Poniżej zera - ebook
Poniżej zera - ebook
Ekspedycja na zamarznięte pustkowia Arktyki sprawi, że między dwojgiem rywalizujących naukowców rozgorzeje płomienne uczucie.
Mara, Sadie i Hannah są najlepszymi przyjaciółkami, ale przede wszystkim naukowczyniami. Ich badania wiodą je w różne strony świata, gdzie wszystkie dochodzą do podobnych wniosków – w miłości i nauce przeciwieństwa się przyciągają, a rywalizacja potrafi podgrzać atmosferę...
Hannah, młoda inżynierka pracująca dla NASA, ma złe przeczucia. Nie tylko doznała groźnego urazu i utknęła w lodowej rozpadlinie na kole podbiegunowym, ale jedyną osobą, która podejmuje się misji ratunkowej, jest jej odwieczny rywal.
Ian ogrywał w życiu Hannah różne role: był czarnym charakterem, który próbował zawetować projekt jej ekspedycji i zrujnować karierę, a także obiektem jej erotycznych snów. Nigdy jednak nie grał roli bohatera. Dlaczego teraz ryzykuje życiem, by jej pomóc? I dlaczego jego nagłe przybycie sprawia, że serce Hannah bije szybciej niż na myśl o nadchodzącej zawierusze?
Historie Mary i Sadie poznacie w nowelach Pod jednym dachem oraz Skazani na siebie.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2676-5 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wyspy Svalbard, Norwegia
Dziś
Śnię o oceanie.
Ale nie Arktycznym. Nie o tym tutaj, norweskim, który otacza archipelag Svalbard i omywa go wysokimi, spienionymi falami lodowatej wody. Wiem, to trochę nie fair. Morze Barentsa, jego góry lodowe i niegościnne, zmrożone wybrzeże zdecydowanie zasługują, żeby je docenić, nawet we śnie. Dookoła widzę jednak ciemnobłękitną, zapierającą dech w piersi toń. Jeśli przyjdzie mi w tych okolicznościach umrzeć – samotnej, poobijanej i głodnej – nie będę miała na co narzekać.
Niebieski zawsze był moim ulubionym kolorem.
W półśnie myślami jestem daleko stąd. Leżę na wpół przytomna i czuję, jak moje ciało szybko traci cenne stopnie ciepła. Patrzę na światło poranka – nieśmiało wlewa się do rozpadliny. Wpadłam tu kilka godzin temu. Ocean, o którym śnię, jest na Marsie.
– Doktor Arroyo? Słyszy mnie pani?
Co za absurd. Śmiechu warte. Jestem badaczką z NASA. Mam doktorat z inżynierii lotnictwa, a na koncie kilka publikacji naukowych z dziedziny astrogeologii. Głowę zazwyczaj zaprzątają mi szaleńcze, nieskoordynowane myśli o wulkanach, ciekłych kryształach i sprzęcie do ochrony przed promieniowaniem, który pomógłby założyć pierwszą ludzką kolonię na planecie Kepler-452b. Naprawdę nie przesadzę, jeśli powiem, że o Marsie wiem wszystko, co wiedzieć warto. Łącznie z tym, że na czwartej planecie Układu Słonecznego nie ma oceanów, a kwestia tego, czy kiedykolwiek była tam woda, pozostaje tematem naukowych sporów.
Więc tak – moje przedśmiertne zwidy są nie tylko śmiechu warte, ale też niezgodne z wiedzą naukową. Uśmiałabym się, gdyby nie fakt, że mam skręconą kostkę i utknęłam ponad trzy metry pod ziemią. Lepiej nie marnować energii. A nuż jeszcze się przyda. Nigdy nie wierzyłam w życie pozagrobowe, ale kto wie? Lepiej dmuchać na zimne.
– Doktor Arroyo, czy pani mnie słyszy?
Kłopot polega na tym, że on mnie wzywa, ten nieistniejący marsjański ocean. Czuję jego przyciąganie głęboko w trzewiach. Rozgrzewa mnie, oddalając przenikliwe zimno podbiegunowej pogody. Turkusowe wody i rdzawe wybrzeże wyśnionego morza znajdują się około dwustu milionów kilometrów od miejsca, w którym umrę i zamarznę, ale po prostu wiem, że właśnie tam leży moje przeznaczenie. W pustce kosmosu, na samotnej planecie pokrytej warstwą tlenku żelaza istnieje ocean wypełniający całą sieć rozpadlin i rynien. I on wzywa mnie do siebie. Powtarza, żebym się poddała. Odpuściła. Odpłynęła.
– Doktor Arroyo.
Słyszę też głosy. Dziwne, dawno niesłyszane, z przeszłości. A przynajmniej jeden z nich. To zawsze ten sam, głęboki i dudniący dźwięk. Głos bez akcentu, wymawia słowa bardzo wyraźnie. W sumie zupełnie mi on nie przeszkadza. Nie wiem, dlaczego mój mózg postanowił przypomnieć go akurat teraz. Należy do kogoś, kto niespecjalnie mnie lubił, a kogo ja lubiłam jeszcze mniej. Ale fakt faktem, jego brzmienie jest całkiem miłe dla ucha. Na piątkę z plusem. W sam raz na ostatnią rzecz, jaką słyszy się przed śmiercią. Pomyśleć, że to właśnie Ian Floyd walczył, żebym nie przylatywała na Svalbard. Podczas naszego ostatniego spotkania był uparty, nieprzyjemny i oziębły. A teraz brzmi tak, jakby…
– Hannah!
Jakby był blisko. Czy ja naprawdę słyszę Iana Floyda? Gdzieś niedaleko siebie?
Niemożliwe. Mózg mi zamarza. Koniec nadchodzi. Czuję to. Czas się udać do krainy wiecznych łowów…
– Hannah. Idę po ciebie.
Otwieram szeroko oczy. Już nie śnię.ROZDZIAŁ 1
Centrum Lotów Kosmicznych imienia Johnsona, Houston, Teksas, Stany Zjednoczone
Rok wcześniej
Mój pierwszy dzień w NASA. Jestem po rozmowie wstępnej w dziale HR. Zaraz zostanę oprowadzona po budynku badań nad kompatybilnością elektromagnetyczną. W pewnym momencie odzywa się jeden z nowych inżynierów.
– Też to czujecie? Całe nasze życie prowadziło do tego momentu. To nasze przeznaczenie – mówi z entuzjazmem.
Poza panem zapaleńcem jest nas jeszcze czternaścioro. Całe towarzystwo po najlepszych uczelniach, prestiżowych stażach i praktykach w największych firmach w branży. NASA nie mogła pominąć naszych CV w kolejnym etapie rekrutacji.
Wszyscy energicznie kiwają głowami. Oprócz mnie.
– Od zawsze wiedziałam, że w końcu dostanę się do NASA. Odkąd miałam pięć lat – mówi taka jedna nieśmiała dziewczyna.
Od samego rana łazi za mną krok w krok. Pewnie dlatego, że jesteśmy jedynymi kobietami wśród nowych pracowników. Zresztą niewiele mnie ona obchodzi. Jej działka to inżynieria komputerowa, a moja lotnicza, więc i tak od jutra nie będziemy się zbyt często widywać. Ma na imię Alexis. Koszulka z logiem NASA, naszyjnik z logiem NASA, a na ramieniu tatuaż z logiem NASA.
– Ty na pewno też tak miałaś, Hannah – zwraca się do mnie.
Uśmiecham się, stosując do zaleceń Sadie i Mary, które przestrzegały mnie przed robieniem mojej standardowej skwaszonej miny à la zimna suka. Obie uważają, że przydałoby mi się więcej znajomych. Po długich namowach zgodziłam się zachowywać miło i uprzejmie, ale tylko po to, by się wreszcie zamknęły. Przytakuję więc Alexis, jakbym czuła dokładnie to samo, co wszyscy dookoła. Myślę sobie jednak: Zupełnie tak nie miałam.
Kiedy ludzie odkrywają, że zrobiłam doktorat, sądzą, że od dzieciństwa pasjonowałam się nauką. Że w szkole zawsze walczyłam o najlepsze oceny. A jako studentka radziłam sobie na tyle dobrze, że postanowiłam zostać na uczelni, zamiast zwiać stamtąd i nie ślęczeć nad pracami studentów albo nad książkami, ciągle przygotowując się do jakichś egzaminów. Ludzie często odnoszą takie właśnie wrażenie, ale nie wyprowadzam ich z błędu. Z nielicznymi wyjątkami, nie interesuje mnie to, co myślą inni – za dużo roboty. A ja nie przepadam za robotą.
Prawda jest więc dokładnie odwrotna. Nienawidziłam szkoły. Z wzajemnością. Byłam ponurym i apatycznym dzieckiem. W pierwszej klasie odmówiłam nauki pisania. Nie chciałam nawet wiedzieć, jak pisze się moje imię, choć to tylko trzy litery, tyle że z powtórkami. W liceum pobiłam rekord zostawania za karę po lekcjach – zbuntowałam się i postanowiłam nie odrabiać pracy domowej z żadnego przedmiotu. Stwierdziłam, że wszystko jest za trudne i za nudne, a poza tym do niczego mi się w życiu nie przyda. Do ostatniego roku liceum marzyłam tylko o tym, żeby zdać końcowy egzamin i uwolnić się od instytucji edukacyjnych na resztę życia. Miałam dość podręczników, nauczycieli, ocen, innych uczniów. Wszystkiego. Nie przygotowałam sobie żadnego planu na potem. Zależało mi tylko, żeby jak najszybciej zamknąć etap szkoły.
Przez całe życie towarzyszyło mi poczucie, że cokolwiek bym zrobiła, to i tak okaże się za mało. Od najmłodszych lat byłam przekonana, że jestem za głupia, za słaba, za mało zasługuję na miłość w porównaniu do mojego idealnego starszego brata i jeszcze doskonalszej starszej siostry. Po kilku próbach dorównania im w oczach rodziny po prostu się poddałam. I przestało mnie to obchodzić. Jako nastolatka chciałam już tylko…
Cóż. Do dzisiaj sama nie wiem, czego tak właściwie chciałam jako nastolatka. Może tego, żeby rodzice wreszcie się nie czepiali, jaka to jestem beznadziejna. Albo tego, żebym nie musiała już słuchać pytań, jakim cudem ktoś taki jak ja może być siostrą dwojga małych geniuszy. Chciałam przestać miotać się w życiu bez celu. Byłam zagubiona, niepokorna i – patrząc z perspektywy czasu – zapewne nie do wytrzymania. Tak że sorki, mamo, tato i reszto świata. Mam nadzieję, że nie chowacie urazy.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji