- W empik go
Pomyśl tylko życzenie. Tom I. Z deszczu pod rynnę - ebook
Pomyśl tylko życzenie. Tom I. Z deszczu pod rynnę - ebook
„Mój dziadek to podły faszysta. A rodzice to para zakłamanych mieszczuchów. Bezbarwnych, nijakich, chodząca przeciętność. Za grosz ambicji, życiowego sprytu czy wzniosłych ideałów! I żeby chociaż próbowali mnie uchronić przed takim samym losem”.
Anka Rawicka to zwyczajna, znudzona rutyną i szarą codziennością nastolatka z jedną dość osobliwą skłonnością: kiedy jest wściekła, na złość rodzicom i całemu światu wchodzi do wanny z kolorowym czasopismem do czytania i w ubraniu. Pewnego wieczoru właśnie w taki sposób bierze kąpiel, a po chwili budzi się w zupełnie obcej łazience – sama też wygląda inaczej. Tylko dlaczego kuleje? I co łączy ją z Patrycją z obskurnej kamienicy, utalentowaną Nikolą z bogatej rodziny i rudowłosą Marysią z górskiej osady? Jakie jeszcze niespodzianki spotkają Ankę w związku z nową, dziwną sytuacją?
A może to wszystko wina nieopatrznie wypowiedzianego życzenia?
„Pomyśl tylko życzenie” to niesamowicie wciągająca historia o przygodach nastoletniej Ani Rawickiej. Książka ta niesie ze sobą powiew młodości, dlatego przypadnie do gustu także starszym czytelnikom. Serdecznie polecam!
Sylwia Stawska
kobiecerecenzje365.blogspot.com
„Pomyśl tylko życzenie” to bardzo dobra, życiowa książka, z mądrym przesłaniem, po którą powinny sięgnąć niezadowolone z życia nastolatki. Zdecydowanie polecam!
Marlena
z-ksiazka-w-reku.blogspot.com
Przeczytałam jednym tchem. Naprawdę polecam!
Paulina Ponieważ
volusequat.blogspot.com
Ewa Zienkiewicz jest z wykształcenia architektem, a z zamiłowania pisarką. W swoich książkach nawiązuje do własnych doświadczeń w zawodzie nauczycielki, urzędniczki, projektantki, a także do podróży po krajach Afryki, Azji i Ameryki Południowej.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-356-2 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mój dziadek to podły faszysta. A rodzice to para zakłamanych mieszczuchów. Bezbarwnych, nijakich, chodząca przeciętność. Za grosz ambicji, życiowego sprytu czy wzniosłych ideałów! I żeby chociaż próbowali mnie uchronić przed takim samym losem. Nadać jakiś kierunek przyszłej karierze w szerokim świecie, odkryć jakiś talent, obdarzyć niezwykłymi umiejętnościami, które przydałyby się w przyszłości. Ale oni nie zrobili nic. Nic!
Nawet nie wysilili się na drugie dziecko. Nie mam w domu z kim słowa zamienić, komu się zwierzyć, nie mam w kim poszukać wsparcia. Samotność jedynaczki.
Matka – księgowa, ojciec – inżynier. Dno!
Spojrzałam w sufit. Nade mną rozpościerał się błękit czystego nieba w słoneczny dzień. Bliżej ścian błękit rozbielały napływające obłoki. Realne wrażenie nieskończonego nieboskłonu. W siedemnastym wieku, kiedy nie było efektów 3D, wymyślono malarstwo iluzorystyczne, sposób na naśladowanie otwartej przestrzeni w kościelnych kopułach i pałacowych salach. Cały tydzień spędziłyśmy z Agatą, malując sufit farbą akrylową na podstawie zdjęć zabytkowych wnętrz z internetu.
Ściany pokoju mam wytapetowane imitacją muru z żółtawego piaskowca. Wokół okien biegną białe opaski udające tynk. Dlatego okna sprawiają wrażenie, jakby były na zewnątrz budynku. Podłoga naśladuje gruby piasek z kamyczkami. Zza regałów z książkami wymykają się pnącza sztucznego bluszczu wijące się po kamiennych ścianach. Na podłodze stoi opleciona sznurkiem doniczka z drzewkiem fikusa benjamina. Pokój ma zaledwie dziesięć metrów kwadratowych, a z powodzeniem udaje dziedziniec starego zamczyska.
Ludzie myślą, że w średniowiecznych zamkach były wielkie, puste komnaty, jak to pokazują na filmach. Zwiedzałam kiedyś prawdziwy zabytkowy zamek. Nie do uwierzenia, jaka ciasnota musiała tam panować. Konie, ludzie, psy, wszystko na kupie ogrzewało się ciepłem własnych ciał. Wyrazy współczucia. U mnie przynajmniej są kaloryfery, chociaż mieszkam pod gołym niebem.
Zza zamkniętych drzwi dobiegły mnie głosy rodziców dyskutujących z dziadkiem. Ciągle o czymś gadają. Dziadek jest historykiem, więc każdą współczesną sytuację w polityce i gospodarce porównuje do czasów wielkiego kryzysu przed drugą wojną światową, do rewolucji francuskiej albo demokracji ateńskiej. Od kiedy wszystko zaczęli produkować na Dalekim Wschodzie, włączył do repertuaru starożytne Chiny.
Sięgnęłam po komórkę.
– Agata? Możesz gadać?
Agata jest moją najlepszą przyjaciółką. Od początku wakacji wyleguje się na plaży u swojej cioci w Świnoujściu. Chciałabym jej opowiedzieć, jak mnie dzisiaj wkurzyła rodzina. Ale trudno przekazać emocje, kiedy nie widzisz człowieka przed sobą. Może właśnie wygina się do tyłu, żeby zawiązać stanik kostiumu kąpielowego, i ma w nosie moje rozterki. Poza tym nie wtajemniczyłam Agaty we wszystkie swoje wakacyjne plany, ponieważ nie wiem, jak dalej potoczą się wydarzenia. Bernard nie jest przecież moim chłopakiem. Jeśli pozna kogoś w czasie wakacji, wyjdę na idiotkę.
– Słuchaj, ale dzisiaj było fajnie – zaczęła Agata bez wstępów. – Pamiętasz, jak mówiłam ci, że czekamy na przyjazd wujka z Krakowa? Właśnie przyjechali. Wujek, ciotka, Karol – mój brat cioteczny i jego dwaj kumple. Ale super! Szkoda, że rodzice nie pozwalają ci jeździć samej pociągiem. Może jednak wpadłabyś tutaj choć na parę dni? Spróbuj poprosić. Nie? No trudno. Jutro wybieramy się na wycieczkę statkiem. Ten jeden, Jasiek, jest po prostu idealnie w twoim typie. Dosłownie idealnie! I przy tym strasznie fajny…
„No właśnie – pomyślałam. – Za rok będę miała czternaście lat, a nie wolno mi jeszcze samej jeździć pociągiem, jakby miało mi się stać nie wiadomo co. Ludzie!”
Poczułam się maksymalnie zgnębiona. Pożegnałam Agatę zdawkowymi wyrazami zachwytu.
Wiedziałam, że otrzymam pełną dokumentację fotograficzną z wakacji nad morzem. Agata ma lekkie przegięcie w tym kierunku. Nie tylko fotografuje, ale i obrabia potem zdjęcia w Photoshopie tak, żeby wyglądały ładniej niż w rzeczywistości. Wszyscy są na nich niebiańsko piękni. Mieszkanie w bloku na jej zdjęciach prezentuje się lepiej niż apartament milionera na szczycie amerykańskiego wieżowca.
Ja działam zupełnie odwrotnie. Rysuję. Rysuję wszystko, co mnie zainteresuje. I wcale nie artystycznie, jak malarz czy artysta grafik, nie mam zdolności plastycznych.
Ale mówią, że mam wyobraźnię i zmysł obserwacji. Na moich rysunkach każdego można rozpoznać bez problemu.
W dodatku podobno potrafię uchwycić duszę portretowanej osoby. To znaczy wnętrze, charakter i osobowość. Każdy rysunek podpisuję, bo wiem, że obiektywne spojrzenie w przeszłość zwykle się przydaje.
Teraz Agata nie mogłaby mi przesłać zdjęć mailem, ponieważ mój komputer rozleciał się ze starości, a nowy dostanę dopiero na urodziny. Nówkę, notebooka Sony, szybkiego jak rakieta, żadnego tam gruchota odziedziczonego po rodzicach jak dotychczasowe.
