- W empik go
Portal Smoka 2. Rozdroża - ebook
Portal Smoka 2. Rozdroża - ebook
Kolejna odsłona magicznej opowieści, którą Wojciech Kaczmara rozpoczął w debiutanckiej książce pod tytułem Portal Smoka.
Po dramatycznej walce z potężnymi magami drużyna prowadzona przez Korama znajduje niespodziewanego sojusznika w dalszej drodze do Technokracji. Niesiony przez strumienie magii z uszkodzonego magicznego portalu Marek napotyka światło na końcu tunelu – czy świat, na który przybył będzie mu przyjazny? A co z Magivem? Bohaterów czekają kolejne magiczne przygody i wyzwania. Tymczasem między-wymiarowe potęgi szykują się do tytanicznego starcia. Czy ich zmagania zakłócą równowagę i zmuszą smoki do interwencji?
Wojtek Kaczmara zaprasza do kontynuowania przygody w magicznym świecie Portalu Smoka. Wraz z Markiem i jego niezwykłymi towarzyszami czytelnik może zapewnić sobie wspaniałe chwile oderwania od rzeczywistości.
Wciągająca, wartka akcja powieści jest równoważona opisami tajemniczego uniwersum pełnego magii, dając czytelnikowi momenty oddechu przed kolejnymi przygodami. A tych z pewnością nie zabraknie, bo bohaterowie muszą zmierzyć się z wieloma wyzwaniami! Przyjemna pozycja, gwarantuje lekką, intelektualną rozrywkę z gatunku powieści przygodowej.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-964581-3-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z satysfakcją melduję, że ostatni z pokolenia magów pamiętających czasy sprzed dołączenia do Dominium zostali dziś w nocy zabici w niewyjaśnionych okolicznościach. Ślady wskazują, iż mord ten dokonały istoty podobne do trolli. Okoliczność, że trolli nie widziano na planecie od blisko trzydziestu lat, pozostaje bez znaczenia dla tej oceny. Tym samym informuję, że przystępujemy do realizacji drugiej fazy planu: skłócamy populację na tle braków żywności, doprowadzając do wojny, w której wybrana przez nas, przychylna nam strona zostanie wsparta w celu przejęcia kompletnej, zgodnej z naszymi zamierzeniami, władzy na planecie. O przygotowaniach do trzeciej fazy, mającej podnieść dzietność wśród osób z magicznym potencjałem, poinformuję w kolejnych raportach.
Fragment raportu dla Najwyższego Maga Dominium Międzygwiezdnego — Ambasador Tehir z Alenort
— Wszystko gotowe. — Marka wybudził czyjś głos. Chłopak nie mógł dokładnie określić czyj, bo ledwo był w stanie uchylić powieki, a nawet wtedy nie udało mu się skupić wzroku i obraz był mocno zamazany. Przed nim ewidentnie rysowały się dwie sylwetki, podczas gdy on chyba leżał. Próbował poruszyć kończynami, ale nie dał rady. Jego umysł nie przeraził się tym faktem, tylko leniwie zaczął zastanawiać, o co może chodzić.
W tym czasie sylwetki kontynuowały rozmowę.
— Jesteś pewny, że to będzie wystarczające? — Marek rozpoznał w końcu piskliwy głos Irundela. — Poprzedni wir nie wysysał jego mocy dostatecznie szybko.
— Dlatego że poprzedni wir założył któryś z twoich gwardzistów. Ten założyłem osobiście. — Spokojny, stanowczy ton głosu. To był Elmeryk. — W tym stanie chłopak będzie gotowy do transportu.
— Powoli — sprzeciwił się Irundel. — Najpierw zamierzam go wykorzystać do moich celów. Dopiero wtedy możesz go zabrać.
— Irundelu, to jest poważna sprawa, twoje interesy niewiele ucierpią. — Elmeryk naciskał w sposób, który każdą inną osobę na planecie automatycznie zmusiłby do przyznania mu racji.
Ale Irundel obstawał przy swoim.
— Podjąłem zobowiązania, poza tym moja córeczka musi chwilę ochłonąć, aby nie zabić chłopaka przy ich najbliższym spotkaniu. — Irundel aż zachichotał do swoich myśli.
— Czyli nie porzuciłeś tego absurdalnego planu hodowli? — Elmeryk zadał pytanie całkowicie neutralnie. — Jaką masz gwarancję, że Olandra mimo wszystko nie zabije chłopaka? Zależy mi na nim.
— Och, spokojnie ona zna granice, tylko czasem ją ponosi. Jak się uspokoi, to ją do niego dopuszczę, a potem możesz go sobie wziąć. — Głos Irundela brzmiał obojętnie.
— A do tego czasu będziesz go udostępniał do spółkowania… klientkom? — Elmeryk upewnił się, jakie plany ma jego rozmówca. — Kto będzie go wtedy pilnował?
— A po co go pilnować? Dostęp będą miały tylko najbogatsze obywatelki, a chłopak jest nieprzytomny i sztywny, zwłaszcza tam gdzie trzeba. — Irundel ponownie zachichotał piskliwie.
— Ech, jesteś pewny? — Elmeryk chrząknięciem zwrócił uwagę, że Marek powoli wodzi wzrokiem po pomieszczeniu i próbuje poruszyć kończynami, które były przyczepione do łóżka skórzanymi pasami.
— Straż!!! Wezwijcie lekarza! Ma tu być natychmiast! — Irundel aż poczerwieniał ze złości, widząc niezdarne ruchy chłopaka. — Powiedział mi, że ta mieszanka środków nasennych i afrodyzjaków spokojnie wystarczy, a większa dawka będzie nieodpowiednia dla nieprzystosowanego organizmu! Cholerny konował!
— Najwyraźniej organizm szybko się adaptuje — skwitował spokojnie emisariusz Sprzymierzenia. — Radzę ci, aby ktoś stale monitorował, co się tu dzieje.
— Żartujesz? Jeżeli moje klientki się dowiedzą, to żadna nie zgodzi się tu przyjść. Sądzę, że niewiele z nich zdoła się skupić, gdy będą wiedzieć, że są obserwowane.
— A muszą wiedzieć? — zasugerował Elmeryk.
Irundel posapywał, rozważając sugestię, podczas gdy do komnaty wpadł przerażony lekarz i zmusił Marka do wypicia jakiegoś paskudnego płynu. Chłopak znowu zapadł się w sobie.
***
Świadomość Marka powracała i zanikała falami, ale otępiałe zmysły nie rejestrowały tego jako upływu czasu, bardziej jak przerywniki w długim śnie. Obiektywnie jednak sesje ograniczonej świadomości stawały się coraz częstsze. Lekarz monitorujący stan chłopaka był tym wyraźnie zadziwiony i komentował głośno i dosadnie pomysły Irundela ku uciesze obecnych w komnacie gwardzistów, którzy z żołnierską bezpośredniością dorzucali od siebie docinki na temat chłopaka i jego przyrodzenia.
W końcu, w którymś z okresów ograniczonej percepcji, do komnaty wkroczył Irundel w towarzystwie ciemnowłosej, szaroskórej kobiety. Ubrana była w wygodną, luźną suknię z głębokim dekoltem eksponującym dorodne piersi, między którymi błyskał gigantyczny klejnot oprawiony w jakiś połyskujący metal. Irundel, oprowadzając towarzyszkę, ewidentnie miał trudności ze skupieniem się na opowieści — raz po raz uciekał wzrokiem ku wycięciu sukni. Nie do końca było wiadomo, czy zerka na ledwo ukryte wdzięki, czy też na wspaniały klejnot.
— Jak widzisz, wszystko, co obiecałem, jest prawdziwe. — Irundel podniósł stojącą koło łóżka skrzynkę z czarnymi kryształami. — Produkuje je praktycznie cały czas. Gwarantuję, że przy odrobinie szczęścia jego potomstwo będzie tak samo obdarzone. W dodatku cały proces może przysporzyć trochę przyjemności.
— Tak, faktycznie. — Kobieta zajrzała dość obojętnie do skrzynki, a następnie stanęła nad łóżkiem. Przejechała dłonią po ciele Marka, obserwując je dokładnie, jakby szukała defektów i wad. — Ma dziwny kolor. Ale wygląda obiecująco. Sądzę, że moja córka będzie mimo wszystko zadowolona z tej inwestycji.
Irundel wciąż miał trudności ze skupieniem wzroku na twarzy przybyłej.
— Ale, szanowny Irundelu, czy sądzisz, że… mogę go wypróbować? — zapytała z pewną dozą wahania klientka i spojrzała jeszcze raz na leżącego na łóżku chłopaka. — Myślę, że możemy się porozumieć co do ceny, a skoro już tu jestem, to nie ma sensu umawiać się na oficjalną wizytę. A on jest gotowy.
— On jest gotowy cały czas, dbamy o to. Hmm… wolałbym zachować zasady i kolejność zapisu, ale jeżeli naprawdę ci zależy… Twój naszyjnik bardzo by się spodobał mojej córce. Czy wiesz, że ona również będzie korzystać z tej okazji? Biedaczka ma opory tylko ze względu na kolor skóry.
— Cóż, nasze dzieci nie zawsze doceniają to, co dla nich robimy — skwitowała z lekkim uśmiechem kobieta. Spojrzała na chłopaka, a następnie przeniosła uwagę na naszyjnik i zaczęła bawić się klejnotem. — Wiesz, że nie jestem już młoda i szanse, że zajdę w ciążę, nie są duże. Wyznaczasz bardzo wysoką cenę za chwilę przyjemności dla dojrzałej damy.
— Ależ jesteś w rozkwicie. Na pewno ci się uda. A nawet gdyby nie, to nie mogę wyceniać usługi taniej tylko dlatego, że nie będziesz w stanie z niej w pełni skorzystać. Również młodszym kobietom może się nie udać zajść w ciążę. — Irundel przybrał ton doświadczonego handlarza, jednocześnie obserwując klejnot w dłoni kobiety. — Masz równe szanse ze wszystkimi młódkami, więc to chyba uczciwa cena.
— Jesteś komplemenciarzem. Niech ci będzie. — Kobieta zdjęła naszyjnik i podała go Irundelowi. — Zostaw nas na chwilę samych.
Irundel zważył w dłoniach ciężki łańcuch i z zadowoleniem odpowiedział:
— Ależ oczywiście, macie dwie godziny. Nie mogę pozwolić na więcej, bo lekarz musi dozować mu mikstury z dużą regularnością. Ale wierzę, że tak doświadczona kobieta sobie poradzi.
Pierwszy obywatel opuścił komnatę z uśmiechem na ustach. Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, kobieta podeszła do głowy łóżka i odchyliła wpółprzymknięte powieki Marka.
— Regularne wizyty… Żałosne. Chyba byłeś dość przytomny, aby słyszeć naszą rozmowę. Dobrze, to ułatwi oczyszczenie organizmu. A teraz czas się stąd zbierać.
Zmącony umysł Marka nie był w stanie pojąć sensu słów tajemniczej kobiety, tym bardziej nie ogarnął nagłego błysku, jaki towarzyszył ich zniknięciu z komnaty. Broniąc się przed przymusem rozumienia, po prostu znów pchnął chłopaka w objęcia nieprzytomności.
***
Marek ocknął się nagle w pełni przytomny. Rozejrzał się z zaskoczeniem. Znajdował się w prostej, kwadratowej komnacie, w łóżku, przykryty prześcieradłem. Jedyne okno zasłonięte było ciężką kotarą, która sprawiała, że w pomieszczeniu panował kojący półmrok rozpraszany ciepłym światłem świecy stojącej na zastawionym jakimiś ubraniami stole. Przy nim, na prostym krześle siedziała jasnowłosa, niebieskooka kobieta. Na jej widok Marek aż drgnął i spróbował otoczyć się osłoną, ale jak tylko użył magii, poczuł nagłe mdłości. Kaszląc, przekręcił się na krawędź łóżka, instynktownie nie chciał zapaskudzić pościeli. Mdłości na szczęście przeszły natychmiast, jak tylko przestał używać mocy.
— Spokojnie, ogierze. Wyssali cię do cna i teraz musiałbyś użyć rdzenia. — Kobieta podniosła się z krzesła i zaśmiała chrapliwie, obserwując beznamiętnie jego gwałtowne ruchy. Podeszła do stołu i rzuciła mu na łóżko proste ubranie. — Proponuję, abyś najpierw się ubrał, możesz jednocześnie opowiedzieć mi, jak się czujesz. To dość ważne, bo jeżeli źle odtworzyłam twój standardowy stan, to nasz plan wydostania się z tej planety może pójść nie po mojej myśli.
— Nic nie rozumiem. Czuję się doskonale, jak nigdy. Ale nic nie rozumiem — wymamrotał Marek, uświadamiając sobie, że jest nagi. Okręcił się prześcieradłem i zaczął wkładać ubranie. — Kim jesteś? Co ja tu robię? Ostatnie, co pamiętam, to jakaś wydekoltowana kobieta, która chciała mnie… hmm… no, ujeżdżać.
— Dobrze, kilka słów wyjaśnienia przyśpieszy sprawę — mruknęła kobieta, obojętnie obserwując wygibasy chłopaka. Wydawała się dojrzałą i poważną osobą, z wyglądu około trzydziestoletnią. Średniego wzrostu, szczupła, a przynajmniej na taką wyglądała w luźnej koszuli, spodniach i wysokich butach. Skórzane elementy jej ubrania z pewnością nie pochodziły z Gornath. — Mam na imię Liliana. To ja byłam tą wydekoltowaną kobietą. Przybrałam postać jednej z przyjaciółek Irundela. Przeniosłam cię tutaj, do mojej kryjówki, i oczyściłam twój organizm z toksyn, które ci zaaplikowali.
— Dziękuję. Jesteś obrońcą? — zgadywał Marek.
— Phi, nie bądź naiwny, nie należę do lalek Irundela. — Widząc zdziwioną minę chłopaka, wyjaśniła: — Tak zwani obrońcy nie istnieją. Według moich ustaleń, kiedy Irundel chce się pozbyć swoich przeciwników, nasyła na nich agentów, a potem tłumaczy, że to była „akcja obrońców”. Właśnie tak pozbył się wcześniejszego komendanta gwardii. W sumie świetna strategia, jest władzą i opozycją jednocześnie. Dzięki temu monitoruje wszystkie ruchy przeciw sobie, bo niezadowoleni naturalnie poszukują kontaktu z „obrońcami”, czyli tak naprawdę z nim. Potem może tę wiedzę wykorzystać, na przykład włożyć wrogów do klatki i zarżnąć na arenie.
Marek otworzył usta ze zdumienia. To faktycznie było diabolicznie sprytne.
— Ale odeszłam od tematu. Nie jestem „obrońcą”, choć muszę przyznać, że na początku szukałam kontaktu z nimi, stąd to wszystko wiem. Naszą grupę nazywają, o ironio, Wybawcami. To ze mną wpadłeś w ten spaczony portal i to ja pokierowałam strumieniem energii tak, aby nas wypluł na jakimś aktywnym magicznie świecie. Okazało się, że to akurat ta planeta.
Marek zamarł nagle z nie do końca zawiązanym parcianym paskiem w dłoniach. Przez głowę przemknęło mu naraz kilkanaście myśli, wiele kończących się nieprzyjemną konkluzją, że zaraz zginie. Liliana zaś beznamiętnie kontynuowała:
— Niestety, nie wyczułam, że planeta jest otoczona osłoną. Teraz, chcąc się wydostać, musiałabym albo znów ją przebić i dać znać arcymagowi ze Sprzymierzenia, że tu jestem, albo przejść przez portal, co sprowadza się do tego samego. Dlatego wpadłam na pomysł, że wykorzystam ciebie. Może nawet okażesz się bardziej przydatny, o ile zgodzisz się współpracować.
— Co masz na myśli? — Marek odetchnął i kontynuował wiązanie pasa. Najwyraźniej był do czegoś potrzebny, więc nie zginie natychmiast. Dopiero teraz rozpoznał w leżących na stole ubraniach ten dziwny płaszcz, spod którego wystawała kościana maska.
Liliana zauważyła jego spojrzenie, bo wstała i uniosła strój, odsłaniając maskę oraz jaśniejący bielą dziwny miecz, który był w stanie zranić Magiva.
— Widzisz, mogłabym skorzystać z teleportu, aby przejść przez barierę, ale wtedy nie zabiorę ze sobą tych przedmiotów. Nawet dla mnie są za ciężkie, jeżeli rozumiesz, o czym mówię. — Przelotne spojrzenie na Marka powiedziało jej, że chłopak nie ma pojęcia. — Są zbyt nasycone magią, abym mogła je przenieść do innego świata teleportacją. Poza tym przebicie bariery zaalarmuje Sprzymierzonych. Zorientują się, że jest jeszcze jeden przybysz zdolny to zrobić. Pozostaje mi przejście przez szczelinę. Ale musiałabym dolecieć do niej z tym ciężarem albo mieć dostęp do portalu i mnóstwo energii do jego zasilenia. Dobrowolnie mnie nie przepuszczą, ja zaś nie chcę ich mordować, bo wtedy arcymag będzie chciał się dowiedzieć, kim jestem, a to ostatnia rzecz, na jakiej mi zależy. Tutaj zaczyna się twoja rola. Wszyscy wiedzą, że tu jesteś i przebiłeś osłonę. Masz dość siły, aby w drodze do portalu nieść mój ekwipunek, pokonując wszystkie trudności, jakie napotkamy. Ty spokojnie przejdziesz, a ja, niezauważona, podążę za tobą. Jasne?
— Chyba tak. Chcę się stąd wydostać. — Marek pokiwał głową.
— Tak myślałam, niezbyt są gościnni. A może aż nadto… — skwitowała z lekkim uśmiechem Liliana.
Marek zaczerwienił się, po czym wybąkał nurtujące go pytanie:
— A co będzie dalej?
— Kto to wie… Zależy, na jakim świecie się znajdziemy. Teraz nie mamy czasu na dłuższe pogaduszki, niedługo zorientują się, że zniknąłeś z komnaty, uprowadzając jedną z partnerek handlowych pierwszego obywatela.
— To co mam zrobić? — Marek przełknął ślinę. Będzie żył, dopóki nie znajdą się w tym drugim świecie, o ile nie zginie w drodze do portalu. A co potem? Odegnał od siebie te myśli, skupiając się na instrukcjach Liliany.
— Po pierwsze, wchłoń te kamienie. — Kobieta podała mu czarne kryształy mocy, które zabrała z pokoju, gdzie był przetrzymywany. — Potem przymierzysz płaszcz, maski nie założymy, aby mogli rozpoznać twoją twarz. Na koniec zobaczymy, czy jesteś w stanie unieść miecz.
Marek sięgnął po pierwszy kamień i z przyjemnością poczuł, jak wypełnia go energia. Liliana jednak z jakiegoś powodu nie była zadowolona.
— Strasznie długo ci to zajmuje, zorientują się, że uciekłeś, i wzmocnią ochronę. Nici z subtelnego podejścia. Nie dasz rady szybciej?
— Staram się, jak mogę — wymamrotał chłopak.
Liliana westchnęła i zmaterializowała sobie jakiś chrupiący pokarm, który pogryzała, czekając na Marka. Chłopakowi zaburczało w brzuchu. Słysząc ten dźwięk, kobieta stworzyła kolejny taki sam kawałek i podała mu. Marek podejrzliwie spróbował stworzonego magicznie posiłku. Okazał się bardzo smaczny. Tak bardzo przypominał mu ziemskie obwarzanki, że chłopak poczuł łzy napływające mu do oczu na myśl, iż ten właśnie smak dosięgnął go tutaj, zagubionego w zakamarku wszechświata. Powstrzymał je siłą woli i skupił się na odsączaniu energii z kryształów. Przez jakiś czas w pokoju słychać było tylko chrupanie.
***
Marek niepewnie postąpił kilka kroków w płaszczu z dziwnej, gadziej skóry. Liliana była średniego wzrostu, więc płaszcz okazał się za krótki na wyższego chłopaka, w dodatku dość topornie się zapinał. Poza tym, że był ciężki, chyba nie różnił się zbytnio od normalnego ubrania. Liliana spojrzała na Marka krytycznie swoimi intensywnie niebieskimi oczami, po czym pomogła mu założyć na głowę maskę, w taki sposób, aby widoczna była twarz chłopaka.
