Poskromić Rivera - ebook
Ruby Rose uznała mnie za swojego wroga, zanim zdążyłem powiedzieć choć słowo.
Może skończyłem prawo, ale to ona jest tu sędzią i ławą przysięgłych.
Nigdy nie miałem nic przeciwko porządnej słownej batalii.
Wojenka ze Złą Królową pociąga mnie jak nigdy.
Może dlatego, że jedna zraniona dusza z łatwością rozpoznała blizny w tej drugiej.
Bo im więcej się kłócimy, tym bardziej jej pragnę.
Ruby Rose wróciła do miasteczka, by zająć się barem swojego ojca, Whiskey Falls, kiedy ten trafił do szpitala. Nie zrobiłem na niej wrażenia… ale ona zrobiła wrażenie na mnie. Jest zadziorna, pełna energii i niezależna. Pociąga mnie, ale nie pozwala, abyśmy zakopali topór wojenny. Jednakże pewnego dnia spór między nami przeradza się w erotyczny zakład. Umówiliśmy się na sześćdziesiąt sekund, a potem jedną noc… ale to nie wystarczyło ani mi, ani jej.
Od chwili, gdy przekroczyliśmy tę granicę, nie ma już odwrotu. Ruby Rose podarowała mi więcej niż minutę swojego życia, ale nie zaoferowała wieczności. Ja jednak nie potrafię żyć w świecie, w którym nie ma jej blisko mnie.
Tylko jak mam przekonać Ruby, by została, skoro jest już jednym krokiem za drzwiami?
| Kategoria: | Erotyka |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68265-43-9 |
| Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
River
ZAPARKOWAŁEM PRZED SZPITALEM i wysiadłem z samochodu. Nie mogłem zrozumieć, co ten staruszek sobie myślał, pakując się tu na diabli wiedzą jak długo. Alkohol i pigułki przy jego nerwowym usposobieniu wykończyłyby przeciętnego trzydziestolatka, a co dopiero pięćdziesięcioletniego mężczyznę w niezbyt dobrej formie. Nie wątpiłem w to, że jego córka była tym wszystkim przerażona, wziąwszy pod uwagę, że wszystkie problemy jej ojca wynikały z nadmiernego popędu seksualnego.
Nienawidziłem szpitali, ale Lionel był moim przyjacielem, więc musiałem przy nim być. W sumie, jeśli mam być szczery, to Lionel Rose był dla mnie kimś więcej niż przyjacielem. Był właścicielem baru Whiskey Falls i przez lata bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Uważałem go za członka rodziny.
Ostatnio przeszedł zawał i wszyscy byliśmy zrozpaczeni tą nowiną.
Wsiadłem do windy jadącej do góry i nie umknęło mojej uwadze, że dwie pielęgniarki, które jechały ze mną, zmierzyły mnie wzrokiem z góry do dołu, gdy wysiadałem. Drzwi się zamknęły, a ja ruszyłem korytarzem w stronę odpowiedniej sali.
Gdy zbliżyłem się do jego łóżka, mój przyjaciel uniósł dłoń, a kąciki jego ust wykrzywiły się nieznacznie, gdy niezdarnie go przytulałem przed zajęciem miejsca obok niego.
Monitory piszczały nieustannie i moja irytacja rosła, gdy usiłowałem je ignorować.
Słaby zapach jedzenia z kafeterii wymieszany z silnymi antyseptykami sprawił, że mnie zemdliło.
Szpitale były chyba najbardziej znienawidzonymi przeze mnie miejscami, co wiele o nich mówiło, ponieważ w swoim życiu przebywałem już w wielu piekielnych kręgach.
Z tego, co wiem, spędziłem w szpitalu sześć miesięcy zaraz po urodzeniu, chociaż z oczywistych względów nie mogę tego pamiętać. Jednak z jakichś przyczyn szpitale kojarzą mi się z mrocznymi miejscami.
Do diabła, może wszyscy tak mają?
A może podświadomie pamiętałem te pierwsze miesiące mojego życia i fakt, że później, w dniu, w którym znów pojawiłem się w szpitalu, miałem rodziców, a gdy go opuszczałem – już nie.
Doreen też tu teraz była i przekazała mi najnowsze informacje na temat stanu Lionela, podczas gdy on próbował nie udławić się lunchem. Doreen była barmanką w Whiskey Falls i jego przyjaciółką od wielu lat.
– Przestań się zachowywać jak uparty osioł i zjedz chociaż ten mus jabłkowy – powiedziała Doreen. – Ruby się wścieknie, kiedy wróci i zobaczy, że nic nie zjadłeś.
Ruby była jedynym dzieckiem Lionela.
Jego dumą i radością.
Chociaż zawsze była nieco niepokorna. Nie widziałem jej od lat. Lionel mówił mi, że miał wziąć udział w uroczystym rozdaniu dyplomów na jej najnowszych studiach, dziewczyna była czymś w rodzaju wiecznej studentki. Lionel często się nią chwalił, więc wiedziałem, że robi doktorat z psychologii. Ale oczywiście, kiedy tylko wczoraj usłyszała o ojcu, natychmiast przyjechała.
– Powiedz Riverowi, co powiedzieliśmy wczoraj Ruby, żebyśmy się trzymali wspólnej wersji.
Lionel bełkotał, a ja ze wszystkich sił starałem się nie okazywać po sobie zaniepokojenia. Prawa strona jego twarzy była sparaliżowana, przez co mówił z trudem.
Lekarz jednak powiedział, że Lionel trafił do szpitala na czas i spodziewa się pełnego powrotu do zdrowia, chociaż chwilę to zajmie. Przynajmniej tyle dobrego.
– O jakiej wspólnej wersji mówimy? – Wyprostowałem się i uniosłem brew.
Doreen westchnęła.
– Lionel nie chce, żeby Ruby wiedziała, że przyjmował te... stymulanty. – Odchrząknęła i uśmiechnęła się kątem ust. – Wolałby zatrzymać dla siebie fakt, że próbuje nadążyć za seksualnymi potrzebami dużo młodszej partnerki.
Właśnie. Lionel przez kilka ostatnich dni podwajał swoją dawkę leków na zaburzenia erekcji, bo ten facet naprawdę potrafił być skurczybykiem, kiedy tylko chciał.
– Co jej powiedzieliście?
Lionel spojrzał na Doreen, czekając, aż mnie wtajemniczy.
– Coś w stylu, że miał zawał z powodu stresu związanego z tą całą sprawą sądową z Jenną Tate.
– Co? Przecież zamknęliśmy ten temat kilka tygodni temu. – Patrzyłem na nich szeroko otwartymi oczami.
Wręczyła mi zapisaną kartkę.
– Kazał mi napisać ten scenariusz, żebym przeczytała go jej wczoraj wieczorem.
Zerknąłem na nabazgrane słowa i przewróciłem oczami.
– Więc generalnie rzecz ujmując, to mnie obwiniłeś o swój zawał? To popierdolone, Lionel. Nawet jak na ciebie.
– Nie obwiniam cię – wybełkotał.
Ponownie spojrzałem na kartkę i odczytałem kilka linijek.
– „River był jego adwokatem, ale niestety nie udało mu się wygrać tej sprawy, a stres z nią związany okazał się zbyt duży dla twojego ojca” – przeczytałem, imitując głos Doreen, która była kobietą w średnim wieku, kurzącą jak komin przez większą część swojego życia, i która teraz patrzyła na mnie, a kąciki jej ust unosiły się z rozbawienia. – Zrzuciłeś całą winę na mnie.
– A co mieliśmy jej powiedzieć? Że jej ojciec nie jest w stanie sprostać swojej najnowszej przyjaciółce, więc potroił dawkę leków? – Doreen splotła ramiona na piersi.
– Ja pierdolę. Myślałem, że wziąłeś podwójną dawkę. A ty ją potroiłeś?! Coś ty sobie myślał, Lionel? – syknąłem. Wkurwiało mnie to, bo kochałem tego dupka, nawet jeśli się do tego nie przyznawałem. A mieszanie lekarstw na sflaczałego kutasa z alkoholem przy jego problemach z sercem było gotowym przepisem na katastrofę. – I tak, właśnie to mieliście jej powiedzieć. Bo taka jest, kurwa, prawda. A tymczasem postanowiłeś wsadzić mnie na minę. Ale luz, jeśli Ruby jest taka mądra, jak myślisz, wątpię, żeby kupiła ten stek bzdur. Ludzie nie miewają zawałów, ponieważ ktoś ich pozywa za wypadek w miejscu pracy. Nie groziło ci pierdolone więzienie, do kurwy nędzy!
– Hej. Grałam Julię w szkolnym przedstawieniu. Jestem genialną aktorką. Uwierz mi, że to kupiła – sprzeciwiła się Doreen.
Oparłem się na krześle i pokręciłem głową. Reprezentowałem Lionela w tej absurdalnej sprawie, chociaż kompletnie nie miał racji i powinien był po prostu zapłacić Jennie za leczenie, kiedy zdarzył się tamten wypadek. Ale ten chytry skurwiel chciał przyoszczędzić, co w efekcie kosztowało go trzy razy więcej, niż powinno.
– Słuchaj, weź się w końcu w garść razem ze swoją obwisłą fujarą i przestań się uganiać za laskami o połowę młodszymi od siebie, to może uda ci się nadążyć. Myślałeś kiedyś o tym?
Lionel wzruszył ramionami, a prawy kącik jego ust opadł.
– Stella jest zajebista.
– A ty jesteś upartym osłem. Podtrzymam twoją idiotyczną gierkę, ale nie sądzę, żeby Doreen była aż tak dobrą aktorką. Jeśli jednak Ruby rzeczywiście kupiła to gówno, to też nie jest aż tak bystra, za jaką ją masz.
– Ach... widzę, że pojawił się cały gang – odezwał się głos za moimi plecami, więc obejrzałem się przez ramię.
Pieprzona Ruby Rose dorosła, odkąd widziałem ją po raz ostatni.
Miała długie, ciemne włosy, które spływały falami na jej plecy, czerwone, pełne usta i orzechowe oczy, które w świetle zachodzącego słońca wpadającego przez okno i oświetlającego jej piękną twarz wyglądały bardziej na złote.
O ja cię pierdolę.
Córka Lionela była piekielnie gorącą laską.
Z całą pewnością tak nie wyglądała, kiedy widziałem ją po raz ostatni. Oczywiście minęło sporo czasu i nie była już nastolatką.
Tylko cholernie seksowną kobietą, zdecydowanie wartą grzechu.
Uniosłem brew, ponieważ wpatrywała się we mnie tak, jakby sama moja obecność jej uwłaczała.
– Kopę lat, Ruby.
Minęły lata od naszego ostatniego spotkania. Przez większość czasu to Lionel jeździł do niej w odwiedziny, a kiedy ona wracała do domu, nigdy nie zostawała długo, według jego słów. Była żona Lionela i matka Ruby, Wendy, była wyjątkową mendą, więc z tego, co wiedziałem, Ruby raczej unikała Magnolia Falls.
– Ach, cóż za spostrzegawczość – syknęła, a w jej głosie kryła się czysta nienawiść.
O co jej, kurwa, chodziło? Prawie mnie nie znała.
– Czy to ta twoja błyskotliwość, dzięki której udało ci się stwierdzić, że dawno się nie widzieliśmy, czyni cię takim genialnym prawnikiem?
– Ruby – odezwał się Lionel głosem o wiele łagodniejszym, gdy zwracał się do córki niż do kogokolwiek innego.
Uniosła palec, żeby go uciszyć.
– Nie. Żadnej „Ruby”, najdroższy tatusiu. Tobą zajmę się za chwilę.
Doreen zachichotała, a Ruby rzuciła jej ostre spojrzenie. Zadziorna córka Lionela była drobnej postury, ale władczego usposobienia. Ja mierzyłem metr osiemdziesiąt osiem, a ona nie mogła mieć więcej niż jakiś metr sześćdziesiąt dwa, ale czarne wojskowe buty dodawały jej kilka centymetrów. Ciemne obcisłe dżinsy podkreślały jej krągłości, a ja całą siłę woli poświęcałem, by nie zmierzyć jej wzrokiem od stóp do głów. Czarny, skórzany płaszcz pasował jej jak pięść do nosa, biorąc pod uwagę, że był koniec maja, świeciło słońce, ptaszki napierdalały świergotem, a całe Magnolia Falls o tej porze roku rzygało wręcz tęczą i jednorożcami.
Ta dziewczyna wygląda, jakby właśnie wróciła z odmętów piekieł.
Rozpoznawałem ten rodzaj gniewu, ponieważ we mnie panoszył się taki sam.
– Doreen, myślałam, że jesteś najstarszą i najlepszą przyjaciółką mojego ojca, a to, że wybrał cię na moją matkę chrzestną zaraz po moim urodzeniu, znaczyło, że powinnaś wykazywać się w stosunku do mnie pewną lojalnością. – Skrzyżowała ramiona na piersi.
Jezu. Była wkurwiona na cały świat.
Ja z reguły skupiałem swój gniew na jednym celu naraz.
Sięgnąłem do torebki z cząstkami jabłek leżącej na tacy Lionela, wziąłem sobie jeden kawałek i wsunąłem do ust, rozkoszując się tą sceną.
– Wiesz, że cię kocham, skarbie. I zawsze jestem lojalna w stosunku do ciebie i do twojego ojca.
Doreen przerzuciła wzrokiem pomiędzy Ruby i Lionelem, a ja sięgnąłem po następny kawałek jabłka, czym ściągnąłem kolejne spojrzenie Królowej Ciemności.
– Czyżby? – Ruby zbliżyła się do łóżka Lionela i usiadła na jego brzegu, spoglądając na nas wszystkich. – Cóż, w takim razie znamy chyba różne definicje lojalności. Okłamywanie mnie w sytuacji, gdy niemal na kolanach błagaliście, żebym przyjechała zająć się barem... no nie wiem. Wydaje się to trochę obłudne, nie sądzicie?
O, szlag. Dobra była.
Pewna siebie, protekcjonalna i przerażająca zarazem.
Sięgnąłem po kolejną cząstkę jabłka, a Ruby zareagowała tak błyskawicznie, że zbiła mnie z tropu. Klepnęła mnie w dłoń, przez co jabłko spadło mi na podłogę.
– Przestań obżerać się tymi pieprzonymi jabłkami. Może skupiłbyś się na prawie i zajął swoją robotą?
Przegięła. Zerwałem się na równe nogi i w ciągu kilku sekund górowałem już nad nią.
– Bardzo dobrze wywiązuję się ze swojej pracy. Nie potrzebuję twojego uznania. Ale odpuszczę ci te docinki, bo wiem, że kochasz ojca i najwyraźniej przechodzisz jakieś załamanie, przez co obwiniasz każdego, kto ci się napatoczy.
Spodziewałem się, że spokornieje, ale ona tylko uśmiechnęła się szyderczo. Jakby cieszyła się z rzuconego jej wyzwania.
Również wstała i uniosła podbródek, w jej złotych oczach zamigotały niebieskie i zielone iskierki.
Kurwa, była naprawdę Królową Zła i skłamałbym, gdybym powiedział, że mnie to nie podniecało.
– Stałam pod drzwiami i podsłuchałam, jak się umawialiście na kretyński plan okłamywania mnie. Nie wydaje mi się to zgodne z literą prawa, ale może tak prowadzisz wszystkie swoje sprawy, co? Skończyło się na tym, że mój ojciec musiał zapłacić Jennie Tate więcej, niż było to konieczne. A może grasz na dwa fronty? Może stara, napalona Jenna wciska ci łapówy w te brudne łapska?
– Uuu... Nie wiem, czy jestem bardziej urażony faktem, że umniejszasz mojemu kompasowi moralnemu, czy tym, że sądzisz, że muszę dać się przekupić, żeby zaliczyć? Najwyraźniej nie doceniasz moich możliwości.
– Ruby – odezwał się Lionel, sięgając po jej dłoń, a ona spojrzała na ojca z uniesioną brwią. – To ja poprosiłem ich, żeby skłamali. Nie chciałem narobić sobie wstydu.
– Serio, tato? Myślałeś, że kupię tę idiotyczną bajeczkę o twoich kłopotach z prawem? Już kilka tygodni temu zajrzałam w akta, żeby sprawdzić, ile jej zapłaciłeś. Jedno z nas musi dbać o to, żebyś utrzymał się na powierzchni. – Wypuściła długi oddech i zacisnęła powieki. – Wczoraj w drodze do domu rozmawiałam w samochodzie z doktorem Petersem. Wiem o lekach. Nie spodziewałam się tego po tobie. I po tobie też, Doreen.
– Przepraszam. Był zdesperowany. – Doreen wzruszyła ramionami, w jej oczach zaszkliły się łzy, a mnie zrobiło się jej nawet trochę żal, kiedy zaczęła kręcić głową i maskować emocje kaszlem.
– Daruj sobie. – Ruby gwałtownie wyciągnęła rękę i niech mnie szlag, jeśli Doreen natychmiast nie przestała spazmatycznie łapać powietrza. Widocznie jej zdolności aktorskie nie były tak świetne, jak twierdziła, ponieważ Ruby zdecydowanie tego nie kupowała. – Rozumiem. Potrafi być bardzo przekonujący, kiedy się go zapędzi w kozi róg.
– Dziękuję – mruknęła Doreen, po czym podeszła i wzięła ją w objęcia. – Tęskniłam za tobą.
– Pewnie – odparła Ruby, wysuwając się z jej ramion kompletnie niewzruszona. – W każdym razie koniec z kłamstwami. Jeśli jeszcze raz mnie okłamiesz, nie będę prowadziła za ciebie Whiskey Falls w czasie twojej rekonwalescencji. Słyszysz mnie? – Wpatrywała się w ojca. – Zawsze mieliśmy być ze sobą szczerzy.
– Słyszę. I przepraszam, że nie przyjechałem na rozdanie dyplomów. – Słyszałem rozczarowanie w jego głosie. Ruby była najważniejszą osobą w jego życiu i wszyscy w Magnolia Falls o tym wiedzieli.
– Nie ma sprawy. Wiesz, że mi nie zależy na takich rzeczach. – Zawibrował jej telefon i gdy na niego zerknęła, z jej ust wydobył się jęk. – Jestem w domu od niecałej doby i kto by pomyślał... Mama właśnie pokłóciła się z Jimbo. Szok. A Rico twierdzi, że jego dziewczyna jest w ciąży.
Jimbo Slaughter był mężem matki Ruby. Brała ślub już tyle razy, że trudno było za nią nadążyć. Ale miała dwóch synów, Zane’a i Rica, którzy często przesiadywali w barze i wycierali sobie gębę Ruby, żeby dostać darmowe drinki od Lionela.
– Przykro mi, że musisz się z tym mierzyć – wybełkotał Lionel, a wzrok Ruby złagodniał po raz pierwszy, odkąd wparowała do tej sali.
– Nie przejmuj się tym. Mam to pod kontrolą. Teraz ty jesteś moim priorytetem. Rozmawiałam z doktorem Petersem i powiedział, że wspominał ci o programie rehabilitacyjnym. Masz przed sobą długą drogę i nie wymigasz się od tego. Zajmę się barem, a ty będziesz pracował nad tym, żeby wrócić do żywych. Zrozumiano?
Lionel sięgnął po jej dłoń i tym razem pozwoliła mu ją ująć.
– Dziękuję. Kocham cię, Rubes.
Westchnęła.
– Ja ciebie też.
Tym razem jej uśmiech był szczery.
Zła Królowa miała swój słaby punkt, był nim jej ojciec.2
Ruby
SKOŃCZYLIŚMY SPOTKANIE z doktorem Petersem i na szczęście ojciec zgodził się na wszystkie propozycje lekarza. Mój tata potrafił być piekielnie uparty, kiedy chciał, ale teraz, gdy prawda wyszła na jaw, zachowywał się ulegle i przestał ze mną walczyć o wszystko.
Czy byłam zaskoczona, że wziął nie jedną, nie dwie, ale aż trzy dawki lekarstwa, by mieć nieustającą erekcję?
Ani trochę.
To było bardzo w jego stylu.
Należał do ludzi bardzo impulsywnych i zawsze sobie z tego żartowaliśmy.
Miał imprezową duszę i to ja musiałam być dorosła w naszej relacji.
Już w wieku ośmiu lat przygotowywałam posiłki dla naszej dwójki i ogarniałam rachunki.
Ale zawsze byliśmy w stosunku do siebie otwarci i szczerzy, bolało więc, że mnie okłamał. Rozumiałam jego powody, ale to nie znaczyło, że je popierałam.
Mój ojciec był jedyną osobą w moim życiu, której ufałam.
Od zawsze.
Moja matka to zupełnie inna historia.
Wendy Rose-Dane-Holt-Smith-Slaughter była marką samą w sobie.
Nawet mój krótkoterminowy wynajem mieszkania trwał dłużej niż jej małżeństwa. Więc tak, celowo nazwałam ją wszystkimi jej nazwiskami po mężach – absolutnie.
Wiem, że to małostkowe.
Moja matka była bardzo doświadczoną kobietą, jeśli chodzi o przejmowanie kontroli nad mężczyznami. Na jej nieszczęście po prostu nie wybierała sobie najlepszych.
A przynajmniej nie po tym, jak zniszczyła mojego ojca.
Mój tata to dobry człowiek. Mimo wszystkich złych decyzji i spływających alkoholem nocy w głębi serca był po prostu dobry.
Kochałam go aż do bólu.
Nawet kiedy byłam wściekła, co w pewien sposób stanowiło mój język miłości.
On rozrabiał, a ja go obwiniałam – to była tego rodzaju relacja.
Natomiast moja matka... Nieważne, z ilu warstw ją odarłam – kiedy docierałam do wnętrza, nie znajdowałam tam nic istotnego.
Wendy Rose-Dane-Holt-Smith-Slaughter była piękna, ale samolubna, bezmyślna i wyrachowana.
Wjechałam na drogę prowadzącą do jej przyczepy i zaparkowałam moją zdezelowaną białą hondę, po czym wysiadłam z wozu. Zaburczało mi w brzuchu, ale uniosłam dumnie głowę i podeszłam do drzwi. Kiedy je otworzyłam, zastałam za nimi dokładnie to, czego się spodziewałam.
Przynajmniej jest konsekwentna.
Brudne naczynia i śmieci walały się po blatach i po podłodze.
Silny smród papierosowego dymu i zioła owionął mnie całą.
Na małym stoliku stały butelki po piwie z upchniętymi w nich niedopałkami.
Pokręciłam głową z obrzydzeniem.
– Halo. Jestem.
– Źle się czuję. Weź colę i przynieś mi do pokoju – zawołała moja matka.
Kiedy otworzyłam lodówkę, musiałam zakryć nos i usta, by nie zwymiotować, gdy poczułam smród zepsutego mleka i jeszcze czegoś kwaśnego, co zaatakowało mój zmysł węchu.
Nic się nie zmieniło i nigdy się nie zmieni.
Od czasu rozstania rodziców, gdy miałam cztery lata, mieszkałam z ojcem. A mówiąc o rozstaniu, mam na myśli fatalne, wybuchowe i katastrofalne zakończenie związku, który prawdopodobnie nigdy nie powinien był się rozpocząć. Jednakże cieszę się, że jedna dobra rzecz wydarzyła się w czasie, kiedy byli razem – ja.
I o ile rozstanie było druzgocące dla mojego ojca, to dla mojej matki to był dzień jak co dzień.
Została przyłapana na romansie z najlepszym przyjacielem z dzieciństwa taty – Rikiem Dane’em. Mój młodszy brat, Rico Dane Junior – nie każcie mi nawet wspominać o tym, że powinny być jakieś zasady dotyczące nazywania dziecka Juniorem, podczas gdy Rico Dane Senior był co najwyżej dawcą spermy oraz mistrzem w piwnego ping-ponga w Whiskey Falls – był owocem tego związku, tak samo popieprzonym jak nasza matka.
– Siostra! – rozległ się głos za moimi plecami i zebrałam się w sobie, zanim się odwróciłam w chwili, gdy Rico wpadł przez drzwi.
Był wielkim, kochanym przygłupem.
Rzucił szkołę, ponieważ chciał się zająć hodowlą marihuany na długo przed tym, jak stało się to legalne, i nazwał swoją firmę Kingpin Weed.
To nie zwróci uwagi organów ścigania, co nie?
Biznes nie wypalił, a Rico spędzał całe dnie na haju, nazywając to researchem. Teraz pracował w Daily Market dla Oscara Daily’ego. Przynajmniej udało mu się utrzymać tę pracę.
Czy był gotowy na zostanie ojcem? W żadnym wypadku.
Ale to nigdy nie stawało na przeszkodzie członkom mojej rodziny.
Pozwoliłam mu na to, by uniósł mnie z podłogi i potrząsnął mną, ponieważ naprawdę bardzo go kochałam, chociaż nie zawsze rozumiałam.
To nie jego wina, że jest pokłosiem związku Wendy i Rica „Kretyna” Seniora. Zawsze starałam się stać po stronie brata. Wybawiałam go z kłopotów, kiedy tylko mogłam.
– Hej. Możesz mnie już odstawić. – Roześmiałam się, co nieczęsto mi się zdarzało, ponieważ nie uważałam życia za zbyt zabawne. Ale dla moich młodszych braci, Rica i Zane’a, zawsze byłam miękka.
– To kim teraz jesteś? Prawdziwą doktorką, co, doktor Rose? – spytał, po czym gwizdnął, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Miał ciemne oczy mojej matki i blond włosy. Ja byłam bardziej podobna do ojca i nigdy mi to nie przeszkadzało. Ale mój brat był uroczy i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
– Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie doktor Rose, ogolę ci brwi, gdy będziesz spał. – Rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie.
W akademickim świecie, gdzie żyłam z daleka od Magnolia Falls, od którego zawsze chciałam uciec, byłam oficjalnie doktor Rose. Ale tytułowanie mnie „doktorem” w domu mojej matki można porównać do popełnienia przestępstwa. Mama nienawidziła tego, że się kształciłam.
A ja, do diabła, zawsze miałam ciągoty do psychologii. Ciekawiło mnie, co kieruje ludźmi, że podejmują takie, a nie inne decyzje. Może dlatego, że od... właściwie od urodzenia rozwiązywałam problemy innych ludzi z mojego otoczenia.
A przynajmniej takie odnosiłam wrażenie.
Lubiłam uczyć się o tym, co sprawiało, że ludzie postępowali tak, a nie inaczej, interesowały mnie motywy stojące zarówno za pozytywnymi, jak i negatywnymi wyborami oraz skłonności do wybaczania tym, którzy ich skrzywdzili.
Osobiście niewiele miałam do czynienia z wybaczaniem w moim życiu, być może dlatego, że nikt mnie nigdy za nic nie przepraszał. Za sytuację, w jakiej postawiła mnie matka, gdy byłam dzieckiem. Za to, że polegała na mnie w zakresie opieki nad moimi braćmi, podczas gdy sama byłam niewiele starsza od nich.
Nauczyłam się więc wykorzystywać swoje umiejętności i sprawiać, że stawały się użyteczne.
Zdobyłam dyplom z wyróżnieniem na jednej z najbardziej prestiżowych uczelni w Kalifornii i najwyraźniej świat stał teraz przede mną otworem.
Cóż, przynajmniej tak będzie za osiem tygodni, kiedy skończę zajmować się Whiskey Falls, a tata całkiem wyzdrowieje.
Wciąż jednak chciałam się dowiedzieć, jakie drzwi otwiera przede mną ten świat.
Uniwersytet w Zachodniej Kalifornii zaproponował mi stanowisko wykładowcy. Byłabym profesorką prowadzącą dwa osobne kursy wprowadzające do psychologii, co powinno stanowić zwieńczenie całej mojej edukacji. Nie byłam pewna, czy nauczanie jest moją przyszłością. Nie miałam jednak czasu, aby się nad tym zastanowić i przemyśleć wszystkie warianty, ponieważ rozdanie dyplomów odbywało się w sobotę, a w wieczór poprzedzający to wydarzenie mój ojciec przeszedł zawał. Właśnie miał wsiadać do auta i ruszać w drogę na uroczystość, kiedy to się zdarzyło.
Pasowało to do mojego życia, nie ma co.
Nie chciałam z tego rezygnować. Jedyną osobą, dla której byłabym skłonna opuścić rozdanie dyplomów, był mój ojciec – i to właśnie zrobiłam.
Nie było takiej rzeczy, której bym dla niego nie zrobiła.
– Już raz ogoliłaś brwi Zane’owi w gimnazjum. Nie będę cię prowokował, bo wiem, że jesteś do tego zdolna.
– Dokładnie! No to mów, co słychać u Pandy.
Tak, dziewczyna mojego brata od czasów gimnazjum była nazywana Pandą. Kiedyś miała na imię Sally, ale nienawidziła tego tak bardzo, że w wieku piętnastu lat zmieniła je na Pandę i nikt tego nie kwestionował, jedynie ja pozwalałam sobie na złośliwe komentarze.
Otworzył puszkę piwa i pociągnął długi łyk.
– Nie zaciążyła. Wkręcała mnie.
Skinęłam głową. Klasyczny język miłości Rica i Pandy.
Oszukiwać. Kłamać. Pieprzyć się. Powtórz.
– Ale wiesz, że jeśli będziesz używał zabezpieczenia, nie będziesz się musiał tak bardzo martwić za każdym razem, gdy będzie cię wkręcała?
Robiła to już nie pierwszy raz i na pewno nie ostatni. Była uosobieniem toksycznej osoby, a Rico już tak bardzo do tego przywykł, że nie sądziłam, by kiedykolwiek miał ją kopnąć w dupę.
– Czasami się zabezpieczam. Ale czasem chciałbym po prostu zrobić jej dziecko.
– Wiesz, jakie to niegrzeczne tak mówić: „Zrobić jej dziecko”? Jakby była przedmiotem. Albo maszynką do rodzenia dzieci. To naprawdę obraźliwe, Rico. Wiesz, że nie jestem największą fanką Pandy, więc to, że jej bronię, wiele mówi.
– Jasne, teraz będziesz mi robić wykład na temat praw kobiet. Nadal jesteś zła na Pandę za to, że ukradła ci ten granatowy sweter, zanim wyjechałaś do college’u? – Jego szeroki, przygłupawy uśmiech sprawiał, że miałam ochotę jednocześnie go przytulić i zdzielić po gębie.
– Nie. Powody, dla których nie lubię Pandy, to: A. ma idiotyczne imię. I B. podjudzała cię do rzucenia szkoły, kiedy dobrze sobie radziłeś. – Skrzyżowałam ramiona na piersi.
– Kingpin Weed to był jej pomysł i był naprawdę zajebisty. Ale odkąd uprawianie zioła jest legalne, wszyscy to robią.
– Tak, zdecydowanie łatwiej jest dostać pożyczkę na biznes, kiedy sprzedajesz produkt, który jest legalny. To mądrzejsza ścieżka. – Tak, miałam doktorat z sarkazmu i nawet nie próbowałam go ukrywać.
– Nigdy nie byłem taki mądry jak ty, dobrze o tym wiesz.
Nienawidziłam, kiedy tak mówił. Obaj moi bracia rzucali mi tym w twarz za każdym razem, kiedy coś zmalowali i prosili mnie o pomoc. Wkurzało mnie to.
Czy to prawda? Być może.
Czy to ich wina? Nie.
Brakowało im narzędzi potrzebnych do wyrwania się z gównianego życia, w którym się znaleźli.
– Zamierzacie tam stać i ględzić, kiedy ja tu cierpię? – krzyknęła matka z pokoju, a Rico zachichotał.
– Wielki, zły Jimbo przegrał wszystkie pieniądze z ich konta oszczędnościowego, więc aktualnie ze sobą nie rozmawiają.
– Ile stracił?
– Nie wiem. Kilka stówek, chyba. Ale mamcia jest strasznie wkurwiona.
Wzięłam jej napój i poszłam za bratem do zadymionej oazy mojej matki. Rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam czerwono-złotą narzutę, na wpół wypełnione popielniczki na komodzie i na stole oraz wielkie, prawie nagie zdjęcie matki w ramce nad łóżkiem. Wyczuwałam tam desperację z domieszką czegoś w stylu: Mam już dość i jestem nieszczęśliwa.
Podeszłam do okna i otworzyłam je, by wpuścić świeże powietrze i dać jej przynajmniej chwilę wytchnienia od tej piekielnej rakotwórczej jaskini.
– Mój Boże, Wendy. Nikt nie powinien tego wdychać – powiedziałam.
– Oczywiście, zwracasz się do mnie Wendy, kiedy wiesz, że jestem zdołowana.
Zawsze była zdołowana – w przeciwnym razie byłaby nieobecna. Nigdy nie dzwoniła do mnie ani nie zaszczycała mnie swoją obecnością, gdy nie była w dołku.
To wszystko, co wiedziałam o tej kobiecie.
– Nazywałam cię Wendy, odkąd byłam dzieckiem. Nie szukaj sobie kolejnego powodu do dołowania się. Wstawaj. Zaczerpnij świeżego powietrza. Napij się mleka albo zjedz coś innego niż gotowiec. Kiepsko wyglądasz.
Miała bladą skórę, nieco poszarzałą. Gdyby nie to, że wiedziałam, iż większość czasu spędza w łóżku w zadymionym pokoju, byłabym w stanie uwierzyć, jeszcze za czasów, gdy byłam psychofanką serii Zmierzch, że jest wampirem. Ta kobieta miała dar wysysania życia z otaczających ją ludzi.
Usiadła i wyciągnęła dłoń po napój. Nie podałam jej go. Zamiast tego złapałam ją za rękę i podniosłam do pionu.
– Dostaniesz colę, jak się wykąpiesz. Idź.
Wskazałam na drzwi łazienki, a matka wpatrywała się we mnie przez chwilę, po czym ruszyła gniewnym krokiem i zatrzasnęła za sobą drzwi.
– Cholera, siostra. Jesteś jedyną osobą, która potrafi zmusić ją do wstania, kiedy jest w takim stanie – powiedział Rico.
Zabrałam mu z ręki piwo i uniosłam brwi.
– Może ty też przestałbyś pić? Nie ma jeszcze południa! Jak twoja praca?
– Oscar lubi się przypierdalać, ale przynajmniej mi płaci.
Odstawiłam szklankę mamy na komodę i krzyknęłam przez drzwi, że czeka tam na nią.
Rico poszedł za mną do kuchni, gdzie wylałam resztki jego piwa do odpływu i schyliłam się do kosza pod zlewem. Zaczęłam upychać do worka wszystkie puste butelki, po czym skierowałam się do lodówki, żeby wyrzucić zepsute jedzenie.
Otworzyły się drzwi przyczepy i do środka wszedł Zane. Był o rok młodszy od Rica i trzy lata ode mnie. Moi bracia byli do siebie podobni, podczas gdy ja nie przypominałam żadnego z nich.
To miało swój sens. Nigdy nie czułam, bym tu pasowała.
Jedyną osobą, do której czułam, że przynależałam, był mój ojciec.
Ale szczerze kochałam braci i tolerowałam matkę, ponieważ oni nie mieli szans wydostać się z jej szponów.
– Hej, czy to nie nasza profesorka? – Zane chwycił mnie w pasie i zakręcił mną dookoła.
Obaj byli potężnymi chłopami. Wysocy, z szerokimi barami, muskularni.
– Odstaw mnie i pomóż mi tu posprzątać. Nie możecie mieszkać w takim chlewie.
Tak. Obaj wciąż mieszkali z matką.
Zane podszedł do zlewu i zaczął zmywać naczynia.
– Ja... eee... liczyłem, że mi w czymś pomożesz.
Zaczyna się.
– Coś narobił? – spytałam, odwracając się przodem do niego.
– Głupi zakład na konia i teraz Sam White ściga mnie, grożąc, że zabierze mi samochód, jeśli nie spłacę go do piątku. – Podrapał się po karku, a ja zacisnęłam z całych sił powieki.
– Ile mu wisisz?
– Trzy stówki.
– Zastawiłeś samochód na głupi koński zakład? – syknęłam, po czym odwróciłam się do lodówki i skarciłam się w duchu, że dobrowolnie wróciłam do domu.
Z powodu ojca, oczywiście.
Ale to właśnie dlatego nienawidziłam tu wracać.
Miałam wrażenie, że jestem wciągana w to bagno.
Nawet mój oddech stawał się cięższy, gdy wracałam do domu.
Czułam się tu jak w pułapce.
Chciałam innego życia i właśnie dlatego wyjechałam.
Kochałam braci – po prostu nie wiedziałam, czy jestem w stanie ocalić ich i samą siebie jednocześnie.
Zane popatrzył na mnie tym smutnym, żałosnym wzrokiem, który przybierał zawsze, gdy coś odwalił.
Wypuściłam długi oddech.
– Przyjdź do baru pod koniec tygodnia, dam ci kasę.
Objął mnie rękami od tyłu, a ja je odepchnęłam.
Dawałam mu przyzwolenie i zdawałam sobie z tego sprawę. Ale nie wiedziałam, jak inaczej mogłabym mu pomóc. Próbowałam znaleźć im obu pracę. Wyciągałam ich z niezliczonych kłopotów. Do znudzenia powtarzałam im, że powinni się wyprowadzić i zmienić swoje życie. Proponowałam, żeby przyjechali do mnie do Kalifornii. Namawiałam do zdania matury.
Ale to nigdy do niczego nie prowadziło.
A jednocześnie byłam świadoma faktu, że definicja głupoty mówi o tym, iż idiotyzmem jest robić w kółko to samo i oczekiwać innych rezultatów.
Więc próbowałam to naprawiać najlepiej, jak potrafiłam.
– Cholera. Ruby zawsze wie, jak wszystko naprawić – powiedział Rico.
Odwróciłam się przodem do nich.
– Ta, jestem Rayem Donovanem tego gównianego show – mruknęłam, po czym związałam worek na śmieci i podeszłam do drzwi, by go wynieść. Zaczerpnęłam świeżego powietrza i odczekałam chwilę, aż miną mi mdłości wywołane zapachem gnijącego jedzenia.
– Kim, do cholery, jest Ray Donovan? – spytał Zane.
– Jest taki program w telewizji. – Pokręciłam głową.
– A, tak, z tym aktorem, Lievem Schreiberem? – Rico machnął ręką, jakby doskonale wiedział, o czym mówiłam. – Jest tym typem od naprawiania, co nie?
– Tak. Ludzie w nieskończoność podejmują złe decyzje, a on prostuje, ile może. Coś jak ja z wami.
– Jesteś Rayem Donovanem naszej rodziny – oświadczył Zane, obejmując mnie za ramię i całując w czubek głowy.
– Szczęściara ze mnie. – Spojrzałam na nich i zaczęłam się nad tym zastanawiać.
Tak to wyglądało, odkąd byłam dzieckiem.
Wyprowadzka niewiele zmieniła.
Wciąż dzwonili.
A ja wciąż odbierałam.
Może taka była moja rola.
Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że mnie to nie męczy.
W empik go