Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Popołudnie fauna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Popołudnie fauna - ebook

Po śmierci synka i rozwodzie z Szymonem Ewa mieszka sama i pracuje w domu. Odeszła ze stanowiska dyrektorki firmy, kiedy zachorowała na łuszczycę. Szymon znów chce się do niej zbliżyć i w tym celu korzysta z usług młodego mężczyzny. Paweł udaje włamywacza i daje się Ewie przyłapać. Ewa nie wie o planie Szymona, ale ma swój zamysł. Paweł jest dobrym kandydatem na nieświadomego ojca. Młody człowiek umie grać różne role i ma swoje tajemnice. W dodatku istnieją sprawy, którymi nie da się sterować.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8351-237-2
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 Śmierć Marka, rozwód z Szymonem i łuszczyca

Podczas pobytu w szpitalu brakowało jej Puca. Dziesięć dni bez czarnego tłuściocha, którego ulubioną czynnością zaraz po jedzeniu było spanie, wydawało się Ewie nieznośnie długim okresem. Tyle czasu musiała wytrzymać bez dotykania miękkiego futerka, które iskrzyło w pogodne dni. Ale to ona była naelektryzowana, kiedy krzątała się po domu w sobotnie poranki, a nie Puc. Jak przystało na słusznych rozmiarów kocura, który ma swoją godność, Puc ruszał się mało. Pogoda nie miała tu nic do rzeczy. Równie dobrze drzemało mu się przy monotonnym postukiwaniu deszczu o parapet w listopadowe wieczory, jak i wtedy, gdy na dworze ćwierkały ptaki, a przez okno wpadały promienie kwietniowego słońca i ogrzewały jego miejsce na sofie. Przed kolacją zielone oczy Puca patrzyły na Ewę wyczekująco. Przy odrobinie dobrej woli można w nich było dostrzec umiarkowaną dozę afirmacji, lecz ani śladu bezgranicznego oddania i dozgonnej miłości, jaka wyziera z psich ślepiów. Ewa nigdy nie chciała mieć psa.

Zanim stawiła się w izbie przyjęć oddziału dermatologicznego, zawiozła Puca do matki na przechowanie, a teraz, po odbytym leczeniu, jechała go odebrać.

Prowadziła spokojnie, nie za szybko, nie za wolno. Na drodze był duży ruch, jak to w piątkowe popołudnia. W aucie dało się słyszeć tylko ciche, stłumione buczenie silnika. Ewa pozbyła się odruchu włączania radia w czasie jazdy. Nie uciekała od ciszy, nie bała się zostać sama ze swoimi myślami.

Jeżeli czegoś słuchała, to raczej muzyki klasycznej, chętniej w domu niż w aucie. Nie była koneserką tego rodzaju muzyki. Muzyka klasyczna była przyjemna, jakkolwiek niektórych utworów, uważanych za arcydzieła, Ewa nie lubiła. Krzykliwe dźwięki V czy IX symfonii Beethovena raziły jej uszy. Wolała sonaty. Niekiedy puszczała sobie operę albo balet. Oczywiście w domu, nie w samochodzie.

Bywało, że słuchała starego jazzu, ale tylko w powolnej, najbardziej melancholijnej odmianie. Podobał jej się Chet Baker, lubiła Ninę Simone. Unikała radiostacji, które nadawały przebojowe piosenki na przemian z dowcipami prowadzących i serwisami informacyjnymi. Tak jak ciało, również jej umysł potrzebował zdrowej diety.

Kuracja szpitalna przyniosła dobre wyniki. Ewy uśmiechała się na myśl, że będzie mogła bez skrępowania zrobić zakupy w galerii handlowej, zjeść obiad w restauracji, przejść się po mieście. I nikt nie będzie się na nią patrzeć jak na trędowatą.

Dopiero pięć lat minęło od tamtego czasu, ale jakby długie wieki przeszły, cała epoka przeminęła, gdyż dla niej wszystko się za jednym pociągnięciem losu zmieniło. Skończyło się jedno życie, zaczęło drugie. Tak nagle, z dnia na dzień. Ale to drugie życie nie było prawdziwe. Było nierealne. Było życiem po śmierci. W sensie przenośnym i dosłownym. Jej drugie życie było życiem po śmierci jej synka.

Marek miał siedem lat. Szymon zawoził go do szkoły i odbierał po lekcjach. Ewa pracowała wtedy jako dyrektor finansowy w firmie produkującej przędzę na dywany i ręczniki, i nie miała czasu. Wyjeżdżała do biura wcześnie rano, wracała do domu późnym popołudniem, nieraz dopiero wieczorem. Szymon pracował w domu jako tłumacz. W dzień dużo czasu poświęcał Markowi, przez co musiał ślęczeć po nocach. Ale wolał to niż zatrudnienie opiekunki, chociaż na parę godzin dziennie, co sugerowała Ewa. Marek nie był absorbujący. Potrafił bawić się sam. Czytał książeczki, rysował rycerzy, budował zamki z klocków. Ewa starała się nadrobić niedobór kontaktów z synem w weekendy. Weekendy były rodzinne. Spacerowali, jeździli na wycieczki, bawili się we troje.

To wydarzyło się w styczniu. W piątek rano. Poprzedniego dnia była odwilż, śnieg topniał, w nocy znowu złapał mróz. Było ślisko. Szymon jechał ostrożnie. On zawsze jeździł ostrożnie, jakby wiózł największy w świecie skarb. Nawet gdy jechał sam. Ale kierowca ciężarówki nie był taki jak Szymon. Pędził na złamanie karku, bo nic nie przewoził, jechał pusty. Nie zwolnił na zakręcie i wpadł w poślizg. Ciężarówka uderzyła w samochód Szymona z tej strony, gdzie siedział Marek. Jej syn zginął na miejscu. Szymonowi nic poważnego się nie stało, był tylko potłuczony.

Łuszczyca Ewy wracała niezmordowanie. Okresowo cofała się, pozostawała uśpiona, niekiedy prawie całkiem znikała, żeby ni z tego, ni z owego powrócić w jeszcze większym nasileniu. Wtedy zwykłe maści dziegciowe i lekarstwa oparte na pochodnych witaminy A i D3 przestawały działać. Co roku Ewa spędzała kilka dni w szpitalu. Aplikowano jej leki sterydowe, poddawano naświetlaniu UVB i leczeniu ogólnoustrojowemu. Rezultaty były lepsze lub gorsze, ale potem miała spokój przez parę miesięcy, poprawa była widoczna, mimo że nietrwała.

Prosto z Poznania Ewa pojechała do Chodkowa. Obiad zdążyła zjeść jeszcze na oddziale. Nawet nie zajrzała do siebie, zrobiła tylko drobne zakupy po drodze. W domu i tak nikt na nią nie czekał. Pilno jej było do Puca. Chciała przytulić miękkiego grubasa. Poczuć jego ciepło i ciche burczenie.

Do burczenia matki nie tęskniła.

Zapadał zmierzch. Kończył się sierpień. Było chłodno i wilgotno jak jesienią. Pola szarzały i siniały w niskiej mgle, lasy i zarośla w oddali robiły się czarne. Pojawiały się i znikały światła domów mijanych wiosek. Tym razem Ewa nie jechała krajową drogą numer 11 przez Oborniki. Wybrała trasę przez Murowaną Goślinę.

