Porucznik Borewicz. Wagon pocztowy. TOM 11 - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2012
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Porucznik Borewicz. Wagon pocztowy. TOM 11 - ebook
Opowiadanie oparte na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”. Z pewnością przypomni przygody przystojnego porucznika Borewicza, przed którym drżał świat przestępczy PRL-u.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62964-54-3 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wagon pocztowy
Dzień był upalny. Na odkrytym basenie opalały się tłumy ludzi. Borewicz szedł nieśpiesznie, rozglądając się wokoło. Spojrzał za siebie. Pod prysznicem w strugach wody stały dwie dziewczyny. Jedna nich odchyliła głowę tak, że w ostrych promieniach słońca wyglądały jak reklama coca-coli.
Borewicz skierował się w stronę wysokiej wieży do skoków. Zręcznie wspiął się na górę i stanął na krawędzi pomostu. Odbił się mocno z przysiadu i wyrzucając przed siebie ramiona, skoczył. Po chwili wypłynął. Szybkim ruchem wspiął się na krawędź basenu. Wytarł oczy i ruszył w kierunku trawnika zastawionego leżakami. Podniósł kolorowy ręcznik frotté i z przyjemnością wyciągnął się na leżaku. Przy sąsiednim leżaku stała duża torba z napisem LOT. Sławek przymknął oczy.
W przejściu między szatnią a bufetem przez automat telefoniczny rozmawiała zgrabna szatynka w czerwonym bikini, stewardesa, z którą niedawno wracał z Krakowa.
– W przyszłym miesiącu byłoby już sakramencko gorąco. A teraz... – nie dokończyła pełna zachwytu. – No i mam człowieka. Dwa wieczory biorę na siebie. Do jutra. Odłożyła słuchawkę i wróciła na leżak.
Stanęła nad leżącym Sławkiem, zasłaniając słońce. Borewicz otworzył oczy.
– Przełożyli mi lot. Jutro jem kolację z pewnym milionerem w Bangkoku. Wiem – dodała znacząco – że mu się podobam.
– No to jest głupi – powiedział Sławek, nie podnosząc głowy.
– Dlaczego? – zapytała napastliwie.
– Bo jeśli chłop dopuszcza do tego – przekręcił się na wznak, by spojrzeć na stojącą nad nim Małgosię Czarnecką – że taka baba jak ty wie, że on się w niej kocha, to jest dupa, a nie podrywacz. Przecież ty i tak jesteś chodzącym trzecim stopniem samouwielbienia i trzeba się raczej trzymać w przekonaniu, że masz pryszcz na nosie.
– A ty jesteś głupi gliniarz. Milionerzy nie muszą stosować sztuczek nędznych warszawskich podrywaczy. I nawet nie jest stary, nie ma brzucha i nie jest łysy.
– Jak wrócisz, to ja też zabiorę cię na kolację do milionera. Tu na miejscu. Też nie ma brzucha, nie jest łysy i nie jest stary. Chodziliśmy razem na prawo. Ma willę, konie pod wierzch, kryty basen, kort tenisowy i saunę.
– I pewnie wizytę zaczniemy od tej sauny.
– Nie.
– O – zdziwiła się. – A to dlaczego?
– Bo jest ciasno, twardo i gorąco – wyjaśnił rzeczowo.
– A milioner co wytwarza z plastiku? Obcasy czy długopisy?
– Ma dwa fakultety i wymyślił parę mądrych rzeczy, z których kraj ma duże pieniądze i to w dolarach.
– Żonaty? – zainteresowała się.
– Tak. I nawet bardzo lubi swoją żonę.
Małgosia machnęła lekceważąco ręką.
– To do gazu.
Odwróciła się w stronę żywopłotu i zaczęła się przebierać.
– Idziemy? – zapytał Sławek.
– Tak – powiedziała zdecydowanie. – Tu mnie zaprosisz na piwo, a potem obiecałeś zaprosić mnie na obiad.
Sławek westchnął. Podniósł się i wciągnął na plecy podkoszulek. Stwierdził niezwykle serio.
– Zdaje się, że ciągle robię lekkomyślne obietnice. No to co: ślimaki, bażant pod beszamelem i białe wino. Przed Bangkokiem... niżej zejść nie mogę – zabrzmiało to przesadnie poważnie.
Małgosia zainteresowała się.
– Oblatany widzę jesteś – powiedziała z uznaniem. – To w konsumach milicyjnych tak jadacie?
– Tak, i to na co dzień – potwierdził. – Z tym, że na przystawkę radziecki kawior.
– A deser? – zapytała.
Sławek uśmiechnął się rozmarzony.
– Jadłem kiedyś deser. Jak bawiłem się jeszcze w handel zagraniczny, konsul zabrał mnie w Londynie na lunch.
– Wyobraź sobie – Sławek aż uniósł się na łokciu – na głębokim talerzu gorące konfitury z wiśni. W tym dwa grube plastry świeżego ananasa, na tym porcja lodów z kremem i to wszystko w momencie podania, oblane gorącą czekoladą.
Małgosia słuchała bez słowa, głęboko nad czymś zamyślona. Po chwili zapytała z udawanym niepokojem.
– Ty, czy ty w ogóle jesteś chłop?
– Zapamiętaj. Każdy mężczyzna lubi słodycze. Ale tylko prawdziwi mają odwagę się do tego przyznać – uśmiechnął się rozbawiony.
Małgosia zarzuciła na ramię torbę.
– Może kiedyś sprawdzę – powiedziała z obiecującym wiele namysłem.
– To może dziś jeszcze, przed tym Bangkokiem. Żebyś miała co wspominać przy kolacji z milionerem.
– Taki pewny jesteś siebie.
– Na ciebie też trochę liczę. Czy znowu coś lekkomyślnie wymyśliłem?
– Głupi glina – parsknęła ze śmiechem, wstając z leżaka.
Z głośnika nad szatnią sączyła się zniekształcona pogłosem smętna melodia. Sławek z Małgosią stali przy bufecie i pili z butelek piwo. Sławek obejrzał butelkę, wstawił ją do kosza i oboje skierowali się do wyjścia.
***
Pociąg stał na niewielkiej stacji. Zaciekawieni pasażerowie wyglądali przez pootwierane okna wagonów. Zaczynali się niepokoić. Niektórzy wychodzili na peron.
– Upał też widocznie jest już klęską żywiołową dla kolei – zgryźliwie skomentował starszy mężczyzna, wychylając się mocniej.
W przedziale wagonu sypialnego ktoś odsłonił roletę. Ukrywając negliż, pasażerowie wyglądali w stronę lokomotywy. Na peronie stali skonfundowani czymś pracownicy kolei.
Pod drzwi wagonu pocztowego podjechał wózek. Pracownicy poczty zaglądali przez okna do środka. Jeden walił z całej siły pięścią w ścianę ambulansu.
Z budynku stacyjnego, pośpiesznie dopinając ciasnawy mundur, wyszedł zawiadowca. Tuż obok dreptał kierownik pociągu. Nerwowo wyłamywał palce. Zawiadowca starał się uspokoić kolejarza.
– Niech pan się zastanowi – perswadował pobłażliwie. – Napad na wagon pocztowy? Panie Wasilewski, a może i na hrankard. I zrabowali wam te truskawki, co je codziennie wozicie do Wiednia.
Przeskoczyli przez tory i podeszli do wagonu pocztowego. Zebrał się tu już spory tłum pasażerów i kolejarzy. Niektórzy usiłowali zaglądać przez okna. Inni, manewrując wózkiem pocztowym, próbowali znaleźć dogodniejsze miejsce, aby zajrzeć do środka. Kiedy zawiadowca z kierownikiem pociągu podeszli bliżej, kolejarze rozstąpili się z szacunkiem. Zawiadowca rozejrzał się, wspiął na wózek stojący przy oknie i zajrzał do środka. Przez zakurzone szyby niewiele było widać. Mężczyzna przesunął czapkę na tył głowy i przysłonił oczy ręką. Przy stole siedziało dwóch ludzi. Głowy mieli oparte bezwładnie na blacie. Usta rozgniecione siłą bezwładu zniekształcały rysy. Oczy półprzymknięte powiekami robiły wrażenie martwych. Ręce jednego z pocztowców zwisały ku ziemi.
Tuż za nimi leżał rozciągnięty na podłodze mężczyzna ubrany w mundur pracownika poczty. Wysoki worek zasłaniał mu twarz. Obok leżała butelka po piwie.
– Popili się, do kurwy nędzy? – zastanowił się zawiadowca, zeskakując z wózka. – Próbowaliście otwierać?
– Od wnętrza zamknięte na sztabę.
– Zgodnie z regulaminem – wtrącił ktoś.
– Panie zawiadowco – odezwał się maszynista. – Mamy już 20 minut spóźnienia. Zawiadomcie Kaliską i puszczaj pan pociąg. I tak już do Łodzi nie dojadę według rozkładu.
– Przecież nie odprawię pociągu z trzema trupami w środku – zaoponował zawiadowca.
– Wyważyć kraty w oknie.
– Tylko milicja może wchodzić na miejsce przestępstwa – wtrącił się funkcjonariusz SOK. – Trzeba zabezpieczyć ślady. Tu chodzi o mienie państwowe i dobro śledztwa.
– A jak oni jeszcze żyją? W dupie mam rozkład jazdy i zabezpieczanie śladów. Wyważać okna i ratować ludzi – zarządził kierownik pociągu. – To ważniejsze niż zasrany złodziej razem z waszymi śladami. Odczepić wagon. Na bocznicę i puścimy pociąg bez poczty.
– Trzeba sprawdzić, czy boczne drzwi są może otwarte – rzucił któryś z bagażowych.
Ktoś wszedł między wagony i zaczął rozpinać łączenia. Konduktor skierował się do sąsiedniego wagonu.
– Otwarte – krzyknął zdziwiony.
W tym momencie między dyskutującymi przecisnęła się elegancka kobieta po pięćdziesiątce. Poprawiła okulary.
– Czy coś się stało? Jestem lekarzem.
– Tak, pani doktor – ucieszył się zawiadowca – mamy chyba morderstwo.
Zaskoczona spojrzała na kolejarza i bez słowa, opierając się o jego ramię, zręcznie wspięła się na wózek. Zajrzała przez okno.
– No to macie trzy żywe trupy. Ten leżący na podłodze żyje na pewno, a i ci dwaj przy stole chyba także. Na co czekacie? Pogotowie i otwierajcie drzwi – zeskoczyła z wózka.
– Tędy, bokiem, pani doktor – wskazał kolejarz. Lekarka szybkim krokiem podeszła do końca wagonu. Jeden z kolejarzy podał jej rękę, aby mogła wygodnie wejść po schodkach.
– Sama wejdę. Pogotowie zawiadomione?
– Tak. Podobno już jadą.
– To niech się pan upewni. Z nimi ostatnio nic nie wiadomo. To nie wygląda najlepiej.
Energicznie pchnęła drzwi i weszła do środka. Tuż za nią stanął zawiadowca.
– Niech pan dalej nie wchodzi.
Podeszła do leżącego. Wzięła go za puls.
– Żyje, tętno normalne – odchyliła powiekę.
Kolejno zbadała dwu pozostałych.
Podeszła do stołu, na którym stały trzy butelki po piwie. Przyjrzała im się dokładnie. Jeszcze jedna leżała na podłodze.
Z daleka narastał jęk syreny.
– Bierzcie ich – machnęła ręką do kolejarzy – ale na wszelki wypadek niczego nie ruszać.
Kiedy wynoszono ostatniego z pocztowców, na peronie zjawili się milicjanci w towarzystwie dwóch sokistów. Na peron wjeżdżała karetka pogotowia.
– Panie zawiadowco – zwrócił się do kolejarza sierżant – proszę wagon zaplombować i na razie niech nikt tam nie wchodzi.
Na peronie rozłożono koce i na nich ułożono nieprzytomnych pocztowców. Lekarka uklękła obok i zaczęła dokładniejsze badanie. Najpierw puls, a potem stetoskopem słuchała pracy serca.
– Czy grozi im jakieś niebezpieczeństwo? – nachylił się nad nią zawiadowca.
Kobieta, nie przerywając badania, zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie, ale to nie robi wrażenia zatrucia alkoholowego. Wygląda mi to na działanie jakiegoś środka usypiającego.
– Jak długo mogą być nieprzytomni?
– Trudno powiedzieć. W każdym razie jak najszybciej muszą trafić do szpitala.
W tym momencie rozległ się dźwięk syren. Radiowóz, a za nim dwie karetki wjechały na stację. Na peron wysiadła większość pasażerów. Samochody przebijały się z trudem przez rozgorączkowany, plotkujący tłum. Liczba zamordowanych urosła już do pięciu, łącznie z maszynistą i zgwałconą konduktorką.
– Chciałbym nazwiska tych ludzi – zwrócił się do zawiadowcy milicjant.
– Dwóch będą w dokumentach wagonu – zastanowił się zawiadowca. – Dwóch? – powtórzył. – Ale co tam robił ten trzeci? Załogę wagonu stanowi tylko dwóch pocztowców. Kim jest ten trzeci?
– A wiecie, który jest „ten trzeci”? – zapytała lekarka, akcentując ostatnie słowa.
Zmieszany zawiadowca milczał przez chwilę.
– Trzeba natychmiast ustalić, czy nie zginęło coś z wagonu. Coś tu, kurwa, jest nie w porządku.
– Z tym poczekamy, aż przyjadą od nas – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu milicjant.
***
Biały polonez pędził szosą, wyprzedzając wlokące się jedna za drugą furmanki. Prowadziła sierżant Olszańska. Obok siedział Borewicz. Kiedy furmanki zaczęły jechać też z naprzeciwka, uniemożliwiając wyprzedzanie, Ewa wykonała energiczny manewr w prawo i zjechała na pobocze, wzbijając tumany kurzu. Samochód na moment ostro przechylił się na bok, a koła zabuksowały na miękkim podłożu. Na chwilę ustawiło ich skosem. Ewa była jednak wytrawnym kierowcą. Wystarczyło parę metrów. Wyprowadziła samochód z powrotem na asfalt. Borewicz złapał się odruchowo ręką za uchwyt nad oknem.
– Dopilnuj, żeby w szpitalu umieścili każdego w osobnym pokoju – wydawał polecenia przez radiotelefon. – Dopóki ich nie przesłucham, nie mogą się kontaktować. Za ile będą wyniki przeszukania ambulansu? Odbiór.
– Już ci podaję – głos oficera ze stanowiska dowodzenia był lekko zniekształcony. – Zginęły dwa listy wartościowe. Jeden 250 tys. i drugi 160 oraz jeden list dworcowy z Politechniki Warszawskiej do jakichś zakładów na Śląsku.
Polonez, nie wyhamowując, przeleciał wąskimi uliczkami Sochaczewa.
Sławek wsunął słuchawkę w zaciski. Spojrzał na licznik. Strzałka wskazywała 120.
– Kotek, ja jadę do szpitala na przesłuchanie, nie na ostry dyżur.
Odpiął klamrę i przepasał się pasem bezpieczeństwa. Ewa roześmiała się.
– Starzejesz się. Jeszcze trochę, a kupisz sobie kapelusz i będziesz siadał z tyłu jak porucznik Zubek.
Dzień był upalny. Na odkrytym basenie opalały się tłumy ludzi. Borewicz szedł nieśpiesznie, rozglądając się wokoło. Spojrzał za siebie. Pod prysznicem w strugach wody stały dwie dziewczyny. Jedna nich odchyliła głowę tak, że w ostrych promieniach słońca wyglądały jak reklama coca-coli.
Borewicz skierował się w stronę wysokiej wieży do skoków. Zręcznie wspiął się na górę i stanął na krawędzi pomostu. Odbił się mocno z przysiadu i wyrzucając przed siebie ramiona, skoczył. Po chwili wypłynął. Szybkim ruchem wspiął się na krawędź basenu. Wytarł oczy i ruszył w kierunku trawnika zastawionego leżakami. Podniósł kolorowy ręcznik frotté i z przyjemnością wyciągnął się na leżaku. Przy sąsiednim leżaku stała duża torba z napisem LOT. Sławek przymknął oczy.
W przejściu między szatnią a bufetem przez automat telefoniczny rozmawiała zgrabna szatynka w czerwonym bikini, stewardesa, z którą niedawno wracał z Krakowa.
– W przyszłym miesiącu byłoby już sakramencko gorąco. A teraz... – nie dokończyła pełna zachwytu. – No i mam człowieka. Dwa wieczory biorę na siebie. Do jutra. Odłożyła słuchawkę i wróciła na leżak.
Stanęła nad leżącym Sławkiem, zasłaniając słońce. Borewicz otworzył oczy.
– Przełożyli mi lot. Jutro jem kolację z pewnym milionerem w Bangkoku. Wiem – dodała znacząco – że mu się podobam.
– No to jest głupi – powiedział Sławek, nie podnosząc głowy.
– Dlaczego? – zapytała napastliwie.
– Bo jeśli chłop dopuszcza do tego – przekręcił się na wznak, by spojrzeć na stojącą nad nim Małgosię Czarnecką – że taka baba jak ty wie, że on się w niej kocha, to jest dupa, a nie podrywacz. Przecież ty i tak jesteś chodzącym trzecim stopniem samouwielbienia i trzeba się raczej trzymać w przekonaniu, że masz pryszcz na nosie.
– A ty jesteś głupi gliniarz. Milionerzy nie muszą stosować sztuczek nędznych warszawskich podrywaczy. I nawet nie jest stary, nie ma brzucha i nie jest łysy.
– Jak wrócisz, to ja też zabiorę cię na kolację do milionera. Tu na miejscu. Też nie ma brzucha, nie jest łysy i nie jest stary. Chodziliśmy razem na prawo. Ma willę, konie pod wierzch, kryty basen, kort tenisowy i saunę.
– I pewnie wizytę zaczniemy od tej sauny.
– Nie.
– O – zdziwiła się. – A to dlaczego?
– Bo jest ciasno, twardo i gorąco – wyjaśnił rzeczowo.
– A milioner co wytwarza z plastiku? Obcasy czy długopisy?
– Ma dwa fakultety i wymyślił parę mądrych rzeczy, z których kraj ma duże pieniądze i to w dolarach.
– Żonaty? – zainteresowała się.
– Tak. I nawet bardzo lubi swoją żonę.
Małgosia machnęła lekceważąco ręką.
– To do gazu.
Odwróciła się w stronę żywopłotu i zaczęła się przebierać.
– Idziemy? – zapytał Sławek.
– Tak – powiedziała zdecydowanie. – Tu mnie zaprosisz na piwo, a potem obiecałeś zaprosić mnie na obiad.
Sławek westchnął. Podniósł się i wciągnął na plecy podkoszulek. Stwierdził niezwykle serio.
– Zdaje się, że ciągle robię lekkomyślne obietnice. No to co: ślimaki, bażant pod beszamelem i białe wino. Przed Bangkokiem... niżej zejść nie mogę – zabrzmiało to przesadnie poważnie.
Małgosia zainteresowała się.
– Oblatany widzę jesteś – powiedziała z uznaniem. – To w konsumach milicyjnych tak jadacie?
– Tak, i to na co dzień – potwierdził. – Z tym, że na przystawkę radziecki kawior.
– A deser? – zapytała.
Sławek uśmiechnął się rozmarzony.
– Jadłem kiedyś deser. Jak bawiłem się jeszcze w handel zagraniczny, konsul zabrał mnie w Londynie na lunch.
– Wyobraź sobie – Sławek aż uniósł się na łokciu – na głębokim talerzu gorące konfitury z wiśni. W tym dwa grube plastry świeżego ananasa, na tym porcja lodów z kremem i to wszystko w momencie podania, oblane gorącą czekoladą.
Małgosia słuchała bez słowa, głęboko nad czymś zamyślona. Po chwili zapytała z udawanym niepokojem.
– Ty, czy ty w ogóle jesteś chłop?
– Zapamiętaj. Każdy mężczyzna lubi słodycze. Ale tylko prawdziwi mają odwagę się do tego przyznać – uśmiechnął się rozbawiony.
Małgosia zarzuciła na ramię torbę.
– Może kiedyś sprawdzę – powiedziała z obiecującym wiele namysłem.
– To może dziś jeszcze, przed tym Bangkokiem. Żebyś miała co wspominać przy kolacji z milionerem.
– Taki pewny jesteś siebie.
– Na ciebie też trochę liczę. Czy znowu coś lekkomyślnie wymyśliłem?
– Głupi glina – parsknęła ze śmiechem, wstając z leżaka.
Z głośnika nad szatnią sączyła się zniekształcona pogłosem smętna melodia. Sławek z Małgosią stali przy bufecie i pili z butelek piwo. Sławek obejrzał butelkę, wstawił ją do kosza i oboje skierowali się do wyjścia.
***
Pociąg stał na niewielkiej stacji. Zaciekawieni pasażerowie wyglądali przez pootwierane okna wagonów. Zaczynali się niepokoić. Niektórzy wychodzili na peron.
– Upał też widocznie jest już klęską żywiołową dla kolei – zgryźliwie skomentował starszy mężczyzna, wychylając się mocniej.
W przedziale wagonu sypialnego ktoś odsłonił roletę. Ukrywając negliż, pasażerowie wyglądali w stronę lokomotywy. Na peronie stali skonfundowani czymś pracownicy kolei.
Pod drzwi wagonu pocztowego podjechał wózek. Pracownicy poczty zaglądali przez okna do środka. Jeden walił z całej siły pięścią w ścianę ambulansu.
Z budynku stacyjnego, pośpiesznie dopinając ciasnawy mundur, wyszedł zawiadowca. Tuż obok dreptał kierownik pociągu. Nerwowo wyłamywał palce. Zawiadowca starał się uspokoić kolejarza.
– Niech pan się zastanowi – perswadował pobłażliwie. – Napad na wagon pocztowy? Panie Wasilewski, a może i na hrankard. I zrabowali wam te truskawki, co je codziennie wozicie do Wiednia.
Przeskoczyli przez tory i podeszli do wagonu pocztowego. Zebrał się tu już spory tłum pasażerów i kolejarzy. Niektórzy usiłowali zaglądać przez okna. Inni, manewrując wózkiem pocztowym, próbowali znaleźć dogodniejsze miejsce, aby zajrzeć do środka. Kiedy zawiadowca z kierownikiem pociągu podeszli bliżej, kolejarze rozstąpili się z szacunkiem. Zawiadowca rozejrzał się, wspiął na wózek stojący przy oknie i zajrzał do środka. Przez zakurzone szyby niewiele było widać. Mężczyzna przesunął czapkę na tył głowy i przysłonił oczy ręką. Przy stole siedziało dwóch ludzi. Głowy mieli oparte bezwładnie na blacie. Usta rozgniecione siłą bezwładu zniekształcały rysy. Oczy półprzymknięte powiekami robiły wrażenie martwych. Ręce jednego z pocztowców zwisały ku ziemi.
Tuż za nimi leżał rozciągnięty na podłodze mężczyzna ubrany w mundur pracownika poczty. Wysoki worek zasłaniał mu twarz. Obok leżała butelka po piwie.
– Popili się, do kurwy nędzy? – zastanowił się zawiadowca, zeskakując z wózka. – Próbowaliście otwierać?
– Od wnętrza zamknięte na sztabę.
– Zgodnie z regulaminem – wtrącił ktoś.
– Panie zawiadowco – odezwał się maszynista. – Mamy już 20 minut spóźnienia. Zawiadomcie Kaliską i puszczaj pan pociąg. I tak już do Łodzi nie dojadę według rozkładu.
– Przecież nie odprawię pociągu z trzema trupami w środku – zaoponował zawiadowca.
– Wyważyć kraty w oknie.
– Tylko milicja może wchodzić na miejsce przestępstwa – wtrącił się funkcjonariusz SOK. – Trzeba zabezpieczyć ślady. Tu chodzi o mienie państwowe i dobro śledztwa.
– A jak oni jeszcze żyją? W dupie mam rozkład jazdy i zabezpieczanie śladów. Wyważać okna i ratować ludzi – zarządził kierownik pociągu. – To ważniejsze niż zasrany złodziej razem z waszymi śladami. Odczepić wagon. Na bocznicę i puścimy pociąg bez poczty.
– Trzeba sprawdzić, czy boczne drzwi są może otwarte – rzucił któryś z bagażowych.
Ktoś wszedł między wagony i zaczął rozpinać łączenia. Konduktor skierował się do sąsiedniego wagonu.
– Otwarte – krzyknął zdziwiony.
W tym momencie między dyskutującymi przecisnęła się elegancka kobieta po pięćdziesiątce. Poprawiła okulary.
– Czy coś się stało? Jestem lekarzem.
– Tak, pani doktor – ucieszył się zawiadowca – mamy chyba morderstwo.
Zaskoczona spojrzała na kolejarza i bez słowa, opierając się o jego ramię, zręcznie wspięła się na wózek. Zajrzała przez okno.
– No to macie trzy żywe trupy. Ten leżący na podłodze żyje na pewno, a i ci dwaj przy stole chyba także. Na co czekacie? Pogotowie i otwierajcie drzwi – zeskoczyła z wózka.
– Tędy, bokiem, pani doktor – wskazał kolejarz. Lekarka szybkim krokiem podeszła do końca wagonu. Jeden z kolejarzy podał jej rękę, aby mogła wygodnie wejść po schodkach.
– Sama wejdę. Pogotowie zawiadomione?
– Tak. Podobno już jadą.
– To niech się pan upewni. Z nimi ostatnio nic nie wiadomo. To nie wygląda najlepiej.
Energicznie pchnęła drzwi i weszła do środka. Tuż za nią stanął zawiadowca.
– Niech pan dalej nie wchodzi.
Podeszła do leżącego. Wzięła go za puls.
– Żyje, tętno normalne – odchyliła powiekę.
Kolejno zbadała dwu pozostałych.
Podeszła do stołu, na którym stały trzy butelki po piwie. Przyjrzała im się dokładnie. Jeszcze jedna leżała na podłodze.
Z daleka narastał jęk syreny.
– Bierzcie ich – machnęła ręką do kolejarzy – ale na wszelki wypadek niczego nie ruszać.
Kiedy wynoszono ostatniego z pocztowców, na peronie zjawili się milicjanci w towarzystwie dwóch sokistów. Na peron wjeżdżała karetka pogotowia.
– Panie zawiadowco – zwrócił się do kolejarza sierżant – proszę wagon zaplombować i na razie niech nikt tam nie wchodzi.
Na peronie rozłożono koce i na nich ułożono nieprzytomnych pocztowców. Lekarka uklękła obok i zaczęła dokładniejsze badanie. Najpierw puls, a potem stetoskopem słuchała pracy serca.
– Czy grozi im jakieś niebezpieczeństwo? – nachylił się nad nią zawiadowca.
Kobieta, nie przerywając badania, zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie, ale to nie robi wrażenia zatrucia alkoholowego. Wygląda mi to na działanie jakiegoś środka usypiającego.
– Jak długo mogą być nieprzytomni?
– Trudno powiedzieć. W każdym razie jak najszybciej muszą trafić do szpitala.
W tym momencie rozległ się dźwięk syren. Radiowóz, a za nim dwie karetki wjechały na stację. Na peron wysiadła większość pasażerów. Samochody przebijały się z trudem przez rozgorączkowany, plotkujący tłum. Liczba zamordowanych urosła już do pięciu, łącznie z maszynistą i zgwałconą konduktorką.
– Chciałbym nazwiska tych ludzi – zwrócił się do zawiadowcy milicjant.
– Dwóch będą w dokumentach wagonu – zastanowił się zawiadowca. – Dwóch? – powtórzył. – Ale co tam robił ten trzeci? Załogę wagonu stanowi tylko dwóch pocztowców. Kim jest ten trzeci?
– A wiecie, który jest „ten trzeci”? – zapytała lekarka, akcentując ostatnie słowa.
Zmieszany zawiadowca milczał przez chwilę.
– Trzeba natychmiast ustalić, czy nie zginęło coś z wagonu. Coś tu, kurwa, jest nie w porządku.
– Z tym poczekamy, aż przyjadą od nas – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu milicjant.
***
Biały polonez pędził szosą, wyprzedzając wlokące się jedna za drugą furmanki. Prowadziła sierżant Olszańska. Obok siedział Borewicz. Kiedy furmanki zaczęły jechać też z naprzeciwka, uniemożliwiając wyprzedzanie, Ewa wykonała energiczny manewr w prawo i zjechała na pobocze, wzbijając tumany kurzu. Samochód na moment ostro przechylił się na bok, a koła zabuksowały na miękkim podłożu. Na chwilę ustawiło ich skosem. Ewa była jednak wytrawnym kierowcą. Wystarczyło parę metrów. Wyprowadziła samochód z powrotem na asfalt. Borewicz złapał się odruchowo ręką za uchwyt nad oknem.
– Dopilnuj, żeby w szpitalu umieścili każdego w osobnym pokoju – wydawał polecenia przez radiotelefon. – Dopóki ich nie przesłucham, nie mogą się kontaktować. Za ile będą wyniki przeszukania ambulansu? Odbiór.
– Już ci podaję – głos oficera ze stanowiska dowodzenia był lekko zniekształcony. – Zginęły dwa listy wartościowe. Jeden 250 tys. i drugi 160 oraz jeden list dworcowy z Politechniki Warszawskiej do jakichś zakładów na Śląsku.
Polonez, nie wyhamowując, przeleciał wąskimi uliczkami Sochaczewa.
Sławek wsunął słuchawkę w zaciski. Spojrzał na licznik. Strzałka wskazywała 120.
– Kotek, ja jadę do szpitala na przesłuchanie, nie na ostry dyżur.
Odpiął klamrę i przepasał się pasem bezpieczeństwa. Ewa roześmiała się.
– Starzejesz się. Jeszcze trochę, a kupisz sobie kapelusz i będziesz siadał z tyłu jak porucznik Zubek.
więcej..