Pomóż mi - ebook
Pomóż mi - ebook
Chwyć mnie za rękę, maleńka.
Fran znajduje ją stojącą przy huśtawkach. Małą, około siedmioletnią dziewczynkę, samą w środku nocy. Jej żółtą sukienkę pokrywają plamy z trawy, a włosy ma w nieładzie.
Kiedy Esther wraca do rodziny, Fran nie może przestać o niej myśleć. Instynkt jej podpowiada, że coś jest nie tak. Dlaczego Esther wciąż ucieka z domu i skąd wziął się ten siniak na jej nodze?
Pewnego ranka Esther i jej rodzina znikają. Dokąd wyjechali? Dlaczego wszystko zostawili? Fran czuje w głębi serca, że dziecku stanie się coś strasznego i że nie wolno jej stać bezczynnie.
Bez względu na koszty.
W końcu to ona ją znalazła. Ale czy zdoła ją uratować?
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-902-5 |
Rozmiar pliku: | 1 011 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Chwyć mnie za rękę, maleńka, nic ci już nie grozi.
Dziecko zamrugało, ale się nie poruszyło. Fran przykucnęła, żeby spojrzeć dziewczynce prosto w oczy. Obolałe mięśnie zaprotestowały, ale zignorowała ten dyskomfort. Bardziej niepokoiło ją dziecko, które przebywało samo w parku o piątej nad ranem.
Fran cofnęła dłoń. Może należało inaczej do tego podejść.
– Jak masz na imię, kochanie?
Dziewczynka, ubrana w żółtą sukienkę z tasiemkami i kołnierzykiem w stylu Piotrusia Pana, przypominała żywą lalkę. Mogła mieć sześć lub siedem lat. Złote włosy opadały jej luźno na ramiona. Znad lśniących czarnych bucików zapinanych na paseczek wystawały plisowane białe skarpetki. Fran skojarzyło się to z jej matką, która nosiła takie ubrania, kiedy była dzieckiem, w latach sześćdziesiątych. Strój ten uznała za staromodny, ale uroczy.
– Ojciec nadchodzi. On mnie tu znajdzie – powiedziała dziewczynka z pełnym przekonaniem w głosie i z absolutną szczerością.
– Możemy razem poszukać twojego tatusia, jeśli chcesz. Jak ci na imię? – Fran zaczynała czuć się nieswojo. Czy spędziła tutaj z tym dzieckiem już zbyt wiele czasu? Czy to mogło wydawać się dziwne? Wyprostowała się i rozejrzała po pustym parku z nadzieją, że zobaczy matkę lub ojca dziecka gdzieś przy huśtawkach. Nie chciała od razu dzwonić na policję, bo w ten sposób mogłaby przestraszyć dziewczynkę. Ale czas upływał, a ona wciąż szukała najbezpieczniejszej opcji.
– Esther. – Mała wypowiedziała swoje imię wyraźnie, bez cienia wstydu, zdawkowo. Fran nie usłyszała tego za pierwszym razem, ale teraz sobie to uświadomiła. Amerykański akcent, rzadkość w Leacroft.
– Gdzie mieszka twój tatuś? Możemy go razem poszukać. – Fran patrzyła z narastającą rozpaczą na stojące spokojnie dziecko. Co należało zrobić w tak kryzysowej sytuacji? Zabrać dziecko do domu przed wezwaniem policji, czy czekać tutaj w chłodzie przed świtem? Wyruszyć na poszukiwania rodziców? Kiedy Fran zaczynała swoją wczesnoporanną przebieżkę, nie miała czegoś takiego w planach.
– W Arizonie – odparło dziecko.
Fran wyjęła telefon z kieszonki obcisłych spodni do biegania. Na ciemnym ekranie zobaczyła swoje odbicie. Odwróciła głowę w stronę rzędów domów ciągnących się równolegle wzdłuż parku, zastanawiając się, skąd nadeszła dziewczynka. Już miała się poddać i wybrać numer na policję, kiedy usłyszała za sobą odgłos kroków. Zobaczyła kobietę biegnącą przez park, która właśnie poślizgnęła się na pokrytej rosą trawie. Fran wyciągnęła rękę, gotowa ją przytrzymać, kiedy się zrównają.
– Hej – zawołała, jakby zwracała się do przestraszonego zwierzęcia. – Ostrożnie, ziemia jest mokra.
– Esther? To ty, Esther?
Kobieta upadła na kolana i mocno przytuliła dziecko. Miała taki sam amerykański akcent jak dziewczynka. Nawet w mroku Fran zauważyła, jak młoda jest jej matka. Mogła mieć jakieś dwadzieścia pięć lat, może mniej. Brązowe, gęste, falujące włosy. Długa suknia, na niej sweter. Przyzwoite buty, żadnej widocznej biżuterii. Odzież wyglądała na porządną, zrobioną z naturalnej bawełny, co sugerowało, że mogła być szyta ręcznie. Kobieta z pewnością nie kupiła jej w żadnej sieciówce.
– Pani jest mamą Esther? Mam na imię Fran. Znalazłam ją jakieś pięć minut temu. Biegałam po parku i zobaczyłam, że stoi tutaj sama. – Fran nie była pewna, czy kobieta jej słucha, ale nie przerwała toku wyjaśnień. – Już chciałam dzwonić na policję. Mała powiedziała, że czeka na ojca, ale ten mieszka w Arizonie.
Kobieta wstała i przetarła nos grzbietem dłoni. Fran po raz pierwszy zobaczyła jej zaczerwienione oczy i plamistą skórę. Jej suknia była pobrudzona trawą w miejscu, gdzie materiał zetknął się z ziemią.
– Dziękuję – powiedziała. Spojrzała na córkę i chwyciła ją za rękę. – Jej tatuś nie mieszka w Arizonie, ale stamtąd niedawno się przeprowadziliśmy i Esther wciąż się w tym wszystkim gubi. Wstałam wcześnie, wyrzuciłam śmieci do kontenera… do kubła na śmieci?
– Zgadza się – odparła Fran, zachęcając ją do próby nauki brytyjskiego dialektu.
– Widziałam tylko, jak obok mnie przemknęła. Zgubiłam ją na ulicy. Mieszkamy we wschodniej części miasteczka, przy potoku. Dzięki Bogu, że ją pani znalazła.
– Na pewno wszystko w porządku, kochana? – spytała Fran. – Jak masz na imię?
– Mary. Mary Whitaker. Przeprowadziliśmy się tutaj w ubiegłym tygodniu. Dopiero się urządzamy. Przepraszam za to wszystko. Zwykle jest grzeczna, nie wiedziałam…
Fran położyła dłoń na ramieniu Mary.
– Dzieci robią takie rzeczy przez cały czas. Tak przynajmniej słyszałam.
Kobieta otworzyła szerzej oczy.
– Nie ma pani dzieci? Tak mi… – Odwróciła wzrok, jakby w poczuciu winy. Fran była pewna, że tamta chciała powiedzieć: „Tak mi przykro”.
Choć Fran wiedziała, że Mary nie miała nic złego na myśli i zareagowała odruchowo, zabrała rękę z jej ramienia i wzdrygnęła się w duchu. Taka sytuacja nie była niczym nowym, a ona, kobieta po czterdziestce, zdążyła już uwierzyć, że nie robi to na niej wrażenia. Jak się okazało – wciąż robiło i pewnie nigdy nie przestanie.
– Proszę lepiej zabrać Esther do domu. – Fran się uśmiechnęła i wsparła dłonie na biodrach.
– Boże, oczywiście. – Mary spojrzała w stronę wschodzącego słońca. – Elijah niedługo się obudzi.
– To pani mąż?
Kobieta skinęła głową.
– Lepiej nie dodawać mu teraz zmartwień. – Uśmiechnęła się niepewnie.
Fran patrzyła, jak odchodzą razem przez park. Mary szła z lekko zwieszonymi ramionami. Esther była wyprostowana, a jej blond włosy kołysały się na boki. Zimna marcowa bryza wdarła się Fran za kołnierz. Kobieta nie potrafiła określić, co tak dokładnie wzbudziło jej niepokój. Czy chodziło o wiek matki dziewczynki? Niezwykłe opanowanie tego dziecka? A może fakt, że Mary obawiała się powiedzieć mężowi o tym, co zaszło?Rozdział 2
Woda pod prysznicem zmyła pot. Po tym jak Mary zabrała Esther do domu, Fran biegała jeszcze intensywnie przez czterdzieści minut, okrążając trzykrotnie całą dzielnicę. Gdyby nie przerwa w środku treningu, zapewne pobiłaby własny rekord.
Fran nie lubiła się ociągać, więc zakręciła wodę i owinęła ciało ręcznikiem. Przebiegła palcami po swoich krótkich włosach i wróciła do sypialni, żeby wyschnąć. Adrian pochrapywał spokojnie z twarzą przyciśniętą do prześcieradła. Po niemal dziesięciu latach małżeństwa wciąż uważała jego typową pozycję we śnie – na brzuchu z rozłożonymi ramionami – za uroczą, a siwiejące włosy za seksowne. W żartach nazywała go Starym Srebrnym Lisem, co było szczególnie trafne, zważywszy na dzielącą ich różnicę wieku. Podeszła do łóżka i potargała mu włosy.
Język Adriana mlasnął o podniebienie, kiedy ten się przebudził i zaczął poruszać wargami w poszukiwaniu wilgoci. Przewrócił się na plecy, przetarł oczy i popatrzył na nią. W pierwszej chwili uśmiechnęła się, ale szybko wróciły do niej wydarzenia z poranka i poczuła przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz. Pomyślała o Esther i jej miękkich, jasnych rzęsach uderzających o delikatną skórę pod oczami.
– Nie uwierzysz, co mi się przytrafiło podczas biegania.
– Znów ten borsuk między kubłami na śmieci? – Usiadł i oparł się o wezgłowie łóżka, a jego okrągławy brzuch wysunął się spod kołdry.
– Znalazłam małą dziewczynkę.
Potarł oczy.
– Co?
– Dziecko. W parku. Stała tam, obok huśtawek, bez rodziców. Myślałam, że zejdę na zawał.
Adrian zachęcił ją gestem, by usiadła obok niego na materacu. Nakrył jej dłoń swoją.
– Nic jej nie było?
– Nic. Wszystko z nią w porządku. Po kilku minutach zjawiła się jej matka, ale… – Fran westchnęła ciężko. – Ady, tych kilka minut było prawdziwym koszmarem. Nie wiedziałam, co robić! Mam czterdzieści sześć lat, a ta dziewczynka w parku zupełnie wytrąciła mnie z równowagi.
Adrian pogładził ją po plecach, łapiąc dłonią spływające kropelki wody.
– Była piąta nad ranem, Franny. Nic dziwnego, że przestraszyło cię samotne dziecko.
– Wiem. Ale na szczęście nic złego się nie stało. Dziewczynka wróciła do matki w ciągu kilku minut, nikt nie ucierpiał, ale…
– No co? – Przysunął się bliżej.
– Trudno mi to wyjaśnić teraz, kiedy już się rozstałyśmy. Ale miałam jakieś dziwne przeczucie. – Odwróciła głowę, aby nie widzieć, jak jej mąż przewraca oczami. Jako mężczyzna wierny logice i zdrowemu rozsądkowi rzadko tolerował jej instynkty. – Po pierwsze, obie były Amerykankami.
– Okej.
– Nie uważasz, że to dziwne?
– Może odrobinę. Ale mogli się tutaj przeprowadzić w związku z pracą.
– Po drugie, po co przenosić się z Arizony, żeby pracować w Leacroft? Co tutaj mogło być aż tak atrakcyjnego, że podjęli taką decyzję? Wszystkie poważniejsze oferty pracy dotyczą Londynu, a my jesteśmy na niewłaściwym końcu kraju.
– Zgadza się – przyznał Adrian. – Rozumiem twój tok myślenia. Co jeszcze wydało ci się dziwne?
– Sposób, w jaki były ubrane. Pamiętasz zdjęcia mojej mamy jako małego berbecia? I te słodkie, staromodne sukienki? To dziecko miało na sobie coś podobnego. A matka, tak przy okazji zdecydowanie za młoda, żeby mieć dziecko w takim wieku, miała na sobie długą suknię, którą, moim zdaniem, uszyła sobie sama. To wszystko przypominało mi małą inscenizację Domku na prerii.
Adrian roześmiał się w reakcji na to porównanie.
– Może to ten typ ludzi, którzy wszystko robią sami. Nie każdy nosi poliestry z Primarku.
Fran uniosła ręce.
– Wiem, wiem. Ale i tak było w nich coś dziwnego, co nie daje mi spokoju.
– Czy dziewczynka sprawiała wrażenie przestraszonej?
– Nie, powiedziała mi, że czeka na swojego ojca.
– W parku? – Adrian zmarszczył brwi. – Pracuje na nocną zmianę czy co?
Fran wydęła dolną wargę. Właśnie wpadła na pomysł, że warto byłoby przyjrzeć się nieco bliżej tajemniczym Whitakerom. Nowa rodzina w okolicy z całą pewnością będzie doskonałą pożywką dla plotkarskiej machiny. Adrian miał rację – jeśli ojciec małej pracował nocami, to Esther mogła wymknąć się z łóżka, żeby go szukać. W tej samej chwili Fran coś sobie jednak przypomniała i natychmiast zesztywniała.
– O co chodzi? – zapytał Adrian.
– Ta kobieta, Mary, powiedziała: „Elijah niedługo się obudzi”. Jeśli to ojciec dziecka, to znaczy, że był w domu.
– Mary i Elijah – mruknął Adrian. – Cholernie biblijne. To mogłoby wyjaśniać te ręcznie szyte ciuchy. Może to religijna rodzina? Wyglądali ci na amiszów?
– Całkiem możliwe. – Fran wstała z łóżka. – Mary mówiła tak, jakby nie chciała, żeby Elijah wiedział o ucieczce dziecka. Dlaczego nie chciała powiedzieć mężowi o takim zdarzeniu?
– No cóż – rzucił Adrian, ściskając lekko jej dłoń. – Nie wszystkich łączą takie więzi jak nas.
– Wiem o tym. Może się go bała i dlatego nie chciała, żeby się dowiedział. Ale dlaczego w takim razie dziewczynka uznała, że spotka się z ojcem w parku?
– Zaczynasz świrować, Fran.
– Guzik mnie to obchodzi.
Jego kciuk przesunął się łagodnie po jej skórze, jak palec pieszczący policzek niemowlęcia.
– Ostrożnie, Franny.
Spojrzała mu w oczy, przyjęła ostrzeżenie i natychmiast wyrzuciła je z głowy.Rozdział 3
Ratusz w Leacroft został wzniesiony na szczycie najwyższego z okolicznych wzgórz, co oznaczało, że znalezienie tam miejsca do parkowania w środę po czternastej graniczyło z cudem. Fran pięła się pod górę i zatrzymywała się co pewien czas, by wypić łyk wody z butelki. Postanowiła zaliczyć tę wspinaczkę do swojego codziennego reżimu treningowego, choć okazała się ona nie lada wyzwaniem, szczególnie po porannym biegu.
– Będę mógł wjechać, jeśli się wycofasz.
Im bliżej ratusza była Fran, tym wyraźniej słyszała wszystkie głosy.
– Hejka! Cześć, Fran! Przyniosłam ciastka!
Fran uniosła rękę i pomachała. Przemknęła wśród stojących na parkingu samochodów, omijając te, których kierowcy próbowali wcisnąć się w wąskie pola pomiędzy liniami. Trzaskanie drzwiami aut i śmiechy stały się swoistą melodią tego miejsca. Fran przytrzymała drzwi wejściowe grupie chórzystek, z których niemal wszystkie były już siwowłose.
Ich chór składał się głównie z emerytów i z tej właśnie przyczyny Fran była w nim najmłodsza. Nie pracowała już od kilku lat, postanowiła bowiem odejść wcześniej z dziennikarstwa, kiedy świat się zmienił, a ona poczuła się już zbędna. Okazjonalnie pisywała artykuły do lokalnej gazety, ale nie budziło to w niej specjalnego entuzjazmu. Rzadko zdarzały się okazje do prowadzenia badań, wszystkiego oczekiwano „na wczoraj”. Nagłówki musiały być krzykliwe, dramatyczne oraz zabiegać o uwagę i kliknięcia. Nienawidziła artykułów publikowanych w sieci. Reklamy środków na odchudzanie wyskakiwały w środku pisanych przez nią tekstów i zaburzały cały rytm.
Przywitała się ze znajomymi, zrzuciła torbę na plastikowe krzesło i wypiła nieco więcej wody. W pomieszczeniu echem odbijały się śmiechy i szuranie obcasów na drewnianej podłodze. Kiedy jednak gwar ucichł, jego miejsce zajął profesjonalizm i cała grupa natychmiast przeszła do rozgrzewek. Chóru z Leacroft nie sposób było porównywać do tego z Pojedynku na głosy, ale śpiewanie sprawiało jego członkom wiele radości, a nawet kilkakrotnie popisali się swoimi umiejętnościami przed miejscową publicznością. Obecnie pracowali nad aranżacją ścieżki dźwiękowej do Króla rozrywki, która nie należała jednak do ulubionych Fran. Zajęła się śpiewaniem, obserwując jak niektóre z pań – na przykład Alisha – uginają lekko kolana i prostują plecy, by wydobyć z siebie mocniejsze dźwięki, albo – jak Ivy – kołyszą się w rytm muzyki. Fran nie popisywała się szczególnie, ale kiedy skończyli, i tak była cała spocona.
Po zakończeniu próby Fran podążyła za Emily, miejscową plotkarą, pod samą ścianę sali, mając nadzieję zastać ją w dobrym nastroju. Nie było to specjalnie trudne. Emily była znana w całym miasteczku, a jej mąż Clive prowadził pub Pod Czerwonym Lwem. Jeśli zamierzała zdobyć jakiekolwiek informacje na temat Whitakerów, to Emily mogła okazać się najlepszym ich źródłem.
– Wiesz coś o tej nowej rodzinie w Leacroft? – zapytała Fran, rozsiadając się swobodnie na krześle.
– O tak, pewnie. To Amerykanie. – Jasne oczy Emily zalśniły. Była to kobieta już po siedemdziesiątce, niskiego wzrostu, z wąskimi ramionami.
– Słyszałam, że pochodzą z Arizony – mruknęła Fran niby od niechcenia, ale tak naprawdę rzucając przynętę.
– Zgadza się. Whitakerowie. On właśnie dostał pracę u Gary’ego, wiesz, tego od murów z kamienia.
– Tak, wiem. Mąż Sall.
– Właśnie ten. – Podrapała się po nosie i pochyliła nieco do przodu, co było wyraźnym znakiem, że zamierza powiedzieć coś, o czym mówić nie powinna. – Oni są bardzo religijni. Gary wspomniał o tym Sall, która z kolei powiedziała Clive’owi, że facet jest mormonem albo czy coś w tym rodzaju. Wiesz… to ci, którzy budują własnoręcznie domy i tak dalej.
– Amisze?
– Tak. Założył, że on jest amiszem. Czy w innym przypadku zdecydowałby się na tak ciężką pracę? I dlaczego nosi te dziwne koszule i brodę?
– Może to zwykły hipster? – podsunęła Fran.
– Och, masz na myśli tych, co noszą koczki na głowie? – Skrzywiła się, jakby zjadła właśnie coś wyjątkowo niesmacznego. – Nie, nie. To nie jeden z tych.
– Ale jest amiszem? Z Arizony? To mi wygląda na niewłaściwą część kraju. Czy oni nie żyją w Pensylwanii?
– Może Gary się pomylił. A dlaczego pytasz?
– Och, bez powodu. Po prostu zaciekawili mnie nowi mieszkańcy.
– Poznałaś już jego żonę? – Oczy Elise znów zalśniły. – Taka chudzinka. Wygląda na dwudziestolatkę, a ma już dziecko. Tam się wydarzyło coś dziwnego. Myślisz, że to jedna z tych nastoletnich narzeczonych?
– Nie, nie sądzę – odparła Fran. – Nie w Stanach.
Emily prychnęła.
– Nigdy nie wiadomo. Oni tam pobierają się z dużo młodszymi od siebie. Clive ma rodzinę w Idaho. Nie, w Iowa. Nie. Aaa, nieważne. Tak czy inaczej, jego bratanica wyszła za mąż w wieku osiemnastu lat. Dasz wiarę? W takich czasach? Nawet ja i Clive zaczekaliśmy, aż skończymy dwadzieścia pięć, a to było ponad czterdzieści lat temu.
– Mhm.
– To jak, poznałaś ich już? Whitakerów?
– Widziałam rano w parku dziewczynkę i jej matkę.
– Och, ta mała jest taka rozkoszna, jak mała laleczka. W ogóle nie przypomina swoich rodziców z tymi swoimi blond włoskami. Czy to nie dziwne? Jasnowłose i jasnookie dziecko dwojga brunetów?
– To się czasami zdarza – powiedziała Fran.
– Cóż, pewnie tak. – Emily przerwała i położyła jej dłoń na ramieniu. – A jak ty się w ogóle miewasz? Nie pytałam cię o to już od jakiegoś czasu.
Fran uświadomiła sobie, że przestała na chwilę oddychać. Nie spodziewała się, że znów wróci ten temat.
– Świetnie, Emily, naprawdę. U mnie wszystko gra.
– Jeśli zechcesz jakąś książkę do poczytania, wiesz, gdzie mnie szukać.
Fran uwolniła delikatnie ramię od dłoni kobiety i wyszła.