Jej matka przez całe życie mieszkała w Chodkowie, małym mieście godzinę jazdy na północ od Poznania, gdzie po ukończeniu studiów na Akademii Ekonomicznej osiedliła się Ewa.

Nie odczuwała tęsknoty do miejsca urodzenia. Nic jej do rodzinnego miasteczka nie ciągnęło. Wolała nie patrzeć na miejsca, gdzie się bawiła jako dziecko. Nie chciała się natknąć na dawnych znajomych. Odstręczała ją perspektywa spotkania koleżanek z klasy, które w miasteczku zostały. Większość została. Większość tych roześmianych dziewczyn i chłopaków urządziła tam sobie życie. Czy szczęśliwe? Ewa nie chciała dowiadywać się, co słychać u rówieśników. Czasami dochodziły do niej jakieś informacje i nie wiadomo dlaczego zawsze ją to uwierało.

Jeszcze bardziej nieprzyjemny był widok osób, które już wówczas, kiedy ona chodziła do szkoły, były dorosłe. Nauczyciele i nauczycielki, teraz już na emeryturze. Ewa była bardzo dobrą uczennicą. Przechodziła z klasy do klasy z wyróżnieniem, ale każdego członka ciała pedagogicznego trochę się bała. Przed wszystkimi czuła respekt, nawet przed tymi najmniej wymagającymi, jak pan od śpiewu, którego chłopcy nie słuchali.

Pani od historii, tleniona blondynka z ustami uszminkowanymi na czerwono. Jej twarz świeciła się od kremu. Wyglądała prawie tak samo jak dawniej. Była tylko grubsza, miała więcej zmarszczek na szyi i worki pod oczami. Sprawiała wrażenie podniszczonej, zużytej kopii samej siebie. Po tylu latach nadal kojarzyła się Ewie z tworzeniem pierwszych związków międzyplemiennych i budowaniem państwowości Polan we wczesnym średniowieczu.

Matematyczka, która każde zdanie zaczynała od „a więc” i miała cuchnący oddech. Jedni mówili, że od zębów, inni że od żołądka.

Sąsiedzi z bloku. Mężczyzna z krótkim, nastroszonym wąsem, który miał pekińczyka. Ten pekińczyk był podobny do właściciela. Albo właściciel do pekińczyka. Pasowali do siebie z wyglądu i charakteru. Zacięci, milkliwi, kąśliwi. O drobnych, szybkich ruchach i wysokim, świdrującym głosie. Teraz ten człowiek był stary i nie miał psa. Poruszał się wolno, strachliwie, nawet na równym chodniku. Jakby szedł pod górę, balansując nad przepaścią.

Sąsiad z drugiego piętra był duży i gruby, z krzaczastymi brwiami. Sapał, kiedy wchodził po schodach. Dojeżdżał do pracy motorem. W czarnym kasku i długim płaszczu stalowej barwy wyglądał jak Darth Vader z „Gwiezdnych wojen”. Ale on już nie żył. Umarł dawno temu. Miał wylew czy atak serca. A może był tym, który się zabił na drzewie. Ewa nie pamiętała dokładnie, czy to o niego wtedy chodziło, czy o kogoś innego. Była w ostatniej klasie liceum, miała chłopaka i przygotowywała się do matury. Jej życie było ekscytujące i nie zwracała uwagi na poboczne wydarzenia.

Zaczął się zjazd i za chwilę Ewa zobaczyła tablicę wyznaczającą początek miejscowości. Zwolniła za tablicą teren zabudowany.

Chodków leżał w niecce otoczonej morenowymi pagórami. Były to piaszczyste wzniesienia uformowane przez czoło lodowca, naszpikowane kamieniami. Trafiały się sporych rozmiarów głazy narzutowe przywleczone przez lodowiec ze Skandynawii. Wzgórza wokół miasta porośnięte były sosnowymi borami, tu i ówdzie były pola. Ziemia słabej jakości. Nadawała się na żyto, owies, ziemniaki. Niektóre domy wybudowano na zboczach pagórków, skąd roztaczał się ładny widok na miasto i jezioro w dole, niebieskie w pogodne dni. Miasteczko dzieliło nieckę, która stanowiła morenę denną, z dużym i płytkim jeziorem. Niedaleko w lesie było inne jezioro, małe i wąskie, ale za to głębokie, o charakterze rynnowym. Ewa pamiętała te wszystkie szczegóły z lekcji geografii, a nie dlatego, że była specjalnie zainteresowana topografią rodzinnych okolic.

Matka Ewy mieszkała sama w trzypokojowym mieszkaniu w niedużym bloku na spokojnym osiedlu. Osiedle składało się z pięciu trzypiętrowych budynków, z których trzy ustawione były równolegle do siebie, a dwa stały naprzeciwko, prostopadle do pozostałych. Pomiędzy blokami były garaże, trawniki i małe place zabaw. Był kiosk, sklep spożywczy i punkty usługowe. Osiedle znajdowało się w idealnym miejscu. Blisko centrum, dziesięć minut piechotą od rynku, gdzie stał kościół i były sklepy, a zarazem na uboczu. Za ostatnim blokiem rozciągały się ogródki działkowe, dalej za ogródkami biegła wysokim nasypem linia kolejowa, a za torami były stawy, więc miasto nie mogło się w tamtym kierunku rozbudowywać. Według planów zagospodarowania miasta ta właśnie okolica miała pozostać cicha i zielona. Wymarzone miejsce do wychowywania dzieci, spacerów i przejażdżek rowerowych.

Gdyby Ewa nigdy nie wyprowadzała się z Chodkowa, może byłaby teraz szczęśliwa. Niekiedy przychodziła jej taka myśl do głowy. Gdyby się urodziła bez większych zdolności i została sklepową lub fryzjerką. Ale od dziecka jej wmawiano, że do czegoś dojdzie, że wyjedzie i zrobi karierę. Tak długo jej powtarzano, że jest najlepsza, iż uwierzyła, że musi być najlepsza. Ona, taka zdolna, ambitna uczennica. Prymuska w podstawówce i w liceum. Skąd mogła wiedzieć, że bycie prymuską w małym miasteczku to nie jest nic wielkiego. Była chora, kiedy nie dostała piątki, nawet z tych przedmiotów, których nie lubiła. Matura zdana celująco.

Potem przyszły studia w Poznaniu na prestiżowej uczelni. Kierunek: finanse i bankowość. Dopiero wtedy się przekonała, że na świecie aż roi się od zdolnych, ambitnych ludzi, którzy chcą osiągnąć sukces. Musiała ciężko pracować, aby utrzymać się w grupie średniaków. Zdobyła dyplom, który otwierał jej drogę do kariery, może nie wybitnej, ale mimo wszystko. Z takim dyplomem nie miała czego szukać w Chodkowie. Została w Poznaniu, znalazła odpowiednią pracę, awansowała. Wyszła za mąż i urodziła Marka, który w wieku lat siedmiu zginął w wypadku samochodowym. Rok później rozwiodła się z Szymonem. Nie mogli już ze sobą być po tym, co się stało. Ewa nie mogła.

Matka Ewy, tak jak większość ludzi, którzy nie mają konkretnych powodów, by się uskarżać, wciąż na wszystko narzekała. W młodości pracowała na poczcie, ale krótko, tylko do czasu, aż urodziła się Magda, siostra Ewy. Wtedy matka postanowiła poświęcić się dzieciom. Ewa chodziła już do szkoły i była wystarczająco samodzielna, by zadbać o siebie. Magdusię można było oddać do żłobka albo nająć opiekunkę. Potem by było przedszkole. Ojciec widział takie rozwiązanie. W końcu dzieci szybko rosną, a praca jest na całe życie. Matka przekonała go jednak, że dla dobra dzieci zostanie w domu. Poświęcenie się matki dzieciom polegało na tym, że kiedy Ewa przyszła ze szkoły, matka od razu wyfruwała z domu. Całe godziny chodziła po sklepach i odwiedzała znajomych. Ewa pilnowała siostrzyczki, karmiła ją, poiła i przewijała. Pełniła funkcję darmowej opiekunki swojej siostry. Ojciec Ewy zarabiał wprawdzie nieźle jako dyrektor techniczny Miejskich Zakładów Komunalnych, ale i tak im się nie przelewało.

Ewa była na pierwszym roku studiów, kiedy ojciec umarł na zawał serca. Ewa bardzo mocno to przeżyła. Ojciec był jej bliższy niż matka. Jako dziecko jego bardziej kochała. Matka prawie nigdy jej nie przytulała, nie całowała. Tata częściej okazywał jej miłość. Przy tacie zawsze czuła, że jest kochana. Po śmierci ojca matka dostała rentę rodzinną. Na siebie i obie córki. Ale Ewa niewiele z tych pieniędzy widziała. Matka wydzielała jej sumy niewiele większe, niż było to konieczne dla opłacenia uczelnianej stołówki i pokoju w domu studenckim. Na luksusy Ewa musiała sama zapracować w wakacje, podczas gdy matka odkładała pieniądze na czarną godzinę. Oczywiście dla siebie. Czarna godzina mogła przyjść tylko na nią. Tymczasem żyła spokojnie, bez większych problemów i poważniejszych chorób. Przy ładnej pogodzie odwiedzała grób zmarłego męża i skarżyła się na swój los.

Upłynęły lata, Magda dorosła, wyszła za mąż i wyprowadziła się na Śląsk, gdzie Jacek dostał niezłą robotę jako inżynier. W przeciwieństwie do Ewy, która mieszkała stosunkowo blisko, Magda nie mogła matki na zawołanie odwiedzać. To Ewa musiała jeździć do matki, kiedy ta czuła się źle, kiedy trzeba było umówić fachowców do naprawy lub remontu albo kiedy był już najwyższy czas porządnie wysprzątać mieszkanie, w czym matka nigdy nie celowała. Zresztą tak samo marnie gotowała. Ale najgorsze było dla niej załatwienie czegoś w urzędzie. Potrafiła trzy noce nie spać, kiedy dostała wezwanie do dokonania jakichś prostych formalności. W takich przypadkach lubiła wyręczać się Ewą, ściągając ją do siebie pod pretekstem fatalnego samopoczucia, będącego wynikiem złego stanu zdrowia i samotnej starości.

Gdyby Ewa leżała konająca w szpitalu, matce z pewnością nie odebrałoby to snu. Jakoś umiałaby sobie tę niedogodność wytłumaczyć. Być może Ewa była niesprawiedliwa, myśląc w ten sposób, ale to, że tak myślała, nie brało się znikąd. A Magda? Magda dzwoniła. Po rozmowie z młodszą córką matce poprawiał się humor.

Dla Ewy było oczywiste, że matka preferowała Magdę. Nie dlatego, że jedną córkę bardziej kochała, a drugą mniej. Ona nikogo nie kochała. Po prostu matka Magdusię wolała. Magda się z nią nie spierała, wieczne narzekania matki puszczała mimo uszu albo zbywała śmiechem, przytakiwała jej we wszystkim, nie krytykowała i nie udzielała żadnych rad. W odróżnieniu od Ewy, która miała zwyczaj doradzania matce w różnych kwestiach, co z reguły obracało się przeciwko niej. Cóż z tego, że rady Ewy były sensowne, kiedy najczęściej nie były zgodne z tym, co matka akurat miała zamiar zrobić, toteż prawie zawsze po konsultacji ze starszą córką wpadała w zły nastrój. Magda rzadko kiedy mówiła z matką o czymkolwiek serio. Była dla niej jak koleżanka, która niczego nie wymaga. Ewa starała się być dla niej córką, poważną i wymagającą córką, więc matka jej nie lubiła. Zresztą Magda też nie była dobra, bo ją zostawiła samą i wyjechała tak daleko. Postawiła męża wyżej od własnej matki.

Kiedy matka została sama, nie zamieniła mieszkania na mniejsze wbrew namowom Ewy. Wolała połowę dochodów wydawać na czynsz i inne opłaty, niż się przeprowadzać do kawalerki. Miała oszczędności na czarną godzinę z czasów, gdy dostawała rentę na córki.

Ewa zatrzymała się pod blokiem. Kiedyś ulica nazywała się Nowotki, potem przemianowano ją na Piłsudskiego, kiedy Ewa mieszkała już w Poznaniu. Na tym cichym osiedlu zamieszkałym przeważnie przez starszych ludzi bez trudu można było znaleźć miejsce do parkowania. Jeszcze jeden plus.2 Rodzinne miasto, matka oraz Puc

— No, jesteś — powitała ją matka. — Puc! Zobacz, kto przyjechał.

Kot Ewy zeskoczył z kanapy i przyszedł otrzeć się o jej nogi. Ewa kucnęła, żeby pogłaskać Puca po grzbiecie. Odpowiedziało jej miauknięcie. Ewa podrapała go pod brodą. Puc zamruczał.

— Miałam dosyć tego twojego kocura. To jednak jest odpowiedzialność. Człowiek się czuje jak uwiązany. — Jeszcze się chyba nie zdarzyło, żeby matka zaczęła rozmowę od czego innego niż wyrażenie niezadowolenia.

— Przecież mogłaś normalnie wychodzić. Nie musiałaś z nim siedzieć w domu.

— Pewno, że wychodziłam. Ale musiałam zaraz wracać, bo nie wiedziałam, co ten tutaj nawyczynia.

— Puc nie jest szkodnikiem. Prawda?

— Kiedy zwierzę nie jest u siebie, to nie wiadomo co mu strzeli do głowy.

Ewa przestała pieścić Puca i poszła do swojego dawnego pokoju.

Matka ciągle nazywała ten pokój jej pokojem, podobnie jak nadal istniał pokój Magdy. Ale gdyby Ewa bądź Magda nagle się tutaj wprowadziły, do tych nominalnie swoich pokojów, to matka by nie wytrzymała. Po tygodniu by się wściekła. Po śmierci męża nawet nie spojrzała na innego mężczyznę. Od tylu lat była sama, że stała się mentalnie starą panną. Skoncentrowaną na sobie, nie znającą żadnych ograniczeń ani kompromisów egoistką. Nie umiałaby się do nikogo dostosować. Rozchorowałaby się, gdyby musiała komuś ustąpić.

Mimo to bez przerwy skarżyła się na samotność. Ewa nie miała teraz nikogo, straciła syna, rozwiodła się z mężem, a matce brakowało delikatności, aby w jej obecności nie poruszać tematu osamotnienia. Nawet gdyby wszyscy ludzie pomarli na jakąś zarazę i tylko matka została cała i zdrowa, to i tak uważałaby się na najnieszczęśliwszą osobę na świecie.

No, może rzeczywiście Ewa w tym momencie przesadziła. Kiedy tylko pomyślała o matce, nie mogła powstrzymać się przed złośliwością i była potem zła na siebie.

Bo tak naprawdę matka była bardziej od Ewy samotna, chociaż zupełnie nie wiedziała dlaczego. A to po prostu dlatego, że prawdziwa samotność jest nie wtedy, gdy ciebie nikt nie kocha. Prawdziwa samotność jest wtedy, kiedy ty nikogo nie kochasz. Rzecz jasna, Ewa nie mówiła tego matce. Nie na jej głowę takie maksymy. Ewa nie chciałaby się z wiekiem do niej upodobnić. Miała nadzieję, że odziedziczyła charakter po tacie. Ale jaki byłby jej ojciec dzisiaj?

— Spodziewałam się ciebie wcześniej. Wczoraj mówiłaś, że wyjedziesz przed południem. Kupiłam dwa kotlety.

— Miałam jeszcze jeden zabieg. Zostałam w szpitalu do obiadu.

— Dobrze zrobiłaś. Obiadu nie trzeba im darować, bo wszystko opłacone z naszych podatków.

— Tak, mamo. Leczyłam się za twoje podatki, bo ty ich strasznie dużo zawsze płaciłaś.

— A ojciec nie opłacał składek zdrowotnych przez całe życie? I nic się nie nachorował, tylko od razu umarł. Nawet go do szpitala nie wzięli. Stwierdzili zgon i pojechali. Zostawili mnie z kłopotem.

— Jak to jest, że wszyscy ci robią na złość? Nawet tata specjalnie umarł, żeby ci życie utrudnić.

— Jak możesz tak mówić?

— Przepraszam.

Ewie zrobiło się wstyd. Matka źle na nią działała. W jej obecności wychodziło z Ewy na wierzch to, co brzydkie, jej gorsza strona.

— A wiesz, że Szymon dzwonił? — matka zmieniła temat.

— Szymon? A co Szymon chciał od ciebie? — Ewa była zdziwiona. Ona sama od rozwodu nie utrzymywała z rodzicami byłego męża żadnych kontaktów.

— A tak. Pytał o zdrowie. Porządny człowiek.

— I co, dobrze się czujesz?

— Jak ja mogę się dobrze czuć, kiedy ciśnienie mam niedobre.

— Tabletki bierzesz?

— Biorę, jak mi jest gorzej.

— Tyle razy ci mówiłam, że masz brać systematycznie. To nie aspiryna, którą zażywasz, kiedy cię głowa boli. Te musisz brać codziennie, bo przestaną działać. Potem lekarz ma problem, musi ci zapisywać inne.

— Czy to moja wina, że nie umie porządnie wyleczyć? Leki więcej zaszkodzą, niż pomogą.

Ewa poczuła się zmęczona mimo wczesnej pory.

— Wezmę kąpiel i położę się do łóżka.

— Nie będziesz jadła?

— Napiję się herbaty.

Puc nie odmówił kolacji. Zjadł ze smakiem nadliczbowego kotleta, na co matka patrzyła nieprzychylnym okiem. W czasie nieobecności córki karmiła go kocimi konserwami. Kiedy po kąpieli Ewa wsunęła się pod kołdrę, kocur położył się przy niej. Wyjęła książkę, ale nawet jej nie otworzyła. Wodziła palcami po gęstej, błyszczącej w świetle lampki sierści sytego, zadowolonego kota. Puc zamknął oczy. Po chwili Ewa zasnęła.

Był to sen, który przyśnił się Ewie już przedtem. Chyba nawet więcej niż raz. Większości snów się nie pamięta. Niekiedy we śnie człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że miał kiedyś taki sam sen. Ale może nawet to mu się śni? Czasami trzeba prześnić to samo parę razy, zanim któregoś dnia po przebudzeniu można będzie powiedzieć na pewno. Kiedy Ewa się obudziła, wyraźnie swój sen pamiętała. I była pewna, że to nie był pierwszy raz. Lampka na stoliku przy łóżku wciąż się świeciła.

Puc patrzył na nią. Czyżby spodziewał się śniadania? Dopiero minęła północ. Zwierzęta nie posługują się zegarkiem, ale mają poczucie czasu. Inna rzecz, że Puc gotów był do jedzenia o każdej porze dnia i nocy.

Dziwne, że matka nie przyszła zgasić światła. Ewa miała zwyczaj czytać w łóżku i nieraz zasypiała przy włączonej lampce nocnej, o czym matka wiedziała. Prąd tak dużo kosztuje. A ona ma taką małą rentę. Miałaby więcej pieniędzy na życie, gdyby się przeprowadziła do kawalerki, zamiast rozpychać się sama w trzypokojowym mieszkaniu. Ale Ewa już przestała mówić o tym matce. I bez tego była wystarczająco złą córką. A więc tym razem matka nie zajrzała. Może też położyła się wcześnie. W końcu to stara kobieta. Mimo swoich brzydkich wad to tylko stara, zmęczona kobieta.

W tym powracającym śnie Ewa rozmawiała z Markiem. Nie mogła powtórzyć słów, pamiętała sens. Tłumaczyła Markowi, że zawsze go kochała. Żeby był tego pewien i nigdy w to nie wątpił. Mówiła, że źle wtedy zrobiła. Dała mu klapsa, kiedy nasiusiał w majtki. Za mocno. Marek patrzył na nią wielkimi oczami i nic nie rozumiał. Mówił, że tego nie pamięta. Oczywiście, że nie mógł pamiętać. Miał niecałe dwa latka. Półtora roczku. Ale ona pamiętała. I nie mogła zapomnieć. Jednocześnie chciała i nie chciała pozbyć się tego wspomnienia. Ponieważ to wspomnienie w bolesny sposób, ale jednak łączyło ją z synem. Marek był taki mądry i posłuszny. Od maleńkości. Tak ładnie mówił. Całymi zdaniami, jak mało które dziecko w tym wieku. Ale jej się wydawało, że tym bardziej powinien wołać na nocnik. Ona na pewno wołała, kiedy skończyła roczek. Matka kiedyś potwierdziła. Mniejsza z tym. Najgorsze, że to się zdarzyło kilka razy. I Marek zawsze po klapsie płakał. Tak rzewnie i długo. Bez żadnej pretensji pod jej adresem, bez żalu do niej. Więc ona przestała, żeby nie miał potem jakiegoś urazu. Czytała o dzieciach, które potrafią się moczyć, kiedy mają pięć, sześć lat. Minęło parę miesięcy i Marek zaczął wołać. Sam z siebie. Klapsy okazały się bez sensu. Jego łzy były niepotrzebne. To się stało przez jej ambicję. Chciała, żeby wszystko, co jej, było idealne. Praca, mąż, dziecko. Teraz żałuje. Tak bardzo żałuje, ale nie może cofnąć czasu. Pragnie tylko jednego: żeby Marek wiedział, że zawsze mocno go kochała, mimo tych klapsów. Marek powtórzył, że nic nie pamięta, i przytulił się do niej. Miał łzy w oczach.

Szymona też kochała. Nie tak jak Marka, nie tak bezwarunkowo. Ale to chyba normalne, bo Marek był jej, zaś Szymon, chociaż też był jej do pewnego stopnia, pozostawał w znacznej mierze obcy. On chyba czuł podobnie, jego uczucie było równie warunkowe jak Ewy. Ta ich w dobrych czasach głęboko ukryta wzajemna obcość wyszła na jaw po śmierci Marka. Rozstali się spokojnie, bez gorszących sporów. Szymon się wyprowadził, Ewa została w ich domu. Tak uzgodnili. Ewa po części Szymona spłaciła. Wówczas jeszcze dobrze zarabiała, mogła wziąć pożyczkę.

Kiedy dostała łuszczycy, musiała zmienić pracę. Nie mogła w takim stanie pracować wśród ludzi. Mniejsza o to, że się wstydziła. Czerwonych, łuszczących się dłoni, które musiała podawać na powitanie. Złuszczonych łokci i kolan, które nawet zaleczone w okresie letnim wyglądały nieładnie, bo się nie opalały. Strupy na skórze głowy, różowe miejsca tam, gdzie zaczynała się linia włosów. Dobrze że Ewa miała gęste, ciemne włosy. Czerwone obszary na brzuchu i plecach były na szczęście zakryte, ale kiedy plamki pojawiły się na dekolcie, na szyi i na skroniach, współpracownicy zaczęli jej unikać. Tłumaczenie, że łuszczyca nie jest zaraźliwa, było poniżej jej godności. Zresztą i tak by to nic nie dało.

Odeszła z firmy i założyła własną działalność gospodarczą. Pracowała w domu. Usługi księgowe i doradztwo podatkowe. Dochody skromniejsze, ścieżka kariery zamknięta, ale przynajmniej mogła się utrzymać. Nie miała wielkich potrzeb. Nie chodziła do restauracji, sama gotowała dietetyczne posiłki. Miało to dobrą stronę: wyszczuplała. Do pracy w domu nie były jej potrzebne eleganckie ubrania. Samochód średniej klasy, zresztą mało z niego korzystała. Nieraz całymi tygodniami stał w garażu. Główny koszt to utrzymanie domu. To nie był pałac, tylko typowy domek z garażem i namiastką ogródka na przedmieściu, ale na nią i tak za duży i za drogi. Właściwie powinna go sprzedać i przenieść się do apartamentu bliżej centrum. Tak byłoby taniej i wygodniej. A jednak nie mogła się zdecydować. Gdy Magda o takim rozsądnym rozwiązaniu kiedyś napomknęła, Ewa ją ofuknęła, mówiąc, że sama wie najlepiej, co ma robić.

Nie było to grzeczne z jej strony. Magda podziwiała starszą siostrę i uważała ją za krynicę mądrości. Nigdy Ewie nic przykrego nie powiedziała. Widywały się rzadko. Raz, dwa razy do roku. Ale często do siebie dzwoniły. Ewa udzielała siostrze rad zeszłej wiosny, kiedy Magda przeżywała kryzys małżeński. Podejrzewała Jacka o zdradę, ponieważ podsłuchała przypadkiem jego rozmowę z koleżanką, która kiedyś pracowała w jego firmie. W tej rozmowie przewijały się dwuznaczności. Ewa przekonywała ją, że może być spokojna, bo żadna normalna kobieta by się na takiego faceta nie połaszczyła. W dodatku to taki erotoman-gawędziarz, tłumaczyła. Jacek do przystojnych nie należał, a z tego, co Magda dawała do zrozumienia, wynikało, że cudów w łóżku też nie dokazywał. Ewa osobiście uważała go za postać dość prymitywną, czego przez delikatność siostrze nigdy nie powiedziała. Poradziła Magdzie, aby uważała, lecz nic mężowi nie mówiła, skoro nie ma dowodów. Niech zachowa czujność, ale niech nie przesadza. Magda przytakiwała Ewie, ale nie wytrzymała i zrobiła po swojemu. Kazała mężowi zerwać kontakty z tamtą kobietą i rozpłakała się. Jacek zapewnił ją o swojej miłości, tudzież wierności i natychmiast obiecał, że z tamtą kobietą koniec.

Oprócz tego Magda mogła liczyć na wskazówki siostry dotyczące wychowania Filipka. Wskazówki, do których i tak się nie stosowała, wychowując syna w sposób najprostszy z możliwych, to znaczy pozwalając mu na wszystko.

Ewa nie mogła drugi raz zasnąć. Sen ją trwale opuścił. Znała ten stan. Próbowała czytać, lecz nie umiała się skupić.

Perspektywa bezsennych godzin w rodzinnym domu, w którym nie miała nikogo bliskiego, w jej własnym dziecięcym pokoju, teraz, gdy zbliżała się do czterdziestki, nie była zachęcająca. Obecny w mieszkaniu zapach dawności działał na nią przygnębiająco. Wietrzenie nie pomagało. Nieużywane sprzęty. Matka niczego nie wyrzucała. Nie potrafiła się z niczym rozstać. Połączenie irracjonalnej oszczędności z tanim sentymentalizmem. Na stoliku stał stary odtwarzacz płyt, który Ewa dostała od ojca na urodziny. Przeboje sprzed lat na płytach, których już się nie produkuje. Jako nastolatka tańczyła przy tych melodiach. Teraz Ewa nie mogła tych piosenek słuchać, ani tym bardziej przy nich tańczyć. Ściskało ją w brzuchu. Na regale były powieści, które tak bardzo jej się podobały, kiedy była dziewczyną. Widok ich wyblakłych, spękanych grzbietów Ewę zasmucał.

Wstała i zaczęła przygotowywać się do wyjazdu. Przynajmniej uniknie porannej rozmowy z matką. Puc wyczuł, że wracają do domu. Ewa obudziła matkę.

— Nie mogę spać. Wyjeżdżam.

— Po nocy? Źle się czujesz?

— Wszystko w porządku. Nie wstawaj, zamknę za sobą.

— Zostań chociaż do śniadania. Porozmawiamy.

— Mam dużo pracy do nadrobienia. Śpij.

Ewa nie miała nic przeciwko nocnej jeździe. Słabo było widać, ale ruch był mniejszy. Trzeba było tylko uważać na tiry. Tej nocy dodatkowym utrudnieniem była mgła, ale Ewa i przy dobrej widoczności jeździła zachowawczo. Co do Puca, to jemu było wszystko jedno. Nie napawał się krajobrazem. Wpływ zjawisk atmosferycznych na jego życie był żaden.

Jednak włączyła radio. Miała zaprogramowane dwie stacje z muzyką klasyczną. Rachmaninow.

Zaczęła słuchać muzyki klasycznej po rozwodzie z Szymonem. Przedtem przez wiele lat słuchała tego, co wszyscy, to znaczy niczego. Słuchała tego, co leciało. Była wówczas sama w domu. Nie żeby tkwiła w tym jakaś osobliwość. Wtedy już cały czas była sama. Nie miała syna, nie miała męża, po odejściu z firmy ustały kontakty z koleżankami. Była letnia noc. Ewa leżała na sofie i pilotem zmieniała stacje radiowe w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się do słuchania. Nic się nie nadawało. Wszystkie stacje na wyścigi, jedna przez drugą, nadawały te same popularne piosenki, a ona już po paru sekundach miała dość. Może to kwestia dziwnego nastroju, w jakim się znajdowała. Okno było otwarte, światła zgaszone. Drobny deszcz zwilżył ziemię, która parowała i pachniała. Natrafiła na koncert fortepianowy Rachmaninowa i już dalej nie szukała. Podeszła do okna, słuchała.

