Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Ponury tygrys - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ponury tygrys - ebook

O czym się nie mówi, nie istnieje.

Świadectwo seksualnej przemocy i życia w kłamstwie.

Ta historia zdarzyła się naprawdę.

Neige Sinno ma siedem albo osiem lat, gdy ojczym zaczyna ją gwałcić. Matka, nauczyciele, sąsiedzi – nikt niczego nie widzi, niczego się nie domyśla. Zastraszona dziewczynka milczy.

W obawie, by podobna krzywda nie spotkała jej siostry i przyrodniego rodzeństwa, już po wyjeździe na studia Neige składa zawiadomienie do prokuratury. W jawnym procesie mężczyzna przyznaje się do winy, ale dla lokalnej społeczności, to ona, nie on, staje się czarną owcą. Kat i ofiara, niczym tygrys i jagnię z wiersza Williama Blake’a, są na siebie skazani.

Teksty Nabokova, Woolf, Morisson, Carrère’a i Despentes, wspomnienia z dzieciństwa, doniesienia prasowe, archiwa – czy dzięki nim uda się wreszcie opowiedzieć o tym, co niemożliwe do opowiedzenia? I wygrać zakład o zbawczą, ocalającą moc literatury?

Radykalnie szczera książka balansująca między powieścią, pamiętnikiem, esejem oraz konfesją w stylu Annie Ernaux i ruchu #MeToo. Uhonorowana Premio Strega Europeo, Prix Femina i Prix Goncourt des Lycéens stała się ważnym głosem w debacie na temat zniesienia przedawnienia przestępstw seksualnych wobec dzieci.

„Bez wątpienia najmocniejsza i najgłębsza książka, jaką kiedykolwiek przeczytałam, o tym, jak dorosły może zdewastować życie dziecka”.

Annie Ernaux

„Jakim językiem wyrazić niewyrażalne, żeby nie szantażować, nie estetyzować, nie zakłamać, nie nadużywać, nie przerazić czytelnika, a jednocześnie dotrzeć do jego serca i umysłu? Dawno nie czytałam tak fascynującej prozy z pogranicza autobiografii i literatury pięknej. Książka kompletna, mam ochotę powiedzieć, choć przy takim temacie wydaje się to nieprawdopodobne. Wspaniała”.

Liliana Hermetz

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-08714-5
Rozmiar pliku: 4,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Por­tret

Je­śliby na­le­żało wy­mie­nić tylko jedną ce­chę, by­łaby to jego ener­gia. Jest bar­dzo żwawy, stale czymś za­jęty, nie­ustan­nie w ru­chu. Był taki od ma­łego. Jego bra­cia także. Trzech chłop­ców, nie­wielka róż­nica wieku – w ma­łym miesz­kanku na przed­mie­ściu Pa­ryża mu­siał pa­no­wać har­mi­der. Oj­ciec usi­ło­wał się sku­pić na ma­lo­wa­niu. Krzy­czał, że w tym bar­daku nie da się pra­co­wać. Matka pró­bo­wała uci­szać chło­pa­ków, za­bie­rała ich do in­nego po­koju albo do parku, nie zwa­ża­jąc na deszcz czy wi­churę, żeby się mo­gli wy­bie­gać. Oj­ciec chciałby się po­świę­cić wy­łącz­nie ma­lar­stwu, lecz nie dało się z tego wy­żyć – udzie­lał lek­cji ry­sunku, a poza tym za­ło­żył nie­dużą firmę sprze­da­jącą di­zaj­ner­skie ko­minki. Były to lata sie­dem­dzie­siąte i osiem­dzie­siąte, dziś te ko­minki wy­dają się nam cu­daczne albo za­bawne, za­leży od punktu wi­dze­nia, w każ­dym ra­zie nikt by już nie ze­chciał mieć w domu ta­kiej oso­bli­wej kap­suły o psy­cho­de­licz­nym kształ­cie, z prze­szklo­nym wsa­dem. W tam­tych cza­sach jed­nak in­te­res szedł cał­kiem nie­źle. Dziad­ko­wie z oby­dwu stron byli ro­bot­ni­kami z pół­nocy, z oko­lic Bo­ulo­gne-sur-Mer, gdzie ro­dzina miała na­dal miesz­ka­nie i spę­dzała wa­ka­cje. Matka, jak mi się zdaje, była se­kre­tarką w fir­mie ko­min­ko­wej; po tro­sze go­spo­dyni do­mowa, po tro­sze w cie­niu ojca. Ni­czym się nie wy­róż­niali, ani biedni, ani bo­gaci, pa­ry­ża­nie z niż­szej klasy śred­niej. Ża­den z sy­nów nie stu­dio­wał, opu­ścili dom przed ma­turą. Naj­star­szy po­szedł pra­co­wać w han­dlu, średni w ar­mii, a mój oj­czym wy­je­chał w Alpy i od­był tam służbę woj­skową. Do Pa­ryża już ni­gdy nie wró­cił. Ro­dzice byli dość su­rowi, wy­cho­wy­wali sy­nów we­dług tra­dy­cyj­nych wzor­ców, trak­to­wali ich spra­wie­dli­wie, wy­ma­gali bez­względ­nego po­słu­szeń­stwa. Był dumny z tego zim­nego wy­chowu, a także z przy­na­leż­no­ści do skau­tów i ze wszyst­kiego, co go ukształ­to­wało, co miało wpływ na jego siłę, ape­tyt na ży­cie, głód po­zna­nia i żą­dzę pod­bo­jów.

Trudno mi go so­bie wy­obra­zić na pa­ry­skim przed­mie­ściu. Wi­dy­wa­łam go za­wsze w gó­rach, w ubra­niu spor­to­wym lub ro­bo­czym. Dawno temu ubie­rał się jed­nak jak dziecko z mia­sta, uczeń szkoły ka­to­lic­kiej. Do osiem­na­stego roku ży­cia cho­dził z przy­li­za­nymi wło­sami, w od­pra­so­wa­nych bia­łych ko­szu­lach, w bu­tach wy­pa­sto­wa­nych na glans. Póź­niej po­je­chał do Bria­nçon, gdzie od­krył wspi­naczkę, wy­so­kie góry, pa­ra­lot­nię, ży­cie swo­bod­niej­sze i mniej uła­dzone, bez ko­szul, bez cze­ka­nia na me­tro, bez prze­działka z boku, bez cho­dze­nia na nie­dzielną mszę; ży­cie pełne świe­żego po­wie­trza i świa­tła.

W 1983 roku, kiedy po­znaje moją matkę, ma dwa­dzie­ścia cztery lata. Od­by­wają ra­zem kurs dla prze­wod­ni­ków po niż­szych par­tiach gór. Jest sym­pa­tyczny, wy­soki i wy­spor­to­wany. W gru­pie chęt­nie obej­muje przy­wódz­two; gdy zda­rzają się trudne miej­sca, nie­bez­pieczne przej­ścia, gdy do­cho­dzi do wy­padku, w ra­zie po­trzeby kie­ruje ak­cją. Ma cha­ry­zmę, dużo przy­ja­ciół i po­doba się dziew­czę­tom.

Jej także się po­doba. Przy­po­mina uko­cha­nego męż­czy­znę, któ­rego stra­ciła kilka mie­sięcy wcze­śniej. Po­rwała go la­wina. Ta na­gła śmierć była dla niej wiel­kim cio­sem. Są­dziła, że ni­gdy nie do­zna uko­je­nia. Ale być może się my­liła? W to­wa­rzy­stwie no­wego przy­ja­ciela spę­dza dużo czasu. Ceni jego zde­cy­do­wa­nie, sta­now­czość, bez­tro­skę. To duża od­miana po Sam­mym, ojcu jej có­rek, me­lan­cho­lij­nym ma­rzy­cielu i od­ludku. Nowy zna­jomy wkrótce za­czyna ro­bić wszystko, by ją zdo­być. Pro­wa­dzi ją po stro­mych ścież­kach na ośnie­żone gra­nie, gdzie piękno przy­rody wpra­wia ich w eks­tazę. Cho­dzą po gó­rach jedno za dru­gim, w mil­cze­niu, pod zmien­nym nie­bem al­pej­skiego lata. Nad nimi ob­łoki suną ni­czym de­ko­ra­cje te­atralne; jakby od­pły­wały na za­chód, by ustą­pić miej­sca in­nemu niebu, które się kryje pod spodem. Przy scho­dze­niu trzy­mają się za ręce. On jest w związku z inną ko­bietą, ona, star­sza o cztery lata, ma dwie córki, sze­ścio- i czte­ro­let­nią, o imio­nach ro­dem z ba­śni braci Grimm – Ne­ige (Śnieżka) i Rose (Róża). Te­raz są u ojca, ale nie chce ich tam zo­sta­wiać zbyt długo, bo za nimi tę­skni, a one jej po­trze­bują. Jest za­sko­czona, że nie cho­dzi mu je­dy­nie o to, by ją po­de­rwać, że po pierw­szych dniach na­mięt­no­ści chce na­dal to cią­gnąć, pro­po­nuje, by spro­wa­dziła dziew­czynki, by spró­bo­wali stwo­rzyć coś ra­zem – jest za­sko­czona, lecz ura­do­wana, mówi so­bie w du­chu, że ma szczę­ście.

Po­doba jej się atle­tyczne ciało i ener­gia, jaką ema­nuje. Wła­śnie tak, ener­gia, siła, już o tym wspo­mi­na­łam. Męż­czy­zna upra­wia nar­ciar­stwo, wspi­naczkę, lubi ciężką pracę, skrajny wy­si­łek, prze­kra­cza­nie wła­snych ogra­ni­czeń. Za­nim zo­stał prze­wod­ni­kiem, od­był szko­le­nie u strzel­ców al­pej­skich, w eli­tar­nej jed­no­stce dla mi­ło­śni­ków wy­so­kich gór. Ka­zano im bie­gać po zmroku za­śnie­żoną szosą Tra­ver­ses, wspi­nać się do gór­skich schro­nisk z ła­dun­kiem osiem­dzie­się­ciu ki­lo­gra­mów ka­mieni w ple­caku, na prze­łę­czy Échelle oko­py­wać się alu­mi­niową ło­patką, aż na zgra­bia­łych dło­niach wy­sko­czą pę­che­rze, i tym po­dobne rze­czy. Uwiel­biał to. Ona jest pa­cy­fistką, trudno jej zro­zu­mieć, co ta­kiego wi­dział w tym świe­cie ar­bi­tral­nych za­sad i po­pi­sów mę­sko­ści. Zwłasz­cza po Sam­mym, który sy­mu­lo­wał cho­robę psy­chiczną, by się wy­mi­gać od woj­ska, i nie zno­sił mun­du­rów, broni, okru­cień­stwa. On jed­nak opo­wiada o gór­skich wę­drów­kach z ko­le­gami, o bra­ter­stwie ro­dzą­cym się w trud­nych chwi­lach, o lek­cjach, ja­kie płyną z kon­fron­ta­cji z si­łami przy­rody. Przed­tem czuł się więź­niem sza­rej pod­miej­skiej dziel­nicy, dzięki mi­ło­ści do sportu od­krył nowe ho­ry­zonty. Te­raz wie, że stąd nie wy­je­dzie, zna­lazł swoją drogę, ży­cie bli­sko na­tury, ra­zem z nią.

A więc góry, strzelcy al­pej­scy, przed­mie­ścia, o tym wszyst­kim też już wspo­mi­na­łam.

Po­doba jej się twarz o wy­raź­nie za­ry­so­wa­nych ko­ściach po­licz­ko­wych, czarne oczy wy­kro­jone jak mig­dały, na­su­wa­jące na myśl ja­kie­goś azja­tyc­kiego przodka, kon­tra­stu­jące z ra­czej nor­dyc­kimi ry­sami – twarz Fran­cuza z pół­noc­nej Fran­cji, skąd po­cho­dzą jego ro­dzice, z Pas-de-Ca­lais, bia­ło­skóra, o or­lim no­sie.

Męż­czy­zna ma­rzy o du­żej ro­dzi­nie. Z moją matką dość szybko do­cho­wał się dwojga na­stęp­nych dzieci, syna, po­tem córki. Tym, któ­rzy go o to py­tają, mówi, że chciałby mieć ósemkę – roz­mówcy nie ko­men­tują od­po­wie­dzi, usi­łują ukryć za­że­no­wa­nie; ich zda­niem na­wet czworo to zbyt wiele.

Z dzie­ciń­stwa za­cho­wał upodo­ba­nie do ma­sła, do na­biału. Jego matka pie­kła na święta bisz­kop­tową ro­ladę z kre­mem ka­wo­wym ucie­ra­nym z ma­sła; co roku na Boże Na­ro­dze­nie pró­bo­wa­li­śmy upiec ta­kie cia­sto. Na próżno – ni­gdy się nam nie uda­wało, ni­gdy nie było tak samo smaczne. Cza­sem na­wet wy­cho­dziło zu­peł­nie pa­skudne, ma­leń­kie ku­leczki ma­sła nie da­wały się utrzeć, w kre­mie tkwiły ty­siące tłu­stych, mdłych punk­ci­ków, a pod zę­bami zgrzy­tały dro­binki cu­kru. Nie­kiedy smak i tek­stura by­wały na­prawdę bar­dzo zbli­żone do ory­gi­nału; w ta­kich ra­zach na­szym oczom, wpa­trzo­nym w jego twarz, z któ­rej usi­ło­wały od­czy­tać osta­teczny wer­dykt, ja­wiło się uczu­cie za­raź­li­wej bło­go­ści; tak mniej wię­cej wy­glą­dał naj­wyż­szy sto­pień ro­dzin­nego szczę­ścia, jaki było nam dane osią­gnąć.

Jest skłonny do opa­rzeń sło­necz­nych, a wio­senne py­le­nie wy­wo­łuje u niego gwał­towną aler­gię. Ki­cha jak opę­tany.

Lubi gry plan­szowe, ale jest na­zbyt draż­liwy i za­wsze źle się to koń­czy. Pod­czas par­ty­jek Mo­no­poly z ro­dziną albo gier stra­te­gicz­nych z przy­ja­ciółmi nie­kiedy ogar­nia go wście­kłość – wów­czas na­gle prze­rywa za­bawę, wali w stół pię­ścią i od ude­rze­nia ko­ły­szą się wszyst­kie pla­sti­kowe pionki, zie­lone ho­te­liki, czer­wone domy, trzęsą się stosy fał­szy­wych bank­no­tów, a on od­cho­dzi ob­ra­żony, trza­ska­jąc drzwiami.

Po­dob­nie z te­ni­sem – wie­lo­krot­nie wi­dzia­łam, jak rzuca ra­kietą o zie­mię. Ra­kieta dużo kosz­tuje i do­prawdy nie mamy pie­nię­dzy na taki sprzęt. Nie może się jed­nak po­wstrzy­mać. Wy­krzy­kuje wy­zwi­ska pod ad­re­sem prze­ciw­nika i wła­snym, i piłki, która po­le­ciała krzywo. Czer­wony, mo­kry od potu, z oczami pa­ła­ją­cymi wście­kło­ścią tu­pie i ci­ska ra­kietą w me­ta­lowe szta­chety.

No do­brze, już dość. Pró­bo­wa­łam. Chcia­łam na­kre­ślić ten por­tret z per­spek­tywy osoby, którą je­stem dzi­siaj, ko­biety, która sama zo­stała matką. Sta­ra­łam się zo­ba­czyć to, co wi­działa wów­czas moja matka, co wi­dzieli lu­dzie z na­szego oto­cze­nia, to, w jaki spo­sób za­zwy­czaj wi­dzi się czy­jeś ciało i twarz, kiedy się pa­trzy na por­tret; zo­ba­czyć do­ro­słymi oczami, przy­wy­kłymi do lek­tury, do opi­sów po­staci w po­wie­ściach, w re­por­ta­żach, do oglą­da­nia i in­ter­pre­to­wa­nia ob­ra­zów. Nie po­tra­fię. A prze­cież na­pi­sa­łam wiele opo­wia­dań, kilka po­wie­ści, po­win­nam umieć na­kre­ślić por­tret. Ale w tym wy­padku jest ina­czej. Po pierw­sze pró­buję na­ło­żyć wciąż żywe wspo­mnie­nia na pewną obiek­tywną prawdę, która mi umyka po­mimo fo­to­gra­fii. Po dru­gie, rzecz ja­sna, nie jest to moż­liwe, bo cho­dzi o niego.A więc por­tret

Jest wy­soki i silny, wręcz bru­talny. Jego głos z ła­two­ścią prze­cho­dzi od ła­god­no­ści do gniewu. Kiedy go coś zło­ści, od razu za­czyna krzy­czeć. Krzy­czy bar­dzo gło­śno. Roz­ka­zuje. Uważa, że spo­sób, w jaki do­tąd wy­cho­wy­wano mnie i moją sio­strę, na­zbyt po­błaż­li­wie, w at­mos­fe­rze roz­przę­że­nia, jest nie­do­rzeczny. Zro­biono z nas dwie dzi­ku­ski. To czy­sty non­sens.

Dło­nie ma duże, barwy, która czę­sto na­biera od­cie­nia czer­wo­no­ró­żo­wego, po­dob­nie jak twarz, kiedy tylko od­dzia­łuje na nią słońce albo gniew. Dło­nie ma silne. Dło­nie, które chwy­tają, które piesz­czą, lecz z pew­nego ro­dzaju szorst­ko­ścią; to piesz­czota, która bie­rze w po­sia­da­nie, to­ruje so­bie drogę. Tak jak głos, który pró­buje być ła­godny, ale prze­sa­dza, na końcu zda­nia staje się pi­skliwy, przy­biera ton za­py­ta­nia, jakby szu­kał apro­baty roz­mówcy, po­twier­dze­nia, że ten się z nim zga­dza, słu­cha go, ak­cep­tuje. Tyle że na­wet je­śli nie ma zgody, je­śli roz­mówca mil­czy albo od­po­wiada prze­cząco, ton się nie zmie­nia. Głos na­dal brzmi tak samo. W isto­cie ów ton py­ta­jący jest czę­ścią mo­no­logu, który się po­wta­rza jak zdarta płyta.

Ciało ma duże. Stopy brzyd­kie, jak to zwy­kle stopy, ale tym brzyd­sze, że wło­chate, ró­żowe i znisz­czone. To dziwne, że stopy ma owło­sione, bo reszta ciała jest ra­czej bez­włosa, nagi tors, na­gie ręce. Brzydką ma zwłasz­cza skórę, w roz­ma­itych od­cie­niach różu, bieli, czer­wieni i brązu. Skóra na pe­ni­sie, za­wsze na­pięta pod wpły­wem erek­cji, ró­żowa wpa­da­jąca w fio­let, da­lej od żo­łę­dzi na­biera barwy brzo­skwi­nio­wej, aż wresz­cie na ją­drach staje się be­żowa i po­mięta, jakby to była skóra ob­umarła, szczą­tek trupa wi­szący pod ol­brzy­mim człon­kiem, wy­prę­żo­nym i twar­dym jak kość.

Ni­gdy go nie wi­dzia­łam z książką, ale lu­bił ko­miksy, zwłasz­cza o przy­go­dach na Dzi­kim Za­cho­dzie. Miał pra­wie cały kom­plet al­bu­mów, któ­rych bo­ha­ter na­zy­wał się Blu­eberry. Czę­sto za­sia­dy­wał się w klo­ze­cie, gdzie je czy­tał. Już chcia­łam na­pi­sać, że się tam za­my­kał, ale to nie­prawda. Kie­dy­śmy się wresz­cie do­cze­kali klo­zetu, ni­gdy w nim nie było za­suwki, ani tam, ani w sy­pial­niach. Nie chciał, aby kto­kol­wiek mógł zy­skać moż­li­wość choćby naj­mniej­szej pry­wat­no­ści. Dzi­siaj tro­chę mnie to dziwi, bez wąt­pie­nia by­łoby mu wy­god­niej, gdyby mógł za­my­kać drzwi po­miesz­cze­nia, w któ­rym prze­by­wał ze mną sam na sam.

Uwiel­biał Johnny’ego Hal­ly­daya. Mu­sia­ły­śmy więc także i my słu­chać go­dzi­nami Johnny’ego, to­wa­rzy­szył nam pod­czas dłu­gich dni ro­bo­czych w re­mon­to­wa­nym domu, ro­dzin­nych wy­praw sa­mo­cho­dem, wie­czor­nych spo­tkań z przy­ja­ciółmi. Im dłu­żej słu­cha­li­śmy tych sa­mych pio­se­nek, tym wy­raź­niej do­strze­ga­łam w ich sło­wach głę­boką hi­po­kry­zję. Cała ta ko­me­dia z po­rząd­nym fa­ce­tem o czy­stym sercu, twar­dzie­lem, który w głębi du­szy jest wraż­liw­cem, cier­pią­cym ma­cho, sym­fo­nia uża­la­nia się nad sobą bu­dziła we mnie od­razę.

Mój oj­czym z pew­no­ścią po­strze­gał sie­bie jako sa­mot­nego kow­boja. Mó­wił, że jest nad­zwy­czaj wraż­liwy na krzywdę. Przy­ta­czał nam cią­gle dwa lub trzy przy­padki złego trak­to­wa­nia, któ­rych był świad­kiem w szkole pod­sta­wo­wej i które go obu­rzyły. Kiedy przy­ła­py­wał mnie i moją sio­strę na ja­kiejś pso­cie, su­rowo nas ka­rał, pod­kre­śla­jąc, że kara jest zbio­rowa. Ka­zał nam wo­zić taczki pełne żwiru na drugi ko­niec ogrodu, zbie­rać su­che ga­łę­zie, ko­pać doły.

Miał wy­so­kie stan­dardy mo­ralne, które nie pod­le­gały dys­ku­sji. W dzie­ciń­stwie wie­lo­krot­nie wi­dzia­łam, jak dziel­nie po­ma­gał in­nym – na gór­skich szla­kach, w ra­zie wy­padku, po­żaru. Przez kilka lat pra­co­wał jako kie­rowca ka­retki po­go­to­wia. Był bry­ga­dzi­stą na nie­bez­piecz­nych bu­do­wach, od­po­wia­dał za zdro­wie i ży­cie swo­ich lu­dzi. W chwi­lach za­gro­że­nia do­zna­wał prze­miany. Cała jego istota prze­cho­dziła w stan go­to­wo­ści – wy­tę­żał mię­śnie, na­pi­nał uwagę, spra­wiał wra­że­nie, że się ja­rzy we­wnętrz­nym bla­skiem, wszy­scy chęt­nie słu­chali jego po­le­ceń, mieli za­ufa­nie do jego osą­dów i in­stynktu. Wie­rzyli, że jest prze­wod­ni­kiem, który ich po­pro­wa­dzi w bez­pieczne miej­sce. Był tym, kto się po­święca dla do­bra ogółu, kto się ani przez chwilę nie waha, kto sta­wia czoło za­gro­że­niom, nie boi się śniegu ani ognia. Uoso­bie­niem mę­stwa.

Przez długi czas ja­wił mi się jako de­miurg, istota nad­na­tu­ral­nej wiel­ko­ści. Po­strze­ga­łam go jako po­stać mi­tyczną, ko­goś w ro­dzaju Sy­zyfa czy też Pro­me­te­usza wy­da­nego na pa­stwę de­mo­nów. Póź­niej, pa­trząc wstecz, do­szłam do wnio­sku, że być może był to po pro­stu ża­ło­sny fa­cet, który po­tra­fił zręcz­nie ma­ni­pu­lo­wać in­nymi i wy­ko­rzy­stał bez­bron­ność ko­goś, kto był jesz­cze słab­szy niż on. W za­mknię­tym świe­cie ro­dziny nikt nie mógł się sprze­ci­wić jego wła­dzy. Za­pewne był oboma na­raz: ty­ta­nem i mier­notą. Czy nie le­piej być ofiarą pierw­szej niż dru­giej z tych osób?

Wiele prac bu­dow­la­nych wy­ko­ny­wa­li­śmy wspól­nie. Zwłasz­cza w na­szym domu, który w ca­ło­ści wy­re­mon­to­wa­li­śmy sami – on, matka, sio­stra i ja. By­ły­śmy jesz­cze małe i otrzy­my­wa­ły­śmy za­da­nia na miarę sił: prze­no­sze­nie lek­kich opa­ko­wań, szpa­chlo­wa­nie tyn­ków, po­da­wa­nie na­rzę­dzi do­ro­słym. Co week­end sta­wa­ły­śmy ra­zem z nimi do ro­boty w sta­rych ubra­niach, po­pla­mio­nych far­bami i gip­sem. Wspólne były praca i za­do­wo­le­nie z wy­siłku fi­zycz­nego, wspólny głód, który w po­rze od­po­czynku cu­dow­nie za­spo­ka­jała w pełni za­słu­żona ka­napka, wspólny mil­czący na­mysł i sku­pie­nie przy czyn­no­ści wy­ma­ga­ją­cej pre­cy­zji. A wszystko to przy akom­pa­nia­men­cie pio­se­nek Johnny’ego z ra­dia i ka­set. Do dziś, kiedy mi się zda­rza je sły­szeć, a zda­rza się czę­sto, bo na­dal cie­szą się ol­brzy­mim po­wo­dze­niem, z tru­dem bro­nię się przed bó­lem w ra­nie, którą otwie­rają na nowo ostrza za­warte w sło­wach, jakby kryły one w so­bie po­dwójny, ukryty sens, za­wsze ten sam i czy­telny wy­łącz­nie dla mnie.

Kiedy ciało pręży się

I jak miód usta twe

Kiedy niebo w oczach twych

W jed­nej chwili mąci mgła

Kiedy twoje dło­nie chcą

Kiedy palce z lęku drżą

Kiedy wstyd mówi nie

Gło­sem ci­chym jak wes­tchnie­nie

Ko­cham cię, ko­cham cię, ko­cham cię

Mó­wił, że mnie ko­cha. Mó­wił, że to, co ze mną robi, robi wła­śnie po to, by mi oka­zać mi­łość; mó­wił, że jego naj­więk­szym pra­gnie­niem jest to, bym go rów­nież ko­chała. Mó­wił, że za­czął szu­kać bli­sko­ści ze mną, do­ty­kać mnie, pie­ścić, po­nie­waż po­trze­bo­wał ści­ślej­szego kon­taktu, po­nie­waż nie chcia­łam mu oka­zy­wać czu­ło­ści, nie mó­wi­łam, że go ko­cham. Na­stęp­nie karą za obo­jęt­ność stały się sto­sunki płciowe. Obie­cy­wał, że je­śli będę mil­czała, nic nie zrobi po­zo­sta­łym dzie­ciom. Póź­niej mó­wił rów­nież, że je­śli się zgo­dzę po­wie­dzieć, że go ko­cham, i będę się za­cho­wy­wać, jak­bym go ko­chała, jego po­stę­po­wa­nie się zmieni. Nie mo­głam. Za późno. Było to już nie­moż­liwe. Wo­la­ła­bym umrzeć, niż mu to po­wie­dzieć. Żeby się to skoń­czyło, po­sta­wił wa­ru­nek: mam być dla niego miła, mam przy­naj­mniej uda­wać w obec­no­ści in­nych. Zgo­dzi­łam się. Wtedy się skoń­czyło.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: