- nowość
Portret mordercy. Świąteczny kryminał - ebook
Portret mordercy. Świąteczny kryminał - ebook
Lata trzydzieste, dwór przysypany śniegiem i morderstwo w wigilijną noc – czegóż więcej mógłby sobie życzyć miłośnik kryminałów retro?
„Adrian Gray urodził się w maju 1862 roku i zginął z rąk jednego ze swoich dzieci w czasie Bożego Narodzenia w 1931 roku”. Tak zaczyna się klasyczna powieść kryminalna, fascynujący portret psychologii mordercy.
Co rok w grudniu Adrian Gray zaprasza swoją rodzinę do domu Kings Poplars. Żadne z jego sześciorga dzieci nie darzy go sympatią; kilkoro z nich ma nawet powód, by życzyć mu śmierci. Rodzina zbiera się w wigilię Bożego Narodzenia – a do następnego ranka ich życzenie zostaje spełnione.
Ta niekonwencjonalna i intrygująca powieść przedstawia historię tego, co wydarzyło się tamtej mrocznej wigilijnej nocy oraz co morderca zrobił później.
Fani złotego wieku kryminału będą zachwyceni.
„Publishers Weekly”
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8335-477-4 |
Rozmiar pliku: | 736 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1. Adrian
Adrian Gray urodził się w maju 1862 roku i zginął gwałtowną śmiercią z rąk jednego ze swoich dzieci w Boże Narodzenie w 1931 roku. Zbrodnia była nagła i niezaplanowana, a morderca po dokonaniu czynu przenosił spojrzenie z leżącej na stole broni na martwego mężczyznę w cieniu zasłony z gobelinu, wolny jeszcze od obaw czy strachu, ale pełen niedowierzania i oniemiały.
2. Grayowie
W chwili zgonu Gray miał sześćdziesiąt dziewięć lat i sześcioro żyjących dzieci. Było jeszcze siódme, które zmarło w dzieciństwie, tak dawno, że młodsze ledwie pamiętały o jego istnieniu. Tylko gdy zgorzknienie i daremność rodzicielstwa wywoływały w starzejącym się mężczyźnie większe niż zazwyczaj poczucie znużenia, Gray zastanawiał się, czy młody Philip nie mógłby urosnąć, by stać się dla niego pocieszeniem i towarzyszem. Taki nastrój dopadał go jednak rzadko, a przez większość czasu on, podobnie jak jego dzieci, nie pamiętał o chłopcu, który zmarł przed trzydziestoma laty.
W święta Bożego Narodzenia Gray miał zwyczaj zapraszać wszystkich krewnych, by spędzili ten czas w jego samotnym domu w King’s Poplars. Z żoną jednego z nich i mężami dwóch było ich dziewięcioro, a z panią Alastairową Gray, matką zmarłego, staruszką lat dziewięćdziesięciu, całe towarzystwo liczyło jedenaście osób. Dodatkowo w domu przebywała pewna liczba służących obojga płci.
Jak wykazało śledztwo, Gray nie pozostawał w dobrych stosunkach z żadnym ze swych dzieci, przy czym więcej niż jedno miało dobre powody, by życzyć sobie jego śmierci. Najstarszy syn Richard był wówczas mężczyzną lat czterdziestu dwóch, ambitnym, nieugiętym i zaciekłym w dążeniu do celu, jakim była pozycja i reputacja. Nie miał dzieci, co wielce go przygnębiało i upokarzało. Był znany w życiu politycznym, a kilka lat wcześniej otrzymał tytuł szlachecki. Od dawna był mężem Laury Arkwright, kobiety cenionej w socjecie.
Amy, najstarsza córka Graya, jego jedyne dziecko w stanie wolnym, prowadziła dla niego dom; była przebiegłą i zrzędliwą kobietą w wieku lat czterdziestu, drobną, o ostrych rysach twarzy, rudawych włosach i wąskich ustach i dłoniach.
Jego druga córka Olivia była żoną Eustace’a Moore’a, pozbawionego skrupułów, acz inteligentnego finansisty, przez którego ręce, za zgodą Graya, przepływała większa część kapitału teścia.
Następnie na świat przyszedł Philip (obecnie nieżyjący), a po nim Isobel, która kilka lat wcześniej zrobiła wydawałoby się świetną, lecz, jak się później okazało, katastrofalną partię. Gray był zachwycony, gdy Harry Devereux poprosił o jej rękę. Zalotnik był bogaty, przystojny i cieszył się wielkim powodzeniem. Postrzegany jako człowiek dowcipny i pełen uroku, co nie było całkowicie niesłuszne, powinien był jednak poślubić kobietę z własnego świata, a nie młodą, niezależną i nieugiętą idealistkę Isobel. Nim minęły dwa lata, żona uznała, że popełniła głupstwo, lecz gdy podjęła starania, by uciec od jego konsekwencji, stwierdziła, że to wysiłek daremny. Mąż zapewnił ją, że jeśli spróbuje się z nim rozwieść, zostanie z niczym prócz zszarganej reputacji, a ona musiała przyznać mu rację. Mężczyzna o takiej popularności otoczony był kobietami gotowymi do jego obrony. Uznała za nieprawdopodobne, by nie pilnował się na każdym kroku, dlatego wytrzymała kolejny rok. Następnie powiła dziewczynkę, która żyła zaledwie siedem miesięcy. Isobel przypisywała śmierć dziecka pewnemu brutalnemu czynowi jego ojca i tygodniami z udręką zastanawiała się, jak mogła zapobiec tragedii. W końcu poprosiła swojego ojca, by pozwolił jej wrócić do domu, opisując, najlepiej jak potrafiła, swój nieznośny żywot w Londynie. Zarówno Gray, jak i Amy błagali ją gorączkowo o rozważenie pozycji, w jakiej by się znalazła, gdyby wróciła — byłaby upokorzona, na językach wszystkich. Wyrazili współczucie z powodu śmierci dziecka, dając do zrozumienia, że uważają jej prośbę za wynik rozstroju psychicznego po stracie, i z nadzieją wspomnieli o „następnym razie”. Isobel pozostawiła oba listy bez odpowiedzi i w domu w King’s Poplars nie słyszano o niej więcej, póki nie pojawił się tam Devereux we własnej osobie, by zasugerować, że Isobel powinna wrócić pod ojcowski dach, bo jest chora, uparta i odmawia mu jego praw, i on sam obawia się jakiegoś desperackiego czynu z jej strony, na przykład samobójstwa.
— I sądzisz, że nam przyjemniej niż tobie byłoby tu mieć skandal wywołany samobójstwem? — skomentował kwaśno Gray.
— Już i tak walczymy o przetrwanie, bez kolejnej gęby do wykarmienia — dodała Amy.
Devereux dał jasno do zrozumienia, że będzie przeznaczał na żonę przyzwoite uposażenie, póki będzie pozostawała w King’s Poplars. Nastawienie ojca i siostry natychmiast się zmieniło. Tydzień później Isobel wróciła. Starsi służący — w tym ówczesna gospodyni, która znała rodzinę od lat, a zmarła dwanaście miesięcy później, a także pracujący tam od dawna Moulton — byli wyraźnie wstrząśnięci zmianą, jaka zaszła w jej wyglądzie. Isobel zawsze była tą niezależną, odważną. Niegdyś znalazła sobie pracę w sąsiednim miasteczku targowym, uwielbiała samotność, czytała, zachwycała się podróżami do Londynu, odwiedzała księgarnie i galerie sztuki. Isobel Devereux wróciła blada i apatyczna, potulna i uległa wobec ojca i bez szemrania przekazywała Amy praktycznie wszystkie pieniądze, jakie otrzymywała od męża. Niemal nie liczyła się jako osobowość, ale można było na niej polegać, jeśli chodzi o wykonywanie tych zwyczajnych i niewdzięcznych obowiązków domowych, których inni niezmiennie unikają.
Następny był Hildebrand, nazwany tak po słynnym kardynale — imponująca, przystojna persona, posępna i tajemnicza, człowiek trudny i jednocześnie zdolny nagle rozkwitnąć, tak niespodziewanie i pięknie jak kwiat, choć wśród bliskich pozostawał mroczny, milczący i ponury. Od dzieciństwa budził w ojcu niepokój; oryginalny, uparty i porywczy, wcześnie uciął wszelką przychylność rodziny, która była niechętna jego ideałom i zamiarom i z najwyższą niewdzięcznością (choć rozsądną w tych okolicznościach) odpowiadała na jego wieczne żądania pomocy finansowej. Bliscy rzadko wspominali o nim swym znajomym, a on prowadził nędzną egzystencję z kobietą, którą wybrał na żonę, oraz gromadką bezbarwnych, nieciekawych dzieci w małym, ciasnym domu w pobliżu cmentarza w Fulham.
Najmłodsza córka Graya, Ruth, osiem lat wcześniej została żoną Milesa Amery’ego, obiecującego młodego prawnika, którego kariera niestety nie wyszła poza ową obietnicę. W Richardzie i Eustasie ten uparty powinowaty, który wydawał się pozbawiony ambicji i nawet nie planował przynosić chluby rodzinie, w którą się wżenił, budził rozgoryczenie i niesmak. Podążał swą niejasną drogą z wyraźną satysfakcją, nigdy nie dążąc do czegoś więcej. Zdawał się uważać, że szczytem marzeń każdego człowieka jest umiarkowany dochód i dom typowy dla klasy średniej w nienagannej dzielnicy. Gdy go pytano, jak się miewa, odpowiadał, że jest w bardzo dobrej formie i świetnie się bawi.
— Bawi się! — powtarzał Eustace grobowym tonem, jakim dickensowski Chadband1 mógłby zakrzyknąć: „Pije!”, uważając, że jest to tak samo grzeszne.
— Bawi się! — wołał Richard zirytowany i oburzony tym, co jawiło mu się jako bezmyślne zaprzepaszczanie szansy. — Czymże jest zabawa?
Tak mogliby rzeczywiście zapytać. Ruth mogłaby im odpowiedzieć. Zabawa to dom w St. John’s Wood i dwie małe dziewczynki, Moira i Pat, oraz olbrzymia satysfakcja płynąca z ich wspólnego szczęśliwego, spełnionego i bogatego życia.
3. Richard
I
Rankiem w wigilię Bożego Narodzenia roku 1931, która miała tak tragicznie się zakończyć, Richard Gray i jego żona Laura podróżowali do King’s Poplars wagonem pierwszej klasy. Po długim milczeniu Richard podniósł wyniosłą, melancholijną twarz znad stron „Timesa”.
— Upraszam cię, Lauro, byś pamiętała o poglądach ojca na kwestię ceł — przemówił tonem tak zimnym i wypolerowanym jak miedziana klamka. — Niezmiernie ważne jest, by go nie denerwować, nim będę miał okazję omówić z nim tę sprawę. Wiesz, do jakiego rozgorączkowania doprowadzają go te polityczne spory.
Richard niezmiennie mówił tak, jakby cały czas jego słowom przysłuchiwał się jakiś reporter.
— Możesz polegać na mojej dyskrecji — odparła lekko Laura, wysoka, ładna kobieta, bardzo pięknie ubrana. — Ja także wiem, jakie to ważne, żeby się nie denerwował. Przecież moje pragnienie posiadania tytułu jest równie mocne jak twoje pragnienie, by go dla mnie kupić.
Richard zmarszczył brwi i wrócił do swej gazety. Pomyślał, że uwaga żony była w złym guście. Laura w rzeczy samej stanowiła jedną z jego najmniej korzystnych inwestycji. Jako młody człowiek, jeszcze przed ukończeniem studiów, Richard postanowił odnieść w życiu sukces. Ciężko pracował, nawiązywał znajomości, podróżował, dużo czytał, nauczył się doceniać golfa, spędzał mokre popołudnia, obserwując kopanie piłki po oślizgłym boisku, a nawet, w pewnym towarzystwie, tracił pieniądze na konie. W wyniku tych działań, nim minęło dziesięć lat, zyskał odpowiednią reputację. Rozpoczął karierę polityczną i wcześnie zaczął być obsypywany związanymi z nią zaszczytami. Przepełniony dumą i ambicją poszerzył krąg znajomych i w wieku trzydziestu lat poznał Laurę Arkwright. Młodsza od niego o trzy lata urodziwa dziedziczka, ustosunkowana, kulturalna, wytworna, a do tego znana pianistka amatorka, pod każdym względem była odpowiednią kandydatką na żonę parlamentarzysty u progu kariery.
Richard, kontent ze swej przenikliwości, spodziewał się wzbogacenia swego życia poprzez tę nowo wypuszczoną mackę. Z niemal wszystkich stron spotkało go gorzkie rozczarowanie. Z powodu nierozsądnych spekulacji majątek żony znacznie stopniał; sama Laura zaś stosunkowo krótko po ślubie zarzuciła grę na fortepianie, tłumacząc to dość niezwykle: że jest przeciwna sztuce komercyjnej. Richard rozmyślał nad tym jakiś czas — już wtedy bardzo przypominał ojca — i w końcu, wiedziony zranioną ciekawością, spytał, co miała na myśli. Laura odparła lekko, że znaczy to, iż nie chce dłużej grywać dla jego przyjaciół, i że zawsze współczuła ładnym psom biorącym udział w wystawach, co było kolejną zagadkową i absurdalną uwagą, której Richard nie potrafił zrozumieć. Miał jednak dosyć proszenia jej o wyjaśnienia, sięgnął więc po inne środki okazywania niezadowolenia.
Największym jednak jego rozczarowaniem była bezdzietność. Zamierzał mieć synów — później może również jedną czy dwie córki, bo choć córki same w sobie były nieistotne, to przez zamążpójście mogły nawiązać korzystne dla ojca koneksje. Para jednak nigdy nie doświadczyła choćby zwykłych lęków i nadziei młodego małżeństwa. Richard oczywiście obwiniał Laurę; czasem w bardzo kameralnym gronie mężczyzn, jeśli czuł się aż tak rozgoryczony, by dać temu upust, przyznawał, że jego żona jest zimną kobietą. Nieustannie dziwiła go liczba całkiem ważnych osób, które zdawały się uważać, że warto podtrzymywać z nią znajomość nawet po utracie przez nią majątku, ale tłumaczył to sobie tak, że wszyscy ci ludzie mają dosyć rozsądku, by wiedzieć, iż jest żoną człowieka, który pewnego dnia może się okazać bardzo przydatny.
Laura mawiała lekceważąco, że to oczywiste, iż nie mają dzieci; człowiek taki jak Richard nie mógł się ich spodziewać. Byłby tak skąpy, że żałowałby im nawet samego życia.
Po trzech latach znienawidziła go. Gdy uświadomił sobie, że według wszelkiego prawdopodobieństwa nigdy nie będą mieli dzieci, początkowo był ostentacyjnie obrażony. Później jednak jego uraza przyjęła subtelniejszą formę. Uparcie obsypywał żonę klejnotami, pięknymi ubraniami i futrami. „Znaczy mnie swoim znakiem handlowym, żebym się nie zawieruszyła, gdziekolwiek trafię”, mawiała gorzko Laura. Jego zachowanie sprawiało, że inne żony mówiły z zazdrością: „Musi być cudownie mieć takiego męża jak Richard Gray. Ta jego żona nic dla niego nie zrobiła, a on jest najhojniejszą duszą pod słońcem. Niektóre to mają szczęście”, co, jak wiedziała Laura, było właśnie jego przebiegłym zamiarem i nowym sposobem, by jej uchybić. Do tego dochodził fakt, że jej krewni zawiedli nadzieje męża, stając się raczej obciążeniem niż pomocą. Kilka lat wcześniej przeszli na zaawansowany radykalizm, co wzbudziło w Richardzie przerażenie i niesmak; argumentował, że pewna klasa posiada władzę i ziemię od stuleci i dlatego udowodniła swą zdolność do rządzenia.
Laura, zachowując wesołą i pełną wigoru postawę, w rzeczywistości była bardzo nieszczęśliwa. Częściowo wynikało to z uświadomienia sobie własnej upokarzającej niemocy w porównaniu z ich podkuchenną, która z godnym podziwu opanowaniem i bez żadnego prawnego usankcjonowania powiła niedawno bliźnięta. Ale jeszcze bardziej było rezultatem ponurego, nieefektywnego życia, jakie prowadziła z mężem. Z natury skłonna do lekkomyślności i impulsywności, wyszkoliła się w opanowaniu i ogładzie, obnosząc się z cynizmem wobec obojętnego świata. W głębi serca nienawidziła tego mrowia intryg politycznych, w które angażował się jej mąż, a których owoce wydawały się godne pogardy. W dodatku była bardzo zakochana w mężczyźnie, który, podobnie jak Richard, przejmował się przede wszystkim korzyściami płynącymi z urzędu i który nieustannie poniżał ją, błagając w najbardziej niecny sposób, by stale się pilnowała, żeby nie ujawnić niczego, co by wskazywało na prawdziwą naturę ich związku. Laura czasem się zastanawiała, czy nie poprosić Richarda o rozwód, ale w głębi serca zbyt dobrze znała ich obu, by mieć nadzieję, że któryś z nich odłoży dla niej na bok swe ambicje.
Była świadoma obecnego trudnego położenia Richarda i całkowicie nim zdegustowana. Od pewnego czasu pochłaniała go pasja zdobycia tytułu para2; ilość uczuć, jakie był w stanie roztrwonić na osiągnięcie tego marnego celu, zdawała jej się bardziej haniebna niż pieniądze, z jakimi się to wiązało. Richard nie rozważał tego kroku w swym pierwotnym planie, ale od kiedy usłyszał, jak członek klubu, nieco mniej snobistyczny od niego, mówi do sąsiada: „Jaką ziemską wartość ma tytuł dla faceta takiego jak Gray? Nie ma on przecież nikogo, kto by go po nim przejął”, jego zamiar stał się niezłomny. W każdym razie zdobyłby szacunek i uwagę, jeśli nie potomności, to przynajmniej ludzi mu współczesnych. To postanowienie stało się teraz jego obsesją. Już skłoniło go do szeregu nieuzasadnionych działań. Pragnął nie tylko tytułu para, ale także pewnego stanowiska, do którego uzyskania, jak sądził, tytuł ten stanowił niezbędny krok. Miał konkurenta, człowieka pod wieloma względami bardziej uprzywilejowanego, zaangażował się więc w ten milczący, bolesny wyścig łeb w łeb, nie dbając o konsekwencje. Wiązało się to z wydatkami o wiele zbyt pokaźnymi dla jego portfela, a Richard już wcześniej zaciągnął zobowiązania i nie mógł im sprostać. Człowiek, którego musiał zadowolić, był sztywnym nonkonformistą i z pewnością nie aprobowałby działań swego kandydata pogrążającego się bez opamiętania w długach. Gdyby tylko wieści o jego kłopotach finansowych dotarły do uszu F., Richard musiałby porzucić wszelkie nadzieje na tytuł i polityczny awans.
Pieniądze, jego zdaniem, zostały wydane mądrze; pewna część została zainwestowana w dobroczynność, czyli na przykład ufundowanie łóżka w dość mało znanym szpitalu w okręgu wyborczym F., przekazanie ładnej sumki na fundusz utworzony na rzecz bezrobotnych czy różne datki dla stowarzyszeń zajmujących się ubogimi i potrzebującymi. I bardzo dobrze, nawet z punktu widzenia F. Jednakże o wiele większe od tych kwot były sumy wydawane na rozrywkę, kosztowne wina, owoce poza sezonem, oszałamiające suknie dla Laury, błyszczące klejnoty, auto, którego zdjęcie pojawiło się w szeregu żurnali dla elit, prominentne miejsca na modnych spotkaniach — wszystko z zamiarem wywarcia wrażenia, że tam, gdzie nie ma Richarda Graya, czegoś brakuje. I jakby mało było bombardowania przez krótkowzrocznych wierzycieli, którzy najwyraźniej nie dostrzegali pozycji czy szczęścia, jakimi ich cierpliwość miała zostać nagrodzona, wyniknęła jeszcze sprawa Grety Hazell.
Panna Hazell była uderzająco piękną młodą kobietą o południowym typie urody, gorącokrwistą, urzekającą i… ach, bardzo kosztowną. Richard dopiero zaczął sobie uświadamiać, jak kosztowną. Uważał, że żonę traktuje w sposób wystawny, jeśli nie lekkomyślnie rozrzutny, ale Greta udowodniła mu, bez żadnej ostentacji, że kochanka może okazać się równie droga. To tutaj, choć za nic w świecie nie przyznałby się do tego, nawet przed sobą samym, tkwiło źródło finansowych kłopotów, które dręczyły go dzień i noc. Resztę zdołałby udźwignąć, ale to sprawiało, że ciężar był nie do zniesienia. Dama, o której mowa, będąca kobietą z doświadczeniem i głową do interesów, zaszantażowała go na absurdalną sumę.
— Upublicznienie naszego związku zupełnie nie pasowałoby do twojej sytuacji, drogi Richardzie — odparła, gdy zaprotestował. — Mnie natomiast nie uczyniłoby żadnej szkody. W rzeczy samej, zważywszy na popularność, jaką się ostatnio cieszysz, mogłoby mi wyjść na dobre. Kobieta, która uwiodła Richarda Graya — zaśmiała się.
Spojrzał na nią tępo. Nawet w chwili rozczarowania i wściekłości zmuszony był docenić jej urok. Poznał ją oczywiście w niefortunnym momencie. Brał udział w kolacji wyłącznie dla mężczyzn, gdzie gościem wieczoru był znany i bardzo szczery powieściopisarz, którego książki czytywał i Richard. W miarę upływu godzin pod wpływem owego dżentelmena i wina, które było wyborne, wielu gościom rozwiązały się języki i Richard pozyskał szokującą wiedzę, że istnieje przyjemność, której jeszcze nie doświadczył, a którą można osiągnąć za pieniądze. Jego umiarkowane zadowolenie z uniesień z oblubienicą zostało skutecznie stłumione przez podszepty i wyznania niektórych z obecnych; zdawało się, że to tutaj biło tajemne źródło radości, z którego pili inni mężczyźni, ale nie on.
Jego wierność od ślubu była kwestią polityki i wyboru; nie wiązała go żadna etyka, ale też nie doświadczył żadnej pokusy, by zdradzić Laurę, i w rzeczy samej był zbyt zajęty zbieraniem skalpów na innych polach. Ta konwersacja jednakże pobudziła jego miłość własną. Byli tam mężczyźni tak naprawdę mniej zamożni, mniej inteligentni, mniej ustosunkowani, mniej znakomici pod każdym względem, a oto teraz jawili mu się jako bogatsi od niego. Uzmysłowił sobie, że wcześniej patrzył jednostronnie; myślał tylko o pracy, a nigdy o osobistej kompensacji. Wrócił do domu z niezwykle namiętnym i rozgorączkowanym nastawieniem, przygotowany na to, że żona nie zareaguje. I okoliczności mu sprzyjały. Tego popołudnia odbyła ona wielce niezadowalającą rozmowę z kochankiem i była głęboko zdegustowana mężczyznami, ich unikami i zachowawczością. Dlatego gdy Richard podszedł do niej, ujął za nagie ramię i zaczął je zaborczo głaskać, odwróciła się. Ten przejaw małżeńskiej oziębłości raczej go ucieszył, niż zezłościł. Trzy dni później poznał Gretę Hazell, a po dwóch tygodniach umieścił ją w ładnym mieszkanku przy Shaftesbury Avenue — choć dopiero później zdał sobie sprawę, że czynsz wynosił trzysta dwadzieścia funtów rocznie — i zaczął jej kupować wszystko, na co akurat naszła ją ochota. Po kilku miesiącach zorientował się, że nie jest jedynym gościem w jej mieszkaniu. Oskarżona o niewierność roześmiała się bezczelnie. Spytała, czy przypuszczał, że całe swoje życie poświęci jego przyjemności. Ryszard osłupiał. Oto coś, co kupił, sprzeciwiało się mu. To było niedopuszczalne. Postanowił z miejsca zakończyć związek i nigdy więcej nie oglądać tej nędznej kreatury. Wtedy ona określiła swoje warunki. Były porażające; początkowo Richard nie mógł uwierzyć. Ona bawiła się — w okropnym guście — jego kosztem. Ale szybko pozbawiła go złudzeń. Nie mógł nic zrobić. Trzymała go w garści i na tym etapie jego spraw niebezpieczne byłoby robienie sobie z niej wroga. Nie miał pojęcia, w jaki sposób tak wiele dowiedziała się o jego położeniu. Nie przyszło mu do głowy, że wśród jej gości mógł się znaleźć jego polityczny rywal.
I tak właśnie wyglądała sytuacja w wigilię Bożego Narodzenia. Nie spełnił jeszcze jej żądań i nie był w stanie tego zrobić, ale pozostawał świadomy, że nie może zbyt długo zwlekać ze spłatą. W jakiś sposób, odkładając na bok osobiste uczucia, chcąc nie chcąc, musiał sprawić, by ojciec mu pomógł. Najpierw musiał spłacić Gretę — która podobno nigdy nie wracała, by dręczyć odrzuconego lub odrzucającego kochanka — a potem musiał zebrać dość funduszy, by trzymać na wodzy co uciążliwszych wierzycieli, póki nie osiągnie celu. Było to trudne zadanie. Adrian Gray obdarzył syna jedynie niechętnymi gratulacjami, gdy ten otrzymał tytuł kawalera; zdaniem Richarda nie do końca sprostał sytuacji.
— Oczywiście jak uważasz, Richardzie — powiedział z udawaną serdecznością. — W naszych czasach wystarczyło być dżentelmenem. Nie zależało nam na tych fikuśnych tytułach i literkach stawianych po nazwisku. — I dodał jeszcze, że naturalnie we wcześniejszym pokoleniu słowo „dżentelmen” miało bardziej ekskluzywne znaczenie.
Niemniej jednak czerpałby pewną przyjemność z mawiania: „Mój syn Lord Taki a Taki”, choć wątpliwe było, czy uznałby ten prestiż za wart swej ceny. Jego własne sprawy, o czym wiedział syn, miały się gorzej, niż ojciec sądził. Zdaniem Richarda nieprawdopodobne było, by Eustace do tej pory ujawnił prawdziwy stan finansów, tym bardziej więc pragnął uprzedzić szwagra i rozmówić się z ojcem jako pierwszy. Gdyby Eustace wyznał otwarcie, jak wygląda sytuacja, czyjekolwiek prośby o pomoc nie miałyby sensu. Co do Branda… Brand niespecjalnie się liczył. Był osobą o niewielkim znaczeniu i bez wpływów, takim typem krewnego, którego mogli mieć nawet parowie, choć dla zwyczajnych kawalerów było to ryzykowne. Spekulacje Eustace’a stanowiły stały przedmiot plotek w kręgu znajomych Richarda; sądzono, że ten człowiek szybko popadnie w kłopoty i będzie miał szczęście, jeśli się wykpi od więzienia. Jednocześnie każdy, kto grywał na wyścigach, stawiałby wysoko, powiedzmy pięćdziesiąt do jednego, na Eustace’a w przypadku starcia między nim a Richardem. Ten drugi czuł, że jedyną szansę, jakkolwiek wątłą, miałby wtedy, gdyby pojawił się na polu walki jako pierwszy.
Jego plan opóźniły jednak oficjalne interesy, zmuszające go do pozostania w mieście aż do wieczora 23 grudnia, gdy za późno już było na męczącą i niewygodną podróż do King’s Poplars. Postanowił jechać pociągiem, co nic by go nie kosztowało. Przybycie w roli suplikanta w lśniącym i szeroko reklamowanym aucie, które posiadał, z miejsca zraziłoby Graya, a Eustace’owi dałoby okazję, by kpiąco wytknąć go palcem.
„Dlaczego nie sprzeda samochodu, skoro sprawy tak źle się mają?”, spytałby Eustace. I nawet bez podpowiedzi ta myśl mogła łatwo przyjść do głowy samemu Grayowi.
Co więcej, auto należało do tych zbytków, za które jeszcze nie zapłacił, uznał więc, że bezpieczniej będzie zostawić je w garażu w mieście. Na Dworcu London Bridge rozglądał się nerwowo za Eustace’em, choć ten prawdopodobnie pojechał już samochodem; w pociągu ani na peronie nie było go widać, Richard musiał więc zmusić się do takiej cierpliwości, na jaką go było stać, póki nie znajdą się w King’s Poplars. Niedługo przed dotarciem pociągu do stacji jeszcze raz się odezwał, z chłodną gwałtownością:
— Ojciec powiada, że otrzymał bardzo niepokojący list od Branda. Z prośbą o pieniądze, jak zwykle.
Laura uniosła uroczo wygięte brwi.
— Wygląda na to, że choć raz jesteśmy wyjątkowo zjednoczeni.
Richard bardzo się rozzłościł. To było odrażające. To ohydne porównanie jego z nędznym oficjalistą, związanym z kobietą o okropnej przeszłości, żyjącym w jakiejś podrzędnej dzielnicy Londynu, zabawiającym się w wolnym czasie farbami — zajęciem godnym lokaja. Będzie świetnym krewnym przyszłego lorda X.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
1 Chadband — postać z powieści Charlesa Dickensa Samotnia; pastor udający osobę głęboko religijną, a w rzeczywistości zainteresowany jedynie dobrami materialnymi (wszystkie przypisy od tłumaczki).
2 Tytuł para (ang. peerage) — tytuł szlachecki, w owym czasie dziedziczny, którego przyznanie wiązało się z uzyskaniem miejsca w Izbie Lordów; wyższy od dożywotniego (niedziedziczonego) tytułu kawalera (knighthood).