Porucznik Borewicz. Brudna sprawa. Tom 7 - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2012
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Porucznik Borewicz. Brudna sprawa. Tom 7 - ebook
Opowiadanie oparte na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”. Z pewnością przypomni przygody przystojnego porucznika Borewicza, przed którym drżał świat przestępczy PRL-u.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62964-50-5 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Brudna sprawa
Małe, otoczone obskurnymi kamienicami podwórze powoli zasypywał śnieg. Jego jedyną ozdobę stanowiły metalowy trzepak i obłażąca z farby figura świętego. W niektórych oknach zapalały się już światła.
Przed wejściem do oficyny stanął mężczyzna w średnim wieku. Niczym szczególnym się nie wyróżniał. Ubrany skromnie w szarą jesionkę, wyglądał jak urzędnik lub majster. Twarz miał skupioną, napiętą, nie mógł się zdecydować, co zrobić. Nerwowym ruchem poprawił okulary. W końcu rozejrzał się i wszedł do kamienicy naprzeciwko. W ręku ściskał dużą, mocno wypchaną skórzaną teczkę.
Ruszył na górę wytartymi drewnianymi schodami. Rozejrzał się uważnie i stanął na półpiętrze. Spojrzał przez okno. W narożnym pokoju oficyny paliło się światło. Niedokładnie zaciągnięta stora częściowo odsłaniała wnętrze. W pokoju dostrzegł młodą kobietę. Miała jasne długie włosy i zgrabną sylwetkę. Akurat zakładała koronkowy stanik. Po chwili usiadła, chyba przed lustrem, i zaczęła robić makijaż.
Mężczyzna uchylił okno, przetarł rękawiczką zewnętrzną pokrytą szronem stronę szyby i znów obserwował mieszkanie.
Dziewczyna skończyła się malować. Wstała. Była tylko w bieliźnie. Zaczęła się ubierać. Obserwował ją z napiętą twarzą. W pewnym momencie ruszył w dół. Wyszedł na podwórze i znów stanął niezdecydowany. Na dźwięk kroków odwrócił się, przeszedł parę metrów i ponownie zawrócił. Wszedł na klatkę, otworzył teczkę i wyjął z niej prostokątny pakunek owinięty w papier. Rozluźnił krawat i wszedł schodami na górę.
Na dzwonek długo nikt nie odpowiadał. Wreszcie usłyszał szczęk klucza w zamku. Przesunięcie zasuwy. Kobieta, którą podglądał, otworzyła drzwi, dopinając bluzkę. Spieszyła się.
– To ty – powiedziała niechętnie. W pierwszym odruchu chciała zamknąć drzwi. Przeszkodził jej, wstawiając nogę. Popatrzyła wrogo.
– Napisałam ci, żebyś nie przyjeżdżał. Czego jeszcze chcesz? Spieszę się.
Mężczyzna patrzył na nią niepewnie, prosząco.
– Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Może chociaż pozwolisz, że wejdę. Pięć godzin stałem w pociągu.
Wzruszyła ramionami, ale zostawiła niedomknięte drzwi i odeszła w głąb mieszkania. Mężczyzna zamknął drzwi, zdjął kapelusz, wytarł starannie buty i niezdecydowanie podążył za nią. Trzymając przed sobą kapelusz, położył na stole pudełko i sięgnął do teczki po kryształowy wazon. Niepewnie cofnął się do przedpokoju.
Dziewczyna, nie zwracając na niego uwagi, kończyła się ubierać. Miała może dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy lata. Była wyjątkowo piękna. Mocny makijaż sprawiał, że wyglądała trochę wulgarnie. Patrzyła ostro dużymi, mocno umalowanymi oczyma. W jej sposobie bycia było coś agresywnego. Pozornie zajęta sobą, nie spuszczała oka z przybysza. Mężczyzna stał w milczeniu i wodził za nią oczyma.
– Przywiozłem ci trochę łakoci. Wedlowskie.
Spojrzała przelotnie. Przy bluzce brakowało jej guzika. Zniecierpliwiona zmięła ją i rzuciła na tapczan. Sięgnęła do szafy po sweterek.
Mieszkanie było małe. Jednopokojowe z niewielką kuchnią. Wnętrze stanowiło mieszaninę pokoju sublokatorskiego z tandetnym zachodnim blichtrem. Dwa ogromne plakaty rozebranych dziewczyn na ścianach zasłaniały jakieś dziury. Obok odrapanej szafy stał kolorowy nadmuchiwany fotel. Na ogromnym tapczanie leżał biały pled. Na stole walały się resztki po kolacji na dwie osoby. Mężczyzna nadal stał w drzwiach z teczką i kapeluszem w ręku.
– Ewciu, jak teraz dostałem już mieszkanie – zaczął niepewnie – to moglibyśmy zamieszkać razem... Z łazienką, obudowana wanna, położyłem terrakotę, balkon wychodzi na ogródek, ciepła woda... – wyliczał zachęcająco.
– I pewnie dostałeś 175 zł podwyżki?
– Tak – ucieszył się. – A jak Janiszewska odejdzie na emeryturę, mam zostać zastępcą kierownika działu. Na rękę cztery i pół tysiąca – dodał z dumą – plus premia kwartalna.
Stanęła na moment, patrząc pogardliwie.
– I na raty kupiłeś wersalkę?
Dopiero teraz zorientował się, że dziewczyna z niego drwi.
– Ewuniu, naprawdę moglibyśmy zacząć...
– Myśmy już wszystko skończyli – przerwała – niepotrzebne zaczynając.
Wyjęła z szafy pelisę. Piękne futro ze srebrzystych lisów. Już ubrana sięgnęła po ogromny, kryształowy flakon. Skierowała na siebie silny strumień perfum. Nagle wpadło jej coś do głowy, odwróciła się w jego stronę i prysnęła.
– Powąchaj, jak pachnie wielki świat. Jak dostaniesz podwyżkę, będziesz mógł kupić taki jeden flakon. Zapamiętaj nazwę: Madame Rochas. A teraz spieprzaj stąd – rzuciła wrogo. Zamknęła torebkę i odrzuciła ją na tapczan.
Mężczyzna spuścił głowę, przetarł twarz i cofnął się do drzwi. Ewa pierwsza wyszła na schody, czekając z ręką na klamce. Kiedy powoli ruszył w dół, przekręciła klucz w zamku. Mijając go, rzuciła przez ramię:
– Nie pętaj mi się tu więcej. Nie potrzebuję ani ciebie, ani twojej dobroci i daj mi raz na zawsze święty spokój.
Nie mówiąc do widzenia, szybko zeszła na dół. Na moment zatrzymała się przy drzwiach piętro niżej, jakby nasłuchiwała. Kiedy zorientowała się, że mężczyzna ją obserwuje, zeszła na dół.
Wyjrzał przez okno. Zniknęła w prześwicie bramy. Usta miał zaciśnięte. Zabolało go to, co usłyszał. Ruszył za nią. Przez chwilę szedł ulicą. Z daleka migała mu jasna sylwetka dziewczyny. Ewa skręciła za róg i stanęła na postoju taksówek.
Zatrzymał się koło sklepu, udając, że ogląda wystawę. Kolorowy Święty Mikołaj jechał sankami z wózkiem pełnym kosmetyków.
Po chwili Ewa wsiadła w taksówkę, samochód ruszył. Spojrzała przez tylną szybę, sprawdzając, co zrobi mężczyzna. Bezradnie stał przed wystawą, głęboko nad czymś zamyślony.
***
Ewa nachyliła się do kierowcy.
– Niech pan tu stanie za rogiem – poleciła.
– Już? – wykrzywił się i zatrzymał przy krawężniku. Podała mu banknot. Kierowca sięgnął do metalowego pudełka i wydał resztę. Ewa spojrzała na monety.
– Jeszcze dwa złote – powiedziała stanowczo.
Kierowca wzruszył ramionami i podał jej dwuzłotówkę.
Dziewczyna wysiadła. Schowała pieniądze. Rozejrzała się uważnie i ruszyła z powrotem.
Mężczyzna nie zrezygnował. Z okna sąsiedniej klatki schodowej obserwował, jak Ewa szybkim krokiem przeszła przez podwórze i weszła na schody. Jednak światło w jej mieszkaniu długo się nie zapalało.
***
Ewa po ciemku odszukała torebkę, wyjęła z szafy szalik i wyszła z mieszkania, zamykając drzwi na dwa zamki. Zeszła piętro niżej i zastukała do sąsiadów. Otworzyła jej starsza kobieta.
– Może pani sprzątać, pani Sałacińska – powiedziała, podając klucze.
– Proszę, rano był inkasent –odrzekła kobieta, zapraszając ją gestem do środka. Kiedy weszły do kuchni, Sałacińska sięgnęła do kredensu i podała jej kwit.
– 195 zł. Zapłaciłam. Dałam dwieście staruszkowi.
– Zupełnie niepotrzebnie – mruknęła Ewa, wyjmując z torebki pieniądze. W tym momencie dostrzegła siedzącego w kuchni młodego długowłosego chłopaka w wytartych dżinsach i zniszczonej kurtce. Spojrzała na niego uważnie.
– Dawno pana nie widziałam.
– Dzień dobry – powiedział niepewnie. Popatrzył na nią i dalej jadł. Głośno siorbał.
– Słyszę, że panu zupa smakuje – powiedziała po chwili milczenia.
Chłopak wzruszył ramionami i nic nie odpowiedział. Ewa, nie odwracając od niego wzroku, wyszła z kuchni. Sałacińska stała przez chwilę ze zmarszczonym czołem.
– Posiedź przy małej. Janicki może lada chwila wrócić. W razie czego to powiedz, że poszłam na chwilę coś pożyczyć... Żeby nie było znowu gadania...
Chłopak przytaknął głową. Przestał jeść i siedział w milczeniu, krusząc chleb.
– Tylko nie tak jak wtedy – zawołał za matką. – Chcę wrócić tym o jedenastej. Mogę sobie puścić płyty?
– Ale nie na tym, co sam zmienia. Na tym starym. Bo by się Janicki wściekł. I nie pal w pokoju małej.
***
Ewa ponownie stanęła na postoju taksówek. Zniecierpliwiona spojrzała na zegarek.
– Dokąd? – zawołał kierowca czarnej wołgi, która zatrzymała się po drugiej stronie ulicy.
– Do Bristolu! – odkrzyknęła.
Kierowca kiwnął głową przywołująco.
– Ile? – zapytała, nie ruszając się z miejsca.
Zrobił bezradny ruch rękami.
– Normalka. Dwóch Kościuszków.
Dziewczyna pośpiesznie przeszła przez jezdnię i wsiadła do samochodu.
***
Ramię supernowoczesnego adapteru automatycznie zmieniło płytę. Sałaciński siedział zasłuchany. Kiedy Ewelina strąciła jakąś lalkę, spojrzał na nią. Mała potknęła się i przez chwilę nie mogła wstać. Nie ruszył się, żeby jej pomóc. Siedział z zaciętą twarzą i patrzył, jak płacząc bezradnie, próbowała sobie poradzić. Kiedy mała wreszcie wstała i niebezpiecznie blisko podeszła do adapteru, warknął odstraszająco.
– Gdzie, odejdź stamtąd!
Dziecko popatrzyło zdziwione.
***
Szum automatów mieszał się z głośną muzyką. Psychodeliczne refleksy świetlne prześlizgiwały się po niezapełnionej jeszcze sali. Kilka dziewcząt siedziało w fotelach, kilka przy barze. W rogu, rozglądając się po sali, rozmawiało dwóch starszych mężczyzn.
Ewa rzuciła szatniarzowi futro.
– E, Skarbona – rozległo się z otwartych drzwi toalety. – Pozwól na chwilę – stojące przed lustrem dziewczyny poprawiały makijaż.
– Petrodolary – szepnęła któraś. Wszystkie zwróciły się w stronę wejścia.
W hallu stało kilku ciemnowłosych mężczyzn. Ubrani kolorowo rozmawiali po arabsku. Jeden z nich miał na głowie burnus.
– Skarbona, nie startujesz?
Ewa wzruszyła ramionami i usiadła pod lustrem. Zamyśliła się, nie zwracając uwagi na rozmowy koleżanek.
– Ona powodzenie to ma – zażartowała któraś. – Tylko wzięcia nie ma – roześmiała się.
– Co jest? – obok Ewy stanęła wysoka, ciemnowłosa dziewczyna. Ubrana skromnie, wyglądała jak profesjonalna sekretarka tyle tylko, że bardzo ładna.
– Masłowicz znowu się pęta. Z wersalką na raty – parsknęła zniesmaczona. – Narzeczony za cztery i pół miesięcznie!
Dziewczyna słuchała Ewy z zagadkowym uśmiechem.
– Uważaj, bo może przyjść taki dzień, że sama go będziesz szukała. Stara Pudernica mówi, że to bardzo dobre słowa: mam narzeczonego. Chodź – westchnęła i odeszła w głąb lokalu.
***
Ulice były już puste. Dozorcy zamykali bramy. W cieniu muru majaczyła ledwie widoczna postać mężczyzny. Dom, w którym mieszkała Ewa, nie miał bramy. Po chwili skrzypienie zamykanej gdzieś obok furty ucichło. Mężczyzna spojrzał na zegarek. Wyszedł z cienia i wolno skierował się na drugą stronę. Był to Masłowicz. Spacerował po chodniku bez konkretnego celu. Na coś czekał.
***
Konferansjer zapowiedział nową melodię. Światła, prześlizgując się po wnętrzu, nabrały barwy i szybkości. Ostra, rytmiczna muzyka zagłuszyła gwar rozmów.
Niski, kanciasty chłopak usiadł obok Ewy. Ubrany był z wyszukaną elegancją.
– Cześć, Skarbona – ucieszył się na jej widok. – Potrzebuję pięćset do jutra.
– 10 procent.
– Nawet od swoich żyłujesz?
– A ty co, Caritas jesteś?
– Matka mi choruje, gdybym musiał wyskoczyć na niedzielę, może być w przyszłym tygodniu? Wiesz, mogę nie wrócić.
– A co mnie obchodzi choroba twojej matki. Do jutra – powiedziała stanowczo.
– Daj.
Ewa otworzyła torebkę i wyjęła 500 dolarów. Dyskretnie podała je chłopakowi.
– Po ile puszczasz papiery Marianowi?
– Chciałbyś dawać więcej?
Małe, otoczone obskurnymi kamienicami podwórze powoli zasypywał śnieg. Jego jedyną ozdobę stanowiły metalowy trzepak i obłażąca z farby figura świętego. W niektórych oknach zapalały się już światła.
Przed wejściem do oficyny stanął mężczyzna w średnim wieku. Niczym szczególnym się nie wyróżniał. Ubrany skromnie w szarą jesionkę, wyglądał jak urzędnik lub majster. Twarz miał skupioną, napiętą, nie mógł się zdecydować, co zrobić. Nerwowym ruchem poprawił okulary. W końcu rozejrzał się i wszedł do kamienicy naprzeciwko. W ręku ściskał dużą, mocno wypchaną skórzaną teczkę.
Ruszył na górę wytartymi drewnianymi schodami. Rozejrzał się uważnie i stanął na półpiętrze. Spojrzał przez okno. W narożnym pokoju oficyny paliło się światło. Niedokładnie zaciągnięta stora częściowo odsłaniała wnętrze. W pokoju dostrzegł młodą kobietę. Miała jasne długie włosy i zgrabną sylwetkę. Akurat zakładała koronkowy stanik. Po chwili usiadła, chyba przed lustrem, i zaczęła robić makijaż.
Mężczyzna uchylił okno, przetarł rękawiczką zewnętrzną pokrytą szronem stronę szyby i znów obserwował mieszkanie.
Dziewczyna skończyła się malować. Wstała. Była tylko w bieliźnie. Zaczęła się ubierać. Obserwował ją z napiętą twarzą. W pewnym momencie ruszył w dół. Wyszedł na podwórze i znów stanął niezdecydowany. Na dźwięk kroków odwrócił się, przeszedł parę metrów i ponownie zawrócił. Wszedł na klatkę, otworzył teczkę i wyjął z niej prostokątny pakunek owinięty w papier. Rozluźnił krawat i wszedł schodami na górę.
Na dzwonek długo nikt nie odpowiadał. Wreszcie usłyszał szczęk klucza w zamku. Przesunięcie zasuwy. Kobieta, którą podglądał, otworzyła drzwi, dopinając bluzkę. Spieszyła się.
– To ty – powiedziała niechętnie. W pierwszym odruchu chciała zamknąć drzwi. Przeszkodził jej, wstawiając nogę. Popatrzyła wrogo.
– Napisałam ci, żebyś nie przyjeżdżał. Czego jeszcze chcesz? Spieszę się.
Mężczyzna patrzył na nią niepewnie, prosząco.
– Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Może chociaż pozwolisz, że wejdę. Pięć godzin stałem w pociągu.
Wzruszyła ramionami, ale zostawiła niedomknięte drzwi i odeszła w głąb mieszkania. Mężczyzna zamknął drzwi, zdjął kapelusz, wytarł starannie buty i niezdecydowanie podążył za nią. Trzymając przed sobą kapelusz, położył na stole pudełko i sięgnął do teczki po kryształowy wazon. Niepewnie cofnął się do przedpokoju.
Dziewczyna, nie zwracając na niego uwagi, kończyła się ubierać. Miała może dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy lata. Była wyjątkowo piękna. Mocny makijaż sprawiał, że wyglądała trochę wulgarnie. Patrzyła ostro dużymi, mocno umalowanymi oczyma. W jej sposobie bycia było coś agresywnego. Pozornie zajęta sobą, nie spuszczała oka z przybysza. Mężczyzna stał w milczeniu i wodził za nią oczyma.
– Przywiozłem ci trochę łakoci. Wedlowskie.
Spojrzała przelotnie. Przy bluzce brakowało jej guzika. Zniecierpliwiona zmięła ją i rzuciła na tapczan. Sięgnęła do szafy po sweterek.
Mieszkanie było małe. Jednopokojowe z niewielką kuchnią. Wnętrze stanowiło mieszaninę pokoju sublokatorskiego z tandetnym zachodnim blichtrem. Dwa ogromne plakaty rozebranych dziewczyn na ścianach zasłaniały jakieś dziury. Obok odrapanej szafy stał kolorowy nadmuchiwany fotel. Na ogromnym tapczanie leżał biały pled. Na stole walały się resztki po kolacji na dwie osoby. Mężczyzna nadal stał w drzwiach z teczką i kapeluszem w ręku.
– Ewciu, jak teraz dostałem już mieszkanie – zaczął niepewnie – to moglibyśmy zamieszkać razem... Z łazienką, obudowana wanna, położyłem terrakotę, balkon wychodzi na ogródek, ciepła woda... – wyliczał zachęcająco.
– I pewnie dostałeś 175 zł podwyżki?
– Tak – ucieszył się. – A jak Janiszewska odejdzie na emeryturę, mam zostać zastępcą kierownika działu. Na rękę cztery i pół tysiąca – dodał z dumą – plus premia kwartalna.
Stanęła na moment, patrząc pogardliwie.
– I na raty kupiłeś wersalkę?
Dopiero teraz zorientował się, że dziewczyna z niego drwi.
– Ewuniu, naprawdę moglibyśmy zacząć...
– Myśmy już wszystko skończyli – przerwała – niepotrzebne zaczynając.
Wyjęła z szafy pelisę. Piękne futro ze srebrzystych lisów. Już ubrana sięgnęła po ogromny, kryształowy flakon. Skierowała na siebie silny strumień perfum. Nagle wpadło jej coś do głowy, odwróciła się w jego stronę i prysnęła.
– Powąchaj, jak pachnie wielki świat. Jak dostaniesz podwyżkę, będziesz mógł kupić taki jeden flakon. Zapamiętaj nazwę: Madame Rochas. A teraz spieprzaj stąd – rzuciła wrogo. Zamknęła torebkę i odrzuciła ją na tapczan.
Mężczyzna spuścił głowę, przetarł twarz i cofnął się do drzwi. Ewa pierwsza wyszła na schody, czekając z ręką na klamce. Kiedy powoli ruszył w dół, przekręciła klucz w zamku. Mijając go, rzuciła przez ramię:
– Nie pętaj mi się tu więcej. Nie potrzebuję ani ciebie, ani twojej dobroci i daj mi raz na zawsze święty spokój.
Nie mówiąc do widzenia, szybko zeszła na dół. Na moment zatrzymała się przy drzwiach piętro niżej, jakby nasłuchiwała. Kiedy zorientowała się, że mężczyzna ją obserwuje, zeszła na dół.
Wyjrzał przez okno. Zniknęła w prześwicie bramy. Usta miał zaciśnięte. Zabolało go to, co usłyszał. Ruszył za nią. Przez chwilę szedł ulicą. Z daleka migała mu jasna sylwetka dziewczyny. Ewa skręciła za róg i stanęła na postoju taksówek.
Zatrzymał się koło sklepu, udając, że ogląda wystawę. Kolorowy Święty Mikołaj jechał sankami z wózkiem pełnym kosmetyków.
Po chwili Ewa wsiadła w taksówkę, samochód ruszył. Spojrzała przez tylną szybę, sprawdzając, co zrobi mężczyzna. Bezradnie stał przed wystawą, głęboko nad czymś zamyślony.
***
Ewa nachyliła się do kierowcy.
– Niech pan tu stanie za rogiem – poleciła.
– Już? – wykrzywił się i zatrzymał przy krawężniku. Podała mu banknot. Kierowca sięgnął do metalowego pudełka i wydał resztę. Ewa spojrzała na monety.
– Jeszcze dwa złote – powiedziała stanowczo.
Kierowca wzruszył ramionami i podał jej dwuzłotówkę.
Dziewczyna wysiadła. Schowała pieniądze. Rozejrzała się uważnie i ruszyła z powrotem.
Mężczyzna nie zrezygnował. Z okna sąsiedniej klatki schodowej obserwował, jak Ewa szybkim krokiem przeszła przez podwórze i weszła na schody. Jednak światło w jej mieszkaniu długo się nie zapalało.
***
Ewa po ciemku odszukała torebkę, wyjęła z szafy szalik i wyszła z mieszkania, zamykając drzwi na dwa zamki. Zeszła piętro niżej i zastukała do sąsiadów. Otworzyła jej starsza kobieta.
– Może pani sprzątać, pani Sałacińska – powiedziała, podając klucze.
– Proszę, rano był inkasent –odrzekła kobieta, zapraszając ją gestem do środka. Kiedy weszły do kuchni, Sałacińska sięgnęła do kredensu i podała jej kwit.
– 195 zł. Zapłaciłam. Dałam dwieście staruszkowi.
– Zupełnie niepotrzebnie – mruknęła Ewa, wyjmując z torebki pieniądze. W tym momencie dostrzegła siedzącego w kuchni młodego długowłosego chłopaka w wytartych dżinsach i zniszczonej kurtce. Spojrzała na niego uważnie.
– Dawno pana nie widziałam.
– Dzień dobry – powiedział niepewnie. Popatrzył na nią i dalej jadł. Głośno siorbał.
– Słyszę, że panu zupa smakuje – powiedziała po chwili milczenia.
Chłopak wzruszył ramionami i nic nie odpowiedział. Ewa, nie odwracając od niego wzroku, wyszła z kuchni. Sałacińska stała przez chwilę ze zmarszczonym czołem.
– Posiedź przy małej. Janicki może lada chwila wrócić. W razie czego to powiedz, że poszłam na chwilę coś pożyczyć... Żeby nie było znowu gadania...
Chłopak przytaknął głową. Przestał jeść i siedział w milczeniu, krusząc chleb.
– Tylko nie tak jak wtedy – zawołał za matką. – Chcę wrócić tym o jedenastej. Mogę sobie puścić płyty?
– Ale nie na tym, co sam zmienia. Na tym starym. Bo by się Janicki wściekł. I nie pal w pokoju małej.
***
Ewa ponownie stanęła na postoju taksówek. Zniecierpliwiona spojrzała na zegarek.
– Dokąd? – zawołał kierowca czarnej wołgi, która zatrzymała się po drugiej stronie ulicy.
– Do Bristolu! – odkrzyknęła.
Kierowca kiwnął głową przywołująco.
– Ile? – zapytała, nie ruszając się z miejsca.
Zrobił bezradny ruch rękami.
– Normalka. Dwóch Kościuszków.
Dziewczyna pośpiesznie przeszła przez jezdnię i wsiadła do samochodu.
***
Ramię supernowoczesnego adapteru automatycznie zmieniło płytę. Sałaciński siedział zasłuchany. Kiedy Ewelina strąciła jakąś lalkę, spojrzał na nią. Mała potknęła się i przez chwilę nie mogła wstać. Nie ruszył się, żeby jej pomóc. Siedział z zaciętą twarzą i patrzył, jak płacząc bezradnie, próbowała sobie poradzić. Kiedy mała wreszcie wstała i niebezpiecznie blisko podeszła do adapteru, warknął odstraszająco.
– Gdzie, odejdź stamtąd!
Dziecko popatrzyło zdziwione.
***
Szum automatów mieszał się z głośną muzyką. Psychodeliczne refleksy świetlne prześlizgiwały się po niezapełnionej jeszcze sali. Kilka dziewcząt siedziało w fotelach, kilka przy barze. W rogu, rozglądając się po sali, rozmawiało dwóch starszych mężczyzn.
Ewa rzuciła szatniarzowi futro.
– E, Skarbona – rozległo się z otwartych drzwi toalety. – Pozwól na chwilę – stojące przed lustrem dziewczyny poprawiały makijaż.
– Petrodolary – szepnęła któraś. Wszystkie zwróciły się w stronę wejścia.
W hallu stało kilku ciemnowłosych mężczyzn. Ubrani kolorowo rozmawiali po arabsku. Jeden z nich miał na głowie burnus.
– Skarbona, nie startujesz?
Ewa wzruszyła ramionami i usiadła pod lustrem. Zamyśliła się, nie zwracając uwagi na rozmowy koleżanek.
– Ona powodzenie to ma – zażartowała któraś. – Tylko wzięcia nie ma – roześmiała się.
– Co jest? – obok Ewy stanęła wysoka, ciemnowłosa dziewczyna. Ubrana skromnie, wyglądała jak profesjonalna sekretarka tyle tylko, że bardzo ładna.
– Masłowicz znowu się pęta. Z wersalką na raty – parsknęła zniesmaczona. – Narzeczony za cztery i pół miesięcznie!
Dziewczyna słuchała Ewy z zagadkowym uśmiechem.
– Uważaj, bo może przyjść taki dzień, że sama go będziesz szukała. Stara Pudernica mówi, że to bardzo dobre słowa: mam narzeczonego. Chodź – westchnęła i odeszła w głąb lokalu.
***
Ulice były już puste. Dozorcy zamykali bramy. W cieniu muru majaczyła ledwie widoczna postać mężczyzny. Dom, w którym mieszkała Ewa, nie miał bramy. Po chwili skrzypienie zamykanej gdzieś obok furty ucichło. Mężczyzna spojrzał na zegarek. Wyszedł z cienia i wolno skierował się na drugą stronę. Był to Masłowicz. Spacerował po chodniku bez konkretnego celu. Na coś czekał.
***
Konferansjer zapowiedział nową melodię. Światła, prześlizgując się po wnętrzu, nabrały barwy i szybkości. Ostra, rytmiczna muzyka zagłuszyła gwar rozmów.
Niski, kanciasty chłopak usiadł obok Ewy. Ubrany był z wyszukaną elegancją.
– Cześć, Skarbona – ucieszył się na jej widok. – Potrzebuję pięćset do jutra.
– 10 procent.
– Nawet od swoich żyłujesz?
– A ty co, Caritas jesteś?
– Matka mi choruje, gdybym musiał wyskoczyć na niedzielę, może być w przyszłym tygodniu? Wiesz, mogę nie wrócić.
– A co mnie obchodzi choroba twojej matki. Do jutra – powiedziała stanowczo.
– Daj.
Ewa otworzyła torebkę i wyjęła 500 dolarów. Dyskretnie podała je chłopakowi.
– Po ile puszczasz papiery Marianowi?
– Chciałbyś dawać więcej?
więcej..