— Dobrze, możesz się poruszać. Teraz spróbuj użyć magii w dłoni — skomentowała z zadowoloną miną, stanąwszy kilka kroków od Marka.
Chłopak spojrzał na nią zdumiony, nie do końca rozumiejąc, co ma zrobić.
— Co masz na myśli?
— Chcę, żebyś ukierunkował magię tak, aby moc wypływała przez twoją dłoń. Nie wiem, jak normalnie emanujesz energią, ale teraz musisz to robić tak, aby przepływała przez części ciała nieosłonięte płaszczem lub maską — wytłumaczyła cierpliwie Liliana.
Marek skupił się, aby za pomocą magii wypływającej z dłoni podnieść resztkę chrupiącego posiłku. Nic się nie stało! Czuł, że energia została w jakiś sposób wydatkowana, ale najwyraźniej nie dotarła do celu.
— Żartujesz? — Liliana po raz pierwszy zdradziła zaskoczenie. Po chwili jednak odzyskała swój normalny, spokojny dystans i wymamrotała: — Chociaż może i nie żartujesz, w końcu jakoś udało im się ciebie złapać. Zrobimy to w takim razie inaczej.
— Czyli jak? — zdążył zapytać Marek, zanim Liliana podeszła do niego i palcem dotknęła jego twarzy. Nagle chłopak poczuł dziwne parcie na swoją świadomość, jakby zbliżającą się migrenę. Nieprzyjemne uczucie szybko minęło, ale za to niespodziewanie w głowie chłopaka rozległ się głos Liliany:
— Teraz jesteśmy połączeni telepatycznie. Będę słyszała twoje myśli, a ty niektóre moje. Tak, to niesprawiedliwe, ale ten sposób będzie lepszy dla ciebie. — Po sekundzie wahania dodała: — Albo gorszy, jeżeli ci się nie spodoba to, co zrobię dalej.
Marek niemal podskoczył, przekonując się, że Liliana nie żartuje — faktycznie „usłyszała” jego wewnętrzne przemyślenia dotyczące jej słów. Skupił się, aby przekazać jej myślami pytanie. Nie do końca wiedział, jak to działa, jego wcześniejsze doświadczenie z telepatią, gdy połączył się z Koramem w trakcie walki zdulików, w niczym nie przypominało obecnej sytuacji.
— Przejmę kontrolę nad twoim ciałem i lepiej pokieruję tobą i twoją energią. To może być nieprzyjemne. Ale dzięki temu będzie łatwiej. A twój kolega za bardzo się przejmuje dyrektywą nieingerowania w cudzy umysł. Niby to rozumiem, bo sama nie chciałabym, aby mi czytano w myślach, ale czasem nie da się inaczej kierować maluczkimi. Teraz spróbuj się rozluźnić, nie opierać i nie myśleć za dużo, bo będziesz mnie rozpraszać.
Dziwne uczucie powróciło, po czym przybrało na sile. W pewnym momencie Marek zorientował się, że nie panuje nad tym, co robi. Mógł tylko biernie rejestrować ruchy kończyn i kierunek, w jakim patrzy. Sygnały z jego ciała musiały dochodzić też do Liliany, która całkiem sprawnie i precyzyjnie nim operowała. Ciało Marka odwróciło się i nagle chłopak poczuł, jak jego energia jest używana do magicznego zwiększenia siły mięśni w ramieniu. Dopiero wtedy sięgnął po broń. Miecz okazał się nadzwyczaj ciężki, nawet wzmocnione ramię z trudem go uniosło. Ciało stęknęło, Liliana ponownie zwiększyła jego siłę, tym razem kierując moc równomiernie do wszystkich jego części, po czym ostrożnie oparła miecz, tępą częścią klingi, na ramieniu.
— Gotowe — rozległ się w głowie Marka głos kobiety. — Teraz do portalu.
— Tak bez przygotowań? — Marek wysłał myśl z nadzieją, że zostanie zauważona.
— Słyszę wszystkie twoje myśli. Jesteś gotowy, a ja zaraz będę. — Z tymi słowami Liliana obróciła chłopaka tak, aby patrzył na nią.
Nagle w oczach Marka pociemniało — niespodziewanie Liliana uaktywniła jego sensorium. W końcu chłopak zobaczył cały otaczający go świat zależności budowanych przez cząsteczki magicznej energii. Konstrukty niektórych przedmiotów, jak stół, krzesło czy ściana, sprawiały wrażenie bardziej szkieletów, czy też zarysów, niż solidnej materii, jaką można zaobserwować gołym okiem. Między poszczególnymi tworzącymi je cząsteczkami ziały gigantyczne szpary. Ale już płaszcz, w który ubrany był Marek, sprawiał wrażenie tak gęstego, jakby cząsteczki ustawione były jedna przy drugiej, bez widocznych przerw. Liliana również była bardzo gęsto zbudowana. Tworzące jej konstrukt cząsteczki mrowiły się, a wokół obrysu jej sylwetki unosiło się kilkanaście mniejszych skupisk.
— To są czary rezydualne, które działają nawet wtedy, kiedy się na nich nie skupiasz. Dzięki temu nikt nie może mnie zaskoczyć. — Liliana z rozbawieniem wyjaśniła zdumionemu chłopakowi, na co patrzy. — A teraz uważaj.
Nagle konstrukt Liliany rozpadł się na poszczególne cząsteczki, które niczym niesione niewidzialnym wiatrem liście pofrunęły pod płaszcz, w który ubrany był Marek.
— Co zrobiłaś? Żyjesz? — zawołał w myślach chłopak.
— Oczywiście — odezwał się rozbawiony głos. — Zmieniłam formę na eteryczną. W ten sposób oboje zmieścimy się w tym stroju. Nie chcę, aby ktoś mnie zauważył.
Po przekazaniu tego komunikatu Liliana zaczerpnęła mocy Marka i uniosła ich kilka centymetrów nad podłogę. Jednocześnie siłą woli rozchyliła zasłony. Marek poczuł, jak kobieta robi w myślach szybki rachunek sumienia, czy wszystko gotowe, po czym wysyła impuls. W odpowiedzi na niego ciało chłopaka wyleciało przez okno i skierowało się ku jednej z wyższych budowli latającego miasta.
***
Jak tylko wylecieli, Liliana rozszerzyła zasięg sensorium i Marek mógł obserwować widziane jego oczami szczegóły magicznych konstrukcji. Kolumny energii podtrzymujące podłogę, na której posadowiono latające miasto, pochyłe linie utrzymujące platformy wind oraz najważniejszy punkt, na którym Liliana skupiła swoją uwagę — najeżone dziwnymi magicznymi strukturami pomieszczenie w wysokiej, centralnej wieży kompleksu. Ku swojemu zdumieniu chłopak czuł również, jak precyzyjnie Liliana monitoruje zużycie jego energii. Do tej pory miał zwykłe wrażenie wypływu, teraz zauważał, jak każda cząsteczka opuszcza jego ciało. Jednocześnie co jakiś czas odnosił wrażenie, że nowa jednostka włącza się do jego obiegu.
Rozmyślania Marka przerwało odebrane od Liliany wrażenie rozbawienia. Właśnie unosili się koło szerokich wrót wieży, którędy zdaniem kobiety wprowadzano skrzynie z klejnotami mocy stanowiącymi trybut, który Gornath płaciło Sprzymierzeniu. Liliana skupiła swoje sensorium i wskazała na cień człowieka skrywający się za wrotami, pokryty sferą magicznych cząsteczek układających się w ciekawy wzór.
— Niewidzialność — odpowiedziała na niezadane pytanie Marka, potwierdzając kolejny raz, że słyszy wszystkie jego myśli. — Zaraz się przekonamy, kto to.
Delikatnie się wysilając, złamała magiczną blokadę na wrotach, które stanęły przed nimi otworem. Unosząc się kilka centymetrów nad podłogą, śmiało wlecieli do środka. Kiedy zagłębili się w pomieszczenie, ukryta w niewidzialności postać zaatakowała ich od tyłu. Marek w jakiś sposób uświadomił sobie nadchodzący atak, chyba jeszcze zanim ten się zaczął. Od razu zdał sobie sprawę z jego rodzaju i punktu uderzenia. W tym samym momencie nadeszło rozumienie, że nie trzeba nic robić, bo proste uderzenie kinetyczne zostanie zneutralizowane przez płaszcz. Chłopak uświadomił sobie, że odbiera te sygnały od Liliany, która przyśpieszyła reakcje do niesamowitej prędkości. W efekcie obserwował w zwolnionym tempie, jak strumień magicznych cząstek zbliża się do jego pleców i nagle rozprasza w zetknięciu z materiałem okrycia. Nie było czuć uderzenia.
— Witaj. — To był głos Marka, chociaż chłopak właściwie nie miał kontroli nad ustami. Uświadomił sobie, że w jednej milisekundzie odwrócił się w kierunku napastnika. Wyczuwając konsternację niewidzialnego wroga, Liliana sprawiła, że ich postrzeganie przestrzeni wróciło do normalnej prędkości.
Salema zrzuciła zaklęcie niewidzialności, ale w tej samej chwili Marek dostrzegł cieniutką linię magicznego ataku, który Liliana wyprowadziła spod płaszcza. Wyglądało to zupełnie tak, jakby kolec żądła skorpiona przebił się przez olbrzymie oka w osłonie komendantki gwardzistów, ugadzając ją bezpośrednio w jaźń i pozbawiając przytomności.
— Więc uważasz, że to było za szybko? — Liliana wyczuła myśli Marka, który podziwiał prędkość ataku. Ale najwyraźniej jej zmartwieniem było to, czy Salema zdążyła dostrzec twarz chłopaka. — Nie szkodzi, mamy jeszcze jednego przeciwnika.
Marek niczego nie zauważył, więc Liliana telepatycznie zwróciła jego uwagę na nikły zarys ludzkiego kształtu wtopiony w ścianę koło przedziwnej konstrukcji, w której kobieta zidentyfikowała silnik portalu.
— Ten może być bardziej wymagający. Pojawił się, jak tylko pokonałam tę kobietę, Salemę. Uważasz, że to Elmeryk ze Sprzymierzenia? Świetnie. — Liliana w dość irytujący sposób odpowiadała na nie do końca sformułowane myśli Marka.
Śmiało ruszyli dalej korytarzem prowadzącym do pomieszczenia z portalem.
— Pokaż się. Wiem, że tu jesteś. — Liliana znowu użyła głosu Marka, prowokując Elmeryka.
Emisariusz Sprzymierzenia wychynął ze ściany i zmaterializował się przed portalem.
— Zadziwiające, jeszcze kilka dni temu nie byłeś w stanie mnie dostrzec ani tak sprawnie obezwładnić pani komendantki. — Nawet jeżeli był zaskoczony, to zachowywał całkowity spokój.
Marek dziwił się temu, bo z perspektywy połączonego z Lilianą sensorium zauważył ogromne dziury w tarczy Elmeryka, istotnie mniejsze niż u Salemy, ale nadal dobrze widoczne. Zresztą Liliana już była gotowa do użycia przeciwko Sprzymierzonemu tego samego ataku co przeciw komendantce. Elmeryk chyba nie zdawał sobie z tego sprawy, bo spokojnie kontynuował:
— Myślałem, że cię obezwładniliśmy. To będzie bardzo ciekawe: dowiedzieć się, jak udało ci się mnie zmylić. Irundel już mnie nie powstrzyma, zaraz przekażę cię moim towarzyszom po drugiej stronie portalu.
Mówiąc to, Elmeryk przygotowywał skomplikowany atak. Marek widział kształtujące się zaczątki zaklęcia, które miało go związać i jednocześnie pozbawić przytomności. Chłopak wiedział, że ta świadomość pochodzi od Liliany, która zresztą pozwoliła Elmerykowi wyprowadzić atak. Mag uczynił to ze słowami:
— Chciałbym się też dowiedzieć, dlaczego nie stosujesz żadnej tarczy.
Zaklęcie Elmeryka uderzyło prosto w płaszcz Marka i rozprysło się, nie wywołując żadnego efektu. Tym razem na twarzy emisariusza pojawił się wyraz zaskoczenia. Pozostał na niej, bo w tej samej sekundzie Liliana zaatakowała jego jaźń, pozbawiając go przytomności.
— Dobrze, teraz energia. — Kolejne zaklęcie Liliany utworzyło wiry wysysające energię nad Salemą i Elmerykiem. Jednocześnie kobieta ściągnęła telekinetycznie dodatkowe kryształy mocy, jakie emisariusz i komendantka mieli przy sobie. — To powinno wystarczyć.
Zebrana moc wraz z potężną porcją energii pobranej od Marka została wtłoczona w kryształy zamontowane w silniku portalu. Dobrze, że to właściwie automat — odebrał myśl Liliany Marek. Kobieta dotykała jego rękami odpowiednich run. Nagły rozbłysk energii wyemitowanej przez otwierający się portal oślepił świadomość chłopaka. Ale Liliana nie była nim zaskoczona i po wylądowaniu na platformie w kilku krokach wkroczyła w magiczne przejście.
***
Marek odzyskał percepcję w ciemnym magazynie. Za nimi gasł blask zamykającego się portalu. Chłopak wyczuł, że Liliana ograniczyła sensorium do pomieszczenia i stwierdziła, że jest puste. Najwyraźniej poza terminem przekazania trybutu nikt go nie używał.
— Nie, jeszcze nie oddam ci ciała — odpowiedziała na pomyślane przez Marka pytanie. — Najpierw muszę się rozejrzeć, bo nie możemy tu zostać z tych samych powodów co na poprzedniej planecie.
Ostrożnie opuścili budynek. Okazało się, że są w słonecznym miejscu, w mieście, koło magazynu zbudowanego z ciepłego, jasnożółtego piaskowca. Liliana nałożyła na nich zaklęcie maskujące podobne do tego, które znał Marek, i uniosła się ponad dachy budynków. Pomijając gęstą, jednolitą zabudowę z tego samego co w magazynie żółtawego piaskowca i zatłoczone, pełne dziwnych, humanoidalnych istot ulice, widok z lotu ptaka przypomniał Markowi Trójcę. Wszędzie unosiły się platformy transportujące różne towary i latali magowie. Zadowolona Liliana zrzuciła maskowanie, aby nie marnować energii ani nie zwracać na siebie uwagi bardziej wyczulonych magów, po czym skierowała się ku widocznemu za miastem lasowi.
Marek czuł jej intencję, aby dotrzeć na mniej zaludniony teren, zanim zabraknie mu energii. Spokojna podróż sprawiła, że poczuł się nieswojo. Spróbował uporządkować w głowie ostatnie wypadki. Jego walka z Salemą, narkotyczne wizje, a teraz nagłe przebudzenie i przeniesienie między światami.
— Daruj. Nie interesuje mnie to. — Liliana brutalnie przerwała próby zracjonalizowania sobie sytuacji przez chłopaka. — Zaczniesz myśleć samodzielnie, jak dotrzemy na miejsce, teraz skup się na biernym chłonięciu widoków.
Dalszą część drogi Marek starał się nie myśleć o niczym i tylko obserwować krajobraz, co było dość nużące. W końcu jednak Liliana wylądowała na leśnej polanie i ostrożnie odłożyła miecz na ziemię. Po tym zwolniła Marka, który nagle z widzenia w perspektywie sensorium wrócił do swego normalnego wzroku i kontroli nad ciałem. Wrażenie było tak niespodziewane, że chłopak gwałtownie upadł na kolana.
— Przyzwyczajaj się, bo możliwe, że jutro będziemy podróżować w ten sam sposób — powiedziała kobieta, przybrawszy tradycyjną postać. — Teraz masz odpoczywać, aby odzyskać jak najwięcej energii. Chcesz zjeść coś konkretnego?
— Najchętniej hamburgera — wystękał Marek, odzyskując kontrolę nad swoim ciałem. Po chwili usiadł na miękkiej trawie i spojrzał na Lilianę, która patrzyła na niego podejrzliwie.
— Co masz na myśli? Nie znam tej potrawy.
— To taka kanapka z kotletem, sałatą i innymi dodatkami — wytłumaczył chłopak, zdawszy sobie sprawę, że użył czysto ziemskiego terminu. — Jemy to w moim świecie.
— Ciekawie byłoby spróbować. — Kobieta się zamyśliła. — Pomyśl o tym przez chwilę.
Marek wyobraził sobie najlepszego hamburgera, jakiego kiedykolwiek jadł, nie do końca rozumiejąc, do czego to zmierza. Ale po chwili Liliana podała mu wielką ciepłą bułkę z kotletem i wszelkimi dodatkami. Zdumiony chłopak spróbował kęs — smak był dokładnie taki, jak pamiętał. Ponownie poczuł tęsknotę za Ziemią.
— Niezłe, masz całkiem dobry smak — skomentowała Liliana, jedząc drugiego hamburgera. — Lubię kosztować potraw z różnych światów. To nadaje sens podróżom i długiemu życiu. Spróbuj tego. — Podała Markowi kubek wypełniony jakimś aromatycznym płynem. Okazało się, że to niesamowicie smaczne wino.
— Dobre. Właściwie nigdy nie piłem czegoś tak dobrego — skomentował ostrożnie Marek. Nie bardzo wiedział, jak się zachowywać w obecności tej kobiety. Był świadom jej budzących respekt możliwości, a otwartość, z jaką je prezentowała, napawała go lękiem. Inni potężni magowie, których do tej pory spotykał, starali się ukrywać swoje zdolności. Liliana się tym nie przejmowała, co mogło oznaczać, że jej nie zależy, bo ostatecznie zamierza go zabić.
— Skąd pochodzi to wino?
— Ze świata, którego już nie ma. — Liliana w zamyśleniu spojrzała na zawartość swojego kubka. — To znaczy planeta nadal gdzieś tam się kręci wokół swego słońca. Ale po cyklach nie jest to już to samo miejsce, a technologia produkcji tego wina, czy raczej szczep winogron, nie istnieje.
— Myślałem, że rośliny to lokalna specyfika danego świata. — Marek spróbował zmienić temat na bardziej neutralny, bo poprzedni, który wybrał, jak się okazało, zahaczał o nieco schyłkowe kwestie.
— Phi. — Liliana skoncentrowała się na kubku. — Rośliny adaptują się równie dobrze jak ludzie. Trzeba im tylko warunków podobnych do oryginalnych. Pożyteczne rośliny i zwierzęta często sprzedaje się między światami.
Marek wyczuł, że nie ma intencji kontynuować wymiany zdań. Ziewnął. Jego ciało, pozbawione energii, zmęczone emocjami i adrenaliną, domagało się odpoczynku. Wino też musiało mieć jakiś wpływ na jego stan, bo chłopak zasnął, jak tylko ułożył się na prowizorycznym posłaniu ze skórzanego płaszcza.
***
Marka obudziło zimno, jakim promieniowała ziemia, na której leżał. W dodatku od spania w dziwnej pozycji bolały go kark i bark. Dookoła panowała ciemność, doskonale widać było łunę miasta nad drzewami oraz najjaśniejsze gwiazdy. Planeta nie miała chyba żadnego księżyca albo był on skryty po jej przeciwnej stronie. Tylko pełgający ogień w malutkim ognisku dawał nieco światła. W tym słabym blasku Marek dostrzegł sylwetkę Liliany, która wisiała, a raczej leżała zawieszona w powietrzu. Kobieta musiała wyczuć, że się przebudził, bo po chwili opuściła się na ziemię. Kiedy to zrobiła, płomienie ogniska rozbłysły, dając dużo więcej światła, tak że Marek musiał aż zasłonić twarz dłonią.
— Mam nadzieję, że wypocząłeś. Chyba tak, bo zregenerowałeś całkiem dużo mocy. — Oczy Liliany żarzyły się delikatnie w ciemności, nie tak intensywnie jak u Korama czy innych magów, ale wciąż dawało się to zauważyć.
Marek roztarł bolące kark i bark, po czym stwierdził, że jest w miarę wypoczęty. Co prawda nocna pora zachęcała do kontynuowania odpoczynku, ale nie był pewny, czy da radę zasnąć na zimnej ziemi.
— Chyba jestem gotowy na to, co mnie czeka — odpowiedział z westchnieniem Lilianie. — Co tym razem planujesz?
Kobieta uśmiechnęła się do niego całkiem przyjaźnie.
— Spodziewałam się protestów, ale taka reakcja bardziej mi odpowiada. Widzisz, jestem zwolenniczką powiedzenia, że z niewolnika nie ma pomocnika. Dlatego zanim dotrzemy do celu, wyjaśnię ci parę spraw. Mam nadzieję, że w zamian zaoferujesz swoją pomoc.
— Nie wiem jeszcze w czym ani jaki jest twój… wasz cel — odpowiedział ostrożnie Marek.
— Wszystko po kolei. Kiedy spałeś, ustaliłam, gdzie mamy dalej podążyć. Czeka nas jeszcze kilka przejść, zanim będę mogła bezpiecznie wysłać wiadomość. Arcymag kontrolujący te światy ma paranoję, że mu porwą ludzi, i każda planeta jest otoczona barierą. Musimy się dostać na jakiś graniczny świat, gdzie takiej bariery nie ma. Kiedy nam się to uda, moi towarzysze teleportują nas w bezpieczne miejsce.
— Co będzie wtedy? — Marek poczuł nagłą suchość w gardle.
— Opowiesz im o Magivie. Oczywiście najpierw możesz opowiedzieć mi. — Liliana wymówiła te słowa, jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
— Nie zamierzasz wyczytać tego z mojej głowy? — upewnił się Marek.
— Jak powiedziałam, zasadniczo popieram dyrektywę, aby nie czytać w myślach ponad potrzebę. Wczorajsze okoliczności były wyjątkowe. Poza tym jeżeli pomożesz nam z własnej woli, będzie łatwiej. A na koniec: to kilkudniowa podróż i warto ją sobie urozmaicić, na przykład rozmową. Głębokie czytanie może spowodować, że nie odzyskasz świadomości przez dłuższy czas.
Ostatnie słowa nie podniosły Marka na duchu. Liliana mimo wszystko traktowała go bardzo instrumentalnie. Najpierw jako sposób na wydostanie się z Gornath, teraz pewnie jako baterię i rozrywkę, a na koniec jako sposób na Magiva. Chłopak uświadomił sobie jednak, że to dzięki niej wydostał się z niewoli i uniknął badania przez Sprzymierzenie. Z dwojga złego wolał podróż z Lilianą. Przynajmniej na razie.
— Jasne, zgoda. To co teraz, ruszamy?
— Jeszcze nie, tutaj jest zakaz nocnych lotów. Musimy poczekać do świtu — odpowiedziała kobieta, rozsiadając się na pniu drzewa, który musiała dotargać do obozowiska w czasie, kiedy Marek spał.
— Właściwie skąd to wiesz? — zaciekawił się chłopak. — Myślałem, że nie znasz tej planety.
— Nie znałam, ale mój surogat wybrał się do miasta. Wiesz, co to jest surogat?
Chłopak przytaknął skinieniem głowy, więc kontynuowała:
— Dowiedziałam się z grubsza, jakie są miejscowe zwyczaje, i ustaliłam, którym portalem podążymy. A teraz pytanie do ciebie: skąd znasz Magiva?
Marek zawahał się, ale tylko na moment. Nie było sensu zatajać historii spotkania z Magivem, skoro Liliana i tak mogła wyczytać wszystko z jego umysłu. Opowiedział więc całość swoich przygód, aż do spotkania we Frankmoście. Liliana słuchała go w skupieniu, prawie nie zadając pytań. Dopiero na koniec, gdy już świtało, pozwoliła sobie na komentarz:
— To my zniszczyliśmy demonologów. Nie mogliśmy dopuścić, aby przejęli kontrolę nad portalem.
— Więc nie obroniliście ludzi z dobroci serca? — zapytał chłopak.
Liliana zaśmiała się.
— Jesteś słodki w swojej naiwności. Tak, moglibyśmy to zrobić z dobroci serca, ale to tak, jakbyś chciał powstrzymać mrówkojada przed atakiem na mrowisko. Niby bronisz mrówek, ale tak naprawdę niepotrzebnie ingerujesz w naturalny porządek rzeczy.
— Zawsze wydawało mi się, że silni powinni wspierać słabych — bąknął w odpowiedzi chłopak.
— Bez sensu. Niby czemu mieliby to robić? — Liliana patrzyła na niego z lekkim zaciekawieniem.
— Bo to jest dobre. Ludzie… eee… albo raczej rozumne istoty powinny się wspierać. — Marek nie potrafił wymyślić innej odpowiedzi.
— Dobre dla słabych i może łechta pychę silnych. — Liliana pokiwała głową. — Ale jeżeli ktoś pomaga dla własnej pychy, to nadal jest to nieracjonalne. Racjonalne jest, aby silni rządzili słabymi, być może ochraniali ich we własnym interesie przed innymi silnymi. Tak jak my we Frankmoście. Nic poza tym.
Liliana nie do końca zrozumiała myśl Marka, ale chłopak postanowił nie wchodzić w dyskusję. W końcu to ona była tą silną, a on wolał jej nie drażnić. Poza tym ziemska hierarchia wartości słabo się broniła w starciu ze świadomością, w jaki sposób funkcjonuje magiczny wszechświat. Chłopak dokończył więc szybko opowieść, a skoro już wstał dzień, to wyruszyli w drogę.
***
Dopiero pod wieczór, po całym dniu spokojnego lotu i zdawkowych rozmów o niczym, Marek zebrał się do zadania pytania, które go nurtowało. Liliana zarządziła postój w celu zaoszczędzenia energii na opłatę myta za przejście przez portal i właśnie magicznie tworzyła prowizoryczne obozowisko, kiedy Marek zagaił rozmowę.
— Mam pytanie. Chcesz wiedzieć, skąd znam Magiva, ale właściwie dlaczego wy go ścigacie? Naprawdę jest takim strasznym potworem? Usłyszałem opinię, że mógł być zły tylko lokalnie, bo nie jest w stanie przenosić się między planetami.
Liliana zatrzymała się na chwilę w swoich działaniach, po czym westchnęła i kontynuowała je w ciszy. Marek pomyślał już, że nie otrzyma odpowiedzi, kiedy kobieta przemówiła:
— Ten, kto wygłosił taką opinię, jest skrajnie naiwny. — Usiadła na kłodzie przy wyczarowanym ognisku. — Nawet teraz Magiv jest w stanie bez problemu przejść przez szczelinę. Trudność może mieć z wylądowaniem, ale wiem, że to też jest dla niego wykonalne.
— Ale jak, skoro nie może używać magii? — zdumiał się Marek.
— W bardzo niszczycielski sposób. — Liliana zapatrzyła się w płomienie, wspominając dawne zmagania. — Jest tak pełny cząsteczek, że zmieniając kierunek ich oddziaływania, może odbić się od powierzchni planety z impetem, który wyniesie go poza atmosferę. Jeżeli dobrze obliczy kurs, a uwierz mi, robi to bez problemu, to trafi prosto w szczelinę. Po drugiej stronie nadaje swoim cząsteczkom zwrot, by zostać przyciągniętym na wybraną planetę, i po jakimś czasie ląduje na niej. Zrobił to raptem dwa razy, ale skutki zawsze były katastrofalne. Planety, z których startował, zostały rozbite na fragmenty. Za pierwszym razem zginęły setki milionów, jeżeli nie miliardy istot. Za drugim razem odbił się od opustoszałego świata, ale wszystko, co na nim żyło, zginęło.
Marek zamarł, usłyszawszy te informacje. Nie zdawał sobie sprawy z możliwości Magiva. Co gorsza — pomyślał — na Trójcy też nie zdają sobie z nich sprawy. Liliana zaś kontynuowała:
— Niewiele lepiej jest tam, gdzie ląduje. Za pierwszym razem prawie przepołowił planetę. Za drugim spowodował takie wstrząsy tektoniczne, że fale tsunami pochłonęły wszystkie nadmorskie miasta. Krater powstały w wyniku uderzenia miał kilkadziesiąt kilometrów średnicy. Nadal uważasz, że jest niegroźny?
— Nie wiedziałem, że ma podobne możliwości — skomentował niepewnie Marek. Następnie, olśniony pewną myślą, zapytał: — Ścigacie go za te zniszczone planety? To może Imperium będzie waszym kolejnym celem?
Liliana popatrzyła na niego z lekkim zdumieniem, po czym uśmiechnęła się łagodnie jak do dziecka.
— Nie, nie ścigamy go za zniszczenie planet. Nie jesteśmy Zakonem Smoka, aby usiłować zaprowadzić jakąś równowagę we wszechświecie. Dla wielu te zrujnowane ziemie stanowią pewnie wielkie zbrodnie naruszające naturalny porządek, ale ja sądzę, że pierwszą zniszczył przez przypadek. Być może zmuszony przez nas. A drugą dlatego, że prawie nikt na niej nie mieszkał.
— Zgubiłem się.
— Magiv pokazał, że może skakać przez szczeliny, na bodajże Kload. To była prosperująca planeta, gdzie wytropiliśmy go po kilku latach od momentu, gdy stracił zdolność posługiwania się magią. Nie byliśmy odpowiednio przygotowani, ale widać było, że nawet z tym mieczem nie dałby nam rady. Postanowił więc uciekać, ale sposób, w jaki to uczynił, zniszczył planetę i zabił większość jej mieszkańców. Tak nas zaskoczył, że zgubiliśmy jego trop na dobre kilkanaście lat.
— Jaki miecz? — wyrwało się Markowi.
— Właśnie ten. — Liliana obnażyła lśniące bielą ostrze. — To on go stworzył. Dziesiątki lat układania cząsteczek magii w idealnym porządku. Tym jest to ostrze. Jedyny taki przedmiot we wszechświecie. Wiem coś o tym, bo zwiedziłam go wzdłuż i wszerz. Nikt nigdzie nie wpadł na tak szalony pomysł.
Marek nie wiedział, co powiedzieć. A więc ostrze było dziełem Magiva. Jedyne, na co się zdobył, to pytanie:
— Czyli to jest magiczny miecz?
— Żartujesz?! To zaprzeczenie magii! — żachnęła się Liliana. — To całkowicie zamknięty obieg. Niewyobrażalna ilość cząsteczek zespolonych ze sobą tak ściśle, że działają jak antymagnes na inne luźne cząsteczki znajdujące się wokoło. Ostrze tego miecza rozproszy każdy czar i przetnie każdą materię, po prostu rozbijając ich strukturę. Swoją drogą, ten skurwysyn zamknął tu dość cząsteczek, aby stworzyć kolejny świat. — Ostatnie słowa Liliana powiedziała jakby z podziwem.
Przez chwilę oboje w skupieniu oglądali ostrze. Marek z namysłem, że oto widzi idealnie skupioną materię, z której mogłaby powstać planeta — jakim magicznym sposobem są więc w stanie ją unieść? Liliana zatopiona we wspomnieniach. Chłopak otrząsnął się pierwszy. Odbiegając od technicznych szczegółów, skupił się na sednie rozmowy.
— A druga planeta? Powiedziałaś, że pierwszą zniszczył przez przypadek. A drugą?
— Na drugiej się schował. Wyświadczył przysługę jednemu arcymagowi, aby w zamian przenieść się na opustoszały świat, dokąd prowadził pojedynczy portal. Ale wytropiliśmy go tam i zmusiliśmy do ucieczki. — Liliana ostrożnie odłożyła miecz i wróciła do opowieści.
— Więc dlaczego go ścigacie? — dopytał chłopak po chwili pełnego namysłu milczenia.
— Bo zniszczył nasz rodzinny świat — odparła z prostotą Liliana.
— Użył do tego magii.
Liliana spojrzała na niego chłodnym, błękitnym spojrzeniem, w taki sposób, że Marka oblał zimny pot. Ale kobieta odpowiedziała spokojnie:
— Tak, zrobił to za pomocą magii. W dodatku byliśmy świadkami, jak zainicjował to zaklęcie. — Liliana westchnęła i chyba zamierzała zakończyć temat, bo stwierdziła: — Zdradził nas. A my go wtedy nie powstrzymaliśmy. Pewnie teraz oprócz chęci zemsty dręczy nas również poczucie winy.
— To musiało być dla was traumatyczne przeżycie. — Chłopak pozwolił sobie na komentarz. — Nie wiem, czy dobrze liczę, ale wszystko zdarzyło się kilka tysięcy lat temu.
— Minęło kilkaset lat, zanim udało nam się go dopaść po raz pierwszy. Tropiliśmy go i toczyliśmy potyczki. W sumie wyłącznie dlatego go pokonaliśmy, że stracił możliwość władania magią. Rozczłonkowaliśmy go i każdy udał się w swoją stronę. Potem okazało się, że udało mu się przeżyć i znów zebrać w całość. Trochę trwało, nim rozpoczęliśmy łowy na nowo. Tym razem starliśmy go na proch, który przygnietliśmy górą stworzoną z najgęstszych minerałów. To było kilka tysięcy lat temu. Większość z nas zapadła wtedy w letarg i wybudziła się dopiero teraz, więc nasze wspomnienia pościgu za Magivem i walki z nim są dość wyraźne.
— Jak to: w letarg? Po co? — zdziwił się Marek.
— Bo wiedzieliśmy, że kiedyś się odtworzy. Musieliśmy być gotowi i znaleźć sposób na zniszczenie go. Ale to już historia na inny dzień, dziś pora odpocząć.
— Bardzo chcecie go unicestwić. Musiał was rozsierdzić tą zdradą. Zniszczenie rodzinnej planety to chyba coś więcej niż stracone zaufanie.
— Niektórzy ścigają go za zniszczenie planety, inni za nadużyte zaufanie, jakim obdarzyli lidera. Ja byłam jego żoną — parsknęła w odpowiedzi Liliana.
Tą sensacyjną informacją zakończyła rozmowy na ten dzień.