaj sobie: gdy w grę wchodzi alkohol, ja nigdy nie żartuję .– Puścił do niej oko i zarechotał gardłowo.

Tereska już nie była tak bojowo nastawiona. Spodziewała się konwencjonalnego, starannie ogolonego, pachnącego wodą kolońską księdza, który beznamiętnie wygłosi oklepane kazanie na temat “złożenia w ofierze swego cierpienia miłosiernemu Panu”, uczyni znak krzyża i sobie pójdzie, zapominając o niej zaraz po opuszczeniu oddziału. Tymczasem miała przed sobą podstarzałego alkoholika w koloratce, który zamknął się wraz z nią za parawanem i zamierzał pić wódkę. Zastanawiała się, czy nie nacisnąć guzika przywołującego pielęgniarkę. Po krótkiej chwili namysłu postanowiła, że jednak tego nie zrobi.

Raz się żyje! Zresztą, nie wiadomo jak długo jeszcze – pomyślała i poczuła ekscytację, że zrobi coś niedozwolonego. Dała się ponieść dreszczykowi emocji, którego nie doświadczyła od czasów liceum, gdy razem z koleżankami paliły papierosy w szkolnej toalecie.

Duszpasterz uniósł butelkę w czytelnym geście i nachylił się nad pacjentką. Tereska przeplotła swoją rękę przez drżące ramię księdza i powiedziała:

– Tereska jestem.

– Gienek. Miło mi.

Oboje wypili. Tereska wykrzywiła usta. Nie spodziewała się, że alkohol będzie aż taki mocny. Ksiądz oblał sobie twarz i szyję. Poleciało mu za kołnierzyk. Niemal podskoczył z krzykiem. Tereska parsknęła, krztusząc się. Poczuła, jak jej ostatnio coraz bledsze poliki zaczynają się rumienić. Zrobiło jej się gorąco i tak bardzo przyjemnie.

Gienek wyjął z drugiej kieszeni materiałową chusteczkę i wytarł sobie twarz i szyję. Zdjął mokrą koloratkę.

– Mocne, co? Domowej roboty śliwowica. Nieboszczyka stawia na nogi. Mnie stawia nieprzerwanie od dwudziestu lat. Według cieszących się uznaniem lekarzy właśnie od tak dawna powinienem użyźniać swoją wątłą osobą glebę na tyłach mojego kościoła. – Ksiądz nachylił się nad nią i powiedział półgłosem. – Jak kto zgrzeszy w mojej parafii, to przepisuję na pokutę.

Tereska odpowiedziała mu zdrowym, szczerym śmiechem. Nie przejmowała się tym, że komuś może to przeszkadzać. Uświadomiła sobie, że jeszcze przed chwilą zarzekała się, że żaden klecha nie zdoła jej pocieszyć, a teraz chichrała się jak dziecko. Odgłos jej własnego śmiechu sprawiał jej przyjemność. Tak dawno go nie słyszała.

Ksiądz powtórnie napełnił nakrętkę i stuknął się z Tereską.

– Za bezcenną łaskę dobrego humoru!

Wypili, prychając jak małe dzieci kąpiące się w zimnym strumyku.

– Dobrze. – Duchowny wytarł usta wierzchem dłoni i zakręcił butelkę, która powędrowała z powrotem do sekretnej kieszeni. – Wystarczy tej rozpusty, bo mnie wasz ordynator potraktuje ekskomuniką.

Za parawan zajrzała Justyna.

– Przepraszam, ale muszę zmierzyć ciśnienie.

– Młoda damo, zaraz mnie ciśnienie podskoczy, jak jeszcze raz ośmielisz się zakłócić spowiedź świętą – ksiądz zwrócił się do pielęgniarki z nazbyt egzaltowaną złością.

Speszona Justyna przeprosiła i jej twarz zniknęła.

– Spowiedź?

– Grzeszny wstęp do spowiedzi, gwoli ścisłości, choć może nie aż tak świętej. – Poprawił się i atmosfera wesołości uleciała, hen za widnokrąg parawanu. Spojrzał na nią wzrokiem tak trzeźwym, jakby nigdy w życiu nie wypił kropli alkoholu, oraz tak szczerym, jakby ani przed chwilą, ani kiedykolwiek wcześniej, nie dopuścił się kłamstwa.

– Poznałem twoje imię. Poznałem twój śmiech, a teraz chcę poznać twoją historię.

Tereska spojrzała staremu księdzu prosto w wyblakłe oczy. Oczy, które były nastawione na słuchanie (tak, oczami naprawdę można słuchać). Westchnęła tak głęboko, że sięgnęła dna swego jestestwa i powoli, z mozołem zaczęła opowieść.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: