Pompon w rodzinie Fisiów - ebook
Pompon w rodzinie Fisiów - ebook
W rodzinie Fisiów, która, jak my wszyscy, smoki zna tylko jako baśniowe i dawno wymarłe – niespodzianie w łazience pojawia się mały, zielony osobnik, który przedstawia się jako smocze dziecko. Jest bardzo delikatny, z czasem porasta zrogowaciałą skórą, o którą dba, smarując ją najdroższym kremem na zmarszczki mamy. Jest nietaktowny, nie umie się zachować, ma dziwne upodobania kulinarne i niesamowite pomysły, a mimo to Gniewosz i Malwina go uwielbiają.
A kiedy na zjeździe blogerów dostaje nagrodę – cała rodzina puchnie z dumy.
Zaprzyjaźnijcie się z nim, a nie zaznacie nudy!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8208-946-2 |
Rozmiar pliku: | 24 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z powodu tego nazwiska bardzo mi w szkole dokuczają. Chociaż ostatnio jakby mniej – do naszej klasy przyszedł nowy (nazywa się Patyk) i teraz z niego się nabijają.
Moja Mama jest gwiazdą filmową, a mój Tata kaskaderem.
No, może niezupełnie… Tak naprawdę to Mama pracuje w przychodni jako re-je-stra-tor-ka (trudne słowo), ale na pewno dałaby sobie radę na planie filmowym – w długim białym futrze i z różą w zębach… Jak ta pani na puszce po kawie Carramba.
Mój Tata nie jest żadnym kaskaderem, tylko agentem ubezpieczeniowym i szczerze mówiąc, kiepski byłby z niego kaskader, bo nie umie zrobić głupiego mostka, nawet kiedy my z Gniewoszem trzymamy go za nogi.
No właśnie… Gniewosz. Ma jedenaście lat, ale tak się wymądrza, jakby miał co najmniej dwanaście. Zuzia mówi, że wszyscy starsi bracia są podobni, a ona wie, co mówi, bo ma trzech braci i wszyscy są starsi.
Gniewek jest najmniejszy w klasie, co go strasznie złości, więc pije sok z marchwi i podciąga się na drążku, bo myśli, że od tego urośnie. A jeśli ktoś powie na niego „Mały”, to zaraz bierze się do bicia. Bardzo jest odważny, zupełnie jak ratlerek pani Wawrzynek, który szczeka na wilczura z warzywniaka.
Mieszkamy w przestronnej białej willi na brzegu Lazurowej Laguny.
Żartowałam! Prawdę mówiąc, mieszkamy w bloku nad warzywniakiem, dzięki czemu nie musimy używać budzika, bo każdego ranka budzi nas samochód dostawczy.
Mamy trzy pokoje – żółty, rudy i niebieski. W żółtym śpią rodzice, w rudym jadamy i oglądamy telewizję, a niebieski jest nasz – w połowie mój, w połowie mojego brata.
Łatwo poznać, która część jest czyja – u mnie jest ładnie, a u Gniewosza zawsze bałagan. Ja mam mnóstwo ślicznych rzeczy, a on – same śmieci. Wszystkie koleżanki mi zazdroszczą, bo mam piękne szklane kulki w słoiku, kolorowe guziki (każdy inny) i koraliki w pudełku wyścielonym watką.
Mam też dziesięć misiów – na każde urodziny dostaję jednego. Najstarszy nazywa się Karol i tego lubię najbardziej. Kiedy Gniewosz chce mi dokuczyć, organizuje porwanie Karola i wtedy muszę zapłacić okup, najczęściej z miśków żelków. Zwykle wystarcza osiem, ale ostatnio Gniewek zażądał dwudziestu, to ja wtedy pobiegłam do Mamy na skargę i musiał oddać Karola za darmo, i jeszcze za karę wynieść śmieci. Miśki żelki trzymam w swoim tajnym schowanku, którego Gniewek nigdy nie znajdzie, choćby zdechł.
Mam łóżko po ciotecznej babci Wisi z wymalowanym na nim kanarkiem w klatce. I kołdrę ze ścinków, którą mama uszyła, kiedy była na zwolnieniu lekarskim po wycięciu wyrostka. Gniewosz ma łóżko piętrowe i biurko pod nim, zawalone zbiorami, których nie wolno dotykać. Trzyma tam puszkę pełną starych kluczy, nie wiadomo do czego, słoik śrubek z nakrętkami, nawleczone na sznurek kółka zębate z zegarka i zasuszonego konika morskiego w starej mydelniczce.
Najbardziej zazdroszczę mu pudła z żołnierzykami. Bawię się nimi w szkołę, ale tylko wtedy, kiedy Gniewek jeździ z Tatą do ortodonty. Jak mi się kończą żołnierze, to czasami robię jeszcze jedną klasę z miśków żelków i wysyłam ich na wycieczkę szkolną do Krakowa. Wawel robię z pudełka po herbatnikach, a Wieliczka jest pod wanną. Czasami nie mogę się powstrzymać i zjadam jednego albo dwa miśki. I wtedy z wycieczki szkolnej wraca mniej uczniów, niż na nią pojechało. Pompon mówi, że to nic nie szkodzi.
Pompon to nasze zwierzątko domowe. To jest SMOK.
Haaa! Teraz myślicie sobie, że zmyślam i że tak naprawdę to jest pies albo świnka morska… Nic podobnego! Pompon jest najprawdziwszym smokiem, takim, co zionie ogniem i opieka kiełbaski na patyku swoim gorącym oddechem.
Pompon wylazł któregoś dnia z odpływu umywalki. Był bardzo mały i łysy – miał różową, prześwitującą skórę, przez którą widać było bijące serce i kawałek kiełbaski w przełyku. Wyglądał obrzydliwie. Gniewosz stał akurat w wannie z namydlonymi uszami i jak zobaczył głowę smoka w odpływie umywalki, to zaczął wrzeszczeć, i wtedy ja wpadłam do łazienki. Przykryłam błyskawicznie Pompona kubkiem do mycia zębów, a gdy weszła Mama, to skłamałam, że Gniewkowi mydło wlazło do oka i dlatego tak się drze. Od tej pory Pompon jest naszą wspólną tajemnicą.
Kiedy był całkiem mały, chętnie siedział w rogu skrzyni na pościel i nigdzie się nie oddalał. Myślę, że był takim smokiem-niemowlęciem, bardzo wystraszonym podróżą przez kanalizację. Cały dzień spał, pod wieczór budził się i wyłaził ze skrzyni. Łapał jedną albo dwie muchy, połykał je w całości (widać było, jak przesuwają się przełykiem do żołądka, fuuuj!), a potem brzydko bekał, co brzmiało jak „hellou!”. Nie odpowiadał na pytania, więc doszliśmy do wniosku, że nie potrafi mówić.
Szybko zrozumiał, że trzeba siedzieć cicho, kiedy Mama albo Tata wchodzą do pokoju, a kiedy pojawia się odkurzacz, to pod żadnym pozorem nie wolno wyściubiać nosa ze skrzyni.
Po miesiącu na łysej skórce pojawiły mu się łuski – z początku miękkie i delikatne jak u ryby, potem zgrubiały i nabrały zielonego koloru. Z łapek, dotychczas różowych jak u kotka, wyrosły pazury. Zauważyliśmy to dopiero, jak Pompon porysował parkiet i z chodnika przed łóżkiem zaczął wysnuwać nitki.
Mniej więcej dwa tygodnie później Pompon zabulgotał, wypuścił bąbel nosem i powiedział: „prrrr!”. A potem: mrrr… frrr… drrr… grrrrr, na koniec czknął i zamilkł. Czasami, kiedy budziłam się w środku nocy, ze skrzyni na pościel słychać było ciche dźwięki, jakby ktoś szybko zmieniał fale w radiu – piski, szumy, kawałki piosenek, mlaskanie, buczenie…
Wreszcie któregoś dnia, kiedy wróciliśmy ze szkoły, Pompon wypalił jednym tchem: „kołek, stołek, wołek, rosołek!”, a potem, bardzo zadowolony: „myszka, kiszka, pliszka, liszka!”. Od tej pory Pompon gada jak najęty. Zna nawet cudzoziemskie wyrazy, bo podsłuchał je w telewizji. A kiedy sobie koniec ogona przytrzasnął encyklopedią, to wrzeszczał: „Osekur! Osekur!”. To jest podobno po francusku i oznacza: „Na pomoc!”.
Raz i drugi byliśmy bliscy wpadki, kiedy rodzice weszli do pokoju zaniepokojeni hałasem, jaki robił smok. W życiu nie nakłamałam tyle, co wówczas, kiedy Pompon zrzucił doniczkę z fikusem i zostawił ślady na dywanie. Cud, że mi się nos nie wydłużył jak u Pinokia.
Mama twierdzi, że mamy fioła na punkcie zamykania drzwi od pokoju. Fakt, mamy. W przeciwnym razie Pompon dałby nogę, bo bardzo lubi oglądać telewizję. Na razie wychodzi tylko nocą i buszuje po całym domu. Wykrada korniszony z lodówki i polewa się maminymi perfumami Chanel nr 5, które stoją w sypialni rodziców.
O tych nocnych wycieczkach dowiedzieliśmy się dopiero, kiedy pewnego dnia Mama przy śniadaniu opowiedziała swój sen:
– Wyobraźcie sobie, śnił mi się mały smok, który siedział na dywaniku. Ledwo wystawał ponad krawędź tapczanu. Oczka mu świeciły w ciemności i… nie uwierzycie… psikał się moimi perfumami! Ten sen był tak sugestywny, że czułam wręcz zapach… Popsikał się, beknął, wyszeptał: „hellou!” i zniknął pod łóżkiem…
Wzięliśmy Pompona w krzyżowy ogień pytań i wszystko wyśpiewał. Przyznał się nawet z rozpędu do tego, że w nocy odpala komputer i czatuje na forum dyskusyjnym hodowców gadów. Udziela rad w sprawach diety. Podobno namawiał innych gości na czacie do karmienia gekonów korniszonami.
Mierzymy Pompona przy framudze drzwi. Kiedy się pojawił w odpływie umywalki, miał rozmiar małej myszy, a teraz – pół roku później – jest wielkości świnki morskiej i stale rośnie. Razem z ogonem ma blisko pół metra. Któregoś dnia nasz sekret się wyda, nie ma siły. Zwłaszcza że na balkonie uschły prawie wszystkie kwiaty w doniczkach, do których Pompon się załatwia, i Mama wszczęła śledztwo. Nie chcę nawet myśleć o tym, co się stanie.
Mamy nowy kłopot. Mama wzięła na przechowanie kota ciotki Michasi. To jest pers, złoty medalista. To znaczy, że wygrał jakiś durny konkurs piękności dla rasowych kotów. Wygląda zupełnie jak czapka z moheru naszej pani dozorczyni – trudno się połapać, gdzie ma przód, a gdzie tył. Ma na imię Sułtan.
Wjechał do naszego domu razem z kuwetą, workiem pachnącego żwirku i srebrną szufelką do usuwania kocich kup. Ma też dwie porcelanowe miseczki na żarcie, z wymalowanymi na dnie myszkami. I koszyk wyściełany różową flanelą, w którym śpi. To znaczy… spałby, gdyby nie Pompon.
Kiedy Mama wpuściła kota do naszego pokoju, Pompon właśnie układał pasjansa w skrzyni na pościel. Pompon lubi pasjansa, więc zrobiliśmy mu malutką talię kart z opakowania po mydle. Tymczasem Sułtan obszedł pokój dokoła, a potem wymknął się na balkon i obwąchał doniczki z uschniętymi badylami. Po chwili kucnął i wysiusiał się w pelargoniach.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej