Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Porzuć swój strach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 sierpnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Porzuć swój strach - ebook

Marek Bener, dziennikarz i właściciel lokalnego tygodnika, podejmuje się odnalezienia zaginionej maturzystki. Znużony sierpniowym upałem odkrywa kolejne tajemnice rodziny Żelaznych, a im więcej wie, tym trudniej rozwikłać mu prostą z pozoru zagadkę. Przeżyje jednak wstrząs, kiedy okaże się, że dziewczyna może mieć coś, co przed laty należało do jego zaginionej żony. Nowy trop przeczołga go przez podziemia hazardu i zmusi do spojrzenia w przeszłość. To w jej cieniu kryją się najgorsze koszmary. Pytanie tylko, czy porzuci swój strach i znajdzie w sobie dość siły, by się z nimi zmierzyć.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-729-8
Rozmiar pliku: 3,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Zamiast mdłego odoru zwłok, które leżały w płytkiej mogile, czuł intensywny zapach lasu.

Woń była gęsta i lepka jak mokra ziemia, którą przed chwilą odgarnął z folii przykrywającej ciało. Odsłonił tylko twarz i nie zamierzał więcej, tyle wystarczyło.

Wzrok przyzwyczaił się do ciemności i dzięki temu wyłapywał coraz więcej szczegółów, mimo że on wolałby w ogóle niczego nie widzieć i być gdzieś daleko stąd. Tymczasem klęczał w rozkopanej i zimnej glebie, która kleiła się do łydek i kolan.

Burza już przeszła, jednak nabrzmiałe krople deszczu wciąż sączyły się z gęstych koron sosen zawieszonych wysoko nad nim, obmywając twarz kobiety z resztek ziemi. Poznał jej prosty nos, zapadnięte policzki i dołek w brodzie. Białka jej oczu błyszczały jeszcze, a nieruchomy wzrok wpatrywał się w czarne niebo i księżyc. Wąskie usta były otwarte jak do krzyku. A może chciała tylko zaczerpnąć powietrza. Ostatni raz.

Pod paznokciami wciąż czuł ziarna piachu. Mimo nocy wpatrywał się w swoje brudne ręce i pytał sam siebie, jak mogło do tego dojść.

Nie wytrzymał.

Nie teraz, tylko wtedy.

Nie tak wyobrażał sobie ostatnią z nią rozmowę.

Pamiętał, że nawrzeszczał na nią, kiedy zaczęła pleść bzdury. Obojgu puściły nerwy. Miał wrażenie, że oszalała, że mówi rzeczy, których normalnie nigdy by nie powiedziała. Ale teraz wiedział, że jej zachowanie nie było oznaką szaleństwa. Po prostu chroniła swoją tajemnicę. To on stracił nad sobą panowanie, to jemu, w zalewie żółci, urwał się film.

Niepoczytalność, tak mogliby to zakwalifikować.

Nie pocieszał się, bo wciąż nie wiedział, co powie żonie, której nie widział od sześciu lat, chociaż stale z nią rozmawiał, i która w najtrudniejszych chwilach zawsze była obecna w jego głowie. Zastanawiał się, w jakie słowa ubrać to, co się wydarzyło, i jak przyznać się do tego, co zrobił.

Powoli – jakby wstawał od konfesjonału, jakby to spotkanie ze zwłokami miało go rozgrzeszyć – podniósł się, zabrał oparty o pień szpadel i ruszył na sztywnych, uwalanych ziemią nogach w stronę polany oświetlanej blaskiem księżyca. Pomruk burzy dochodził teraz znad Torunia.

Długie włosy przykleiły się do szyi, a wilgotne ciuchy potęgowały wrażenie chłodu. Po policzkach spływały krople deszczu – chociaż może to wcale nie był deszcz – a w trampkach woda chlupała przy każdym kroku. Czuł, jak drżą mu wszystkie mięśnie, i dobrze wiedział, że to nie z powodu zimna. Znowu panicznie się bał. Znowu strach kazał mu uciekać. Tym razem jednak uciekał przed samym sobą. Dlatego nie mógł się zatrzymać. Nie zamierzał się odwracać i spoglądać nieco dalej w mrok, między grube pnie sosen, tam gdzie znalazł ją w płytkim grobie.

I wtedy to sobie przypomniał.

Widział to wcześniej, jednak nie zareagował. Pochłonęło go odrzucanie szpadlem ciężkiej, wilgotnej ziemi, a potem usuwanie jej rękoma. Po prostu był zbyt wstrząśnięty tym, co robił.

Przyspieszył, ale strach wciąż dotrzymywał mu kroku. Słyszał swój krótki, płytki oddech, czuł uderzenia serca, które rozchodziły się falą po całym ciele. Zacisnął bezwiednie dłonie na stalowym trzonku szpadla.

Za odkopanym grobem świeża ziemia skrywała jeszcze jedno ciało.

Zatrzymał się i odwrócił.

A co, jeśli leży tam…

Nie.

Nawet tak nie myśl, rozkazał sobie.

I odszedł.1

Obserwował ją kątem oka od chwili, gdy weszła do redakcji.

Słuchawkę telefonu stacjonarnego przytrzymywał między uchem a ramieniem i starał się słuchać. Na blacie oprócz gazet leżały notes i długopis, z których jak dotąd nie zrobił użytku. Monolog zdenerwowanego ojca trwał już kilka minut, ale Marek Bener wiedział, że w takich chwilach musi dać człowiekowi czas, żeby się wygadać, więc spokojnie słuchał, chociaż bardziej skupiał się na tym, co widzi.

Dziś to już trzecia z kolei.

Dziewczyna zatrzymała się przy biurku Aldony Terleckiej, prawej ręki Benera, a oficjalnie sekretarza redakcji „Echo Torunia”, tygodnika, który Marek powołał do życia trzy lata temu.

Patrzył więc na obie kobiety. Aldona była nieco wyższa, szczuplejsza, piękna jak króliczek „Playboya”. Zauważył, jak skinęła głową w jego stronę. Młoda odwróciła się i wtedy mógł przyjrzeć się jej twarzy. Gładkiej, owalnej buzi pozbawionej makijażu, z dużymi oczami, ale bez żadnych znaków szczególnych. Sylwetkę dziewczyny określiłby jako pełną. Nie była gruba, mogła mieć co najwyżej lekką nadwagę, którą maskowały zwiewne, luźne czerwone spodnie i granatowa bluzka z krótkimi rękawkami.

Uśmiechnęła się smutno i ruszyła w jego stronę. Stres ją zżera, pomyślał Bener i przygotował się do rzucenia jakiegoś żartu na powitanie, dyskretnego podrywu, żeby nie wypaść z formy. Jakieś szmery bajery i bajki o siedmiu zbójach, żeby sam poczuł się lepiej w pierwszym dniu pracy po długim weekendzie, naładował energią do wieczora, a poza tym ośmielił dziewczynę przed czekającą ją rozmową kwalifikacyjną.

Za młoda na etat, ale w sam raz na staż, pomyślał, gdy stanęła przed jego biurkiem, trzymając przed sobą oburącz kolorową teczkę.

Uśmiechnął się do niej i mrugnął okiem – o tak, ocieplanie wizerunku i flirt towarzyski miał w małym palcu – a zaraz potem dał jej znak, by zaczekała. Skinęła grzecznie głową, a on wskazał kąt newsroomu, w którym stały dwa fotele i stolik zarzucony lokalnymi gazetami z ubiegłego tygodnia. Poczekał, aż dziewczyna się odwróci i ruszy w tamtą stronę. Z przyjemnością odprowadził ją wzrokiem.

Kiedy usiadła, Bener zerknął przypadkiem na Aldonę i już wiedział, że go przyłapała. Znał ten jej pełen politowania uśmiech już od dobrych kilku lat. Ich znajomość nie zaczęła się różowo, ale później krzywa rosła i było tylko lepiej.

W 2013 roku, kiedy po dramatycznych przeżyciach zrezygnował z roboty w „Gazecie Miejskiej”, redakcja całkowicie się rozsypała. Bener nie zamierzał jednak rezygnować z dziennikarstwa. Tylko to umiał i tylko temu tak naprawdę chciał się poświęcać. Założył swój tygodnik. Bezpłatny, miejski i mocno toruński. Żaden tam lajfstajl albo inne modne, ciężkostrawne łajno poświęcone kulturze czy motoryzacji. W miejskiej tkance czuł się jak ścierwica mięsówka na padlinie i tylko tak zamierzał pracować. Oczywiście miał świadomość, że tygodnik to nie dziennik i że nie mógł z lokalnymi gazetami konkurować na newsy, ale przynajmniej rozkładał je na łopatki tym, że kiedy one ważne tematy porzucały, bo łamy trzeba było zapychać coraz to nowszą treścią, „Echo Torunia” mogło prezentować czytelnikowi syntetyczne wiadomości poprzedzone rzetelną analizą. Bener dbał o przedstawianie każdej ze stron konfliktu, a jeśli tekst nie spełniał tych wymogów, lądował w koszu. Być może dlatego eksperci wypowiadali się na łamach chętnie i obszernie.

„Echo” szybko rosło w siłę, rzetelna dziennikarska robota broniła się sama. Dość, że w piątki na większości skrzyżowań kierowcy sami wyciągali ręce do gazeciarzy, ubranych w granatowe uniformy z logo tygodnika na piersi. Dzięki swej popularności gazeta była też dobrym nośnikiem reklam, więc jej budżet składał się właściwie sam, nie licząc drobnej wpadki z kwietnia tego roku, kiedy w ostatniej chwili wycofał się znany sklep z elektroniką. Mimo podpisanego zlecenia na półroczną kampanię firma wstrzymała druk czterostronicowych wkładek do czasopisma. Wtedy Benera przycisnęło, ale i z tym był w stanie sobie poradzić. Zresztą szybko znalazł nowego reklamodawcę. W końcu nie był naczelnym tylko z nazwy. Stanowisko nie wbijało go w pychę, ale jednak dawało poczucie, że wreszcie ma pełną kontrolę nad swoją pracą i nie musi martwić się tym, że ktoś patrzy mu na ręce. Parł więc do przodu tak zawzięcie, że w ostatnim numerze wrzucił na drugą stronę dwa ogłoszenia. Jedno o naborze do zespołu redakcyjnego, a drugie z ofertą stażu. I teraz młodzi zaczynali się schodzić. A raczej młode, co cieszyło go jeszcze bardziej.

Kreśląc długopisem kółka i nieregularne kształty w rogu pierwszej strony poprzedniego wydania „Echa”, Bener znowu spojrzał na przybyłą niedawno dziewczynę, która rozmawiała przez telefon.

Tygodnik dosłownie wpisał się w miasto. I nie była to tylko zasługa Marka. Od samego początku pracowała nad tym także Aldona Terlecka, córka toruńskiego króla stali, z którym zresztą była śmiertelnie skłócona. Z dziennikarskiej poczwarki przeistoczyła się w świadomego tej roboty reportera.

Chwilę później dołączył do ich zespołu fotoreporter Radosław Rak, którego Bener też poznał w „Miejskiej” i z którym dobrze się rozumiał mimo różnicy lat. Teraz, po długiej rehabilitacji spowodowanej groźnym wypadkiem, Radek znowu mógł robić to, co kochał najbardziej. Bener ucieszył się, że kolega przyjął jego ofertę. Gdyby nie sprawy, w które trzy lata temu zaangażował Raka, nie byłoby tragedii na drodze, krótkotrwałej śpiączki i sztywnej już na zawsze nogi.

– No i co pan o tym sądzi? – dotarł do niego głos z słuchawki. Bener wisiał na linii z mężczyzną, który prosił, by dziennikarz zajął się poszukiwaniem jego córki. Zdążył podać Benerowi kilka faktów z minionej doby, ale Marek część informacji musiał chyba puścić mimo uszu, gdy wpatrywał się w apetyczny tyłeczek potencjalnej stażystki.

– Panie Krzysztofie, nie wiem – Bener próbował wybrnąć z sytuacji. Liczył, że gość powtórzy swoją kwestię.

– Spotkamy się w tej sprawie? Obiecuję, że nie będzie pan żałował. Jeśli chodzi o pieniądze, to…

– Kiedy?

– Najlepiej teraz. Ja nie mogę dłużej czekać. Chodzi o moją córkę!

Bener westchnął.

Mimo otwartych okien powietrze w redakcji stężało i trwało tak w nieznośnym bezruchu.

Wcześniej Marek zauważył, że dziewczyna co rusz zerkała na zegarek, a teraz podniosła się z fotela i minęła jego biurko, nawet nie spoglądając w tę stronę. Kiwnął na nią, ale go nie zauważyła. Podeszła do Aldony i przekazała jej coś, co było w teczce. Pewnie CV. Bener siedział za daleko, by być tego pewny. Aldona coś jeszcze do niej powiedziała i dziewczyna wyszła. Terlecka spojrzała na Benera. Ten rozłożył bezradnie ręce i wskazał na słuchawkę. Aldona bezgłośnie powiedziała „później”, po czym odwróciła się do monitora. Po chwili wstała, wzięła torebkę i zniknęła, zostawiając otwarte drzwi. Przeciąg poruszył rozgrzane powietrze, a część papierów sfrunęła z biurek na podłogę.

– To jak będzie? – nie odpuszczał ojciec zaginionej licealistki.

Poszukiwanie dziewczyny wydawało się Benerowi znacznie ciekawsze niż opisywanie wyczynów recydywisty gwałciciela i mordercy w jednej osobie, którym obecnie zajmowały się wszystkie toruńskie media. Bo zaginięcie to inna bajka. Ze względu na osobiste doświadczenia Bener nie był w stanie bagatelizować takich historii. Nie umiał przejść obojętnie wobec strachu, który zaglądał w oczy bliskim zaginionej osoby. Wiedział, co czuła rodzina, jakie myśli przychodziły w takiej chwili do głowy, i że nawet w największym zwątpieniu tliły się resztki nadziei, która nigdy nie gaśnie, aż do śmierci zasilana jakimś niewidzialnym paliwem, ukrytą mocą. A może nie? Może chodziło o zwyczajną słabość i wyparcie prawdy o tym, że trupem pożywiają się węgorze lub robale?

Nie znał odpowiedzi na to pytanie i pewnie również z tego powodu nie umiał odmówić zdesperowanym ludziom szukającym swoich bliskich. Odczuwał wewnętrzną potrzebę, moralny nakaz i jednocześnie jakąś cholerną presję. Wszystko dlatego, że swoją walkę przegrał.

Czy to właśnie osobista porażka pchała go do zajmowania się zaginięciami?

W myślach natychmiast mignęła mu uśmiechnięta twarz Agaty. Jego żony, która sześć lat temu przepadła bez wieści. Ostatni raz widział ją 1 listopada 2010 roku. Parę dni później jej samochód odnaleziono na leśnej drodze tuż przy wylotówce na Łubiankę. Nie było żadnych śladów, najmniejszego znaku, niczego, co mogło być dla policji jakimkolwiek punktem zaczepienia.

Tęsknił za nią. A właściwie to tęsknił za nimi obiema, bo Agata była w szóstym miesiącu ciąży. Spodziewali się córeczki.

– Będę za kwadrans – odpowiedział sucho, usłyszawszy adres, pod którym miał się spotkać z ojcem zaginionej.

Odłożył słuchawkę i czekał nie wiadomo na co.

Zapatrzył się w wygaszony monitor, w którym jak w lustrze odbijała się jego szara twarz z posiwiałym kilkudniowym zarostem. Bener zwrócił uwagę na coraz wyraźniejsze bruzdy, ciągnące się przez czoło, i fałdy skóry pod powiekami. W oczach nie dostrzegał już pustki. Czy to dlatego, że pogodził się z odejściem Agaty? Czy tak właśnie wyglądały adaptacja i akceptacja? Nic z tych rzeczy. W swoim spojrzeniu Bener zauważył coś znacznie gorszego, do czego nie miał odwagi przyznać się nawet przed samym sobą.

Strach.

Strach przed tym, że obraz Agaty w jego pamięci staje się coraz mniej wyraźny. Stopniowo wyparowywały również jej głos i zapach. Marek drżał na myśl, że pewnego dnia się obudzi, a wspomnienia Agaty już przy nim nie będzie, że zniknie dokładnie tak, jak sześć lat temu zniknęła z życia Benera ona sama. I znowu nic nie będzie umiał z tym zrobić.

Wstał, związał w kitę długie włosy, a potem schował do kieszeni dwie komórki. Zerknął jeszcze raz na swoje odbicie w monitorze, chciał nawet coś powiedzieć, zmieszać się z błotem, skląć, jak to robił wielokrotnie, gdy oskarżał się o zaniechanie poszukiwań żony.

Zamiast tego przygryzł policzek i po prostu zszedł sobie z oczu.

Ucieczkę opanował do perfekcji.POLECAMY

„ZWROTY AKCJI WYBUCHAJĄ JAK BOMBY, A FINAŁ WYSADZI CIĘ W POWIETRZE!”

Robert Małecki

Podczas porannego programu na żywo do studia telewizyjnego wkracza uzbrojony mężczyzna. Bierze zakładników, zabija jednego z nich, a następnie odczytuje bezsensowne oświadczenie i popełnia samobójstwo.

Był zwyczajnym człowiekiem – mężem, ojcem i dobrze prosperującym przedsiębiorcą.

Co popchnęło go do tego czynu? Czy był zwykłym szaleńcem, czy też człowiekiem realizującym precyzyjny plan? Psycholog Zygmunt Rozłucki i dziennikarka Karolina Janczewska – świadkowie tego wydarzenia – postanawiają odpowiedzieć na te pytania, kręcąc reportaż. Ich podróż śladami zamachowca niespodziewanie zamieni się w śledztwo dotyczące tajemniczej śmierci sprzed lat. Czy zdołają rozwiązać zagadkę z przeszłości? Czas goni, a od wyniku ich poszukiwań zależeć może życie kilku całkiem niewinnych młodych ludzi.

------------------------------------------------------------------------

INTRYGUJĄCA I WCIĄGAJĄCA SERIA KRYMINAŁÓW, OD KTÓRYCH TRUDNO SIĘ ODERWAĆ!

Wielowątkowe śledztwa, brudne tajemnice sprzed lat, seryjni mordercy… Policjanci Agata Górska i Sławek Tomczyk znowu w akcji.

Starsza aspirant Agata Górska rozpoczyna prywatne śledztwo w tajemnicy przed przełożonymi, gdy okazuje się, że śmierć jej koleżanki, Leny, nie była przypadkowa. Jedynym tropem jest tajemnicza broszka w kształcie ważki, o której Lena wspomniała podczas ich ostatniego spotkania.

Tymczasem partner Agaty, Sławek Tomczyk, prowadzi dochodzenie w sprawie zabójstwa wyrachowanego dziennikarza – jego zwłoki odnaleziono w redakcji gazety internetowej. Zamordowany nie wahał się sięgać po niemoralne środki w pogoni za sensacją i wywlekał na wierzch brudy mieszkańców Warszawy, więc krąg podejrzanych nieustannie się rozszerza.

Czy sprawa zabójstwa Woźnickiego oraz śmierci Leny są ze sobą powiązane? Jaki sekret skrywa broszka w kształcie ważki?

ALEK ROGOZIŃSKI

------------------------------------------------------------------------

CARYCA ROSYJSKIEGO KRYMINAŁU POWRACA!

Dwa identyczne zabójstwa wstrząsają życiem prowincjonalnego miasta. Na piersiach ofiar sprawca zostawia potłuczone lusterko a z uszu wyrywa kolczyk. Do morderstw dochodzi w dużych odstępach czasu, co wyklucza najprostsze rozwiązania. Kto mógł zabić dwie szanowane obywatelki? Maniak wzorujący się na makabrycznej legendzie czy wyrachowany naśladowca?

Kiedy miejscowa policja postanawia umorzyć śledztwo, zaniepokojony o przyszłość własnych interesów biznesmen zwraca się o pomoc do agencji detektywistycznej Władisława Stasowa. Ze względu na poziom trudności, Stasow przydziela zadanie emerytowanej pułkownik moskiewskiej policji, Nastazji Kamieńskiej. Czy jednak była policjantka poradzi sobie z działaniem pod przykrywką socjologa?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: