Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Poradnik umierania dla początkujących Kilka depesz z niespodziewanie jasnego, intensywnego i granicznego okresu życia - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
12 marca 2025
2999 pkt
punktów Virtualo

Poradnik umierania dla początkujących Kilka depesz z niespodziewanie jasnego, intensywnego i granicznego okresu życia - ebook

Jak oswoić lęk przed śmiercią i lepiej żyć.

Gdy czterdziestosześcioletni Simon dowiaduje się, że pozostało mu kilka miesięcy życia, ku własnemu zdumieniu odkrywa, że pozytywne spojrzenie na ludzkie istnienie pomaga całkowicie zaakceptować nieistnienie.

Z niespodziewanym poczuciem humoru autor wylicza powody, dla których nie ma sensu obawiać się śmierci. Zachęca do rozmawiania o niej w zwykły, codzienny sposób. Odkrywa, że przygotowywanie się i akceptacja pomagają cieszyć się życiem, przedkładać rzeczy ważne nad błahe i znaleźć w sobie więcej empatii dla innych.

Poradnik umierania dla początkujących to książka bardzo pomocna. Z unikatowej perspektywy osoby umierającej dowiadujemy się, jak się wobec niej zachowywać, w czym możemy ją wesprzeć, czego unikać, kiedy wykazać się cierpliwością, a kiedy stanowczością, czy możemy z niej zażartować albo się na nią zezłościć.

O życiu w obliczu śmiertelnej choroby Simon Boas napisał trzy teksty dla lokalnej prasy. Jeden z nich stał się wiralem, został przedrukowany w „Daily Telegraph”, „Spectator” i „Daily Mail” oraz odczytany w BBC Radio 4. Miliony internautów podzieliły się nim w mediach społecznościowych. Simon otrzymał tysiące e-maili od ludzi z całego świata z podziękowaniami za to, że przypomniał im o docenianiu życia.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-838-0227-5
Rozmiar pliku: 552 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dedykuję tę książkę ukochanej żonie Aurélie,

rodzicom – Anthony’emu i Sarah –

oraz siostrze Julii

Przedmowa

Podstawę tej niewielkiej książki stanowią trzy artykuły, które napisałem dla lokalnej gazety „Jersey Evening Post” między tym, jak zdiagnozowano u mnie zaawansowanego raka gardła (latem 2023 roku), a moją śmiercią (spodziewam się jej w ciągu kilku następnych tygodni).

Miałem wielkie szczęście, że drugi artykuł stał się viralem i trafił do milionów ludzi na całym świecie. Tekst opublikowały „Spectator”, „Daily Telegraph” i „Daily Mail”. Na antenie 4 Radia BBC przeczytałem go w audycji Broadcasting House. Otrzymałem potem wiele pięknych, wzruszających wiadomości. Ludzie życzyli mi wszystkiego najlepszego lub pisali, że moje słowa im pomogły. Niektórzy byli w podobnej sytuacji i szukali otuchy w myśli, że można podchodzić do śmierci ze spokojem i akceptacją. Inni prowadzili intensywne, zdrowe życie i dziękowali za przypomnienie, że jest ono niesamowitym, nieprawdopodobnym darem, i jeśli właśnie na tym się skupimy, będziemy mniej się martwić o rzeczy w zasadzie nieistotne, zajmujące nam zwykle większość każdego dnia. Kilka osób wyznało, że zainspirowałem je do naprawienia lub zakończenia pewnych relacji, że rzuciły pracę, a nawet zdecydowały się sprzedać dom i wyruszyć na poszukiwanie przygód.

Miałem nadzieję, że dostanę więcej czasu na rozwinięcie tych artykułów w dłuższą formę, ale niestety rak okazał się bardziej energiczny i zmotywowany niż ja. Częściowo powodem jest moja mistrzowska wręcz zdolność do prokrastynacji – w żaden sposób nieosłabiona, jak odkryłem, przez to, że deadline był tak ewidentnie bliski i definitywny – ale głównie dlatego, że ostatnie dni wolałem spędzać na słońcu, popijając białe wino z moją niezwykłą żoną. Udało mi się jednak rozszerzyć kilka wątków poruszonych w artykułach. Przede wszystkim starałem się rozważyć i zebrać rzeczy, które dały mi tak wielkie poczucie spokoju i satysfakcji, oraz pokazać, dlaczego umieranie w wieku czterdziestu sześciu lat naprawdę nie jest takie złe. To krótki i niejednolity tekst – do Montaigne’a mi daleko – ale mam nadzieję, że w pewien sposób oddaje obraz tego, jak podchodziłem do choroby i śmierci, a może po części wyjaśnia, że jednak da się „wejść łagodnie do tej dobrej nocy”, jednocześnie żyjąc i kochając życie w najpełniejszym sensie tych słów.

Zawarłem w książce także wskazówki, jak się zachowywać w obecności umierających. Wiele osób nie ma pojęcia, co robić, dlatego zdarza się, że mówią coś, co nie pomaga, a nawet sugeruje brak wrażliwości. Jednak najgorsze są sytuacje, gdy ktoś się martwi, że postąpi niewłaściwie, więc postanawia w ogóle nie nawiązywać kontaktu. Mam nadzieję, że moje drobne rady temu zapobiegną.

Wybrałem tytuł Poradnik umierania dla początkujących, bo zamierzałem napisać o kilku rzeczach, które – przynajmniej mnie – nieco uprościły całą tę drogę i sprawiły, że koniec zdaje się mniej przerażający. Choć może to głupi tytuł. Ze wszystkich jego słów jedynym naprawdę trafnym jest chyba „początkujący”. Niezależnie od tego, jak dużo wiedzielibyśmy czy myślelibyśmy o śmierci, kiedy nadchodzi nasza kolej, wszyscy jesteśmy początkujący. A ja zdecydowanie czuję się nowicjuszem, więc aroganckie z mojej strony jest twierdzenie, że będzie to poradnik. To po prostu kilka przypadkowych depesz z linii frontu, z niespodziewanie jasnego, intensywnego i granicznego okresu życia.

Właśnie z tego powodu książka tylko częściowo opowiada o umieraniu. Mam nadzieję, że i dla ciebie będzie to przede wszystkim rzecz o życiu i o tym, jak można żyć. Odkryłem bowiem pewien paradoks, że pozytywny stosunek do ludzkiego istnienia pomaga mi całkowicie zaakceptować nieistnienie. Teraz nie myślę już nawet o nich jak o przeciwieństwach. I oczywiście biorę pod uwagę opcję, że „my” nie przestajemy istnieć, gdy przestają istnieć nasze ciała – to wręcz opcja bardzo realna – tylko nikt z nas nigdy się tego nie dowie. Wszystkie „pewniki” przedstawiane przez naukę czy religię opierają się jednak na wierze w coś niepoznawalnego i niemożliwego do udowodnienia. I tak właśnie powinno być.

Poważnie rozważałem tytuł Morfina i muscadet, ponieważ to one wiernie towarzyszyły mi w ostatniej podróży, zwłaszcza odkąd postanowiłem zrezygnować z agresywnej chemioterapii, którą mi proponowano. Mojej teorii, że ktoś powinien przeprowadzić badania kliniczne nad korzyściami zażywania morfiny i wina przez śmiertelnie chorych, lekarze nie przyjęli z entuzjazmem, ale kiedy już zdecydowałem, że mam dosyć tradycyjnych metod leczenia, odkryłem, że opiaty i wytrawne białe wino pomagają mi przetrwać znacznie skuteczniej niż poparzenia i niekończące się porcje trucizny.

Chciałem również sprawić, by w gruncie rzeczy była to książka lekka. Kocham życie. Zawarte w drugim artykule skromne przechwałki na temat tego, jak je spędziłem, to tylko częściowa – i mocno ocenzurowana – lista moich pasji i głupot. (Nadal jestem policjantem ochotnikiem w Jersey, choć od dawna nie miałem okazji poczuć ekscytacji płynącej z zajmowania się drobnymi wypadkami samochodowymi, uciekającymi końmi i niebezpiecznie zwisającymi gałęziami). Kocham moją żonę i rodzinę, przyjaciół, pracę i hobby, a także kudłatego owczarka francuskiego. Uwielbiam przygody, biesiady i śmiech z własnych żartów; uwielbiam serowe fondue, krzyżówki, ogniska, wiersze, kiepskie dowcipy i skręcane papierosy; uwielbiam słodki zapach jaworów na wodnych łąkach jesienią.

