- promocja
- W empik go
Possessed - ebook
Possessed - ebook
Autorka serii „Żelazne serca” i „Oblicza mroku”!
Zawładnęła nim w chwili, kiedy na niego spojrzała.
Amber Harris po sześciu latach wróciła do San Diego – miasta, z którym wiązały się jej najlepsze i najgorsze wspomnienia. Miała nadzieję, że znajdzie normalną pracę, ponownie się zaaklimatyzuje i uniknie kłopotów, które utrudniłyby nowy start.
Gdy pewnego wieczoru przyjaciółka poprosiła, by Amber zastąpiła ją w pracy w ekskluzywnym klubie Possessed, dziewczyna nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie konsekwencje pociągnie za sobą jej zgoda. Nie spodziewała się, że w tajemniczym lokalu spotka pewnego mężczyznę, który wciągnie ją w swoją grę.
Amber nie znała jego imienia. Nie wiedziała, jak wygląda ani czym się zajmuje, mimo to nie zdołała oprzeć się przyciąganiu nieustannie pchającemu ją w jego kierunku.
Wkrótce Amber zapragnie odkryć, kim jest nieznajomy, nawet jeśli w głębi duszy przeczuwa, że prawda jej się nie spodoba. Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8320-319-5 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przeprowadzki są do bani, a kółka walizki zupełnie nie chcą ze mną współpracować.
Ciągnę za sobą to ciężkie cholerstwo, idąc przez zatłoczone lotnisko. Mijam kolejnych ludzi i staram się nie zwracać uwagi na panujący tu gwar, kiedy wyliczam w myślach, co zapakowałam. Przecież moje ubrania tyle nie ważą. Buty też nie. Wzięłam tylko te najpotrzebniejsze rzeczy, bo reszta bagażu ma dotrzeć pod koniec tygodnia. Nie zabrałabym się ze wszystkim do samolotu, chociaż i tak muszę przyznać, że pakowanie nie zajęło mi wiele czasu. Właściwie gdyby nie to, że sprzedałam auto, ponieważ się zepsuło, spokojnie mogłabym przewieźć cały swój dobytek w nim. To chyba smutne.
Przeciskam się między spieszącymi się podróżnymi i zerkam bez zainteresowania na mijane witryny. Ostatni raz przemierzałam to lotnisko ponad sześć lat temu, gdy opuszczałam San Diego. Okoliczności były inne, mój nastrój też – wtedy nie chciałam wyjeżdżać mimo wszystkiego, co się stało, a teraz zastanawiam się, czy powrót jest dobrym pomysłem. Ale właściwie denerwuję się tak jak wtedy, tyle że z całkowicie innych powodów. Po prostu chyba dopiero teraz dociera do mnie, że naprawdę to robię, naprawdę zamierzam ponownie zamieszkać w mieście, które kocham i nienawidzę jednocześnie. Wiążą się z nim moje najlepsze i najgorsze wspomnienia. Nie mam pojęcia, które dominują. Piętnaście całkiem szczęśliwych lat czy te ostatnie dwa, kiedy dosłownie wszystko zaczęło się sypać?
Odrzucam od siebie te myśli i biorę się w garść. Podjęłam decyzję o powrocie z kilku ważnych powodów, dlatego nie powinnam teraz wątpić.
Więc tego nie robię. Idę dalej, aż wreszcie wychodzę przed budynek. Moją twarz od razu owiewa delikatny wiatr, do uszu dociera hałas pracujących silników samochodowych oraz trąbienie, a walizki ciągnięte przez innych po betonie są jeszcze głośniejsze, jednak zupełnie mi to nie przeszkadza, bo niedaleko widzę postój taksówek. Ruszam w tamtym kierunku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w aucie i dotrzeć do mieszkania przyjaciółki, ale zwalniam, gdy dostrzegam stojącego mi na drodze mężczyznę. Zaczynam kląć w myślach, bo czy ze wszystkich dni w tygodniu, godzin w ciągu dnia i wyjść z tego cholernego lotniska Darren Reeves musiał akurat dziś, akurat teraz i akurat tutaj się pojawić?
Dokoła krąży sporo ludzi, a on nie stoi przy samej taksówce, więc… uda mi się po prostu przejść obok? Minęło ponad sześć lat, odkąd widziałam go ostatni raz, może mnie nawet nie pozna.
Ja rozpoznaję go od razu, chociaż zmienił się w tym czasie. Jest wyższy, nieco przypakował, no i teraz ma kilkudniowy zarost oraz nosi elegancki garniak. Ale oprócz tego ta sama fryzura, ten sam krzywy uśmiech. Ten sam pieprzony dupek co dawniej, mogę się założyć.
Zasłaniam twarz czarnymi włosami, staram się nie zwracać na siebie uwagi i skupiam na taksówce, bo z tego, co widzę, to ostatnia na postoju, której jeszcze nikt nie zajął. Ruszam do niej pewnym krokiem, udając, że nie dostrzegam stojącego nieopodal faceta.
Niech mnie nie zauważy, niech mnie nie zauważy…
– Amber?
Cholera.
A może udawać, że go nie słyszę?
– Amber Harris, to ty?
I po wszystkim.
Odwracam się powoli, przywołując do porządku. Przecież jestem dorosłą kobietą, nie zabiję wzrokiem palanta, który w liceum należał do grupki niszczącej mi nastoletnie życie. To przeszłość.
– Darren – rzucam neutralnym tonem. – Co za spotkanie.
Mężczyzna wyrzuca fajkę do znajdującego się obok kosza i robi kilka kroków w moim kierunku. Tu nie wolno palić, ale czy ktoś taki jak Reeves by się tym przejmował? Oczywiście, że nie. Jemu wolno wszystko, bo jego rodzina ma kasę i znajomości. Słyszałam, że po skończeniu studiów zaczął pracować w agencji medialnej ojca, całkiem nieźle mu się powodzi.
– No proszę, to naprawdę ty – mówi z uśmiechem, jakby naprawdę cieszył się z tego, że mnie widzi. A przecież my się właściwie nie znamy. – Nie wiedziałem, że wracasz do miasta. – Spogląda na moją walizkę. – Na dłużej?
Nie mam pojęcia, czemu miałoby go to obchodzić.
– Okaże się – odpowiadam, po czym wskazuję na niego. – A ty? Co tutaj robisz? Czekasz na samolot czy…
– Czekam na Stacy, jest opóźniona.
Zaczynam mimowolnie chichotać.
– Naprawdę?
Darren chyba dopiero wtedy orientuje się, co powiedział, bo uzupełnia:
– Jej lot jest opóźniony. – Uśmiech mężczyzny się poszerza. – Boże, nie mów jej, że tak powiedziałem, bo mnie zabije. Nie zmieniła się od liceum, nadal bywa cholernie upierdliwa.
Kiwam głową, a on wtedy unosi dłoń, wpatrując się w kogoś za moimi plecami. Odwracam się więc i dostrzegam w tłumie kolejną znajomą twarz. Stacy Reeves, śliczna blondynka, całkowite przeciwieństwo brata, jeśli chodzi o wygląd, ale charakter ten sam od zawsze. Właściwie była o wiele gorsza niż Darren. W dodatku widzę, że ma tylko torebkę, nie ciągnie za sobą tony, jak ja, dzięki czemu porusza się zgrabnie i lekko.
– Ale, jak widać, już idzie, więc… Do zobaczenia – rzucam.
Łapię mocniej rączkę walizki, chcąc jak najszybciej ruszyć do taksówki, tyle że właśnie ktoś ją zajmuje. Klnę w myślach.
– Możemy cię podwieźć – stwierdza Darren, nim zdążam zrobić choćby krok. – Dokąd jedziesz?
Zerkam wtedy ponownie do tyłu na idącą w naszą stronę Stacy, której nie mam ochoty spotkać jeszcze bardziej niż Darrena, po czym zmuszam się do kolejnego uprzejmego uśmiechu.
– Dzięki, to nie będzie konieczne, ja…
– Cześć, braciszku – słyszę nad uchem wesoły głos i przymykam na sekundę oczy. – Jak zwykle musiałeś znaleźć jakąś biedaczkę, której… Amber?
Dlaczego mam takiego pecha?
To ogromne miasto, mieszka tu grubo ponad milion ludzi, niemal półtora miliona. Dlaczego musiałam spotkać akurat ich? Niby zawsze mogło być gorzej, mam jeszcze kilka osób z przeszłości, których wolałabym nie zobaczyć, choć wiem, że to może się zdarzyć. Właśnie takie mam szczęście.
– Cześć, Stacy – mówię, przyglądając się jej uważnie. Mogła chociaż trochę przytyć albo przynajmniej się rozmazać, żebym nie czuła się przy niej, jakbym nie miała dwudziestu trzech lat, a dwa razy więcej. Ostatnio nie jestem w najlepszej formie, a stojąc przy królowej prywatnego liceum sąsiadującego z moją dawną szkołą, idealnej Stacy Reeves, z którą często rywalizowałam, odczuwam to jeszcze mocniej. – Jak leci?
Uśmiecha się do mnie promiennie. Ten uśmiech razi w oczy bardziej niż kalifornijskie słońce, choć jest chłodny i wyrachowany. Zdecydowanie nic się nie zmieniło.
– O Boże, to serio ty, nie miałam pojęcia, że wracasz do San Diego. Na stałe czy krótki urlop? – Marszczy brwi, po czym spogląda na brata. – Ale właściwie to może pogadamy w aucie, zabierzesz się z nami? Nadrobimy zaległości, opowiesz, co u ciebie.
Wymówka. Znajdź jakąkolwiek wymówkę.
– Jadę do przyjaciółki, nie będziecie mieć po drodze. Mieszka niedaleko centrum, a wy jedziecie w zupełnie innym kierunku…
– Musimy wpaść do biura, bo zapomniałem dokumentów – rzuca Darren. – Więc i tak się tam wybieramy, podrzucimy cię.
Nie wiem, czemu mu aż tak zależy, jednak w końcu daję za wygraną. Niby mogłabym powiedzieć, że nie mam ochoty patrzeć na żadne z nich, bo w czasach szkolnych robili ze mnie idiotkę, popierając sukinsyna Sheparda, kiedy niszczył mi życie, ale jestem zmęczona. Po prostu chcę dotrzeć do tego cholernego bloku, odświeżyć się i położyć. Poczekać, aż przyjaciółka skończy pracę i zobaczyć ją wreszcie niemal po roku. Rozmowa, nawet wideo, nigdy przecież nie zastąpi obecności.
– Okay, dzięki – zgadzam się wreszcie.
Darren posyła mi wtedy kolejny seksowny uśmiech i wyciąga dłoń.
– Pomóc ci z tym? Daj.
Odbiera ode mnie walizkę, na co rozlega się oburzone sapnięcie Stacy.
– Mojej torby nigdy nie nosisz, dupku.
– A po tym, jak mnie nazwałaś, wiesz dlaczego – odpiera, wskazując kierunek. – Chodźcie, stanąłem niedaleko, pewnie już mi wypisali mandat.
Ruszam za nimi do srebrnego porsche zaparkowanego na zakazie i od razu żałuję swojej decyzji. Chociaż bez ciężaru walizki jest mi zdecydowanie lepiej, a Darren nie wygląda, jakby niekręcące się kółka mu przeszkadzały, to chyba wolałabym przemęczyć się niż zostać zamknięta w tym małym, drogim samochodzie z Reevesami. Niestety, za późno na wycofanie się.
Wsiadam po chwili na tylne siedzenie, gdy Darren otwiera mi drzwi. Opieram się w fotelu, przymykam na sekundę oczy i obiecuję sobie, że nie dam się więcej wpakować w tego typu sytuację. Nawet nie wiem, czemu Reevesowie w ogóle ze mną rozmawiają. Nim wyjechałam, głównie uznawali, że nie istnieję, co było całkiem dobrą opcją. Później mój chłopak przeniósł się do ich liceum, zakręcił wokół ich grupki znajomych, zmienił totalnie i postanowił zniszczyć mi życie, w czym mu pomagali. Nasze szkoły rywalizowały ze sobą od lat, zwłaszcza że ci z Serra High School byli nadętymi, bogatymi dupkami, którym chcieliśmy utrzeć nosa w każdej dziedzinie. Zawsze wiedzieliśmy, co dzieje się u nich i na odwrót, a kiedy Kyle, ten fiut, zaczął tam naukę, zrobiło się gorzej niż wcześniej, bo wylansował się między innymi moim kosztem.
No ale to było dawno temu, racja?
– Gdzie dokładnie mieszka twoja przyjaciółka? – odzywa się Darren, kiedy wyjeżdżamy z terenu lotniska. – I chodzi o Sarah? Zawsze się z nią trzymałaś.
Unoszę brew.
– O Sophie. Na rogu Szesnastej i Market Street.
– No tak, Sophie. Przepraszam – rzuca mężczyzna.
Nie odpowiadam, za to wtrąca się Stacy:
– Co u niej? Nadal pracuje w tym obskurnym barze przy molo?
Spinam się na jej słowa.
– Tak. Tam i jeszcze na pół etatu w innej miejscówce – odpowiadam. – Obie mają lepsze opinie niż restauracja waszej matki, prawda? – pytam niewinnie.
Stacy rozpływa się w uśmiechu, odwracając do mnie z fotela pasażera.
– Konkurencja jest bezwzględna – stwierdza. – I kłamliwa.
– Pewnie.
Czuję, że wygrałam to starcie, chociaż niby normalnie rozmawiamy. Tyle że bardzo dobrze znam siedzącą przede mną dziewczynę, nawet jeśli długo się nie widziałyśmy. Zawsze musi komuś wbić szpilę, inaczej nie byłaby sobą. Zresztą słyszałam o niej wiele od Sophie w ciągu ostatnich lat. To nadal wredna suka jakich mało.
– A co u ciebie? – mówi po chwili ciszy. Darren akurat staje na światłach. – Czemu wracasz? Wypędzili cię też z Denver?
– Stace – wtrąca mężczyzna, zerkając na nią z zaciśniętymi wargami.
– No przecież to był żart – odpiera lekko.
Darren przecina skrzyżowanie i skręca, a ja przywołuję kolejny sztuczny uśmiech.
– Nic się nie stało – kłamię gładko. – Wracam, bo w Denver nic mnie już nie trzyma, a nigdy nie lubiłam tego miasta.
– Dlaczego?
Wzruszam ramionami.
– Wolę bliskość oceanu, nie gór. Chociaż facetów mają tam milszych i przystojniejszych.
Czuję na sobie spojrzenie Darrena, które odwzajemniam bez skrępowania. Sam nalegał, żebym z nimi jechała, a ja nie mogę się powstrzymać od takich pstryczków.
– Czemu jakiegoś ze sobą nie przywiozłaś? – pyta.
No dobra, sama się prosiłam. Ale i tak jest dupkiem.
– Jakoś się nie złożyło.
Darren nie odpowiada, tylko patrzy na mnie ponownie w lusterku, jakby czekał, aż zapytam, czy on kogoś ma. Nie zamierzam jednak tego robić, tylko zwracam się znów do Stacy:
– A co u ciebie?
Ona też liczyła, że to usłyszy.
– Zaręczyłam się – oznajmia radośnie. – Biorę niedługo ślub. Przygotowuję wszystko i byłam właśnie obejrzeć dom w San Francisco, bo przenosimy się tam za rok, po zakończeniu budowy.
Robię sztucznie radosną minę, zastanawiając, kim jest ten nieszczęśnik.
– Kim jest ten szczęściarz? – pytam na głos.
– Will, prowadzi filię naszej firmy w San Francisco, wszedł w spółkę z moim ojcem kilka lat temu. Wesele organizujemy tutaj, bo on też jest z San Diego i ma tu rodzinę…
Przerywa jej dzwonek telefonu Darrena, który sięga po niego do uchwytu.
– Wybaczcie.
Odbiera, a ja wyjmuję swoją komórkę i zerkam na ekran. Dopiero wtedy orientuję się, że nie wyłączyłam trybu samolotowego. Kiedy naprawiam przeoczenie, widzę kilka SMS-ów od przyjaciółki, która chce wiedzieć, czy dotarłam na miejsce. Odpisuję szybko, od razu czując się nieco lepiej. Potem podnoszę wzrok, akurat by dostrzec, że Darren odsuwa telefon od ucha i patrzy na Stacy, zatrzymując się na kolejnych światłach.
– Lunch z Alexem?
– A nie możesz iść sam, a mnie odwieźć? – prosi dziewczyna. – Jestem zmęczona, a wy pewnie jak zwykle będziecie rozmawiać o interesach.
Darren spogląda na mnie.
– A ty jesteś głodna?
Nawet gdybym nie miała nic w ustach od tygodnia, nie zgodziłabym się na kolejną minutę w jego towarzystwie. Zwłaszcza że mam też złe przeczucia co do osoby, z którą rozmawia. Jeżeli serio to ten facet, o którym myślę, to za nic w świecie nie dam się zaciągnąć na lunch z nim.
– Nie, też jestem zmęczona – odpieram. – I zapaliło się zielone.
Ktoś za nami trąbi, a Darren rusza z piskiem opon, przykładając znów komórkę do ucha.
– Chciałem nam załatwić towarzystwo, ale dziewczyny są zmęczone, więc będę tylko ja – mówi. – Tak, Stace wróciła z San Francisco. – Rzuca mi spojrzenie w lusterku. – I mamy dodatkową pasażerkę, tyle że też bez sił. Jesteś więc skazany na mnie. Pewnie. Tam, gdzie zawsze.
Rozłącza się i odkłada telefon, a ja milczę przez resztę drogi, słuchając tylko dalszej opowieści Stacy na temat jej narzeczonego, który jest oczywiście bogaty, przystojny, wspaniały, niewiarygodny, fenomenalny, niezwykły… Powoli kończą jej się synonimy, więc zaczyna mówić o tym, jak będzie wyglądał ślub. Gdyby nie to, że nie cierpię tej dziewczyny, wszystko zrobiłoby na mnie wrażenie, bo ma zamiar wyprawić naprawdę huczne przyjęcie. Jestem pewna, że nie przesadza, gdy mówi o liczbie gości, dekoracjach, zespole, samej ceremonii, miesiącu miodowym i tak dalej.
– Brzmi genialnie – stwierdzam, po czym wskazuję Darrenowi stację paliw naprzeciwko bloku, bo widzę, że miejsca parkingowe są zajęte. – Możesz się tu zatrzymać i mnie wyrzucić? To tutaj.
Włącza kierunkowskaz i po chwili parkuje, a potem wysiada z auta. Łapię klamkę i staję na betonie, nim podchodzi, by otworzyć mi drzwi. Posyła mi wymowne spojrzenie, na co wzruszam ramionami. Lubię, gdy facet jest gentlemanem, ale akurat od Darrena czegoś takiego nie oczekuję.
– Dzięki za podwózkę – rzucam całkiem szczerze i spoglądam w jego niebieskie oczy. Są głębokie, z nieco ciemniejszymi obwódkami, co dopiero zauważam. – To miłe z waszej strony. Mogę zabrać moje rzeczy?
Otwiera bagażnik, a ja robię krok do przodu, by sięgnąć po walizkę, jednak Darren mnie wyprzedza. Nachyla się, wyjmuje ją i stawia sprawnie tuż obok moich nóg. Później znów patrzy w moją twarz.
– Na którym piętrze mieszka Sophie? Może po…
– W bloku jest winda – przerywam. – Serio, to miłe, Darren, i naprawdę dziękuję za pomoc, ale poradzę sobie.
Wkłada ręce do kieszeni, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– W ramach podziękowań możesz dać się zaprosić na drinka.
Parskam cicho.
– A nie boisz się ze mną umówić? Przecież jestem radioaktywna i żeruję na pieniądzach takich ładnych chłopców jak ty.
– Czyli jednak pamiętasz to głupie nastoletnie pieprzenie – mówi, drapiąc się po karku. – Słuchaj, to nie…
Kręcę głową.
– Dla was to była zabawa, dla mnie nie bardzo – znowu wchodzę mu w słowo, łapiąc rączkę walizki. – Także było miło, ale szczerze mówiąc, mam nadzieję, że więcej na siebie nie wpadniemy, bo pamiętliwa to akurat jestem bardzo. Cześć, Darren.
Ruszam w kierunku przejścia dla pieszych, ciągnąc z trudem walizkę, a on woła za mną:
– A jeśli chciałbym ci to wyjaśnić i jakoś wynagrodzić? Jeden wieczór, Amber.
Prycham i się nie zatrzymuję. Nie potrzebuję w życiu kolejnego aroganckiego palanta. Tacy faceci jak Reeves raczej się nie zmieniają. Mogę się założyć, że widzi we mnie jedynie tę samą naiwną dziewczynę, która wyjechała stąd sześć lat temu. Pewnie chce zrobić sobie ze mnie wyzwanie. To było zresztą popularne wśród chłopaków z Serry.
– Do zobaczenia, Amber! – dorzuca jeszcze, kiedy przechodzę już przez pasy.
Wzdycham.
Mój powrót może okazać się jeszcze bardziej kłopotliwy niż pozostanie w Denver.ROZDZIAŁ 2
Mieszkanie Sophie mieści się na trzecim piętrze i jest naprawdę małe. Tak serio-serio małe, bo kiedy wchodzę do środka, korzystając z zostawionych mi za kwiatkiem w korytarzu kluczy, właściwie od razu znajduję się w niewielkim salonie połączonym z mikroskopijną kuchnią. Po prawej widzę dwie pary drzwi – podejrzewam, że prowadzą do sypialni i łazienki.
Zostawiam walizkę przy komodzie obok wejścia, zrzucam buty i wysyłam Sophie wiadomość, że dotarłam na miejsce. Przyjaciółka musiała zostać dłużej w pracy, ale ma niedługo skończyć zmianę. Na razie pisze, żebym się rozgościła.
Przechodzę do saloniku i po chwili zapadam się w miękkiej, brązowej kanapie. Chyba dopiero teraz zaczynam odczuwać prawdziwe zmęczenie podróżą i ogólnie tym dniem. Nadal nie dociera do mnie, że wróciłam do San Diego. Może to się zmieni, kiedy przeniosę się już do własnego domu? Przez ostatnie sześć lat wynajmowała go pewna para, która ma jeszcze dziesięć dni na przeprowadzkę, bo nasza umowa kończy się dopiero trzydziestego pierwszego maja. Dałam im znać już na początku roku, że planuję powrót do miasta, więc będą musieli szukać nowego lokum, jednak jakoś wcześniej się do tego nie zabrali. Mimo wszystko byli naprawdę bezproblemowi, dlatego nie narzekam. Sophie pozwoliła mi zatrzymać się u siebie na ten czas. I jestem za to wdzięczna, ponieważ nie mogłabym zostać dłużej w Denver.
Wzdycham cicho, układając się wygodniej na poduchach. Przymykam powieki, by się zrelaksować. Poczekam na Soph, bo nie chcę się kręcić po mieszkaniu, kiedy jej nie ma. Ona pewnie zrobiłaby odwrotnie, zawsze jest pełna energii, no i nie uznaje żadnych ograniczeń. A że znamy się od dziecka, nie miałaby problemu z rządzeniem się w moim domu. Uśmiecham się na tę myśl. Wiem, że właśnie dzięki Sophie przeprowadzka nie będzie aż tak straszna i szczerze mówiąc, zdecydowałam się tu znów zamieszkać chyba głównie ze względu na przyjaciółkę. Od śmierci ciotki w Denver nie trzymało mnie nic oprócz pracy, z której musiałam ostatecznie odejść przez szefa dupka. Gdy Soph się o tym dowiedziała, zaczęła mnie namawiać na powrót tutaj…
Dzwonek do drzwi wyrywa mnie z zamyślenia i odpędza senność. Reaguję mechanicznie, podrywam się z kanapy i ruszam do wejścia, nim nawet to sobie uświadamiam. Po chwili zaglądam przez wizjer, marszcząc brwi. Na korytarzu nikogo nie ma.
Waham się kilka sekund, po czym uchylam drzwi i wyglądam ostrożnie na zewnątrz. Dopiero wtedy słyszę na schodach kroki, jakby ktoś czekał, aż otworzę, nim będzie mógł odejść. Jestem zaskoczona, choć jeszcze nie tak bardzo jak w momencie, kiedy dostrzegam leżące na wycieraczce czarne pudełko przewiązane żółtopomarańczową kokardą. Jest dość duże, a na wierzchu ma niewielką etykietę, na której widnieją dane Sophie. Przygryzam wargę, a później unoszę telefon, by zadzwonić do przyjaciółki i spytać, czy zabrać tę dziwną paczkę do mieszkania, ale Soph oczywiście nie odbiera. Rozłączam się, klnąc w myślach.
Patrzę na przesyłkę, a potem rozglądam się znów po korytarzu. W końcu wzdycham, łapię pudełko i wracam z nim do salonu. Ciekawość zwycięża, bo po sekundzie sprawdzam, czy zostały na nim zapisane jakieś dane nadawcy. Właściwie oprócz imienia i nazwiska Sophie niczego nie ma. Nawet adresu. To wzbudza we mnie jeszcze większe zainteresowanie. Może to jakiś prezent od wielbiciela, który nie wie, że Soph musiała dzisiaj zostać dłużej w pracy? W sumie osoba, która go zostawiła, upewniła się tylko, że ktoś otworzył, a nie kto to zrobił. Zresztą ja i Soph jesteśmy dość podobne, obie brunetki, choć ona nosi dłuższą fryzurę, włosy sięgają jej pasa, a mi za łopatki. Poza tym jest nieco wyższa niż ja. Z daleka można nas jednak pomylić tylko po krótkim zerknięciu.
Kładę paczkę na stolik kawowy, spoglądając jeszcze raz na wstążkę. Ma śliczny kolor, bursztynowy, mój ulubiony, który fajnie kontrastuje z czernią pudełka. Pudełka, w które wgapiam się kolejne pół godziny, siedząc na kanapie i czekając na Sophie. Inne myśli w sumie schodzą na dalszy plan, bo jestem zbyt zaabsorbowana zawartością tej przesyłki. Nie była ciężka, ale nie odważam się jej podnieść po raz kolejny, żeby przypadkiem niczego nie zniszczyć.
Po trzydziestu minutach słyszę dźwięk przekręcanego w zamku klucza, więc odwracam się do drzwi i obserwuję wchodzącą Sophie. Od razu posyła mi promienny uśmiech, a ja zrywam się z kanapy, by wpaść w jej objęcia. Przyjaciółka zamyka mnie w ramionach, przytulając tak mocno, że zaczyna mi brakować tchu.
– Ambieee – mówi z ekscytacją prosto do mojego ucha, używając głupiego zdrobnienia jeszcze z czasów dzieciństwa. Choć wolę je niż „Bambi”, jak zwracała się do mnie matka. – Naprawdę tu wreszcie jesteś. Witaj w domu i w ogóle.
Śmieję się cicho.
– I w ogóle.
Stoimy tak przez kilkanaście długich sekund, aż wreszcie Soph odsuwa się nieznacznie. Chce coś powiedzieć, jednak jej spojrzenie wędruje w kierunku stolika, a wtedy rozszerza oczy i wygląda na wystraszoną.
– O cholera – rzuca. – Czy ktoś widział, że to ty odbierasz tę przesyłkę?
– Nikogo nie było na korytarzu – odpieram. – A to coś złego? Miałam tego nie ruszać? Na górze jest twoje imię, więc…
Sophie kręci głową, po czym sięga po pudełko i rusza do sypialni. Obserwuję ją z zaskoczeniem, kiedy zostawia paczkę na łóżku, a potem związuje włosy i mówi przez ramię:
– Przebiorę się i pogadamy, dobra?
Przytakuję tylko i wracam na kanapę. Soph pojawia się po minucie, zajmuje miejsce obok, a później przyciąga mnie do siebie w kolejnym krótkim uścisku.
– Co jest w tej paczce? – pytam.
Wzdycha.
– Nie mogę o tym mówić, Amber. – Odsuwa się, przygryzając wargę. – Na pewno nikt nie widział, że to nie ja odbieram?
Wzruszam ramieniem.
– Nie wiem. Mówiłam ci, że nikogo nie widziałam.
– No tak. – Uśmiecha się krzywo. – Ale to nic ważnego, lepiej powiedz, jak minęła ci podróż.
– Żartujesz? Chcę wiedzieć, co jest w tej paczce. Masz jakiegoś wielbiciela? – Poruszam brwiami. – To jakiś romantyczny prezent? Albo zamówiłaś sobie jakieś sexy ciuchy i teraz nie chcesz, żebym się wystraszyła, że to na mój powrót?
Przyjaciółka zaczyna się śmiać.
– Nic z tego, serio, nie mogę o tym mówić – stwierdza. – No dalej, ty opowiadaj.
Próbuję wyciągnąć z niej cokolwiek przez kolejne pół godziny, jednak nie daję rady, co wydaje się jeszcze bardziej podejrzane. Soph i ja mówimy sobie o wszystkim. Nawet kiedy mieszkałyśmy tak daleko, zawsze jedna zdradzała drugiej każdą tajemnicę. Do diabła, ona potrafi się nawet pochwalić ze szczegółami ostatnią nocą, jaką spędziła z facetem, albo tym, że jej nowa zabawka w sypialni ma bardzo wytrzymałą baterię. Nie istnieje dla niej tabu, choć o niektórych rzeczach wolałabym nie słuchać. Natomiast ta paczka…
W końcu odpuszczam, ponieważ moje próby naprawdę niczego nie dają. Soph pozostaje nieugięta, jakby złożyła jakieś ślubowanie, że niczego nie wyjawi na temat głupiego kartonu, dlatego wreszcie pozwalam jej na zmianę tematu. Zamawiamy coś do jedzenia, a ja idę wziąć prysznic i przebrać się w coś wygodnego, po czym wracam na kanapę, która będzie mi służyć za łóżko przez kolejne dni. Jest naprawdę wygodna, więc nie będę narzekać.
– Reeves? – powtarza Sophie, gdy streszczam jej drogę z lotniska.
W samolocie nie działo się nic ciekawego.
– Taa. Jakiego muszę mieć pecha, żeby tuż po powrocie trafić akurat na niego? – Przewracam oczami i opieram się o ramię przyjaciółki, która zajmuje znów miejsce obok. – Jeszcze jego nawet bym w sumie przeżyła, nie zachowywał się aż tak źle, ale Stacy…
Przypominam sobie jej pytanie o pracę Soph i znowu rozgrzewa mnie od środka irytacja.
– Daj spokój, mówiłam ci, że jest jeszcze gorsza niż w liceum – rzuca przyjaciółka.
– Nadal trzymają się razem? – pytam. – Ona, Darren… Kyle i reszta?
– Nie wszyscy, kilka osób wyjechało albo stracili kontakt, z tego co zauważyłam. Ale Reevesowie i Alex Harland tak, do tego jeszcze doszedł Will, narzeczony Stacy, co tydzień inna dziewczyna Darrena, okazjonalnie Kyle. I Shawn, pamiętasz go?
Prycham pod nosem.
– Trudno zapomnieć ludzi, którzy chcieli zniszczyć mi życie – stwierdzam. – Ale Shawn? On przecież nie chodził z nimi do szkoły i zawsze trzymał się z daleka od takiego towarzystwa. Nawet jeśli to dupek i go nie cierpię, pozostawał mniej więcej neutralny.
– Cóż, teraz ma więcej kasy, więc nie trzyma się z daleka – odpiera Soph. – Często wpadają do klubu, w którym pracuję na pół etatu. To właśnie klub Shawna, niedawno go wykupił. Mówiłam ci, że dorobił się razem z Shepardami na tych swoich apkach, potem zaczął inwestować w różne przedsięwzięcia. Dlatego Złota Elita przyjęła go w swoje szeregi.
Uśmiecham się lekko. W liceum często nazywałyśmy tę grupkę właśnie Złotą Elitą, bo należały do niej najpopularniejsze i najbogatsze dzieciaki z Serry. Oczywiście my uważałyśmy to określenie za lekceważące, im się spodobało i nawet sami zaczęli tak o sobie mówić. Chyba rozpoczęłyśmy tym trend, ponieważ dużo osób wciąż mówi tak na obecnych uczniów i absolwentów tej szkoły.
– No to niech się ich trzyma – mówię. – A Reeves niech trzyma się z daleka. Nie wierzę, że serio sądził, że zgodzę się gdzieś z nim wyjść.
Sophie chichocze.
– A mnie to nie dziwi. Jesteś chyba jedyną dziewczyną w tym mieście, której jeszcze nie zaliczył.
Odsuwam się i spoglądam na nią spod uniesionych brwi.
– Jedyną? A ty?
Macha dłonią.
– Jedną z dwóch – przyznaje. – Ale mnie sobie odpuścił lata temu, kiedy skopałam go po jednej z sylwestrowych imprez. – Przewraca oczami. – Nie byłam aż tak pijana, żeby dać mu się przelecieć.
Śmieję się.
– Wcale mi go nie szkoda.
Rozlega się dzwonek do drzwi. Sophie idzie otworzyć i odbiera nasze jedzenie, flirtując z dostawcą, a później wraca do salonu i stawia na stoliku karton pizzy. Kontynuujemy rozmowę, przyjaciółka opowiada o swojej zmianie oraz awanturującej się klientce, której miała ochotę przyłożyć. Na szczęście wykazała się ogromnym opanowaniem, bo tego nie zrobiła.
Zjadamy pizzę, nadrabiając nieco czasu, w którym się nie widziałyśmy. Dzięki temu się rozluźniam i chyba naprawdę zaczynam lepiej czuć w tej całej sytuacji. Po prostu muszę przywyknąć, a Soph na pewno mi w tym pomoże. Na razie jednak przeprowadzka i podróż dają się we znaki, dlatego kiedy ziewam już po raz szósty, przyjaciółka lituje się nade mną i mówi, że czas się położyć.
Rozkładam więc kanapę, a Soph ubiera dla mnie świeżą pościel, w której po kilku minutach się zatapiam. I choć bałam się, że w innym łóżku i miejscu trudno mi będzie zasnąć, odpływam bardzo szybko, słysząc jeszcze, jak przyjaciółka szepcze do telefonu, że na pewno się zjawi, po czym zamyka drzwi do sypialni.
*
Następnego ranka z trudem zwlekam się z łóżka. Przez kilka sekund nawet rozważam odpuszczenie joggingu, bo w końcu przeprowadzki wykańczają i mam prawo odpocząć, jednak wreszcie udaje mi się przekonać samą siebie do tego, że ostatnio zbyt często sobie pobłażałam, dlatego ubieram się i ogarniam w łazience, a potem łapię zostawiony przez Sophie zapasowy pęk kluczy. Przyjaciółka już wyszła, słyszałam, jak rano szykowała się do pracy. Wspominała, że w tym tygodniu robi nadgodziny, więc będzie dość zajęta, ale mam się rozgościć. Gdy tylko wróci, nadrobimy kolejne dni.
Uśmiecham się na samą myśl, a później zbiegam po schodach i wydostaję się na zewnątrz. Wkładam słuchawki bezprzewodowe, żeby zagłuszyć choć trochę miejski gwar, włączam swoją playlistę do biegania, po czym ruszam w górę ulicy. Pogoda dopisuje, słońce mimo wczesnej godziny daje sporo ciepła, co uwielbiam. W dodatku mieszkanie Soph znajduje się niedaleko Balboa Park, do którego docieram po kilkunastu minutach. Wybieram prosty, stosunkowo krótki szlak w południowej części i pokonuję go w spokojnym tempie, chłonąc dobrze znane widoki.
Mój humor polepsza się z każdym kolejnym krokiem, bo przypominam sobie, jak przychodziłam tutaj z tatą, kiedy byłam młodsza. Pokazywał mi wszystkie atrakcje znajdujące się w parku, opowiadał związane z nimi historie. Uwielbiałam słuchać jego opowieści. A najbardziej lubiłam, gdy wybieraliśmy się na długi spacer jeszcze z mamą, nim odeszła do nowego faceta. Wtedy wszystko było proste, my byliśmy zwykłą, szczęśliwą rodziną, a nie tą, w której ciągle się kłócono, aż w końcu żona znalazła kochanka. Tatę to załamało, nawet nie wiedziałam jak bardzo, dopóki jeden wypadek nie zapoczątkował całej lawiny tragicznych zdarzeń.
Otrząsam się z tych myśli, bo zaczynają mi psuć humor. Miałam wspominać jedynie dobre rzeczy, dlatego wracam do momentów z tatą. Brakuje mi ich. Zanim matka wszystko spieprzyła, tata był naprawdę pogodnym facetem. Zawsze potrafił mnie rozśmieszyć, podnieść na duchu i zmotywować. Wierzył we mnie jak nikt inny.
Wzdycham cicho. Mój oddech jest już bardzo przyspieszony, zwalniam do marszu i kończę trasę w ten sposób, a potem ruszam ulicą do mieszkania Sophie spokojnym truchtem, czując kłucie w klatce piersiowej. Tęsknię za tatą. I wiem, że to miasto będzie mi o nim przypominać, ale sobie z tym poradzę. W końcu te wspomnienia są warte pielęgnowania, skoro dawały szczęście, nawet jeśli to zostało przerwane.
Docieram do małej piekarni niedaleko mieszkania Sophie, gdzie kupuję sobie coś na śniadanie. Jestem zmęczona i zgrzana, ale znów się uśmiecham, kiedy przypominam sobie, jak tata wstawał specjalnie wcześnie rano, żeby zdążyć przed szkołą zdobyć dla mnie ulubione bajgle albo muffinki, które znikały z okolicznej piekarni niemal minutę po otwarciu. Teraz mam w ręce podobną czekoladową muffinkę, jednak wiem, że nigdy żadna nie będzie smakować tak samo jak te przynoszone przez tatę, nawet jeżeli kupię je w tym samym lokalu.
Przystaję właśnie na pasach, bo świeci się czerwone, i jestem tylko kilkanaście kroków od bloku, w którym mieszka Soph, kiedy głośny klakson przerywa mi rozmyślania i sprawia, że podskakuję w miejscu. Spoglądam z irytacją w lewo, a gdy dostrzegam sportowy samochód Darrena ustawiony na pasie do skrętu, zaciskam zęby. Chyba nie przyjechał w tę okolicę specjalnie po to, żeby znowu rzucać te głupie propozycje, na które się nie zgodzę?
– Biegasz? – pyta, uchylając szybę.
Ma na nosie okulary przeciwsłoneczne, nie widzę jego oczu. Dostrzegam za to lekki uśmiech, w którym wykrzywia wargi.
– Nie, lunatykuję – odpieram z przekąsem.
Jak na złość światła się nie zmieniają, a dokoła nie ma innych ludzi, więc nie mogę udawać, że nie mówi do mnie.
– Trochę niebezpiecznie tak na ulicy, ale jak najbardziej szanuję to, że w czasie lunatykowania kupujesz słodycze.
Posyłam mu wymowne spojrzenie, a on zsuwa z nosa okulary.
– Zmieniłaś zdanie co do wyjścia na drinka?
– Serio przyjechałeś tutaj o to spytać? – Unoszę brwi.
– Mam spotkanie w okolicy, więc wybrałem się tędy, bo miałem nadzieję, że cię zobaczę. I widzisz? Udało się. To już znak z góry.
Wskazuję na sygnalizację.
– Znak z góry podpowiada, że masz już ruszać. Pa.
Darren śmieje się lekko, ale ktoś za nim trąbi, więc mężczyzna zakłada znów okulary i kiwa mi głową.
– Do zobaczenia, Amber.
Nie odpowiadam, bo rusza szybko przez skrzyżowanie, a ja zastanawiam się, dlaczego muszę mieć takiego pecha, że znowu przyczepił się do mnie facet pokroju Reevesa. Zawsze ich przyciągałam. Najpierw w liceum ten skurwiel Kyle, potem po wyjeździe jeden inny, ostatnio mój były szef. Nie wiem, co takiego w sobie mam, że zawsze zwracam uwagę tylko tych kolesi, którzy zamierzają mnie jedynie wykorzystać i zranić. Bo jestem pewna, że Darrenowi nie chodzi o nic poważnego.
Wzdycham, wspinam się na trzecie piętro i zamykam w mieszkaniu Sophie. Nieważne, czego chce ten facet, ja zamierzam skupić się na nowym starcie, którego nic ani nikt mi nie zepsuje.ROZDZIAŁ 5
Kiedy wracam do mieszkania Sophie, jest już trzecia w nocy. Przyjaciółki nie ma, a ja nie chcę jej na razie denerwować, dlatego nie piszę, co się wydarzyło. Może dam radę to jeszcze odkręcić, dlatego postanawiam, że nie zdradzę, jak wszystko się spieprzyło. To moja wina. Gdybym bardziej uważała i nie wpadła na tego gościa, nie poznałby, że nie jestem nią.
Wzdycham cicho, rzucając maskę na kanapę, a potem kieruję się do łazienki. Biorę szybki prysznic, przebieram się w piżamę, po czym rozkładam łóżko. Gdy przymykam powieki, widzę pod nimi mężczyznę ukrywającego twarz za czarnym materiałem, którego nie da się przejrzeć. To, że nie mam pojęcia, kim jest, działa na mnie w dziwny sposób. Kiedy mnie dotknął… coś poczułam. Pewnie udzielił mi się za bardzo klimat Possessed, zapragnęłam tej zabawy, jaką ludzie tam mają. Bo niby dlaczego miałabym być pobudzona przez krótki kontakt z nieznajomym facetem?
I to facetem, który może zniszczyć Sophie życie, a mnie groził. Przecież powiedział, że nikt nie wie, gdzie się znajduję, więc nie powinnam go szantażować. To była groźba, tak? Nie mam pojęcia, kim jest ten koleś, jednak lepiej chyba zakładać, że mógłby mnie skrzywdzić, niż zawierzyć w to, co Sophie mówiła o jego zasadach. Wspominała w końcu, że on nie pozwala na żaden kontakt z pracownikami, a sam mnie dotknął. Co prawda przeprosił, no ale to zrobił.
Przewracam się na bok, nie mogąc przestać myśleć o tym mężczyźnie. O jego intensywnym spojrzeniu, tym niskim, nieznoszącym sprzeciwu głosie, ciepłych palcach zaciśniętych na moim nadgarstku. Zapachu, który dotarł do mojego nosa. Dopiero teraz, gdy się nieco uspokajam, zaczynam przypominać sobie też więcej szczegółów. Idealnie czarny garnitur, który mu zniszczyłam. Czarną koszulę pod spodem. Nie potrafię tylko powiedzieć, jaki kolor miały jego włosy. Zasłonił je materiałem czy były widoczne?
Marszczę brwi. Męczy mnie to, że nie pamiętam. Nie wiem czemu, przecież to nieistotne. Powinnam skupić się na tym, w jaki sposób przekonać tego faceta do odpuszczenia Sophie. Przyjaciółka ma teraz zbyt wiele problemów, żebym dołożyła kolejny. Cholera, zastąpienie jej w pracy było głupim pomysłem. Mogłam przewidzieć, że to się źle skończy. Właśnie tak dopisuje mi szczęście.
Wiercę się na łóżku jeszcze jakiś czas, aż o piątej dostaję od Sophie SMS z pytaniem, czy wróciłam już do mieszkania.
Ja: Tak. Zaraz się kładę. Co u twojej mamy?
Soph: Śpi jak dziecko. Nie pamięta, co się stało. Zostanę z nią jeszcze dzisiaj.
Ja: Podrzucić ci potem jakieś ubrania?
Soph: Nie, dam radę. Już i tak mi bardzo pomagasz.
Soph: Dzięki, Amber.
Soph: Bo nie było żadnych problemów, tak?
Waham się przed bezpośrednim kłamstwem.
Ja: Dałam radę. A teraz padam na twarz. Do później. Pozdrów panią Banks, gdy się obudzi.
Soph: Jasna sprawa.