- promocja
- W empik go
Poradnik prawdziwej damy. Dobre maniery a morderstwo - ebook
Poradnik prawdziwej damy. Dobre maniery a morderstwo - ebook
Frances Wynn, hrabina o amerykańskim pochodzeniu, jako wdowa cieszy się wolnością. Wraz z córką wynajmuje dom w Londynie i przygotowuje się na przyjęcie pod swój dach siostry – Lily - która ma przybyć z Nowego Jorku.
Jednak życie nie jest usłane tylko różami i wkrótce kobiecie przyjdzie przekonywać inspektora Delaney’a, że nie ma ona nic wspólnego ze śmiercią męża. Co nie przeszkodzi jej oczywiście informować inspektora o szokujących okolicznościach tego wydarzenia. A do tego wszystkiego, nowy, niezwykle pociągający sąsiad – George Hazelton – okaże się być jedną z dwóch osób, które znają całą prawdę.
Zajęta wprowadzaniem siostry na salony Frances zamartwia się, czy Reggie faktycznie został zamordowany. Aby odkryć prawdę wykorzysta nie tylko sąsiada, ale także swój spryt i talent do plotkowania. Czy morderca skrywa się w towarzystwie?
Wiktoriańska Anglia, intrygi, niedopowiedzenia i skrywane tajemnice okraszone poczuciem humoru i nagłymi zwrotami akcji sprawią, że nie będziecie mogli oderwać się od tej historii…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-83290-55-3 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiele różnych osób przyczyniło się do tego, że ta opowieść z pomysłu przeistoczyła się w książkę. Chciałabym im wszystkim najserdeczniej podziękować.
Brendzie Drake – za czas i energię poświęconą Pitch Wars. Dzięki Tobie spełniają się marzenia pisarzy.
E.B. Wheeler, mojej mentorce i przyjaciółce – za wskazówki podczas mojej pierwszej przygody z redakcją.
Melissie Edwards, Agentce Nadzwyczajnej – za to, że miałam ją po swojej stronie.
Johnowi Scognamiglio, mojemu redaktorowi, a także całemu zespołowi z Kensington, dzięki któremu ta książka nabrała blasku.
Przyjaciołom, partnerom i czytelnikom wersji beta z Pitch Wars, w szczególności zaś Mary Keliikoa – za wsparcie, słowa zachęty i wszyscy bezcenne rady.
Mojemu mężowi Danowi – za to, że mnie kocha, że we mnie wierzy i że towarzyszył mi w tej podróży. Ja to mam szczęście!ROZDZIAŁ 1
Kwiecień 1899
Tylko nie czarny. Tylko nie czarny. A już na pewno nie czarna krepa! Zwinęłam w kłębek te paskudne suknie i rzuciłam je na ławkę, żeby moja osobista służąca się ich pozbyła. Rozejrzałam się po garderobie. Do jej opisu pasowało tylko jedno słowo: żałoba. W najśmielszych snach nie wyobrażałam sobie, że zostanę wdową w wieku dwudziestu siedmiu lat. Chociaż... wdowieństwo czy małżeństwo – w moim przypadku wielkiej różnicy nie ma.
Banalnego zadurzenia nie będę się wypierać, ale przecież nie wzięliśmy z Reggiem ślubu z miłości. Nasze małżeństwo zaaranżowała moja matka, gdy mnie ściągała z Nowego Jorku do Londynu. Choć niewątpliwie jakiś związek z miłością to wszystko miało, bo Reggie kochał moje pieniądze, a moja matka zachwycała się jego tytułem. Po ślubie zostałam hrabiną Harleigh, a na moją rodzinę spłynęły z tego powodu liczne zaszczyty. Rodzina Wynnów wzbogaciła się tymczasem o mnie, Frances Price, dziewczynę z ludu. No i o nieco ponad milion dolarów amerykańskich.
Jak na prawdziwych arystokratów przystało, Wynnowie do dziś zachowują się tak, jakby zostali w to wszystko wmanewrowani.
Przeżyłam z nimi rok żałoby. Nie powiem, bardzo mi było ciężko, ale przez jakiś czas nie miałam ochoty pokazywać się publicznie. Co prawda, poza mną tylko dwie osoby znały okoliczności śmierci mojego męża, ale najpewniej wielu miało na ten temat swoje przypuszczenia. Tak się bowiem składa, że mój mąż zmarł nieco ponad rok temu... w łóżku swojej kochanki.
Podczas przyjęcia odbywającego się w domu.
W naszym domu.
Uroczy człowiek.
Zerknęłam na suknię, którą miałam włożyć na wieczór – w odcieniu królewskiego błękitu. Nareszcie w moim życiu znów pojawią się kolory. Okres żałoby dobiegł końca.
Zapukawszy do drzwi, moja służąca Bridget niemal niepostrzeżenie wślizgnęła się do garderoby.
– Czy jest pani gotowa ubierać się na kolację, milady? – Gdy spojrzała na suknię leżącą na łóżku, w jej oczach zalśniła radość. – Wybrała pani błękit?
– To mój pierwszy akt wolności. – Uśmiechnęłam się.
– Całym sercem to popieram.
Odwróciła mnie i zabrała się do rozpinania guzików mojej sukni. Dłonie miała tak wprawione w tej czynności, że po kilku minutach mogłam podziwiać swoją sylwetkę w błękicie. Całe szczęście, że to tak krótko trwało, bo nastał już wieczór i w pokoju zapanował chłód. Bridget okryła szalem moje dość mocno odsłonięte ramiona i gestem wskazała miejsce przy toaletce. Miałam usiąść, żeby mogła mnie uczesać.
– Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wcześniej widziała to zdjęcie – powiedziała, wyjmując wsuwki i układając loki.
– Przygotowywałam rzeczy do spakowania. – Uniosłam z toaletki fotografię. – Zostało zrobione bardzo dawno. Rose jest malutka, więc zapewne jakieś siedem lat temu.
Uśmiechnęłam się na widok znajomych twarzy. To był portret rodzinny, wykonany z udziałem rodziców Reggiego. Przeżyłam z tą rodziną wiele miłych chwil, zawsze się zresztą dla nich starałam. Uważam, że wcale nie wyszli tak strasznie na tym, że mnie przyjęli do swojego grona. Urody mi nie brak, po ojcu odziedziczyłam wysoki wzrost i ciemne włosy, po matce zaś jasną cerę i niebieskie oczy. Nic mi za bardzo nie odstaje, ani broda, ani nos, ani zęby. No i potrafię się zachowywać jak na hrabinę przystało. Matka dbała o to, odkąd skończyłam dziesięć lat. Nawet dziecko tej rodzinie ofiarowałam. Owszem, tylko córkę, ale dziedzica też bym chętnie sprowadziła na świat, gdyby Reggie wykazał większe zainteresowanie.
Pomimo tych miłych wspomnień codzienne życie z tą rodziną stało się dla mnie nie do zniesienia. Najwyższy czas na nowe otwarcie.
– Czy tak będzie dobrze, milady?
Odstawiłam zdjęcie na stolik i zerknęłam w lustro. A zaraz potem spojrzałam jeszcze raz.
– Ależ to drobiazgowo wyrzeźbione!
Bridget przygryzła wargi.
– Do tak modnej sukni trzeba było dobrać odpowiednio modne uczesanie – powiedziała i skinęła głową, jasno dając mi w ten sposób do zrozumienia, że nie ma tu pola do dyskusji.
– Tylko że takie ono jakieś... wysokie...
– Wyżej wznosząca się głowa dodaje pewności siebie.
To załatwiało sprawę.
– Dziękuję ci, Bridget. Fryzura idealna. – Kątem oka sprawdziłam godzinę. – Na mnie jeszcze za wcześnie, ale ty idź już, bo zapewne czeka na ciebie kolacja. Ja tu zostanę i zbiorę parę swoich rzeczy.
Służąca dygnęła i wyszła, a ja niespiesznie rozglądałam się wokół siebie. Co mam stąd zabrać, gdy się będę wyprowadzać? Które spośród moich sprzętów mój szwagier i szwagierka uznają za wyposażenie domu? Marzyłam o wyprowadzce od blisko roku, ale do planowania za bardzo się nie przyłożyłam. Powstrzymywała mnie przed tym pewnie niepokojąca myśl, że nie zdołam się samodzielnie utrzymać i będę się musiała wyrzec tego szalonego marzenia. Tylko Bridget wiedziała, co zamierzam, bo w zeszłym tygodniu towarzyszyła mi podczas podróży do Londynu. Wybrałam się tam pod pozorem jakichś ważnych spraw do załatwienia. Podczas trzydniowej wyprawy spotkałam się z prawnikiem, który mnie umówił z agentem pośrednictwa w obrocie nieruchomościami. Obejrzałam pięć domów, z których cztery znajdowały się zdecydowanie poza zasięgiem moich możliwości.
Jeden wszakże okazał się spełnieniem moich marzeń. W tym momencie wreszcie do mnie dotarło, że to się da zrobić, o ile oczywiście mój szwagier i szwagierka nie będą zanadto oponować. Bridget obiecała mi, że dochowa tajemnicy, ale nie zdziwiłabym się, gdyby kilku służących znało już moje zamiary. Wiedziałam, że Graham i Delia muszą zostać poinformowani o sprawie, zanim komuś coś się wymsknie.
Zamrugałam kilka razy powiekami. Ależ tu ciemno! Podeszłam do stolika nocnego i podkręciłam knot w lampie parafinowej. Już lepiej. Pokój oświetlony z jednej strony lampą, a z drugiej płonącym w kominku ogniem urzekał teraz ciepłotą barw.
No cóż... Rzeczy osobiste zamierzałam zabrać, to nie podlegało w ogóle dyskusji. Odzież. Biżuterię. Spojrzałam na sprzęty na toaletce: szczotka, grzebień i lustro dekorowane srebrem, kryształowe buteleczki i flakoniki. To wszystko należało do mnie, co do tego nie było najmniejszych wątpliwości. Odwróciłam się i przeniosłam wzrok na łóżko z baldachimem. Miało przepięknie rzeźbiony zagłówek i podnóżki z palisandru. Smutno mi się robiło na myśl o tym, że przyjdzie mi się z nim rozstawać, ale choć za nie zapłaciłam, nie miałam ochoty kruszyć kopii ze szwagrostwem, żeby je zabrać. Przesunęłam za to dłonią po miękkiej jedwabnej narzucie. Postanowiłam: ona jedzie ze mną.
Katalogowanie mojego stanu posiadania przerwały mi głosy. W gabinecie mojego szwagra, znajdującym się bezpośrednio pod moją sypialnią, ktoś rozmawiał – i mówił coraz głośniej. Znieruchomiałam i nasłuchiwałam stłumionych słów, jakbym spodziewała się za chwilę usłyszeć swoje imię. O, proszę! Oczywiście, że ta rozmowa dotyczy mnie. Oni zawsze rozmawiali o mnie.
Przeszłam na drugą stronę łóżka i odchyliłam róg zabytkowego dywanu z Aubusson. Tuż przy ścianie w podłodze znajdował się otwór o średnicy sześciu cali. Łączył się z identycznym otworem w ścianie gabinetu Grahama za pomocą metalowej rurki. To była pozostałość po nieudanej próbie założenia instalacji gazowej w sypialniach. Wykonawcy ostatecznie nie dokończyli dzieła, ponieważ dowiedzieli się, że Graham nie zamierza im zapłacić w uzgodnionym terminie. Może zresztą w ogóle nie zamierzał im płacić... Dom ostatecznie pozostał zimny, ale rurociąg świetnie się sprawdzał jako narzędzie podsłuchowe. Graham zasłonił otwór fotografią swoich synów, która jednak nie tłumiła dźwięków.
Trochę się musiałam wysilić, żeby w swojej wąskiej sukni nachylić się nad otworem. Tak, wiem, że damie nie przystoi podsłuchiwać cudzych rozmów, ale upatrywałam w tym formę samoobrony. Przez ostatni rok Graham i Delia, mój szwagier i jego żona, knuli najróżniejsze intrygi – niezmiennie zakładając, że mogą wykorzystywać moje pieniądze na potrzeby ich realizacji. Gdy więc mówili o mnie, słuchałam. Przezorny zawsze ubezpieczony. Nachyliłam się mocniej nad otworem i zmarszczyłam nos, bo powietrze w rurze pachniało stęchlizną.
– Balkony na północnej ścianie się sypią, Grahamie. – Rozpoznałam głos Delii. – Nie możemy przyjmować gości, dopóki nie zostaną zreperowane.
Graham wymamrotał coś o żałobie, a ja wyobraziłam sobie, jak Delia w tym momencie wywraca oczami.
– Grahamie, czy ty naprawdę w ogóle nie zaglądasz do kalendarza? Dla nas żałoba już dawno się skończyła. Jeśli nie sprowadzimy robotników w najbliższym czasie, nie uda się zakończyć remontu przed nastaniem lata.
Usłyszałam trzeszczenie fotela. Najpewniej Graham odłożył w końcu to, czym się dotąd zajmował, żeby ustosunkować się jakoś do pretensji żony.
– Moja droga, nie stać nas na takie naprawy. Nie wiem nawet, czy na podejmowanie gości nas stać. Nie teraz. Nie tego lata. Musisz być cierpliwa.
– Ani myślę czekać. Ty twierdzisz, że musimy czekać, aż się te twoje inwestycje zwrócą, ale zanim to się stanie, z domu nie zostanie ogień na płomieniu.
Uniosłam głowę znad otworu i powtórzyłam w myślach jej słowa. Ogień na płomieniu... Coś tu się nie zgadzało. Widocznie oddaliła się od otworu, gdy to mówiła. Wiadomo, ten system nie działał idealnie. Masując obolały kark, próbowałam odgadnąć, co ona mogła mieć na myśli. Czasem się zastanawiałam, czy warto się narażać na takie niewygody tylko po to, żeby ich posłuchać. Chwila, chwila! Z domu nie zostanie kamień na kamieniu, to ona musiała powiedzieć. Parsknęłam cicho. Dużo mu już do tego stanu nie brakowało.
Znów przyłożyłam ucho do podłogi, żeby posłuchać dalszego ciągu rozmowy.
– Ona ma pieniądze, Grahamie. – To zapewne było o mnie. – Gdyby zaś jej się kiedyś skończyły, zawsze może poprosić ojca o więcej.
– Owszem, ale ja i tak chcę poprosić o pewną kwotę. Niezbyt by nam się to przysłużyło, gdybyśmy prosili oboje.
Wielkie nieba, oni mówią o mnie tak, jakbym była bankiem. Graham wyjaśnił żonie, że chciałby przetestować jakieś innowacyjne rozwiązania rolnicze. Biedna Delia. Tak marzyła o tym, żeby być wielką panią na włościach, a tu zły los na każdym kroku rzucał jej kłody pod nogi. Najpierw była zbyt biedna, żeby poślubić najstarszego syna, i musiała zadowolić się młodszym. Potem gdy wreszcie została hrabiną, okazało się, że stara posiadłość podupada, a jej skarbiec świeci pustkami.
– O drobną sumę na remont domu na pewno moglibyśmy poprosić. Jak inaczej mielibyśmy dokonać niezbędnych napraw?
– Moje rozwiązanie znasz – powiedział Graham tak cicho, że ledwo go słyszałam. Niefortunnie się to złożyło, bo akurat ich pomysł na wybrnięcie z tarapatów finansowych chętnie bym poznała.
– Nawet nic nie mów – zrugała go Delia, jakby chciała każdą kolejną sylabą wbić mu szpilę. – Już ty dobrze wiesz, co ja myślę o twoim rozwiązaniu.
Och! Skoro Delii się ten plan nie podobał, to zapewne zakładał jakieś ograniczenie jej wydatków – żeby on mógł dalej topić pieniądze w utrzymaniu posiadłości.
Usłyszałam skrzypienie drzwi, potem kroki, a następnie szelest sukni w pobliżu łóżka.
Dobry Boże, to w moim pokoju! Gwałtownie odchyliłam głowę, jednocześnie usiłując się podnieść. Nagłość tego ruchu spowodowała jednak, że przewróciłam się na bok i rozpłaszczyłam na podłodze. Jenny, jedna z pokojówek, upuściła pościel, którą przyniosła, i rzuciła się, żeby pomóc mi wstać.
– Przepraszam, że pani przeszkodziłam, milady – powiedziała, podając mi rękę, żebym się mogła na niej wesprzeć. – Widziałam Bridget na dole i pomyślałam, że pani już zeszła na kolację.
Ależ upokorzenie! Z uchem przy podłodze i dolną częścią pleców w górze musiałam wyglądać jak gąsienica. Wstałam i usiłowałam odzyskać resztki godności, a najlepiej jeszcze jakoś się wytłumaczyć. Zauważyłam, że Jenny wpatruje się w otwór w podłodze. Była młoda i trzpiotowata, na pewno lubiła sobie poplotkować. Czy mogłam ją jakoś powstrzymać przed rozpowiadaniem o tej sprawie?
– Jenny, być może ktoś ci już w kuchni zdążył wspomnieć, że się przenoszę do miasta. Nie chciałabyś przypadkiem jechać ze mną? Zapewniam dobre wynagrodzenie.
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy i energicznie pokiwała głową.
– Świetnie. – Uśmiechnęłam się do niej, zastanawiając się nad jej kwalifikacjami. W sumie mogło być gorzej. – To rozwiń, proszę, na powrót ten dywan, a o szczegółach porozmawiamy jutro. Tylko do tego czasu ani słowa o moich planach.
Dziewczyna nachylała się właśnie, żeby wykonać polecenie, gdy rozległ się gong wzywający na kolację. Wygładziłam suknię i podeszłam do toaletki, żeby sprawdzić, czy moja fryzura nie ucierpiała za bardzo. Zrobiłam głęboki wdech. Spodziewałam się, że szwagier i szwagierka będą zaskoczeni moją decyzją o przeprowadzce i spróbują mnie powstrzymać. Nie liczyłam na miłą atmosferę przy kolacji.
Delia od razu zwróciła uwagę na moją kreację. Gdy tylko przekroczyłam próg bawialni, w której rodzina miała w zwyczaju zbierać się przed kolacją, z aprobatą skinęła głową.
– Frances, jaka urocza nowa suknia. Dobrze cię widzieć bez żałoby. Czyż nie, Grahamie?
Zerknęłam w kierunku szwagra pochłoniętego nalewaniem drinków i puszczaniem mimo uszu uwag swojej żony. Chodziło przecież nie tylko o to, że rodzina zakończyła właśnie okres żałoby, ale również i o to, że wydawałam pieniądze na własne potrzeby.
Zamrugałam i przeniosłam wzrok z powrotem na Delię. Była ode mnie niższa o cal czy dwa, co nieodmiennie przyjmowałam z zaskoczeniem, bo z racji niezwykłej szczupłości moja szwagierka sprawiała wrażenie wysokiej. Walory kamuflażowe miały również jasne loki, sercowaty kształt jej twarzy i serdeczny uśmiech. Skutecznie skrywały duszę zawziętego wojownika. Delia budziła postrach wśród naszych dzierżawców i mieszkańców wioski, ale gdy ja dołączyłam do rodziny i próbowałam znaleźć sobie w niej miejsce, wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. Lubiłam ją, nawet pomimo tego, co podsłuchałam w trakcie rozmowy, pomimo jej bezkrytycznego przywiązania do moich pieniędzy i tego domu, który był przecież studnią bez dna. Ona się nie poddawała nawet w niesprzyjających okolicznościach.
– Cieszę się, że ci się podoba. – Uścisnęłam jej dłoń i czekałam, aż Graham do nas dołączy.
Bawialnia miała oświetlenie gazowe, ale lampy świeciły słabo. Ciemne, ciężkie meble i dywany, świetność mające już dawno za sobą, tylko wzmacniały wrażenie ponurości. Swego czasu po długiej batalii przeforsowałam wymianę zasłon na lżejsze, które za dnia wpuszczały do środka promienie słońca. Wraz z nastaniem wieczoru przed mrokiem nie było już jednak ratunku.
Graham podszedł do mnie i podał mi kieliszek z sherry. Gdy się do niego odwróciłam, dostrzegłam za oknem rusztowanie. Przeszło mi przez myśl, że być może Delia zatrudniła już kogoś do naprawy balkonów. Biedny Graham.
Odrzucając tę myśl, uśmiechnęłam się do szwagra i szwagierki.
– Obawiałam się, że zdjęcie przeze mnie żałoby może was nieprzyjemnie zaskoczyć, ale minął cały rok. Uznałam, że to już pora. Podczas zeszłotygodniowego wyjazdu do Londynu zamówiłam kilka strojów.
– Kilka strojów – powtórzyła Delia, wymownie zerkając na męża.
Ja również na niego spojrzałam. Z jego nijakiej twarzy niczego nie dało się wyczytać. Nie można by go było nazwać nieatrakcyjnym, ale urok osobisty rodziny odziedziczył jednak Reggie. Graham ustępował swojemu bratu pod każdym względem. Włosy miał bardziej w kolorze piasku niż złotej słomy, wzrostu był przeciętnego, budową ciała też się nie wyróżniał. Na plus można by mu poczytywać co najwyżej, że zachowywał się bardziej odpowiedzialnie niż Reggie i szczerze troszczył się o swoją żonę. Za to go akurat ceniłam.
Nie siadaliśmy, tylko ustawiliśmy się w przejściu i gawędziliśmy o błahostkach. Wkrótce miał się odezwać drugi gong, więc żadnej konkretniejszej rozmowy nie było sensu zaczynać. Na sygnał przeszliśmy do jadalni jak dobrze wyszkolone psy gończe, nawykłe do reagowania na dźwięk rogu.
– Zapewne zauważyłaś, że przygotowujemy się do kolejnego etapu prac remontowych – powiedziała Delia, gdy lokaj pomagał jej zająć miejsce u szczytu masywnego stołu.
Służący czym prędzej przeszedł do jego środkowej części, gdzie ja czekałam na niego przy swoim krześle.
– Pojawienie się rusztowania rzeczywiście zdaje się zapowiadać prace remontowe – odezwałam się na tyle głośno, żeby mnie było słychać na obu krańcach stołu. Odczekałam chwilę, aby moje słowa wybrzmiały pod kasetonowym sufitem. Jakież to absurdalne, pomyślałam, że spożywamy kolację z taką celebrą, gdy jest nas tylko troje. Mierzący dziewięć stóp mahoniowy stół, na nim świece i stroiki z kwiatów... Piękne to, ale właściwie komu ma zaimponować? – A duży to projekt?
Delia przyłożyła dłoń do piersi, teatralnie wzdychając.
– Remonty zawsze okazują się większe, niżby się człowiek spodziewał, ale szacowne stare mury, takie jak te, wymagają przecież sporych wysiłków konserwatorskich.
– Nie wiem, czy wiesz, liczą już sobie dwieście lat – dodał Graham ze swojego krańca stołu.
Doskonale znałam wiek tego budynku, nie raz i nie dwa na własnej skórze przekonałam się, że przydałby się w nim remont. Uśmiechnęłam się ze zrozumieniem. Lokaj podał zupę, więc na chwilę przerwaliśmy rozmowę. Gdy obchodził stół z tacą, w jadalni rozbrzmiewał tylko stukot jego obcasów o marmurową posadzkę.
– No cóż – ciągnęła Delia pomiędzy łykami bulionu. – Graham i ja chcielibyśmy przywrócić posiadłości jej dawny blask.
– Kiedyś, kochanie, kiedyś. – Graham próbował przywołać ją do porządku. – Na razie zastrzyku gotówki wymaga gospodarstwo. – Zwrócił się do mnie. – Jako starsza hrabina z pewnością się ze mną zgodzisz. Ostatecznie nadal należysz do tej szacownej rodziny.
Musiałam się bardzo wysilić, żeby się nie skrzywić na dźwięk tego tytułu. To był kolejny balast, który pozostawił mi po sobie Reggie.
Gdy się z tej myśli otrząsnęłam, dotarło do mnie, że oni się nadal kłócą o moje pieniądze. Wydawało im się oczywiste, że starsza hrabina – jako jedyna osoba dysponująca w rodzinie jakimikolwiek pieniędzmi – po prostu za wszystko zapłaci. Niedoczekanie! Mój wzrok powędrował w kierunku kredensu, przy którym Crabbe, kamerdyner, przelewał do karafki wino dobrane do następnego dania. Lokaj stał w pobliżu, czekając na nakrycia po zupie. W zasadzie nie wypadało poruszać tematów finansowych w ich obecności, gdybym wszakże nic w tym momencie nie powiedziała, szwagier i szwagierka domniemywaliby, że przystałam na ich propozycje. Zamierzałam wstrzymać się do czasu, aż służba opuści jadalnię, ale w tej sytuacji nie miałam wyboru.
– Nie ma nic droższego memu sercu niż pomoc rodzinie, ale obawiam się, że mam teraz inne wydatki.
Z twarzy Delii zniknął nagle przymilny uśmiech.
– Cóż to takiego może być, moja droga?
Już od tygodnia wyczekiwałam stosownej okazji, żeby im powiedzieć o moich zamiarach. Teraz cieszyłam się tym bardziej, że przy okazji pokrzyżowałam im szyki.
– No cóż, mam ekscytujące wieści... – Zrobiłam pauzę, aby przenieść na chwilę wzrok na Grahama, a potem znów skierować go w stronę Delii. – Podczas zeszłotygodniowego pobytu w Londynie wynajęłam dom.
Delia otworzyła szeroko usta ze zdumienia, a Graham się zakrztusił. Gdy na niego spojrzałam, ocierał właśnie usta serwetką. Oddychał, uznałam więc, że nie ma się czym martwić.
– Zamierzasz wynająć dom na czas trwania sezonu towarzyskiego, tak?
– Otóż nie. Wykupiłam wieloletnią dzierżawę. Do końca umowy pozostało jeszcze osiemdziesiąt lat, więc musiałam wyłożyć z góry sporą kwotę, ale mój prawnik świetnie sobie poradził podczas negocjacji i teraz... dom należy do mnie. – Niemal wyśpiewałam te słowa.
Graham przyglądał mi się, jakby nie do końca mnie zrozumiał.
– Dom, powiadasz? Dom?
– Właśnie tak! – Klasnęłam w dłonie, starając się zapanować nad ekscytacją. Może jednak niepotrzebnie się starałam? Wychyliłam się w jego stronę. – Zanim cokolwiek powiesz, mój druhu, chciałabym, żebyś wiedział, że znakomicie tolerowałeś moją obecność i nigdy nie dałeś mi w żaden sposób odczuć, że przeszkadzam. Teraz jednak tytuły hrabiego i hrabiny Harleigh należą do was, nie ma więc powodu, abym tu dłużej pozostawała. Dla mnie nadszedł czas na coś nowego. Przez ten ostatni rok okazałeś mi wiele serca, ale za nic w świecie nie chciałabym ci się dłużej narzucać.
No to masz, Grahamie!
– Ale dom? To takie koszty!
– Grahamie! – Delia zmarszczyła czoło i próbowała go przywołać do porządku. – Pas devant les domestiques.
Zanurzyłam łyżkę w zupie, ukrywając uśmiech za kłębami wonnej pary. Nie przy służbie. Toć właśnie dlatego Delia poruszyła temat akurat w tym momencie. Jakże się cieszyłam, że mogę wykorzystać jej sztuczkę przeciwko niej. Jakżeby mogli – przynajmniej na razie – szczerze dać wyraz temu, co myślą o mojej wyprowadzce?
– Moim losem się martwić nie musisz, Grahamie – powiedziałam. – Ojciec zabezpieczył mnie na tyle dobrze, że zdołam zapewnić dom mojej córce. Na tym się przecież powinnam teraz skupić. Muszę żyć dalej swoim życiem, a wam pozwolić żyć waszym.
Zwątpiłam nieco, gdy zobaczyłam, jak bardzo Graham poczerwieniał. Wielkie nieba, zapomniałam, że on ma słabe serce. Że też o tym nie pomyślałam, zanim naraziłam go na taki wstrząs! Bynajmniej nie miałam zamiaru wysyłać go na tamten świat.
Graham zmarszczył brwi i wodził wzrokiem za lokajem, który zbierał głębokie talerze po zupie. Zastanawiał się zapewne, co powiedzieć. Ubiegła go jednak Delia:
– A czy przenosiny do miasta to na pewno dobry pomysł dla ciebie i Rose? Oczywiście nie pytam po to, żeby cię odwieść od tego pomysłu.
Oczywiście, że nie. Która pani domu chciałaby, żeby poprzednia pani tego domu latami w nim pomieszkiwała? Moja obecność uwierała Delię, odkąd rok temu wprowadzili się tu z Grahamem. Lata całe zabiegałam o to, aby zaskarbić sobie lojalność ludzi zatrudnionych w posiadłości Harleigh, a oni teraz niezbyt chętnie przenosili swoje względy na jej osobę. Raz po raz oficjalnie upominałam służbę i najemców, żeby z różnymi sprawami zwracali się do niej, ale oni ze swoimi pytaniami i problemami cały czas przychodzili do mnie. Zapewne dlatego, że nieoficjalnie ich do tego zachęcałam.
Teraz w jej głowie toczyła się bitwa, w której ścierały się ze sobą dwa pragnienia: statusu i pieniędzy. Liczyłam na to, że ona mnie w tym moim przedsięwzięciu wesprze – że zapragnie wreszcie być jedyną hrabiną w tym domu, a tym samym jego prawowitą i niekwestionowaną panią. Musiała jednak zdawać sobie sprawę, że po wyprowadzce znacznie trudniej będzie wyciągnąć ode mnie jakiekolwiek pieniądze.
Rozstrzygnięcia tej potyczki nie potrafiłam przewidzieć, ale uznałam za stosowne przyczynić się do wersji pomyślnej dla mnie.
– Będzie nas dzielić tylko krótka podróż pociągiem, Delio – powiedziałam. – Będziemy się spotykać podczas sezonu towarzyskiego w mieście.
Lokaj nachylił się u jej boku, żeby postawić przed nią półmisek z głównym daniem. Bacznie przyglądając się niewinnemu uśmieszkowi na mojej twarzy, nałożyła sobie na talerz kawałek wołowiny.
– Cieszę się, a jakże, że jesteś zadowolona – rzekła w końcu – choć ja bałabym się mieszkać sama. Mam tylko nadzieję, że wybrałaś porządną okolicę.
Miałam ochotę zerwać się z krzesła i wiwatować. Nawet jeśli bitwa się jeszcze nie skończyła, to pierwszy przyczółek został zdobyty!
– W Belgravii, na Chester Street. Z dala od wszelkiego elementu przestępczego. Przenosimy się tam w przyszłym tygodniu, zaraz po Wielkanocy. A skoro już o tym mowa, chciałabym zabrać ze sobą kilka mebli.
– Oczywiście. Znane sprzęty na pewno pomogą ci oswoić nowy dom – przytaknęła. – Zrób mi może listę i podaj adres, a ja zorganizuję przewóz rzeczy.
W tym momencie czerwona dotąd twarz Grahama zzieleniała, ale on sam nic już więcej nie powiedział. Nie odezwał się ani słowem do końca kolacji i tylko cały czas wpatrywał się we mnie i Delię, gdy prowadziłyśmy konwersację. Coś mi podpowiadało, że za łatwo to poszło, ale w tym momencie byłam zbyt szczęśliwa, żeby sobie tym zaprzątać głowę.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------