Szymon kochał Marka. Jak wariat. To trzeba mu przyznać. Miała wrażenie, że bardziej niż ją. Na pewno. To było widać z tego, jak się z nim bawił, jak się nim opiekował, ile czasu mu poświęcał. Więcej niż ona. Ona więcej nie mogła. Ze względu na pracę. Kochała Marka nie mniej niż Szymon, ale ktoś musiał zarabiać pieniądze. Dochody Szymona pozostawiały sporo do życzenia. Właściwie Ewa zawsze zarabiała lepiej niż mąż. Pozornie nie miało to znaczenia, tworzyli szczęśliwą rodzinę. Ewa nie była fanatyczną obrończynią patriarchatu, ale jednak było w tym coś krępującego, niewygodnego, drażliwego. Zazdrościła mężowi, że on tak może z czystym sumieniem spędzić pół dnia z synem, nie martwiąc się zbytnio o zdobycie środków na spłatę pożyczki hipotecznej, kupno lepszego samochodu, ulepszanie domu, naprawę bramy, wymianę ogrodzenia.

Czy to możliwe, że oboje za mocno kochali syna, a siebie za mało? Kiedy Marka zabrakło, ich wzajemne uczucie okazało się słabe. Łącząca ich więź nie wytrzymała szarpnięcia i pękła. W innych małżeństwach zapewne jest podobnie. Ludzie myślą, że się kochają, bo nie wiedzą, że to nie jest miłość. Nie mają okazji się przekonać. No i dobrze. Lepiej dla nich.

Owszem, brakowało jej mężczyzny, rodziny. Była za młoda na samotność. Brakowało jej bliskości, pieszczot, fizycznego i psychicznego zaspokojenia. Nie czuła się spełniona jako kobieta, żona, matka. Chciałaby mieć dziecko. Jeszcze raz, od nowa. Teraz inaczej by z nim postępowała. Potrzebowała partnera. Męża, nie męża, mniejsza o nazwy. Choćby do rozmowy. Do dzielenia się. Potrzebowała kogoś, z kim mogłaby pojechać na wycieczkę, pójść na spacer, wybrać się do kina, do restauracji. Jest tak dużo miejsc, gdzie człowiek czuje się nieswojo, kiedy jest sam. Zwłaszcza kobieta. Mężczyznom jest łatwiej. Nikt się nie dziwi, kiedy facet siedzi sam w obskurnej knajpie i żłopie cuchnące piwsko. Wszyscy patrzą podejrzliwie na samotną kobietę w szykownej restauracji, która sączy dobre wino.

Myślała o Szymonie. W gruncie rzeczy nie było im źle. Nawet w łóżku. Szymon nie stawiał oporu, kiedy Ewa powiedziała o rozstaniu. To wyszło od niej. Był zaskoczony, nawet smutny z tego powodu, ale się zgodził. Ewa też źle się z tym czuła. Rozwód był smutną koniecznością, ale Ewa nie mogła inaczej. Zresztą, jakie to miało znaczenie wobec rozpaczy, w jakiej oboje się wtedy znajdowali. Domyślała się, że Szymon czuł się winny, ale nie zrobiła nic, żeby mu pomóc. Może myślał, że z czasem wszystko się ułoży. Ludzie się rozchodzą i ponownie schodzą.

W okresie separacji Szymon próbował zbliżyć się do Ewy, ale już było za późno, przynajmniej dla niej. Po rozwodzie przez dłuższy czas nie utrzymywali żadnych kontaktów. Mniej więcej przed rokiem Szymon zaczął do Ewy dzwonić. Raz, drugi, trzeci. Pytał, jak jej się powodzi. Jak się czuje. Czy nie mógłby w czymś być pomocny. Mówił, że jest sam i o niej myśli.

Potem przypadkowo wpadli na siebie w domu towarowym. Zamienili parę zdań. Szymon chciał porozmawiać. Chciał się umówić. Ewa była uprzejma, lecz zdystansowana. Dała do zrozumienia, że nic z tego. Wszystko skończone. Do następnego spotkania nie doszło. Szymon przestał telefonować. Przed trzema miesiącami przysłał długi list pocztą elektroniczną. Ewa nie odpowiedziała.

Myślała o mężczyźnie. Mało konkretnym, chociaż nie byle jakim. To musiałby być facet na poziomie: przystojny, inteligentny, wrażliwy. No i ponadto ten przystojny, inteligentny, wrażliwy mężczyzna nie brzydziłby się jej objąć, przytulić, pocałować. Któremu nie przeszkadzałyby różowe, łuszczące się placki na jej nie pierwszej młodości ciele. Od dzisiaj szczęśliwie zaleczone. Na pół roku. Tylko jak Ewa mogła kogoś poznać, skoro nigdzie nie bywała? Mężczyźni, którzy ją z rzadka odwiedzali, robili to tylko w interesach i nie byli interesujący. W średnim wieku, łysi, grubawi. Żonaci i dzieciaci właściciele małych firm.

Czemu akurat łuszczyca? Ewa od dziecka nie cierpiała mieć niczego na skórze. Jako nastolatka czuła się okropnie z pryszczem na buzi. Siedziała w domu tak długo, aż jej paskudztwo całkiem zejdzie. Wstydziła się wyjść na dwór. Albo łupież. Dostała łupieżu na studiach. Od chlorowanej wody. Po prostu koszmar. Ktoś, kto rozdaje karty w grze losowej zwanej życiem, jest złośliwym szulerem. Z dwojga złego Ewa prędzej pogodziłaby się z wrzodami żołądka, astmą, cukrzycą, z czymkolwiek, tylko nie z łuszczycą. Z nią nie dało się pogodzić.3 Dżentelmen włamywacz

Poznań spał, ale płytko. Jedną półkulą. Głównymi arteriami miasta zamiast rzeki samochodów ciurkał strumień.

Domy osiedla na Naramowicach, zbudowane w jednym standardowym stylu, były do siebie podobne, ale nie sposób było znaleźć dwóch takich samych. Tak to jest, kiedy ci, co niczym się nie różnią, chcą się wyróżnić, zauważyła kiedyś Ewa z przekąsem. Z wiekiem Ewa dostrzegała coraz więcej rzeczy i coraz częściej właśnie z przekąsem.

Były tam budowle małe, średnie i duże. Od skromnych domów jednorodzinnych do rozbuchanych willi. Parterowe i piętrowe. Nawet ich orientacja nie była jednakowa, przez co całość sprawiała wrażenie bezładu. Działki były nieproporcjonalnie małe w stosunku do rozmiaru większości budynków, wskutek czego drugim obok bezładu dominującym wrażeniem było stłoczenie, ciasnota. Tylko najskromniejsze domy miały czym oddychać, dysponowały czymś w rodzaju ogródka czy podwórka, tak jak dom Ewy. Osiedle szatkowała siatka przecinających się pod kątem prostym asfaltowych ulic bez chodników i ścieżek rowerowych. Tu nikt nie spacerował, nie jeździł na rowerze. Drzew było niewiele, klony tak młode jak całe osiedle, które z tego powodu nazwano Pod Klonami.

Ewa zatrzymała samochód przed wjazdem i otworzyła bramę. Lampa zamontowana nad drzwiami zapaliła się automatycznie, oświetlając podwórze. Czujnik reagował na ruch. Popatrzyła na okna. W domu było ciemno. Trudno żeby było inaczej. Nikt na nią nie czekał. Rolety na dole były opuszczone, tak jak je zostawiła. Okna na górze były częściowo odsłonięte. Z jednym wyjątkiem. Roleta w oknie jej gabinetu była całkowicie opuszczona. Była niemal pewna, że przed wyjazdem do szpitala podciągnęła ją do połowy. A może nie? Było wcześnie rano, spieszyła się.

Puc udał się na stronę za potrzebą, a Ewa wjechała na podwórko. Zamknęła bramę i wprowadziła auto do garażu, po czym poszła do domu. Puc czekał pod drzwiami. Na dworze panował chłód, trawa była mokra. W takich warunkach Puc starał się ograniczyć pobyt na zewnątrz do minimum.

Ewa przekręciła klucz w dolnym zamku, potem w górnym i weszła do przedpokoju. Puc ruszył przed nią spenetrować swoje kąty. Poczuła dziwny zapach. Będzie musiała dobrze przewietrzyć. Przez ponad tydzień okna były zamknięte i w domu pojawił się zaduch. Wprawdzie jakiś inny, nie ten co zwykle. Warto by też było włączyć ogrzewanie na parę godzin. W kotłowni był piec gazowy, nowoczesny, zautomatyzowany. Ewa umiała go obsługiwać.

Prosto z łazienki poszła do kuchni, żeby zaparzyć herbaty i zrobić kanapkę. Trochę zgłodniała. Kuchnia była połączona z większym pomieszczeniem, które służyło zarazem za jadalnię i salon. To znaczy dawniej, w lepszych czasach, kiedy Ewa miała rodzinę i przyjmowała gości. Stał tam stół i krzesła. Była sofa i fotele. Telewizor, którego Ewa prawie nigdy nie włączała. Na górze była sypialnia, druga łazienka, większa od tej na parterze, i pokój Szymona, w którym pracował. Teraz to był jej gabinet. Miała tam książki, komputer, drukarkę i szafę z teczkami na dokumenty. Kiedy musiała przyjąć klienta w domu, co nie zdarzało się zbyt często, bo od czego jest internet, telefon i kurier, robiła to na dole, w salonie, gdzie ustawiła w kącie małe biurko z laptopem.

Na górze był też pokój Marka, w którym od jego śmierci niewiele się zmieniło.

Kiedy szła do salonu, poczuła tę woń wyraźniej. Zanim zdała sobie sprawę z tego, co ten zapaszek oznacza, i jeszcze nim zapaliła górne lampy, w poświacie docierającej z kuchni zobaczyła mężczyznę leżącego na sofie. Odruchowo cofnęła się o krok i zasłoniła piersi rękami. Serce biło jej bardzo szybko. Klatka piersiowa mężczyzny unosiła się i opadała miarowo. Dało się usłyszeć cichy świst oddechu. Ten człowiek spał. Puc obwąchał intruza, który z nieznanych powodów zajmował jego miejsce, po czym przyjąwszy ten fakt do wiadomości, zajął fotel.

Na stole Ewa zobaczyła butelkę whisky. Tę, która od wieków stała w barku. Ewa piła tylko wino w małych ilościach, whisky kupiła kiedyś na wszelki wypadek, raczej jako element wystroju barku. Teraz butelka figurowała na stole w połowie opróżniona, a obok stała szklanka. Jej szklanka, którą ten człowiek przyniósł sobie z jej kuchni. Sądząc po głębokim uśpieniu i błogim wyrazie twarzy, facet najnormalniej w świecie był pijany.

Ewa zapaliła światło, co na śpiącym nie zrobiło wrażenia. Przyjrzała mu się uważniej. Młody mężczyzna. Bardzo młody. Chłopiec właściwie. Ile mógł mieć lat? Dwadzieścia, niewiele ponad dwadzieścia. I w ogóle jak on tu wszedł? Co tutaj robił? Ewa zawahała się. Powinna zadzwonić na policję. Tylko co się stanie, jak on się obudzi, zanim policja przyjedzie. Co za głupia logika. Przecież w każdej chwili może się obudzić, czy Ewa zadzwoni na policję, czy nie. To po co dzwonić? A jak nie dzwonić? Czy niedzwonienie coś da? Zastanowiła się chwilę. Po czym nagle nabrała pewności siebie i zdecydowania. Podeszła do śpiącego i szarpnęła go za ramię.

— Halo! Pobudka! Co to znaczy? Co pan tu robi? Obudź się, człowieku!

Chłopiec obudził się i podniósł głowę.

— Kim pani jest?

— To ja pytam, kim pan jest! Ja jestem u siebie. To jest mój dom.

— Przepraszam. Za dużo wypiłem. Byłem zmęczony i zasnąłem.

Chłopak usiadł na sofie i patrzył na nią spokojnie, mrużąc oczy. Jakby był u siebie. Jak syn, który wrócił z imprezy, patrzy na zdenerwowaną matką, która robi mu wyrzuty. Syn, który wie, że nie można go nie kochać, bez względu na to, co przeskrobał. Był przystojny. Miał jasne, lekko faliste włosy i niebieskie oczy. Jak Marek.

— Czym się pan tak zmęczył? Szukaniem pieniędzy i kosztowności?

— Nic takiego nie znalazłem.

— Oczywiście. Nie trzymam gotówki w domu. A świecidełek nie lubię.

— Skąd miałem wiedzieć?

— To teraz już się nie obserwuje domu przed włamaniem? Nie robi wywiadu, nie ocenia zamożności?

— Z zamożnością różnie bywa. Ten dom stał pusty.

— Byłam w szpitalu.

— Nie wiedziałem. Przykro mi.

Ewa nie była pewna, czy chłopak mówi poważnie. Miał na sobie dżinsy, koszulę w kratkę i ciemną, lekką kurtkę. Na podłodze leżał plecak. Bardziej wyglądał na studenta niż na włamywacza. Ale czy Ewa wie, jak wygląda włamywacz?

— No, proszę. Przykro panu. Dżentelmen-włamywacz mi się trafił.

— Znam ten film. Arsène Lupin.

Chłopak się uśmiechnął.

— Dosyć żartów. Dzwonię na policję.

— Po co?

— Aresztują pana za włamanie.

— Nic nie ukradłem, nic nie zniszczyłem. Wchodzi w grę tylko naruszenie miru domowego. Grzywna albo ograniczenie wolności. Maksymalnie rok w zawieszeniu.

— Widzę, że zna się pan na prawie.

— Trochę.

— A whisky? Wypił pan moją whisky, niewydarzony włamywaczu.

— Trudno będzie udowodnić, że mnie pani nie poczęstowała. A jeśli pani uważa, że kiepski ze mnie włamywacz, to jak tutaj wszedłem?

— Nie mam pojęcia. Mówiono mi, że te zamki są odporne.

— Mechanizm bębenkowy. Wystarczy wytrych i wyczucie. Zabrało mi to dziesięć sekund. Nie ma stuprocentowo odpornych zabezpieczeń. Tak zwane odporne zamki chronią tylko przed pijanym menelem. Menel by się nie męczył, tylko wygniótł okno.

— Czyli wstawianie zamków w drzwiach nie ma sensu?

— Ma sens. Brak zamków wodziłby uczciwych ludzi na pokuszenie. Dzięki zamkom i innym zabezpieczeniem kradną tylko złodzieje.

— Kto pana tego nauczył? To znaczy, otwierania zamków.

— Tata.

— No, proszę. Tradycja rodzinna.

— Mój ojciec był ślusarzem.

— A pan nie chciał być ślusarzem i wolał zostać złodziejem.

— Włamuję się bardziej dla sportu niż dla pieniędzy. Czasem uwalniam bogaczy od nadmiaru walorów.

— Bogatych wolno okradać?

— Lepiej zabierać bogatym niż biednym. Ale tych, co zabierają biednym, nie nazywa się złodziejami.

— A czy to, co pan ukradnie, to jest, zabierze bogatym, rozdaje pan ubogim?

— Zdarza się.

— Nie dość, że Arsène Lupin, to jeszcze Robin Hood.

— Mieszka pani sama?

— Tak. Jestem rozwódką i nie mam dzieci.

Chłopiec sięgnął po plecak i wstał. Był szczupły i wysoki.

— Pójdę już. Przepraszam. Nie jestem przyzwyczajony do alkoholu.

— Nie jest pan przyzwyczajony do alkoholu? Więc po co pan pił?

— Bo ja wiem. Taka ładna butelka. Nie mogłem się oprzeć.

Znowu ten jego uśmiech. Miał śliczne zęby. Ewa popatrzyła w okno. Na dworze było ciemno. Zaczął siąpić deszcz.

— Nie wiem, czy pan powinien w takim stanie wychodzić. Zrobię panu herbaty.

— Bardzo ładnie z pani strony. Nie chcę sprawiać kłopotu.

— Niech pan siada.

Ewa opuściła do końca rolety w salonie i poszła do kuchni.

— A może woli pan kawę? Pomoże panu wytrzeźwieć.

— Dziękuję, wolę herbatę. Ładny kot.

— Nazywa się Puc.

— Ja mam na imię Paweł.

— Ewa.

— Proszę mówić do mnie po imieniu, pani Ewo.

— Mogłabym być twoją matką?

— Chyba nie. Jestem na to za stary.

— Ile masz lat?

— Dwadzieścia dwa. Poza tym nie spodobałaby się pani mojemu ojcu.

— Dlaczego?

— Miał całkiem inny gust.

— Inny od kogo?

— Ode mnie.

Ewa przyniosła herbatę. Usiadła i sięgnęła jedną ręką w stronę Puca, który leżał na sąsiednim fotelu. Zaczęła go głaskać. Kocur zmrużył oczy. Drugą ręką Ewa uniosła filiżankę do ust. Paweł upił nieco herbaty, po czym ziewnął.

— Przepraszam.

— Prześpij się. Do rana daleko.

— Chce pani zadzwonić na policję?

— Po co? Nic nie ukradłeś, nic nie zniszczyłeś. Pomyślą, że sama cię zaprosiłam.

— A pani nie pójdzie spać?

— Popracuję w gabinecie. Mam zaległości.

Dała mu koc i zgasiła światło. Paweł wyciągnął się na sofie i po chwili usnął. Puc położył się przy nim. Kotu jest wszystko jedno. Byle tylko jakieś ciało wydzielało ciepło w jego pobliżu. Kot nie zna pana ani pani. Przywiązuje się do miejsca, nie do człowieka. Ma rację. Ludzie odchodzą, miejsce zostaje.

Ewa poszła na górę. Nie miała żadnych pilnych zleceń. Przed kuracją zorganizowała wszystko tak, żeby jeszcze przez tydzień mieć czas dla siebie. Klienci wiedzieli, do kiedy ma urlop. Nawet nie miała zamiaru włączać komputera. Siedziała przy biurku i myślała. Potem zgasiła lampkę i otworzyła okno. Zapach pierwszych spadłych liści zmoczonych deszczem. Nastawiła preludia Debussy’ego. Stała przy otwartym oknie. Zaczęło się rozwidniać.7 Magda dzwoni do Ewy

Obudziła się wcześnie rano. Dopiero zaczynało świtać. Po cichu otworzyła drzwi i zajrzała do pokoju Marka. Paweł spał. Patrzyła na niego.

Zeszła na dół, żeby zrobić sobie śniadanie. Nakarmiła Puca. Wymieniła piasek w kuwecie. Uchyliła okno. Na osiedlu panowała cisza. Żadnego ruchu. Mieszkańcy spali. Ewa też nie miała zamiaru opuszczać domu. Była niedziela, sklepy zamknięte.

Stała przy oknie i oddychała chłodnym, mokrym powietrzem poranka, pijąc drugą filiżankę herbaty. Pachniało mżawką, trawą i liśćmi. Ewa wiedziała, że zapach świeżego powietrza tylko przez chwilę jest ciekawy. Pełen pokus i obietnic. Po wyjściu na dwór nos się przyzwyczaja i przestaje dostarczać mózgowi przyjemnych wrażeń. Jest tylko chłód i wilgoć, kurz i upał. Albo mroźny wiatr.

Poszła do piwnicy, żeby podkręcić ogrzewanie. Lubiła, kiedy w domu jest ciepło. Tak aby nie trzeba było nosić swetra. Nieraz musiała oszczędzać, kiedy miała mniej zleceń. Ogrzewanie gazowe pochłaniało duże sumy. Wówczas leżała pod kocem w niedogrzanym domu i słuchała muzyki. Albo siedziała w fotelu z nogami owiniętymi pledem, piła gorącą herbatę i czytała.

Włączyła komputer w salonie i sprawdziła pocztę. Znalazła dwa rutynowe maile związane pracą, które nie wymagały odpowiedzi. Portal randkowy przysłał maila z pytaniem, czy szuka idealnego mężczyzny. Zaśmiała się do siebie. Gdyby po drugiej stronie był człowiek, a nie automat, odpowiedziałaby, że nie, bo idealni mężczyźni są najgorsi. Kilka wiadomości program pocztowy automatycznie ocenił jako śmieci i umieścił w koszu. Ewa zajrzała tam i przekonawszy się, że ocena była słuszna, opróżniła kosz. Ciekawe, co się dzieje z wyrzuconymi z kosza śmieciami. Czy istnieje gdzieś jakieś wielkie wirtualne wysypisko?

Była ciekawa, jakie strony przeglądał Paweł, bo na pewno surfował po internecie. Lista historii była pusta. Chciało jej się śmiać z samej siebie. Hacker miałby zostawić ślady swojej aktywności? Gdyby coś takiego zrobił, to chyba naumyślnie, mając w tym jakiś cel. Nawet ona wymazywała historię przeglądarki i listę słów wpisywanych do wyszukiwarki. Pozbywała się starych maili. Regularnie korzystała z programów czyszczących, chociaż mieszkała sama i nikt niepowołany nie miał dostępu do jej komputera.

Zajrzała do swoich ulubionych witryn. Strona dla księgowych z aktualnymi przepisami i poradami. Nic nowego. Prawo zmieniało się często, ale jednak nie co tydzień. Przeczytała kilka pytań na forum i odpowiedzi ekspertów. Zapoznała się z komentarzami użytkowników. Następnie odwiedziła stronę poświęconą łuszczycy. Oprócz wielu pożytecznych informacji Ewa czerpała z tego miejsca pociechę. Świadomość, że nie ona jedna się męczy, podnosiła ją na duchu. Dzięki tej stronie zapoznała się z jeszcze gorszymi przypadkami. Mówią, że wiedza o tym, że może być gorzej, nie pomaga. To nieprawda, pomaga. Pod warunkiem że ma się do czynienia z konkretnymi ludźmi, a nie z chorym fantazjowaniem.

Było parę innych witryn, które Ewa miała w folderze ulubionych. O malarstwie impresjonistycznym, o muzyce klasycznej, o książkach. O gotowaniu i zdrowej diecie, o herbacie. Takie tam różności i drobiazgi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: