Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Poskromić Rivera - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
16 kwietnia 2025
43,90
4390 pkt
punktów Virtualo

Poskromić Rivera - ebook

Ruby Rose uznała mnie za swojego wroga, zanim zdążyłem powiedzieć choć słowo.

Może skończyłem prawo, ale to ona jest tu sędzią i ławą przysięgłych.

Nigdy nie miałem nic przeciwko porządnej słownej batalii.

Wojenka ze Złą Królową pociąga mnie jak nigdy.

Może dlatego, że jedna zraniona dusza z łatwością rozpoznała blizny w tej drugiej.

Bo im więcej się kłócimy, tym bardziej jej pragnę.

Ruby Rose wróciła do miasteczka, by zająć się barem swojego ojca, Whiskey Falls, kiedy ten trafił do szpitala. Nie zrobiłem na niej wrażenia… ale ona zrobiła wrażenie na mnie. Jest zadziorna, pełna energii i niezależna. Pociąga mnie, ale nie pozwala, abyśmy zakopali topór wojenny. Jednakże pewnego dnia spór między nami przeradza się w erotyczny zakład. Umówiliśmy się na sześćdziesiąt sekund, a potem jedną noc… ale to nie wystarczyło ani mi, ani jej.

Od chwili, gdy przekroczyliśmy tę granicę, nie ma już odwrotu. Ruby Rose podarowała mi więcej niż minutę swojego życia, ale nie zaoferowała wieczności. Ja jednak nie potrafię żyć w świecie, w którym nie ma jej blisko mnie.

Tylko jak mam przekonać Ruby, by została, skoro jest już jednym krokiem za drzwiami?

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68265-43-9
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Ri­ver

ZA­PAR­KO­WA­ŁEM PRZED SZPI­TA­LEM i wy­sia­dłem z sa­mo­chodu. Nie mo­głem zro­zu­mieć, co ten sta­ru­szek so­bie my­ślał, pa­ku­jąc się tu na dia­bli wie­dzą jak długo. Al­ko­hol i pi­gułki przy jego ner­wo­wym uspo­so­bie­niu wy­koń­czy­łyby prze­cięt­nego trzy­dzie­sto­latka, a co do­piero pięć­dzie­się­cio­let­niego męż­czy­znę w nie­zbyt do­brej for­mie. Nie wąt­pi­łem w to, że jego córka była tym wszyst­kim prze­ra­żona, wziąw­szy pod uwagę, że wszyst­kie pro­blemy jej ojca wy­ni­kały z nad­mier­nego po­pędu sek­su­al­nego.

Nie­na­wi­dzi­łem szpi­tali, ale Lio­nel był moim przy­ja­cie­lem, więc mu­sia­łem przy nim być. W su­mie, je­śli mam być szczery, to Lio­nel Rose był dla mnie kimś wię­cej niż przy­ja­cie­lem. Był wła­ści­cie­lem baru Whi­skey Falls i przez lata bar­dzo się do sie­bie zbli­ży­li­śmy. Uwa­ża­łem go za członka ro­dziny.

Ostat­nio prze­szedł za­wał i wszy­scy by­li­śmy zroz­pa­czeni tą no­winą.

Wsia­dłem do windy ja­dą­cej do góry i nie umknęło mo­jej uwa­dze, że dwie pie­lę­gniarki, które je­chały ze mną, zmie­rzyły mnie wzro­kiem z góry do dołu, gdy wy­sia­da­łem. Drzwi się za­mknęły, a ja ru­szy­łem ko­ry­ta­rzem w stronę od­po­wied­niej sali.

Gdy zbli­ży­łem się do jego łóżka, mój przy­ja­ciel uniósł dłoń, a ką­ciki jego ust wy­krzy­wiły się nie­znacz­nie, gdy nie­zdar­nie go przy­tu­la­łem przed za­ję­ciem miej­sca obok niego.

Mo­ni­tory pisz­czały nie­ustan­nie i moja iry­ta­cja ro­sła, gdy usi­ło­wa­łem je igno­ro­wać.

Słaby za­pach je­dze­nia z ka­fe­te­rii wy­mie­szany z sil­nymi an­ty­sep­ty­kami spra­wił, że mnie ze­mdliło.

Szpi­tale były chyba naj­bar­dziej znie­na­wi­dzo­nymi przeze mnie miej­scami, co wiele o nich mó­wiło, po­nie­waż w swoim ży­ciu prze­by­wa­łem już w wielu pie­kiel­nych krę­gach.

Z tego, co wiem, spę­dzi­łem w szpi­talu sześć mie­sięcy za­raz po uro­dze­niu, cho­ciaż z oczy­wi­stych wzglę­dów nie mogę tego pa­mię­tać. Jed­nak z ja­kichś przy­czyn szpi­tale ko­ja­rzą mi się z mrocz­nymi miej­scami.

Do dia­bła, może wszy­scy tak mają?

A może pod­świa­do­mie pa­mię­ta­łem te pierw­sze mie­siące mo­jego ży­cia i fakt, że póź­niej, w dniu, w któ­rym znów po­ja­wi­łem się w szpi­talu, mia­łem ro­dzi­ców, a gdy go opusz­cza­łem – już nie.

Do­reen też tu te­raz była i prze­ka­zała mi naj­now­sze in­for­ma­cje na te­mat stanu Lio­nela, pod­czas gdy on pró­bo­wał nie udła­wić się lun­chem. Do­reen była bar­manką w Whi­skey Falls i jego przy­ja­ciółką od wielu lat.

– Prze­stań się za­cho­wy­wać jak uparty osioł i zjedz cho­ciaż ten mus jabł­kowy – po­wie­działa Do­reen. – Ruby się wściek­nie, kiedy wróci i zo­ba­czy, że nic nie zja­dłeś.

Ruby była je­dy­nym dziec­kiem Lio­nela.

Jego dumą i ra­do­ścią.

Cho­ciaż za­wsze była nieco nie­po­korna. Nie wi­dzia­łem jej od lat. Lio­nel mó­wił mi, że miał wziąć udział w uro­czy­stym roz­da­niu dy­plo­mów na jej naj­now­szych stu­diach, dziew­czyna była czymś w ro­dzaju wiecz­nej stu­dentki. Lio­nel czę­sto się nią chwa­lił, więc wie­dzia­łem, że robi dok­to­rat z psy­cho­lo­gii. Ale oczy­wi­ście, kiedy tylko wczo­raj usły­szała o ojcu, na­tych­miast przy­je­chała.

– Po­wiedz Ri­ve­rowi, co po­wie­dzie­li­śmy wczo­raj Ruby, że­by­śmy się trzy­mali wspól­nej wer­sji.

Lio­nel beł­ko­tał, a ja ze wszyst­kich sił sta­ra­łem się nie oka­zy­wać po so­bie za­nie­po­ko­je­nia. Prawa strona jego twa­rzy była spa­ra­li­żo­wana, przez co mó­wił z tru­dem.

Le­karz jed­nak po­wie­dział, że Lio­nel tra­fił do szpi­tala na czas i spo­dziewa się peł­nego po­wrotu do zdro­wia, cho­ciaż chwilę to zaj­mie. Przy­naj­mniej tyle do­brego.

– O ja­kiej wspól­nej wer­sji mó­wimy? – Wy­pro­sto­wa­łem się i unio­słem brew.

Do­reen wes­tchnęła.

– Lio­nel nie chce, żeby Ruby wie­działa, że przyj­mo­wał te... sty­mu­lanty. – Od­chrząk­nęła i uśmiech­nęła się ką­tem ust. – Wo­lałby za­trzy­mać dla sie­bie fakt, że pró­buje na­dą­żyć za sek­su­al­nymi po­trze­bami dużo młod­szej part­nerki.

Wła­śnie. Lio­nel przez kilka ostat­nich dni po­dwa­jał swoją dawkę le­ków na za­bu­rze­nia erek­cji, bo ten fa­cet na­prawdę po­tra­fił być skur­czy­by­kiem, kiedy tylko chciał.

– Co jej po­wie­dzie­li­ście?

Lio­nel spoj­rzał na Do­reen, cze­ka­jąc, aż mnie wta­jem­ni­czy.

– Coś w stylu, że miał za­wał z po­wodu stresu zwią­za­nego z tą całą sprawą są­dową z Jenną Tate.

– Co? Prze­cież za­mknę­li­śmy ten te­mat kilka ty­go­dni temu. – Pa­trzy­łem na nich sze­roko otwar­tymi oczami.

Wrę­czyła mi za­pi­saną kartkę.

– Ka­zał mi na­pi­sać ten sce­na­riusz, że­bym prze­czy­tała go jej wczo­raj wie­czo­rem.

Zer­k­ną­łem na na­ba­zgrane słowa i prze­wró­ci­łem oczami.

– Więc ge­ne­ral­nie rzecz uj­mu­jąc, to mnie ob­wi­ni­łeś o swój za­wał? To po­pier­do­lone, Lio­nel. Na­wet jak na cie­bie.

– Nie ob­wi­niam cię – wy­beł­ko­tał.

Po­now­nie spoj­rza­łem na kartkę i od­czy­ta­łem kilka li­ni­jek.

– „Ri­ver był jego ad­wo­ka­tem, ale nie­stety nie udało mu się wy­grać tej sprawy, a stres z nią zwią­zany oka­zał się zbyt duży dla two­jego ojca” – prze­czy­ta­łem, imi­tu­jąc głos Do­reen, która była ko­bietą w śred­nim wieku, ku­rzącą jak ko­min przez więk­szą część swo­jego ży­cia, i która te­raz pa­trzyła na mnie, a ką­ciki jej ust uno­siły się z roz­ba­wie­nia. – Zrzu­ci­łeś całą winę na mnie.

– A co mie­li­śmy jej po­wie­dzieć? Że jej oj­ciec nie jest w sta­nie spro­stać swo­jej naj­now­szej przy­ja­ciółce, więc po­troił dawkę le­ków? – Do­reen splo­tła ra­miona na piersi.

– Ja pier­dolę. My­śla­łem, że wzią­łeś po­dwójną dawkę. A ty ją po­tro­iłeś?! Coś ty so­bie my­ślał, Lio­nel? – syk­ną­łem. Wkur­wiało mnie to, bo ko­cha­łem tego dupka, na­wet je­śli się do tego nie przy­zna­wa­łem. A mie­sza­nie le­karstw na sfla­cza­łego ku­tasa z al­ko­ho­lem przy jego pro­ble­mach z ser­cem było go­to­wym prze­pi­sem na ka­ta­strofę. – I tak, wła­śnie to mie­li­ście jej po­wie­dzieć. Bo taka jest, kurwa, prawda. A tym­cza­sem po­sta­no­wi­łeś wsa­dzić mnie na minę. Ale luz, je­śli Ruby jest taka mą­dra, jak my­ślisz, wąt­pię, żeby ku­piła ten stek bzdur. Lu­dzie nie mie­wają za­wa­łów, po­nie­waż ktoś ich po­zywa za wy­pa­dek w miej­scu pracy. Nie gro­ziło ci pier­do­lone wię­zie­nie, do kurwy nę­dzy!

– Hej. Gra­łam Ju­lię w szkol­nym przed­sta­wie­niu. Je­stem ge­nialną ak­torką. Uwierz mi, że to ku­piła – sprze­ci­wiła się Do­reen.

Opar­łem się na krze­śle i po­krę­ci­łem głową. Re­pre­zen­to­wa­łem Lio­nela w tej ab­sur­dal­nej spra­wie, cho­ciaż kom­plet­nie nie miał ra­cji i po­wi­nien był po pro­stu za­pła­cić Jen­nie za le­cze­nie, kiedy zda­rzył się tam­ten wy­pa­dek. Ale ten chy­try skur­wiel chciał przy­osz­czę­dzić, co w efek­cie kosz­to­wało go trzy razy wię­cej, niż po­winno.

– Słu­chaj, weź się w końcu w garść ra­zem ze swoją ob­wi­słą fu­jarą i prze­stań się uga­niać za la­skami o po­łowę młod­szymi od sie­bie, to może uda ci się na­dą­żyć. My­śla­łeś kie­dyś o tym?

Lio­nel wzru­szył ra­mio­nami, a prawy ką­cik jego ust opadł.

– Stella jest za­je­bi­sta.

– A ty je­steś upar­tym osłem. Pod­trzy­mam twoją idio­tyczną gierkę, ale nie są­dzę, żeby Do­reen była aż tak do­brą ak­torką. Je­śli jed­nak Ruby rze­czy­wi­ście ku­piła to gówno, to też nie jest aż tak by­stra, za jaką ją masz.

– Ach... wi­dzę, że po­ja­wił się cały gang – ode­zwał się głos za mo­imi ple­cami, więc obej­rza­łem się przez ra­mię.

Pie­przona Ruby Rose do­ro­sła, od­kąd wi­dzia­łem ją po raz ostatni.

Miała dłu­gie, ciemne włosy, które spły­wały fa­lami na jej plecy, czer­wone, pełne usta i orze­chowe oczy, które w świe­tle za­cho­dzą­cego słońca wpa­da­ją­cego przez okno i oświe­tla­ją­cego jej piękną twarz wy­glą­dały bar­dziej na złote.

O ja cię pier­dolę.

Córka Lio­nela była pie­kiel­nie go­rącą la­ską.

Z całą pew­no­ścią tak nie wy­glą­dała, kiedy wi­dzia­łem ją po raz ostatni. Oczy­wi­ście mi­nęło sporo czasu i nie była już na­sto­latką.

Tylko cho­ler­nie sek­sowną ko­bietą, zde­cy­do­wa­nie wartą grze­chu.

Unio­słem brew, po­nie­waż wpa­try­wała się we mnie tak, jakby sama moja obec­ność jej uwła­czała.

– Kopę lat, Ruby.

Mi­nęły lata od na­szego ostat­niego spo­tka­nia. Przez więk­szość czasu to Lio­nel jeź­dził do niej w od­wie­dziny, a kiedy ona wra­cała do domu, ni­gdy nie zo­sta­wała długo, we­dług jego słów. Była żona Lio­nela i matka Ruby, Wendy, była wy­jąt­kową mendą, więc z tego, co wie­dzia­łem, Ruby ra­czej uni­kała Ma­gno­lia Falls.

– Ach, cóż za spo­strze­gaw­czość – syk­nęła, a w jej gło­sie kryła się czy­sta nie­na­wiść.

O co jej, kurwa, cho­dziło? Pra­wie mnie nie znała.

– Czy to ta twoja bły­sko­tli­wość, dzięki któ­rej udało ci się stwier­dzić, że dawno się nie wi­dzie­li­śmy, czyni cię ta­kim ge­nial­nym praw­ni­kiem?

– Ruby – ode­zwał się Lio­nel gło­sem o wiele ła­god­niej­szym, gdy zwra­cał się do córki niż do ko­go­kol­wiek in­nego.

Unio­sła pa­lec, żeby go uci­szyć.

– Nie. Żad­nej „Ruby”, naj­droż­szy ta­tu­siu. Tobą zajmę się za chwilę.

Do­reen za­chi­cho­tała, a Ruby rzu­ciła jej ostre spoj­rze­nie. Za­dziorna córka Lio­nela była drob­nej po­stury, ale wład­czego uspo­so­bie­nia. Ja mie­rzy­łem metr osiem­dzie­siąt osiem, a ona nie mo­gła mieć wię­cej niż ja­kiś metr sześć­dzie­siąt dwa, ale czarne woj­skowe buty do­da­wały jej kilka cen­ty­me­trów. Ciemne ob­ci­słe dżinsy pod­kre­ślały jej krą­gło­ści, a ja całą siłę woli po­świę­ca­łem, by nie zmie­rzyć jej wzro­kiem od stóp do głów. Czarny, skó­rzany płaszcz pa­so­wał jej jak pięść do nosa, bio­rąc pod uwagę, że był ko­niec maja, świe­ciło słońce, ptaszki na­pier­da­lały świer­go­tem, a całe Ma­gno­lia Falls o tej po­rze roku rzy­gało wręcz tę­czą i jed­no­roż­cami.

Ta dziew­czyna wy­gląda, jakby wła­śnie wró­ciła z od­mę­tów pie­kieł.

Roz­po­zna­wa­łem ten ro­dzaj gniewu, po­nie­waż we mnie pa­no­szył się taki sam.

– Do­reen, my­śla­łam, że je­steś naj­star­szą i naj­lep­szą przy­ja­ciółką mo­jego ojca, a to, że wy­brał cię na moją matkę chrzestną za­raz po moim uro­dze­niu, zna­czyło, że po­win­naś wy­ka­zy­wać się w sto­sunku do mnie pewną lo­jal­no­ścią. – Skrzy­żo­wała ra­miona na piersi.

Jezu. Była wkur­wiona na cały świat.

Ja z re­guły sku­pia­łem swój gniew na jed­nym celu na­raz.

Się­gną­łem do to­rebki z cząst­kami ja­błek le­żą­cej na tacy Lio­nela, wzią­łem so­bie je­den ka­wa­łek i wsu­ną­łem do ust, roz­ko­szu­jąc się tą sceną.

– Wiesz, że cię ko­cham, skar­bie. I za­wsze je­stem lo­jalna w sto­sunku do cie­bie i do two­jego ojca.

Do­reen prze­rzu­ciła wzro­kiem po­mię­dzy Ruby i Lio­ne­lem, a ja się­gną­łem po na­stępny ka­wa­łek jabłka, czym ścią­gną­łem ko­lejne spoj­rze­nie Kró­lo­wej Ciem­no­ści.

– Czyżby? – Ruby zbli­żyła się do łóżka Lio­nela i usia­dła na jego brzegu, spo­glą­da­jąc na nas wszyst­kich. – Cóż, w ta­kim ra­zie znamy chyba różne de­fi­ni­cje lo­jal­no­ści. Okła­my­wa­nie mnie w sy­tu­acji, gdy nie­mal na ko­la­nach bła­ga­li­ście, że­bym przy­je­chała za­jąć się ba­rem... no nie wiem. Wy­daje się to tro­chę ob­łudne, nie są­dzi­cie?

O, szlag. Do­bra była.

Pewna sie­bie, pro­tek­cjo­nalna i prze­ra­ża­jąca za­ra­zem.

Się­gną­łem po ko­lejną cząstkę jabłka, a Ruby za­re­ago­wała tak bły­ska­wicz­nie, że zbiła mnie z tropu. Klep­nęła mnie w dłoń, przez co jabłko spa­dło mi na pod­łogę.

– Prze­stań ob­że­rać się tymi pie­przo­nymi jabł­kami. Może sku­pił­byś się na pra­wie i za­jął swoją ro­botą?

Prze­gięła. Ze­rwa­łem się na równe nogi i w ciągu kilku se­kund gó­ro­wa­łem już nad nią.

– Bar­dzo do­brze wy­wią­zuję się ze swo­jej pracy. Nie po­trze­buję two­jego uzna­nia. Ale od­pusz­czę ci te do­cinki, bo wiem, że ko­chasz ojca i naj­wy­raź­niej prze­cho­dzisz ja­kieś za­ła­ma­nie, przez co ob­wi­niasz każ­dego, kto ci się na­pa­to­czy.

Spo­dzie­wa­łem się, że spo­kor­nieje, ale ona tylko uśmiech­nęła się szy­der­czo. Jakby cie­szyła się z rzu­co­nego jej wy­zwa­nia.

Rów­nież wstała i unio­sła pod­bró­dek, w jej zło­tych oczach za­mi­go­tały nie­bie­skie i zie­lone iskierki.

Kurwa, była na­prawdę Kró­lową Zła i skła­mał­bym, gdy­bym po­wie­dział, że mnie to nie pod­nie­cało.

– Sta­łam pod drzwiami i pod­słu­cha­łam, jak się uma­wia­li­ście na kre­tyń­ski plan okła­my­wa­nia mnie. Nie wy­daje mi się to zgodne z li­terą prawa, ale może tak pro­wa­dzisz wszyst­kie swoje sprawy, co? Skoń­czyło się na tym, że mój oj­ciec mu­siał za­pła­cić Jen­nie Tate wię­cej, niż było to ko­nieczne. A może grasz na dwa fronty? Może stara, na­pa­lona Jenna wci­ska ci ła­pówy w te brudne łap­ska?

– Uuu... Nie wiem, czy je­stem bar­dziej ura­żony fak­tem, że umniej­szasz mo­jemu kom­pa­sowi mo­ral­nemu, czy tym, że są­dzisz, że mu­szę dać się prze­ku­pić, żeby za­li­czyć? Naj­wy­raź­niej nie do­ce­niasz mo­ich moż­li­wo­ści.

– Ruby – ode­zwał się Lio­nel, się­ga­jąc po jej dłoń, a ona spoj­rzała na ojca z unie­sioną brwią. – To ja po­pro­si­łem ich, żeby skła­mali. Nie chcia­łem na­ro­bić so­bie wstydu.

– Se­rio, tato? My­śla­łeś, że ku­pię tę idio­tyczną ba­jeczkę o two­ich kło­po­tach z pra­wem? Już kilka ty­go­dni temu zaj­rza­łam w akta, żeby spraw­dzić, ile jej za­pła­ci­łeś. Jedno z nas musi dbać o to, że­byś utrzy­mał się na po­wierzchni. – Wy­pu­ściła długi od­dech i za­ci­snęła po­wieki. – Wczo­raj w dro­dze do domu roz­ma­wia­łam w sa­mo­cho­dzie z dok­to­rem Pe­ter­sem. Wiem o le­kach. Nie spo­dzie­wa­łam się tego po to­bie. I po to­bie też, Do­reen.

– Prze­pra­szam. Był zde­spe­ro­wany. – Do­reen wzru­szyła ra­mio­nami, w jej oczach za­szkliły się łzy, a mnie zro­biło się jej na­wet tro­chę żal, kiedy za­częła krę­cić głową i ma­sko­wać emo­cje kasz­lem.

– Da­ruj so­bie. – Ruby gwał­tow­nie wy­cią­gnęła rękę i niech mnie szlag, je­śli Do­reen na­tych­miast nie prze­stała spa­zma­tycz­nie ła­pać po­wie­trza. Wi­docz­nie jej zdol­no­ści ak­tor­skie nie były tak świetne, jak twier­dziła, po­nie­waż Ruby zde­cy­do­wa­nie tego nie ku­po­wała. – Ro­zu­miem. Po­trafi być bar­dzo prze­ko­nu­jący, kiedy się go za­pę­dzi w kozi róg.

– Dzię­kuję – mruk­nęła Do­reen, po czym po­de­szła i wzięła ją w ob­ję­cia. – Tę­sk­ni­łam za tobą.

– Pew­nie – od­parła Ruby, wy­su­wa­jąc się z jej ra­mion kom­plet­nie nie­wzru­szona. – W każ­dym ra­zie ko­niec z kłam­stwami. Je­śli jesz­cze raz mnie okła­miesz, nie będę pro­wa­dziła za cie­bie Whi­skey Falls w cza­sie two­jej re­kon­wa­le­scen­cji. Sły­szysz mnie? – Wpa­try­wała się w ojca. – Za­wsze mie­li­śmy być ze sobą szcze­rzy.

– Sły­szę. I prze­pra­szam, że nie przy­je­cha­łem na roz­da­nie dy­plo­mów. – Sły­sza­łem roz­cza­ro­wa­nie w jego gło­sie. Ruby była naj­waż­niej­szą osobą w jego ży­ciu i wszy­scy w Ma­gno­lia Falls o tym wie­dzieli.

– Nie ma sprawy. Wiesz, że mi nie za­leży na ta­kich rze­czach. – Za­wi­bro­wał jej te­le­fon i gdy na niego zer­k­nęła, z jej ust wy­do­był się jęk. – Je­stem w domu od nie­ca­łej doby i kto by po­my­ślał... Mama wła­śnie po­kłó­ciła się z Jimbo. Szok. A Rico twier­dzi, że jego dziew­czyna jest w ciąży.

Jimbo Slau­gh­ter był mę­żem matki Ruby. Brała ślub już tyle razy, że trudno było za nią na­dą­żyć. Ale miała dwóch sy­nów, Zane’a i Rica, któ­rzy czę­sto prze­sia­dy­wali w ba­rze i wy­cie­rali so­bie gębę Ruby, żeby do­stać dar­mowe drinki od Lio­nela.

– Przy­kro mi, że mu­sisz się z tym mie­rzyć – wy­beł­ko­tał Lio­nel, a wzrok Ruby zła­god­niał po raz pierw­szy, od­kąd wpa­ro­wała do tej sali.

– Nie przej­muj się tym. Mam to pod kon­trolą. Te­raz ty je­steś moim prio­ry­te­tem. Roz­ma­wia­łam z dok­to­rem Pe­ter­sem i po­wie­dział, że wspo­mi­nał ci o pro­gra­mie re­ha­bi­li­ta­cyj­nym. Masz przed sobą długą drogę i nie wy­mi­gasz się od tego. Zajmę się ba­rem, a ty bę­dziesz pra­co­wał nad tym, żeby wró­cić do ży­wych. Zro­zu­miano?

Lio­nel się­gnął po jej dłoń i tym ra­zem po­zwo­liła mu ją ująć.

– Dzię­kuję. Ko­cham cię, Ru­bes.

Wes­tchnęła.

– Ja cie­bie też.

Tym ra­zem jej uśmiech był szczery.

Zła Kró­lowa miała swój słaby punkt, był nim jej oj­ciec.2

Ruby

SKOŃ­CZY­LI­ŚMY SPO­TKA­NIE z dok­to­rem Pe­ter­sem i na szczę­ście oj­ciec zgo­dził się na wszyst­kie pro­po­zy­cje le­ka­rza. Mój tata po­tra­fił być pie­kiel­nie uparty, kiedy chciał, ale te­raz, gdy prawda wy­szła na jaw, za­cho­wy­wał się ule­gle i prze­stał ze mną wal­czyć o wszystko.

Czy by­łam za­sko­czona, że wziął nie jedną, nie dwie, ale aż trzy dawki le­kar­stwa, by mieć nie­usta­jącą erek­cję?

Ani tro­chę.

To było bar­dzo w jego stylu.

Na­le­żał do lu­dzi bar­dzo im­pul­syw­nych i za­wsze so­bie z tego żar­to­wa­li­śmy.

Miał im­pre­zową du­szę i to ja mu­sia­łam być do­ro­sła w na­szej re­la­cji.

Już w wieku ośmiu lat przy­go­to­wy­wa­łam po­siłki dla na­szej dwójki i ogar­nia­łam ra­chunki.

Ale za­wsze by­li­śmy w sto­sunku do sie­bie otwarci i szcze­rzy, bo­lało więc, że mnie okła­mał. Ro­zu­mia­łam jego po­wody, ale to nie zna­czyło, że je po­pie­ra­łam.

Mój oj­ciec był je­dyną osobą w moim ży­ciu, któ­rej ufa­łam.

Od za­wsze.

Moja matka to zu­peł­nie inna hi­sto­ria.

Wendy Rose-Dane-Holt-Smith-Slau­gh­ter była marką samą w so­bie.

Na­wet mój krót­ko­ter­mi­nowy wy­na­jem miesz­ka­nia trwał dłu­żej niż jej mał­żeń­stwa. Więc tak, ce­lowo na­zwa­łam ją wszyst­kimi jej na­zwi­skami po mę­żach – ab­so­lut­nie.

Wiem, że to ma­łost­kowe.

Moja matka była bar­dzo do­świad­czoną ko­bietą, je­śli cho­dzi o przej­mo­wa­nie kon­troli nad męż­czy­znami. Na jej nie­szczę­ście po pro­stu nie wy­bie­rała so­bie naj­lep­szych.

A przy­naj­mniej nie po tym, jak znisz­czyła mo­jego ojca.

Mój tata to do­bry czło­wiek. Mimo wszyst­kich złych de­cy­zji i spły­wa­ją­cych al­ko­ho­lem nocy w głębi serca był po pro­stu do­bry.

Ko­cha­łam go aż do bólu.

Na­wet kiedy by­łam wście­kła, co w pe­wien spo­sób sta­no­wiło mój ję­zyk mi­ło­ści.

On roz­ra­biał, a ja go ob­wi­nia­łam – to była tego ro­dzaju re­la­cja.

Na­to­miast moja matka... Nie­ważne, z ilu warstw ją odar­łam – kiedy do­cie­ra­łam do wnę­trza, nie znaj­do­wa­łam tam nic istot­nego.

Wendy Rose-Dane-Holt-Smith-Slau­gh­ter była piękna, ale sa­mo­lubna, bez­myślna i wy­ra­cho­wana.

Wje­cha­łam na drogę pro­wa­dzącą do jej przy­czepy i za­par­ko­wa­łam moją zde­ze­lo­waną białą hondę, po czym wy­sia­dłam z wozu. Za­bur­czało mi w brzu­chu, ale unio­słam dum­nie głowę i po­de­szłam do drzwi. Kiedy je otwo­rzy­łam, za­sta­łam za nimi do­kład­nie to, czego się spo­dzie­wa­łam.

Przy­naj­mniej jest kon­se­kwentna.

Brudne na­czy­nia i śmieci wa­lały się po bla­tach i po pod­ło­dze.

Silny smród pa­pie­ro­so­wego dymu i zioła owio­nął mnie całą.

Na ma­łym sto­liku stały bu­telki po pi­wie z upchnię­tymi w nich nie­do­pał­kami.

Po­krę­ci­łam głową z obrzy­dze­niem.

– Halo. Je­stem.

– Źle się czuję. Weź colę i przy­nieś mi do po­koju – za­wo­łała moja matka.

Kiedy otwo­rzy­łam lo­dówkę, mu­sia­łam za­kryć nos i usta, by nie zwy­mio­to­wać, gdy po­czu­łam smród ze­psu­tego mleka i jesz­cze cze­goś kwa­śnego, co za­ata­ko­wało mój zmysł wę­chu.

Nic się nie zmie­niło i ni­gdy się nie zmieni.

Od czasu roz­sta­nia ro­dzi­ców, gdy mia­łam cztery lata, miesz­ka­łam z oj­cem. A mó­wiąc o roz­sta­niu, mam na my­śli fa­talne, wy­bu­chowe i ka­ta­stro­falne za­koń­cze­nie związku, który praw­do­po­dob­nie ni­gdy nie po­wi­nien był się roz­po­cząć. Jed­nakże cie­szę się, że jedna do­bra rzecz wy­da­rzyła się w cza­sie, kiedy byli ra­zem – ja.

I o ile roz­sta­nie było dru­zgo­cące dla mo­jego ojca, to dla mo­jej matki to był dzień jak co dzień.

Zo­stała przy­ła­pana na ro­man­sie z naj­lep­szym przy­ja­cie­lem z dzie­ciń­stwa taty – Ri­kiem Dane’em. Mój młod­szy brat, Rico Dane Ju­nior – nie każ­cie mi na­wet wspo­mi­nać o tym, że po­winny być ja­kieś za­sady do­ty­czące na­zy­wa­nia dziecka Ju­nio­rem, pod­czas gdy Rico Dane Se­nior był co naj­wy­żej dawcą spermy oraz mi­strzem w piw­nego ping-ponga w Whi­skey Falls – był owo­cem tego związku, tak samo po­pie­przo­nym jak na­sza matka.

– Sio­stra! – roz­legł się głos za mo­imi ple­cami i ze­bra­łam się w so­bie, za­nim się od­wró­ci­łam w chwili, gdy Rico wpadł przez drzwi.

Był wiel­kim, ko­cha­nym przy­głu­pem.

Rzu­cił szkołę, po­nie­waż chciał się za­jąć ho­dowlą ma­ri­hu­any na długo przed tym, jak stało się to le­galne, i na­zwał swoją firmę King­pin Weed.

To nie zwróci uwagi or­ga­nów ści­ga­nia, co nie?

Biz­nes nie wy­pa­lił, a Rico spę­dzał całe dnie na haju, na­zy­wa­jąc to re­se­ar­chem. Te­raz pra­co­wał w Da­ily Mar­ket dla Oscara Da­ily’ego. Przy­naj­mniej udało mu się utrzy­mać tę pracę.

Czy był go­towy na zo­sta­nie oj­cem? W żad­nym wy­padku.

Ale to ni­gdy nie sta­wało na prze­szko­dzie człon­kom mo­jej ro­dziny.

Po­zwo­li­łam mu na to, by uniósł mnie z pod­łogi i po­trzą­snął mną, po­nie­waż na­prawdę bar­dzo go ko­cha­łam, cho­ciaż nie za­wsze ro­zu­mia­łam.

To nie jego wina, że jest po­kło­siem związku Wendy i Rica „Kre­tyna” Se­niora. Za­wsze sta­ra­łam się stać po stro­nie brata. Wy­ba­wia­łam go z kło­po­tów, kiedy tylko mo­głam.

– Hej. Mo­żesz mnie już od­sta­wić. – Ro­ze­śmia­łam się, co nie­czę­sto mi się zda­rzało, po­nie­waż nie uwa­ża­łam ży­cia za zbyt za­bawne. Ale dla mo­ich młod­szych braci, Rica i Zane’a, za­wsze by­łam miękka.

– To kim te­raz je­steś? Praw­dziwą dok­torką, co, dok­tor Rose? – spy­tał, po czym gwizd­nął, a na jego twa­rzy po­ja­wił się sze­roki uśmiech.

Miał ciemne oczy mo­jej matki i blond włosy. Ja by­łam bar­dziej po­dobna do ojca i ni­gdy mi to nie prze­szka­dzało. Ale mój brat był uro­czy i do­sko­nale zda­wał so­bie z tego sprawę.

– Je­śli jesz­cze raz na­zwiesz mnie dok­tor Rose, ogolę ci brwi, gdy bę­dziesz spał. – Rzu­ci­łam mu ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie.

W aka­de­mic­kim świe­cie, gdzie ży­łam z da­leka od Ma­gno­lia Falls, od któ­rego za­wsze chcia­łam uciec, by­łam ofi­cjal­nie dok­tor Rose. Ale ty­tu­ło­wa­nie mnie „dok­to­rem” w domu mo­jej matki można po­rów­nać do po­peł­nie­nia prze­stęp­stwa. Mama nie­na­wi­dziła tego, że się kształ­ci­łam.

A ja, do dia­bła, za­wsze mia­łam cią­goty do psy­cho­lo­gii. Cie­ka­wiło mnie, co kie­ruje ludźmi, że po­dej­mują ta­kie, a nie inne de­cy­zje. Może dla­tego, że od... wła­ści­wie od uro­dze­nia roz­wią­zy­wa­łam pro­blemy in­nych lu­dzi z mo­jego oto­cze­nia.

A przy­naj­mniej ta­kie od­no­si­łam wra­że­nie.

Lu­bi­łam uczyć się o tym, co spra­wiało, że lu­dzie po­stę­po­wali tak, a nie ina­czej, in­te­re­so­wały mnie mo­tywy sto­jące za­równo za po­zy­tyw­nymi, jak i ne­ga­tyw­nymi wy­bo­rami oraz skłon­no­ści do wy­ba­cza­nia tym, któ­rzy ich skrzyw­dzili.

Oso­bi­ście nie­wiele mia­łam do czy­nie­nia z wy­ba­cza­niem w moim ży­ciu, być może dla­tego, że nikt mnie ni­gdy za nic nie prze­pra­szał. Za sy­tu­ację, w ja­kiej po­sta­wiła mnie matka, gdy by­łam dziec­kiem. Za to, że po­le­gała na mnie w za­kre­sie opieki nad mo­imi braćmi, pod­czas gdy sama by­łam nie­wiele star­sza od nich.

Na­uczy­łam się więc wy­ko­rzy­sty­wać swoje umie­jęt­no­ści i spra­wiać, że sta­wały się uży­teczne.

Zdo­by­łam dy­plom z wy­róż­nie­niem na jed­nej z naj­bar­dziej pre­sti­żo­wych uczelni w Ka­li­for­nii i naj­wy­raź­niej świat stał te­raz przede mną otwo­rem.

Cóż, przy­naj­mniej tak bę­dzie za osiem ty­go­dni, kiedy skoń­czę zaj­mo­wać się Whi­skey Falls, a tata cał­kiem wy­zdro­wieje.

Wciąż jed­nak chcia­łam się do­wie­dzieć, ja­kie drzwi otwiera przede mną ten świat.

Uni­wer­sy­tet w Za­chod­niej Ka­li­for­nii za­pro­po­no­wał mi sta­no­wi­sko wy­kła­dowcy. By­ła­bym pro­fe­sorką pro­wa­dzącą dwa osobne kursy wpro­wa­dza­jące do psy­cho­lo­gii, co po­winno sta­no­wić zwień­cze­nie ca­łej mo­jej edu­ka­cji. Nie by­łam pewna, czy na­ucza­nie jest moją przy­szło­ścią. Nie mia­łam jed­nak czasu, aby się nad tym za­sta­no­wić i prze­my­śleć wszyst­kie wa­rianty, po­nie­waż roz­da­nie dy­plo­mów od­by­wało się w so­botę, a w wie­czór po­prze­dza­jący to wy­da­rze­nie mój oj­ciec prze­szedł za­wał. Wła­śnie miał wsia­dać do auta i ru­szać w drogę na uro­czy­stość, kiedy to się zda­rzyło.

Pa­so­wało to do mo­jego ży­cia, nie ma co.

Nie chcia­łam z tego re­zy­gno­wać. Je­dyną osobą, dla któ­rej by­ła­bym skłonna opu­ścić roz­da­nie dy­plo­mów, był mój oj­ciec – i to wła­śnie zro­bi­łam.

Nie było ta­kiej rze­czy, któ­rej bym dla niego nie zro­biła.

– Już raz ogo­li­łaś brwi Zane’owi w gim­na­zjum. Nie będę cię pro­wo­ko­wał, bo wiem, że je­steś do tego zdolna.

– Do­kład­nie! No to mów, co sły­chać u Pandy.

Tak, dziew­czyna mo­jego brata od cza­sów gim­na­zjum była na­zy­wana Pandą. Kie­dyś miała na imię Sally, ale nie­na­wi­dziła tego tak bar­dzo, że w wieku pięt­na­stu lat zmie­niła je na Pandę i nikt tego nie kwe­stio­no­wał, je­dy­nie ja po­zwa­la­łam so­bie na zło­śliwe ko­men­ta­rze.

Otwo­rzył puszkę piwa i po­cią­gnął długi łyk.

– Nie za­cią­żyła. Wkrę­cała mnie.

Ski­nę­łam głową. Kla­syczny ję­zyk mi­ło­ści Rica i Pandy.

Oszu­ki­wać. Kła­mać. Pie­przyć się. Po­wtórz.

– Ale wiesz, że je­śli bę­dziesz uży­wał za­bez­pie­cze­nia, nie bę­dziesz się mu­siał tak bar­dzo mar­twić za każ­dym ra­zem, gdy bę­dzie cię wkrę­cała?

Ro­biła to już nie pierw­szy raz i na pewno nie ostatni. Była uoso­bie­niem tok­sycz­nej osoby, a Rico już tak bar­dzo do tego przy­wykł, że nie są­dzi­łam, by kie­dy­kol­wiek miał ją kop­nąć w dupę.

– Cza­sami się za­bez­pie­czam. Ale cza­sem chciał­bym po pro­stu zro­bić jej dziecko.

– Wiesz, ja­kie to nie­grzeczne tak mó­wić: „Zro­bić jej dziecko”? Jakby była przed­mio­tem. Albo ma­szynką do ro­dze­nia dzieci. To na­prawdę ob­raź­liwe, Rico. Wiesz, że nie je­stem naj­więk­szą fanką Pandy, więc to, że jej bro­nię, wiele mówi.

– Ja­sne, te­raz bę­dziesz mi ro­bić wy­kład na te­mat praw ko­biet. Na­dal je­steś zła na Pandę za to, że ukra­dła ci ten gra­na­towy swe­ter, za­nim wy­je­cha­łaś do col­lege’u? – Jego sze­roki, przy­głu­pawy uśmiech spra­wiał, że mia­łam ochotę jed­no­cze­śnie go przy­tu­lić i zdzie­lić po gę­bie.

– Nie. Po­wody, dla któ­rych nie lu­bię Pandy, to: A. ma idio­tyczne imię. I B. pod­ju­dzała cię do rzu­ce­nia szkoły, kiedy do­brze so­bie ra­dzi­łeś. – Skrzy­żo­wa­łam ra­miona na piersi.

– King­pin Weed to był jej po­mysł i był na­prawdę za­je­bi­sty. Ale od­kąd upra­wia­nie zioła jest le­galne, wszy­scy to ro­bią.

– Tak, zde­cy­do­wa­nie ła­twiej jest do­stać po­życzkę na biz­nes, kiedy sprze­da­jesz pro­dukt, który jest le­galny. To mą­drzej­sza ścieżka. – Tak, mia­łam dok­to­rat z sar­ka­zmu i na­wet nie pró­bo­wa­łam go ukry­wać.

– Ni­gdy nie by­łem taki mą­dry jak ty, do­brze o tym wiesz.

Nie­na­wi­dzi­łam, kiedy tak mó­wił. Obaj moi bra­cia rzu­cali mi tym w twarz za każ­dym ra­zem, kiedy coś zma­lo­wali i pro­sili mnie o po­moc. Wku­rzało mnie to.

Czy to prawda? Być może.

Czy to ich wina? Nie.

Bra­ko­wało im na­rzę­dzi po­trzeb­nych do wy­rwa­nia się z gów­nia­nego ży­cia, w któ­rym się zna­leźli.

– Za­mier­za­cie tam stać i glę­dzić, kiedy ja tu cier­pię? – krzyk­nęła matka z po­koju, a Rico za­chi­cho­tał.

– Wielki, zły Jimbo prze­grał wszyst­kie pie­nią­dze z ich konta oszczęd­no­ścio­wego, więc ak­tu­al­nie ze sobą nie roz­ma­wiają.

– Ile stra­cił?

– Nie wiem. Kilka stó­wek, chyba. Ale mam­cia jest strasz­nie wkur­wiona.

Wzię­łam jej na­pój i po­szłam za bra­tem do za­dy­mio­nej oazy mo­jej matki. Ro­zej­rza­łam się po po­koju i za­uwa­ży­łam czer­wono-złotą na­rzutę, na wpół wy­peł­nione po­piel­niczki na ko­mo­dzie i na stole oraz wiel­kie, pra­wie na­gie zdję­cie matki w ramce nad łóż­kiem. Wy­czu­wa­łam tam de­spe­ra­cję z do­mieszką cze­goś w stylu: Mam już dość i je­stem nie­szczę­śliwa.

Po­de­szłam do okna i otwo­rzy­łam je, by wpu­ścić świeże po­wie­trze i dać jej przy­naj­mniej chwilę wy­tchnie­nia od tej pie­kiel­nej ra­ko­twór­czej ja­skini.

– Mój Boże, Wendy. Nikt nie po­wi­nien tego wdy­chać – po­wie­dzia­łam.

– Oczy­wi­ście, zwra­casz się do mnie Wendy, kiedy wiesz, że je­stem zdo­ło­wana.

Za­wsze była zdo­ło­wana – w prze­ciw­nym ra­zie by­łaby nie­obecna. Ni­gdy nie dzwo­niła do mnie ani nie za­szczy­cała mnie swoją obec­no­ścią, gdy nie była w dołku.

To wszystko, co wie­dzia­łam o tej ko­bie­cie.

– Na­zy­wa­łam cię Wendy, od­kąd by­łam dziec­kiem. Nie szu­kaj so­bie ko­lej­nego po­wodu do do­ło­wa­nia się. Wsta­waj. Za­czerp­nij świe­żego po­wie­trza. Na­pij się mleka albo zjedz coś in­nego niż go­to­wiec. Kiep­sko wy­glą­dasz.

Miała bladą skórę, nieco po­sza­rzałą. Gdyby nie to, że wie­dzia­łam, iż więk­szość czasu spę­dza w łóżku w za­dy­mio­nym po­koju, by­ła­bym w sta­nie uwie­rzyć, jesz­cze za cza­sów, gdy by­łam psy­cho­fanką se­rii Zmierzch, że jest wam­pi­rem. Ta ko­bieta miała dar wy­sy­sa­nia ży­cia z ota­cza­ją­cych ją lu­dzi.

Usia­dła i wy­cią­gnęła dłoń po na­pój. Nie po­da­łam jej go. Za­miast tego zła­pa­łam ją za rękę i pod­nio­słam do pionu.

– Do­sta­niesz colę, jak się wy­ką­piesz. Idź.

Wska­za­łam na drzwi ła­zienki, a matka wpa­try­wała się we mnie przez chwilę, po czym ru­szyła gniew­nym kro­kiem i za­trza­snęła za sobą drzwi.

– Cho­lera, sio­stra. Je­steś je­dyną osobą, która po­trafi zmu­sić ją do wsta­nia, kiedy jest w ta­kim sta­nie – po­wie­dział Rico.

Za­bra­łam mu z ręki piwo i unio­słam brwi.

– Może ty też prze­stał­byś pić? Nie ma jesz­cze po­łu­dnia! Jak twoja praca?

– Oscar lubi się przy­pier­da­lać, ale przy­naj­mniej mi płaci.

Od­sta­wi­łam szklankę mamy na ko­modę i krzyk­nę­łam przez drzwi, że czeka tam na nią.

Rico po­szedł za mną do kuchni, gdzie wy­la­łam resztki jego piwa do od­pływu i schy­li­łam się do ko­sza pod zle­wem. Za­czę­łam upy­chać do worka wszyst­kie pu­ste bu­telki, po czym skie­ro­wa­łam się do lo­dówki, żeby wy­rzu­cić ze­psute je­dze­nie.

Otwo­rzyły się drzwi przy­czepy i do środka wszedł Zane. Był o rok młod­szy od Rica i trzy lata ode mnie. Moi bra­cia byli do sie­bie po­dobni, pod­czas gdy ja nie przy­po­mi­na­łam żad­nego z nich.

To miało swój sens. Ni­gdy nie czu­łam, bym tu pa­so­wała.

Je­dyną osobą, do któ­rej czu­łam, że przy­na­le­ża­łam, był mój oj­ciec.

Ale szcze­rze ko­cha­łam braci i to­le­ro­wa­łam matkę, po­nie­waż oni nie mieli szans wy­do­stać się z jej szpo­nów.

– Hej, czy to nie na­sza pro­fe­sorka? – Zane chwy­cił mnie w pa­sie i za­krę­cił mną do­okoła.

Obaj byli po­tęż­nymi chło­pami. Wy­socy, z sze­ro­kimi ba­rami, mu­sku­larni.

– Od­staw mnie i po­móż mi tu po­sprzą­tać. Nie mo­że­cie miesz­kać w ta­kim chle­wie.

Tak. Obaj wciąż miesz­kali z matką.

Zane pod­szedł do zlewu i za­czął zmy­wać na­czy­nia.

– Ja... eee... li­czy­łem, że mi w czymś po­mo­żesz.

Za­czyna się.

– Coś na­ro­bił? – spy­ta­łam, od­wra­ca­jąc się przo­dem do niego.

– Głupi za­kład na ko­nia i te­raz Sam White ściga mnie, gro­żąc, że za­bie­rze mi sa­mo­chód, je­śli nie spłacę go do piątku. – Po­dra­pał się po karku, a ja za­ci­snę­łam z ca­łych sił po­wieki.

– Ile mu wi­sisz?

– Trzy stówki.

– Za­sta­wi­łeś sa­mo­chód na głupi koń­ski za­kład? – syk­nę­łam, po czym od­wró­ci­łam się do lo­dówki i skar­ci­łam się w du­chu, że do­bro­wol­nie wró­ci­łam do domu.

Z po­wodu ojca, oczy­wi­ście.

Ale to wła­śnie dla­tego nie­na­wi­dzi­łam tu wra­cać.

Mia­łam wra­że­nie, że je­stem wcią­gana w to ba­gno.

Na­wet mój od­dech sta­wał się cięż­szy, gdy wra­ca­łam do domu.

Czu­łam się tu jak w pu­łapce.

Chcia­łam in­nego ży­cia i wła­śnie dla­tego wy­je­cha­łam.

Ko­cha­łam braci – po pro­stu nie wie­dzia­łam, czy je­stem w sta­nie oca­lić ich i samą sie­bie jed­no­cze­śnie.

Zane po­pa­trzył na mnie tym smut­nym, ża­ło­snym wzro­kiem, który przy­bie­rał za­wsze, gdy coś od­wa­lił.

Wy­pu­ści­łam długi od­dech.

– Przyjdź do baru pod ko­niec ty­go­dnia, dam ci kasę.

Ob­jął mnie rę­kami od tyłu, a ja je ode­pchnę­łam.

Da­wa­łam mu przy­zwo­le­nie i zda­wa­łam so­bie z tego sprawę. Ale nie wie­dzia­łam, jak ina­czej mo­gła­bym mu po­móc. Pró­bo­wa­łam zna­leźć im obu pracę. Wy­cią­ga­łam ich z nie­zli­czo­nych kło­po­tów. Do znu­dze­nia po­wta­rza­łam im, że po­winni się wy­pro­wa­dzić i zmie­nić swoje ży­cie. Pro­po­no­wa­łam, żeby przy­je­chali do mnie do Ka­li­for­nii. Na­ma­wia­łam do zda­nia ma­tury.

Ale to ni­gdy do ni­czego nie pro­wa­dziło.

A jed­no­cze­śnie by­łam świa­doma faktu, że de­fi­ni­cja głu­poty mówi o tym, iż idio­ty­zmem jest ro­bić w kółko to samo i ocze­ki­wać in­nych re­zul­ta­tów.

Więc pró­bo­wa­łam to na­pra­wiać naj­le­piej, jak po­tra­fi­łam.

– Cho­lera. Ruby za­wsze wie, jak wszystko na­pra­wić – po­wie­dział Rico.

Od­wró­ci­łam się przo­dem do nich.

– Ta, je­stem Rayem Do­no­va­nem tego gów­nia­nego show – mruk­nę­łam, po czym zwią­za­łam wo­rek na śmieci i po­de­szłam do drzwi, by go wy­nieść. Za­czerp­nę­łam świe­żego po­wie­trza i od­cze­ka­łam chwilę, aż miną mi mdło­ści wy­wo­łane za­pa­chem gni­ją­cego je­dze­nia.

– Kim, do cho­lery, jest Ray Do­no­van? – spy­tał Zane.

– Jest taki pro­gram w te­le­wi­zji. – Po­krę­ci­łam głową.

– A, tak, z tym ak­to­rem, Lie­vem Schre­ibe­rem? – Rico mach­nął ręką, jakby do­sko­nale wie­dział, o czym mó­wi­łam. – Jest tym ty­pem od na­pra­wia­nia, co nie?

– Tak. Lu­dzie w nie­skoń­czo­ność po­dej­mują złe de­cy­zje, a on pro­stuje, ile może. Coś jak ja z wami.

– Je­steś Rayem Do­no­va­nem na­szej ro­dziny – oświad­czył Zane, obej­mu­jąc mnie za ra­mię i ca­łu­jąc w czu­bek głowy.

– Szczę­ściara ze mnie. – Spoj­rza­łam na nich i za­czę­łam się nad tym za­sta­na­wiać.

Tak to wy­glą­dało, od­kąd by­łam dziec­kiem.

Wy­pro­wadzka nie­wiele zmie­niła.

Wciąż dzwo­nili.

A ja wciąż od­bie­ra­łam.

Może taka była moja rola.

Ale skła­ma­ła­bym, gdy­bym po­wie­działa, że mnie to nie mę­czy.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij