Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Portal do godziny Pana - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 marca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Portal do godziny Pana - ebook

Współczesna niespodziewana wyprawa na odległy kontynent na mocy zagadkowego testamentu okazuje się całkiem bliska. Odziedziczony stary dom tajemnic posiada zagruzowaną w latach wojny piwnicę, ogród zwykły i ukryty. Wejdziemy w mroczne czasy okupacji i najpotężniejszą tajemnicę ludzkości, przeżyjemy wątek pięknego uczucia. Przygoda, potęga tajemnicy i własnych przeżyć duchowych, zapomniane wartości patriotyczne, wielkie przesłania, prawdziwe prorocze wizje, także dawka humoru. Przeczytajcie.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8189-892-8
Rozmiar pliku: 6,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

*

_CZŁOWIEK NIE POTRAFI ANI CIERPIEĆ, ANI BYĆ DŁUGO SZCZĘŚLIWYM. NIE JEST WIĘC ZDOLNY DO NICZEGO CO SIĘ LICZY./A. CAMUS/_

*

_Czy warto pokazać swoim życiem, że jest inaczej? Jeśli oczywiście damy radę, jeśli potrafimy, jeśli chcemy, byle nie dla udowodnienia sobie i komuś czegoś, a dla własnego wzrastania jedynie. /Autorka/_

*

„NIECH NOWE GENEZIS LUDZKOŚCI

RZECZYWISTOŚĆ I DUSZĘ LUDZKĄ CZYSTĄ STWORZY JAK KRYSZTAŁ, W KTÓREJ PRZEGLĄDA SIĘ ŚWIATŁO JUŻ NIE CIERPIĄC”

/AUTORKA/Wstęp, czyli parę słów od autorki

BARWY SĄ CIERPIENIEM ŚWIATŁA./GOETHE/

Tęcza ukazuje przymierze Boga z nami w sprawie cierpienia! Nie ma w niej radości, chyba że za cenę szczęścia patrzącego cierpi...samo światło, gdy rozszczepione pokazuje pełne spektrum barw utajonych w białym paśmie! Deszcz jest jak łzy, jest warunkiem ukazania cierpienia światła, które rozdarte jest jak Jezus Chrystus na Drodze Krzyżowej i na Krzyżu, ukazując pełnię Miłości. Z Serca Miłosiernego wypływają barwne pasma światła, którym jest Sam...Kryształowa czysta dusza ludzka może być jak pryzmat, w zetknięciu ze światłem ukazuje jego pełnię. Hostia jest jak białe światło słońca, kryjące w sobie prawdziwy skład, budowę…

Zaproszenie do odbycia tajemniczej dalekiej podróży na odległy kontynent na mocy równie tajemniczego testamentu kryje w sobie dużo bliższą podróż, do odziedziczonego wiejskiego domu pełnego tajemnic, domu z dwoma ogrodami, zwykłym i ukrytym. To podróż do mrocznych czasów okupacji i historii tak porażającej emocjonalnie, że łza nie zdziwi. Są tu ludzie starzy, dorośli, młodzi, dzieci, sympatyczne zwierzęta, wątki poważne, przygodowe, duchowe, psychologiczne, historyczne, także te pełne dowcipu, oraz przeplatający się pnączem bluszczu wątek pięknego uczucia. Wszystko to wskazuje na brak przypadkowości w ludzkich losach. Wreszcie mamy najpotężniejszą tajemnicę ludzkości, którą autorka udostępnia, nawołując do wielkiej ostrożności. Oścień śmierci unicestwiony genetycznie i ponadczasowo dla rodzaju ludzkiego przez Jezusa Chrystusa wciąż niebezpiecznie krąży w naszym wnętrzu, gotów zniweczyć Jego Dzieło...Jeśli ma nam zostać dane głębsze poznanie, to jedynie sam Bóg działający w nas wybierze moment dobry dla nas. Gdy siłą ciekawości wybierzemy go sami, włamiemy się niewłaściwym wejściem, jak złodziej, może nas czekać powtórka Raju...Boskie moce nie służą do zabawy i nieporadnych podbojów Nieba, wszystko to będzie nam dane i otwarte w porę, która powoli nadchodzi, a my bogaci w wiedzę czuwajmy.

Na temat samej treści książki to „w pigułce” tyle, czyli skrótowy tekst z tylnej strony okładki, gdyż wszystkiego dowie się Czytelnik dopiero wchodząc w przekaz, opowieść tej mojej ostatniej książki, która jest podobnie do poprzednich „Głosem Boga we mnie”, głosem skierowanym do ludzi.

_W ŻYCIU SĄ JEDNAK TAKIE MOMENTY, W KTÓRYCH TRZEBA ZROBIĆ COŚ ZA DARMO — NIE OCZEKUJĄC NIC W ZAMIAN. DOTYCZY TO SZCZEGÓLNIE DZIEŁ DOKONYWANYCH DLA KRÓLESTWA BOŻEGO. OCZYWIŚCIE — JAK CZYTAMY W INNYM FRAGMENCIE EWANGELII — ROBOTNIK JEST GODZIEN SWOJEJ ZAPŁATY, ALE WYNAGRODZENIE NIE MOŻE BYĆ NAJWAŻNIEJSZE. BRAK WYNAGRODZENIA NIE MOŻE SPRAWIĆ, ŻE UCZEŃ OGŁOSI STRAJK I PRZESTANIE WYPEŁNIAĆ ZLECENIA BOGA._

_JEŚLI ZAJMIESZ SIĘ SPRAWAMI KRÓLA, ON SAM ZE SWEGO SKARBCA DA CI TYLE, ILE POTRZEBUJESZ._ _KS. KAMIL DĄBROWSKI_

Wierzę, że Bóg na czas ziemskiej egzystencji, jaka mi pozostała dla wypełnienia do końca mojej misji zapewni mi w porę środki do życia fizycznego, bym mogła być Jego Głosem i abym Go nie zawiodła, nie zafałszowała tego głosu. Nic poza tym na koniec już nie napiszę w tym słowie od autorki, ode mnie, jednak muszę umieścić tu pewne ważne wyjaśnienia. Tak więc, jak już kiedyś pisałam, dawno temu zakończyłam moją duchową autobiografię, kronikę „Sen in Excelsis”, w której między innymi ujęte były moje spotkania z Wyższym, przekazy, doświadczenia, również kontakty z osobami przebywającymi już po tamtej stronie życia. To wszystko trwa do dziś, jest wielki ciąg dalszy, nawet w formie nasilonej, dojrzalszej, więc swoje doświadczenia wkładam miejscami w losy bohaterów książek, które powstały już po tej autobiografii. Tak jest również i w tej książce. Swoje własne stany wyższe włożyłam w losy jej bohaterów. Mam na myśli spotkania z Jezusem i przekazy od Niego, które przerzuciłam na postać dziadka Marka, także moje wizje patriotyczne dotyczące zagrożeń dla naszego kraju włożyłam w losy tej samej postaci. Te ostatnie po kontakcie z „Nieznanym Światem” okazały się bardzo zbieżne z wizjami nieznanych mi sławnych wizjonerów, co wywołało moje zadziwienie. Niektóre fragmenty książki zostały mi podpowiedziane we śnie, w sposób porażający pasowały do całości. Chciałabym poruszyć jeszcze jedną sprawę. Jest to sprawa ziemskich znaków dawanych mi przez Boga. Moje ostatnie doświadczenie wyglądało następująco. Przy kolejnym przepięknym spotkaniu z Jezusem Chrystusem, Jego szata ma tym razem na sobie bordową linkę zaczepioną na mosiężnych uchwytach i coś sugeruje...Jezus Chrystus stojąc przede mną odwraca się, idzie parę kroków, po czym znów odwraca się do mnie Twarzą, przemienia się w dużą białą Hostię, przed którą widać bordową linę umocowaną na mosiężnych uchwytach. Patrzę, a to przecież miejsce adoracji Najświętszego Sakramentu w kościele św. Józefa u mnie w Toruniu! Jezus woła mnie na adorację, na osobistą z Nim rozmowę, daje mi dodatkowo modlitwę „Jezu, ty się tym zajmij”, bo wie, że moich problemów nie rozwiążę inaczej, jak tylko rzucając się w toń bezgranicznej ku Niemu ufności. Tak też czynię. 22-go lutego 2020 idę z różą do tego kościoła, po drodze słyszę głos: kup wodę mineralną, dziś nie będzie wazonu pod krzyżem! Zawsze jest tam wazon, myślę, ale wodę kupuję. Wchodzę do kościoła, pod krzyżem...nie ma wazonu. Stawiam różę w plastikowej butelce, upamiętniam na fotografii, wchodzę dalej prosząc Jezusa o znak, bardzo wielki znak, którego potrzebuję. Znaku nie ma, jest mi smutno, ale zmierzam pod Hostię. Nagle słyszę głos: odwróć się! Odwracam się i… podnoszę uszkodzony, „niepotrzebny” stary krzyżyk z Jezusem przyniesiony przez kogoś z parafian i jeszcze do tego stary mały obrazek w ramce z Matką Boską Ostrobramską. Ręce Jezusa są wolne od gwoździ na tym krzyżyku, trzymają Go tylko gwoździe u nóg a ja… JUŻ MAM GOTOWĄ LEGENDĘ! Patrzę na obrazek Maryi i… JUŻ MAM DRUGĄ GOTOWĄ LEGENDĘ! Napiszę i dodam do książki i załączę fotografie tych przedmiotów z przesłaniem! Dziękuję Jezusowi za wielki dar, chowam go do torby i szczęśliwa zmierzam do Hostii na długą adorację, rozmowę. Odwróć się! Słyszę znowu głos. Odwracam się i widzę, że obok krzyżyka i obrazka leżała jedna rękawiczka, zgubiona przez kogoś. Rękawiczkę oczywiście zostawiam na miejscu, ale już wiem, że to Bóg mi odpowiedział, gdyż rękawiczka dla mnie zawsze oznacza pomoc z góry, podanie dłoni. Zawsze tak Bóg mi daje znak, że jest pomoc! Ile takich pojedynczych rękawiczek już widywałam w drodze, kiedy bardzo prosiłam o pomoc, o znak! Klęczę po Hostią, delektuję się widokiem Sakramentalnego Ciała Jezusa, na widok bordowej linki i mosiężnych uchwytów uśmiecham się...Jestem, wreszcie jestem tu. Rozpoczynam rozmowę, adorację. „Puszczam gałąź”, na której trzymam zbolałą dłoń, pode mną przepaść, ale ja wpadam wprost w objęcia Jezusa. Jezu, ty zajmij się wszystkim! Najpierw przepraszam za wszystko, potem dziękuję za wszystko i wszystkich, na koniec składam prośby i wreszcie oddaję się samej już tylko adoracji. Jeszcze w ten sam dzień rozwiązuje się jedna z zaniesionych próśb, taka powiedzmy niezbyt wysokiej rangi, ale dla mnie ważna, bardzo ważna. Do tego mam swoje „eksponaty” dla legendy jednej i drugiej. Tak bogata w owoce stała się wizyta u Jezusa w stanie Sakramentu, jak zresztą zawsze. Moje życie potoczy się dalej, książka pójdzie do wydawnictwa, do druku, a moje przeżycia będą obecne w tym życiu nadal, to wiem. Postanowiłam, że tą książką kończę jednak swoją twórczość, przynajmniej na dłuższy czas i zajmę się w porozumieniu z wydawnictwem reklamą i dotarciem do Czytelników. Dostałam zresztą wielki znak, że to już czas, że to tymczasem wszystko i pora zdecydowanie wyjść ze wszystkim do ludzi, zaś skutkami tego wszystkiego zajmie się Bóg, więc jestem o to spokojna. Aby wszystko było jasne, dla tych Czytelników, którzy nie znają mojej historii, przeznaczenia, misji życiowej, zamieszczam coś bardzo niezwykłego, ważnego, co po raz pierwszy zamieściłam w „Sen in Excelsis” i co widnieje powtarzane w moich niektórych wcześniejszych książkach jako potwierdzenie, w które wielu ludziom ciężko będzie uwierzyć, jednak to jest najświętszą, najczystszą prawdą. Wypełniło się i otrzymałam kolejny znak, który wykorzystałam w tej oto książce w wątku z tajemniczym zegarem. O co chodzi? Tak więc zgodnie z umową dla celów praktycznych na adres mojej wieloletniej koleżanki Gosi, zamiast na mój, przyszła z daleka paczka dla mnie z pięknym starym zegarem „Holendrem” od pana Zbyszka, który przeczyta moją książkę. Trochę u Gosi paczka poleżała, wreszcie pod koniec grudnia 2019 roku podjechałam do niej, by ją otworzyć, przepakować w mniejszą torbę i zabrać do domu. Kiedy weszłam, najpierw usiadłyśmy do stołu, porozmawiałyśmy trochę, po czym zdecydowałam, że otwieramy. Trochę wysiłku i czasu nas to kosztowało z powodu solidnego zabezpieczenia. Wreszcie po „ciężkiej pracy” udało nam się go wydobyć, był częściowo rozmontowany. Moment wydobycia NIECZYNNEGO na ten moment zegara i spojrzenia na jego tarczę, był momentem szoku. Zegar stanął kiedyś na godzinie 15.21 i nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie moje przypadkowe spojrzenie na CHODZĄCY zegar, wiszący w pokoju u Gosi, KTÓRY WSKAZYWAŁ DOKŁADNIE GODZINĘ 15.21!!! Oto czas zakreślił pętlę w mojej życiowej misji i WYPEŁNIŁO SIĘ! Moja twórczość dobiegła do końca, ta zaś książka stanowi jej wielkie oficjalne zakończenie, książka bardzo mocna w swym przekazie, czego jestem świadoma.

WYPEŁNIŁO SIĘ! Co to oznacza tak prawdziwie? To wyjaśnia wklejony fragment dawno wydanej mojej autobiografii z opisem z roku 2000. Oto on…

ROK 2000

NOCĄ 01—02.02.2000R. (FALE ALFA) stało przy moim łóżku coś na kształt talerza satelitarnego. Ta rzecz miała osobowość i obserwowała mnie. Poczułam się bardzo zagrożona. Nagle usłyszałam dźwięk jakby odlatującego pionowo, w górę jakiegoś pojazdu. Czyżby była to manifestacja kogoś, czegoś z Tamtej Strony, czy też STAN MOJEGO UMYSŁU, zmieniony w ważnym celu na ten czas? Pokój zalany ultrafioletem, wibracje, gwizdy szumy. Spojrzałam w okno mojego pokoju i ujrzałam cień znikającego nad dachami pojazdu. Widziałam to na falach alfa przez… żaluzje, których nie miałam!!! Nagle nastał dzień (na falach głębokiego snu) i oto już znajduję się w pokoju rodziców. Tam całe ściany oklejone są moimi pracami z zakresu grafiki komputerowej. Jednak jest to luty 2000 i nie mam w realu własnego komputera. Znam programy biurowe, nie znam programów graficznych, a te stanowiły moje marzenie. Wchodzę na balkon, ten od strony klatek schodowych, czyli wychodzący na zachód. Nagle widzę na niebie, na południowym zachodzie zmierzający do mnie BŁĘKITNY ETERYCZNY, GIĘTKI PROMIEŃ… MA OSOBOWOŚĆ! MÓWI DO MNIE TELEPATYCZNIE, ŻE DAJE MI MOC TWÓRCZĄ W OCZY DŁONIE, USZY, UMYSŁ I SERCE. NASTĘPNIE WNIKA W TO WSZYSTKO PO KOLEI, A JA ODCZUWAM TO NIBY PRZYJEMNE PORAŻENIE PRĄDEM. NAGLE DZIEŃ ZMIENIA SIĘ PÓŹNY WIECZÓR, JEST CZARNE NIEBO, GWIAZDY, KSIĘŻYC. W JEDNEJ CHWILI ZMIENIŁ SIĘ CAŁKOWICIE MÓJ SPOSÓB ODCZUWANIA. ZMIANA POZIOMÓW ENERGETYCZNYCH! USŁYSZAŁAM TO ZDANIE GDZIEŚ W GŁĘBI SIEBIE. ZACZĘŁAM WYRAŹNIE SŁYSZEĆ NADDŹWIĘKI I PODDŹWIĘKI Z TAKIM CHARAKTERYSTYCZNYM GŁUCHYM STRZELANIEM JAKBY FAJERWERKÓW. MOJE OCZY ZACZĘŁY WIDZIEĆ INACZEJ KOLORY. TE KOLORY BYŁY NIESAMOWICIE INTENSYWNE I WYSTĘPOWAŁY JAKO ŻYWE FONTANNY KOLOROWYCH ENERGII, tak się nazywały, a ja skądś to wiedziałam. Róż i turkus. Żółty, czerwony i nie tylko. NAGLE Z MIEJSCA, Z KTÓREGO WYSZEDŁ ZA DNIA BŁĘKITNY PROMIEŃ, ZACZĘŁA PRZEBIJAĆ JAKAŚ JASNOŚĆ. OKAZAŁA SIĘ ONA PO CHWILI „ZŁOTĄ GWIAZDĄ”, TAK TEŻ SIĘ NAZYWAŁA. TA MOJA ZŁOTA GWIAZDA, CZYMKOLWIEK BYŁA, WYSŁAŁA MI TERAZ OSOBIŚCIE W PREZENCIE Z NIEBA… KOMPUTER?! ZE ŚRODKA ZŁOTEJ GWIAZDY OSTRO WYSTRZELIŁ TERAZ ZŁOTY POJEDYNCZY PROMIEŃ I BARDZO PRECYZYJNIE, CELNIE TRAFIŁ Z NIEBA W PUSTY, CZARNY, BĘDĄCY KOSMICZNĄ GŁĘBIĄ EKRAN STOJĄCEGO NA BALKONIE KOMPUTERA. POJAWIŁ SIĘ NA NIM SZYBKO MIGAJĄCY OBFITY TEKST, JAKOŚ NIE BYŁAM W STANIE TEGO ODCZYTAĆ. PO CHWILI WIDZIAŁAM COŚ… 22 11 22 11 22 11 OPOWIEŚĆ Z GWIAZD. Komputer posiadał osobowość i duszę! Poczułam lekką grozę i dziwne podłączenie mojego mózgu do przerażającego Kosmosu.. NA PODŁODZE STAŁO TEKTUROWE PUDŁO, NA PUDLE BYŁ NAPIS BRZMIĄCY: PRO-AFRO LUB COŚ PODOBNEGO, W PUDLE ZNAJDOWAŁY SIĘ DYSKIETKI, KRĄŻKI CD I KSIĄŻKI. OKAZAŁO SIĘ, ŻE AUTOREM KSIĄŻEK JESTEM JA SAMA, nie widziałam tytułu więc pomyślałam z radością, że pewnie kiedyś napiszę jakieś programy graficzne lub coś w tym stylu. GDYBYM WTEDY ZNAŁA PRAWDZIWE ZNACZENIE TEGO, CO OGLĄDAŁY MOJE OCZY!!! Bałam się tego wszystkiego, co się działo, ale cieszyłam się. Na koniec na nocnym niebie pokazała się dziura. Z niej wyszła przepiękna smukła dłoń, pokiwała mi i usłyszałam głos: ”W dzień Matki Pana, Alleluja!” Porażona usiadłam na łóżku, o Boże, to 02.02.2000., tegoroczne święto M.B. Gromnicznej! 15 Real. Po trzech miesiącach nabyłam komputer. Był stary i używany, składany z części. Kiedy kolega informatyk złożył go w całość, przyniósł mi go do domu. Oniemiałam. Na monitorze widniał napis: GOLD STAR (Złota Gwiazda)!!! Kolega Grzegorz powiedział też o komputerze, stał sobie nie wiadomo jak długo w tym sklepie z używanym towarem, że aż biedak jęknął chyba z radości w momencie zdejmowania go z półki, pewnie ma duszę! To było oczywiście żartem, chociaż… Czym stał się dla mnie komputer, co dzięki niemu osiągnęłam, to już inna bajka, zresztą spełniona.

Teraz dopełniła się do samego końca. Czy aby do samego? Pokaże czas.

W TRAKCIE CZYTANIA KSIĄŻKI ZNAJDZIECIE ZGODĘ MONIKI-MARII I WIESŁAWY NA ZAMIESZCZENIE FRAGMENTÓW ICH WSPANIAŁYCH BLOGÓW, ZNAJDZIECIE ADRESY TYCH BLOGÓW, NATOMIAST TU NA WSTĘPIE PODZIĘKUJĘ PANU MICHAŁOWI KADLCOWI Z BLOGA „POTORUNIU” ZA UŻYCZENIE MI PO RAZ DRUGI SWOICH PIĘKNYCH FOTOGRAFII Z MUZEUM PIŚMIENNICTWA Z PODTORUŃSKIEGO GRĘBOCINA ORAZ Z PIERNIKOWEGO MIASTECZKA W SAMYM TORUNIU. BLOG PANA MICHAŁA JAK ZAWSZE KWITNIE, GDYŻ JEGO TWÓRCA POSIADA DAR WYSZUKIWANIA I BARDZO CIEKAWEGO UJĘCIA, PRZEDSTAWIENIA ZJAWISKOWYCH MIEJSC, EKSPONATÓW. WSZYSTKICH ZACHĘCAM DO WEJŚCIA NA TEN BLOG, TO FANTASTYCZNA WYCIECZKA PO TORUNIU W WYGODNYM FOTELU, Z FILIŻANKĄ KAWY PRZED EKRANEM KOMPUTERA, A POTEM JUŻ Z ZASIĘGNIĘTĄ WIEDZĄ W NATURZE. ADRES BLOGA: HTTP://POTORUNIU.BLOGSPOT.COM/

/Autorka/Serce

Kiedyś, naprawdę bardzo dawno temu, za siedzibę naszych uczuć uważano serce. Łatwo było się tego domyślić, każdy choć raz w życiu poczuł, że potrafi ono załomotać szybciej, kiedy tylko zobaczymy ukochaną osobę. Od tamtej pory stało się symbolem miłości, czego nie udało się zmienić nawet twardej kartezjańskiej nauce głoszącej rozdzielność ciała od ducha. Niezliczone sekcje, badania, opasłe tomy i wykłady profesorów wtłaczały nam przez setki lat, iż serce jest cudowną pompą rozsyłającą krew po naszym ciele. Cudowną, ale tylko pompą. Nic więcej.

I na tym właściwie ta historia mogłaby się zakończyć, gdyby nie fakty, które zdają się udowadniać rację naszych przodków. Tak, CORAZ WIĘCEJ NAUKOWYCH WZMIANEK DONOSI, ŻE SERCE JEST CZYMŚ ZNACZNIE WAŻNIEJSZYM, JAK TYLKO MECHANICZNYM WORKIEM NAPĘDZAJĄCYM KRĄŻENIE. OKAZUJE SIĘ, ŻE PEŁNI MIĘDZY INNYMI FUNKCJĘ… KOMUNIKACYJNĄ. Po pierwsze, rytmiczne uderzenia serca cechuje pewna częstotliwość i amplituda. Jest to swoista informacja, którą mogą w całym naszym ciele odczytywać niezliczone komórki tkanek miękkich i różnorakie receptory przesyłające dalej strumieniem neuronów informację do mózgu. To nie wszystko. SERCE EMITUJE SILNE PROMIENIOWANIE ELEKTROMAGNETYCZNE, KTÓRE JEST OCZYWIŚCIE MIERZALNE. I TO NIE TYLKO W OBRĘBIE LUDZKIEGO CIAŁA, ALE RÓWNIEŻ POZA NIM! Wartość elektryczna pola serca jest prawdopodobnie silniejsza około 60 razy niż ta wytwarzana przez nasz mózg. Niektóre badania sugerują wręcz, że pole elektromagnetyczne serca „rozprowadza” ładunek emocjonalny po naszym ciele, ale sprawia również, że jest on możliwy do odczytania przez innych ludzi znajdujących się w tym polu, wynoszącym około dwóch metrów. Wcześniej sądzono, że komunikacja pozawerbalna jest związana głównie z aktywnością neuronów lustrzanych i obserwacją mimiki twarzy. Według kolejnych badań Instytutu HearthMath, serce posiada niejako samodzielny układ nerwowy, który podejmuje niektóre decyzje niezależnie od mózgu. Badaczy skłonił do przemyśleń fakt, że RÓŻNE DECYZJE PODEJMUJEMY EMOCJONALNIE, ZANIM JESZCZE AKTYWUJĄ SIĘ W MÓZGU OBSZARY ODPOWIEDZIALNE ZA ICH KALKULACJĘ. Dla przykładu — jeśli zobaczysz twarz nowopoznanej osoby, obraz, ładną zastawę z porcelany, to decyzję o tym, czy rozpoczniesz konwersację, przyjrzysz się obrazowi dokładniej bądź czy dokonasz zakupu — podejmiesz emocjonalnie, zanim jeszcze mózg zdąży przetrawić i zracjonalizować ten fakt. Racjonalne (wydawałoby się) myślenie to nic innego w takich przypadkach, jak tylko upewnienie Cię w tym, czy robisz dobrze. Choć serce wiedziało już wcześniej, tak przynajmniej wynika z przeprowadzonego doświadczenia rejestrującego aktywność serca i mózgu jednocześnie.

Nasz organizm skrywa jeszcze wiele tajemnic. Choć z każdym rokiem dowiadujemy się o jego funkcjonowaniu coraz więcej, zaskakujące jest to, że często przychodzi nam wracać do tego, o czym przekonani byli już nasi przodkowie. Jak myślisz, za co jeszcze może odpowiadać ten wspaniały organ? I czy inne narządy wewnętrzne też odpowiadają za nasze emocje, jak to twierdzą na przykład specjaliści Tradycyjnej Medycyny Chińskiej?

Pozdrawiam serdecznie,

Maciej Duczyński

Hostia przemieniona w serce Jezusa

Kościół uznał dotąd nieliczne cuda eucharystyczne, czyli przypadki niewytłumaczalnej przemiany hostii w ludzką TKANKĘ (SERCA) i krew. W kolejce do zaakceptowania przez Watykan czekają dwa takie współczesne cuda.

Ciało i krew z cudownie przemienionej hostii przechowywane w kościele św. Franciszka w Lanciano _/MWMedia_ Klasycznym cudem eucharystycznym uznanym przez Watykan jest tzw. „cud z Lanciano”. Jak podają źródła, ok. 700 r. w Lanciano we Włoszech, w trakcie odprawiania mszy, hostia zamieniła się w kawałek ciała, a wino w krew. Co ważne, tkanki te wciąż zachowują świeżość (przechowywane są do dziś w kościele pod wezwaniem św. Franciszka w Lanciano). Fragment ludzkiego serca

Ciało i krew z Lanciano w 1971 r. przebadał zespół włoskich naukowców. Eksperci ustalili wówczas, że tkanki pomimo upływu 1300 lat nie uległy rozkładowi. Stwierdzono też jednoznacznie, że przechowywane w relikwiarzach biologiczne substancje to fragment ludzkiego serca oraz ludzka krew grupy AB.

Hostia spłynęła krwią

Cuda eucharystyczne to nie tylko tajemnicze zdarzenia z przeszłości. Współczesny (jednak nadal niepotwierdzony) cud eucharystyczny miał zdarzyć się w niedzielę 19 czerwca 2011 r. w kościele katolickim pod wezwaniem świętego Augustyna w St. Paul w USA. W trakcie odprawiania mszy, już po konsekracji, jedna z hostii upadła na podłogę. Zgodnie z tradycją kapłan, ksiądz John Echert, włożył opłatek przemieniony już w trakcie mszy św. w ciało Chrystusa do naczynia ze święcona wodą. Wówczas hostia spłynęła krwią zabarwiając wodę na czerwono. Według oświadczenia rzecznika archidiecezji St. Paul i Minneapolis, analizą niezwykłego zajścia zajęli się wykwalifikowani biolodzy, aby zbadać czerwony płyn i określić, czy istnieje naukowe wyjaśnienie zmiany koloru wody. Badania nadal trwają. Cuda także w Polsce. Jeden z wielu cudów eucharystycznych miał zdarzyć się w Polsce. W październiku 2008 r. w Sokółce w woj. podlaskim hostia w kościele pod wezwaniem Św. Antoniego z Padwy. Pod koniec mszy świętej celebrujący ją ksiądz udzielał wiernym komunii. Nagle jedna z hostii upadła na podłogę. Po nabożeństwie, zgodnie z zasadą, kapłan umieścił hostię w naczyniu liturgicznym z wodą, by się rozpuściła. Po kilku dniach woda zabarwiła się na czerwono, a zamiast hostii w Nie ma wątpliwości: to cud

Zawiadomiono kurię, a arcybiskup białostocki Edward Ozorowski powołał specjalną komisję, by sprawę wyjaśnić. Komunikat o wynikach badań podano w październiku 2009 r. Komisja ustaliła, iż „nie było ingerencji osób trzecich w sprawie tzw. cudu w Sokółce”. Analizy wykazały, że badany materiał przypomina „TKANKĘ mięśnia sercowego”. Do połowy stycznia 2009 roku fragment opłatka o zmienionej postaci w sposób naturalny zasechł i pozostał w formie zakrzepłej krwi. Od tamtej pory nie zmienił swojego wyglądu. W styczniu 2009 roku arcybiskup zlecił poddać hostię badaniom patomorfologicznym. Badania wykazały, że ten pobrany materiał to tkanka mięśnia sercowego człowieka w agonii. Jeden z profesorów, który badał próbkę, nie wiedział, skąd ona pochodzi. Mimo to potwierdził wyniki badań innego naukowca. Jasnym stało się, że w Sokółce zdarzyło się coś nadprzyrodzonego.

https://menway.interia.pl/styl-zycia/ciekawostki/news-

hostia-przemieniona-w-serce-jezusa, nId,451396

Czytaj więcej na https:// www.rmf24.pl/raporty /raport-swieta/ najnowsze-fakty/ news-cud- w-sokolce-czyli- fragment-miesnia- ludzkiego-serca- w-agoni, nId,2564271#utm_ source=paste&utm_ medium=paste&utm_ campaign=firefoxNowe Genesis czyli echo wojny pełne treści

OCALONY

Mam dwa­dzie­ścia czte­ry lata

Oca­la­łem

Pro­wa­dzo­ny na rzeź.

To są na­zwy pu­ste i jed­no­znacz­ne:

Czło­wiek i zwie­rzę

Mi­łość i nie­na­wiść

Wróg i przy­ja­ciel

Ciem­ność i świa­tło.

Czło­wie­ka tak się za­bi­ja jak zwie­rzę

Wi­dzia­łem:

Fur­go­ny po­rą­ba­nych lu­dzi

Któ­rzy nie zo­sta­ną zba­wie­ni.

Po­ję­cia są tyl­ko wy­ra­za­mi:

Cno­ta i wy­stę­pek

Praw­da i kłam­stwo

Pięk­no i brzy­do­ta

Mę­stwo i tchó­rzo­stwo.

Jed­na­ko waży cno­ta i wy­stę­pek

Wi­dzia­łem:

Czło­wie­ka któ­ry był je­den

Wy­stęp­ny i cno­tli­wy.

SZU­KAM NA­UCZY­CIE­LA I MI­STRZA

NIECH PRZY­WRÓ­CI MI WZROK SŁUCH I MOWĘ

NIECH JESZ­CZE RAZ NA­ZWIE RZE­CZY I PO­JĘ­CIA

NIECH OD­DZIE­LI ŚWIA­TŁO OD CIEM­NO­ŚCI.

Mam dwa­dzie­ścia czte­ry lata

Oca­la­łem

Pro­wa­dzo­ny na rzeź /Tadeusz Różewicz/

„Mam dwadzieścia cztery lata ocalałem prowadzony na rzeź”.

Wiersz Ocalony Tadeusza Różewicza jest analizą stanu umysłu ludzkiego, umysłu doświadczonego, dotkniętego zdarzeniami II wojny światowej. Wydaje się, że żadna z dotychczasowych wojen nie wyrządziła takich szkód w ludzkiej psychice, moralności, kulturze. Trzeba przy tym powiedzieć, że w przeciwieństwie do poprzednich, takie jej postrzeganie, jako czegoś niszczącego człowieka w wymiarze uniwersalnym, było i jest powszechne.

Podmiot liryczny wiersza, przedstawiając się, mówi: „Mam dwadzieścia cztery lata / ocalałem”. Taka jest jego tożsamość, będąca jednocześnie tożsamością zbiorową całego pokolenia. Należy on do pokolenia ludzi, którzy nie doświadczając życia pod zaborami, urodzili się w niepodległej Polsce. Całe swoje młodzieńcze życie przeżyli w pokoju i stabilizacji. Ludzi, których pierwszym doświadczeniem dorosłego życia była nie miłość, lecz wojna. Pokolenia pozbawionego części młodości, rzuconego od razu w dorosłość. Cechą wyróżniającą podmiot liryczny z jego pokolenia jest to, że ocalał, zachował swoje życie. Wbrew pozorom to istotny fakt, gdyż tylu innych zginęło.

Ostatni wers pierwszej zwrotki: na rzeź prowadzony wskazuje na przeświadczenie podmiotu, że owo ocalenie nie jest jego zasługą, wynika ono tylko z tego, że skończyła się zawierucha wojenna. Przez użycie słowa rzeź sprowadza on własne życie do roli bydła prowadzonego na rzeź, które tylko dzięki przypadkowi zostaje ocalone przed śmiercią. Człowiek nie ma żadnego wpływu na swój los, musi się mu podporządkować, a może zostanie ocalony. Słowa: kim jest, dzięki czemu żyje, są dla podmiotu tak ważne, że robi z nich klamrę spinającą cały utwór. Może to znaczyć, że jest to dominujące, jedyne doświadczenie z całego życia, którego podmiot może być pewien. Dalsze wersy wiersza wskazują jednak, że od doświadczeń wojny nikt nie jest „ocalony”. Oprócz ciała dotyka ono także, a może przede wszystkim, umysłu i duszy. Podmiot liryczny tego doświadczył, dlatego mówi: widziałem, jest świadkiem upadku kultury, etyki, religii. Dlatego jego stwierdzenia To są nazwy puste i jednoznaczne czy Pojęcia są tylko wyrazami nabierają znamion prawdy. Dalsza część udowadnia to poprzez pary paralelnych zwrotek będących odpowiednio tezą i jej dowodem. Zwrotki II i IV są stwierdzeniem upadku kultury i cywilizacji. Podmiot na zasadzie oksymoronicznych zestawień buduje kolejne wersy obu tych zwrotek. Człowiek i zwierzę, miłość i nienawiść, wróg i przyjaciel, ciemność i światło stały się dla niego nazwami pustymi i jednoznacznymi. Jednoznacznymi, czyli znaczącymi to samo. Cnota i występek, prawda i kłamstwo, piękno i brzydota, męstwo i tchórzostwo te pojęcia to tylko wyrazy. Wyrazy, czyli coś, co nie ma treści. Następne zwrotki, czyli III i V są dowodami prawdziwości poprzednich. Człowiek to zwierzę, gdyż zabija się go jak zwierzę i tak samo przewozi porąbane w bydlęcych furgonach. Cnota jest równoważna występkowi, jedna osoba może być jednakowo cnotliwa i występna.

Wojna ujawniła bezmiar zła tkwiącego w świecie. Doświadczając jej, podmiot liryczny zagubił wartości, którymi uprzednio się kierował, stąd prośba o nowe Genesis, o nowe stworzenie świata niech oddzieli światło od ciemności to bezapelacyjnie prośba do Boga o wskazanie drogi życia. Taki sens można nadać wersom szóstej zwrotki Szukam nauczyciela i mistrza, tak właśnie „nauczycielu”, „mistrzu z Nazaretu” zwracali się Żydzi do Jezusa Chrystusa. Niech przywróci mi wzrok i mowę może być to nawiązanie do cudów, których On dokonywał. Słowa Niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia w kontekście dwóch poprzednich wersów nabierają innego znaczenia. Niech… nazwie odnosi się do podmiotu poprzednich wersów, czyli Chrystusa. Biblijne nadanie nazwy to wzięcie w posiadanie. Dlatego słowa te mogą być prośbą o powrót Boga na ziemię paruzję, na to wskazywałby ostatni wers, który jest prośbą o powtórne genesis, lub też powrót Boga w postaci wartości zatraconych przez człowieka na przestrzeni dziejów.

Wymowa tego wiersza jest pesymistyczna. Jego tytuł Ocalony wydaje się być drwiną. Ocalony? do czego. Wszak świat już nie istnieje. Upadły wszystkie jego atrybuty język, który przestał już cokolwiek oznaczać, pozostaje martwą literą, gdyż wartości, które opisywał, dawno już przestały istnieć; cywilizacja, która udowodniła swoją bezradność wobec przemocy. Człowiek skazany jest na egzystencję bez wartości, praktycznie bez sensu, bez celu. Dlatego jedyną zmianą jego sytuacji może być ponowne genesis. Doświadczenie podmiotu lirycznego nawiązuje do Opowiadań T. Borowskiego, Medalionów Z. Nałkowskiej czy Kartoteki T. Różewicza. Opowiadania są obrazem świadomości ludzkiej w świecie bez Boga, świecie krematoriów, pieców i głodu. Człowiek jest tu przedstawiony jako zdrajca kultury. W takim świecie nie ma miejsca na heroizm, wartości są relatywizowane, zabijane przez materię. O tej rzeczywistości będzie mówił podmiot Ocalonego, mówiąc: człowiek i zwierzę, piękno i brzydota są tożsame. Takie jest też przesłanie Medalionów Z. Nałkowskiej.

W Kartotece T. Różewicza bohaterem jest całe pokolenie, pokolenie doświadczone wojną, którego uosobieniem jest bohater utworu. Poszukuje on swojej tożsamości i zagubionych wartości, ma przekonanie o sztuczności, nienaturalności swojego bytu. Szanuje wujka, bo czuje, że to jedyny stały, niezmienny punkt w świecie. Nie może zapanować nad swoją przeszłością, nie może jej uporządkować, nie może zapanować nad swoimi doświadczeniami. W jego stanie obecnym objawia się stan historii. Doświadczenia wojny i klaskania, czyli zniewolenia komunizmem sprawiają, że bohater nie może zapanować nad swoim życiem. Posiada właśnie taką wybrakowaną kartotekę. Jego doświadczenie, tożsame z doświadczeniem podmiotu lirycznego Ocalonego, domaga się powtórnego genesis. Zdaje się to być jedyny sposób na życie.

file:///F:/15%20ksi%C4%85%C5%BCka!!!/foto15/komunia/

Wypracowania%20%C5%9Bci%C4%85gi%20i%20%C5%9

Bci%C4%85ga%20matka%20-%20Sciaga.pl.htm

Polska południowo — zachodnia, okres drugiej wojny światowej zmierzającej powoli ku końcowi

Przy prostej, starej, bardzo starej chacie, w przysłowiowej wiosce zabitej deskami, wczesnym rankiem, świtem właściwie, po raz kolejny w historii przygotowywano ołtarz, jeden z czterech ołtarzy na dzisiejsze święto Bożego Ciała. Dzień był dziwny, urokliwy. Powietrze czerwca 1944 roku zdawało się być namagnesowane ciężkim oddechem odległej burzy, która zapowiadała się z głębokich otchłani nieba bezgłośnymi bladymi liniowymi znakami przecinającymi je niczym nóż tnący ciało świętej istoty, z którego zamiast krwi wydostają się drobiny magnetycznego złotego pyłu… Ołtarz procesyjny nie był jedynym ołtarzem, w jaki bogata była chatynka, o nie… I nie chodzi tu o jakiś dodatkowy wewnętrzny domowy ołtarzyk. Chata miała głęboką, obszerną piwnicę, składającą się z dwóch części. O ile jej część pierwsza zajęta była sprzętem, w jaki obfitują przeważnie stare wiejskie piwnice i ta część posiadała całkiem spore okno pod swym sufitem, o tyle część druga piwnicy takiego okna, ani też żadnego choćby mniejszego rzecz jasna już nie posiadała. Posiadała za to ciężkie metalowe drzwi, rozsuwane ręcznie za pomocą gałek. W tej obszernej ciemnej drugiej części zawsze leżał aż po sufit usypany w rogu węgiel, drewno, które gospodarze domu wnosili etapami na górę, jako celowo i zapobiegliwie zgromadzony opał, zapewniający ciepło w lodowate zimowe dni przykryte zaspami śniegów. Śniegów, które wsiąkały w ziemię i topniały przez kolejne dziesięciolecia w ludzkiej pamięci, tu i ówdzie utrwalone na bladych, czarno-białych zbrązowiałych potem fotografiach. Dziś, w czerwcu 1944 choćby samo wspomnienie takich lodowatych dni przynosiło ochłodę, bo pot przyklejał w trzydziestokilkustopniowym dokuczliwym upale do ciała dosłownie każdy skrawek odzienia, a do czoła przyczepiał całkiem już mokre kosmyki włosów. Tak więc duża piwniczna część numer dwa, ta za metalowymi drzwiami posiadała od jakiegoś czasu, od roku 1940. rangę poświęconej kapliczki, gdzie w tajemnicy gromadzili się na nabożeństwa mieszkańcy tej, oraz okolicznych dwóch wiosek. To tu błagali o pokój, o przeżycie bliskich i swoje, o skromne choćby pożywienie, o ten chleb powszedni dla ciała i ducha, o polskich kapłanów. Jednak o koniec wojny błagali pewnie najbardziej. Piwnica posiadała prawdziwy stół ofiarny — ołtarz, wykonany z …węgla i desek, kształtny, piękny w swym niezwykłym stylu, poświęcony przez ojca Stanisława. Prawdziwie uduchowiony był to kapłan, szczuplutki, chudy wręcz bardzo. W ramach wyłącznie sobie wiadomej sprawy żywił się tylko kilkoma kromkami suchego posolonego chleba dziennie i kilkoma szklaneczkami czystej wody wprost ze studni. Innego jedzenia odmawiał, gdy je otrzymywał niemalże na siłę, gdy mu je wciskano, sam ledwie coś tam musnął ustami, on rozdawał to wszystko biednym, zaś w jego świętych oczach odbijać się zdawało niebo, niczym tęsknota za domem, domem innym, szczęśliwym, pełnym pokoju, bo tu chodziło o Dom Ojca Niebieskiego. Msze święte odprawiane przez niego dorównywały w jakimś stopniu mszom samego Ojca Pio. To była celebracja i przeżywanie, o jakie trudno. Ołtarz piwniczny nakryty był śnieżnobiałą haftowaną serwetą, na podłodze leżał bordowy perski stary mały dywanik, były lichtarze ze zwykłego metalu i świece, były wiekowe pościerane kompletnie ze złota naczynia liturgiczne pochodzące ze zniszczonego częściowo przez faszystów okolicznego kościółka, cudem nie zostały zagrabione, pewnie ze względu na swą niską wartość pieniężną. Los ten nie ominął jednak już Tabernakulum, całego w złocie i kilku dzieł sztuki sakralnej, po których wszelki ślad zaginął. Nad piwnicznym ołtarzem wisiał wielki drewniany krzyż z Jezusem Chrystusem, on nie był dla grabieżców cenny, więc pozostał i zajął potem biedne, lecz tak godne miejsce. Dzieci niemieckie i dzieci polskie swą codzienną wspólną, wesołą, przyjacielską zabawą rzucały oskarżenie światu dorosłych i całej tej jego beznadziejnej, tragicznej, chorej filozofii. Ich widok krzyczał oskarżeniem tak potężnym! Kim trzeba było być, aby tego nie widzieć, nie słyszeć, nie rozumieć, nie paść na kolana przed najprostszą i jednocześnie najtrudniejszą wykładnią miłości bliźniego?! Gdybyśmy byli jak dzieci…

Widokiem normalnym zdawały się być tortury, śmierć męczeńska, tragedie rozdarcia, rozdzielenia rodzin, jaką dorośli zadawali sobie wzajemnie i zawsze przez to również niczego nie pojmującym dzieciom, których przerażone buzie zdawały się pytać — jakże to tak?! Dlaczego?! W ruinę obracano, jak opowiada nasza historia nie tylko twory cywilizacji, zabytki, codzienne zwyczajne życie, w ruinę obracano całą konstrukcję innej budowli, jaką jest istota ludzka w ogóle. Dlaczego czyjeś życzenie, tak okrutne życzenie — fanaberia wręcz, jak wywołanie wojny światowej w ogóle spełniło się, dlaczego jakimś dziwnym prawem panującym na Ziemi, z pewnością nie prawem miłości, ANI JEDNA POJEDYŃCZA CZY ZBIOROWA ISTOTA LUDZKA NIE MOGŁA, NIE CHCIAŁA, NIE BYŁA WŁADNA, NIE DAŁA RADY TEGO ZATRZYMAĆ, SKORO INNA, JEDNA JEDYNA ISTOTA MIAŁA MOC TO PIEKŁO ROZPĘTAĆ I PODPORZĄDKOWAĆ SOBIE DRUGICH W DZIELE ZNISZCZENIA LUDZKOŚCI, W NAJWIĘKSZYM GWAŁCIE ZADANYM ZIEMII I JEJ MIESZKAŃCOM?! Czy wszystko to zmierzało za przyzwoleniem boskim ku rozwojowi ludzkości na zasadzie popełniania błędów?! Czy Dobry Ojciec nie mógł interweniować?! Czy może uznał za dobrą zasadę wychowawczą dla swoich dzieci, że jeśli dziecko raz się poparzy, więcej nie sięgnie gołą dłonią po ogień?! A jeśli dziecko poparzy się aż tak, że żadne wyciąganie wniosków już na nic się mu nie przyda?! Wtedy może przyda się innym pokoleniom na zasadzie nauki? A co z jednostką, której dane było przeżyć coś okrutnego do takiego stopnia, że stała się ofiarą ku przestrodze dla miliardów, ale sama zatraciła się?! Jedni zagrali role katów, inni ofiar, na scenie teatru Ziemia rozegrał się spektakl najpotężniejszy z najpotężniejszych — wojna. Jeśli tworzymy wspólne ciało — rodzaj ludzki, który ewoluuje duchowo na zasadzie bolesnych skutków własnych decyzji wynikających z wolnej woli, to nasze małe tożsamości, choć tak potwornie nieraz doświadczane cierpieniem jednostki są potężnym istotnym wkładem w tą ewolucję. Jesteśmy takimi maluczkimi „Chrystusami”, oddającymi siebie, swoje traumy i doświadczenia dla ewolucji świata. Nasz kat to taki maluczki „Piłat”, „Herod”, taka ich rola. A potem tradycyjnie spoczniemy obok siebie zrzucając maski i stroje aktorów, którymi staliśmy się na czas zagrania naszej roli. Kto nam bije brawa? Kto ogląda ten spektakl? Kto wykupił bilety na to całe przedstawienie, jakim jest życie człowieka na Ziemi?! Kto napisze recenzje, opowiadania, kto nas oceni, wystawi oceny?! Bóg? A może my sami sobie?! Człowiek drugiemu człowiekowi zgotował ten los, a skoro jesteśmy całością, z przysłoną złudnych pojedynczych tożsamości, to sami sobie zgotowaliśmy ten los, każdy samemu sobie i swemu znajomemu, bądź anonimowemu bliźniemu. Przecież ten bliźni, czy wróg, to nikt inny, jak tylko INNY JA! Inna wersja mnie samego! Tego, czego nienawidzimy w sobie samych, nienawidzimy w drugiej osobie, która jest naszym odbiciem i trzeba się z tym czymś w takim razie rozprawić! A więc rozprawiamy się, wywołujemy wojnę o kolor skóry, o język, narodowość, wiarę lub niewiarę, sposób wiary w Boga, zasobność kieszeni, prezentowane poglądy na życie, wreszcie wywołujemy wojnę o terytorium. Boże, to przecież zwierzęta walczą o terytorium!!! Kim więc wtedy byliśmy i jesteśmy teraz?

W wiosce przejął dom ten, czy tamten, czy jeszcze może inny po wysłanej do obozu jednej, drugiej dziesiątej kochającej się rodzinie ten, czy inny faszysta ze swoją z kolei rodziną, bo to jemu i jego rodzinie się należało, a tamta polska rodzina i jeszcze kolejna miała cierpieć i zostać pozbawiona wszystkiego, rozdzielona, skazana na pewną śmierć. INNY JA skazany, bo tylko TEN JA, który siedzi w mojej jaźni jest lepszy i tylko jemu się należy. Inne faszystowskie rodziny zamieszkiwały z kolei wspólnie z polskimi, pozbawiając ich rzecz jasna częściowo lub prawie całkowicie praw i swobody do rozporządzania już nie swoim majątkiem i czasem były to układy drastyczne, czasem nawet całkiem przyzwoite, jeśli takie słowo w ogóle tu pasuje. Dom, w którym urządzono tajemną kaplicę piwniczną dla Polaków z tej i okolicznych dwóch wiosek, póki co należał właśnie do Polaków. Ojciec rodziny był blisko spokrewniony jakoś z Niemcami, rodzinie tej więc niczego nie brakowało, a nawet mieli więcej, o wiele więcej, niż inni Polacy w tej wiosce. Nazwisko niezbyt niemieckie, ale typ urody nordycki co do jednego członka rodziny. Przez Niemców postrzegani byli zawsze jakoś przyjaźnie, pewnie z tego jedynie powodu, przez Polaków również, bo dobrzy to byli ludzie. Rozdawali to i owo po kryjomu biedniejszym współbraciom, pomagali jak mogli, byli zdecydowanie katolikami. Nie afiszowali się z wiarą do przesady publicznie, ani się jej nigdy nie wypierali. Do kościoła chodzili póki go nie zniszczono w pewnej części i msze się tymczasowo tam nie odprawiały. Kaplicę w piwnicy domu zorganizowano potajemnie, a był to pomysł księdza — ojca Stanisława, na który ludzie odpowiedzieli bardzo entuzjastycznie. W moment prawie ta piwniczna grota stała się można powiedzieć całkiem pięknym kościółkiem. Znalazło się wszystko, co tylko potrzebne było do pełnego wyposażenia. I chrzcielnica nawet była i karafki do wody i wina, wszystko, wszystko, co tylko w kościele znajdować się powinno. Żyrandol w postaci zwykłej żarówki przerobiono na piękny kryształkowy cud, który odpowiednio oświetlony wypuszczał do ludzi odwieczny znak przymierza Boga z nimi — tęczę! Mój Boże… Tęcza w piwnicy! NAWET W NAJCIEMNIEJSZYM ZAKAMARKU, W CIEMNEJ PIWNICY TWEGO JESTESTWA BÓG JEST W STANIE CIĘ ODNALEŹĆ ZAWRZEĆ Z TOBĄ SWE PRZYMIERZE NA NOWO, WCIĄŻ I ZAWSZE NA NOWO, OD POCZĄTKU, BO ON JEST W TOBIE, A WIĘC ŚWIATŁO DO NAJCIEMNIEJSZEJ Z PIWNIC TWEGO ŻYCIA DOTRZE ZAWSZE, GDZIEKOLWIEK BYŚ BYŁ CZŁOWIEKU MAŁEJ WIARY. Był tam i Obraz Matki Bożej Bolesnej, a wisiał on tuż przy Krzyżu z Jezusem Chrystusem. Kaplica powinna przecież mieć patrona, więc obrano sobie za patrona św. Michała Archanioła i Jego obrazek przyniesiony pospiesznie z któregoś z polskich gospodarstw zawisł po przeciwnej stronie Krzyża.

Życie wioski w czasie trudnym, czasie okupacji jakoś toczyło się, raz lepiej, raz gorzej, bardziej była to walka o przetrwanie, niż życie obfitujące w przyjemności, czy może dające szansę rozwoju. Mimo to jakieś tam drobne przyjemności, czy malutkie etapy jakiejś szczątkowej wiedzy docierały do uciśnionej ludności tej i tak wielu podobnych wiosek, miasteczek. Bywały jednak dni, kiedy wioska przyczajała się, jakby zasypiała jakimś hibernacyjnym snem, stwarzając pozory wymarłej. A bywało tak, kiedy główna piaszczysta droga wsi znaczona była wielkimi stopami człowieka, gestapowca, którego nazywano Monster Bruno, czyli Potwór Bruno, a ksywka ta oddawała w pełni jego osobowość. Jego wielkie ślady buciorów, które stawały się jakby następstwem i przedłużeniem wcześniejszych śladów opon motocykla z przyczepą boczną zwiastować mogły tylko jedno, kolejną wywózkę tragicznych wybrańców losu do obozu pracy, przesłuchania z użyciem tortur, bywało, że i kończące się skatowaniem i rozstrzelaniem. Lista ofiar tego oprawcy, gdyby ją sporządzić, stanowić mogła na przestrzeni lat wojny co najmniej listę mieszkańców kilku takich wiosek. Blady strach padał więc na wioskę tą i okoliczne, kiedy znajome ślady kół zamieniały się w ślady wielkich ciężkich buciorów. Jak ten człowiek kiedyś rozliczy się przed Bogiem?! Piekło stoi przed nim otworem, a Lucyfer już zaciera dłonie! Tak komentowali prości, lecz niegłupi mieszkańcy wioski. Jeszcze będzie wzywał Boga, księdza, jeszcze będzie błagał o litość, ale jej nie będzie! Nikt nie będzie przecież modlił się kiedyś za jego duszę! Tak komentowali kolejni zatrwożeni mieszkańcy. Jeszcze staną mu wszystkie jego ofiary przed ślepiami, jeszcze nie będzie mógł skonać i spraw Panie Boże, by tak było! Ludzie, nie mówcie tak, on przecież największą z ofiar jest! Tak prawił na swych kazaniach ojciec Stanisław. On jest ofiarą systemu i ofiarą własnej nienawiści, on jest niewidomy i głuchy duchowo! W głębi siebie, to bardzo biedny brat nasz, który pobłądził i modlić się nam za niego i jemu podobnych potrzeba. O ile ludzie zawsze bardzo kochali, poważali i słuchali swego drogiego księżulka Stanisława, o tyle na ten jedyny temat milczeli zacięci. Manto mu spuścić! Ukatrupić gnoja i zadać mu tyle cierpień nim zdechnie, ile on zadał ludziom, albo i jeszcze więcej! Taka była w tej jedynej kwestii filozofia ludu i trudno jej było się dziwić, bardzo trudno, a ksiądz tylko smutno zwieszał swą skromną kapłańską głowę. Panie, odpuść im, bo nie wiedza, co mówią…

Procesja Bożego ciała roku następnego, 1945. wypadła już krótko po wyzwoleniu. Nim jednak nastał ten kolejny maj, czerwiec, nastała wcześniej jesień 1944 i zima 1944/1945. Zima, która pociągnęła za sobą masę ofiar epidemii ciężkiej grypy w wybranym rejonie znękanej, cierpiącej ojczyzny. Epidemia jednych dopadła, innych szczęśliwie ominęła. Wielki pogromca ludu nie miał tyle szczęścia i w gorączce wielkiej, w majakach i zwidach, chwiejnym krokiem pokierowany ostatecznie wymuszoną przez księżowskie kazania litością mieszkańców zmierzał do piwnicznej kaplicy. Zjawy pomordowanych ciągnęły się za nim wiejską zimową drogą, zasypaną przez biały puch. Chwytać się go zdawały wyciągniętymi rękami, a przeciągłe ich wołanie pełne bólu przeszywało mu uszy. Kucał, zamykał oczy, zatykał uszy, ale zjawy nie znikały, wręcz przybierały na sile i liczbie. Chór oskarżycieli wciąż większy i większy zdawał się w groźnym śpiewie wiatru opowiadać Wszechświatu swą krzywdę, a świetlne smugi idące skosem z nieba na Ziemię od bladej tarczy jakby ducha słońca ledwo przebijającego się niczym zaćmione zdawały się ukazywać i wskazywać niczym palec sędziego wykrzywione bólem setki twarzy męczenników. Cudem wstał, przeczołgał się kawałek, to znów na czworakach, a to trochę chwiejąc się w normalnej postawie, dobrnął do wskazanego domu. Tu czekał jego ratunek, on musi, on chce, on potrzebuje, JEMU SIĘ NALEŻY! Śmiałe to ostatnie pojęcie o sobie samym! Kiedy walenie słabnącymi pięściami w drzwi domu nie dawało efektu, padł u jego drzwi i wtedy drzwi zostały otwarte. Jezus, Maryja! Ludzie! Gospodarz domu pobiegł do miejscowego felczera, ale kiedy ten usłyszał komu ma pomóc, zaniechał czegokolwiek. Człowieku, zlituj się, przecież my za niego możemy oberwać! My wszyscy! Dopiero ten argument spowodował, że młody felczer chwycił torbę i ruszył niezbyt pospiesznie za wołającym. Zdołał go postawić na nogi, jednak chwilowe to było ocalenie, gorączka głęboko trawiła jego wnętrzności i umysł, ratunku po ludzku nie było, zarazić z kolei mógł całą rzeszę ludzi! Ja… ja do księdza! Dajcie księdza… Ja błagam! Cooo?! Księdza?! Ty?! Człowieku, ty rozum straciłeś, ty Boga się nie Boisz! A może...może ty Boga teraz nagle się boisz i łachudro rozgrzeszenia niegodny z najbardziej niegodnych wołasz! Potworze! Szkarado! Szatanie wcielony! Czy ty masz do tego prawo?! TY?! Zapadło po chwili milczenie, czasoprzestrzeń zdawała się pozostawać przez moment w zawieszeniu jakimś dziwnym, które tkwiło nad Ziemią najtrudniejszym pytaniem, jakie kiedykolwiek ktoś zadał …Kto z was jest całkowicie bez żadnej winy, niech w niego rzuci kamieniem, dały się słyszeć po jakimś niedługim czasie słowa drogiego ojca Stanisława. Wszyscy skulili się w sobie, a sam winowajca wił się w zbliżającej się już prawie agonii i dłonie wyciągał i wył dziwnym głosem, potem zanosił się płaczem i po podłodze czołgał do stóp księdza. Zabierzcie go do kaplicy, póki nie jest za późno, niech zdąży się wyspowiadać, znam niemiecki jak polski, on zresztą też po polsku dość dobrze mówi, zakończył ksiądz i zakazał komukolwiek pójść za nimi. W kaplicy padł na kolana i całował księdza po dłoniach, buty kapłańskie niegodnymi łzami grzesznika zalewając. Wyspowiadaj się synu, ksiądz spokojnie położył dłonie na głowie klęczącego i popłynęła lista win nieskończona, którą obdzielić by można kilka wiosek i wiele miast. Na koniec szloch potężny wydobył się z jego piersi, a wszystko to działo się przed konsekrowaną Hostią, ubraną w drewnianą monstrancję, wystawioną z równie drewnianego Tabernakulum. Panie, wybacz na tyle, bym chociaż w lżejszych kręgach piekła się na wieki obracał, chociaż na tyle! Boże, wybacz mi! Wykrzyknął ostatkiem sił i padł na podłogę piwnicznej świątyni straciwszy przytomność. W tym momencie potężny huk zagłuszył wszystko, drewniany dom z murowaną piwnicą stanął w płomieniach, gruzy przysypały ocalałe fundamenty kryjące piwniczną kaplicę i wszystko, co tu się przed chwilą wydarzyło...Gruzy i popioły przykryły wiele drewnianych domków w tej wiosce i w sąsiednich, a bombowiec po zakończeniu zadania zaginął ze strasznym pogłosem kończącego swe zadanie potwora w pociemniałym niebie, niczym potężne prehistoryczne ptaszysko…

Na miejscu tego domu po wyzwoleniu stanął nowy dom, był z czerwonej cegły, pozostałe po wojnie fundamenty tak solidne były, że dom postawiono bezpośrednio na nich, zaś mocną i pojemną piwnicę oczyścić planowano z gruzu i domniemanych staroci nieco później. W domu zamieszkał pan Marek, przyjechał tu z miasta, do którego z kolei przybył po wojnie z bardzo, bardzo daleka. Pragnął życia na wsi, w spokoju i ciszy, pośród przyrody. Założył od podstaw ogród, miał jakieś swoje plany, jakieś swoje potężne tajemnice, chciał samotności. Żony już nie miał, zmarła krótko po wojnie, chorowała długo. Syn z rodziną pozostali w mieście i tak już to trwało. Pan Marek zawsze odtąd był sam. Potrzebował tego stanu funkcjonowania, bytowania i nie życzył sobie, by mu ktoś ten jego wybrany model życia zakłócał. Nie, wnuk nigdy nie przyjeżdżał do dziadka na wakacje, nawet go nigdy nie poznał, a syn z synową utrzymywali z nim kontakt listowny. Kontakty stawały się z biegiem lat coraz rzadsze, coraz chłodniejsze, wreszcie pozostały jedynie w postaci świątecznych kartek z szablonowymi krótkimi życzeniami i ze sztucznymi oraz nieszczerymi planami jakiegoś rodzinnego spotkania kiedyś, w lepszym czasie. Lepszy czas nigdy nie nastał, wnuk pana Marka otrzymał imię po dziadku — Marek. Nazwisko Mareczka, potem Marka, a potem już pana Marka oczywiście brzmiało tak, jak nazwisko ojca, czyli jednocześnie tak jak i dziadka. Marek skończył studia, a kiedy nastał radosny, choć nerwowy nieco dzień obrony pracy magisterskiej, oboje rodzice zginęli tragicznie w drodze do syna z prezentem i gratulacjami. To wtedy po raz pierwszy Marek jakoś zaciął się w sobie, a cień tamtej tragedii odcisnął na jego twarzy jakiś specyficzny wyraz braku ufności do Boga, do świata. Marek nie powiadomił dziadka o tragedii, a kiedy dowiedział się dziadek po czasie od obcego człowieka, jedyny raz pojechał na cmentarz i stał długo nad grobem, wiedząc, że nigdy więcej tu nie wróci. Marek założył własną rodzinę, tylko tak jakoś mało entuzjastycznie. Nie było w nim tej radości, tej iskry, jaką kochający młody człowiek zaraża otoczenie. Miał żonę, którą rzecz jasna kochał, była jego koleżanką ze studiów. Urodziła im się córeczka Amelka...Markowi nie było jednak raczej pisane jakieś wyjątkowe życiowe szczęście, żona niespodziewanie zachorowała na ciężką, oporną na wszelkie sposoby leczenia postać nowotworu krwi i pomimo potężnej walki stoczonej z potwornym intruzem nie udało się… A może to Bóg miał wobec Marka swój plan? Swój być może bardzo potężny plan… tylko że Marek miał do Boga żal, bardzo wielki żal… Wierzył Marek w Boga głęboko, jednak żal robił swoje.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: