- W empik go
Popaprańce i ja - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
4 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Popaprańce i ja - ebook
Krotkie, żartobliwe felietony z życia jednej psiej matki-wariatki i jej psich dzieci, pełne przygód, śmiechu, łez, a przede wszystkim miłości.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-491-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Popaprańce w Warszawie
JAK POPAPRAŃCE Z DZIADKIEM DAŁY MI POPALIĆ
Zacznę od tego, ze w ostatnich dniach popełniłam dwa kardynalne błędy. Pierwszym było wyposażenie mojego ojca w bezprzewodowy dzwonek. Dzwonek ten składa się z przycisku, (u ojca) głośniczka (u mnie) i dźwięku (wszędzie, kurka!). Upiorne „kuku, kuku!” sprawia, ze wyskakuję z majtek sto trzydzieści osiem i pół razy na dobę. Drugim było połaszenie się na mięsne kości dla dziewczynek w ramach wynagradzania im konieczności pobytu w Warszawie…
Na ostatnim spacerku Bunia coś nieciekawie wyglądała, w końcu puściła uczciwego pawia na trawkę.
— Oj, mamusiu, mnie brzuszek boli. Chyba ja tę kostkę źle pogryzłam… — pisnęła żałośnie
Bunia jest kochana, delikatna, taka bieda moja. Przytuliłam, ucałowałam zarzygane pyszczydełko, zapewniając, ze będzie dobrze. Po powrocie do domu, a była już blisko 23 przywitał mnie uśmiechnięty i całkiem rozbudzony Dziadek, który stwierdził, że on to by wstał z łóżka i się pogimnastykował, bo go noga boli.
— Tato, naprawdę chcesz wstać? Jedenasta w nocy jest. Chciałam się, jak biały człowiek umyć i przed północą położyć…
— No to mi te nogę nasmaruj.
Tja… Kto nie smarował nogi mojemu tacie ten nie wie, ile to trwa i z jakimi wymaganiami seniora jest związane. Jakoś to przeżyłam, Dziadek padł w świeżym pampersie, ja umyłam połowę uzębienia, bo na drugą nie starczyło mi siły, powlekłam się do sypialni, gdzie dziewczynki już leżały i pachniały od dawna. Północ wybiła. Zasnęłam, nie wiedzieć kiedy. Po pół godzinie obudził mnie paw, lądujący tuż obok, na poduszce, kołdrze i prześcieradle, żeby było sprawiedliwie, po całości.
— Oj mamusiu, przepraszam
— Nic się nie stało, zmienię pościel, będzie ok.
Zdjęłam zarzyganą, założyłam czystą, położyłam się. „Kuku kuku!” wydarł się głośniczek na półce, błyskając radośnie niebieską poświatą. Wstałam, polazłam do seniora.
— Pić mi się chce i mokro mam.
— Jak możesz mieć mokro, skoro śpisz ledwie godzinę?
— Mam i już!
Zmieniłam suchego pampersa na suchego pampersa, dałam wody, poszłam do siebie. W łóżku na prześcieradle czekał na mnie paw. Zmieniłam prześcieradło, wyjęłam ręcznik i przykazałam Buni leżeć na nim i rzygać też tam, a nie wszędzie dookoła.
— Dobrze, mamusiu, nie będę rzygać na pościel, obiecuję.
Pierwsza w nocy. Nieźle, wstaję dopiero o czwartej, wyspie się jeszcze. Położyłam się, ba nawet zdążyłam zasnąć i coś mi się śniło.
„Kuku kuku!”… Druga czterdzieści, kurka. Wstałam powlekłam się do seniora.
— Mokro mam
— Tato, nie masz mokro, jest pół do trzeciej, daj żyć.
— Mokro mam i noga mnie boli.
Zmieniłam ledwie sikniętego pampersa na suchego, posmarowałam nogę, po czym usłyszałam, żeby zdjąć pampersa, bo ojciec chce się z Kaczyńskim zobaczyć. Dla niewtajemniczonych dodam, że Kaczyński to kaczka do siusiania, a ojca stałym tekstem jest „Anka, leć do Sejmu, muszę się z Kaczyńskim zobaczyć!” Ojciec pogadał zatem z Prezesem, a ja ledwie żywa poszłam wreszcie spać. Dopiero co oko przymknęłam, a tu Bunia sapie, stęka, kreci się. „Oho, myślę sobie, kolejny paw nadlatuje, ale nic to, złapię go w ręcznik”. A, gdzie tam, Bunia postanowiła przewiesić się przez krawędź łóżka i rzygnąć po prześcieradle na ziemię. Wstałam, włożyłam kapcie, a tu w prawym cieplutko. Paw jak złoto w moim kapciu o trzeciej piętnaście… Zmieniłam prześcieradło, kapcia wyniosłam i wrzuciłam do wanny, do rana nie zginie. W jednym kapciu powędrowałam z nadzieją na pół godziny sprawiedliwego snu. „Kuku kuku!”. Q..wa mać!
— Ania, weź mi poduszkę popraw, bo coś krzywo…
Jest czwarta trzydzieści. Siedzę, patrzę na otwarty tekst, gdzie widnieje ambitny nagłówek „Rodzaje i zastosowanie systemów informatycznych w logistyce” i jakoś nie mam weny do pracy…
JAK POPAPRAŃCE WARSZAWIANKAMI SIĘ STAŁY
Z powodu nadmiaru czasu i stresów dużo spacerujemy. Bardzo dużo.
— Mamo, możemy już wracać… Jeść mi się chce — stęka Bunia po dwóch godzinach zwiedzania Bemowa.
— No właśnie, i ja bym coś zjadła, bo już mi się brzuszek zapada — przytaknęła Pinia
— Dziewczyny, do domu to my jeszcze ze dwa hektary mamy. Na skróty — pocieszyłam je.
— Po cośmy tu przylazły, tak daleko, w dodatku bez wystarczającej ilości ciastków? — pyta Pinia, patrząc na mnie spode łba — Przecież to poniżej psiej godności jest.
— Przecież podobno zmęczony pies to szczęśliwy pies — mruknęłam pod nosem.
— Zmęczony może i szczęśliwy, ale ja czuję się jak koń po westernie.
— Jaki koń, dziecko, przecież ty potomek wilka chyba…?
— Tja, co całą noc z Kevinem Costnerem tańcował… — wygadane to moje psie dziecko, nie ma co — Chodź no matka, do domu, daj jakie mjenso, zanim ci zanikniemy. Popatrz, Bunia zaczyna mieć talię.
— Piniu, wypraszam sobie. Moja talia jest obecna zawsze, ino bezobjawowa, jako ten koronawirus, o którym wszyscy trąbią, a żaden pies na oczy nie widział.
— No to przestaje powoli być bezobjawowa. Będziesz jak ta Scarlet O’Hara, z talią osy. Dawaj tę matkę do dziadkowego domu prowadzimy, zanim tu popadamy jak te muchi jakieś.
— Ale wiesz, ja to nie bardzo wiem gdzie ten dziadkowy dom jest… Na wsi to ja wiem, jak do domu… Nosem za kurzym smrodkiem się kierować trzeba i zaraz domek. A tu wszędzie śmierdoli tak samo, bynajmniej nie fajnie… Wiesz ty, jak iść?
— A pojęcia nie mam, Bunia, mnie tu też śmierdoli, chociaż ja z miasta. Dawaj, rób dobrą minę i zasuwamy do przodu, ta smutna pójdzie za nami, ona już tak ma. Pilnuje się matka, dobrze ułożyłam, osiem lat już ją uczę. Chodź!
Nawet nieźle poszło dziewczynkom prowadzenie mnie do domu. Nie wiem, czy samodzielnie by trafiły, lecz zaskakująco dobrze radzą sobie pomiędzy blokami, i nawet kierunek im się specjalnie nie kiełbasi. W domku rozsiadły się jedna przy drugiej i dalejże narzekać:
— Nóżki nam powchodziły w dupki, jamnikami będziemy!
— Chudymi jak whippety!
— Lekkimi, jak dmuchawca puszek!
— Dawaj jeść kobieto!!!
JAK POPAPRAŃCE MI SIĘ PUKNĄĆ KAZAŁY
— Mamo, daj nam coś dobrego — jęczy Pinia
— No właśnie, daj, daj — popiera ją Bunia
— Dziewczyny, śniadanie było, obiadek był, ciastki były — odparłam — Wystarczy, bo będziecie grube.
— Grube to brzmi bardzo ciekawie. Chcemy być grube
— Jak ten Rysiek, co go co rano na spacerze spotykacie?
— Nie, no może nie aż tak, on biegać nie może, a jak stoi to nie wiadomo, z której strony powąchać, żeby nie ugryzł…
— No widzicie, on pewnie dostaje coś dobrego, kiedy tylko mu się zamarzy. Wy i tak za dobrze wyglądacie. Obie.
— Jak można wyglądać za dobrze, matka, weź się puknij! My jesteśmy śliczne w sam raz!
— O rany, ja nie o tym, dziewczyny…
— To o czym? My już nie wiemy, o co tobie, stara, chodzi. Gderasz i gderasz, a sama paczkę ciastków żeś zżarła na raz, obie widziałyśmy. I jeszcze żeś popiła sokiem, prosto z kartonu, jak żul jakiś. A dzieciom to żałujesz…
JAK POPAPRAŃCE WYPRAWIAŁY URODZINKI
Ci, co nas znają, wiedzą, że Popaprańce bardzo się zmieniły, ze to już nie to samo. Część z popapranego stada mieszka w nowych domkach, część w Warszawie, a biedny Tobiś chałupy i ludzkiego dziecka matki- wariatki pilnuje. Taka w końcu rola najstarszego psa. Jednak dziś był wyjątkowy dzień. Tobiś postanowił wybrać się do Warszawy na urodziny Buni.
— Młody, wstajemy i wychodzimy! — zakomenderował z samego rana — Jedziemy przecież do mamy, Pini i Buni. Wstawaj, gówniarzu i rób mnie na bóstwo!
Młody, jak to młody, pospałby jeszcze sobie, ale cóż było począć, skoro każą… Tylko z dwu i pół godzinnym opóźnieniem zawitali więc w nasze progi. Ileż to było radości, ile merdania ogonkami, ile lizania!
— Jesteście! Ja was, dziewczyny, ze trzy tygodnie po mieszkaniu szukałem, zanim się zorientowałem, ze was naprawdę nie ma. I mamy… Źle mi samemu, wiecie?
— Wiemy, Tobisiu, nam też bez ciebie smutno, ale cóż, tak wyszło i inaczej być nie może… Może jeszcze będzie po staremu…
— Czemu wyjechałyście? Ja tęskniłem, chodziłem i wołałem was. Szukałem całymi dniami. Płakałem… Już nie płaczę teraz, ale mi nadal smutno. Wracajcie do domu.
— Chciałybyśmy, naprawdę. Tam nasza ścieżka przy torach, nasz las czeka. Nasze zapachy, nasze bażanty. Tam nasze miejsce Tobisiu kochany. A ty zostałeś, żeby wszystko było po staremu, jak już wrócimy. Jesteś dzielnym, malutkim rycerzem naszym. Pilnuj nam domku, pilnuj lasu. Pilnuj naszego świata.
Kochany, mały, starutki, ślepiutki Tobiś. Nie dla niego Warszawa. Hałas, szum, wszędzie przeszkody. Przez ulicę nie mógł przejść, za głośno, za strasznie. Idąc chodnikiem uderzał główką w słupki, potykał się o krawężniki… W windzie bał się bardzo, czując, jak się porusza, słysząc jak szumi. Miasto go przeraża. Pojechał, zostawiając moje serce jeszcze bardziej pustym. Czekaj na mnie, mój mały, dzielny psi synku. Wrócę, obiecuję!
Wielkie szczęście dziś nastało,
Stado znowu się spotkało!
Popaprane, pokręcone, lecz szczęśliwe — połączone.
Choć to tylko godzin parę
Dobrze mordy widzieć stare,
Dobrze nosem mokrym trącić
Drugi nosek kochający.
Były Buni urodzinki, i tort z życzeniami,
I był spacer po stolicy — bocznymi ścieżkami.
I choć wieczór znów rozdzielił popaprane psiaki
Fajnie było przeżyć jeden, wspólny dzionek taki.
JAK TOBIŚ PRZEŻYŁ PRZYGODĘ ŻYCIA
To był wyjątkowy dzień. Pojechałem rano do Pini i Buni. I do mamusi. Fajnie było, dopóki nie poszliśmy na spacer po tej Warszawie. Mówię wam, masakra jakaś, ja nie wiem, jak tam moje siostry mieszkać mogą. Wszędzie przeszkody, jakieś metalowe drzewa rosną i to tak gęsto, że wiecznie główką uderzałem. A samochodów ryczących stada całe. I psów pełno wszędzie, nie wiadomo, na kogo warczeć. Za to jedzonko dobre mama dała, zjadłem dwie porcje, aż mi brzuszek wzdęło. Mój ludzki brat jakieś niedobre dawał ostatnio, to nie dojadałem. On mówi, co prawda, że to to samo jedzonko, co zawsze, ale chyba nie umie nałożyć, bo nie mam ochoty tego jeść.
A potem pojechałem do mojego siostrzeńca Kalisia do domku. Ale się zdziwiłem, bo już myślałem, że wracamy do naszego pustego, smutnego domku, a tu taka niespodzianka! Jak wszedłem, to pomyślałem, że trzeba szybciutko zatwierdzić swoją obecność, żeby mnie moja ludzka siostra Asia czasem nie odwiozła z powrotem, i nasikałem na podłogę. Nie wiem, czemu Asia nie była zadowolona, całkiem ładne siuśki były. I dużo, jak na prawdziwego psa przystało. Potem zająłem Kalisiowi posłanie, co będzie się gówniarz po takim mięciutkim rozpychał. Młody jest, może na podłodze spać. A rano Asia dała znowu takie dobre jedzonko, jak mama. Zjadłem dwie porcje, brzuszek zaczyna już wyglądać jak dawniej.
JAK POPAPRAŃCE Z DZIADKIEM DAŁY MI POPALIĆ
Zacznę od tego, ze w ostatnich dniach popełniłam dwa kardynalne błędy. Pierwszym było wyposażenie mojego ojca w bezprzewodowy dzwonek. Dzwonek ten składa się z przycisku, (u ojca) głośniczka (u mnie) i dźwięku (wszędzie, kurka!). Upiorne „kuku, kuku!” sprawia, ze wyskakuję z majtek sto trzydzieści osiem i pół razy na dobę. Drugim było połaszenie się na mięsne kości dla dziewczynek w ramach wynagradzania im konieczności pobytu w Warszawie…
Na ostatnim spacerku Bunia coś nieciekawie wyglądała, w końcu puściła uczciwego pawia na trawkę.
— Oj, mamusiu, mnie brzuszek boli. Chyba ja tę kostkę źle pogryzłam… — pisnęła żałośnie
Bunia jest kochana, delikatna, taka bieda moja. Przytuliłam, ucałowałam zarzygane pyszczydełko, zapewniając, ze będzie dobrze. Po powrocie do domu, a była już blisko 23 przywitał mnie uśmiechnięty i całkiem rozbudzony Dziadek, który stwierdził, że on to by wstał z łóżka i się pogimnastykował, bo go noga boli.
— Tato, naprawdę chcesz wstać? Jedenasta w nocy jest. Chciałam się, jak biały człowiek umyć i przed północą położyć…
— No to mi te nogę nasmaruj.
Tja… Kto nie smarował nogi mojemu tacie ten nie wie, ile to trwa i z jakimi wymaganiami seniora jest związane. Jakoś to przeżyłam, Dziadek padł w świeżym pampersie, ja umyłam połowę uzębienia, bo na drugą nie starczyło mi siły, powlekłam się do sypialni, gdzie dziewczynki już leżały i pachniały od dawna. Północ wybiła. Zasnęłam, nie wiedzieć kiedy. Po pół godzinie obudził mnie paw, lądujący tuż obok, na poduszce, kołdrze i prześcieradle, żeby było sprawiedliwie, po całości.
— Oj mamusiu, przepraszam
— Nic się nie stało, zmienię pościel, będzie ok.
Zdjęłam zarzyganą, założyłam czystą, położyłam się. „Kuku kuku!” wydarł się głośniczek na półce, błyskając radośnie niebieską poświatą. Wstałam, polazłam do seniora.
— Pić mi się chce i mokro mam.
— Jak możesz mieć mokro, skoro śpisz ledwie godzinę?
— Mam i już!
Zmieniłam suchego pampersa na suchego pampersa, dałam wody, poszłam do siebie. W łóżku na prześcieradle czekał na mnie paw. Zmieniłam prześcieradło, wyjęłam ręcznik i przykazałam Buni leżeć na nim i rzygać też tam, a nie wszędzie dookoła.
— Dobrze, mamusiu, nie będę rzygać na pościel, obiecuję.
Pierwsza w nocy. Nieźle, wstaję dopiero o czwartej, wyspie się jeszcze. Położyłam się, ba nawet zdążyłam zasnąć i coś mi się śniło.
„Kuku kuku!”… Druga czterdzieści, kurka. Wstałam powlekłam się do seniora.
— Mokro mam
— Tato, nie masz mokro, jest pół do trzeciej, daj żyć.
— Mokro mam i noga mnie boli.
Zmieniłam ledwie sikniętego pampersa na suchego, posmarowałam nogę, po czym usłyszałam, żeby zdjąć pampersa, bo ojciec chce się z Kaczyńskim zobaczyć. Dla niewtajemniczonych dodam, że Kaczyński to kaczka do siusiania, a ojca stałym tekstem jest „Anka, leć do Sejmu, muszę się z Kaczyńskim zobaczyć!” Ojciec pogadał zatem z Prezesem, a ja ledwie żywa poszłam wreszcie spać. Dopiero co oko przymknęłam, a tu Bunia sapie, stęka, kreci się. „Oho, myślę sobie, kolejny paw nadlatuje, ale nic to, złapię go w ręcznik”. A, gdzie tam, Bunia postanowiła przewiesić się przez krawędź łóżka i rzygnąć po prześcieradle na ziemię. Wstałam, włożyłam kapcie, a tu w prawym cieplutko. Paw jak złoto w moim kapciu o trzeciej piętnaście… Zmieniłam prześcieradło, kapcia wyniosłam i wrzuciłam do wanny, do rana nie zginie. W jednym kapciu powędrowałam z nadzieją na pół godziny sprawiedliwego snu. „Kuku kuku!”. Q..wa mać!
— Ania, weź mi poduszkę popraw, bo coś krzywo…
Jest czwarta trzydzieści. Siedzę, patrzę na otwarty tekst, gdzie widnieje ambitny nagłówek „Rodzaje i zastosowanie systemów informatycznych w logistyce” i jakoś nie mam weny do pracy…
JAK POPAPRAŃCE WARSZAWIANKAMI SIĘ STAŁY
Z powodu nadmiaru czasu i stresów dużo spacerujemy. Bardzo dużo.
— Mamo, możemy już wracać… Jeść mi się chce — stęka Bunia po dwóch godzinach zwiedzania Bemowa.
— No właśnie, i ja bym coś zjadła, bo już mi się brzuszek zapada — przytaknęła Pinia
— Dziewczyny, do domu to my jeszcze ze dwa hektary mamy. Na skróty — pocieszyłam je.
— Po cośmy tu przylazły, tak daleko, w dodatku bez wystarczającej ilości ciastków? — pyta Pinia, patrząc na mnie spode łba — Przecież to poniżej psiej godności jest.
— Przecież podobno zmęczony pies to szczęśliwy pies — mruknęłam pod nosem.
— Zmęczony może i szczęśliwy, ale ja czuję się jak koń po westernie.
— Jaki koń, dziecko, przecież ty potomek wilka chyba…?
— Tja, co całą noc z Kevinem Costnerem tańcował… — wygadane to moje psie dziecko, nie ma co — Chodź no matka, do domu, daj jakie mjenso, zanim ci zanikniemy. Popatrz, Bunia zaczyna mieć talię.
— Piniu, wypraszam sobie. Moja talia jest obecna zawsze, ino bezobjawowa, jako ten koronawirus, o którym wszyscy trąbią, a żaden pies na oczy nie widział.
— No to przestaje powoli być bezobjawowa. Będziesz jak ta Scarlet O’Hara, z talią osy. Dawaj tę matkę do dziadkowego domu prowadzimy, zanim tu popadamy jak te muchi jakieś.
— Ale wiesz, ja to nie bardzo wiem gdzie ten dziadkowy dom jest… Na wsi to ja wiem, jak do domu… Nosem za kurzym smrodkiem się kierować trzeba i zaraz domek. A tu wszędzie śmierdoli tak samo, bynajmniej nie fajnie… Wiesz ty, jak iść?
— A pojęcia nie mam, Bunia, mnie tu też śmierdoli, chociaż ja z miasta. Dawaj, rób dobrą minę i zasuwamy do przodu, ta smutna pójdzie za nami, ona już tak ma. Pilnuje się matka, dobrze ułożyłam, osiem lat już ją uczę. Chodź!
Nawet nieźle poszło dziewczynkom prowadzenie mnie do domu. Nie wiem, czy samodzielnie by trafiły, lecz zaskakująco dobrze radzą sobie pomiędzy blokami, i nawet kierunek im się specjalnie nie kiełbasi. W domku rozsiadły się jedna przy drugiej i dalejże narzekać:
— Nóżki nam powchodziły w dupki, jamnikami będziemy!
— Chudymi jak whippety!
— Lekkimi, jak dmuchawca puszek!
— Dawaj jeść kobieto!!!
JAK POPAPRAŃCE MI SIĘ PUKNĄĆ KAZAŁY
— Mamo, daj nam coś dobrego — jęczy Pinia
— No właśnie, daj, daj — popiera ją Bunia
— Dziewczyny, śniadanie było, obiadek był, ciastki były — odparłam — Wystarczy, bo będziecie grube.
— Grube to brzmi bardzo ciekawie. Chcemy być grube
— Jak ten Rysiek, co go co rano na spacerze spotykacie?
— Nie, no może nie aż tak, on biegać nie może, a jak stoi to nie wiadomo, z której strony powąchać, żeby nie ugryzł…
— No widzicie, on pewnie dostaje coś dobrego, kiedy tylko mu się zamarzy. Wy i tak za dobrze wyglądacie. Obie.
— Jak można wyglądać za dobrze, matka, weź się puknij! My jesteśmy śliczne w sam raz!
— O rany, ja nie o tym, dziewczyny…
— To o czym? My już nie wiemy, o co tobie, stara, chodzi. Gderasz i gderasz, a sama paczkę ciastków żeś zżarła na raz, obie widziałyśmy. I jeszcze żeś popiła sokiem, prosto z kartonu, jak żul jakiś. A dzieciom to żałujesz…
JAK POPAPRAŃCE WYPRAWIAŁY URODZINKI
Ci, co nas znają, wiedzą, że Popaprańce bardzo się zmieniły, ze to już nie to samo. Część z popapranego stada mieszka w nowych domkach, część w Warszawie, a biedny Tobiś chałupy i ludzkiego dziecka matki- wariatki pilnuje. Taka w końcu rola najstarszego psa. Jednak dziś był wyjątkowy dzień. Tobiś postanowił wybrać się do Warszawy na urodziny Buni.
— Młody, wstajemy i wychodzimy! — zakomenderował z samego rana — Jedziemy przecież do mamy, Pini i Buni. Wstawaj, gówniarzu i rób mnie na bóstwo!
Młody, jak to młody, pospałby jeszcze sobie, ale cóż było począć, skoro każą… Tylko z dwu i pół godzinnym opóźnieniem zawitali więc w nasze progi. Ileż to było radości, ile merdania ogonkami, ile lizania!
— Jesteście! Ja was, dziewczyny, ze trzy tygodnie po mieszkaniu szukałem, zanim się zorientowałem, ze was naprawdę nie ma. I mamy… Źle mi samemu, wiecie?
— Wiemy, Tobisiu, nam też bez ciebie smutno, ale cóż, tak wyszło i inaczej być nie może… Może jeszcze będzie po staremu…
— Czemu wyjechałyście? Ja tęskniłem, chodziłem i wołałem was. Szukałem całymi dniami. Płakałem… Już nie płaczę teraz, ale mi nadal smutno. Wracajcie do domu.
— Chciałybyśmy, naprawdę. Tam nasza ścieżka przy torach, nasz las czeka. Nasze zapachy, nasze bażanty. Tam nasze miejsce Tobisiu kochany. A ty zostałeś, żeby wszystko było po staremu, jak już wrócimy. Jesteś dzielnym, malutkim rycerzem naszym. Pilnuj nam domku, pilnuj lasu. Pilnuj naszego świata.
Kochany, mały, starutki, ślepiutki Tobiś. Nie dla niego Warszawa. Hałas, szum, wszędzie przeszkody. Przez ulicę nie mógł przejść, za głośno, za strasznie. Idąc chodnikiem uderzał główką w słupki, potykał się o krawężniki… W windzie bał się bardzo, czując, jak się porusza, słysząc jak szumi. Miasto go przeraża. Pojechał, zostawiając moje serce jeszcze bardziej pustym. Czekaj na mnie, mój mały, dzielny psi synku. Wrócę, obiecuję!
Wielkie szczęście dziś nastało,
Stado znowu się spotkało!
Popaprane, pokręcone, lecz szczęśliwe — połączone.
Choć to tylko godzin parę
Dobrze mordy widzieć stare,
Dobrze nosem mokrym trącić
Drugi nosek kochający.
Były Buni urodzinki, i tort z życzeniami,
I był spacer po stolicy — bocznymi ścieżkami.
I choć wieczór znów rozdzielił popaprane psiaki
Fajnie było przeżyć jeden, wspólny dzionek taki.
JAK TOBIŚ PRZEŻYŁ PRZYGODĘ ŻYCIA
To był wyjątkowy dzień. Pojechałem rano do Pini i Buni. I do mamusi. Fajnie było, dopóki nie poszliśmy na spacer po tej Warszawie. Mówię wam, masakra jakaś, ja nie wiem, jak tam moje siostry mieszkać mogą. Wszędzie przeszkody, jakieś metalowe drzewa rosną i to tak gęsto, że wiecznie główką uderzałem. A samochodów ryczących stada całe. I psów pełno wszędzie, nie wiadomo, na kogo warczeć. Za to jedzonko dobre mama dała, zjadłem dwie porcje, aż mi brzuszek wzdęło. Mój ludzki brat jakieś niedobre dawał ostatnio, to nie dojadałem. On mówi, co prawda, że to to samo jedzonko, co zawsze, ale chyba nie umie nałożyć, bo nie mam ochoty tego jeść.
A potem pojechałem do mojego siostrzeńca Kalisia do domku. Ale się zdziwiłem, bo już myślałem, że wracamy do naszego pustego, smutnego domku, a tu taka niespodzianka! Jak wszedłem, to pomyślałem, że trzeba szybciutko zatwierdzić swoją obecność, żeby mnie moja ludzka siostra Asia czasem nie odwiozła z powrotem, i nasikałem na podłogę. Nie wiem, czemu Asia nie była zadowolona, całkiem ładne siuśki były. I dużo, jak na prawdziwego psa przystało. Potem zająłem Kalisiowi posłanie, co będzie się gówniarz po takim mięciutkim rozpychał. Młody jest, może na podłodze spać. A rano Asia dała znowu takie dobre jedzonko, jak mama. Zjadłem dwie porcje, brzuszek zaczyna już wyglądać jak dawniej.
więcej..