Zapada wieczór, ale – jak to latem po dziewiętnastej – za oknem jest jeszcze całkiem jasno. Ciepłe powietrze wlatuje do pokoju, od czasu do czasu leciutko poruszając listkami drzewka benjamina. Jakieś dzieciaki pokrzykują na psa, biegając wzdłuż żywopłotu. Na placu zabaw skrzypi nienaoliwiona huśtawka.
Zdecydowałam się na kąpiel, chociaż właściwie było jeszcze zbyt wcześnie na wieczorne spa. Terapia wodna to mój najlepszy sposób na smutek.
W wannie poczułam się odizolowana od wszechogarniającej mierzwy codziennego życia. Miałam rozstać się z koleżankami i z Bernardem, bo dziadek ubzdurał sobie, że sfinansuje mi wczasy w siodle na Mazurach z grupą międzynarodowej młodzieży. Jeśli oczywiście zdam egzamin z angielskiego. Angielski to nie moje hobby. W dodatku nie znoszę egzaminów. To upadlanie człowieka. Tak samo zmuszanie koni do dźwigania ludzi na grzbiecie.
Ciekawe, co by powiedzieli, gdyby to im koń wlazł na plecy.
Faszystowskie metody dziadka w skomercjalizowanym świecie moich mieszczańskich rodziców!
Kiedy jestem wściekła, zawsze wchodzę do wanny z kolorowym czasopismem do czytania i w ubraniu. Na złość. Zresztą i tak wszystko trzeba wyprać. Kto powiedział, że nie można prać na sobie? Dlaczego wszystko należy robić w określony sposób? Mieszczańskie przesądy. Zupełnie bez sensu. Nienawidzę reguł. Życie powinno być pełne niespodzianek. Dlaczego trzeba spać w sypialni, a jeść w jadalni?
Mam jedno wielkie życzenie. Żeby moi rodzice chociaż raz wydali mi się lepsi niż inni, a dziadek chociaż raz miał pomysł, który przypadnie mi do gustu! No, chociaż raz! Czy zbyt wiele wymagam?
Sięgnęłam po słuchawki, ale zmieniłam zdanie. Dostałam na imieniny świetny telefon. Trochę ryzykowne byłoby słuchanie muzyki w wannie. Jak telefon wpadnie do wody, nie da się już go naprawić. Wiem, bo jeden tak straciłam. Dobrze, że nie był taki fajny jak ten.
Rzuciłam okiem na parę ciekawostek na okładce i odłożyłam czasopismo na brzeg wanny. Nawet interesujące historyjki. Co też to się ludziom nie przydarza na tym świecie! Ciekawe, że każdy tkwi w jakiejś rzeczywistości, która jemu wydaje się zupełnie normalna i oczywista. Chyba zaraz zasnę. Powieki mi opadają. Czuję, że odpływam.
– Wyłaź! Wyłaź natychmiast! – Walenie w drzwi otrzeźwiło mnie w jednej sekundzie. Kto to może być?
Otworzyłam oczy. Co się stało? Śni mi się? Zamiast w wannie siedzę pod prysznicem. I nie kąpię się, tylko przykucnęłam w kabinie prysznicowej, trzymając w ręce sitko prysznicowe, i polewam rękę, z której leci krew. Właściwie już przestała. Chyba zmyłam jakąś zaschniętą ranę.
– Mało ci, że oberwałaś od dziadka? Ja też ci dołożę, jak nie wyjdziesz w tej chwili!
Zza drzwi dobiegały pogróżki na przemian z łomotem niecierpliwych pięści.
„Gdzie ja jestem?” – pomyślałam z przerażeniem. Wyskoczyłam z kabiny, ale stopa podwinęła mi się dziwnie i upadłam na posadzkę. Zanim wstałam, rozejrzałam się dookoła. Paskudna łazienka w kolorze brudnozielonym. Olejna farba łuszczy się na ścianach, sufit odpada, płytki posadzki miejscami poodrywane. Podskakując na jednej nodze, sięgnęłam do haczyka. Drzwi otworzyły się gwałtownie i do łazienki wpadł chłopak. Trochę starszy ode mnie, raczej wysoki, chudy, ogolony na łyso, z trądzikiem na czole. Miał na sobie szarą podkoszulkę i obwisłe spodnie od dresu.
Pomimo gróźb pacnął mnie tylko otwartą dłonią w głowę. Był to jednak gest przyjazny, jakby mówił: „Zmykaj, teraz ja tu rządzę”.
Stałam w wąskim i długim przedpokoju, właściwie w korytarzu o wyglądzie nie lepszym niż łazienka. Wiekowa wykładzina była brudna i poprzecierana prawie do betonu. Ale chałupa! Dokąd ja wyszłam z tej łazienki? W jakąś równoległą rzeczywistość czy może to sen?
Paliła mnie ciekawość, żeby obejrzeć resztę mieszkania i sprawdzić, kto w nim mieszka, ale kiedy zaczynałam się kąpać, było już blisko ósmej i czułam, że muszę jak najszybciej wrócić do mojego domu. Śmieszne, jak ja mogłam się tu znaleźć?
W przedpokoju nad lustrem paliła się słaba żarówka. Czego jak czego, ale mdłego oświetlenia nie znoszę! W dodatku lustro miało takie szare plamy na srebrnej powierzchni, jakby wisiało tu od stu lat.
– Ludzie, jestem kimś innym – wymamrotałam, patrząc na swoje odbicie. Zarys postaci był ledwie widoczny w szarobrązowej tafli, jednak jedno nie ulegało wątpliwości – nigdy nie byłam niską, grubą blondynką z kręconymi włosami.
– W tym śnie jestem kimś innym – powtórzyłam szeptem.
„Mam świetny pomysł: zadzwonię do siebie – pomyślałam. – Jeśli zapamiętam wydarzenia ze snu, będę mogła pochwalić się przed dziewczynami i Bernardem swoją inteligencją i refleksem”.
Nowy telefonik został jednak w łazience mojego prawdziwego domu.
– Co się tak głupio wdzięczysz przed lustrem? – powiedziała dziewczyna wychodząca z kuchni. Miała jakieś siedemnaście lat, jeansową miniówę i czerwone lakierowane szpilki na piętnastocentymetrowych obcasach. Przez jej goły brzuch przewijała się wytatuowana gałązka róży. Wyłaniała się spod paska wrzynającego się w skórę poniżej kości biodrowych i sięgała swoimi wymyślnymi kwiatami i dramatycznymi kolcami aż po okolice pępka. Ażurowe bolerko i bluzka na ramiączkach w kolorze pistacji ledwo osłaniały pokaźny biust. – Chcesz gryza? – Podsunęła mi pod nos gotowanego ziemniaka. Długie liliowe paznokcie zostawiały nieapetyczne rysy w rozgotowanym miąższu. – Kto pracuje, sobie nie żałuje! – zawołała wesoło, nie zwracając uwagi na moją pełną niesmaku minę. – I co, Patysiu? – Objęła mnie serdecznie ramieniem i cmoknęła we włosy. – Nie dasz się sprzedać Rekinowi tak jak ja? Trochę kaski zawsze by się przydało, ale z Rekinem lepiej nie zaczynać, bo można źle skończyć. Ja jestem cwana, a i tak nieraz najadłam się strachu. Kiedy ojciec wyjdzie z kicia, dziadek przestanie się awanturować. Ojca, jak był dzieckiem, dziadek prał ile wlezie, jak nie zdążyli z babką uciec do sąsiadów. Teraz tylko ty mu zostałaś do bicia. Wszyscy są już silniejsi od niego, ha, ha. Ale diabelskie pomysły dalej się go trzymają… Nagle uniosła rękę, jakby przypominając sobie myśl, która od dawna kołatała się w jej pamięci. – Widziałaś, jak Orzeł wystrzygł Klaudii włosy? – Ryknęła śmiechem, nagle zmieniając temat. – Ktoś mu nadał, że kiedy siedział zapuszkowany za włam, Klaudia spraszała kumpli na imprezy. Więc ledwo wszedł do mieszkania, zaraz przewrócił ją na podłogę i nożyczkami połowę włosów do skóry jej wystrzygł. No kretyn! Zawsze mówiłam, żeby go rzuciła!
– Aha, to stąd był ten rumor na górze! – zawołała kobieta wychodząca z dużego pokoju. Wsparła ręce o framugę, szykując się na dłuższą pogawędkę w korytarzu. Miała na sobie różową podomkę w żółto-niebieskie kwiaty, ledwo opinającą pulchną figurę. Luźne pasemka jasnych włosów związanych zieloną frotką na czubku głowy wpadały jej do oczu. Uśmiechała się, ukazując dołeczki w pucołowatych policzkach. Sprawiała wrażenie pogodnej i przyjaznej.
„Patrzcie, patrzcie, to chyba salon owego wytwornego apartamentu” – ironicznie oceniłam wnętrze za jej plecami. Saloon raczej, w chwilę po bójce przy barze. Salon z wyszynkiem. Nie wiem, co to jest wyszynk, ale zawsze, kiedy słyszę to słowo, widzę oczami wyobraźni mroczne wnętrze i rząd butelek wódki na stole przykrytym ceratą. Tu nie było wódki, ale cerata w zielone listki okrywająca blat lata świetności dawno już miała za sobą.
– Chodź do mamusi – serdecznie powiedziała kobieta, wyciągając do mnie ręce w geście pocieszenia. – Wiesz, jaki jest dziadek, stary się zrobił, nerwy go łatwo ponoszą. To ze strachu, że ojca jutro wypuszczają, rzuca się do bicia. Nakleimy plasterek na łapkę i do wesela się zagoi.
– Ciekawe, czy ojcu szczęka opadnie, kiedy zobaczy to mieszkanie. – Dziewczyna roześmiała się. – Co wyjdzie z kicia, to my w innym! – Skręcała się ze śmiechu, zataczając się po całym korytarzu. – Ale takich luksusów to jeszcze nie widział!
„Wesoła z niej laseczka – pomyślałam i stanowczo odwróciłam się w stronę drzwi wyjściowych. – Żegnajcie, miło było, jednak muszę wracać do domu”.
Ale właśnie w tej chwili otworzyły się drzwi wejściowe i do mieszkania weszło dwóch młodych mężczyzn.
– Cześć, mama! – rzucił pierwszy. Wielki i gruby, w dresie wyglądał jak potężny Murzyn z Bronxu czy inny ziomal słuchający hip-hopu.
– Cześć. Jest jakieś jedzenie? – przywitał się zwięźle drugi, rzucając pożądliwe spojrzenie w stronę kuchni. Obydwaj mieli około dwudziestki, ale ten drugi ubrany był starannie, w marynarkę i golf, a na głowie nosił czarny filcowy kapelusz à la Rocky Balboa.
Pomyślałam, że licząc razem ze mną, to ta mama z salonu ma piątkę dzieci. No tak, wielodzietna rodzina patologiczna!
– Wypad, młody! – ryknął Balboa, zaglądając przez szybę do łazienki.
– Co tak się tłoczycie w korytarzu? Mamy teraz trzy piękne pokoje, mieszkanie jak pałac! – zawołał hiphopowiec. Na imię miał Damian. Wiedziałam to z całą pewnością. W łazience siedział Karolek. Balboa to Kryspin, a dziewczyna nazywała się Paloma. Paloma – co za egzotyczne imię!
A ja Patysia? Patrycja? Baryłka – bo jestem gruba? Królik, bo kicam. Kicam, kuleję i przewracam się, bo mam słabszą nogę? Jestem niepełnosprawna? Jak to możliwe?
Ja przecież tu nie mieszkam. To nie jest moja rodzina!
– O, na tej ulicy przed wojną były najlepsze mieszkania w całym Wrocławiu! – zawołała mama. – Sami urzędnicy, kupcy i inni bogacze. A w składziku zawsze mieszkała służąca.
– To cienko przędła – powiedziała ze współczuciem Paloma. – Nawet pieca tam nie ma.
Mieszkamy we Wrocławiu? Złapałam się za głowę. Oczywiście, przecież wiem. Dziadek, ojciec tego ojca, który siedzi w więzieniu, zawsze mówił, że cały Lwów po wojnie przeniósł się do Wrocławia. A mój dziadek z Warszawy też tak mówił. Czy ja śnię, czy zwariowałam? Osobowość mi się rozdwoiła. Nie dam rady wrócić dzisiaj do Warszawy. Ale muszę koniecznie zadzwonić do domu. Przecież oni umrą ze strachu, kiedy zobaczą, że mnie nie ma. Nigdy mi się to nie zdarzyło. Chociaż moim przyjaciółkom rodzice pozwalają zostawać u koleżanek na noc. Jedynaczki mają najgorzej. Rodzice trzęsą się nade mną, aż czasami mam tego dość!
– Pożycz komórkę – szepnęłam do Karola, który w międzyczasie wyszedł z łazienki i wsparty o framugę kuchennych drzwi intensywnie przeszukiwał półki oczami.
– Nie mam.
– Dam ci snickersa.
– No przecież mówię, że nie mam.
– Dwa snickersy i butelkę coli.
– Ale tylko na chwilę, bateria słaba i karta mi się kończy.
Niechętnie wyciągnął komórkę, a ja wrzuciłam ją do bocznej kieszeni spodni. W spodniach Patrycji nie było tylnych kieszeni.
– Są ziemniaki do odgrzania – powiedziała mama.
– Idę, idę – sapnął ochoczo Rocky Balboa z łazienki.
„Ciekawe, czy zdejmuje kapelusz w toalecie” – pomyślałam ze zdziwieniem.
Wszyscy całą bandą ruszyli do kuchni.
Wyszłam na klatkę schodową i wystukałam numer telefonu domowego.
– Ania Rawicka, słucham – usłyszałam w słuchawce swój własny głos.
Zbierałam myśli w popłochu.
– Przepraszam, czy to mieszkanie państwa Rawickich? – spytałam, czując się idiotycznie.
– Tak, słucham – odpowiedział uprzejmie mój głos.
– Czy ty jesteś Anką Rawicką, masz trzynaście lat i twój tata jest inżynierem, a mama księgową, chodzisz do sto dziewięćdziesiątego gimnazjum i przyjaźnisz się z Agatą?
– Aha, a o co chodzi?
– Powiedz mi tylko jeszcze, czy masz krótkie ciemnoblond włosy i nosisz granatową torbę z czerwonymi koralikami?
– Tak, i mam metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, pokój z dziedzińcem zamkowym, lubię spać na brzuchu i noszę czerwone majtki.
– Nie masz czerwonych majtek – zaprzeczyłam.
– Rzeczywiście, nie mam. Mam w czerwone kropki.
– Ale ich nie nosisz, bo od początku były za małe. Prezent od ciotki Izy, która myślała, że chodzisz do trzeciej klasy.
– Skąd wiesz? Z koleżanką, mamo, rozmawiam! – krzyknął mój głos w głąb mieszkania. Mojego byłego mieszkania.
– To znaczy, że wszyscy u was są teraz w domu? – spytałam z nadzieją, że może gdzieś w czasoprzestrzeni egzystuje jakaś nieobecna w tej chwili siostra, którą mogłabym być.
– Wszyscy. I jeszcze dziadek, jako bonus, nocuje u nas, bo się zasiedział. Ale o co chodzi? Dlaczego mnie tak wypytujesz? Mogłabyś się przynajmniej przedstawić, skoro już dyskutujemy o moich majtkach.
Pik – pisnęła zdychająca komórka.
– No tak – powiedziałam – cięty język to moja specjalność. Słuchaj, ja do ciebie jeszcze zadzwonię, bo trudno tak z miejsca wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi. I komórka mi się rozładowuje. Cześć.
Wyłączyłam telefon, usiadłam na schodach i pogrążyłam się w rozmyślaniach.
– Nastąpił jakiś transfer osobowości – powiedziałam głośno do siebie. Mobilizowałam cały swój mózg do intensywnej pracy nad wyjaśnieniem niezwykłej sytuacji, w której się znalazłam. – Akcja toczy się jak w grze komputerowej. Wszystko z pewnością samo się rozwiąże, ale na razie muszę zostać tutaj, bo po prostu nie mam dokąd pójść. Trzeba znaleźć jakąś nitkę, wskazówkę, ukrytą informację, która zaprowadzi mnie do kłębka. Wiem, ta warszawska Anka też musi mieć podwójną osobowość! Jest zakłopotana i chociaż dla niepoznaki udaje bohatera, sama ciężko główkuje, co ze sobą zrobić. Szkoda, że nie zapytałam od razu. Musimy się spotkać i podwójność stopić w jedność. Dobrze, że w dwudziestym pierwszym wieku jesteśmy wyedukowani przez filmy i książki. W dawnych czasach ludzie musieli czuć się zupełnie zagubieni w przypadkach takiej obsuwy systemu. Matrix! Wszyscy żyjemy w matrixie.
Poczułam się zadowolona z klarowności swojego rozumowania. Wstałam i skierowałam się do mieszkania mojej nowej rodziny. Świetnie, że są wakacje. Potraktuję to jako wakacyjną przygodę. Być Patrycją Wysiadło, ale czad!