- W empik go
Poranione dusze - ebook
Poranione dusze - ebook
Ciało naznaczone bliznami, a każda z nich opowiada własną historię.
Stu miał wszystko, a przynajmniej tak mu się wydawało. Klub oraz bracia byli jego rodziną z wyboru, a kochająca żona okazywała mu wsparcie na każdym kroku. Lecz szczęście nie mogło trwać wiecznie. Informacja o chorobie, a potem śmierć Mary zburzyły jego poukładany świat. Mrok coraz częściej gościł w oczach motocyklisty, a pragnienie samotności stało się tak silne, że mężczyzna postanowił opuścić dom, by uciec od współczujących spojrzeń braci. Miesiące tułaczki nie przyniosły mu jednak ukojenia. Zatęsknił za domem i postanowił wrócić. Nie spodziewał się, że wówczas los postawi na jego drodze inną poranioną duszę.
Eli wierzyła, że w końcu odnalazła miłość swojego życia. Człowiek, z którym tworzyła udany związek, otoczył ją opieką i zapewnił jej stabilizację. Okazało się jednak, że żyła w iluzji, a ukochany ukrywał oblicze potwora. Dziewczyna stała się jego zabawką. Poniżana i obdarta z godności, każdego dnia traciła resztki wiary, że uda jej się wyjść cało z opresji. Gdy już pogodziła się z losem, w jej życiu pojawiła się inna poraniona dusza, która przyniosła jej ratunek.
Czy dwoje tak mocno skrzywdzonych ludzi jest w stanie odnaleźć szczęście i miłość w świecie pełnym zła i okrucieństwa?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67443-78-4 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stu
Zaparkowałem przed domem i wyłączyłem silnik mojej maszyny. Spojrzałem na niewielki budynek i uśmiechnąłem się nieznacznie. Po długiej nieobecności należał mi się odpoczynek, a tylko w ramionach ukochanej zaznawałem spokoju. Dwa tygodnie bez niej były czystą udręką. Zasypiając, codziennie wyobrażałem sobie, jak całuję ją głęboko, a dłońmi pieszczę jej ciało. Ktoś, patrząc z boku, mógłby wywnioskować, że jestem słaby, bo podporządkowałem się kobiecie, ale miałem w dupie cudze opinie. Do szaleństwa kochałem żonę i nikt ani nic tego nie zmieni.
Zszedłem z motocykla i truchtem wbiegłem na ganek. Moje ciało mimo zmęczenia odczuwało podekscytowanie. Nacisnąłem klamkę, pchnąłem drzwi i już od progu zawołałem:
– Kochanie, wróciłem!
Chciałem dać znać o swojej obecności. Mary nie spodziewała się mnie tak szybko, więc mogła się przerazić nagłym wtargnięciem intruza do domu. Podczas dwóch tygodni trasy stęskniłem się za moją Iskierką. Na ustach zagościł mi szeroki uśmiech, gdy przypomniałem sobie rumieniec na jej policzkach. Kiedy słyszała swoje przezwisko, zawsze dostawała wypieków na twarzy. Uwielbiała, gdy tak się do niej zwracałem, ale za żadne skarby świata nie chciała się do tego przyznać. Czasami była uparta jak osioł, ale właśnie to w niej kochałem. A także to, że broniła swojego zdania jak lwica.
Poznaliśmy się pięć lat temu podczas mojego pobytu na terenie zaprzyjaźnionego klubu Hells Angels. Pracowała w cukierni, racząc wszystkich mieszkańców swoimi niesamowitymi wypiekami. Mary często mi wypominała, że najpierw zakochałem się w jej malinowych babeczkach, a dopiero potem w niej, ale to nieprawda. Gdy pierwszy raz ją ujrzałem, świat przestał mieć znaczenie. Jej długie blond włosy skąpane w słońcu i błękitne tęczówki, w których czaiły się wesołe iskierki, obezwładniły mnie do tego stopnia, że nie potrafiłem skupić się na niczym innym. Chodziłem za nią jak zakochany szczeniak, śledząc wzrokiem każdy jej ruch. Skamlałem o szansę, której na początku nie chciała mi dać. Bała się angażować w związek ze złym motocyklistą. Tylko że ta cała zła otoczka została stworzona na pokaz. Przed Iskierką otworzyłem swoje serce i pokazałem jej prawdziwego siebie. I gdy tylko dostrzegła we mnie coś więcej niż groźny wygląd, postanowiła zostawić za sobą wszystko i wyruszyć we wspólną przygodę zwaną życiem.
Wszedłem głębiej do pomieszczenia, zaalarmowany ciszą panującą w domu. Jedynie stukot moich ciężkich motocyklowych butów odbijał się echem od ścian. Rzuciłem katanę na oparcie krzesła, a kluczyki do motocykla na stół i zacząłem przeszukiwać niewielki metraż. W moje serce wkradł się niepokój. Odetchnąłem z ulgą dopiero wtedy, gdy zobaczyłem moją kobietę zwiniętą na łóżku. Spała, to dlatego nie odezwała się, gdy ją nawoływałem.
Cicho, by jej nie zbudzić, rozebrałem się z ciuchów, po czym wślizgnąłem się pod kołdrę. Położyłem dłoń na jej talii i przygarnąłem ją do siebie. Twarz wtuliłem w zagłębienie szyi żony i zaciągnąłem się niesamowitym zapachem jej skóry. Brzoskwiniowy balsam Mary działał na mnie kojąco. Gdy docierał do moich nozdrzy, odczuwałem spokój. Żyłem na granicy prawa, często robiłem paskudne rzeczy, ale to właśnie w jej ramionach odzyskiwałem równowagę i przez krótką chwilę mogłem być sobą. Była nie tylko moją żoną i przyjaciółką, ale przede wszystkim domem, do którego zawsze chciałem wracać.
Złożyłem na jej szyi tuż za uchem delikatny pocałunek. Miałem nadzieję, że tą pieszczotą ją rozbudzę. Ona jednak nadal spała twardym snem i nie reagowała na mój dotyk. Zbyt mocno jednak za nią tęskniłem, żeby teraz odpuścić.
Uniosłem się na łokciu i spojrzałem na jej twarz. Gęste włosy zasłaniały policzek. Gdy odgarnąłem na bok miękkie pukle, dostrzegłem blady odcień jej skóry oraz zasinione usta.
Zerwałem się z łóżka i nachyliłem się nad nią, chwytając za ramiona. Delikatnie nimi potrząsnąłem, ale to nic nie dało, nadal nie otworzyła oczu.
– Mary, kochanie, obudź się! – Do mojego głosu wkradła się nutka paniki.
Popatrzyłem na jej klatkę piersiową i zarejestrowałem delikatny ruch. Oddychała, ale był to płytki oddech, który mógł zwiastować najgorsze.
Podbiegłem do spodni i z kieszeni wyciągnąłem komórkę. Drżącą dłonią wystukałem numer pogotowia ratunkowego. Rozmawiając z rejestratorką, nie potrafiłem pohamować wzburzenia. Krzyczałem, przeklinałem, by na końcu zacząć błagać o ratunek dla żony.
Odniosłem wrażenie, że to, co działo się wokół mnie, było tylko wytworem mojej wyobraźni, a nie rzeczywistością. Wmawiałem sobie, że zaraz wybudzę się z tego koszmaru i zobaczę uśmiechniętą Mary tulącą się do mojej piersi. Minuty jednak mijały, a ja nadal tkwiłem w innym świecie. Ledwie zdołałem się ubrać. W moim domu zaroiło się od obcych ludzi, a także moich braci, którzy zaalarmowani przyjazdem karetki przybyli zobaczyć, co się stało.
Oczy zaszły mi mgłą, gdy kruche ciało mojej Iskierki zostało umieszczone na noszach i przetransportowane do ambulansu. Żyła, ale z każdą minutą jej oddech stawał się płytszy.
– Pan jest z rodziny?
Podszedł do mnie młody sanitariusz. Wbił we mnie pytające spojrzenie i czekał, aż mu odpowiem.
Potrząsnąłem delikatnie głową i przymknąłem na moment powieki. Momentalnie uderzył we mnie obraz nieprzytomnej Mary. Już chyba na zawsze pozostanie wyryty w mojej pamięci.
Gdy otworzyłem oczy, ten facet nadal przy mnie stał i mocno zaciskał usta. Najwyraźniej zaczął się niecierpliwić.
– Jestem jej mężem – odpowiedziałem zachrypniętym od emocji głosem.
– Z pana żoną jest źle, ale zrobimy wszystko, by ją ustabilizować. Proszę jechać za nami do szpitala i czekać na dalsze informacje. – Po tych słowach wskoczył do karetki i zamknął drzwi pojazdu.
Ambulans ruszył na sygnale, pozostawiając mnie samego z gonitwą myśli. Jeszcze godzinę temu byłem szczęśliwy. Miałem klub i braci stojących za mną murem, kochającą żonę i plany na przyszłość. W jednej chwili wszystko się zjebało. Nie wiedziałem, co przyniesie kolejny dzień, i chyba nawet nie chciałem się dowiadywać. Wizja najbliższych godzin nie napawała optymizmem, wręcz przeciwnie – ogromnie bałem się o ukochaną.
– Stary, musimy jechać. – Poczułem ciężką dłoń na ramieniu.
Oderwałem wzrok od karetki i popatrzyłem na Alexa. On również czuł strach, ale próbował to przede mną ukryć. Tylko że mnie nie sposób oszukać. Dostrzegłem w jego oczach ból. Traktował Mary jak młodszą siostrę, a to, że teraz walczyła o życie, mocno go dotknęło.
Kiwnąłem głową i obaj ruszyliśmy do zaparkowanego niedaleko czarnego SUV-a. Nie byłem teraz w stanie prowadzić motocyklu, więc cieszyłem się, że bracia pomyśleli o zastępczym środku transportu.
Nie pamiętałem drogi do szpitala. Wszystko zamazywało mi się przed oczami. Odrętwiałem, nie dopuszczając do siebie żadnych dźwięków z zewnątrz. Zachowywałem się jak robot, który mechanicznie wykonywał wszystkie polecenia.
Gdy zajechaliśmy pod budynek, razem z braćmi wszedłem na izbę przyjęć. Alex w moim imieniu rozmawiał z pielęgniarką, która wskazała nam oddział, na który została przetransportowana Mary. Kiedy usłyszałem, że był to oddział onkologiczny, ugięły się pode mną nogi.
Podtrzymywany przez Alexa, w końcu dotarłem na piętro. Usiadłem na jednym z krzeseł i ukryłem twarz w dłoniach. Nie potrafiłem płakać. W całym swoim pierdolonym życiu tylko raz uroniłem łzy. Stało się to na pogrzebie mojej mamy, ale wtedy miałem tylko siedem lat i świat wydawał mi się bez niej pusty. Od tamtego momentu starałem się być twardy, ale dziś… Na dłoniach poczułem wilgoć. Nie przejmowałem się obecnością braci i tym, że zauważą moje załamanie. Niewiele mnie to teraz obchodziło.
– Który z panów jest mężem Mary Stanton?
Usłyszawszy swoje nazwisko, uniosłem głowę i wytarłem policzki z dowodów słabości. Wstałem z krzesła, a następnie na drżących nogach podszedłem do lekarza.
– To ja. – To były pierwsze słowa, które wypowiedziałem od czasu odjazdu karetki spod domu.
– Ustabilizowaliśmy pańską żonę. Odzyskała przytomność, ale jej stan nadal jest ciężki – przekazał mi pierwsze informacje o Mary, a potem popatrzył na mnie ze współczuciem w oczach.
– Proszę mi powiedzieć, co jej jest.
– Pana żona ma raka piersi z przerzutami do węzłów chłonnych, kości i płuc.
– Ale to niemożliwe! – wrzasnąłem, zwracając tym uwagę personelu. – Przecież Mary jest okazem zdrowia. – Ściszyłem głos.
To musiała być jakaś pomyłka. Moja Iskierka nigdy nie skarżyła się na żadne dolegliwości. Nawet zwykłe przeziębienie jej nie dosięgało, a teraz dowiadywałem się o raku, który wyniszczał jej organizm.
– Mary jest pod naszą opieką od pół roku – wyjaśnił, choć najpierw zawahał się odrobinę. – Na początku mieliśmy jeszcze nadzieję na powodzenie leczenia, ale jej stan szybko uległ pogorszeniu, a rak rozprzestrzenił się na inne organy. Mogliśmy jej zaproponować już tylko leczenie paliatywne.
Lekarz mówił dalej, ale go nie słuchałem. Moja żona umierała i tylko o tym byłem w stanie teraz myśleć. Zataiła przede mną chorobę i stan pogarszający się z dnia na dzień. _Ile czasu nam jeszcze pozostało, nim śmierć mi ją zabierze?_ Wiedziałem, że i tak będzie go zbyt mało. Bo jak miałem pogodzić się z myślą, że jedyna osoba, którą szczerze kochałem, odejdzie zbyt młodo z tego świata?
– Czy mogę ją zobaczyć? – zapytałem przez ściśnięte z emocji gardło.
– Nie widzę przeszkód. Proszę jednak zbytnio nie zamęczać jej pytaniami. Musi jak najwięcej odpoczywać.
– Ile nam pozostało? – Bałem się zadać to pytanie, ale wiedziałem, że musiało ono w końcu paść.
– Ciężko przewidzieć. Organizm często nas zaskakuje, ale proszę nastawić się na najwyżej kilka tygodni. Mary jest wymęczona chorobą, a to, że teraz tak nagle jej stan się pogorszył, może wskazywać na to, że już nie daje rady.
Kilka tygodni? Przecież to tak mało czasu. Mieliśmy plany, marzenia, a teraz choroba w brutalny sposób nam je odbierała.
– Jest jeszcze jedna sprawa. – Usłyszałem w jego głosie wahanie. – Zrobiliśmy badania i okazało się, że pańska żona jest w czwartym tygodniu ciąży. W tej sytuacji proponuję, by nic jej nie mówić. Może ukrywanie prawdy nie jest zgodne z etyką lekarską, ale Mary na przestrzeni tych kilku miesięcy stała się mi bliska i nie chcę, by cierpiała jeszcze bardziej, gdy dowie się o ciąży i o tym, że nie da rady jej donosić.
Mój świat po raz drugi dzisiejszego dnia legł w gruzach. Bóg okrutnie sobie ze mnie zakpił, zabierając mi nie tylko żonę, lecz także nienarodzone dziecko.
– Nie musi pan podejmować decyzji teraz, proszę się nad tym zastanowić. Wracam na oddział. Za chwilę pielęgniarka poprosi pana do pokoju żony.
Kiwnąłem głową, niezdolny wypowiedzieć słowa. Lekarz popatrzył na mnie ze współczuciem, po czym wrócił do swoich obowiązków, pozostawiając mnie w towarzystwie braci. Żaden z nas się nie odezwał, tak chyba było łatwiej. Próbowaliśmy przyswoić informacje.
_Rak_, _przerzuty_, _kilka tygodni_, _dziecko_ – cały czas słyszałem w głowie te słowa.
Kilka minut później do poczekalni weszła młoda kobieta ubrana w biały fartuch. Miała zaprowadzić mnie do sali Mary, dlatego poprosiła mnie, bym za nią poszedł. Niczym robot spełniłem jej polecenie. Po chwili znalazłem się w białym, sterylnym pokoju. Na środku pomieszczenia znajdowało się łóżko, a na nim zauważyłem kruche ciało mojej żony. Była przytomna, ale bardzo słaba. Nie mogła nawet ruszyć ręką. Posłała mi lekki uśmiech, lecz nie sięgał jej oczu. Niebieskie tęczówki, które jeszcze kilka tygodni temu wydawały się pełne życia, teraz zaszły mgłą. Ujrzałem w nich ból, smutek, rezygnację, ale przede wszystkim brak woli walki. Mary poddawała się na moich oczach. Nie mogłem dopuścić do tego, by choroba ją pokonała. Przecież to jeszcze nie jej czas. Była zbyt młoda, by umierać.
Podszedłem do łóżka, usiadłem na jego skraju i chwyciłem ją za rękę. Jej skóra pozostawała delikatna i ciepła. Ścisnąłem jej dłoń, by się upewnić, że nadal tu ze mną trwała.
– Kochanie… – wyszeptała z trudem.
Po jej policzku popłynęła łza. Nachyliłem się do jej twarzy i scałowałem mokry ślad. Chciałem zabrać od niej ten ból, który ją męczył i nie odpuszczał ani na chwilę. Ale to nie było takie proste.
– Już dobrze. – Pogłaskałem ją po policzku. – Wszystko będzie dobrze.
Kłamałem, nic nie będzie dobrze. Mary umierała i mimo że tego nie chciałem, musiałem pogodzić się z jej śmiercią. Zrobię to dla niej, aby te ostatnie tygodnie przeżyła otoczona miłością, wśród najbliższych jej osób.
– Przepraszam…
– Ciii, nic nie mów. – Przyłożyłem palec do jej warg.
Ona jednak delikatnie pokręciła głową, dlatego zabrałem dłoń.
– Nie, to ważne. Przepraszam, że nie powiedziałam ci o chorobie, ale nie potrafiłam tego zrobić. Chciałam za wszelką cenę oszczędzić ci cierpienia. – Oddychała z trudem, ale to nie powstrzymało jej, aby mówić dalej: – Dowiedziałam się podczas rutynowych badań. Myślałam, że jestem na tyle silna, by w pojedynkę stawić czoła chorobie. Ale teraz widzę, że od początku byłam na straconej pozycji. Żałuję, że nie wyznałam prawdy wcześniej, miałbyś czas, by przygotować się na rozstanie. – Skrzywiła się, gdy zaatakowała ją nowa fala bólu.
Zerwałem się z łóżka, by pobiec po lekarza, ale cichy głos Mary mnie powstrzymał:
– Zostań, to zaraz minie.
Faktycznie, po kilku sekundach jej twarz przybrała ponownie łagodny wyraz.
Poklepała dłonią materac, zachęcając, bym usiadł bliżej. Bez wahania to uczyniłem. Zrobiłbym wszystko, byleby tylko poczuła się lepiej.
– Przytul mnie – poprosiła.
Zająłem na łóżku wygodniejszą pozycję i zgarnąłem ją w ramiona. Lekko drżała od powstrzymywanego płaczu. Pocałowałem ją w czubek głowy, po czym nawinąłem na palec jasny pukiel i zacząłem go delikatnie ciągnąć. Mary lubiła, gdy bawiłem się jej włosami. To ją uspokajało.
– Zostaniesz ze mną? – zapytała łamiącym się głosem.
– Oczywiście, że tak. – Na jej czole wylądował kolejny pocałunek.
Uniosła głowę i spojrzała na mnie oczami pełnymi cierpienia. Ja również cierpiałem, ale mój ból był zupełnie inny niż jej. Ona odchodziła, a ja miałem żyć bez niej.
– Chodzi mi o to, czy zostaniesz ze mną do końca. – W kącikach jej oczu zalśniły łzy.
– Nigdy cię nie zostawię.
Uspokojona, uśmiechnęła się delikatnie, a następnie położyła głowę na mojej piersi. Trwaliśmy tak przytuleni do momentu, aż Mary zasnęła. Jej oddech się uspokoił, a ręka dotykająca mojego torsu bezwładnie opadła wzdłuż jej ciała. Cieszyłem się, że nie była świadkiem moich łez, które moczyły jej włosy. Nie miałem pojęcia, jak podniosę się po stracie ukochanej. Wizja przyszłości napawała mnie lękiem.
Czas załamania przyjdzie jednak później, teraz musiałem skupić się na Mary i na tym, by pokazać jej, że na zawsze pozostanie miłością mojego życia.ROZDZIAŁ 2
Stu
Dwadzieścia siedem dni.
Dwadzieścia siedem pocałunków.
Dwadzieścia siedem razy, gdy powiedziałem „kocham”.
Dwadzieścia siedem wylanych łez.
Dwadzieścia siedem chwil, gdy tuliłem ją w swoich ramionach.
Dwadzieścia siedem płytkich oddechów.
Dwadzieścia siedem ostatnich minut.
Dotrzymałem obietnicy. Pozostałem z nią do końca. Patrzyłem, jak jej klatka piersiowa unosi się ostatni raz, a oczy, kiedyś pełne blasku, stają się szare, pozbawione życia. Jej skóra wyniszczona przez chorobę, cienka jak papier, przypominała sopel lodu. Ostatnie chwile z ukochaną trwale wyryły się w mojej pamięci. Tego nie da się zapomnieć.
Przez dwadzieścia siedem dni próbowałem zakłamywać rzeczywistość. Udawałem przed wszystkimi, że się trzymam, prawda była jednak zupełnie inna. Każdego cholernego dnia, widząc gasnącą Mary, umierałem wraz z nią. Uśmiechałem się, by dodać jej otuchy, pomóc w walce z chorobą, ale w środku odczuwałem piekielny ból, który nie mógł się równać z niczym innym, co do tej pory przeżyłem. Gdy moja Iskierka odpoczywała, uciekałem z domu, by móc w samotności przeżywać jej powolne odejście. Przeklinałem Boga, bo to właśnie on mi ją odebrał. Karał za zło, którego dopuściłem się w swoim życiu. Tylko dlaczego nie chciał zabrać mnie? Dlaczego to ona musiała odpokutować za moje grzechy?
Patrzyłem, jak prosta drewniana trumna z miłością mojego życia oraz nienarodzonym dzieckiem znika w wykopanym wcześniej dole w ziemi. Nie potrafiłem wyznać Mary prawdy. Gdyby dowiedziała się o ciąży, cierpiałaby jeszcze bardziej. Oszczędziłem jej po prostu większego bólu. I tak w ostatnich dniach przeżywała katusze.
Spojrzałem na zebranych tu ludzi, którzy oddali ostatni hołd mojej Iskierce. Obok mnie stali bracia. Każdy ze spuszczoną głową przeżywał żałobę na swój sposób. Oczekiwano od nas twardej postawy, ale nawet my, bezwzględni motocykliści, w obliczu utraty członka rodziny nie potrafiliśmy ukryć emocji.
Powinienem opłakiwać ukochaną, ale wiedziałem, że ona by tego nie chciała. Kilka dni przed jej śmiercią rozmawialiśmy o pogrzebie, o tym, jak miał on wyglądać. Mary chciała skromnej uroczystości, bez morza kwiatów, pieśni chóralnych, a także bez żałobnego koloru. Przygotowała swoje ostatnie pożegnanie z dbałością o każdy, nawet najmniejszy szczegół. Miało być idealnie i tak właśnie jest.
Po tej rozmowie ukryłem się za domem, próbując dojść do siebie. I właśnie wtedy obiecałem sobie: zero łez. Udało mi się dotrzymać danego sobie przyrzeczenia, bo od tego czasu nie uroniłem ani jednej kropli.
Ksiądz odprawił nad grobem ostatnią modlitwę, po której żałobnicy w milczeniu zaczęli opuszczać cmentarz. Nadal stałem nad trumną, nie dowierzając, że to już koniec. Pięć lat spędzonych wspólnie w zdrowiu i dwadzieścia siedem dni w chorobie. Tylko tyle było nam dane wspólnie przeżyć. Od dzisiaj przez życie miałem kroczyć sam.
Popatrzyłem ostatni raz na drewniane wieko, które teraz było przysypywane świeżą ziemią, a następnie ruszyłem w stronę bramy cmentarnej. Po jej drugiej stronie znajdowali się moi bracia na swoich jednośladach. Ciężkie maszyny wydawały ciche pomruki silników, które dawały ukojenie. Przez moment się wahałem, jednak w końcu zdecydowałem się pojechać razem z nimi.
Podszedłem do motocykla, przerzuciłem nogę przez siedzenie i odpaliłem moją bestię. Przyjemne drgania pozwoliły mi na chwilę zapomnieć o dzisiejszej smutnej uroczystości. Wprawiłem maszynę w ruch i razem z setką motocyklistów udaliśmy się do domu klubowego. Mary chciała, byśmy świętowali, i właśnie to zamierzaliśmy uczynić. Muzyka na cały regulator, alkohol lejący się strumieniami i klubowe panienki, który miały umilić czas braciom. Można rzec: dzień jak co dzień. Wiedziałem jednak, że nic już nigdy nie będzie takie samo.
Wjechaliśmy na teren klubu i zaparkowaliśmy motocykle na wyznaczonym miejscu. Przyjechali także bracia z zaprzyjaźnionych oddziałów, by wesprzeć mnie w tym trudnym czasie. W takich momentach przypominałem sobie, że mogłem na nich liczyć. Byli moją rodziną, mimo że nie łączyły nas więzy krwi. Za każdego z nich oddałbym własne życie, a oni zrobiliby to samo dla mnie. Teraz jednak potrzebowałem pobyć sam. Dlatego zamiast udać się do klubu na imprezę, pojechałem pod dom, który dzieliłem z żoną. Znajdował się pół kilometra od siedziby Dragons, co gwarantowało nam prywatność, a jednocześnie mogłem szybko stawić się na wezwanie prezydenta, gdyby zaszła taka potrzeba.
Otworzyłem drzwi kluczem i wszedłem do środka. Od progu uderzył mnie zapach brzoskwiniowego balsamu Mary, nadal unoszący się w powietrzu. Przymknąłem powieki, chowając głęboko w sobie niechciane emocje. Dom bez mojej Iskierki nie był już miejscem, do którego chciałem wracać. Zbyt wiele wspomnień się z nim wiązało. Przez pięć lat trwania małżeństwa spędziliśmy wiele cudownych chwil, ale to właśnie te ostatnie dwadzieścia siedem dni zniszczyło wszystkie dobre momenty.
Ruszyłem do naszej sypialni, po drodze zapalając wszystkie światła. Mary nigdy ich nie gasiła. Bała się ciemności, dlatego nalegała, by w całym domu ciągle paliły się żarówki. Wiedziałem, jakie to było dla niej ważne, bo dzięki temu czuła się bezpiecznie, więc nie miałem z tym żadnych problemów.
Położyłem się na środku łóżka. Mary zawsze spała po prawej stronie, ja po lewej. Teraz to i tak nie miało już większego znaczenia, bo materac należał tylko do mnie. Wbiłem wzrok w sufit i nasłuchiwałem odgłosów z zewnątrz. Mimo półkilometrowej odległości od domu klubowego wyraźnie docierały do mnie dźwięki dudniącej z głośników ciężkiej muzyki.
Impreza trwała w najlepsze, a ja tkwiłem sam w małżeńskim łożu. Powinienem do nich dołączyć i zgodnie z życzeniem Mary się zabawić, ale im dłużej się zastanawiałem nad tym pomysłem, tym więcej minusów takiego upamiętnienia dostrzegałem. Nie miałem siły udawać, że wszystko jest w porządku, skoro wcale tak nie było. Nie chciałem oszukiwać samego siebie i braci, dlatego wolałem zamknąć się w domu i w spokoju zastanowić nad dalszym życiem.
Jeszcze zanim Mary odeszła, przeanalizowałem wiele opcji. Nie dzieliłem się nimi z żoną, by nie dawać jej więcej powodów do zmartwień. I tak decyzję musiałem podjąć sam. Było to niezwykle trudne, bo każdy z wariantów miał w jakiś sposób negatywnie odbić się na relacji z moją klubową rodziną. By odnaleźć ponownie sens życia, postanowiłem podjąć drastyczne kroki.
Potarłem dłonią zarośnięty policzek, odwróciłem głowę w stronę okna i spojrzałem na zachód słońca, którego ostatnie promienie przedzierały się przez korony drzew. To była ulubiona pora dnia Mary. Przypomniałem sobie, jak siadała przed domem na trawie i zachwycała się tym najpiękniejszym dla niej widokiem. Zawsze wtedy stałem z boku i również patrzyłem na piękno, ale w zupełnie innej postaci.
Uśmiechnąłem się delikatnie na to wspomnienie, po czym usiadłem na skraju łóżka. Oparłem łokcie na kolanach, ukrywając twarz w dłoniach. Odczuwałem zmęczenie ciągłą walką. Marzyłem tylko o tym, by wyłączyć na trochę umysł i odpocząć. Nie miałem pojęcia, jak długo siedziałem w takiej pozycji. Ale gdy w końcu uniosłem głowę, na dworze zapadł zmrok.
Westchnąłem ciężko, a następnie wstałem z materaca. Nastał idealny moment, aby rzucić to wszystko i uciec jak najdalej od piętrzących się problemów. Wyciągnąłem z szafy niewielką torbę sportową i zacząłem upychać do niej rzeczy. Nie potrzebowałem wiele, tylko kilka ubrań na zmianę, dokumenty i zapas gotówki. Jeśli czegoś mi zabraknie, zawsze mogłem to sobie kupić. Nie planowałem zabierać większego bagażu, bo podczas podróży tylko by mi przeszkadzał.
Moje pakowanie zostało przerwane przez intensywne pukanie do drzwi. Wyprostowałem się i spojrzałem w tamtą stronę. Przez chwilę się wahałem, ale w końcu postanowiłem nie otwierać. Intruz jednak nie dawał za wygraną i nadal się dobijał do mojego domu.
Pozostawiłem torbę na łóżku, a sam udałem się do drzwi. Gdy je otworzyłem, na progu ujrzałem Sarę, jedną z klubowych panienek. Zaskoczył mnie jej widok, już prędzej spodziewałem się któregoś z moich braci chcącego namówić mnie na imprezę.
– Co się stało? – zapytałem, marszcząc brwi i wbijając w nią zaciekawione spojrzenie.
Nigdy jeszcze się nie zdarzyło, by odwiedziła mnie w domu. Jeśli już się widywaliśmy, to tylko w klubie, na jednej z wielu imprez. Ale wtedy towarzyszyła mi Mary, więc nasz kontakt był znikomy. Zanim poznałem moją żonę, parę razy pieprzyłem się z Sarą, ale to był tylko nic nieznaczący seks. Sara również traktowała naszą relację bardzo luźno. Nie wysuwała roszczeń i nie była namolna. Niektóre klubowe dziwki już planowały ślub, gdy miały w sobie czyjegoś kutasa. Sara na szczęście okazała się inna, wiedziała, gdzie jej miejsce i jakiej granicy nie mogła przekroczyć.
Niepewnie zaczęła rozglądać się na boki. Zachowywała się dziwnie. Zazwyczaj patrzyła ludziom prosto w oczy, a teraz uciekała spojrzeniem na wszystkie strony. W ogóle była dzisiaj jakaś inna, mniej wyzywająca. Na twarzy miała delikatny makijaż, a długie blond włosy spięła w luźny warkocz. Jej ubrania również prezentowały się zupełnie inaczej. Z dziwkarskiego stroju nic nie pozostało. Fakt, spodnie przylegały do jej ud niczym druga skóra, ale piersi szczelnie chowała pod skromną, zapinaną na guziki bluzką.
– Sara – ponagliłem kobietę, która nie wydusiła z siebie jeszcze ani jednego słowa.
Jej obecność pomału zaczęła mnie drażnić. Ten dzień był dla mnie trudny, a jej towarzystwo niemile widziane.
– Przepraszam, nie powinnam tu przychodzić. – Przygryzła zębami dolną wargę, zgrywając niewiniątko.
Tylko oboje wiedzieliśmy, że to kłamstwo. Daleko jej do niewinności. Już będąc nastolatką, rozkładała nogi przed chętnymi mężczyznami.
Nie miałem czasu ani ochoty na jej dramaty.
– Słuchaj, jeśli to nic ważnego, to wracaj na imprezę i zostaw mnie w spokoju. Naprawdę przeżyłem kiepski dzień i planowałem zalać się w trupa, a potem iść spać.
– Nie chcę, byś siedział tu sam. – Podeszła do mnie i położyła dłoń na mojej piersi.
Poczułem nieprzyjemne ukucie w okolicy serca. Tylko jedna kobieta miała prawo mnie dotykać i z pewnością nie była nią Sara.
Chwyciłem jej rękę, po czym oderwałem od torsu. Nadal mocno trzymając nadgarstek, nachyliłem się do jej twarzy i wysyczałem przez zaciśnięte zęby:
– Nigdy więcej mnie nie dotykaj.
Na dźwięk moich słów zadrżała. Przełknęła głośno ślinę i próbowała wyrwać się z uścisku, ale jej na to nie pozwoliłem, zacieśniając chwyt. Spojrzałem jej w oczy i ujrzałem w nich strach. Pierwszy raz, odkąd ją poznałem, okazywała lęk. Bez Mary stawałem się nieobliczalny. To właśnie ona trzymała na uwięzi bestię, która ukrywała się głęboko we mnie. W chwili gdy zabrakło mojej żony, bestia poczuła wreszcie powiew wolności.
Staliśmy tak przez kilka sekund, aż w końcu zdecydowałem się ją puścić. Od razu dotknęła palcami nadgarstka i zaczęła rozmasowywać bolące miejsce. W kącikach jej oczu pojawiły się łzy. Jeśli teraz cierpiała, to pretensje mogła mieć wyłącznie do siebie. Nie zapraszałem jej do swojego domu ani nie kazałem mnie dotykać. Gdyby zachowała odpowiedni dystans i okazała szacunek mnie i temu, że przeżywałem żałobę, teraz nie odczuwałaby bólu.
– Jesteś okrutny – wysapała. – Chciałam pomóc ci przejść przez trudne chwile, a ty mnie odtrącasz. – Dla podkreślenia swoich słów odpięła guzik bluzki, odsłaniając przy tym piersi.
Czy ona naprawdę proponowała mi siebie w dniu pogrzebu mojej żony? A więc o to chodziło. Udawała skromność, bym złapał się na jej sztuczki.
– Wypierdalaj! – ryknąłem, wytrącony z równowagi.
Zacisnąłem dłonie w pięści, starając się na nią nie rzucić. Naprawdę jeszcze chwila, a pierwszy raz w życiu uderzę kobietę.
Wzdrygnęła się, robiąc krok w tył. Chyba w końcu do niej dotarło, że nie byłem w stanie dłużej znieść jej widoku. Popatrzyła na mnie jeszcze przez chwilę, po czym odeszła w kierunku klubu.
Gdy straciłem ją z oczu, wypuściłem z płuc wstrzymywane powietrze. Przeczesałem ręką włosy, targając je na wszystkie strony, i spojrzałem na drzwi mojego domu. Musiałem uciec, bo kolejnej takiej wizyty nie przetrwam.
Wszedłem do środka, skończyłem pakować torbę i trzymając ją w ręku, opuściłem budynek. To miejsce przestało dla mnie cokolwiek znaczyć w chwili, gdy Mary odeszła.
Dosiadłem maszyny i ostatni raz spojrzałem na dom klubowy. Wiązało się z nim wiele wspomnień, przeważnie tych dobrych. Uśmiechnąłem się nieznacznie, po czym odpaliłem motor i pozostawiłem za sobą dawne życie, by odnaleźć spokój duszy.ROZDZIAŁ 3
Eli
Od ponad godziny sączyłam drinka i patrzyłam na tłum gości bawiący się na przyjęciu urodzinowym mojego szefa. Nie znosiłam takich imprez, podczas których fałsz wylewał się z każdego kąta sali. Wypełniały je sztuczne uśmiechy i kpiące spojrzenia wymieniane między współpracownikami próbującymi wkupić się w łaski kierownictwa, nawet jeśli musieli przy tym łamać wiele zasad. Byłam jedną z takich osób; codziennie brałam udział w wyścigu szczurów. Dlatego zmusiłam się, by przyjść dzisiaj na spotkanie firmowe, choć tak naprawdę pragnęłam zaszyć się w domu z lampką wina i dobrą książką. Ale jeśli chciałam coś znaczyć, musiałam zacisnąć zęby i udawać miłą. Tylko w taki sposób zostanę zauważona, a moje starania nagrodzone.
Humoru nie poprawiała mi obecność Maxa – mojego chłopaka. Ostatnio chodził rozdrażniony i o wszystko się mnie czepiał. Bałam się odezwać, byle nie prowokować kłótni. Już od jakiegoś czasu nie układało się nam za dobrze. Zauważyłam zmianę w jego zachowaniu, stał się zaborczy i impulsywny. Nie liczył się w ogóle z moim zdaniem, wszystko miało być tak, jak on chce. Próbowałam z nim rozmawiać, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Przez kilka dni było dobrze, a potem znów wracaliśmy do punktu wyjścia. Skoro jemu nie zależało, to ja również przestałam się starać.
Specjalnie zataiłam przed nim informację o dzisiejszej imprezie, bo nie chciałam z nim nigdzie wychodzić. Ale on jakimś cudem i tak się o niej dowiedział. Czekał na mnie przed domem, ubrany w trzyczęściowy garnitur. Zaskoczył mnie ten widok, bo Max na co dzień chodził w skórze i ciężkich motocyklowych butach. Przez krótką chwilę zobaczyłam w nim chłopaka, w którym rok temu się zakochałam. Zaraz jednak wróciłam do rzeczywistości, gdy zauważyłam na jego ustach grymas niezadowolenia. Ostatnio często pojawiał się na jego twarzy. Pomału zaczynałam się do tej miny przyzwyczajać.
– Dlaczego o imprezie firmowej dowiaduję się od twojej koleżanki z pracy, a nie od ciebie? – zarzucił, gdy tylko do mnie podszedł.
Zmrużył oczy i patrzył na mnie z nienawiścią. Zadrżałam, ale starałam się nie okazywać strachu.
– Nie zamierzałam się na niej pojawiać, dlatego cię o niej nie informowałam. Decyzję podjęłam spontanicznie – wyjaśniłam. Liczyłam, że łyknie moje kłamstwo i nie będzie przez cały wieczór się na mnie złościł.
– A nie wpadłaś na to, by jednak mi o niej powiedzieć?
– Nie chciałam zawracać ci głowy. I tak planuję zabawić tam tylko godzinę. – Próbowałam go udobruchać.
– Masz zamiar tak iść? – zmienił temat.
Ręką wskazał na sukienkę, która idealnie opinała moje ciało, podkreślając wszystkie krągłości. Lubiłam ją, czułam się w niej kobieco i seksownie, nawet jeśli nie była jakoś bardzo wyzywająca. Miała odpowiednią długość i delikatny dekolt, ale najwidoczniej Maxowi i tak przeszkadzało to, jak w niej wyglądałam.
– A co jest niby złego w moim ubiorze? – zapytałam, idąc w stronę samochodu. – Nie pierwszy raz mam na sobie tę sukienkę, więc nie wiem, o co ci tak naprawdę chodzi.
Wieczór jeszcze się na dobre nie zaczął, a ja już miałam serdecznie dość towarzystwa Maxa. Kiedy tylko impreza dobiegnie końca, zastanowię się nad dalszym ciągnięciem tej relacji. Jego wahania nastroju nie służyły naszemu związkowi, wręcz przeciwnie, niszczyły to, co wspólnie przez te kilka miesięcy zbudowaliśmy. Czułam, że gorące uczucie, które nas połączyło, wypaliło się doszczętnie. Nie było już tak naprawdę czego ratować. Nie chciałam dłużej żyć w iluzji i oszukiwać samej siebie. Każde z nas powinno pójść w swoją stronę i poszukać szczęścia z kimś innym.
– Wyglądasz jak dziwka – wypluł.
Zatrzymałam się na środku chodnika i z szeroko otwartymi oczami odwróciłam się w jego stronę. Nie potrafiłam uwierzyć, że był zdolny skomentować mój wygląd takimi słowami. Obraził mnie po raz pierwszy. Nawet kiedy się kłóciliśmy, z jego ust nie padały wyzwiska.
– Jak śmiesz tak do mnie mówić?! – Podeszłam do niego i wbiłam mu palec w pierś.
Nie ruszył się nawet o milimetr. Patrzył na mnie wściekłym wzrokiem, a jego nozdrza falowały od powstrzymywanego gniewu.
– Kim ty w ogóle jesteś, aby dyktować mi, w co mam się ubierać?!
Max chwycił mój nadgarstek i mocno ścisnął. Nigdy w jego obecności nie czułam strachu, aż do teraz. Skuliłam ramiona, czekając, aż nagły wybuch jego złości minie.
Nachylił się do mojej twarzy i musnął ustami mój policzek.
– Radzę ci pohamować temperament – wysyczał wprost do mojego ucha. Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. – To był ostatni raz, gdy się tak do mnie zwróciłaś. Następnym razem dosięgnie cię kara i uwierz mi, moja mała Eli, nie będzie ona przyjemna.
Wyprostował się, wypuszczając z uścisku moją rękę. Rozmasowałam bolące miejsce i ponownie ruszyłam w kierunku samochodu. Chciałam uciec, zwiększyć między nami dystans. Tuż za sobą słyszałam kroki Maxa i czułam intensywną woń jego wody po goleniu.
Z galopującym sercem dotarłam do pojazdu i ulokowałam się w jego środku. Pragnęłam, by ten wieczór szybko dobiegł końca, bym mogła zostać sama i w spokoju zastanowić się nad swoim dalszym życiem. To, jak Max mnie dziś potraktował, przelało czarę goryczy. Ten słodki mężczyzna, który adorował mnie na samym początku naszej znajomości, odszedł i nie miałam złudzeń, że kiedykolwiek wróci. Musiałam się w końcu z tym pogodzić i ruszyć dalej. Nie wiedziałam jeszcze, kiedy przekażę mu tę wiadomość. Na pewno nie zrobię tego dzisiaj, był zbyt wzburzony, by ze spokojem przyjąć informację o zerwaniu. Postanowiłam odczekać kilka dni, zanim mu o tym powiem.
– Widzę, że niezbyt dobrze się bawisz.
Podskoczyłam na dźwięk głosu Masona, mojego kolegi z pracy, który w brutalny sposób wyrwał mnie ze szponów wspomnień.
Oderwałam wzrok od tłumu gości i spojrzałam na mężczyznę. Uśmiechał się delikatnie, mrużąc przy tym śmiesznie oczy. Na nosie miał wielkie oprawki, które co chwilę poprawiał, bo zjeżdżały mu na jego czubek.
Lubiłam przebywać w jego towarzystwie. Nie puszył się tak, jak reszta moich współpracowników. Często rozmawialiśmy ze sobą na tematy niezwiązane z pracą. Potrafił słuchać i nawet dawał niezłe rady. Może i nie wyglądał jak model, ale nadrabiał charakterem.
– Aż tak widać? – Westchnęłam, przykładając wargi do kieliszka, i przechyliłam go nieznacznie.
Alkohol w niewielkich ilościach pomagał mi się odprężyć. Dzisiaj jednak potrzebowałam dużo większej dawki procentów niż zwykle, by ukoić zszargane nerwy i choć odrobinę poprawić sobie humor.
– Niestety nie potrafisz oszukiwać, można z ciebie czytać jak z otwartej księgi. Od kilkunastu minut badałem twoją reakcję na otoczenie, ale jesteś dzisiaj myślami zupełnie gdzie indziej. Czy coś się stało? Wiesz, że jestem dobrym słuchaczem, i jeśli chcesz się wygadać, służę swoim uchem.
– Trochę problemów osobistych, ale nie powinieneś się nimi w ogóle przejmować. Poradzę sobie. – Machnęłam ręką, próbując go zbyć.
Nie byłam w nastroju, by zwierzać mu się z dziwnej relacji, jaka łączyła mnie z Maxem. Dopóki sama nie uporam się z szalejącymi we mnie emocjami, zamierzałam milczeć i nie zdradzać nikomu powodów mojego złego nastroju.
– Nie kłam, widzę, że coś się dzieje. Ale szanuję to, że nie chcesz dzielić się tym, co głęboko w tobie siedzi. Pamiętaj jednak… – Podszedł do mnie i chwycił między palce kosmyk moich włosów.
To było dziwne, bo Mason nigdy mnie nie dotykał. Zawsze trzymał odpowiedni dystans, bym nie czuła się osaczona.
– …jestem tu. Jeśli będziesz potrzebować pomocy, to uderzaj prosto do mnie. Nie jesteś sama ze swoimi problemami, masz wokół siebie ludzi, którym na tobie zależy i którzy się o ciebie martwią.
W kącikach moich oczu zebrała się wilgoć. Rzadko płakałam, bo łzy uznawałam za oznakę słabości. Całe dzieciństwo, a potem nastoletnie lata okazały się dla mnie szkołą przetrwania. Poniżanie, samotność, odtrącenie towarzyszyły mi na każdym kroku. Przyszedł jednak taki moment w moim życiu, w którym powiedziałam: dość. Wprowadziłam wiele zmian, odcięłam się od toksycznych ludzi i zawalczyłam w końcu o siebie.
– To miło z twojej strony, że zgłaszasz się na ochotnika. – Posłałam mu łagodny uśmiech, który, o dziwo, był prawdziwy.
Często chowałam się za maską, nie pokazując emocji. Odsłonięcie równało się ze zranieniem. A ja w swoim życiu przyjęłam na klatę już za dużo ciosów.
– Bo jesteś tego warta. – Nachylił się w moją stronę.
Nasze wargi dzieliło tylko kilka centymetrów. Mogłam poczuć jego oddech na ustach, a na plecach dziwny dreszcz podekscytowania. Czy naprawdę byłam taka ślepa i nie zauważyłam zainteresowania ze strony tego mężczyzny? Jak tak się nad tym dobrze zastanowić, to już od miesięcy wysyłał mi pewne sygnały, a ja je ignorowałam. Bo przecież tworzyłam związek z Maxem i byłam w nim szaleńczo zakochana. Szkoda, że ulokowałam uczucia w niewłaściwej osobie. Może powinnam dać się ponieść chwili i zapomnieć o pewnym irytującym mężczyźnie, który cały czas mnie krzywdził. Byłam tylko człowiekiem, chciałam kochać i być kochaną. Nie uważałam, abym wymagała od życia zbyt wiele.
– Zabierz od niej swoje pierdolone łapy!
Nie wiadomo skąd pojawił się Max. Odskoczyłam na bok, słysząc jego wściekły ton. Mężczyzna stał przy nas i mordował spojrzeniem Masona. Zaczęłam przeklinać sama siebie za utratę kontroli. Nie powinnam pozwalać koledze zbliżyć się do siebie, skoro wiedziałam, że na imprezie znajdował się mój chłopak.
– Max, to nie jest tak, jak myślisz. – Próbowałam załagodzić sytuację, choć moje tłumaczenie należało do banalnych. – My tylko rozmawialiśmy, do niczego nie doszło.
Podeszłam do niego i położyłam dłoń na jego piersi. Jego klatka piersiowa unosiła się w szaleńczym tempie. Nawet nie próbował ukryć wściekłości.
Nagle Max chwycił mnie oburącz za ramiona i mocno ścisnął. Pisnęłam z bólu, ale również z zaskoczenia. Znajdowaliśmy się na sali w obecności wielu osób i na oczach tych wszystkich gości odważył się sprawić mi fizyczny ból.
– Puść mnie, proszę – zaskamlałam.
Starałam się jakoś na niego wpłynąć, ale po sposobie, w jaki na mnie patrzył, wiedziałam, że żadne argumenty do niego nie dotrą. Ogarnęła go nienawiść tak wielka, że był w stanie wyrządzić mi krzywdę. Raczej powinnam zamilknąć i starać się przetrwać jego gniew, niż otwierać niepotrzebnie usta.
– Rozkładasz przed nim nogi? – zapytał, wzmacniając ucisk na moich ramionach.
Po policzkach spływały mi łzy, nie potrafiłam nad nimi zapanować. Nie mogłam również wydusić z siebie żadnego słowa. Nie tylko paraliżował mnie strach, lecz także czułam wstyd. Naszej rozmowie przysłuchiwali się moi koledzy z pracy. Nawet nie chciałam wiedzieć, co sobie o mnie pomyślą.
– Odpowiedz! – ryknął, zwracając na nas jeszcze większą uwagę.
– Zostaw ją – wtrącił się Mason.
Chciałam zapaść się pod ziemię. Nie dość, że poznał mojego zaborczego chłopaka, to jeszcze pokazałam mu moją tchórzliwą stronę, bo w żaden sposób nie próbowałam bronić się przed agresorem.
Max nagle puścił moje ramiona i mocno mnie od siebie odepchnął. Upadłam na podłogę, zahaczając biodrem o kant stołu. Ból rozprzestrzenił się na całe moje ciało, ale nie miałam czasu się nad sobą użalać, bo w tej samej chwili mój chłopak natarł na Masona. Powalił go na posadzkę i zaczął okładać pięściami. Kobiety krzyczały i płakały, za to nieliczni mężczyźni próbowali interweniować, ale Max nie reagował. Przeistoczył się w maszynę do zabijania. Krew tryskała, brudząc wszystko naokoło. Mój przyjaciel nie mógł się obronić. Raz za razem przyjmował ciosy. Jego twarz przypominała krwawą miazgę. Wrzasnęłam, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi.
Z trudem wstałam z posadzki i rzuciłam się na plecy Maxa. Musiałam coś zrobić. Nie mogłam pozwolić, by zatłukł go na śmierć. Nie przewidziałam tylko jednego – jak wielka siła drzemała we wściekłym mężczyźnie. Bez najmniejszego problemu zrzucił mnie ze swoich barków, po czym powrócił do przerwanej czynności. Na szczęście zaalarmowani ochroniarze wpadli do pomieszczenia i udało im się obezwładnić Maxa. Przyciskali jego ciało do podłogi, uniemożliwiając mu dalszy atak na Bogu ducha winnego Masona.
Uklękłam przy mężczyźnie i oceniłam szkody. Był bardzo poobijany. Oczy miał opuchnięte, a nos przekrzywiony. Z jego wargi sączyła się krew. Na szczęście zachował przytomność.
– Przepraszam – wyszeptałam, nachylając się do jego twarzy. Po moich policzkach spływały łzy. – Naprawdę nie chciałam, by tak wyszło.
Uniósł dłoń, ale ona zaraz z powrotem opadła na posadzkę. Był zbyt słaby, by wykonać najprostszą czynność.
Nie potrafiłam dłużej patrzeć na jego zmasakrowane ciało. Na drżących nogach wstałam z podłogi i nie patrząc na przejętych gości, wyszłam z budynku. Gdy biegłam do taksówki, usłyszałam dźwięk podjeżdżającej karetki. Spojrzałam przez ramię na wysiadających z ambulansu sanitariuszy. Trzymając w dłoniach nosze, skierowali się do głównego wejścia. Kiedy zniknęli mi z oczu, zrobiłam jedyną słuszną w tym momencie rzecz – uciekłam.