Pośpieszny ślub - ebook
Pośpieszny ślub - ebook
Laurel Knighton i Giles Redmond znają się od dziecka. Nieporozumienie poróżniło ich na lata i mimo upływu czasu żadne z nich nie dąży do zgody. Kiedy Giles dowiaduje się, że tylko dzięki szybkiemu ożenkowi z Laurel zdoła ocalić rodzinny majątek, musi schować dumę do kieszeni. Godzi się z dawną przyjaciółką, namawia ją na ucieczkę do Londynu i sekretny ślub. Jest szczęśliwy, bo nigdy nie przestał kochać Laurel, jednak dręczą go wyrzuty sumienia i obawy. Wie, że jeśli Laurel odkryje prawdziwe powody jego pośpiechu, straci ją ponownie, tym razem na zawsze.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4519-7 |
Rozmiar pliku: | 767 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Beckhampton na drodze do Bath – czerwiec 1814
– To absolutnie nie do zaakceptowania.
– Uważasz, pani, że siły natury przestrzegają zasad przyzwoitości?
Powinna zignorować tego mężczyznę, to oczywiste. Dama nie wdaje się w konwersację z nieznajomym w przydrożnej gospodzie, a już na pewno nie z takim podejrzanym typem. Bo to z całą pewnością nie dżentelmen, skoro zwrócił się do niej, nie będąc jej przedstawionym.
Laurel odwróciła głowę i obrzuciła nieznajomego przelotnym spojrzeniem, ale przez delikatną woalkę na twarzy jego rysy były odrobinę zamazane. Oczywiście wcześniej przyjrzała mu się dokładniej – kiedy miała pewność, że on tego nie widział. W końcu była kobietą i w wieku dwudziestu pięciu lat nie zaliczała się jeszcze do przywiędłych starych panien, choć macocha lubiła to sugerować. A nieznajomy był przystojnym mężczyzną, o ile gustowało się w wysokich, barczystych blondynach o przydługich włosach. Opalonych blondynach – to kolejna wskazówka, że nie należał do dżentelmenów. Jednak uczciwość nakazywała wziąć pod uwagę możliwość, że był związany z Kompanią Wschodnioindyjską albo przyjechał z Indii Zachodnich.
Laurel piła herbatę w ogólnej sali Beckhampton Inn w towarzystwie swej pokojówki, Binham, siedzącej w sztywnym milczeniu u jej boku, kiedy ten mężczyzna wszedł spacerowym krokiem. Zamówił porter i wypił go, opierając się niedbale łokciem o bar, jakby to była jakaś pospolita piwiarnia, a nie w najwyższym stopniu przyzwoity zajazd dla karetek pocztowych na drodze do Bath.
– Zazwyczaj wynajmuję pocztylionów, którzy potrafią pokonywać przeszkody, sir – oświadczyła Laurel. – Nie spodziewałam się, że poinformują mnie o konieczności wykonania wyjątkowo długiego objazdu z tak błahego powodu, jak jakieś powalone drzewo blokujące drogę w Cherhill.
Mówiła to, stojąc na dziedzińcu, który zrobił się nieprzyjemnie zatłoczony, bo akurat podjechały trzy inne dyliżanse, żeby zmienić konie. W samym środku tego zamieszania znajdował się strażnik Poczty Londyńskiej obwieszony torbami listów. Zamawiał wierzchowca do Londynu, a jednocześnie odpowiadał na gorączkowe pytania, na ile poważnie wyglądała blokada drogi w odległości trzech mil stąd.
– Jak już mówiłem, możemy pojechać na południe i dotrzeć do Bath okrężną drogą, przez Devizes i Melksham. – Pocztylion, który przyniósł Laurel tę przykrą wiadomość, obrzucił ją pełnym niechęci spojrzeniem. -Jedynym sposobem ominięcia tego ogromnego dębu, jest objechanie go konno. Po drugiej stronie ugrzęzły karetki pocztowe, a jeśli one nie potrafią przejechać, to z pewnością nie przepuszczą żadnego innego pojazdu.
– Wyjaśniałam panu przed rozpoczęciem podróży, że chcę zajechać po drodze do Pickwick. – Laurel wyjęła z torebki mapę i powiodła palcem wzdłuż dróg prowadzących do Bath. – Tak jak myślałam. Jeżeli zgodnie z pana sugestią pojedziemy przez Malksham, to będziemy zmuszeni bardzo nadłożyć drogi, żeby dotrzeć do Pickwick.
– Nie ma innego sposobu. – Chuderlawy, mały człowieczek twardo obstawał przy swoim.
Laurel westchnęła ostentacyjnie. W ostatnich tygodniach straciła nie tylko cierpliwość, ale i poczucie humoru, zdawała sobie z tego sprawę. To nie była kwestia życia i śmierci. Najwyżej trochę później dotrze do ciotki Phoebe, z takim ryzykiem należało się liczyć, wyruszając w drogę. Macocha miała rację – Laurel przedwcześnie zmieniała się w starą pannę, zrzędliwą i nietolerancyjną.
– No cóż, dobrze. Z pewnością pan wie lepiej.
– Albo i nie. – Nieznajomy bezczelnie wtrącił się do rozmowy. – A co ze starym gościńcem wzdłuż Shepherd’s Shore i Downs do Sandy Lane?
– Zrezygnowano z utrzymywania tej drogi już przeszło pięćdziesiąt lat temu, sir.
– Ale ona nadal tam jest, prawda?
– Tak, sir, i z pewnością nadaje się dla chłopskich wozów oraz osób jadących wierzchem, ale nie dla powozów szlachetnie urodzonych dam.
– Drogi są suche, wiatr słaby, a pan ma zaprzęg czterokonny. – Mężczyzna zwrócił się do Laurel. – Ja jadę wierzchem, mogę wskazywać drogę. Nawierzchnia jest zniszczona, więc podróż potrwa długo, ale droga prowadzi przez Cherhill i Calne, będzie pani mogła wrócić na trakt do Chippenham i Pickwick bez konieczności zawracania.
Laurel przyglądała się nieznajomemu i zachodziła w głowę, dlaczego wydawał się jej… znajomy. Nie zdołała tego rozstrzygnąć, ale doszła do wniosku, że jeden mężczyzna nie mógł stanowić dla niej zagrożenia. Miała przecież eskortę w postaci pokojówki i dwóch pocztylionów, choć naburmuszonych. Postanowiła zaryzykować.
– Dziękuję, sir. Jestem zobowiązana. – Zwróciła się do pocztylionów: – Słyszeliście tego dżentelmena, pojedziemy za nim do Sandy Lane.
Odwrócili się i bez słowa ruszyli do koni, ale gdyby ich plecy mogły mówić, to Laurel usłyszałaby zapewne: Jeszcze tego pożałujesz.
– Pani wybaczy, ale czy nie spotkaliśmy się już wcześniej?
On również ma to poczucie?
– Nie sądzę, sir. – Laurel nie ufała błękitnym oczom, zresztą nie byłoby mądrze wdawać się w rozmowę. Zanim człowiek się zorientował, już ujawniał informacje, które mogły okazać się przydatne dla oszusta lub uwodziciela. Nie żeby Laurel uważała nieznajomego za jednego z nich, choć z drugiej strony gdyby ktoś wyglądał na oszusta czy uwodziciela, to zapewne nie odnosiłby w swoim fachu większych sukcesów.
– Nie, oczywiście. – Mężczyzna zmarszczył brwi. – Ale sposób, w jaki przechyla pani głowę… Przychodzi mi na myśl dawną znajomą. – Kimkolwiek była ta jego znajoma, wspominanie jej najwyraźniej nie sprawiło mu przyjemności.
Laurel skinęła mu głową i ruszyła do powozu. W chwilach powagi twarz mężczyzny była inteligentna i wrażliwa, nie tylko przystojna. Prawdę mówiąc, jej wyraz nastrajał pozytywnie.
– Ha! – mruknęła pod nosem, wsiadając do powozu. Przesunęła się, by zrobić miejsce dla Binham. Nie należało ufać mężczyznom, ani obcym, ani krewnym, ani nawet przyjaciołom. Życie ją tego nauczyło.
– Milady? – Z nowej pokojówki Laurel, przestrzegającej ściśle etykiety, wręcz emanowała dezaprobata dla rozmowy pani z tym dziwnym mężczyzną. Macocha miała o Binham jak najlepsze zdanie. A Laurel zamierzała znaleźć jej nową posadę, chyba że wreszcie dostrzeże w pokojówce oznaki poczucia humoru.
– Wszystko w porządku, Binham. Trzymaj się, obawiam się, że przed nami wyboista droga.
Skręcili na południe, potem na zachód, jadąc wciąż pod górę, równolegle do nowoczesnego gościńca. Tłuczniowa szosa niemal natychmiast zmieniła się w bitą drogę, zniszczoną i pokrytą białym pyłem.
Binham wydała skrzekliwy pisk, kiedy powóz zachybotał się po raz pierwszy na wybojach i jedną ręką przycisnęła do łona neseser Laurel, a drugą uczepiła się rzemiennego uchwytu. Laurel trzymała się mocno i patrzyła wprost przed siebie. Przez szybkę pomiędzy czterokonnym zaprzęgiem i dwoma pocztylionami widziała mężczyznę na koniu, który wskazywał drogę.
Siedział swobodnie, rozluźniony, na siwym wierzchowcu. To nie była jakaś wynajęta chabeta, bo jeździec luźno puścił wodze, ufał zwierzęciu i pewnie czuł się w siodle.
Laurel odrzuciła woalkę i wpatrywała się w szerokie barki mężczyzny. Nadal było w nim coś znajomego.
Nie, to nieprawdopodobne, pomyślała. Zupełnie jakby ktoś wytarł gumką naszkicowany ołówkiem portret młodego mężczyzny i na tej samej kartce narysował inny, ale spod spodu widać ślad poprzedniego rysunku.
To śmieszne. Jedyną znaną jej osobą, która miała równie intensywnie niebieskie oczy, był Giles Redmond, nieatrakcyjny chłopak o zbyt dużych dłoniach i stopach, z wielkim nosem i uszami, które wyglądały tak, jakby należały do innej osoby. Jedna Giles był myślącym, wrażliwym chłopcem i lojalnym przyjacielem – i nigdy nie spełniał oczekiwań ojca.
Nikt nie spodziewał się, że szesnastoletnia Laurel Knighton mogłaby zakochać się w takim pospolitym, nieśmiałym nastolatku, nawet jeśli był delikatnym, dobrym i zabawnym towarzyszem, w dodatku dziedzicem wielkiego tytułu. Ale dobroć, poczucie humoru i inteligencja mogą być równie pociągające dla uczuciowej dziewczyny, jak uroda i pewność siebie.
Markiz Thorncote, ojciec Gilesa, pragnął, by jego syn i dziedzic był ulepiony z tej samej gliny co on – aktywny, hałaśliwy, pełen entuzjazmu i pewny siebie. Przez cały dzień powinien polować, a przez całą noc pić i obłapiać dziewczyny. A tymczasem Giles był molem książkowym, który raczej postrzeliłby się w nogę, niż trafił bażanta.
To dziwne, jak mało ojciec wiedział o własnym synu. Nie więcej niż Laurel. Niemal rozbawił ją wyraz twarzy markiza, kiedy Giles pokazał swe prawdziwe oblicze. Wyłonił się jak motyl z poczwarki i okazało się, że jej przyjaciel to zdradziecki, oszukańczy drań.
Ale to było dawno, dziewięć lat temu. Obecnie markiz niedomagał, przynajmniej tak mówiono, bo między Thorne Hall a Malden Grange, siedzibą hrabiego Palgrave’a, zmarłego ojca Laurel, nie było żadnych kontaktów towarzyskich. Od dnia niedoszłych zaręczyn.
Zresztą Malden przestało już być domem Laurel, obecnie nie odgrywała w nim żadnej roli, poza rolą pasierbicy- starej panny. Laurel z pretensją wbiła wzrok w znoszony, brązowy strój nieznajomego, jakby to on był odpowiedzialny za zmianę jej warunków życiowych i przeprowadzkę do Bath.
Niech tylko dotrę do Laura Place, pomyślała. Nauczę się znowu być zadowoloną i użyteczną. Znajdę szczęście w codziennych drobiazgach.
Jechali ciągle pod górę, konie z wysiłkiem ciągnęły powóz, który grzązł w głębokich koleinach albo tracił przyczepność. Laurel opuściła okno, żeby wpuścić do środka świeże powietrze i śpiew ptaków.
– Czuję się jak na dachu świata – powiedziała, kiedy powóz zatrzymał się na płaskim terenie. Śpiesznie opuściła woalkę, bo nieznajomy zawrócił konia, pochylił się w siodle i zajrzał przez otwarte okno do powozu.
– Konie muszę chwilę odpocząć, a widok jest piękny.
To zdecydowanie nie był dżentelmen, skoro z uporem odzywał się do damy, której nie został przedstawiony.
– Podziwiałam go przez okno.
– Nie z tej strony, tam. – Wskazał kierunek szpicrutą. – Proszę wysiąść i zobaczyć.
To oburzające, doprawdy. Powinna go obrugać, zamknąć okno i rozsądnie posiedzieć w powozie, dopóki konie nie odpoczną. Jednak w powozie było tak okropnie nudno.
A ja postanowiłam szukać szczęścia w najdrobniejszych rzeczach, przypomniała sobie, wdychając zapach roślin.
– Dobrze. Chodź, Binham. Och, zostaw ten neseser. Kto go tutaj ukradnie?
Laurel szła poboczem drogi, czując na plecach wzrok pokojówki, który zdawał się wypalać dziurę między jej łopatkami. I nagle znalazła się nie tylko na dachu świata, ale i na jego skraju. Krótko przycięta trawa urwała się gwałtownie i przed jej oczami otworzył się widok na dolinę rzeki Avon. Zbocza Downs poprzecinały głębokie, szerokie, suche doliny, jakby jakiś olbrzym wcisnął palce w jeszcze plastyczne skały, zielona trawa była usiana białymi pasącymi się owieczkami.
– Och, jak pięknie. – Podniosła woalkę, żeby lepiej widzieć.
– Ojej, skręciłam kostkę, milady.
Binham patrzyła z pretensją na kępy trawy. Zrobiła zaledwie kilka kroków, nie miała możliwości skręcenia kostki. To był zwyczajny bunt, ale Laurel nie miała ochoty z nią dyskutować.
– W takim razie wróć do powozu, Binham.
Nieznajomy odprowadził wzrokiem oddalającą się pokojówkę, po czym zwrócił spojrzenie na nieosłoniętą woalką twarz Laurel i jego oczy nagle stwardniały. A może tylko to sobie wyobraziła?
– Tak, rzeczywiście pięknie – przyznał. – Tęskniłem za angielską wiosną. – A więc nie myliła się, był zagranicą. – Słyszy pani skowronki? Proszę spojrzeć, jeden jest tam w górze, niesamowicie wysoko. – Odchylił głowę do tyłu i wskazał jej maleńki punkcik wysoko nad ich głowami.
Laurel odchyliła się do tyłu, podążając wzrokiem za jego wskazującym palcem.
– Jaki odważny, śpiewa z całego serca, próbując dotknąć nieba.
Straciła równowagę i zachwiała się. Mężczyzna podtrzymał ją i odwrócił do siebie, ale pozostawił ręce na jej ramionach.
– Zawrót głowy? Trzymam panią.
Coś w nim było takiego… coś znajomego, drogiego, ale łączącego się z żalem i smutkiem… a przecież z całą pewnością nigdy dotąd go nie spotkała.
Stała tak, zapatrzona w jego błękitne oczy, zdecydowanie zbyt blisko, zbyt długo. Czuła ciepło jego rąk przenikające przez pelisę i suknię. A potem on cofnął ręce i bardzo powoli, dając jej mnóstwo czasu na ucieczkę, pochylił głowę i dotknął ustami jej warg.
To było zaledwie lekkie muśnięcie, pieszczota pozbawiona natarczywości. Potem nagle zrobił krok do tyłu, a jego twarz była tak pozbawiona wyrazu, tak opanowana, jakby ani na chwilę nie przerwali rozmowy o ptaszkach i krajobrazie.
– Konie zdążyły już wypocząć. Możemy ruszać w drogę.
Laurel zamrugała w oszołomieniu, ale szybko wzięła się w garść. Zachowała się jak naiwna gęś, a przecież była obytą w świecie, doświadczoną kobietą, całowaną dziesiątki razy. No, przynajmniej sześć razy na balach w sąsiedztwie i raz, co było szczególnie żenujące, przez pastora rozzuchwalonego po trzech szklaneczkach ponczu.
Z podniesioną głową ruszyła w stronę powozu, opuszczając po drodze woalkę.
Trakt prowadził teraz w dół, powóz podskakiwał i chwiał się na wybojach, a Laurel, która starała się oderwać myśli od tego, co się wydarzyło na szczycie wzniesienia. Nic dziwnego, że przedsiębiorstwo przewozowe zrezygnowało z tej trasy i wybrało dłuższą. Po mniej więcej dwudziestu minutach zatrzymali się na płaskim terenie przed starą gospodą w niewielkiej wiosce.
Jeździec podjechał do powozu i pochylił się do okna.
– Może pani zatrzymać się tutaj i spróbować sławnego puddingu Sandy Lane w Gospodzie pod Niedźwiedziem albo jechać bezpośrednio do Chippenham. Od tego miejsca droga jest dobrze utrzymana, więc podróż będzie przebiegała gładko. – To absolutnie nie brzmiało jak słowa kogoś, kto przed chwilą całował nieznajomą.
– Dziękuję, sir. Pojadę dalej. Niech pan będzie tak miły i przekaże to pocztylionom. – Laurel starała się mówić z równie beznamiętną uprzejmością, jak on. – Jestem zobowiązana za pańską propozycję i przewodnictwo, co oszczędziło mi długiego objazdu.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Dotknął szpicrutą ronda kapelusza, udzielił instrukcji woźnicom, a potem popędził przed siebie.
Laurel powiedziała sobie stanowczo, że nic nie usprawiedliwia poczucia żalu z powodu rozstania z nieznajomym, i oparła się pokusie oblizania ust.
Lord Revesby poprawił się w siodle i pomyślał z tęsknotą o głębokiej wannie pełnej gorącej wody w Christopher Hotel. Ale najpierw postanowił sprawdzić, dokąd wybiera się podróżniczka o przepastnych, brązowych oczach, pięknych włosach i ustach słodkich jak czereśnie. Wyciągnął grudkę cyny z kieszeni płaszcza i zaczął obracać w palcach, co było niezawodnym sposobem na zniecierpliwienie, niepokój i zdenerwowanie.
Arthur, duży siwek noszący imię księcia, uderzył o ziemię kopytem, ale uspokoił się, kiedy pan poklepał go po szyi.
– Obaj jesteśmy zmęczeni, chłopcze, ale już niedługo będziesz w stajni. – Zaczekał, aż wynajęty powóz go minie, a potem ruszył za nim do Bath, zachowując bezpieczną odległość. Kierowała nim ciekawość, podniecenie i męczące poczucie, że skądś zna tę kobietę.
Co go napadło, by pocałować przypadkowo spotkaną damę? Takie zachowanie mogło pociągać za sobą poważne konsekwencje, od uderzenia w twarz poczynając, na przymusowym małżeństwie pod lufą strzelby trzymanej przez rozwścieczonego ojca kobiety, kończąc. Ale to był nieodparty impuls, znacznie silniejszy od ostrzegawczych apeli zdrowego rozsądku.
Bez trudu unikał najrozmaitszych sideł zastawianych na niego od powrotu z Portugalii, a dzisiaj padł ofiarą pary pięknych, brązowych oczu. Ponownie, przypomniał sobie ze złością. Najwyraźniej miał słabość do ciemnych oczu, ale posuwanie się do kradzionych pocałunków było istnym szaleństwem.
Obserwował z dystansu, jak z eleganckiego domu przy Laura Place wybiegł lokaj, a tuż za nim siwa dama, która porwała pasażerkę w objęcia, zanim jeszcze ta zdążyła postawić stopę na ziemi. Żadna z nich nie odwróciła się, kiedy przejeżdżał obok nich Great Pulteney Street. Irytująca kobieta z silnym poczuciem piękna i kuszącymi oczami była bezpieczna, a on wiedział, gdzie się zatrzymała. Wystarczy śledztwa jak na jeden dzień.ROZDZIAŁ DRUGI
– Jesteś wreszcie, kochana Laurel! Witaj w swoim nowym domu, moja droga. Pewnie chciałabyś się trochę odświeżyć przed herbatą. Nicol, zaprowadź lady Laurel i jej pokojówkę do ich pokojów. Potem porozmawiamy w przytulnym saloniku.
Ciotka Phoebe, wdowa po lordzie Carym, mówiła jak zwykle bardzo szybko. Laurel ciszyła się z ponownego spotkania z siostrą swej matki. Trochę zasapana szła po schodach za kamerdynerem, który poinformował ją, że będzie miała do dyspozycji apartament zajmujący, jak się okazało, prawie całe piętro. Po jednej stronie była sypialnia i garderoba, których okna wychodziły na ogród na tyłach domu. Po drugiej – salon z widokiem na Laura Place z fontanną na środku ogrodzonego placu porośniętego zielenią. Za bawialnią znajdowała się sypialnia Binham, która z uznaniem kiwnęła głową na jej widok. Laurel zdjęła czepek, rękawiczki i pelisę, umyła twarz i ręce, po czym zeszła na dół, zostawiając rozpakowywanie Binham.
– Wszystko w porządku, kochanie? – Phoebe zaczęła nalewać herbatę w chwili, gdy Laurel stanęła w drzwiach bawialni. – Uznałam, że zasłony do sypialni w kolorze zielonego jabłuszka będą urocze, ale możesz je zmienić, jeśli ci się nie podobają.
– Są prześliczne. Podobnie jak wszystkie pokoje. – Laurel wzięła od ciotki filiżankę i usiadła. – Jestem ci bardzo wdzięczna i postaram się być naprawdę dobrą damą do towarzystwa. Musisz mi tylko powiedzieć, co dokładnie mam robić i jak się zachowywać.
– Co to za nonsensy, Laurel! Nie potrzebuję damy do towarzystwa! Cieszę się z twojej obecności, ale nie muszę zatrudniać damy do towarzystwa, żeby wypełnić sobie życie. Co za okropny pomysł, poczułam się stara jak świat. Co prawda nie jestem już świeżutka jak wiosenny poranek, choć tak się czuję, szczególnie kiedy wkładam nowy kapelusz albo wybieram się na bal, albo… Tak, kochanie?
– Macocha stwierdziła, że ci się przydam. – Laurel przyglądała się ciotce uważnie. Phoebe zupełnie nie wyglądała na sześćdziesiątkę, była elegancka, modnie ubrana, bardzo atrakcyjna i naprawdę pełna życia. Z pewnością nie przypominała podstarzałej inwalidki, której spodziewała się Laurel. Czyżby podróż do Bath okazała się daremna, czyżby nie była tutaj potrzebna i nie czekało jej nowe życie? – Mówiła, że to jedyne miejsce, w którym mogę być pożyteczna.
– Weź ciasteczko imbirowe. Twoja macocha to stara małpa. Nie mogę pojąć, dlaczego twój ojciec, Panie świeć nad jego duszą, pojął ją za żonę. Ile ty masz lat, kochanie? Niedługo kończysz dwadzieścia sześć? I pewnie macocha wmawiała ci, że poszłaś w odstawkę dziewięć lat temu, kiedy plany dynastyczne twojego ojca wzięły w łeb. Jest zbyt skąpa, żeby teraz, kiedy żałoba po nim dobiegła końca, zafundować ci sezon w Londynie, abyś mogła znaleźć męża. – Phoebe wsunęła herbatnik pomiędzy małe, białe ząbki.
– Nie zależy mi na małżeństwie, ciociu Phoebe. Miałam kiedyś szansę, ale ją zmarnowałam. – Zmarnowali ją oboje, ona i Giles. – On kochał… kogoś innego, a ja… ja urządziłam mu z tego powodu awanturę.
Słabo powiedziane. Zmieniła drobny rodzinny kryzys w potężny skandal na całą okolicę, zniszczyła sobie życie, a Giles musiał przez nią wyjechać do Portugalii, na wygnanie. I popadł w niełaskę u własnego ojca.
– Przypuszczam, że tata informował cię o tym na bieżąco.
– Twój ojciec przysłał mi pełen oburzenia list o nieposłusznych córkach, durnych młodzieńcach i fiasku jego planów połączenia dwóch posiadłości. Nic z tego wszystkiego nie zrozumiałam. Zamierzałam zaprosić cię do mojego domu w Londynie, ale umarła twoja droga matka, a zaraz potem mój biedny Cary. A kiedy najgorsze minęło, twój ojciec napisał, że jesteś potrzebna do opieki nad małym Jamiem… Och, kochanie, wiedziałam, że powinnam nalegać na twoje odwiedziny.
– Jamie rzeczywiście mnie potrzebował. Był załamany, kiedy mama zmarła. Miał dopiero pięć lat. A potem tata ożenił się ponownie i… Było raczej ciężko. Jamie nie akceptował macochy, a ona jego. Moim zdaniem nigdy nie pogodziła się z jego nieślubnym pochodzeniem. Początkowo nie mogłam tego pojąć, ale teraz sądzę, że doszła do mylnych wniosków. Uznała, że skoro tata wziął na wychowanie syna swojej zmarłej kuzynki, to akceptował stosunki pozamałżeńskie, choć było wręcz przeciwnie. Zarówno on, jak i mama zdecydowanie potępiali postępowanie kuzynki Isabelli, ale uważali, że niewinne dziecko nie powinno cierpieć z tego powodu.
Niewiele osób podzielało ich opinię, prawdę mówiąc. I dobrze się stało, że Jamie poszedł na morze, kiedy tylko dorósł na tyle, by zaczęły go ranić afronty i zasłyszane okazjonalnie uwagi o matce, która uciekła ze stajennym i zmarła, rodząc jego syna.
– Jamie potrzebował stabilizacji, potrzebował opieki kogoś, kogo znał. A rok temu, kiedy umarł tata…
– Potrzebował cię przez dziewięć lat? Z pewnością po kilku miesiącach mogliście zatrudnić guwernantkę, a potem nauczycieli, żebyś mogła uwolnić się od obowiązków i zająć się własnym życiem. Mogłaś wyjść za mąż, kochanie.
– Jamie mnie potrzebował. Był – jest – bardzo do mnie przywiązany! – wybuchła Laurel, jakby broniła się przed zarzutami. Czy tutaj czekało ją to samo, co w domu? Za kogo miała wyjść za mąż, kiedy przez lata szeptano sobie w okolicy, że lady Laurel zmusiła do banicji swego zalotnika, młodzieńca bardzo lubianego w całym okręgu? I że ojciec pozbawił ją posagu, bo zniweczyła jego plany?
– Och, pokój z nim. Tak młodo opuścił dom i został kadetem marynarki. To musiał być dla niego straszliwy cios, biedny chłopiec. – Phoebe wytarła oczy chusteczką.
– Tak. Tak, oczywiście. – „Biedny chłopiec”, czyli smukły czternastolatek, wskoczył do giga z cennym nowym teleskopem pod pachą. I natychmiast wdał się w pogawędkę z Sykesem, koniuszym, którego syn był drugim oficerem na kutrze. Gadał o życiu na morzu, o swoich ambicjach, o nowym statku i o tym, jak dobrze mu poszło na egzaminach kadeckich.
– Trzeci z geometrii i drugi z… – Laurel słyszała jego cichnący głos, stojąc na schodach domu wraz z Dorothy, macochą, i machając mu ręką na pożegnanie. Z wymuszonym uśmiechem na twarzy, żeby Jamie nie zobaczył jej zapłakanej twarzy, gdy się odwróci. Ale Jamie nie odwrócił się, nawet na moment.
List, który przysłał do domu z Portsmouth tuż przed zaokrętowaniem się na statek, był pełen kleksów, nagryzmolony w pośpiechu i kipiący entuzjazmem. Spotkał kilku innych kadetów – wspaniałych chłopaków – i widział kapitana chodzącego w glorii chwały po ostatniej potyczce z Francuzami. A jeśli chodzi o okręt zacumowany w zatoce, to jest to najwspanialsza jednostka pływająca na świecie. To szczęście, kiedy nie trzeba wysiadywać na nudnych lekcjach i ma się mnóstwo kolegów do pogadania, napisał Jamie na koniec, przed nagryzmoleniem podpisu. To było jedyne odniesienie do niej.
– Pewnie usycha z tęsknoty za domem i cierpi na chorobę morską – powiedziała ciotce z przylepionym do twarzy uśmiechem. – Z pewnością wkrótce wyleczy się z jednego i drugiego.
Phoebe miała rację. Jamie od lat już jej nie potrzebował. To ona wykorzystywała go jako tarczę, pod osłoną której mogła robić mniej więcej to, na co miała ochotę. A teraz przestała być potrzebna w Malden Grange. Macocha trzymała gospodarstwo twardą ręką i nie życzyła sobie, aby inna kobieta wtykała nos w jej sprawy. Zaczęła też robić zgryźliwe uwagi na temat kieszonkowego Laurel i wydatków na wyposażenie Jamiego oraz finansowe wsparcie, jakiego z pewnością będzie wymagał, wspinając się po szczeblach kariery zawodowej.
Obecny hrabia Palgrave, Anthony, kuzyn Laurel drugiego stopnia, okazał się nadzwyczaj wspaniałomyślny – pozwolił im pozostać w domu i nie wymagał, by bezzwłocznie przeniosły się do Wdowiego Dworku. Najwyraźniej wolał pozostać na razie w pierwotnej siedzibie hrabstwa, Pelgrove Castle, na drugim końcu kraju, ale z pewnością wkrótce się ożeni i zechce przeprowadzić się wraz z małżonką do bardziej nowoczesnego i wygodnego Malden Grange.
– Ja chcę tylko być użyteczna – zapewniała Laurel macochę, na co ta odparła zgryźliwie, że jeśli pasierbica chce być jedną z tych starych panien, które poświęcają się dobroczynności, zakładają szkoły dla brudnych sierotek albo przytułki dla upadłych kobiet, to nie kosztem Dorothy.
W tym momencie macocha przypomniała sobie, że niezamężna pasierbica miała owdowiałą ciotkę w Bath. Bath to miasto pełne starych panien, wdów i inwalidów, a ciotka Phoebe, z pewnością będąca wdową, prawdopodobnie była również inwalidką. Laurel mogła więc pojechać do niej i spełnić się w roli opiekunki. Lady Cary mogła z łatwością pozwolić sobie na damę do towarzystwa, bo, jak powszechnie wiadomo, zarówno rodzice, jaki i mąż pozostawili ją dobrze zabezpieczoną.
– I nie chcę męża – dodała Laurel stanowczo. Jako kobieta dojrzała i cyniczna, nie zamierzała robić słodkich oczu do mężczyzn, zresztą zbliżała się do wieku, w którym już nikt nie będzie od niej oczekiwał znalezienia małżonka. W oczach świata stanie się istotą godną litości, przegraną, niezamężną kobietą, ale zadowoloną z życia, jak zwykła sobie z uporem powtarzać. Przekonała się, że nie potrafi właściwie ocenić charakteru człowieka, więc wolała nie wystawiać na ryzyko swojego serca i przyszłości. Udało jej się skutecznie ukrywać przed światem, kiedy była w niebezpiecznym wieku i wszyscy oczekiwali od niej zamążpójścia. Jednak teraz, mając prawie dwadzieścia sześć lat, nie groziło jej chyba swatanie?
– Naprawdę, kochanie? Nie chcesz wyjść za mąż? Jesteś taka ładna i inteligentna, że to prawdziwe marnotrawstwo. Cieszę się z twojego towarzystwa, oczywiście, ale nie będę rozpaczać, jeśli pojawi się jakiś młody człowiek, który cię zabierze. – Pochyliła się i pogładziła rękę Laurel. – Ten dom jest twoim domem, kochanie, na jak długo zechcesz.
– Dziękuję – powiedziała Laurel. Dobrze mieć kogoś, kto nas chce. – Nie chcę żyć na twój koszt, ciociu Phoebe. Jeśli potrzebujesz damy do towarzystwa, to wikt i opierunek będą, jak sądzę, stosowną zapłatą. Posiadam własny dochód z posiadłości taty oraz to, co odziedziczyłam po mamie, więc mogę płacić za siebie i ponosić część kosztów.
– Niech cię Bóg błogosławi, drogie dziecko. – Phoebe machnęła upierścienioną ręką w stronę patery z ciastami. – Jedz, Laurel, wyglądasz jak cień. – Przechyliła głowę na bok i obrzuciła ją badawczym spojrzeniem, które Laurel starała się znieść ze spokojem. – Jesteś zbyt blada, przy takich ciemnobrązowych włosach i oczach przydałoby się trochę koloru na policzkach. Podejrzewam, że to skutek rocznej żałoby. Ja nie mam dzieci – zmieniła nagle temat. – Mój biedny, kochany Cary gryzł się tym, ale nigdy nie miał do mnie pretensji. Ty, moja droga, jesteś w tym domu tak serdecznie witana, jakbyś była moją rodzoną córką.
– Naprawdę? Ciociu… Phoebe, nie wiem, co powiedzieć. Dziękuję. Nie wiem nawet… – To była niesamowicie dobra wiadomość. To powitanie i nowy dom, w którym, na to wyglądało, będzie mogła być sobą.
– Nie musisz mi dziękować – odparła Phoebe ze słodkim uśmiechem. – W tej sprawie kieruję się wyłącznie egoizmem. Nie spodziewam się zatrzymać cię przy sobie na długo, bo w Bath jest zbyt wielu panów, którzy mają oczy i dobry gust! Będę cieszyła twoim towarzystwem, dopóki nie pojawi się właściwy mężczyzna, który mi cię zabierze.
– To nasz najlepszy apartament, milordzie. – Właściciel Christopher Hotel skłonił się i wprowadził Gilesa Redmonda do przyjemnego salonu, którego szerokie okna wychodziły na High Street. Kiedy spojrzało się w prawo, widziało się opactwo połyskujące złociście w świetle wczesnego wieczoru. Ruch na High Street zaczynał już się uspokajać.
– Dziękuję. Całkowicie mi odpowiada. Proszę natychmiast przysłać gorącą wodę do kąpieli.
– Oczywiście, milordzie.
Hotelarz skłonił się i zostawił Gilesa, który kontemplował nieznaną sobie ulicę. Jego rodzina zatrzymywała się zawsze w Royal York Hotel na George Street, ale czułby się tam tak, jakby wrócił do lat dziecinnych. Przyjeżdżał wówczas do Bath z ojcem w odwiedziny do babki, która odbywała co roku pielgrzymkę do wód.
Tak czy owak, tym razem nie znalazłby ojca w Royal York. Na wieść o powrocie Gilesa do Anglii, wielmożny rodzic poinformował go listownie, że przebywa w Bath w opłakanym stanie zdrowia. Nie było to może bezpośrednie wezwanie do łoża umierającego, ale na pewno coś podobnego.
Markiz rezydował w ekskluzywnym pensjonacie dla inwalidów z wyższych sfer, więc prawdopodobnie rzeczywiście był w kiepskim stanie zdrowia. Jednak pełen wigoru charakter pisma i zamaszysty podpis świadczyły, że wymagający rodzic Gilesa daleki był jeszcze od zamawiania trumny.
Giles, który pierwotnie zamierzał wejść najpierw w wyższe sfery Londynu, zanim osiądzie w Thorne Hall, uznał, że zignorowanie tego wezwania byłoby dziecinadą.
Dziewięć lat temu opuścił dom rodzinny i strząsnął z butów pył Anglii po monumentalnej awanturze. Od tego czasu żył własnym życiem, które dawało mu satysfakcję, ku niezadowoleniu ojca. Stopniowo jednak gniew markiza zmienił się w niechętną akceptację i obecnie Giles mógł wrócić do Anglii w poczuciu, że będzie tu mile widziany.
Życie cywila podczas wojny na Półwyspie Iberyjskim było porywające, szczególnie odkąd Giles zaangażował się w działania wywiadowcze, natomiast pokojowa Portugalia okazała się znacznie mniej zajmująca. Zwłaszcza w ostatnich miesiącach, po spotkaniu pięknej Beatriz do Cardosa, córki wysoko postawionego dyplomaty i dalekiego krewnego rodziny panującej. Beatriz, rozpieszczona, chowana pod kloszem, niewinna dziewczyna została już w wieku pięciu lat zaręczona z nieletnim księciem.
Giles nie wiedział o tym. Popełnił błąd i uśmiechnął się do siedzącej po drugiej stronie stołu panny, oczarowany jej urodą i zahipnotyzowany oczami koloru ciemnej czekolady. Beatriz odwzajemniła uśmiech i od tej pory natykał się na nią, gdziekolwiek się pojawił.
Była bardzo młodziutka i, jak się przekonał, niezbyt lotna. Flirtowała z nim, radośnie próbując swoich sił, co było całkiem przyjemne do pewnego upiornego wieczora, gdy spotkali się w pustym konserwatorium i dziewczyna rzuciła mu się z płaczem w ramiona.
Giles, który nie był, co sobie później wytykał z goryczą, ani świętym, ani impotentem, przytulił ją i głaskał po tych częściach ciała, na których dotykanie pozwalały względy przyzwoitości. Mamrotał słowa pocieszenia, choć w głębi duszy krzywił się z powodu zniszczenia wieczorowego stroju.
Beatriz, jak się okazało, została po raz pierwszy przedstawiona księciu, za którego miała wyjść za mąż. Książę był, jak wynikało z łkań Beatriz, starym, trzydziestopięcioletnim, tłustym, paskudnym gnomem. Giles przekonał się później, że był to mężczyzna przy kości, średniego wzrostu i dość pospolitej urody.
Dziewczyna nie chciała się uspokoić, więc Giles wyciągnął dużą chusteczkę do nosa i starał się zetrzeć łzy z jej policzków. Robił to z takim powodzeniem, że kiedy matka dziewczyny, a potem jej ojciec, dom Frederico, wkroczyli do konserwatorium, na twarzy ich wdzięcznej córki nie było już śladu łez, a jej ramiona otaczały szyję lorda Revesby.
W trakcie przykrej dyskusji, jaka potem nastąpiła, Giles mógł tylko dziękować w duchu odbytemu ostatnio szkoleniu z dyplomacji. Dzięki niemu udało mu się przekonać ojca Beatriz, że nie miał żadnych zakusów na cnotę jego córki, która pozostała całkowicie niewinna, a jej zachowanie było bez zarzutu. Giles zastał ją zapłakaną i w swojej głupocie próbował pocieszyć, zamiast poszukać jej duenny. Kiedy poznał później księcia, za którego miała wyjść za mąż, zrozumiał jej łzy, bo mężczyzna był zadufany w sobie i niezbyt inteligentny. Ale taki już los szlachetnie urodzonych młodych dam, że były wydawane za mąż zgodnie z interesami rodziny.
A jeśli chodzi o Gilesa, to przyszedł czas, by zamieszkał z niedomagającym ojcem, choć niewykluczone, że po paru dniach zaczną sobie skakać do garda. Musi też przejąć część odpowiedzialności za posiadłości markiza – tę część, którą ojciec będzie skłonny mu przekazać. W tym celu powinien się ustatkować. Znaleźć żonę. A że nie był tak wymagający jak pulchny portugalski książę, nie powinien mieć problemów ze znalezieniem w Anglii młodej damy z wyższych sfer, która chętnie poślubi jego tytuł.
Uwagę Gilesa przyciągnęła na moment rozkołysana niebieska spódnica, ale to nie była, oczywiście, tajemnicza dama z Laura Place. Kobieta przechodząca po drugiej stronie ulicy była niską blondynką o obfitym biuście, zaś porywcza pasażerka z powozu była zdecydowanie wyższa. Kiedy uniosła tę okropną woalkę i zobaczył jej ciemne włosy i oczy, zupełnie jak u Beatriz, przez moment aż się cofnął z wrażenia.
Reszta zamazała mu się w pamięci, zresztą zamknął oczy podczas tamtego dziwnego, impulsywnego pocałunku. Nie potrafił zrozumieć, co go do tego popchnęło. Flirt z Beatriz był przyjemny, ale Giles ani przez moment nie odczuwał gwałtownej pokusy, by ją pocałować. Nie żył w minionych latach jak mnich, ale dyskretne romansiki z wdówkami nie miały nic wspólnego z pocałunkami kradzionymi całkiem nieznajomym kobietom.
Brunetka z powozu miała na sobie niebieską suknię spacerową, prostą, ale dobrej jakości i dość modną. Może była wysokiej klasy guwernantką. Nie zazdrościł jej uczennicom, jeśli zdarzyło im się wystawić jej cierpliwość na próbę. Trzymała temperament na wodzy i ta chwilowa utrata samokontroli z pewnością była dla niej czymś równie niespodziewanym, jak dla niego. A jednak było w niej coś znajomego. Nie, niemożliwe. Giles nie znał żadnych guwernantek ani humorzastych dam. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego nie dostał w twarz. Może nieznajoma po prostu była zbyt oszołomiona, ponieważ z całą pewnością nie należała do kobiet gotowych na przypadkowe kontakty, zwłaszcza zbyt intymne.