Żałuję, że w wieku czterdziestu sześciu lat zostawiam to wszystko i tysiące innych rzeczy dających mi radość. Jednak nie jestem z tego powodu przygnębiony. Przede wszystkim czuję wdzięczność, że miałem gigantyczny fart i w ogóle żyłem. To, że ludzie są ludźmi, a ty jesteś sobą, zależy od serii niewiarygodnych zbiegów okoliczności. Szczęśliwie widziałem też – czasami w potwornych okolicznościach, podczas trzech lat spędzonych w Gazie – jak pełni miłości, bezinteresowni i z gruntu dobrzy są nasi bliźni. Każdy po prostu daje z siebie wszystko i każdy jest niezwykle cenny.

Istnieje wiele powodów, dla których nie należy się obawiać śmierci, i mam nadzieję, że dzięki tym artykułom i przemyśleniom wpuścisz ją trochę do swojego życia. Rozmawianie o śmierci, przygotowywanie się na nią i zaakceptowanie pomogły mi bardziej cieszyć się życiem, zacząłem przedkładać rzeczy ważne nad błahe i mam więcej empatii dla innych, wszyscy próbują przecież znaleźć sens w tej krótkiej wspaniałej podróży. W ostatnich tygodniach, na finałowym etapie, dostałem od grupy świetnych ludzi również znaczącą pomoc praktyczną.

Zespół opieki paliatywnej w Jersey Hospice jest niesamowity i tak długo, jak to było możliwe, pomagał mi funkcjonować bez nadmiernego bólu. Trzymali mnie z dala od szpitala, dopóki się dało, i umożliwiali robienie tego, co kocham. Koniec zbliża się szybko i wiem, że kiedy nadejdzie, będę otoczony miłością i dobrym humorem (oraz rodziną, włączając w to psa). Przez większość życia pracowałem dla organizacji charytatywnych i mam ogromne szczęście, że otrzymałem możliwość akurat takiego odejścia, wciąż dostępną tylko dla stosunkowo niewielu. Dlatego część tantiem z tej książki zostanie przekazana organizacjom zajmującym się opieką paliatywną, zwłaszcza tym starającym się podnieść jej standard tam, gdzie jest to najbardziej potrzebne.

Dużo szczęścia na twojej własnej drodze, długiej czy krótkiej! Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze, wszystko będzie do cna dobrze!

Simon

Trinity, Jersey

czerwiec 2024Artykuły z „Jersey Evening Post”

Przedrukowane za zgodą gazety

RAKOWE PINGWINY

Tekst opublikowany 11 września 2023 roku

Niedawno poinformowano mnie, że muszę jechać na biegun południowy, czy mi się to podoba, czy nie. Jedynie tą metaforą potrafię opisać to, co przydarzyło mi się w ciągu ostatnich kilku tygodni. Mniej więcej w połowie deszczowego lata zdziwiony lekarz potwierdził, że dziwne guzy w mojej szyi to przerzuty raka płaskonabłonkowego, a powodem trwających od roku problemów z przełykaniem jest nowotwór gardła. („Mówiłem, że jestem chory”, jak napisano na nagrobku Spike’a Milligana).

Zalecono mi sześć tygodni wymagających chemio- i radioterapii, które miały się rozpocząć w połowie września w Southampton. W tej sytuacji najlepszą analogią, jaka przyszła mi do głowy, było zdanie: „Słuchaj, Simon, musisz jechać na biegun południowy”. Wcale nie chcę jechać na biegun południowy, zresztą nie robi się tego przecież tak po prostu. Z drugiej strony w dzisiejszych czasach wielu ludzi się tam udaje i wraca cało, mimo że to niebezpieczne i prawdopodobnie traci się podczas podróży sporo kilogramów (i być może kilka palców u nóg). W każdym razie po drodze zobaczę też kilka ciekawych rzeczy (pingwiny rakowe!), a po powrocie będę lepiej znał siebie samego.

W tej chwili przygotowuję się zatem do nieplanowanej wyprawy. Przekazuję mojej fantastycznej ekipie zadania dyrektora Jersey Overseas Aid, a kolegom z zarządu obowiązki prezesa Jersey Heritage. Zamierzam ze wszystkimi utrzymywać kontakt radiowy, ale muszę pamiętać, że czasami, jeśli znajdę się w szczelinie lodowej, sygnał może zanikać.

Podczas wędrówki na południe na pewno schudnę, więc teraz najadam się na zapas. Podstawę pysznej diety stanowią obecnie Bruno’s Bakery i Parade Kitchen, a wczoraj wieczorem zjadłem ponad kilogram fondue, bijąc tym samym rekord życiowy. Mniej przyjemne jest to, że powinienem rozpocząć podróż tak sprawny fizycznie, jak to tylko możliwe, więc zrobiłem nawet jedną pompkę. Wkrótce zapewne zrobię kolejną.

Wyprawa na biegun południowy jest wyprawą w pojedynkę. Pomaga mi jednak wiele osób. Grupa Cancer.JE zaoferowała sprzęt (telefon z tańszym roamingiem), a nawet gotówkę, jeśli będę jej potrzebował. Organizacja MacMillan Jersey okazała się niesamowicie, onieśmielająco wręcz wspaniała. Odegrała rolę polar outfitters, jeśli mogę korzystać z tej wycieczkowej metafory jeszcze przez kilka akapitów. Dała mi tony mentalnego i namacalnego wsparcia. Przekazała również wszystkie informacje, których bardzo potrzebowałem, a eksperci od kolejnych etapów podróży powiedzieli dokładnie, czego się spodziewać. Nie potrafię nawet wyrazić swojej wdzięczności.

Pomaga mi także wielu mieszkańców tej cudownej wyspy. Rak to rzecz zabawna – bo tak straszna, że wielu ludzi zupełnie nie wie, jak na nią reagować. I choć wylałem ostatnio sporo łez, były to raczej łzy szczęścia wywołane dobrem, jakie mnie otacza, a nie litości nad samym sobą.

Dzięki codziennej pracy w Jersey Overseas Aid od dawna wiem, jak empatycznym i szczodrym miejscem jest Jersey. Czuję wdzięczność wobec każdego, kto się do mnie odezwał, i powstrzymuję ochotę, by na oferty pomocy odpowiedzieć prośbą o wyciśnięcie gruczołów okołoodbytowych mojego owczarka (no dobra, to nieprawda, choć pewnie byście to zrobili, kochani ludzie!). Jeśli was to nie zdołuje, będę od czasu do czasu aktualizował sytuację, przedzierając się przez lodowce i śniegi.

Zamierzam podążać raczej śladami Amundsena, nie Scotta, a wyleczenie z pewnością jest możliwe. Niemniej jednak, ponieważ nowotwór jest dość zaawansowany, muszę przyjąć do wiadomości, że kubeł zimnej wody wyleje mi się na głowę prawdopodobnie wcześniej, niżbym tego chciał. Nie znam dokładnych liczb i w tej chwili nie chcę ich znać. Jednak to bardziej szanse typu „dwa naboje w bębenku”. Może trzy.

W pewnym sensie wszystko to wydaje mi się kosmicznie pechowe i niesprawiedliwe. Mam czterdzieści sześć lat, niewiarygodnie szczęśliwe małżeństwo, uwielbiam swoją pracę i nagle okazuje się, że niedługo przestanę istnieć. Nie będę udawać, że w piosenkach, które śpiewam sobie o czwartej nad ranem, nie pojawia się od czasu do czasu nutka rozżalenia. Muszę przyznać, że o tej porze słyszę też czasami kilka taktów złości: że ponad rok czekałem na diagnozę, że odwoływano badania, że biurokratyczne pomyłki, brak informacji i tak dalej.

Jednak „na tej drodze grozi szaleństwo”, a mnie, przynajmniej w ciągu dnia, udaje się całkiem nieźle wyciszyć złe emocje. Udaje się – choć nie wiem, jakim cudem – nie obwiniać zbytnio siebie samego. Trzy dekady palenia papierosów i kilka okresów picia godnych Churchilla zapewne mi nie pomogły (choć oczywiście innym udaje się bardziej odsunąć w czasie konsekwencje takich działań). Możliwe również, że moja sporadyczna niezdolność do oceny tego, jak bardzo powinienem się martwić o swoje zdrowie, oznaczała, że lekarze nie traktowali nowych dolegliwości wystarczająco poważnie. Niemniej to, że jesteś paranoikiem, nie oznacza wcale, że nie chcą cię dopaść (jak mówi napis na T-shircie), a to, że jesteś trochę hipochondrykiem, nie wyklucza raka płaskonabłonkowego.

Udało mi się więc uniknąć paru oczywistych pułapek – rozżalenia, gniewu, obwiniania – ale jakie to właściwie uczucie tak wyraźnie widzieć nad sobą kostuchę? Cóż, może zabrzmi to jak gadanie wariata, ale w rzeczywistości nie jest tak źle. Tylko jedna rzecz sprawia, że wilgotnieją mi oczy – myśl o bliskich, zwłaszcza ukochanej żonie Aurélie i rodzicach, którzy mnie stracą. Na dźwięk słowa „wdowa” czuję gulę w gardle, a jeszcze gorzej robi się, gdy używam czasownika „owdowieć”. Jednak nie jestem smutny ani się nie boję, powiedziałbym wręcz, że te gówniane prognozy użyźniły trochę trawnik mojego rozwoju osobistego.

Tak więc wybaczcie i przygotujcie się na kilka banałów. Prawdopodobnie już je słyszeliście, a w głębi duszy i tak to wszystko wiecie, ale nasze pędzące życie i mózg skutecznie przysłaniają te myśli. Rak pokazał mi je bardzo wyraźnie.

Przede wszystkim nauczyłem się lepiej ustalać priorytety. Istotne rzeczy: miłość, życzliwość, spełnienie. Nieistotne: pieniądze, pozycja, uznanie. Tak łatwo zapomnieć, że to, co w życiu naprawdę cenne, jest właściwie darmowe. Co więcej, na Jersey jesteśmy realnie bogatsi od innych mieszkańców świata. Mamy zagwarantowany dostęp do mieszkań i wyżywienia, opieki zdrowotnej, edukacji i sprawiedliwych sądów. Możemy się natychmiast skomunikować, z kim chcemy, podróżować w dowolne miejsca na świecie, a w naszych kieszeniach jest cała wiedza ludzkości. Na Jersey żyjemy w jednej z najbardziej opiekuńczych, bezpiecznych i zżytych ze sobą społeczności na świecie. A mimo to biegamy jak chomik w kołowrotku, byle tylko zdobyć więcej, i porównujemy się do tych nielicznych, którzy naszym zdaniem radzą sobie lepiej, a nie do miliardów biedniejszych od nas.

Poza tym o wiele łatwiej jest mi teraz widzieć w ludziach to, co najlepsze. Zwykle i tak chodzę po Saint Helier, głupkowato się uśmiechając, ponieważ jestem beznadziejny w rozpoznawaniu twarzy i wolę wprawić w zakłopotanie obcego, niż urazić znajomego. Jednak odkąd postawiono mi diagnozę, stałem się życzliwszy i bardziej skłonny do wybaczania. Usiądźcie w poczekalni na radioterapii z ludźmi z różnych środowisk, a zdacie sobie sprawę, że znacznie więcej nas łączy, niż dzieli (pomimo wysiłków ruchu woke i ich bratnich dusz, rasistów, próbujących przekonać świat, że jesteśmy bardziej podzieleni niż w rzeczywistości).

Dostrzegajcie drobne akty czułości, stoicki humor, odwagę. Poważna choroba i jej towarzyszka z kosą potrafią wszystkich zrównać, ponieważ każą zdejmować maski i odsłaniają kryjących się pod nimi wrażliwców. Łatwo rozszerzyć tę obserwację poza oddział onkologii i zobaczyć, że naprawdę każdy człowiek po prostu robi na co dzień, co w jego mocy. Nawet kobieta, która zajęła ci miejsce parkingowe, i lekarz, który się upierał, że masz tylko refluks żołądkowy!

Wreszcie, gdy przyszłość jest niepewna, człowiek pełniej żyje teraźniejszością. Oczywiście nadal martwi się o to, co będzie dalej (właśnie nauczyłem się słowa scanxiety oznaczającego strach przed badaniem obrazowym). Jednak doceniam też wiele rzeczy, których w innej sytuacji mógłbym nie zauważyć lub nie byłbym za nie wdzięczny. Szczęśliwy pies tarzający się w trawie, idealny grzyb, naprawdę dobry stilton! Drobiazgi sprawiają mi w tej chwili ogromną przyjemność (Boże, jakże będę tęsknić za serem, kiedy włożą mi sondę). I z drugiej strony: kiedy nie możesz robić planów, rzadziej odczuwasz pokusę, by knuć, zazdrościć lub martwić się o różne sprawy.

Naprawdę żałuję, że nie zrozumiałem tego wszystkiego wiele lat temu. Przy odrobinie szczęścia wyzdrowieję i przez dziesięciolecia będę jeszcze czerpać korzyści z tych spostrzeżeń (oraz denerwować nimi innych). Mam szczerą nadzieję, że część z was, kochani, również dojdzie do tych wniosków, póki w waszych klepsydrach jest jeszcze dużo piasku.

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij