- promocja
- W empik go
Pornogarmażerka - ebook
Pornogarmażerka - ebook
12 błyskotliwych opowiadań osadzonych w austriackich współczesnych realiach, które wstrząsnęły opinią publiczną w ostatnich latach. Jedno z opowiadań nawiązuje do wstrząsającej historii Jozefa Fritzla i jego ofiar.
Klimko-Dobrzaniecki nie cofa się przed niczym, to wchodzi w skórę Josefa Fritzla, to znów wczuwa się w postać przywódcy skrajnej prawicy Jörga Heidera. Mamy tutaj perypetie gastarbeitera zamieniającego robotę w kurniku na taniec erotyczny i kręcenie filmów pornograficznych, mamy w końcu fantastyczny monolog Kolji, Serba odrabiającego służbę wojskową w szpitalu.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-088-9 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lecą bomby z nieba
Zrzucają je Anglicy
Nie bój się Josefku
Schowam cię w piwnicy
Luli laj
Siedzimy bezpieczni
W tej naszej piwnicy
Nic nie zrobią nam
Ci straszni Anglicy
Luli laj
Ta nasza piwnica
Jest mokra i ciemna
I choć tydzień minął...
Magister Helga Bauer patrzyła prosto w błękitne, dobrotliwe oczy Josefka, z których polały się łzy tak duże i ciężkie, że kiedy rozbiły się o podłogę, opryskały jej czerwone lakierki. Josefek drżał i nie przestawał płakać. Magister Helga Bauer wyjęła z torebki paczkę chusteczek higienicznych. Odkleiła niebieski pasek i podała mu kilka sztuk.
– Niech pan przestanie – powiedziała. I kiedy zdała sobie sprawę, że znowu zwróciła się do niego per pan, zaraz poprawiła się: – Nie płacz, Josefie, proszę, przestań.
A Josef, smarkając głośno i wycierając nos w chusteczki, zaczął jeszcze bardziej łkać. Zrozumiała, że jeśli nie przełamie się wewnętrznie, nie wdrukuje w głowę, że ten ponadsiedemdziesięcioletni mężczyzna nie życzy sobie, aby mówiono do niego „pan”, to odwiedziny pójdą na marne. Na to nie mogła sobie pozwolić, bo przecież siedział przed nią prawie gotowy doktorat.
– Mamusiu, tak za tobą tęsknię, przepraszam cię za ten strych – powiedział Josef.
– Josefku, jaki strych? Dlaczego przepraszasz swoją mamusię? – zapytała pani magister Helga Bauer, aleJosef nic jej nie odpowiedział. Nacisnął guzik wystający z blatu biurka, po czym wstał i wyszedł.
Po miesiącu Josef jakby się otworzył. Związane to było jednak raczej z tabletkami, które zgodził się przyjąć. Z dnia na dzień popadał w coraz straszliwszą depresję. Raz nawet zgodził się mówić, ale znowu nacisnął guzik, zanim zaczął. Kiedy wychodził, powiedział, że bez misia nie jest w stanie opowiadać, jeśli więc załatwią mu pluszowego misia o długości do czterdziestu centymetrów, to może spróbuje. Magister Helga Bauer i tym razem nie straciła zimnej krwi. Ciepłym głosem powiedziała:
– Josefku, idź odpocząć, a jak się jutro spotkamy, to przyniosę ci pięknego pluszowego misia, dobrze?!
Josefek pokiwał głową i wyszedł.
Następnego dnia magister Helga Bauer, czekając w rozmównicy na Josefa, trzymała na kolanach brązowego pluszowego misia z czarnymi oczkami i wychodzącym z mordki malinowym filcowym języczkiem. Josef bardzo długo mu się przyglądał, dotykał i wąchał. Na koniec wcisnął zielony guzik. Po chwili do sali wszedł strażnik, a Josefek ściszonym głosem poprosił go o metr krawiecki. Strażnik bez słowa wyszedł i po paru minutach wrócił z metrem w dłoni.
– Skąd go pan tak szybko wytrzasnął? – zapytała bardzo zdziwiona magister Helga Bauer, a strażnik z dumą odpowiedział, że w celi numer pięć siedzi człowiek, który każdego dnia mierzy sobie przyrodzenie, i że bardzo chętnie pożyczył ten metr. Na ustach pani magister Helgi Bauer pojawił się grymas.
Josefek położył misia na stole i dokładnie przyłożył miarkę do czubka jego ucha, a potem, przytrzymując w okolicach brzuszka, dojechał do zakończenia stopy. Pokręcił głową.
– Ja, droga pani, jestem inżynierem. Dla mnie każdy milimetr... Jestem człowiekiem dokładnym i skrupulatnym, a dom, w którym mieszka moja rodzina... – W momencie kiedy wypowiedział słowo „rodzina”, głos mu się lekko załamał. Przez chwilę milczał, pochylając się nad brązowym misiem. Przełknął ślinę. – Dom, w którym mieszka moja rodzina, sam projektowałem. Jest komfortowy i bezpieczny. Ale wszystkie obliczenia się zgadzały. A ten oto miś ma czterdzieści dwa centymetry. Ja pani powiedziałem, że zacznę mówić, jeśli dostanę misia o długości do czterdziestu centymetrów. Dwa centymetry, droga pani, to bardzo dużo. Na przykład dla sportowca dwa centymetry to być albo nie być. To złoto albo srebro, albo brąz, albo upokorzenie do końca życia. Rozumie pani?! W zaistniałej sytuacji jestem zmuszony odmówić współpracy.
Już miał dotknąć przycisku na blacie, ale magister Helga Bauer powiedziała:
– Chwileczkę, Josefku. Powiedziałeś mi, że miś ma mieć do czterdziestu centymetrów długości, ale nie podałeś dolnej granicy. Jeśli uściślisz swoją prośbę, a przecież jesteś inżynierem i istnieje u was coś takiego jak tolerancja błędu, to obiecuję ci, że jutro przyjdę do ciebie z misiem wymiarowym.
Josefek bez zastanowienia wyrecytował pewnym głosem:
– Od trzydziestu pięciu do czterdziestu. Miś ma mieć od trzydziestu pięciu do czterdziestu centymetrów.
Zadzwonił po strażnika i wyszedł, a magister Helga Bauer wstała z krzesła i ujęła niechcianego misia w dłonie. Przytuliła go do policzka i pocałowała w malinowy filcowy języczek, ale kiedy kątem oka zauważyła leżący na stole metr krawiecki i przypomniała sobie słowa strażnika, z obrzydzeniem cisnęła misiem o podłogę.
Pani magister Helga Bauer całe popołudnie spędziła w centrum miasta. Najpierw odwiedziła sklep z pasmanterią, gdzie kupiła metr krawiecki, a potem zajrzała do trzech sklepów z zabawkami. Dopiero w ostatnim znalazła wymiarowego misia. Nie spodobał się jej, bo był biały i miał czerwone oczy. Obawiała się, że jeśli kupi albinosa, to Josefek kategorycznie i ostatecznie odmówi, i ona już nigdy nie napisze wybitnej pracy doktorskiej, wróciła więc do więzienia i poprosiła więziennego lekarza o lateksowe rękawiczki. Brązowy miś leżał dokładnie tam, gdzie nim cisnęła. Włożyła rękawiczki i podniosła go z podłogi, a następnie wsunęła pewnym ruchem do reklamówki. Wróciła do mieszkania i wrzuciła misia do pralki. Z drżeniem serca czekała, aż skończy się program. Wilgotną zabawkę wsadziła do suszarki. Kiedy tylko czerwone światełko zgasło, szybko otworzyła drzwiczki. Miś wyglądał koszmarnie, bo od walenia główką w bęben stracił czarne szklane oczka. Pani magister Helga Bauer przyłożyła metr krawiecki do czubka ucha, potem zatrzymała się na brzuszku, aby od tamtego miejsca dojechać taśmą do końca stopy. Na jej twarzy wykwitły pąsy. Nerwowo przygryzła wargę, odłożyła metr, spojrzała na misia i jeszcze raz, może nawetz większym namaszczeniem, powtórzyła mierzenie. Podskoczyła z radości: miś skurczył się w praniu o trzy centymetry! Trzydziestodziewięciocentymetrowego misia Josefek będzie musiał zaakceptować, a tym samym zacząć opowiadać. W miejsce utraconych czarnych oczu naszyła dwa zielone guziki i nie mogła doczekać się ranka.
– Tak, kiedy ci straszni Anglicy zaczęli bombardować nasze miasteczko, mamusia ukryła mnie w piwnicy. Ta piwnica miała małe okienko, które mogło nas zdradzić, więc mamusia zabiła je deskami. Mamusia to miała dużo siły w rękach. Była bardzo sprawna fizycznie i uważam, że to ją, a nie ojca, powinni wcielić do wermachtu. Tatuś z wojny nie wrócił. Nie wiem, czy zginął gdzieś na froncie, czy po prostu przepadł albo zdezerterował i przedostał się do Francji, o której zawsze marzył. Pamiętam taki obrazek: siedzimy z mamusią w kuchni, a on wchodzi ze spiętymi z tyłu włosami. Na ustach szminka, powieki pociągnięte błękitem, policzki upudrowane, rzęsy i brwi też pomalowane. Miał na sobie czarny gorset i parę damskich majtek, a na nogach czarne pończochy i buty na wysokich obcasach. Jak go mamusia zobaczyła, to o mało się nie udławiła owsianką. A tatuś podszedł do mnie, pogłaskał po główce i zapytał, czy mi się podoba jego ubranie. To mu szczerze odpowiedziałem, że bardzo, bo rzeczywiście wyglądał imponująco. Tatuś podszedł do radioodbiornika i zaczął kręcić gałką. Długo kręcił, bo niczego ciekawego nie grali, więc wyłączył radio i zaczął stepować, nucąc przy tym melodię kankana. Wiem, że to się tak nazywało, bo tatuś podczas występu powiedział: „Synku, to jest kankan, zapamiętaj to sobie”. Kiedy mamusia wybiegła z kuchni z płaczem, tatuś przestał tańczyć, znowu podszedł do mnie i na ucho powiedział, żebym się nie martwił, że mamusia wybiegła, bo jest bardzo wrażliwa na sztukę. Potem mnie znowu pogładził po główce. Po chwili dodał, że musi na chwilę wyjść i że jak wróci, to owsianka ma być skończona, bo będzie czekać na mnie niespodzianka. To ja bardzo szybko zjadłem owsiankę i czekałem na tatusia. I tak sobie patrzyłem w okno i widziałem przelatujące ptaki i słońce, i pranie w naszym ogródku, rozwieszone na białych sznurach. A po chwili zobaczyłem tatusia w tym jego stroju. Zdejmował pranie i wkładał je do kosza, a jak już wszystko pozdejmował, poodcinał sznury i zwinął je. Kiedy nie było już prania w ogródku, to lepiej mi się patrzyło przez to okno, więcej i dalej widziałem; zamyśliłem się. Wyobraziłem sobie tatusia w paryskim cyrku, tańczącego tego kankana. Widzę, jak publiczność bije mu gromkie brawa, a ja siedzę w pierwszym rzędzie i duma mnie rozpiera. A kiedy brawa milkną, tatuś podchodzi do mnie i bierze mnie na scenę, i przez ogromną tubę oznajmia publiczności: „To jest mój ukochany syn, Josef!”. I wtedy rozlegają się jeszcze silniejsze oklaski, a ja kłaniam się w pas, a publiczność nie może przestać klaskać, a ja dalej kłaniam się najpiękniej, jak potrafię. Ten mój sen na jawie przerwał jakiś podejrzany dźwięk i po chwili w kuchni pojawili się tatuś z mamusią. Tatuś miał wetknięte w tyłek strusie pióra i trzymał mamusię na sznurze. Tym samym, na którym jeszcze przed chwilą wisiało pranie. Tatuś krzyczał: „No ujadaj, ujadaj, ty dolnoaustriacka suko. Kankana ujadaj.”. I kiedy mamusia ujadała, tatuś tak pięknie tańczył, że aż dech mi zaparło. Zacząłem podskakiwać i bić brawo, a mamusia ujadała przez łzy, bo było jej bardzo niewygodnie z tym sznurkiem na szyi. Tak, tej sceny nie zapomnę do końca życia, była piękna i zarazem okrutna, ale w okrucieństwie też jest piękno, prawda?
Pani magister Helga Bauer ze zgrozą w oczach przytaknęła. A Josefek oberwał misiowi zielony guziczek zastępujący prawe oczko i mocno przytulił go do serca.
– Ja się nawet przestałem bać tych bombardowań, bo kiedy mamusia zabiła to okienko i była pewna, że nic nam nie grozi, to pewnego dnia zapaliła świeczki i to był bardzo nastrojowy wieczór... Albo ranek... albo popołudnie... Wszystko jedno. I mi się w tej piwnicy zaczęło nawet podobać, bo mamusia regularnie podnosiła jej standard. Kiedy bombardowania stały się rzadsze, pozwalała zapalać światło i tuliła mnie do snu, i śpiewała mi kołysanki, a ja czułem się tak bezpieczny i kochany, aż obiecałem sobie w duszy, że kiedy dorosnę, kiedy skończy się ta upiorna wojna, to też będę się opiekował mamusią. A jeszcze później, kiedy założę swoją rodzinę, zbuduję dom, nawet dwa domy, i w każdym będę miał piwnicę, ale taką, która będzie bardzo wygodna. Pamiętam, kiedy bombardowania już całkiem ustały, mamusia wyprawiła mi urodziny. Ja chciałem na górze w kuchni. Tam było więcej miejsca i cieplej, ale mamusia powiedziała, że w piwnicy będzie lepiej, bardziej romantycznie. Tamtego dnia bardzo brakowało mi ojca. Chciałem, żeby był przy mnie i żeby związał mamusię sznurkiem jak wtedy, i żeby się przebrał w te swoje ciuszki, pomalował usta, i żeby mamusia wyła kankana, a on tańczył w jego rytm. Ale nie wszystko można mieć, prawda?!
Josefek w tym momencie puścił oko do pani magister Helgi Bauer. A ta kiwnęła głową. Josefek oberwał misiowi drugi zielony guziczek, zastępujący lewe oczko.
– No tak, właśnie tego dnia dostałem od mamusi pluszowego misia w prezencie. O, ten od pani jest nawet trochę do tamtego podobny. Mamusia mi wtedy powiedziała, że od tej chwili nigdy już nie będę sam, bo kiedy ona odejdzie, to pozostanie ten miś.
Wypowiadając te słowa, Josefek zatopił dwa palce w miejscach po oberwanych guziczkach.
– Rosłem, wojna się skończyła, chodziłem do szkoły i wszystko wydawało mi się piękne i radosne. Tylko czasami marzyłem o kartce z Paryża, o kartce od mojego tatusia, bo w głębi duszy wierzyłem, że nie zginął od kuli jakiegoś Rosjanina, że tańczy sobie kankana w tym pięknym mieście i jest szczęśliwym człowiekiem. Więc kiedy byłem już prawie dorosły, postanowiłem odwdzięczyć się mamusi, zaopiekować się nią tak samo, jak ona opiekowała się mną. A może jeszcze bardziej.
Ponieważ podupadła na siłach i potrzebna jej była wygoda, zaproponowałem, że zamknę ją w piwnicy. Mamusia kategorycznie się sprzeciwiła, ale ja wiedziałem, że jest już w podeszłym wieku i nie do końca zdaje sobie sprawę, co jest dla niej dobre. Więc umieściłem mamusię w piwnicy i zamykałem ją na trzy spusty, kiedy szedłem do szkoły. Zawsze zostawiałem jej nocniczek, coś do picia i jedzenia oraz kilka ciepłych koców. A kiedy wracałem ze szkoły, otwierałem drzwi i opowiadałem jej, jaka jest pogoda i jakie oceny dostałem, a potem znowu ją zamykałem i szedłem na górę gotować obiad. I tak minęło nam w spokoju, miłości, wzajemnym poszanowaniu i bezpieczeństwie kilka lat. Zdałem maturę. Mamusia była ze mnie bardzo dumna i kiedy pokazałem jej świadectwo, rozpłakała się i mocno mnie uścisnęła, a ja jej powiedziałem, że może mieć teraz jakieś życzenie, bo dziś wszystkie spełniam. Mamusia powiedziała, że już niebawem wybierze się na tamten świat i już teraz chciałaby być bliżej Pana Boga. No i czy w takim razie nie mógłbym jej z piwnicy przenieść na strych. Mamusię bardzo kochałem i z tej miłości się zgodziłem, choć cały czas sądziłem, że w piwnicy byłoby jej lepiej i bezpieczniej, a mnie bliżej do kuchni i do ubikacji z tym jej nocniczkiem. Czego jednak nie robi się dla ukochanej matki. Postawiłem jeden warunek. Powiedziałem, że przeniosę ją na strych, ale wychodząc z domu, będę ją przywiązywał do krzesła albo łóżka, tak dla większego bezpieczeństwa, żeby sobie krzywdy nie zrobiła. Z tych przenosin wynikły pewne komplikacje, bo kiedy byłem poza domem, mamusia często ładowała w łóżko i ten strych bardzo brzydko zaczął pachnieć. A kiedyś zapomniałem ją związać i mamusia widocznie chciała sama wziąć kąpiel, i spadła z tych stromych schodów, i wyzionęła ducha. I tak zostaliśmy sami. Ja i mój miś. Bardzo płakałem na pogrzebie i długo przesiadywałem w piwnicy, wspominając te piękne chwile razem. Strych znienawidziłem. Gdybym się nie ugiął... Mogłaby przecież w piwnicy dożyć jeszcze dojrzalszych lat. Ale takie jest życie, człowiek popełnia błędy, prawda? – I Josefek znowu pięknie spojrzał w oczy pani magister Helgi Bauer.
– Byłem bardzo samotny. Zacząłem studiować inżynierię i właśnie na studiach poznałem żonę. To była ciepła osoba, prawie tak jak moja świętej pamięci mamusia. O, zapomniałbym, a to jest bardzo ważne: niespodziewanie okazało się, że jestem bogaty. Pewnego dnia otrzymałem pismo od notariusza. W tym piśmie było napisane, że mój ojciec miał sporo pieniędzy zamrożonych w szwajcarskim banku i te pieniądze zapisał mnie. Nie dochodziłem szczegółów. Skąd miał te pieniądze, jak się znalazły w Szwajcarii? Wyobraziłem sobie, że tatuś zdobył je uczciwie, bo dla mnie. W czasie studiów pobraliśmy się i urodziła się nam córka. Śliczna dziewczynka. Bardzo ją kocham. Zresztą wszystkie moje dzieci bardzo kocham i tęsknię za nimi...
Josef znowu zaczął łkać jak mały chłopiec, z jego niebieskich oczu popłynęły łzy wielkości grochu, które wtarł w brzuszek pluszowego misia.
– No tak, rozklejam się, ale musi mnie pani zrozumieć. Jesteśmy bardzo zżyci i tęsknimy za sobą. Postanowiłem, że za pieniądze od tatusia zbuduję dom, dom, który będzie stał obok mojego starego. Zbuduję dom z wielką piwnicą, a ta piwnica będzie równie piękna i wygodna, jak ten nowy dom. I połączę tunelem te dwa domy, te dwie piwnice, żeby była ciągłość. Tak uczyniłem. Dom stanął obok starego domu, a piwnica nowego była połączona podziemnym tunelem ze starą piwnicą. Ten tunel był iluminowany i piękny, aż chciało się nim przechodzić i odwiedzać, i przypominać, kiedy mamusia śpiewała mi tę kołysankę, a ci straszni Anglicy nic nie mogli nam zrobić. Nowa piwnica była klimatyzowana, przytulna. Cztery pokoje, dwie łazienki i dwie ubikacje, kuchnia. Wszystko, czego można wymagać od nowoczesnego mieszkania. Ta piwnica miała jeszcze jedną zaletę. Dawała to, czego nie da ci żadne mieszkanie. Bezpieczeństwo, anonimowość i wolność! Drzwi wstawiłem podwójne. Drzwi do tunelu też były podwójne. Całkowite bezpieczeństwo! Moja żona trochę się na początku dziwiła, ale kiedy zaczynaliśmy sobie z nią i córką przechodzić przez ten tunel, kiedy spędziliśmy kilka nocy a to w jednej, a to w drugiej piwnicy, wtedy się przyzwyczaiła i nawet kiedy byłem w pracy, przesiadywała na dole z naszą córeczką. Wie pani, przez to, że jestem jedynakiem i zawsze cierpiałem z tego powodu, postanowiłem mieć dużo dzieci, ale moja ukochana żona nie mogła ich już więcej urodzić. I boleliśmy wspólnie, widząc, że ten kraj, który kiedyś oparł się Turkom, ginie. Wiedeń jest dziś przez nich zalany. Mnożą się i korzystają z naszych pieniędzy. Wiedeńczycy są głupi. Nie wyciągnęli lekcji z historii. Nie mają dzieci, tylko psy. Cała nasza stolica jest obesrana przez te psy.
Córka stawała się kobietą. Widziałem, jak się podmywa. Widziałem, jak jej sutki pęcznieją i powoli zmieniają się w piersi. Widziałem, jak jej kanciasta figura zaokrągla się, a pupcia zaczyna wystawać. I widziałem, jak pierwszy raz krwawiła, i wtedy jeszcze bardziej ją kochałem. Zabierałem ją ze sobą do nowej piwnicy i tuliłem do snu, a kiedy spała, dotykałem tam, gdzie nie dałaby się dotknąć, gdyby nie spała. I zakochiwałem się w niej bardziej i bardziej. Wiedziałem, że było jej dobrze, bo tylko ojciec może naprawdę wiedzieć, kiedy dziecku jest naprawdę dobrze. Szczęśliwy byłem w tej piwnicy razem z nią, moją córką. Czułem, że za rok albo dwa może mi dać to, czego nie mogła mi już dać żona. Schodziliśmy coraz częściej na dół, a któregoś dnia zacząłem ją dotykać, zanim zasnęła. Widziałem zaniepokojenie w jej oczach, strach, ale ją przytuliłem mocno do siebie i uspokoiłem, powiedziałem, że jest bezpieczna, że nic jej nie grozi, że będzie jej dobrze. Pamiętam, że jeszcze trochę opierała się, jeszcze trochę się bała, lecz kiedy zacząłem całować ją w czoło i powieki, widziałem, że rozluźnia się i zaczyna mi ufać. Rozebrałem ją i przykryłem kołdrą, sam też się rozebrałem. Wziąłem jej dłoń w moją dłoń i kazałem się tam dotykać, a potem puściłem jej dłoń, a ona już sama z siebie... Nie trzeba było długo czekać. Wytrysnąłem jak fontanna. Syczałem z rozkoszy i było mi najpiękniej na świecie, bo do tego doprowadziła mnie moja córka, krew z mojej krwi i kość z mojej kości. Pamiętam, że po tym zdarzeniu boczyła się na mnie przez kilka dni i ze strachem spoglądała na swoją matkę, ale po tygodniu poszliśmy znowu do piwnicy i wtedy już sama mi to zrobiła. Na początku cała nasza miłość ograniczała się do pieszczot i pocałunków, ale to było zbyt mało, to było zbyt małe doznanie, więc zapragnąłem jej pięknej, krągłej pupy i to dawało mi jakieś spełnienie. Byliśmy już bardzo blisko i rozkochałem ją w sobie jak w mężczyźnie. Już nigdy nie popatrzyła na mnie z wyrzutem. Postanowiłem, że dam jej specjalny prezent na jej piętnaste urodziny, powiedziałem, że uczynię ją prawdziwą kobietą i żoną, że chcę mieć z nią dzieci, dużo dzieci. Tyle, ile chciałem mieć z jej matką, a jak się uda, to może jeszcze więcej. Wydaje mi się, że jeszcze wtedy nie bardzo rozumiała, o czym mówię. Chciałem ją jakoś bardziej przygotować na ten wielki dzień. Kupiłem świece zapachowe, a w sklepie z kwiatami zamówiłem wianek z margerytek i piętnaście śnieżnobiałych róż. No i byliśmy już razem, jednym ciałem, na wieki. Potem córka zaszła w ciążę i trzeba było coś z tym zrobić. To znaczy ja byłem bardzo szczęśliwy, ale ona chodziła do szkoły i moja żona chyba jeszcze niczego nie podejrzewała. Chciałem jej o wszystkim opowiedzieć, nie obawiałem się, bo wiedziałem, że mnie kocha i kocha naszą córkę, i nie da nam zrobić krzywdy. Rozpłakała się i chodziła struta przez kilka dni, ale w końcu powiedziała, że nikt się nie może o tym dowiedzieć, że to będzie nasza tajemnica. Córka musiała oficjalnie zniknąć, nie mogła chodzić z brzuchem do szkoły. Wpadliśmy na pomysł, żeby sfingować jej ucieczkę z domu. Byłem szczęśliwy, bo w ten sposób mogła już na stałe zamieszkać w naszej piwnicy. W poniedziałek nie poszła do szkoły, a ja zgłosiłem jej zaginięcie na policji. I już w spokoju mogła doczekać porodu na dole. Pewnego dnia, chyba już była w czwartym albo piątym miesiącu, podyktowałem jej list. Napisała w nim, że wstąpiła do sekty, że nas kocha i modli się za nas, ale już nigdy nie może nas zobaczyć, bo tego wymaga od niej Bóg, grupa i mistrz. W tym pięknym liście żegnała się z nami na wieczność. Kazałem jej również własnoręcznie zaadresować i zakleić kopertę, i kiedy byłem w Linzu, wysłałem ten list do nas, a jak już doszedł, poszedłem z nim na policję. Mieliśmy spokój.
Żona pomogła mi przy porodzie. Poszło gładko. Nie sądziłem, że to taka prosta sprawa. Śliczną córeczkę urodziła nam moja córka. Myśmy prowadzili całkiem normalne życie. Przez część dnia byłem na górze, a potem przez resztę i najczęściej nocą z moją córką i naszą córeczką. Dziecko rosło i dobrze się rozwijało, nie chorowało.
No tak, to były piękne i spokojne lata. Pełne rodzinnej miłości i wzajemnego zaufania. Córka urodziła nam w sumie siódemkę wspaniałych, ślicznych i mądrych dzieci. Ale ta siódemka okazała się pechowa, bo po niej przyszła ta straszna choroba. Córka zaczęła marnieć w oczach, słabła z dnia na dzień. Nie pomagały lekarstwa, które przynosiłem z miasta. Dostała wysokiej gorączki, majaczyła. Te majaki trwały dwa dni i kiedy wyszedłem na zakupy, żona zadzwoniła po pogotowie. Co było dalej, już pani wie...
Josefek znowu spojrzał pani magister Heldze Bauer w oczy z taką żałością, że ona również uroniła kilka łez.
Sąd uznał Josefa za winnego i ukarał go dożywotnim więzieniem. W rekordowym czasie napisano o nim kilka sztuk teatralnych i grubą książkę. Siedząc w więzieniu, stał się multimilionerem, sprzedawał prawa do historii swego życia. Tylko że po ujawnieniu sprawy Josefa w Dolnej Austrii jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się podobne historie. Co kilka dni policja przeszukiwała piwnice, w których ponoć przez lata więzione były dzieci. Jak powiedział rzecznik rządu, podejrzewa się, że jest to odruch obronny społeczeństwa austriackiego przeciwko wszechogarniającemu kryzysowi ekonomicznemu. Większość spraw piwnicznych to zwykłe oszustwa, które mają na celu wyłudzenie pieniędzy od gazet i innych mediów. Austria mimo to pozostaje spokojnym i stabilnym krajem.
Josefowi sąd odmówił spotkania z rodziną, natomiast zapewnił, że postara się spełnić każdą inną prośbę. Ponieważ Josef stał się zamożnym więźniem i stać go było na wiele rzeczy, poprosił naczelnika więzienia o zamianę celi. Mówiąc ściśle, zaproponował wybudowanie na własny koszt luksusowej celi w piwnicy. Władze więzienia się zgodziły i już wkrótce więzień Josef mógł, patrząc w sufit swojej luksusowej piwnicznej celi, nucić pod nosem:
Lecą bomby z nieba
Zrzucają je Anglicy
Nie bój się Josefku
Schowam cię w piwnicy
Luli laj
Siedzimy bezpieczni
W tej naszej piwnicy
Nic nie zrobią nam
Ci straszni Anglicy
Luli laj
Ta nasza piwnica
Jest mokra i ciemna
I choć tydzień minął...Stypendium
1
Leżę i patrzę w sufit. Sufit kręci się, zatacza koła i zaprasza mnie do wyjścia. W szafce pustki. Kiedy przestanie wirować, zacznie ssać, a jak zacznie ssać, to będzie źle. Musi wirować.
Stypendium w Wiedniu... Tysiąc pięćset euro miesięcznie, mieszkanie za darmo i te wszystkie bilety na imprezy kulturalne, na które nie chodzę. Cały rok, cały roczek mogę wirować. Na mojej ulicy są trzy sklepy: Billa, Spar i Hoferek. I w każdym sprzedają helikoptery. W Hoferku już od półtora. Takie właśnie na kaca kupuję. Szprycerka robię. Butelka białego wytrawnego i butelka sodówki, koniecznie nisko gazowanej. Pół na pół. Po szprycerku człowiek czuje się jak nowo narodzony i może sięgać po coś bardziej ambitnego. O, na przykład po czerwone, specjalna rezerwa, dwa tysiące czwarty, za cztery pięćdziesiąt. Wchodzi jak złotko. Potem trzeba poprawić merlocikiem z Południowego Tyrolu za trzy dziewięćdziesiąt dziewięć. A, zapomniałbym! W Hoferku sprzedają najtańsze szampany w Austrii. Piętnaście euro butelka! Bardzo dobre te szamponiki – tak je pieszczotliwie nazywam. Szamponiki piję w niedzielę, kiedy się kąpię. W wannie sobie piję. A w każdą sobotę o siedemnastej idę, a raczej lecę moim helikopterkiem do Hoferka, żeby zdążyć przed osiemnastą. Niedziela jest święta i sklepy są pozamykane. Ten dzień traktuję bardzo poważnie. Rodzice zawsze powtarzali: „Gdziekolwiek, synku, będziesz, gdziekolwiek cię los rzuci, o Bogu, synku, nie zapominaj”. Mógłbym chodzić na mszę po niemiecku, znam dobrze ten język, ale mnie odrzuca. Tutaj, w Austrii, mają podatek kościelny. Ustanowił go Adolf Hitler. Nie z powodu wielkiej miłości do Boga, tylko po to, żeby łatwiej wyłapać Żydów. Więc nie chodzę do tych faszystowskich, pięknych, czystych, pustych kościołów i czuję zgodę z własnym sumieniem. Sumienie mam polskie, dlatego nawiedzam polski kościół. Podczas niedzielnej mszy opary alkoholowe unoszą się nad naszymi głowami. Ponieważ wszyscy jesteśmy albo jeszcze pijani, albo na ciężkim kacu, nie czuję się obco. Przed polskim kościołem stoi pomnik papieża. Wielki Polak ma twarz trolla i bardzo krótkie nogi. Na cokole znajduje się tablica informująca, że dzieło jest darem Polonii. Z proporcji wnioskuję, że nie uzbierali sumy wystarczającej na pełen odlew. Po mszy można sobie pójść na obiad. Przy kościele jest polska knajpa, są polskie sklepy, kioski z gazetami. Widziałem też biuro podróży, kancelarie prawnicze, doradztwa podatkowe, jest nawet praktyka lekarska. Lekarz nazywa się Olgierd Lubaszenko, neurolog.
2
Przeraźliwie szybko płynie czas. Właściwie niczego sensownego nie napisałem, a w kraju, w moim instytucie, czekają na pierwsze owoce... Nie mogłem pisać, bo ciągle miałem helikopter, który w ostatnich miesiącach zamienił się w bombowiec, a tydzień temu bombowiec zamienił się w statek kosmiczny. Do tego wszystkiego doszły jeszcze te skurcze łydek i drgania powieki. Lewej. Zapomniałem o przykazaniu rodziców i przestałem chodzić do kościoła. Już nie kupuję szamponików w sobotę. Teraz idę do Hoferka i pakuję wózek po brzegi. Mają tu świetne destylaty z owoców. Na przykład gruszkówkę. Albo malinówkę, truskawkówkę i śliwowicę. Wszystkie po sześć euro za pół litra, wszystkie czterdziestoprocentowe. Od kiedy piję destylaty, mniej sikam i szybciej mnie kopie, choć drgania powieki, lewej, bardzo się nasiliły. Miewam też koszmary. Sikam do zlewozmywaka, bo z pokoju bliżej mam do kuchni. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się kąpałem. Ubrania oszczędzam. Najczęściej latam po mieszkaniu nagi. Tak, latam, nie chodzę. Latam statkiem kosmicznym.
3
Umierałem. I nie mogłem umrzeć. Tak do końca, jak człowiek. Na śmierć umrzeć. Ktoś próbował mnie ratować. To, zdaje się, była kobieta. Trzymała w dłoni zapaloną świecę, ale po chwili rozpłynęła się w powietrzu jak dym z papierosa. Potem pożarła mnie ogromna jaskółka. Połknęła całego. Leciałem jakiś czas głową w dół i wylądowałem w rynsztoku. Ledwie się wygramoliłem z nieczystości, złapali mnie i zamknęli we wnętrzu werbla. Było w nim okienko. Wychyliłem się przez nie i wypadłem. Na trawniku dopadli mnie znowu i wetknęli w tyłek drewniany flet, a na plecach zawiesili złotą trąbę. Potem zamknęli w szafie. Tam też cierpiałem. I nie wiem, jaka moc nakręciła moją postać korbą od katarynki, a potem odblokowała korbę, tak że poleciałem w przestworza. Potem z wielką szybkością spadałem w dół i z równie wielkim hukiem wylądowałem na harfie. Struny pod wpływem uderzenia zaczęły grać melodię, a wokalista wyśpiewywać: „Ojciec go nie bił, nie bił, a bić powinien, la, la, la, ojciec go nie bił, ale pozwolił pić, pozwolił pić do krwi, la, la, la”. Po skończeniu pierwszej piosenki zaczął na znajomą nutę: „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród, nie rzucim wódy, mowy. Polski my naród, polski zwał, królewski szczep bez głowy. Nie damy, by nas gnębił wróg, tak nam dopomóż Puk, tak nam dopomóż Puk”. Puk, puk, ktoś zapukał. To właśnie był Puk przebity włócznią. Chciał mnie rozśmieszyć, ale został strącony i rozbił się o papier nutowy. Potem widziałem się na obręczy. Miałem nadzieję przeskoczyć do innego wymiaru. Wyglądało na to, że można było tylko do połowy. Czekałem, aż mnie zdejmą. Wreszcie zdjęli i ustawili w kolejce do statku kosmicznego. Stała ze mną postać o głowie ptaka, skrzydłach ćmy i jaszczurzym ogonie. Coś gadała. Nie rozumiałem jej. Doczekałem się i znalazłem w środku. Statek przypominał golonkę. Usiadłem przy stole z dwoma innymi. Przed nami stała butelka wina. Stara kobieta nie wiadomo skąd wytoczyła beczkę wódki. Chcieliśmy się napić, ale kieliszki nie miały den, a z beczki wyłaziły robaki. Chichot. Jakiś człowiek odwrócił się do nas i powiedział, że czeka już całą wieczność na wylot. Nie wiedziałem, co robić. Ogarnęła mnie panika. Ciemność... I znowu umarłem...
No tak... straszne, ale wie pan co? Tydzień temu był u mnie pewien mężczyzna. Wyglądał na czterdziestolatka. Jak się okazało, miał dziesięć lat mniej. Otóż ów człowiek utrzymywał, że ma kontakty z tamtym światem. Ja nie neguję tak zwanego tamtego świata, problem w tym, że przez te duchy odeszła od niego żona. No i zaczął pić. Taaak, przykra rzecz, bo w tej całej sprawie poszło nie o jakieś wariackie wizje, poszło o płeć duchów. Ten człowiek obudził się z nieznajomym facetem w jednym łóżku. Opowiadał, że obaj byli zaskoczeni i przerażeni. Drugi mężczyzna wyskoczył z łóżka i na kolanach zaczął nerwowo szukać czegoś pod szafką nocną. Następnie wstał i zapytał: „Gdzie jest łazienka?”. Przestraszony właściciel mieszkania wskazał drżącą ręką drzwi. Widział, jak tamten z niedowierzaniem przypatruje się w lustrze swojemu odbiciu i przeciąga dłonią po policzku. Potem wrócił do sypialni i zapytał o brzytwę. Wie pan, brzytwa w naszych czasach?! Właściciel odparł, że ma tylko maszynkę. Nieznajomy poprosił o zademonstrowanie urządzenia. Spodobało się, więc po goleniu zaproponował laskę z połykiem. No wie pan, tu zaczyna się problem, bo tamten się zgodził. Koniecznie chciał wiedzieć, jak to jest z duchem. Pomyślał, że jeśli zrobi mu to ktoś z tamtego świata, nie będzie to odczytane jako zdrada. Ponoć było bosko. Mężczyzna podarował zjawie elektryczną maszynkę do golenia. Na koniec duch przeprosił za najście i za brzytwę, bo zorientował się, że wylądował w innej epoce. Zniknął, a jedynym śladem po jego odwiedzinach były krople nasienia pozostawione na podłodze w łazience. Jednak właściwa tragedia tego człowieka zaczęła się, kiedy poprosił żonę, aby go popieściła ustami. Wie pan, w żaden sposób nie mogła go zadowolić. Tamten okazał się mistrzem nie z tej ziemi. Po kilku nieudanych podejściach żona zaczęła coś podejrzewać. To był z natury uczciwy człowiek. Opowiedział jej o całym zdarzeniu. I wie pan, dla niej w tym wszystkim najgorszą rzeczą było to, że ten duch był płci męskiej. Poczuła się potrójnie zdradzona. Tak mu powiedziała na odchodne. Pan wybaczy, bardzo odbiegłem od rzeczywistości, od nas, naszego spotkania. Za pomocą tego przykładu chciałem tylko uświadomić panu, że bywają gorsze przypadki i gorsze przyczyny alkoholizmu, ale rzeczywiście, można się wystraszyć pańskiej opowieści. Pan to jeszcze tak sugestywnie opowiedział, że nawet przypomniał mi się mój ostatni koszmar. Ja jednak widzę coś optymistycznego w uzależnieniu mężczyzn. No właśnie... Gdyby był pan kobietą... Z badań naukowych wynika, że nie tylko nadużywanie, lecz w ogóle używanie alkoholu przyśpiesza menopauzę, zwiększa ryzyko występowania raka sutka i trzonu macicy. Szyjki macicy też. Zdrowie mężczyzny to zupełnie co innego niż zdrowie kobiety. Zdrowie kobiety to kategoria osobliwa, ściśle związana z urodą. A uroda, jak wiadomo, to atrybut kobiecości. Więc króciutko: nie musi pan dbać o urodę, nie grozi panu przyśpieszona menopauza, rak sutka, trzonu macicy i szyjki też panu nie grozi. Mamy więc powód do radości. Wczoraj pewien pacjent cierpiący na nerwicę serca przyniósł mi drobny prezent. Proszę spojrzeć. Rezerwa. Dwudziestopięcioletnia whisky! To co? Z butelki czy wyjąć szklaneczki?Nad pięknym modrym Dunajem
W knajpie przy Ferdinandstraße stał karzeł z mikrofonem w ręku. Śpiewał albańskie piosenki, ale kiedy zaczął gwizdać Nad pięknym modrym Dunajem, posypały się w jego stronę puste butelki. Jedna z nich trafiła go w głowę. Upadł zakrwawiony. Po chwili właściciel z dwoma innymi wynieśli go na zaplecze. Ludzie nagle ucichli. Enver zauważył Hadziego. Dosiadł się do niego i zamówił piwo. Nie zdążył zamoczyć ust w szklance, kiedy poczuł na swoich plecach łapę Gengisa. Był już bardzo pijany, bełkotał, że wyjeżdża za dwa dni, że nic tu po nim, że nie wierzy w pracę po Nowym Roku. Hadzi wyjął papierosa, zapytał Gengisa, czy ma ogień. Gengis wstał z krzesła i zaczął się macać, obmacywać centymetr po centymetrze swoje ciało, powoli i dokładnie, tak jak to robią z bandytami. To było najdłuższe obmacywanie w poszukiwaniu zapałek, jakiego Hadzi był w życiu świadkiem. Kieszeń po kieszeni, wszędzie się dotykał, jakby szukał małej szpileczki, a nie czegoś, co można z łatwością wyczuć. Jeszcze przez chwilę stał przed nimi. Na koniec położył dłonie na klatce piersiowej, przycisnął w okolicach sutków i ze zdziwieniem powiedział:
– Boże, jaki ja jestem chudy.
Do knajpy wchodzili następni. Pili piwo i zapominali, że od dawna nie udało im się zahaczyć w jakiejś robocie.
Dopiero w lutym coś się ruszyło. Rynek czarnej pracy jakby drgnął. Była jeszcze noc, kiedy pakowali się do starego punto. Jechali do portu nad Dunajem rozładować barkę. Hadzi włączył radio. Orkiestra symfoniczna grała Nad pięknym modrym. Zaczął gwizdać.
– Zamknij mordę – powiedział Enver. – Zamknij mordę, bo skończysz jak ten karzeł z knajpy, pamiętasz?
Wyłączył radio. Dojechali na nabrzeże. Podszedł do nich człowiek w wełnianej czapce, wsadził w usta skręta i zagadał po niemiecku.
– Dwóch i ja – odpowiedział Hadzi.
– Dobra, płacę po rozładunku, jak szybko zrobicie, tak szybko dostaniecie kasę, po dwieście na głowę – warknął człowiek w wełnianej czapce.
Weszli na barkę. Czarna czeluść. Wielu się kręciło, ale twarzy żadnego z nich nie było widać. Dopiero gdy przyszedł świt, kilku odzyskało nosy, usta, policzki. Tylko kilku. Większość nadal tkwiła w ciemnościach. Prawie sami czarni rozładowywali barkę. Przed południem praca zaczęła ich nużyć. Zbyt długo czekali na puste palety. Popychali się jak mali chłopcy, krzyczeli jeden do drugiego w dziwnym języku. Znowu słychać było „w górę” i znowu pusta paleta wróciła na dół. Hadzi nie wytrzymał. Podbiegł nakopać jednemu czarnemu do tyłka, ale wywrócił się. Leżał i patrzył, jakby na coś czekał. I to coś przybyło. Spadło z nieba z wielkim impetem. Huk, głuchy huk, i już go nie było widać. Spod ładunku wypłynęły strużki krwi. Cisza. Wszyscy zastygli w bezruchu. Ktoś zwymiotował. Ktoś inny pośpiesznie wyjął papierosa. Ta cisza trwała wieczność. Nikt nie chciał wejść w bordową kałużę. Głowa Hadziego przypominała piłkę do nogi, po której przejechała ciężarówka. Oczy wyparowały, a zęby wprasowały się w szyję.
– Przeklęta melodia – mruknął Enver do Gengisa przez zaciśnięte gardło, zakrywając trupa swoją kurtką.