- promocja
Posłuszni do bólu - ebook
Posłuszni do bólu - ebook
Eksperyment, który wystawił na próbę naturę ludzką.
Jeśli zapytać psychologów, jakie badania w historii rozwoju tej dyscypliny wydają im się najważniejsze, 90% z nich wskaże na przeprowadzone na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku badania Stanley’a Milgrama nad posłuszeństwem wobec autorytetu. Milgram w ramach prowadzonego przez siebie eksperymentu wyznaczał osobie badanej role nauczyciela. Jej zadaniem było karanie innego uczestnika eksperymentu za popełniane przez niego błędy. Do wymierzania kar służył generator prądu elektrycznego, wyposażony w 30 klawiszy, oznaczonych symbolami od 15 do 450 volt. Każdy kolejny błąd miał być karany coraz mocniejszym uderzeniem prądem. W trakcie eksperymentu znacząca część badanych deklarowała dyskomfort, mniej lub bardziej wyraźnie protestowała, ale ciągle spełniała kolejne polecenia. W rzeczywistości naturalnie nikogo nie uderzano prądem, rolę drugiego badanego grał aktor, a krzyki odtwarzane były z taśmy. Wyniki osiągnięte przez Milgrama (ponad 60% badanych raziło prądem „do końca”) były przełomem w myśleniu o roli sytuacyjnego posłuszeństwa w psychologii.
Pół wieku później polscy psychologowie ponownie podejmują wątek posłuszeństwa wobec autorytetów. Wykorzystując paradygmat Milgrama, realizują najbardziej rozbudowany od czasu jego eksperymentów program badawczy nastawiony na zrozumienie mechanizmów odpowiadających za wciąż nas szokujące zachowania ludzi. Co o książce mówią autorzy:
"Fenomen, który pokazaliśmy ma charakter uniwersalny. Po prostu pokazaliśmy, w pięćdziesiąt lat po oryginalnych badaniach Stanleya Milgrama, że nadal, jako ludzie, jesteśmy niebywale posłuszni, jeśli ktoś tylko wie, jak to posłuszeństwo w nas wywołać. Zweryfikowaliśmy kilka naukowych hipotez, do tej pory jeszcze nie zbadanych w żadnych innych eksperymentach. Ale także pokazaliśmy po raz kolejny – i to, jak uważamy, dość dobitnie – jak ważne jest by o wynikach badań nad posłuszeństwem, badań prowadzonych przez psychologów na całym świecie, pamiętać."
„Koniecznie przeczytaj te książkę. Dowiesz się z niej, jak łatwo każdy z nas może stać się pionkiem w ręku sprawnego autorytetu, na przykład lidera politycznego czy charyzmatycznego kapłana. Wbrew uparcie powtarzanym zaklęciom o wartościach, o charakterach, które decydują o naszym postępowaniu, książka ta dowodzi, jak wielkie znaczenie ma sytuacja. Dariusz Doliński i Tomasz Grzyb pokazali to po mistrzowsku." - profesor Wiesław Łukaszewski
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65731-24-1 |
Rozmiar pliku: | 5,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ta książka została napisana przez dwóch autorów, ale w istocie jest dziełem wielu osób. Chcemy im w tym miejscu podziękować.
Ogromną rolę w pracach nad naszymi badaniami odgrywała Monika Mikołajczak – to dzięki niej wiedzieliśmy, kogo, gdzie i kiedy zapraszamy do naszego laboratorium, to ona pilnowała, by wszystko poszło sprawnie i gładko nawet wtedy, gdy rzeczywistość starała się, żeby było zupełnie inaczej.
Wielką pomocą przy naszych badaniach byli też nasi studenci: Michał Folwarczny, Patrycja Grzybała, Karolina Krzyszycha, Karolina Martynowska i Jakub Trojanowski. Ich zaangażowanie i wola współpracy były kluczowe w realizacji części naszych eksperymentów.
Ta książka nie powstałaby także, gdyby nie Anna Świtajska – to dzięki jej łagodnemu uporowi udało nam się pokonać wszystkie trudności i oddać tekst w terminie (no, prawie w terminie). Profesorowi Łukaszewskiemu – recenzentowi tej książki – dziękujemy nie tylko za niezwykle pochlebną opinię o naszej pracy, lecz także za wnikliwe uwagi szczegółowe, które w finalnej wersji tej książki z pełnym przekonaniem uwzględniliśmy. Redaktor Małgorzacie Jaworskiej jesteśmy wdzięczni za to, iż jej niezwykła rzetelność i staranność sprawiły, że książkę tę w obecnej wersji czyta się lepiej niż w wersji, którą oddaliśmy do Wydawnictwa.
Naturalnie dziękujemy też naszym żonom i dzieciom. Głównie za to, że – niestety, już do tego przyzwyczajone – potrafiły być odrobinę mniej widoczne wtedy, gdy już naprawdę, ale to naprawdę musieliśmy pisać.
Na samym końcu chcemy podziękować grupie najważniejszej. Naszym badanym – tym wszystkim, którzy odpowiedzieli na ogłoszenie w prasie, informujące o prowadzonych badaniach nad pamięcią, i dali się na kilkadziesiąt minut wprowadzić w ogromnie stresującą sytuację. Gdyby nie Wy, nie byłoby ani tych badań, ani tej książki. Dziękujemy.
Dariusz Doliński
i Tomasz GrzybROZDZIAŁ 1
Coś się stało w New Haven!
Był dwudziesty dzień grudnia 1984 roku. Nowy Jork przygotowywał się do świąt Bożego Narodzenia. Wszędzie stały choinki, w centrach handlowych do zakupu zachęcały girlandy świateł i ogromna liczba Świętych Mikołajów, których już od wielu lat za sprawą koncernu Coca-Cola ubierano w charakterystyczne czerwone czapki i płaszcze w tym samym kolorze. Podczas gdy większość nowojorczyków robiła zakupy lub pakowała prezenty, pewien pięćdziesięciojednoletni mężczyzna wolno zmierzał do recepcji szpitala Presbyterian-Columbia. Niczym, może oprócz brody, się nie wyróżniał. Miał przeciętny wzrost, średnią wagę. Gdy wreszcie dotarł do recepcji, położył na blacie jakiś dokument tożsamości i spokojnie powiedział: „Nazywam się Stanley Milgram. Sądzę, że mam właśnie piąty atak serca”. Nie mylił się. Mimo że trafił do jednego z najlepszych ośrodków kardiologicznych na świecie i mimo że natychmiast troskliwie się nim zaopiekowano, pół godziny później już nie żył. Tak zakończył życie człowiek, który swoimi badaniami zaszokował nie tylko psychologiczny – ba, nie tylko naukowy – świat.
Stanley Milgram urodził się 15 sierpnia 1933 roku jako drugie dziecko żydowskich emigrantów z Europy Wschodniej. W czasie I wojny światowej jego ojciec wyemigrował do Stanów z Węgier, a matka z Rumunii. Splot przypadków, talentu i pracowitości sprawił, że w młodości zetknął się z wieloma sławnymi psychologami. W szkole średniej – James Monroe High School – jednym z jego kolegów był Philip Zimbardo, który dwie dekady później zasłynął jako autor stanfordzkiego eksperymentu więziennego. Sam Milgram swoją uniwersytecką edukację rozpoczął od licencjatu z nauk politycznych, ale już wtedy zainteresował się psychologią. Podczas studiów na poziomie magisterskim był asystentem badawczym w zespole Solomona Ascha, autora klasycznych badań nad konformizmem. Milgram był zafascynowany Aschem (notabene urodzonym w Warszawie) i jego podejściem do psychologii. Szczególne wrażenie zrobiły na nim eksperymenty Ascha dotyczące konformizmu grupowego. Asch dla oszacowania konformizmu sprawdzał, czy ludzie biorą pod uwagę błędne opinie innych osób w sytuacji, w której proszeni są o oszacowanie długości różnych odcinków. Marzeniem Milgrama było dostanie się pod naukową opiekę Ascha, ale ten, znany powszechnie ze swej oschłości i introwersji, mało kogo dopuszczał do współpracy. Milgram trafił więc pod naukową opiekę Gordona Allporta, innego giganta psychologii społecznej, i pod jego kierunkiem napisał rozprawę doktorską. Dyplom doktorski odebrał w roku 1960^().
Od tego momentu rozpoczęła się błyskotliwa kariera badawcza Stanleya Milgrama. Przeprowadził całą serię bardzo pomysłowych eksperymentów dotyczących różnych problemów psychologicznych. Światową sławę przyniosły mu jednak badania, które – przynajmniej do pewnego stopnia – rozpoczął przypadkiem. I o tych właśnie badaniach, o tym, co Milgram odkrył i czego nie odkrył, a co my postanowiliśmy zbadać trzy dekady po jego śmierci, a pół wieku po jego słynnych eksperymentach, jest właśnie ta książka.
Zacznijmy więc od tego, jak wyglądał i na czym polegał ten słynny eksperyment. Przenieśmy się w wyobraźni do Stanów Zjednoczonych początków lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Wyobraź sobie, Czytelniku, że mieszkasz w New Haven, niezbyt dużej miejscowości, w której swą siedzibę ma jedna z najsłynniejszych na świecie uczelni wyższych – Uniwersytet Yale. W miejscowej gazecie widzisz ogłoszenie, z którego wynika, że wydział psychologii tego uniwersytetu poszukuje osób, które chciałyby wziąć udział w badaniach dotyczących pamięci. Za udział w nich oferowane jest wynagrodzenie w wysokości 4 dolarów, a także dodatkowo 50 centów jako ekwiwalent kosztów dojazdu. Pamiętaj o inflacji. Bochenek chleba kosztuje wtedy 20 centów, pół galona (to jest niespełna dwa litry) mleka – 52 centy, a nowy dom – średnio 18 890 dolarów. Przyjmijmy, że propozycja ta cię zainteresowała, dzwonisz i umawiasz się na konkretny termin. Przychodzisz do budynku wydziału psychologii. Na korytarzu spotykasz czterdziestokilkuletniego mężczyznę, który, jak się okazuje, także przyszedł na te same badania. Eksperymentator zaprasza was obu do laboratorium psychologicznego i wyjaśnia, że badanie dotyczy wpływu kar na szybkość i poprawność uczenia się. Wymaga ono podziału na role – jeden z was będzie uczniem, drugi nauczycielem. Kim ty będziesz? Okazuje się, że rozstrzygnie o tym los. Wyciągacie po zwitku papieru i okazuje się, że będziesz nauczycielem. Eksperymentator wyjaśnia temu drugiemu mężczyźnie, że jego zadanie polega na wyuczeniu się na pamięć par słów, na przykład: „niebieskie – pudełko” czy „jasny – dzień”, a potem, w zasadniczej części badania, usłyszy tylko pierwsze słowo z tej pary (na przykład: „niebieskie”) i będzie musiał wybrać jeden z czterech wyrazów (na przykład spośród: „niebo”, „pudełko”, „prześcieradło”, „migdały”). Oczywiście poprawna odpowiedź to „pudełko”. Co się stanie, jeśli uczeń się pomyli i wybierze inne słowo? Wtedy zostanie ukarany, bo eksperyment zaplanowany jest właśnie tak, by sprawdzić, jaki wpływ mają kary na procesy uczenia się i zapamiętywania. Karanie zaś to oczywiście domena nauczyciela. Ty będziesz te kary wymierzać, ale... nie ty będziesz decydować, jakie one będą. Eksperymentator pokazuje ci urządzenie, które jest generatorem prądu elektrycznego. Znajduje się na nim trzydzieści przycisków. Pierwszy oznaczony jest symbolem 15 V, drugi – 30 V, trzeci – 45 V... Każdy kolejny to 15 woltów więcej. Pod ostatnim widnieje symbol 450 V. Kolejne grupy czterech przełączników mają też opisy słowne: lekki wstrząs; umiarkowany wstrząs; silny wstrząs; bardzo silny wstrząs; poważny wstrząs; wstrząs o skrajnej sile; niebezpieczeństwo: ekstremalnie silny wstrząs. Dwa ostatnie przyciski nie są opisane żadnymi słowami. Są tu tylko symbole xxx. Eksperymentator przykłada teraz elektrody do twojej dłoni i wciska trzeci z przycisków, oznaczony symbolem 45 V. Czujesz uderzenie prądem. Jest to nieprzyjemne, ale trudno mówić o poważnym bólu. Eksperymentator pokazuje ci, że kable z generatora przechodzą przez otwór w ścianie do sąsiedniego pomieszczenia, w którym siedzi teraz twój partner, który uczy się par słów. Idziecie do niego razem. Eksperymentator przymocowuje elektrody do przedramienia ucznia i unieruchamia jego rękę, przypinając ją do oparcia fotela. Pomagasz mu w tych technicznych czynnościach. Wracacie z eksperymentatorem do pomieszczenia, w którym stoi generator prądu. Ty zasiadasz przy tym urządzeniu, eksperymentator przy swoim biurku. Zaczyna się właściwa część eksperymentu. Najpierw uczeń odpowiada bezbłędnie. Potem jednak myli się i eksperymentator poleca ci wciśnięcie pierwszego przycisku. Robisz to i eksperyment jest kontynuowany. Kolejny błąd ucznia to polecenie wciśnięcia następnego przycisku, kolejny błąd i masz wcisnąć przycisk numer trzy. Pojawiają się następne błędy i ty jako nauczyciel reagujesz, wciskając kolejne przyciski. Gdy wciskasz przycisk numer pięć, uczeń nieznacznie chrząka, potem, przy kolejnych przyciskach, zaczyna pojękiwać z bólu, zrazu cicho, potem coraz głośniej. Później zaczyna krzyczeć. Jak się zachowasz? Nie wiesz, że tak naprawdę człowiek siedzący za ścianą to wcale nie osoba badana. To współpracownik eksperymentatora, odgrywający rolę ucznia, który seryjnie popełnia błędy. Losowanie było sfingowane, na obu kartkach znajdowało się słowo „nauczyciel”, nic dziwnego więc, że wylosowałeś taką rolę. Ten drugi mężczyzna zgłosił wprawdzie, że na jego kartce widniało słowo „uczeń”, ale nie było to prawdą. Tak naprawdę uczeń nie jest też uderzany prądem, ale ty jesteś przekonany, że sprawiasz mu coraz większy ból. Jeśli chcesz się wycofać, eksperymentator skłania cię do kontynuowania badania, choć oczywiście nie może cię do niczego zmusić. Nawet obiecane pieniądze zainkasowałeś już na początku i dowiedziałeś się, że jest to wynagrodzenie za samo przyjście na badanie. Powiedziano ci jednoznacznie, że ze swego udziału możesz zrezygnować w dowolnym, wybranym przez siebie momencie. No właśnie, jak więc się zachowasz? Czy może odmówisz już na początku, bo to przecież niemoralne uderzać niewinnego człowieka prądem elektrycznym? A może pierwsze przyciski wciśniesz, a odmówisz wtedy, gdy człowiek siedzący za ścianą zacznie jęczeć? A może dopiero wtedy, gdy zacznie krzyczeć? Jak głośno? Dodajmy tu, że zgodnie ze scenariuszem tego badania po tym, gdy jego uczestnik wciska dziesiąty przycisk (oznaczony symbolem 150 V), osoba siedząca za ścianą nie tylko krzyczy z bólu, lecz także domaga się, by zakończyć eksperyment i wypuścić ją z laboratorium. Eksperymentator jednak ignoruje jej krzyki. Może więc dopiero wtedy podjąłbyś decyzję, że kolejnych przycisków wciskać nie będziesz? A czy potrafisz sobie wyobrazić, że mógłbyś wcisnąć wszystkie trzydzieści przycisków? Także ten oznaczony symbolem 450 V, który właściwie mógłby zabić osobę siedzącą za ścianą? To właśnie interesowało Stanleya Milgrama. Jak bardzo ludzie są posłuszni, gdy autorytet, czy też ich przełożony (bo angielskie słowo authority może być różnie na język polski tłumaczone), wydaje im polecenia, których wypełnianie jest głęboko nieetyczne?
Stanley Milgram przeprowadził całą serię eksperymentów tego typu, w każdym kolejnym modyfikując nieco warunki badania. Scenariusz, który tu opisaliśmy, należy do stosunkowo często przytaczanych w podręcznikach psychologii społecznej. Oficjalnie określany jest jako eksperyment nr 2. Miałeś okazję zastanowić się, jak byś się w tej sytuacji zachował. Spróbuj też odgadnąć, jaki procent ludzi odmówił udziału w takim badaniu na samym początku, a jaki wcisnął wszystkie przyciski, łącznie z ostatnim, to jest tym, który ze znacznym prawdopodobieństwem mógłby spowodować śmierć osoby siedzącej za ścianą.
Czas chyba, by w tym miejscu to ujawnić. Milgram w tym eksperymencie zbadał 40 osób. Byli to normalni, przeciętni zjadacze chleba z New Haven – mężczyźni w wieku 20–50 lat, wykonujący na co dzień bardzo różne zawody. Żaden z nich nie odmówił wciśnięcia pierwszego przycisku, żaden też nie odmówił przy drugim błędzie rzekomego ucznia. Ani przy trzecim... Ani wtedy, gdy uczeń zaczynał chrząkać, jęczeć, ani nawet wtedy, gdy zaczynał krzyczeć z bólu. Jedna (jedna!) osoba odmówiła wciśnięcia dziesiątego przycisku, oznaczonego symbolem 135 V, pięć innych wycofało się po tym, gdy przycisk dziesiąty wcisnęły, ale usłyszały, że uczeń stanowczo domaga się zakończenia eksperymentu i wypuszczenia go z laboratorium. Istotniejsze jednak jest to, że 25 osób (62,5% osób badanych) wypełniło wszystkie polecenia eksperymentatora, a więc wcisnęło wszystkie trzydzieści przycisków, łącznie z tym, który był oznaczony symbolem 450 V. Badani robili to wyraźnie wbrew sobie, zgłaszali liczne wątpliwości, wahali się. Eksperymentator musiał ich zachęcać, pokonywać ich opór. Przy pierwszych wątpliwościach osoby badanej mówił: „Proszę kontynuować”, przy drugiej takiej sytuacji: „Eksperyment wymaga, abyś kontynuował”, przy kolejnej: „Jest bezwzględnie konieczne, abyś kontynuował”, a ostatni argument brzmiał: „Nie masz wyboru, musisz kontynuować”. A przecież badanym powiedziano na wstępie bardzo wyraźnie, że w każdej chwili mogą zrezygnować z udziału w eksperymencie. Przecież eksperymentator nie miał nad nimi żadnej władzy, nie mógł ich ukarać ani do niczego ich zmusić. Przecież byli normalnymi ludźmi, a nie zdegenerowanymi psychopatami, odsiadującymi wieloletnie wyroki za popełnienie najcięższych przestępstw^().
Dlaczego więc zachowali się w ten sposób? To jest pytanie, które zadają sobie studenci pierwszego roku psychologii, gdy po raz pierwszy słyszą o eksperymentach Milgrama. Stanley Milgram zwierzył się kiedyś swojemu asystentowi (obecnie znanemu profesorowi) Thomasowi Blassowi, że marzy o tym, by o jego eksperymentach mówiło się za sto lat. Upłynęła mniej więcej połowa tego czasu. Żadne badania z zakresu nauk społecznych nie są omawiane w podręcznikach psychologii społecznej tak obszernie i tak dokładnie, żadne też nie są tak szokująco odległe od tego, co w obszarze ludzkich zachowań laikom zdaje się oczywiste.
Badania te wciąż inspirują psychologów społecznych. Przystępując do pracy nad tą książką, poprosiliśmy różnych uczonych z całego świata, którzy zajmują się problematyką posłuszeństwa wobec autorytetu, o krótkie komentarze na temat wagi eksperymentów Milgrama i roli, jaką w psychologii społecznej odgrywa problematyka posłuszeństwa. Większość odpowiedziała pozytywnie. Na kartach tej książki zamieszczamy więc wypowiedzi tych badaczy wraz z ich krótkimi biogramami naukowymi. Jesteśmy im głęboko wdzięczni za podzielenie się z nami swoimi refleksjami – przede wszystkim dlatego, że ich opinie pokazują dokładnie, jak ważne i doniosłe były wyniki, jakie w swoim eksperymencie uzyskał Milgram. Ale także dlatego, że ogromna większość z nich pokazuje dzisiejszą aktualność tych wyników oraz pytania, na jakie w obszarze posłuszeństwa wobec autorytetu wciąż nie mamy odpowiedzi. Tak, Milgram prowadził swoje badania 50 lat temu. Ale my nadal nie wiemy, dlaczego ludzie w niektórych z zainscenizowanych przezeń sytuacji zachowali się tak, jak się zachowali.
Zadając pytanie o przyczynę powszechnego posłuszeństwa, stwierdzić należy, że nie ma na nie jednej prostej odpowiedzi i od ponad półwiecza wciąż zadają je sobie nie tylko wspomniani studenci pierwszego roku psychologii, lecz także doświadczeni badacze na całym świecie. My też się nad tym od wielu lat zastanawialiśmy, a w ciągu ostatnich kilku zaczęliśmy ten problem badać w naszych eksperymentach. Prawdę mówiąc, najpierw planowaliśmy przeprowadzić tylko jedno badanie. Ale już w jego trakcie pojawiły się następne pytania, problemy, niejasności, wątpliwości. W rezultacie zrealizowaliśmy najszerszy – od czasów eksperymentów Milgrama – empiryczny program badań nad posłuszeństwem, prowadzonych w zaproponowanym przez niego paradygmacie „rzekomego uderzania prądem”. Prezentację tego programu znajdzie Czytelnik w dalszej części tej książki. Teraz zapraszamy jednak do przeczytania o innych, bardziej podstawowych kwestiach.
------------------------------------------------------------------------
^() Blass, 1996.
^() Milgram, 1974/2017.ROZDZIAŁ 2
Co, dlaczego i po co zbadał Stanley Milgram
W historii nauki sporo wielkich odkryć dokonało się przypadkiem. Najbardziej popularnym – aby nie rzec: wyświechtanym – przykładem jest odkrycie penicyliny przez Fleminga, który był potwornym bałaganiarzem i w swoim laboratorium zostawił brudne szalki, które zostały zakażone pleśnią. Patrząc na nie, zauważył, że matowe kolonie gronkowców w pobliżu skupień pleśni stają się przeźroczyste, co doprowadziło go do wniosku, że pleśń musi zawierać nieszkodliwą dla samej siebie substancję bakteriobójczą. Potem szybko przekonał się (już w pełni intencjonalnie), że nie jest ona szkodliwa również dla tkanek innych organizmów. Tę tajemniczą substancję nazwał „penicylina” i choć nie udało mu się jej wyizolować i oczyścić, odkrycie to przyniosło mu nieśmiertelną sławę.
Równie wiele przypadku było w odkryciu przez Iwana Pawłowa zasad warunkowania klasycznego, jakże ważnego dla psychologii. Pawłow prowadził badania dotyczące fizjologii trawienia. W procesie tym istotne jest także to, że badane zwierzęta, przeżuwając pokarm, mieszają go ze śliną. W trakcie badań pojawił się jednak problem. Laborant, który przynosił psom pożywienie, nosił drewniane chodaki, a psy już po kilku dniach od rozpoczęcia eksperymentów zaczynały się ślinić, słysząc dźwięk tych chodaków, zanim jeszcze dostały miskę z jedzeniem. Pawłowa zaintrygowało to, co przeszkadzało mu w badaniu procesów trawienia – dlaczego właściwie psy się ślinią, choć jedzenia jeszcze nie mają w pyskach. Napisał o tym do Charlesa Sherringtona, znakomitego brytyjskiego fizjologa, późniejszego odkrywcy funkcji neuronów i laureata Nagrody Nobla. Sherrington poradził Pawłowowi, aby machnął ręką na takie dziwactwa i zajął się swymi, zaawansowanymi już, badaniami nad trawieniem. Zgodnie z radą brytyjskiego kolegi Pawłow kontynuował studia dotyczące trawienia, ale na szczęście, wbrew jego radom, nie zaniechał dociekań, dlaczego właściwie psy się ślinią na dźwięk drewnianych chodaków (a ściśle rzecz biorąc, jakichkolwiek początkowo obojętnych bodźców, które nieco poprzedzają w czasie bodziec pokarmowy wywołujący ślinienie). To doprowadziło go do odkryć, które przyniosły mu znacznie większą sławę niż badania procesów trawienia czy podjęte przez niego później niezwykle ważne dla fizjologii i psychologii badania temperamentu. Pewnym paradoksem jest jednak to, że Nagrodę Nobla dostał za badania dotyczące trawienia, a nie za odkrycie warunkowania klasycznego.
W wypadku badań Milgrama szczęśliwe zrządzenie losu też miało spory udział. W poprzednim rozdziale pisaliśmy, że Milgram zafascynowany był postacią Solomona Ascha i realizowanymi przez niego badaniami nad konformizmem. Eksperymenty Ascha polegały na tym, że wielokrotnie pokazywał on osobom badanym dwie plansze. Na jednej znajdował się jeden odcinek, na drugiej – trzy, mające różne długości. Zadaniem osoby badanej było wskazanie, który z trzech odcinków znajdujących się na drugiej planszy jest swoją długością najbardziej zbliżony do odcinka na pierwszej planszy. Badanie miało charakter grupowy. Przed osobą badaną wypowiadali się inni uczestnicy eksperymentu, którzy de facto byli współpracownikami Ascha i czasami (zgodnie z wcześniejszymi z nim ustaleniami) zgodnie podawali niepoprawną odpowiedź. Ascha interesowało, czy tego typu niebezpośredni nacisk sprawi, że osoba badana też udzieli niepoprawnej odpowiedzi, i w różnych wariantach tego eksperymentu sprawdzał, kiedy tak właśnie się dzieje. Milgram także chciał prowadzić badania nad konformizmem, ale paradygmat, w którym ludzie porównują długość odcinków, wydał mu się zbyt oderwany od życia. Zadał sobie natomiast pytanie, czy jeśli ludzie zobaczą, że ktoś potulnie wypełnia polecenia eksperymentatora i uderza inną osobę prądem elektrycznym, to potem sami zachowają się analogicznie, a więc będą wypełniać takie polecenia. Asch dla określenia konformizmu swoich badanych porównał zachowanie ludzi w warunkach, które opisaliśmy wcześniej, z sytuacją kontrolną, w której uczestnik eksperymentu badany jest indywidualnie i odpowiada na pytania dotyczące długości poszczególnych odcinków. Ponieważ w takich wypadkach badani trafnie określali długość poszczególnych odcinków, a warunkach presji grupowej częściej podawali odpowiedzi błędne (takie jak grupa), wyniki badań Ascha przedstawiane są w podręcznikach psychologii jako ilustracja ludzkiej skłonności do konformizmu^(). Co byłoby warunkami kontrolnymi dla eksperymentu nad konformizmem, w którym badacz zadaje sobie pytanie, czy widok innych osób wciskających kolejne przyciski generatora prądu elektrycznego skłoni osobę badaną, by też to robiła? Oczywiście sytuacja, w której owych innych osób nie będzie. I od takich warunków Milgram postanowił rozpocząć swoje badania, oczekując, że nikt (albo prawie nikt) nie zgodzi się uderzać prądem o znacznej sile człowieka, który siedzi za ścianą i popełnia błędy w teście pamięci. Milgram przystąpił do badań i... przeżył szok. Okazało się, że w warunkach, które w jego zamierzeniu miały mieć charakter kontrolny, ludzie potulnie wciskają kolejne przyciski generatora prądu elektrycznego. Badacz zaobserwował więc szokujące, niewiarygodne wręcz posłuszeństwo ludzi wobec profesora, który wydaje im polecenia. Widok innych posłusznych ludzi nie był potrzebny, żeby badani naciskali kolejne przyciski generatora prądu elektrycznego.
Zadziwiające posłuszeństwo wobec poleceń eksperymentatora prowadzącego uniwersyteckie badania psychologiczne zaobserwowano już dawno temu, znacznie wcześniej, niż Milgram zaprosił pierwszego z mieszkańców New Haven do swego laboratorium. W roku 1924 Carney Landis, badając reakcje emocjonalne, nakazywał swoim badanym odcinanie głów żywym szczurom. Polecenie to (z wyraźnym obrzydzeniem) wypełniło 71% uczestników badania. Dwadzieścia lat później Jerome Frank przekonał się, że niemal wszyscy jego badani (14 z 15) wypełnili niegrzecznie wypowiedziane i w istocie bezsensowne polecenie sformułowane przez eksperymentatora. Podobnych przypadków było znacznie więcej. Za każdym razem jednak albo w ogóle nie zwracano uwagi na kwestie posłuszeństwa badanych, albo też ograniczano się do samego zarejestrowania tego faktu^(). Stanley Milgram postąpił jednak inaczej. Zamiast zastanawiać się nad zmianą procedury na taką, w której w warunkach kontrolnych ludzie nie będą wypełniać polecenia eksperymentatora (aby pokazać, że w warunkach eksperymentalnych, pod wpływem grupy, częściej to robią), zafascynował się tym, co się stało. Błyskawicznie zdecydował, że zamiast się zajmować konformizmem, zajmie się posłuszeństwem wobec autorytetów i przełożonych.
Gwoli ścisłości trzeba dodać, że w licznych opisach eksperymentów Milgrama podaje się często zupełnie inną genezę ich przeprowadzenia. Mówi się mianowicie, że Milgram chciał badać mechanizmy psychologiczne leżące u podłoża niemieckiego nazizmu i zamierzał zbadać ślepe posłuszeństwo Niemców wobec rozkazów i poleceń wydawanych przez władzę. Rozpoczął od badań w USA i nieoczekiwanie przekonał się, że dla stwierdzenia fenomenu powszechnego posłuszeństwa nie musi jechać do Niemiec. Obserwuje je bowiem w zdumiewającej skali w Ameryce. Sądzimy, że obie te perspektywy nie muszą się wykluczać. Można założyć, iż wkrótce po porzuceniu idei badania konformizmu i rozpoczęciu badania posłuszeństwa Milgram zdał sobie sprawę, że jest to zjawisko nie tylko poznawczo ważne, nie tylko wcześniej przez psychologów niebadane, lecz także ściśle związane z realnymi procesami życia społecznego. Od zakończenia wojny upłynęło przecież zaledwie piętnaście lat, a Milgram należał do tych, którzy w Holokauście stracili wielu bliższych i dalszych krewnych. Skojarzenie było zapewne natychmiastowe: czy wielu z nich nie zginęło wyłącznie dlatego, że ktoś „po prostu” wypełniał polecenia swojego przełożonego? Być może zabito ich nie z okrucieństwa czy sadystycznej potrzeby napawania się widokiem ludzkiego cierpienia, lecz jedynie dlatego, że ktoś powiedział, iż należy ich zamordować. Być może pozbawiono ich życia z przykrością i niechęcią, ale jednak zabito. Czy można być dobrym człowiekiem i czynić złe rzeczy? Albo inaczej: czy trzeba być złym człowiekiem, żeby czynić zło? Kiedy posłuszeństwo się nasila, a kiedy słabnie? Do jakiego stopnia ludzie mogą być posłuszni? Jakie cechy osobowości sprzyjają posłuszeństwu, a jakie je obniżają? Żeby choć spróbować odpowiedzieć na takie pytania, trzeba przeprowadzić nie pojedyncze badanie empiryczne, ale wykonać całą ich serię. I właśnie to Stanley Milgram robił (głównie w laboratorium Wydziału Psychologii Uniwersytetu Yale) przez kilka lat swego życia.
Trzeba tu jednak wyraźnie podkreślić, że psycholog ten był jak najdalszy od tego, by wyniki swych badań traktować jako usprawiedliwienie nazizmu i nazistów. Milgram zawsze podkreślał, że jego eksperymenty nie są symulacją tego, co wydarzyło się w nazistowskich Niemczech. Takiemu zadaniu nie mogłyby sprostać żadne eksperymenty.
Obserwacje poczynione w badaniach nad posłuszeństwem pozwalają jednak dowiedzieć się więcej i pełniej zrozumieć zachowania ludzi, którzy w całej historii ludzkości wypełniali polecenia swoich przełożonych. Polecenia, które często prowadziły do dramatów przeżywanych przez setki, tysiące, a nawet – jak podczas II wojny światowej – miliony ludzi.
Podstawową różnicą między eksperymentami Milgrama a rzeczywistymi sytuacjami społecznymi, w jakich znajdowali się pracownicy aparatu nazistowskiego, serbscy żołnierze w Kosowie czy Amerykanie w bazie Guantanamo na Kubie, jest to, że w omawianych tu badaniach psychologicznych eksperymentator nie dysponował mocą karania nieposłusznych. Nie mógł przecież nic złego zrobić osobie badanej, która powiedziałaby: „Nie mam zamiaru nadal w tym uczestniczyć”. Nie można tego w żadnym razie powiedzieć o jakichkolwiek systemach totalitarnych. Warto jednak zauważyć, że choć mamy tu do czynienia z różnicą między eksperymentami a życiem, różnica ta czyni wyniki badań Milgrama jeszcze bardziej dramatycznymi.
Przeciw łatwemu szukaniu paraleli między badaniami Milgrama a rodzeniem się i rozwojem nazizmu w Niemczech w latach trzydziestych XX wieku protestuje też znakomity (choć chyba niedostatecznie doceniany) psycholog Ervin Staub. Staub, który, nawiasem mówiąc, w Harvardzie miał pokój sąsiadujący z pokojem Milgrama, koncentruje się jednak na innych kwestiach. Zwraca mianowicie uwagę, że w różnych sytuacjach kryzysowych, w których zagrożone są najróżniejsze ludzkie potrzeby, materialne i niematerialne, rośnie potrzeba widzenia siebie jako członka większej grupy. Grupa bowiem daje jednostce wsparcie. Grupa nie tylko jest fizycznie silniejsza od jednostki, lecz także składa się z ludzi podobnie myślących, wyznających te same wartości, hołdujących tej samej ideologii. Człowiek czuje więc, że inni są tacy jak on, a zatem jego myśli i jego ocena rzeczywistości są słuszne. Staub mówi, że w takich sytuacjach coraz mniejsze znaczenie odgrywa poczucie tożsamości indywidualnej, a coraz większe – tożsamości grupowej. Charakterystyczne jest również to, że ideologia grupowa sugeruje, iż członkowie grupy zasługują na lepszy los niż ten, który realnie jest ich udziałem. To, że owego lepszego losu grupa nie ma, jest winą innych. Podstawą nacjonalizmu czy rasizmu jest jasne wskazanie owych innych. Stąd zaś tylko krok do tego, by owych wrogów grupy własnej atakować aż do ich unicestwienia. W niepewnych czasach taka ideologia dostarcza członkom grupy zrozumienia świata, w którym żyją. Teraz wszystko jest jasne i jednoznaczne. Bycie członkiem grupy zwiększa też poczucie bezpieczeństwa oraz przynależności i daje poczucie siły. W takich warunkach pojawia się także potrzeba skupienia się wokół lidera, który w jasny sposób mówi, co jest złe, a co dobre i co należy zrobić. Jeśli mówi, że wrogów należy unicestwić, to jest tylko krok do tego, by członkowie grupy zaczęli to robić. Takie podążanie za liderem Staub uznaje za jedno z głównych źródeł ludobójstwa, sugerując, że ten sam mechanizm wystąpił w nazistowskich Niemczech, Kambodży, Armenii, Argentynie, a stosunkowo niedawno w Rwandzie.
Wspomniana destrukcyjna skłonność do podążania za liderem może być jednak słabsza lub silniejsza w poszczególnych kulturach. Kulturę Niemiec przełomu lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku (a więc Niemiec przednazistowskich) Staub diagnozuje jako zorientowaną na posłuszeństwo wobec autorytetu. Charakterystyczną cechą takich kultur jest hierarchiczna struktura różnych instytucji (każdy komuś formalnie i realnie podlega) oraz przekonanie, że wychowanie dziecka powinno być przede wszystkim oparte na wpajaniu mu zasady bezwzględnego podporządkowania wobec rodziców i nauczycieli. Podobnie spostrzega inną, szczegółowo analizowaną przez siebie kulturę, charakterystyczną dla Rwandy^(). Warto w tym miejscu wspomnieć, że kultura niemiecka także po II wojnie światowej pozostała zorientowana na posłuszeństwo wobec autorytetu, choć niektóre przykłady takiego stanu rzeczy można uznać za anegdotyczne. Jeden z wybitnych amerykańskich pisarzy XX wieku podczas II wojny światowej służył w armii amerykańskiej jako oficer prasowy. Wspominał, że podczas przejazdu przez okupowany już przez Amerykanów Berlin wraz z kilkoma żołnierzami spotkał na rogu ulicy starszego Niemca, który klął na porządki, jakie zapanowały w stolicy III Rzeszy po jej upadku. Ponieważ przy okazji wyrażał się niepochlebnie o całych Stanach Zjednoczonych, kierowca prowadzący jeepa zatrzymał pojazd, wysiadł i powiedział: „Obraził pan amerykańskiego oficera. Teraz będzie pan tu stał, a ja wezwę żandarmerię, żeby pana aresztowała”. Następnie wsiadł do pojazdu i ruszył w dalszą drogę, pewien, że mężczyzna natychmiast ucieknie, więc nawet nie powiadamiał żandarmerii. Ku swojemu zdziwieniu, gdy przejeżdżał przez to samo skrzyżowanie kilka godzin później, spotkał tego samego człowieka pokornie oczekującego na aresztowanie.
Eksperymenty Stanleya Milgrama co prawda nie odnoszą się bezpośrednio do zjawiska rodzącego się nazizmu, ale koncentrują się na pewnych mechanizmach, które miały w tych procesach bardzo istotne znaczenie. Waga odkryć Milgrama nie ogranicza się jednak do tego specyficznego i historycznego już zjawiska, które zniszczyło cały kontynent i części dwóch innych oraz pochłonęło miliony ludzkich istnień. Posłuszeństwo wobec autorytetu to fenomen wręcz wpisany w istnienie hierarchicznych organizacji, począwszy od przedszkola (a właściwie nawet żłobka), a skończywszy na korporacjach, czy też domach spokojnej starości. Przyjrzyjmy się więc z należytą uwagą temu, co Milgram odkrył i opisał.
------------------------------------------------------------------------
^() Asch, 1951.
^() Meeus, Raaijmakers, 1995.
^() Staub, 2014.ROZDZIAŁ 3
Jak Milgram to robił?
W świadomości społecznej badania zrealizowane przez Milgrama właściwie zlewają się w jeden eksperyment – ten kanoniczny, w którym konfederat grający rolę ucznia siedzi za ścianą i krzykami sygnalizuje, że odczuwa coraz silniejszy ból. (Wyjaśnijmy tu, że „konfederat” to w języku psychologów eksperymentalnych współpracownik badacza, udający osobę badaną). Jak już wspominaliśmy, w pewnym momencie „uczeń” żąda, by wypuścić go z pomieszczenia, twierdzi, że nie chce już brać udziału w eksperymencie, ale prowadzący badanie eksperymentator nie zgadza się na to i oczekuje od „nauczyciela”, by ten kontynuował wypełnianie poleceń i aplikował kolejne uderzenia prądem elektrycznym. Procedura ta stała się również elementem kultury popularnej (na jej podstawie nakręcono film The Tenth Level z Williamem Shatnerem w roli profesora Stephena Turnera, będącego kinową wersją Stanleya Milgrama), do niej odwoływała się także francuska telewizja France 2, tworząc teleturniej „Strefa ekstremalna”, którego uczestnicy de facto brali udział w nieco zmodyfikowanym eksperymencie Milgrama. Jednak badania Milgrama składały się z całej serii eksperymentów, w których sprawdzano wiele różnego rodzaju czynników, na przykład rolę kontaktu fizycznego pomiędzy nauczycielem a uczniem czy wpływ fizycznego otoczenia na posłuszeństwo wobec eksperymentatora. Dość powiedzieć, że seria składała się z 24 badań, których zdecydowana większość miała charakter eksperymentalny (ale było też, na przykład, badanie sondażowe). W tym rozdziale chcemy nieco przybliżyć te mniej popularne warianty, które z pewnych powodów znacznie słabiej zagościły w społecznej świadomości. Niektóre z nich przedstawia Milgram w swojej książce, która – podobnie jak ta – ukazała się nakładem Smaku Słowa. Inne jednak dopiero ostatnio ujrzały światło dzienne. Wielkie zasługi dla ich opisania ma Gina Perry^(), która szczegółowo analizując archiwa pozostawione przez Milgrama, dotarła do zapomnianych na kilkadziesiąt lat opisów zrealizowanych eksperymentów, których wyniki w sporej części w ogóle nie były publikowane. Przyjrzyjmy się więc po kolei badaniom przeprowadzonym przez Stanleya Milgrama. Stosujemy tu numerację eksperymentów zaproponowaną przez Perry, nie zawsze zgodną z kolejnością przyjętą przez Milgrama w jego książce Posłuszeństwo wobec autorytetu.
Badanie 1
W tym wariancie „nauczyciel” i „uczeń” byli oddzieleni od siebie ścianą i nie mieli z sobą kontaktu głosowego („uczeń” nie mógł werbalnie zaprotestować przeciwko udziałowi w badaniu). Jedynym wyrazem sprzeciwu, jaki demonstrował „uczeń”, było walenie pięścią w ścianę (zdarzyło się to dwukrotnie, przy 300 oraz 315 woltach). Poza tymi uderzeniami nie było żadnej informacji zwrotnej od „ucznia”, „nauczyciel” nie słyszał żadnych krzyków ani próśb o wypuszczenie z pomieszczenia. W warunku tym przebadano 40 osób, z których 65% dotarło do końca skali (czyli trzydziestego przycisku oznaczającego uderzenie prądem o napięciu 450 V).
Badanie 2
Procedura zastosowana w badaniu 2 początkowo przez samego Milgrama uznawana była za najbardziej kanoniczną – w tym eksperymencie „uczeń” i „nauczyciel” byli oddzieleni od siebie ścianą, ale mieli kontakt głosowy. Opisaliśmy ten właśnie eksperyment na początku tej książki. Na nim oparliśmy też własny program eksperymentalny, który przedstawimy w następnych rozdziałach. W tym eksperymencie przebadano 40 osób, a do końca skali dotarło 62% osób biorących w nim udział.
Badanie 3
W tym eksperymencie odwołano się do procedury z badania 2, ale zarówno eksperymentator, jak i „nauczyciel” oraz „uczeń” przebywali w jednym pomieszczeniu. Zauważmy, że była to procedura wymagająca pewnych zmian – o ile w wariancie 2 badania krzyki „ucznia” odtwarzane były z taśmy, o tyle w sytuacji przebywania wszystkich osób w jednym pomieszczeniu nie udało się już tego zrobić. Grający rolę „ucznia” aktor musiał więc grać nie tylko głosem, lecz także ciałem (i przekonująco odtwarzać osobę rażoną prądem elektrycznym). Milgram chciał w tym wariancie badania sprawdzić, czy fakt wizualnego kontaktu pomiędzy „nauczycielem” a „uczniem” będzie wpływał na zmniejszenie posłuszeństwa badanych wobec poleceń wydawanych przez eksperymentatora. Okazało się, że taki efekt istotnie wystąpił. W tym wariancie przebadano 40 osób, a odsetek docierających do końca skali spadł do 40%.
Badanie 4
Wariant 4 eksperymentu był jednym z tych wywołujących największy dyskomfort u badanych. Milgram nadal interesował się kwestią dystansu fizycznego i jego roli w zwiększaniu oporu wobec wykonywania poleceń eksperymentatora. O ile jednak w wariancie 3 konfederat był podłączony do urządzenia generującego wstrząsy elektryczne za pomocą kabla i realna odległość pomiędzy naciskającym przyciski „nauczycielem” a „uczniem” oscylowała wokół 50 centymetrów, o tyle w wariancie 4 Milgram postanowił skrócić dystans fizyczny pomiędzy dwoma uczestnikami badania do zera. Dokonał tego, radykalnie przebudowując aparaturę do generowania wstrząsów elektrycznych. Wcześniej badany podłączony był do elektrod przypiętych do kabla elektrycznego, teraz rolę elektrod przejęła stalowa płyta. Zadaniem „ucznia” nadal było podawanie poprawnych odpowiedzi, zadanie „nauczyciela” jednak nieco się zmieniło – musiał on nie tylko naciskać kolejne guziki w razie pomyłki, lecz także ręką (dla bezpieczeństwa ubraną w grubą gumową rękawicę) dociskać dłoń „ucznia” do metalowej płyty przewodzącej prąd. Zauważmy, że intencja Milgrama (całkowite zniesienie dystansu fizycznego i wyeliminowanie potencjalnego uzasadnienia „Ja tylko naciskam guzik”) zrealizowana została stuprocentowo – badany nie tylko widział i słyszał wijącego się z bólu człowieka, lecz także własnoręcznie dociskał jego dłoń do przewodzącej prąd stalowej płyty. Milgram spodziewał się, że w tym wariancie procent osób docierających do końca skali ulegnie zmniejszeniu – w istocie tak się stało. Przebadano 40 osób, a całkowite posłuszeństwo przejawiło 30% badanych (był to jeden z najniższych wyników w całej serii eksperymentów).
Badanie 5
W wariancie 5 zasadniczo powtórzono całą procedurę z wariantu 2 – „nauczyciela” i „ucznia” oddzielała ściana, ale słyszeli się doskonale. Milgram postanowił jednak wprowadzić dodatkowy element: oto konfederat grający rolę ucznia informował eksperymentatora i badanego, że cierpi na chorobę serca, która może się nasilić pod wpływem uderzania prądem elektrycznym. Co więcej, w pewnym momencie (po naciśnięciu przez badanego dziesiątego przycisku) żądał wypuszczenia go z pomieszczenia właśnie ze względu na ból serca. Milgram spodziewał się, że dodanie takiej informacji powinno zwiększyć liczbę tych, którzy na pewnym etapie badania zrezygnują i odmówią dalszego uderzania prądem elektrycznym cierpiącego na serce człowieka. Okazało się, że nie miał racji – w tym wariancie przebadano 40 osób, z których 65% dotarło aż do końca skali. Spektakularność tego wyniku sprawiła, że właśnie ta procedura jest najszerzej znana i do niej najczęściej odwołują się opisujący eksperymenty Milgrama.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
------------------------------------------------------------------------
^() Perry, 2013.