- W empik go
Pomóż mi kochać - ebook
Pomóż mi kochać - ebook
Dorota jest zawodową strażaczką. Kocha tę pracę, jednak czuje się dyskryminowana przez swojego dowódcę Ryśka. Mężczyzna pomija ją przy delegowaniu odpowiedzialnych zadań i najwyraźniej nie podoba mu się konieczność współpracy z kobietą. Dorota również nie ma łatwego charakteru – jest impulsywna i wybuchowa, co prowadzi do wielu konfliktów.
Kiedy sytuacja pomiędzy Dorotą i Ryśkiem staje się coraz bardziej napięta, zostają razem wysłani na obóz dla trudnej młodzieży w charakterze opiekunów. Tam dowiadują się nowych rzeczy o sobie…
Czy dzięki temu ich relacje ulegną poprawie?
Czy za ich wzajemną niechęcią kryje się coś więcej?
I jaką tajemnicę skrywa rodzina Doroty?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8172-942-0 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dym był widoczny z odległości kilku kilometrów. Pędziliśmy na sygnale ulicami miasta, zastanawiając się, co zastaniemy na miejscu. Tego dnia autem kierował Rudy. Był najlepszym kierowcą w naszej dziewięcioosobowej grupie.
Siedziałam z tyłu obok Poety, obserwując profil Ryśka, naszego dowódcy. Wydatny orli nos i mocno zarysowany podbródek pasowały do jego zdecydowanego charakteru. Niewątpliwie był zwierzchnikiem świetnym, lecz zarazem trudnym. Nie cieszył go fakt, że musi dowodzić kobietą. Dał mi to niejednokrotnie odczuć, sypiąc złośliwościami jak z rękawa. Zawsze w takiej sytuacji zagryzałam wargi lub klęłam cicho pod nosem, a potem brałam się w garść i wracałam do swoich zadań. Przychodziło mi to bez trudu, bo swoją pracę kochałam ponad wszystko, bardziej niż życie prywatne… Chyba między innymi dlatego odszedł Norbert.
Rudy wykonał gwałtowny skręt w lewo, w wyniku czego przylgnęłam na moment do Poety. Jego wielkie, prawie dwumetrowe ciało emanowało spokojem. Ten krótki dotyk sprawił, że wyciszyłam myśli i odwróciłam wzrok od orlego nosa i ostro zarysowanego podbródka dowódcy. Byliśmy na akcji i tylko to się teraz liczyło.
Po dziesięciu minutach dotarliśmy do miejsca zdarzenia i wyskoczyliśmy z auta. Z drugiego pojazdu wyłonili się koledzy, którymi zwykle dowodził Cichy. Dziś jednak funkcja dowodzenia przypadła Ryśkowi i to jego rozkazy miała wykonywać cała grupa. Nasz niewielki zastęp zamykał prowadzony przez Mariana wóz z podnośnikiem.
– Okej, ludzie! – zawołał ostro dowódca. – Robimy rozpoznanie!
Pobiegliśmy w kierunku płonącego budynku. Był to obdrapany, niewielki trzypiętrowy blok. Dostaliśmy zgłoszenie, że pożar wybuchł w piwnicy. Z półotwartych piwnicznych okienek wydobywały się kłęby dymu, a przez pokryte sadzą szyby widać było szalejące w środku żółtozłote płomienie. Wejście do budynku stało otworem i było kompletnie zadymione.
Zerknęłam w górę. Na balkonach dostrzegłam kilka osób, które widząc nas, zaczęły krzyczeć i wymachiwać rękami.
– Proszę zachować spokój! – krzyknął w ich stronę Rysiek – i pozostać na miejscach! Ile osób jest w budynku?
Omiotłam wzrokiem balkony, odruchowo licząc widoczne na nich osoby i w duchu dziękując Bogu, że blok był niewielki.
– Na parterze jest staruszka. Mieszkanie po prawej! – rozległ się głos jakiegoś mężczyzny.
– Na drugim piętrze po lewej stronie mieszka kobieta z dzieckiem. Nie widzę ich na balkonie! – krzyknęła z wysokości pierwszego piętra niewysoka osoba, tuląca w ramionach czarnego kota.
Rysiek wyjął zza pasa krótkofalówkę.
– Marian, rozpoczynamy ewakuację mieszkańców. Podjedź najbliżej jak się da.
Odwrócił się do nas.
– Rota pierwsza, wyłączyć prąd i sprawdzić mieszkanie na parterze! Rota druga, oddymić klatkę wentylatorem!
Poeta wyjął z auta skrzynkę z narzędziami i wyszukał w niej nożyce do przecinania metalu. Nałożyliśmy aparaty oddechowe, zsunęliśmy w dół przyłbice hełmów i pobiegliśmy do wnętrza budynku, zostawiając w tyle kolegów z drugiej roty.
Na parterze bloku udało nam się zlokalizować szafkę energetyczną z głównym wyłącznikiem prądu. Poeta przeciął nożycami kłódkę, a następnie opuścił wajchę w dół, odcinając tym samym zasilanie. Obróciliśmy się i załomotaliśmy w drzwi mieszkania po prawej stronie. Nikt nie odpowiadał. Kłęby dymu docierały na klatkę schodową, znacznie ograniczając widoczność. Odruchowo sięgnęłam dłonią do czujnika bezruchu zamocowanego na taśmie ramiennej mojej kurtki. Był na miejscu.
– Jest tam kto?! – krzyknął Poeta tubalnym głosem, szarpiąc za klamkę, która jednak nie ustąpiła. Musieliśmy wyważyć drzwi.
– Tu stoper jeden do dowódcy, odbiór.
– Mów, stoper jeden.
– Drzwi na parterze są zamknięte.
– Stoper jeden, wyważamy – odpowiedział natychmiast Rysiek.
Poeta skinął głową w moim kierunku. Bez słów zrozumiałam, o co mu chodzi. Rzuciłam się po schodach w dół i wybiegłam z budynku.
Na zewnątrz trwała ewakuacja ludzi z balkonów. Marian manewrował z wozu podnośnikiem, a Cichy stał w koszu i pomagał pogorzelcom wchodzić do jego wnętrza. Dowódca kierował z dołu całą akcją. Wszystko to zarejestrowałam, biegnąc do naszego auta, z którego następnie wyciągnęłam metalowy łom do wyważania drzwi. Koło mnie pojawił się Rudy i podał mi jeszcze maskę z pochłaniaczem. Pobiegłam z powrotem. Poeta od razu przejął ode mnie sprzęt i wsunął łom między framugę a skrzydło drzwi od mieszkania staruszki. Z zewnątrz słyszałam głos Adriana i Małego z roty drugiej, którzy ustawiali wentylator.
Przez chwilę mocowaliśmy się z drzwiami, które na szczęście szybko ustąpiły. Zobaczyłam ją od razu. Staruszka leżała na podłodze w pomieszczeniu na końcu korytarza. Wnętrze było wypełnione dymem.
Podbiegliśmy do niej. Kucnęłam i delikatnie nałożyłam jej na twarz maskę z pochłaniaczem. Poeta podniósł ją z podłogi, kierując się do wyjścia. Za oknami słychać było sygnał karetki pogotowia.
Sprawdziłam pozostałe pomieszczenia. Były puste.
– Rota pierwsza, wracajcie i rozwijajcie sprzęt do natarcia! – Z przenośnego radia rozległ się głos Ryśka. – Z mieszkania na drugim piętrze udało nam się wyprowadzić kobietę, ale brakuje trzyletniego dziecka. Rota druga, przejmiecie przeszukiwanie mieszkań!
W nieco oddymionej klatce schodowej pojawili się Adrian i Mały, a my wybiegliśmy na zewnątrz. Od razu zauważyłam szarpiącą się w ramionach Cichego matkę zaginionego dziecka. Krzyczała i chciała się wyrwać, ale Cichy trzymał ją w żelaznym uścisku, próbując uspokoić i tłumacząc, że zrobimy wszystko, by odnaleźć jej córeczkę.
Pożar w piwnicy szalał już na dobre. Rysiek podszedł do nas i powtórzył rozkaz, aby rozwijać sprzęt.
– Poeta jako przodownik, ty, Dora, będziesz pomocnikiem.
Cholera, zawsze to samo! Pracowałam w straży od ponad dziesięciu lat, a Rysiek zawsze ustawiał mnie na pozycji pomocnika. Zagryzłam wargi, klnąc w duchu, i zaczęłam przygotowywać węże, rozdzielacz oraz prądownice. Pracowaliśmy sprawnie i szybko jak roboty.
Z budynku wybiegli Adrian i Mały, wołając, że wszystkie mieszkania są puste. Matka małej dziewczynki wydała z siebie straszny krzyk.
– W budynku jest otwarte poddasze. Może tam schowała się Lilka? – Usłyszałam głos starszego mężczyzny. Pospiesznie podszedł do Ryśka i wskazał ręką na niewielkie okno w dachu. Nie mieliśmy szans przedostać się tam klatką schodową. Na czole Ryśka pojawiła się głęboka kreska.
– Marian, wchodzę do kosza – powiedział po sekundzie do krótkofalówki i podbiegł do wozu z podnośnikiem.
Poeta i ja byliśmy gotowi. Usunęliśmy wentylator, założyliśmy z powrotem aparaty oddechowe i postanowiliśmy spróbować oddymić wejście do budynku, lecz tym razem przy użyciu prądów wodnych. Ścisnęłam mocniej trzymaną w dłoniach prądownicę.
– Woda naprzód! – krzyknął Poeta do Rudego.
Pracowaliśmy w pocie czoła. Po chwili pojawiły się zarysy schodów i otwarte drzwi od piwnicy.
– Woda stop!
Skierowaliśmy się do wnętrza budynku – najpierw Poeta, a za nim ja. Ostrożnie, krok za krokiem, zeszliśmy w dół. Czułam żar na policzkach i na czole. Temperatura mogła przekroczyć nawet 500 stopni! Nic dziwnego, że przenikała przez nasze specjalne ubrania.
Zajęliśmy pozycje.
– Tu stoper jeden, woda naprzód! – krzyknął Poeta do krótkofalówki.
Znów z całych sił zacisnęłam dłonie na prądownicy i skierowałam strumień wody w dół, próbując rozpoznać miejsce żarzenia. Przesuwaliśmy się powoli w głąb piwnicy, zagaszając kolejne ogniska pożaru.
Płonęły drewniane drzwi od poszczególnych boksów, kartony i jakiś plastik. Najgorsze było to, że zapalił się też kiepskiej jakości węgiel, składowany w jednej z piwnic. Czarny dym wypełniał pomieszczenia i niski korytarz, co utrudniało nam pracę. Nie przerywaliśmy jednak natarcia i po jakimś czasie udało nam się zagasić największe ogniska.
– Woda stop! Źródło ognia ugaszone! – krzyknął Poeta.
Ostrożnie przemieszczaliśmy się korytarzem piwnicy w kierunku wyjścia. Po chwili pojawił się w nim Cichy, a za nim Adrian. Ten ostatni niósł czujnik wielogazowy i kamerę termowizyjną. Wszystko było w porządku. Wyszliśmy na zewnątrz. Rozejrzałam się po podwórzu i za okalającą go siatką zauważyłam mieszkańców i kilku gapiów, którzy wpatrywali się uparcie w jakiś punkt na dachu. Zerknęłam w górę. Z okna wyłoniła się wysoka, szczupła postać, trzymając w ramionach trzyletnią dziewczynkę i wsiadła z nią do kosza ratowniczego. Matka dziecka wydała z siebie krzyk ulgi, a ja głęboko odetchnęłam. Tym razem obyło się bez rodzinnego dramatu.
Rysiek zjechał na dół i podszedł do kobiety, oddając jej ubraną na różowo dziewczynkę. Tuliła ją do siebie, nadal głośno szlochając. Taki widok zawsze mnie poruszał…
– Zwijamy sprzęt – powiedział Rysiek. Nie lubił zgrywać bohatera. Tylko proste rozkazy i realizacja zadań. Może właśnie dlatego został dowódcą już w wieku dwudziestu ośmiu lat?
– OSP z Paszowic zajmie się oczyszczeniem i zabezpieczeniem terenu – dodał i podszedł do Cichego. Omawiali przyczynę pożaru, którą mogła być prowizoryczna kuchnia, jaką jeden z mieszkańców urządził sobie po cichu w piwnicy. Dowodem miała być nadpalona kuchenka turystyczna, którą znalazł Cichy.
Razem z Poetą zajęłam się rozpięciem i odwodnieniem węży, a potem zwinęliśmy je w kręgi i schowaliśmy do auta. Można było wracać.
***
Po powrocie do remizy wyszłam z auta na miękkich kolanach. Dopiero teraz puszczała adrenalina. Od dźwigania ciężkich węży strasznie bolały mnie ramiona, a podkoszulek pod kurtką był kompletnie przepocony. Z ulgą zdjęłam hełm i zaczerpnęłam głębiej powietrza. Włosy miałam przylepione do czaszki, a na twarzy utworzył się film z potu i kurzu. Potrzebowałam prysznica i gorącej herbaty. Najpierw jednak musieliśmy rozłożyć sprzęt do wysuszenia i uzupełnić węże na wypadek kolejnego wezwania.
– Rudy, wyskakuj i pomóż! – zawołał Poeta do kierowcy. – Siedziałeś dziś na tyłku, to bierz się za konkretną robotę!
Uśmiechnął się szelmowsko i puścił do mnie oko. Rudy bez słowa protestu zaczął rozwijać mokre węże. Poeta, po Ryśku i Cichym, był najbardziej doświadczonym strażakiem w naszej grupie. Naprawdę nazywał się Michał Zawadzki. Uwielbiał rymować, w wolnym czasie pisał wiersze i był w tym naprawdę niezły. Po czterech latach wspólnej pracy dostąpiłam zaszczytu przeczytania kilku jego utworów. Ten sporej postury facet, który na pierwszy rzut oka wydawać się mógł tylko zwykłym osiłkiem, miał duszę wrażliwca. Potrafił przelać na papier uczucia, których ja nie byłam nawet świadoma.
Pracowaliśmy w skupieniu. Kiedy skończyliśmy, z ulgą podreptałam w kierunku niewielkiej kanciapy, w której znajdowała się moja szatnia z łazienką. Była to kolejna sól w oku Ryśka. Gdy przyjmowano mnie do straży, w remizie nie było oddzielnego pomieszczenia sanitarnego dla kobiet, ponieważ żadna tu wcześniej nie pracowała. Należało więc znaleźć jakieś miejsce i wyremontować je pod moje potrzeby. Nasz komendant kazał dla mnie przerobić niewielkie pomieszczenie socjalne. Rysiek był wściekły, bo chłopaki przyzwyczaiły się do spędzania tam wolnego czasu. Wielkim plusem była też bliskość garażu z bezpośrednim dostępem do niego. Teraz mogli korzystać tylko z kuchni na pierwszym piętrze. Prawie wszyscy szybko zaakceptowali ten fakt – ale nie on.
W mojej szatni wisiało niewielkie lustro. Spojrzałam w nie i przeczesałam dłonią włosy w kolorze platynowego blondu. Przed akcją upięłam je w dwa ciasne, dobierane warkocze. Teraz niesforne kosmyki sterczały we wszystkie strony, a twarz była szara od kurzu. Wyglądałam okropnie, lecz wcale mi to nie przeszkadzało. Robiłam to, co kochałam.
***
Odświeżona i w czystym ubraniu poszłam do kuchni. Koledzy siedzieli przy stole i rozmawiali na temat akcji. Zawsze wspólnie omawialiśmy zdarzenie z minionego dnia. Służyło to nie tylko analizie efektywności pracy zastępu, lecz także rozładowaniu napięcia. Rysiek siedział rozparty na krześle i przysłuchiwał się relacji Poety z naszego natarcia w piwnicy. Zerknęłam w kierunku aneksu kuchennego. Cichy kroił i smarował masłem kanapki, przy nim krzątał się Mały. Zastanawiałam się, czy kupili tę smaczną wędlinę, co ostatnio. Na samą myśl o niej zaburczało mi w brzuchu.
– Dora, a co ty o tym sądzisz? – Usłyszałam nagle ostry głos i obróciłam się do kolegów przy stole. Wszyscy wpatrywali się we mnie, oczekując odpowiedzi na pytanie, którego mój mózg w ogóle nie zarejestrował.
Rysiek patrzył na mnie z wyrazem dezaprobaty. To on je zadał.
– Sądzę… o czym? – zapytałam, lekko się czerwieniąc.
– Jak zwykle uważna i skupiona – prychnął, a ja poczułam, że szczerze go nienawidzę. Ten facet potrafił doprowadzić do wrzenia nawet lód w zamrażalniku.
– Możesz powtórzyć pytanie? – wycedziłam przez zęby.
– Jaka mogła być przyczyna pożaru w piwnicy? – powtórzył łaskawie.
– Zaimprowizowana przez jednego z mieszkańców kuchnia i iskra z niesprawnej kuchenki elektrycznej – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy i gratulując sobie w duchu, że udało mi się wcześniej podsłuchać jego rozmowę z Cichym.
Na twarzy dowódcy odmalowało się rozczarowanie, ale skinął potakująco głową i powiedział:
– Po kolacji macie czas wolny. A teraz jemy, trzeba uzupełnić kalorie.
Mały postawił na stole dwa wielkie talerze z kanapkami, na które rzuciliśmy się jak wygłodniałe wilki. Marian i Cichy rozdali wszystkim kubki z parującą herbatą.
– Ta akcja z dziewczynką to było coś. Już dawno nie czułem takiej ulgi, kiedy was zobaczyłem w oknie na dachu – oznajmił Poeta z pełną buzią, patrząc z uznaniem na Ryśka.
– Racja. Sam też najadłem się strachu, gdy przez dłuższą chwilę nie mogłem jej znaleźć. – Dowódca sięgnął po następną kromkę.
– Gdzie ta mała się schowała? – zapytał Cichy z zaciekawieniem.
– Na poddaszu była drewniana skrzynia, i do niej weszła. Na szczęście usłyszałem dobiegający z niej stukot. Lepiej nie myśleć, co by się stało, gdyby to tam wybuchł pożar…
Praca stała się dla nas rutyną na tyle, że mogliśmy o niej rozmawiać przy jedzeniu, jak gdyby nigdy nic. Z drugiej strony każda akcja była inna i towarzyszyły jej inne emocje. Podczas niej nie zastanawialiśmy się nad tym, skoncentrowani tylko na zadaniach. Po fakcie siadaliśmy wspólnie przy stole i dopiero wtedy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co się wydarzyło i jak wielkie było ryzyko. Każde z nas inaczej radziło sobie ze stresem. Poeta pisał wiersze. Cichy czytał. Rysiek robił niezliczone okrążenia na bieżni. Mały uprawiał wspinaczkę, a ja zakładałam słuchawki na uszy i zatracałam się w muzyce lub znikałam na godzinę w siłowni.
– Dora, podaj mi sól! – Przede mną pojawiła się dłoń z owłosieniem w miedzianym odcieniu. Podsunęłam Rudemu solniczkę, a on zerknął na mnie nieśmiało.
– Będziesz miała chwilę po kolacji? – zapytał. – Chciałem pogadać.
– Wal śmiało! – zachęciłam go.
– Nie teraz. Wolałbym… na osobności.
Spiekł raka i umknął wzrokiem w bok. To musiała być jakaś gruba sprawa, skoro nie chciał uzewnętrzniać się przy grupie. Z reguły nie mieliśmy przed sobą tajemnic.
– Okej. – Kiwnęłam głową, a na jego twarzy odmalowała się ulga.
Wypiłam duszkiem herbatę i dźwignęłam się z krzesła.
– Będę u siebie.
– „U siebie…” – powtórzył cierpko Rysiek.
Zignorowałam go, nie chcąc wchodzić w niepotrzebną dyskusję, i zeszłam na dół. Potrzebowałam chwili samotności. Po kilkunastu minutach rozległo się pukanie.
– Proszę!
Najpierw pojawiła się ruda głowa, a za nią reszta długiego i trochę patykowatego ciała.
– Można?
– Wchodź! To nie biuro komendanta, nie musisz się czaić.
– Czaję się tak na wypadek, gdybyś była… wiesz… tylko w bieliźnie. – Rudy poczerwieniał jak burak, co stworzyło interesujący dodatek do jego marchewkowej grzywki.
– Jesteśmy wyszkoleni w błyskawicznym ubieraniu się, więc luz. – Przygryzłam wargi, żeby powstrzymać uśmieszek. Lubiłam faceta. Był trochę nieporadny i nieśmiały. Czasem wyglądał tak, jakby przeszkadzały mu jego własne ręce i nogi, ale na akcjach i jako kierowca był niezastąpiony.
– Dorota, bo ja… – Przysiadł na krześle i zacisnął dłonie między udami, być może chcąc powstrzymać je przed samowolnym, dzikim pląsem. Potem przerzucił nogę na nogę i podrygiwał nerwowo kolanem. Obserwowałam go w milczeniu.
– Ja się chyba zakochałem! – wypalił w końcu.
Otworzyłam szerzej oczy.
– Ale chyba nie we mnie?! – zapytałam z przestrachem.
– Nie, no coś ty! Jak w tobie?! – Rudy zarechotał i pokręcił głową. – Przecież ty jesteś jak facet.
Wiedziałam, że nie powiedział tego złośliwie, ale jego uwaga trochę zabolała. Chłopaki starali się traktować mnie jak kumpla, nie wchodziliśmy w żadne damsko–męskie układy, ale nie musieli od razu nazywać mnie facetem. Oczywiście, miałam świadomość posiadania większej liczby męskich cech niż przeciętna kobieta, ale nadal bezsprzecznie reprezentowałam płeć piękną, a przynajmniej próbowałam.
– No… to chyba dobrze – rzuciłam ogólnikiem i spojrzałam na niego pytająco, bo nie bardzo wiedziałam, do czego zmierza.
– Tak, bardzo dobrze – odparł bez przekonania. – A właściwie to nie wiem, czy dobrze… Ona w ogóle nie zwraca na mnie uwagi!
Zachłysnął się powietrzem i jeszcze bardziej poczerwieniał.
– I właśnie chciałem cię zapytać, co robić… – wysapał i wlepił we mnie bladoniebieskie, niewinne oczęta, w których błyszczała nadzieja.
– Ja mam ci powiedzieć, co masz zrobić?!
– Tak, no wiesz, doradzić jako kobieta.
Do licha, mógłby się w końcu zdecydować, czy jestem facetem, czy dziewczyną!
– Czyli jednak kobieta – powtórzyłam cynicznie. – Nie znam sytuacji, więc nie wiem, co mogłabym ci doradzić.
Moja uwaga zbiła go z tropu. Odchrząknął i przez chwilę kręcił się na krześle. Wewnętrznie nastawiłam się na rzewną opowieść o niedostępnej cud piękności, która w nosie miała zakusy Rudego na jej dziewictwo.
– Bo wiesz… – zaczął, a ja świadomie powstrzymywałam się od ucieczki z pomieszczenia. – Ona jest świetna. Po prostu… świetna – wyznał z rozanieloną miną i wypiekami na policzkach.
Wpatrywałam się w niego, oczekując kontynuacji, ale najwyraźniej to byłoby na tyle.
– No… a coś więcej?
– I chciałbym ją bliżej poznać.
– Hmm… A kim ona jest?
– Siostrą mojego kolegi. Właściwie sąsiada. Niedawno przeprowadzili się do naszego bloku. Mieszkają razem. Ona jest kosmetyczką, a on jeździ ciężarówką.
– Aha.
– Czasem widuję ją na klatce schodowej i… – Rozmaślił się w tęsknym uśmiechu. – I sama wiesz.
– Nie wiem, ale spoko. Rozumiem, że ona ci się podoba i chcesz ją poznać.
Spojrzał na mnie i skinął głową z uznaniem, że tak sprawnie pojęłam jego kwestię.
– Wiedziałem, że zrozumiesz.
Wielkiego wysiłku umysłowego to nie wymagało, ale jego uwaga sprawiła mi przyjemność. Oznaczało to, że jednak drzemał we mnie kobiecy pierwiastek i mogłam się wykazać bazowym zrozumieniem dla czyichś romantycznych uczuć.
– To może lataj do niej co rusz po jakieś cukry, ziemniaki. Wiesz, taka sąsiedzka pomoc. Zaproponuj coś w zamian, na przykład że naprawisz kran. I zacieśniaj znajomość.
Przez chwilę wpatrywał się we mnie w milczeniu, po czym zerwał się z krzesła i wrzasnął:
– Dora, jesteś geniuszem!
Wybiegł z kanciapy, pozostawiając mnie w stanie kompletnego osłupienia. Najwyraźniej najprostsze rozwiązania też zasługiwały na miano geniuszu. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jeśli Rudy zdobędzie serce tej dziewczyny, to nie będzie wynik genialnego pomysłu, tylko cud.
***
Nazajutrz wieczorem stałam przed drzwiami mieszkania mojej najlepszej przyjaciółki, Zochy, dzierżąc w dłoni torbę z butelką winą i miską sałatki z tuńczykiem. Pod pachą ściskałam dwie bagietki. Ledwo udało mi się uruchomić dzwonek. Na szczęście otworzyła niemal natychmiast. Cmoknęłam ją w policzek i podałam ciężką torbę. Skrzywiła się.
– Coś ty tu przydźwigała, kobieto?
– Same pyszne rzeczy!
– Mówiłam ci tyle razy, żebyś mnie nie cmokała.
Jeśli ja posiadałam żeński pierwiastek tylko w ograniczonym stopniu, to ona nie miała go wcale. Od dziecka była typową chłopczycą i upływ czasu tego nie zmienił. Może właśnie dlatego przyjaźniłyśmy się od lat.
Sprężystym krokiem ruszyła do kuchni, a ja podążyłam za nią, odłamując po drodze kawałek bagietki. Ciamkałam głośno, wiedząc, że Zocha nie zwróci na to uwagi. Usiadłam na krześle, obserwując, jak rozpakowuje przyniesione przeze mnie smakołyki. Jak zwykle miała na sobie stare, wysłużone bojówki i podkoszulek w burym kolorze. Pracowała w sklepie militarnym, a po godzinach jeździła za miasto i oddawała się swojemu ulubionemu hobby – strzelaniu. Była w tym cholernie dobra. Myślała nawet o służbie wojskowej, ale porzuciła ten plan, kiedy jej mama zachorowała na stwardnienie rozsiane. Zocha zajęła się nią i robiła to, co pozwoliło jej zrealizować chociaż część marzeń. Sprawiała wrażenie szczęśliwej. Przynajmniej nigdy nie słyszałam, żeby się nad sobą użalała.
– Coś ty tu nawymyślała, dziewczyno – rzuciła ostro, odwracając się do mnie. Postawiła miskę z sałatką na stole i sięgnęła po talerze. – Norbert się odzywał?
Brzmienie tego imienia jak zwykle wywołało we mnie kaskadę uczuć. Oszukiwałam się, że głównie rozczarowanie.
– Nie. Nie miałam z nim kontaktu, odkąd się wyprowadził. To już koniec – stwierdziłam ponuro.
– Definitywnie?
– Tak. Raczej… tak.
– Raczej?
– Na pewno tak – przyznałam, czując, że nadal trudno mi się z tym pogodzić.
– A właściwie to dlaczego cię zostawił?
– Przecież wiesz…
– No właśnie nie wiem. Kłóciliście się tyle razy, że trochę się już w tym pogubiłam.
– Norbert chciał mieć dzieci, rodzinę i kobietę w fartuszku, czekającą na niego w domu z obiadem.
– To dlaczego z nim byłaś?
Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się nad odpowiedzią. Wspomnieniami wróciłam do początków tej znajomości.
– Zakochałam się w nim, bo bardzo przypominał mi ojca.
– Którego ojca? – zapytała z przekąsem, a ja rzuciłam jej ostre spojrzenie.
– Nie bądź wredna! Mojego prawdziwego ojca.
– Andrzeja?
– Tak. Norbert… – Znowu się zamyśliłam. – Norbert był tak samo serdeczny, opanowany. Traktował wszystkie moje wyskoki ze stoickim spokojem. Zupełnie jak tata.
– I nie wyczułaś, że ma inne cele niż ty? Nie rozmawialiście o tym?
– Na początku nie. Zachłysnęliśmy się uczuciem i odnosiłam wrażenie, że podziwia to, co robię.
– Ale?
– Ale z czasem zaczęło go to drażnić. Ta ciągła obawa o mnie niszczyła go od środka. I jeszcze…
Zastanawiałam się, czy kolejne słowa przejdą mi przez gardło. To był najtrudniejszy temat, z jakim przyszło mi się zmierzyć, poza śmiercią taty. Podniosłam wzrok na Zochę. Wzięła do ręki butelkę wina, otworzyła i nalała nam po kieliszku.
– Zośka, ja nie chcę mieć dzieci. To był największy punkt zapalny naszego związku.
Pokiwała głową ze zrozumieniem. Jeśli ktokolwiek mógł się wczuć w moją sytuację, nie oceniając negatywnie tej decyzji, to właśnie ona. Nigdy nie kryłam się ze swoimi przekonaniami na temat posiadania potomstwa, a raczej jego nieposiadania. Często spotykałam się ze zdziwieniem, a nawet pogardą – szczególnie ze strony kobiet. Mało kto pytał, dlaczego zdecydowałam się na bezdzietność. Prawda była taka, że zrobiłam to ze strachu. Z obawy, że kiedyś mogłabym nie wrócić z akcji do domu i…
– Okej, kobieto, nie rozklejaj się! Miałyśmy urządzić sobie wesoły wieczór, a nie imprezę typu stypa.
– Czy myślisz, że jestem przez to skazana na samotność? – Odważyłam się zapytać, przełykając gulę, która urosła w moim gardle.
– Nie wiem, mała – odparła szczerze i poklepała mnie po dłoni, co w jej przypadku było najwyższą formą serdeczności, zarezerwowaną tylko dla nielicznych. Nie zwykła też owijać w bawełnę ani upiększać rzeczywistości, żeby ktoś lepiej się poczuł. – Niewykluczone, że taki może być finał twojej decyzji i będziesz musiała z tym żyć.
– Przynajmniej mam pracę, którą kocham. – Próbowałam się pocieszać.
– No, właśnie. Niektórzy nie mają nawet tego. – Wypiła duszkiem swoje wino. – À propos facetów, wspominałam ci, że ten koleś ze strzelnicy się do mnie odezwał?
Pokręciłam głową.
– Wyobraź sobie, że zaprosił mnie na randkę – zaśmiała się gardłowo i dolała sobie wina.
– I co? Pójdziesz?
– Chyba tak.
– Dokąd się wybieracie?
– Jeszcze nie wiem. Może spotkamy się u mnie. Wyjdzie taniej.
– W co się ubierzesz? – odezwał się mój kobiecy pierwiastek w recesji.
Wybałuszyła na mnie oczy.
– W to, co zwykle.
Obrzuciłam wzrokiem jej bury podkoszulek i stare bojówki. Wydęła pogardliwie wargi, bo nie uszło to jej uwadze.
– Dora, jeśli koleś zniesie laskę w bojówkach i starych trepach, to znaczy, że będą z niego ludzie i że jest godzien mojego czasu – oznajmiła z niewzruszoną miną.
Pożyczyłam w duchu odwagi nieznanemu mężczyźnie, który porwał się na randkowanie z Zochą.
– I kiedy ta randka? – zapytałam i ugryzłam bagietkę.
– Pojutrze. Trzymaj kciuki.
– Jasne!
– Nie za mnie, głupia. Tylko za to, żeby koleś przeżył to spotkanie – zarechotała, wlała sobie do gardła kolejny kieliszek i wepchnęła do ust wielki kawał bułki.
Z trudem przełknęłam kęs bagietki. Z drugiej strony Zocha miała rację. Albo wszystko, albo nic.Pełna emocji opowieść o miłości i gotowaniu pod słonecznym greckim niebem.
Agata ma własną firmę cateringową i ucieka w pracę, by nie myśleć o swoim nieudanym związku, którego nie potrafi zakończyć. Do tego prześladuje ją dziwny sen o nieznanej jej plaży i tonącym dziecku.
Nieoczekiwany splot wydarzeń sprawia, że Agata wyjeżdża do Grecji. Jako prywatna szefowa kuchni ląduje w letniej willi swoich klientów na Kefalonii. Wszystko jest tu dla niej nowe i zachwycające – smaki, widoki, ludzie, a zwłaszcza jeden mężczyzna… W bajkowej scenerii greckiej wyspy zrozumie, jak bardzo potrzebowała zmian. Odkryje samą siebie i pozna smak prawdziwej miłości.
Joanna znalazła się na życiowym zakręcie – po rozwodzie musi stanąć na własnych nogach i odnaleźć się w roli samotnej matki. Nie jest to proste zadanie. Kobieta przez cały czas trwania małżeństwa była całkowicie podporządkowana mężowi i dziś trudno jej stać się panią swojego losu.
W warsztacie samochodowym Joanna poznaje Szramę – tajemniczego mężczyznę, który od początku budzi w niej lęk. Gdy za sprawą przyjaciółki kobieta zabiera mechanika na wesele byłego męża, nie ma pojęcia, że oznacza to koniec jej mozolnie budowanej równowagi… Ale też początek nowego, lepszego życia.
Opowieść o sile kobiecego ducha, spełnianiu marzeń oraz o tym, że warto czasem pójść pod prąd, nie zważając na opinie innych.