- promocja
Pomsta. Tom 1 - ebook
Pomsta. Tom 1 - ebook
Kto i dlaczego zabija pochodzące z bogatych domów nastolatki? Jaki w tym udział ma warszawska mafia, dilerzy narkotyków i handlarze ludźmi?
Warszawa, Złote Tarasy. Młoda dziewczyna zostaje dźgnięta nożem i wyrzucona przez barierki. Foks jest przekonany, że ta niecodzienna egzekucja to dopiero początek.
Wkrótce komisarz dostaje informację o zaginięciu córki swojego byłego partnera, a to oznacza, że zaczął się wyścig z czasem. Gdy pojawia się kolejna ofiara, sprawy zaczynają się komplikować jeszcze bardziej. Morderca postanawia pogrążyć Foksa i wplątać go w kolejną zbrodnię.
Robert Foks już wie, że aby schwytać seryjnego mordercę, będzie musiał złamać wiele swoich zasad…
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2691-8 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chociaż na dworze temperatura spadła poniżej zera, zamaskowany mężczyzna czuł spływający po plecach pot. Było mu duszno nie tylko z powodu grubej kurtki i naciągniętej na twarz kominiarki, ale przede wszystkim z powodu tego, co miał zamiar zrobić.
Zaraz zemdleję, pomyślał, obserwując wydobywającą się z ust parę.
Próbował uspokoić oddech, zawiesić wzrok na czymś neutralnym. Mimo to cały czas zerkał na mijających go ludzi, spoglądał im w oczy i dziwił się, że tak chętnie odpowiadali tym samym. Zdawało mu się, że każdy go rozpoznaje, że każdy wie, co za chwilę się stanie, a to stresowało go jeszcze bardziej. Nie mógł jednak przestać patrzeć na przechodniów, wypatrywał twarzy tej jednej znajomej osoby, która w każdej chwili mogła go minąć, a nie wolno mu było jej przegapić.
Kominiarka drażniła mu policzki i kark. Ograniczała też pole widzenia. Miał ochotę ją zdjąć, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Cieszył się jedynie, że na zewnątrz panował mróz, więc kominiarka nie przyciągała aż tak bardzo uwagi. Do momentu jednak, gdy stał na zewnątrz. W środku mogłaby zaalarmować ochronę. Dlatego należało działać szybko.
Docisnął ramiona do tułowia, żeby nieco opanować ich drżenie. Poczuł, jak zimne ostrze noża, schowanego w rękawie kurtki, kaleczy mu skórę. Chciał się już go jak najszybciej pozbyć. Wiedział jednak, że to oznacza wbicie go w ciało kogoś innego.2
Robert Foks odjechał spod bloku i zaparkował może kilometr dalej. Przez kilkanaście minut po prostu patrzył przez szybę i nie ruszał się niczym gad wygrzewający się na słońcu. Ale słońca nie było, widział jedynie szarość i mróz.
– To moja wina? – spytał głośno samego siebie, ale nie potrafił odpowiedzieć.
W pewnym momencie ruszył dalej. Przejechał dwa, może trzy kilometry i dopiero gdy stał w korku przed światłami, zadzwoniła do niego żona. Imię „Dorota” pulsowało na ekranie, lecz Foks ani myślał odebrać. Zdawało się, że ona też nie chciała, żeby stuknął palcem w zieloną ikonę, dlatego rozłączyła się po kilku sekundach.
Foks zacisnął mocniej dłoń na drążku skrzyni biegów. Pomyślał, że czas najwyższy zmienić samochód.
– Jaki by najlepiej pasował do rozwodnika? – spytał swojego odbicia we wstecznym lusterku i sięgnął do schowka po puszkę blacka. – Może elektryczny, żeby rozładował mi się w szczerym polu i pozwolił umrzeć w samotności – mruknął z ironią, dolewając do puszki resztkę jagermeistera. Większość wypił, gdy wpadł do samochodu, ale teraz nawet o tym nie pamiętał. Wolał więc uznać, że wykończył alkohol wcześniej, niż przyznać przed samym sobą, że był w szoku po tym, co zobaczył w domu. Szczególnie że alkohol w żaden sposób na niego nie zadziałał. To go w piciu, którego od dłuższego czasu unikał, przerażało najbardziej. Żeby poczuć chociaż chwilową ulgę, musiałby opróżniać jedną butelkę za drugą.
Dorota nie zadzwoniła kolejny raz, choć Foks zdążył już ułożyć w głowie kilka ciętych ripost. Zanim wysiadł z samochodu, wyłączył telefon. Musiał przestać myśleć o tym, co zobaczył i usłyszał we własnym mieszkaniu, bo czuł, że za chwilę zacznie głośno kląć i będzie to robił tak długo, dopóki nie wyrzuci z siebie wszystkich emocji.
– Ale właśnie o to chodzi – powtarzała mu nieraz Monika, trenerka personalna, która nie miała dyplomu z psychologii, ale Foks, gdyby tylko mógł, od ręki przyznałby jej tytuł. – Masz krzyczeć, ile sił w płucach. Samo napierdalanie w worek to nie wszystko, jeśli tak czy siak tłumisz emocje.
Teraz jednak nie miał ochoty na wykład. Musiał się znieczulić i zapomnieć o wszystkim, zamiast nad czymkolwiek pracować.
Nie kojarzył pubu, do którego właśnie wszedł. Znał tę okolicę doskonale, nie raz tędy przejeżdżał, ale przed laty, gdy o wiele chętniej zaglądał do kieliszka. Ostatnio, gdy już musiał się napić, robił to z dala od centrum, żeby przypadkiem nie spotkać żadnego znajomego. Teraz jednak było mu to obojętne.
Skręcił z ulicy Złotej na południe i wszedł do pierwszego lepszego lokalu. Zamówił czystą whisky, wypił jednym haustem i poprosił o kolejną. Wiedział, że taniej wyszłoby kupienie butelki jacka daniel’sa i wypicie go w domu do dna, ale w tym momencie nie miał domu. Nie miał też do kogo zadzwonić z prośbą o dotrzymanie mu towarzystwa.
Jako że potrzebował teraz tych dwóch rzeczy, uznał, że stołek przy barze, naprzeciwko barmana, będzie idealnym rozwiązaniem.
Tu przynajmniej ktoś zauważy, jeśli spadnę z krzesła, pomyślał.
Nigdy nie pił na umór, zawsze wiedział, kiedy skończyć, żeby nie tylko nie zarzygać koszuli, ale też na drugi dzień móc bez obaw wsiąść za kółko i stawić się w pracy. Kiedyś pijaństwo uznawał za coś normalnego, wręcz seksownego, ale z wiekiem stwierdził, że to zwykła destrukcja, która po pewnym czasie nawet nie daje złudzeń.
Włączył telefon. Nikt do niego nie dzwonił. Napisał do Pawła Radeckiego, swojego partnera, że jutro może pojawić się w komendzie nieco później. Od razu warto było uprzedzić, bo nie sądził, żeby ten wieczór skończył się wcześnie.
Nawet nie zauważył, kiedy minęły dwie godziny. Akurat spojrzał na zegarek, gdy podnosił głowę znad ubikacji.
– Co do chuja? – warknął, nie rozumiejąc, gdzie jest i co się dzieje. Wtedy poczuł, jak treść żołądka znowu podchodzi mu do gardła. Zalał brudną już muszlę kolejną falą wymiocin i spuścił wodę.
– Lepiej? – usłyszał znajomy głos zza drzwi.
Splunął gęstą śliną. Podniósł się ociężale i nacisnął na klamkę.
– Chodź – usłyszał głos Radeckiego. Brzmiał jak ktoś naprawdę zniecierpliwiony. – Lepiej? – powtórzył pytanie, gdy wyszli na zewnątrz.
Nie odpowiedział. Wyjął papierosa i zapalił, chcąc odgonić kwaśny smak wymiocin. Nie pamiętał, skąd wziął paczkę fajek, skoro rzucił rok temu. Nie miał też pojęcia, skąd się pojawił Radecki. Przyglądał mu się chwilę, chcąc mieć pewność, że to naprawdę on. Rozpoznał jego krótko ścięte włosy, całodniowy zarost na nieco pociągłej twarzy, ciemne, delikatnie zapadnięte oczy, dość postawną sylwetkę i typowy dla niego szary sweter, w którym bardzo często pojawiał się w komendzie.
Tak, to on, pomyślał Foks, choć nie miał pewności, czy czuje ulgę, czy skrępowanie.
Dym źle na niego zadziałał i poczuł, że zaraz puści kolejnego pawia, tym razem na środek chodnika. Zdążył zrobić kilka kroków i wyrzygać się w pobliskie krzaki. Po chwili wrócił do Radeckiego i usiadł obok niego na krawężniku.
Wtedy już papieros zaczął mu smakować o wiele bardziej.
Paweł cały czas coś do niego mówił, ale Foks w ogóle go nie rozumiał. Czasem tylko docierało do niego słowo „Dora”. Tak nazywali jego żonę, którą Foks poznał sześć lat temu i w której z marszu się zakochał. Miał wtedy trzydzieści sześć lat i sporo erotycznych uniesień na koncie, ale żadnego z nich nie nazwałby miłością. Do tamtego właśnie momentu. Zaczął odczuwać wchodzenie w starość, był załamany, pił ciągiem od dłuższego czasu, bo w pracy akurat nie działo się nic, nad czym musiałby ślęczeć całymi nocami. Postanowił to wykorzystać i codziennie punkt dwudziesta jechał do baru. Pił przynajmniej do drugiej w nocy, żeby potem pieszo wracać do mieszkania i nastawiać budzik na szóstą rano. Na początku czuł się niesamowicie młodo, bo zaczął się bawić, jakby miał dwudziestkę na karku. Jego organizm też dawał radę. Rano dwa blacki jakoś go stawiały na nogi. Czasem popijał nimi kieliszek czegoś mocniejszego, bo wiadomo – klin klinem. Ale w końcu poczuł, że już ma dość, poza tym przy Dorocie było mu o wiele lżej.
Poznali się przypadkiem. Zaskoczyło. Po niecałych dwóch latach wzięli ślub – szybko, jeśli brać pod uwagę ich pracoholizm. To była mała urzędowa uroczystość, potem obiad w gronie najbliższej rodziny. Na nic większego nie mieli ochoty.
Wynajęli mieszkanie, nie planowali dzieci. Oboje wciąż dużo pracowali, więc wieczorami byli za sobą bardzo stęsknieni. Dobrze się dogadywali.
Zawsze. Co się nagle zmieniło? – pomyślał ze smutkiem.
– Bądź jutro jak najwcześniej, dobra? – rzucił Paweł, wstając gwałtownie.
– Przenocujesz mnie?
Zaskoczył go tym pytaniem.
– Sorry, ale nie wracam do domu. Coś się stało. Powiedziałbym ci, o co chodzi, ale nie tutaj i nie gdy jesteś w takim stanie. Będę cię krył jutro do ósmej rano, rozumiesz? – Poklepał go po policzku. Zbyt mocno, żeby był to zwykły przyjacielski gest. – Wiem, że jest ci źle, ale nie przesadź.
– Kurwa, stary, nie jestem dzieckiem.
Radecki tylko westchnął z politowaniem i zniknął.
Dochodziła północ. Nie pamiętał, co się działo od momentu, w którym wypił czwartego albo piątego drinka. Urwał mu się film. Zwykle wiedział, kiedy się zatrzymać. Zwykle było to w okolicach pół litra. Teraz jednak wypił sporo na pusty żołądek, a zdenerwowanie przypieczętowało sprawę.
Zerknął na telefon. Dorota nie dzwoniła. Za to, jak się okazywało, on nie raz dzwonił do Radeckiego. Żalił mu się w wiadomościach, ale nie sposób było z chaotycznych słów wywnioskować, co się właściwie stało. Gdy w końcu Foks powiedział, gdzie jest, Radecki musiał się szybko pojawić.
A teraz gdzieś przepadł.
– Dzięki za spotkanie – rzucił cicho w przestrzeń, domyślając się, że kumpel spędził z nim przynajmniej dwie godziny. Wolał nie wiedzieć, co jeszcze się w tym czasie działo.
Miał ochotę znowu się napić, ale wiedział, że musi przystopować. Warto byłoby coś zjeść, wypić coś normalnego i spokojnie zastanowić się, co dalej.
Nie jesteś dzieckiem. Trzeba to jakoś ogarnąć, zamiast się nad sobą użalać, powtarzał sobie.
Podniósł się ociężale. Już miał rzucić wypalonego do połowy papierosa w zamarzającą kałużę, gdy poczuł mocne uderzenie. Pet przypalił mu dłoń, a czyjeś ramię pchnęło go na ścianę. Uderzył tyłem głowy w chropowaty beton, co dało mu jasno do zrozumienia, że nawet w najbardziej chujowej sytuacji zawsze może być gorzej.3
Dochodziła dwudziesta pierwsza, gdy zamaskowany mężczyzna w końcu dostrzegł w tłumie znajomą twarz. Dziewczyna była młoda, miała nie więcej niż osiemnaście lat. Wysoka, szczupła, o przenikliwym spojrzeniu.
Poszedł za nią.
Był przekonany, że wszyscy dostrzegają jego niepewne, nerwowe ruchy. Słyszą ciężkie kroki, widzą zarys noża w rękawie i płynący po plecach pot. Mężczyzna nie mógł zapanować nad swoim ciałem, ale pchała go determinacja. W żyłach buzowała adrenalina. Wiedział, co musi zrobić. Nie było odwrotu.
Szedł krok w krok za dziewczyną. Spieszyła się. Minęła największy tłum, który zebrał się w okolicach nowo otwartego sklepu. Mężczyzna wiedział, że dziś odbywało się w Złotych Tarasach jakieś duże wydarzenie. Zebrało się kilkaset osób, które czekały, aż z okazji otwarcia nowego sklepu zaśpiewa ich ulubiony wokalista. Dzięki temu większość osób zmierzała w jednym kierunku, nikt nie zwracał uwagi na mężczyznę, który w pewnym momencie przyspieszył, żeby dogonić dziewczynę.
Zatrzymała się przy barierce na najwyższym poziomie i zapatrzyła w tłum na parterze. Zdjęła kurtkę, poprawiła długie czarne włosy. Już chciała sięgnąć po telefon, żeby może do kogoś napisać, może nagrać to, co działo się przed nią, ale nie zdążyła.
Mężczyzna stanął tuż obok niej. W pierwszej chwili go nie zauważyła, ale po kilku sekundach poczuła na sobie jego intensywne spojrzenie. Odwróciła głowę, a na jej twarzy pojawił się dziwny grymas.
– Mam coś dla ciebie – powiedział, po czym musiał chrząknąć i przełknąć zbierającą się w ustach gęstą ślinę.
– O co chodzi? – spytała zdezorientowana.
Podszedł bliżej. Cofnęła się, ale po dwóch krokach zatrzymała ją barierka. Mężczyzna przyparł dziewczynę do niej.
– Co ty robisz? – warknęła.
Widziała, jak wyciąga ku niej dłonie. Już miała zacząć krzyczeć. Głos jednak uwiązł jej w gardle, gdy dostrzegła wysuwające się z rękawa ostrze noża. Widać na nim było smugi krwi mężczyzny. Chwycił mocno rękojeść i zbliżył się jeszcze bardziej, tak aby nikt nie zobaczył, co się dzieje.
Na chwilę spojrzał w jej duże zielone oczy. Dostrzegł w nich niezrozumienie, a zaraz potem ból, gdy wbił jej zimne ostrze między żebra. Spuścił wzrok, lecz w tym samym momencie poczuł się niewyobrażalnie silny, władczy. Dlatego wręcz z przyjemnością zagłębił ostrze aż po rękojeść, a potem wbił wzrok w rozchylone usta nastolatki, z których zaczęła wypływać spieniona krew. Chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej powietrza. Uleciało z niej wraz z ostatnim oddechem, płynącym z przebitego płuca. Szarpnęła się tylko, patrząc wybałuszonymi oczyma, które bardzo szybko gasły.
Nie wyciągał narzędzia. Puścił nóż i gdy na podłodze zaczęła tworzyć się coraz większa kałuża krwi, chwycił dziewczynę w pasie. Cisnął bezwładnym ciałem przez barierki.
Nie uciekł od razu. Patrzył, jak ciało pikuje w dół, aż w końcu rozbija się na twardej podłodze. Na początku przechodnie nie rozumieli, o co chodzi, lecz wystarczył pierwszy okrzyk przerażenia stojącej najbliżej osoby, żeby każdy domyślił się, czym jest ta krwista masa.
Zamaskowany mężczyzna stał tak chwilę, aż w końcu się wycofał. Przed wyjściem ostatni raz spojrzał tam, gdzie jedno wydarzenie przyćmiło inne.
Uśmiechnął się zadowolony.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji