Poszukiwacze zaginionej wiedzy - ebook
Poszukiwacze zaginionej wiedzy - ebook
Nowe fakty i dowody wpływu pozaziemskich istot rozumnych na ziemską cywilizację.
Erich von Däniken na tropach zakazanej archeologii.
Erich von Däniken w legendarnym bestsellerze Wspomnienia z przyszłości wysunął szokującą tezę: technologie używane przed tysiącami lat przez naszych przodków zostały podarowane ludziom przez przedstawicieli cywilizacji pozaziemskich. Ci starożytni astronauci zostali uznani za bogów i dali początek religii wszystkim ziemskim kulturom.
Przez następnych 50 lat badań Erich von Däniken szukał nowych dowodów na wszystkich kontynentach i zadawał nowe pytania:
• Czy najstarsze teksty sumeryjskie opowiadają o lądowaniach statków kosmicznych?
• Kto zbudował tajemnicze systemy rur odkryte w Chinach?
• Czy w epoce lodowcowej istniała nanotechnologia?
• Czy prastare egipskie teksty zawierają informacje o manipulacjach genetycznych?
• Czy faraonowie dysponowali wysoko rozwiniętą techniką, porównywalną z dzisiejszą?
• Czy w piramidzie Cheopsa odkryto sekretne komory?
• Czy ludzkość zna pismo od kilkunastu tysięcy lat?
W Poszukiwaczach zaginionej wiedzy Erich von Däniken i inni słynni badacze zagadek przeszłości – m.in. Johannes i Peter Fiebag, Hartwig Hausdorf, Luc Bürgin, Walter-Jorg Langbein – prezentują kolejne zaskakujące świadectwa na to, że kiedyś naszą planetę odwiedziły obce istoty o zaawansowanej wiedzy. Przybysze z kosmosu pozostawili po sobie ślady, które dla oficjalnej archeologii są nierozwiązaną wciąż tajemnicą...
ERICH VON DÄNIKEN to najsłynniejszy kontrowersyjny badacz historii ludzkości i najwybitniejszy przedstawiciel paleoastronautyki. Jest najczęściej czytanym autorem literatury faktu na świecie. Jego książki przetłumaczono na 32 języki i wydano w 70 milionach egzemplarzy. Wiele z nich zostało sfilmowanych, m.in. Wspomnienia z przyszłości, legendarny bestseller, który doczekał się kontynuacji Bogowie nigdy nas nie opuścili.
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-241-6363-2 |
Rozmiar pliku: | 9,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powstaje nowa gałąź wiedzy. Jak to? Gdzie? Kiedy? Dlaczego? Wiosną 1968 roku ukazała się moja książka _Wspomnienia z przyszłości_. Przedstawiłem w niej pogląd, że wiele tysięcy lat temu, kiedy nasi praprzodkowie żyli jeszcze w epoce kamienia, naszą starą, dobrą planetę odwiedziły istoty pozaziemskie. Ludzie epoki kamiennej nie pojmowali, co się dzieje, i nabrali błędnego przekonania, że owi przybysze są bogami, chociaż – jak wszyscy wiemy – bogowie nie istnieją. Niemniej informacje o wizytach owych „bogów” odnajdujemy we wszystkich świętych księgach oraz w starożytnych pismach historycznych.
Moje _Wspomnienia z przyszłości_ wywołały przeogromny oddźwięk. Podniosła się też fala krytyki. Od maja do późnej jesieni 1968 roku tytuł ten zajmował pierwsze miejsce na wszystkich niemieckich listach bestsellerów. Książkę przełożono na 32 języki i rozpoczęła się ogólnoświatowa dyskusja.
Do 2003 roku napisałem kolejnych 27 książek, wszystkie na ten sam temat. Zapraszano mnie na wykłady, wygłaszałem je i wygłaszam nadal na niezliczonych wyższych uczelniach, w wyprzedanych do ostatniego miejsca salach oraz najrozmaitszych klubach, takich jak Lions Club, Ambassadoren, Kiwanis Club czy Rotary Club, jak też na forach wszelkich możliwych partii politycznych. Moja ogólnoświatowa działalność nie ustała do dzisiaj.
Ten niezwykle aktualny temat podchwycili inni autorzy, zajmowali się jego szczegółowymi aspektami, próbowali negować, uzupełniać, dostarczali nowych wspaniałych argumentów, powstało wiele prac zbiorowych, a eksperci z najróżniejszych dziedzin pisali własne książki poruszające kwestię, czy Ziemię rzeczywiście odwiedziły przed tysiącami lat istoty pozaziemskie. Ktokolwiek zajął się gruntownie tym tematem, dochodził do tego samego wniosku: nie jesteśmy sami we wszechświecie i w zamierzchłej przeszłości istoty pozaziemskie co najmniej raz odwiedziły Ziemię.
Potem, w roku 1971, amerykański prawnik doktor Gene Phillips założył Ancient Astronaut Society, zwaną w skrócie AAS, międzynarodową organizację pożytku publicznego, która w oderwaniu od naukowych dogmatów miała się zajmować palącym pytaniem: Czy mieliśmy gości z kosmosu? Organizowano liczne krajowe i międzynarodowe konferencje i w ciągu zaledwie kilku lat AAS liczyła już 10 000 członków. Pod egidą tej organizacji opublikowano pierwsze tomy antologii _Kosmiczne ślady_. Pierwotna AAS przekształciła się w Towarzystwo Archeologii, Astronautyki i SETI (Archaeology, Astronautics and SETI Research Association), które jest nowym AAS (SETI to skrót od Search for Extraterrestrial Intelligence, czyli Poszukiwanie Pozaziemskich Istot Rozumnych).
W Interlaken w Szwajcarii powstał specjalny park tematyczny poświęcony wyłącznie wielkim zagadkom naszego świata, tzw. Mystery Park. Ten jedyny w swoim rodzaju kompleks uczy odwiedzających, jak się dziwić. Wywołuje się tutaj u ludzi fascynujący dreszcz ciekawości. Obowiązuje pluralizm myśli, każda rozsądna możliwość jest godna rozważenia. Od chwili otwarcia pod koniec maja 2003 roku Mystery Park przyjmuje dziennie tysiące odwiedzających. Ogromny sukces Mystery Park w Interlaken stanowi widomy dowód dla wszystkich sceptyków i wątpiących, że zasygnalizowany w moich _Wspomnieniach z przyszłości_ temat nie stracił nic ze swojej atrakcyjności.
Nowe AAS wydaje co dwa miesiące własny magazyn zatytułowany „Legendary Times” (Legendarne czasy). W jego redagowanie zaangażowani są naukowcy i zapaleńcy ze wszystkich grup zawodowych. Prowadzą badania i piszą artykuły, które wszystkie bez wyjątku dotyczą jednego zasadniczego pytania: Co jest nie tak z tą naszą przeszłością?
Ta książka zawiera artykuły pióra autorów skupionych wokół AAS. To antologia, w której znajdziemy gorące tematy do dyskusji, z pewnością bardziej interesujące i inspirujące niż niejeden nudny wieczór spędzony przed telewizorem.
Z serdecznym pozdrowieniem
Erich von DänikenI. ZAGADKI ARCHEOLOGICZNE
WPROWADZENIE
O znaczeniu badań archeologicznych, astronautycznych i Seti
W całej historii ludzkości – poczynając od australopiteka aż po współczesnego Homo sapiens – ciekawość była siłą napędową naszej walki o wiedzę i zrozumienie otaczającego nas świata oraz źródeł naszego pochodzenia. Od czasów „Lucy”, praprzodka człowieka, chodzącej po Ziemi 3 000 000 lat temu, człowiek wynalazł rozliczne metody i stworzył podstawy pozyskiwania informacji i wiedzy.
Te podstawy porozmieszczaliśmy w osobnych „szufladach”, opatrzonych specjalnymi nazwami, takimi jak „fizyka”, „psychologia”, „edukacja”, „antropologia”, „archeologia”, „grafologia”, „matematyka” itd. Za tym wszystkim jednak stoi jedno i to samo – ciekawość. Człowiek chce wiedzieć i rozumieć. Większość z nas jednak raczej dość selektywnie odnosi się do tego, co chce wiedzieć i rozumieć. Ta skłonność sprawia, że każdy wybiera odmienną drogę poszukiwania wiedzy. Niestety, odmienność naszych zainteresowań zbyt często robi z nas przeciwników. Dlatego idee, które nie pasują do aktualnych wzorców myślowych społeczeństwa, tak często bywają odrzucane; spotkało to np. Einsteina, gdy zaprezentował teorię względności. Nasz system edukacji warunkuje nas do zadowalania się aktualnymi faktami i aktualnym poziomem wiedzy. Jak słusznie zauważył kiedyś Einstein: „Liczba tych, którzy patrzą własnymi oczami i czują własnym sercem, jest niewielka”. Historia pokazuje, że niezdolność akceptowania nowych idei jest cechą równie wyrazistą, co ciekawość. Tylko wyjątkowy gatunek ludzi uczy się pozostać otwartym na dowody pokazujące, co jest możliwe, a co nie.
Pytanie: „Po co”?
Jedno z bardzo często zadawanych przez sceptyków pytań brzmi: „Po co istoty pozaziemskie miałyby sobie zadawać trud pokonywania miliardów lat świetlnych, żeby dotrzeć do innych planet?” Mogłaby na to paść taka odpowiedź: „A po co ludzie zadają sobie trud zdobycia Mount Everestu?” Po co robić coś, co pozornie nie daje żadnej „praktycznej” korzyści? Odpowiedź oczywiście brzmi: „Po to, żeby zobaczyć, czy potrafimy to zrobić”. Albo: „Po to, żeby zobaczyć, czy trawa po drugiej stronie góry jest bardziej zielona”. Ale odpowiedzią może być też coś innego niż tylko „ciekawość”, np.: „Po to, żeby odświeżyć zasoby”, „Żeby zdobyć nowe informacje”, „Żeby skomunikować się z innymi cywilizacjami”, „Żeby przetrwać jako gatunek”, „Żeby przeżyć przygodę”. Nie trzeba zbyt wielkiej wyobraźni, by znaleźć wiele tego rodzaju powodów uzasadniających chęć zobaczenia, co się znajduje „po drugiej stronie” wszechświata.
Studiując dzieje naszych dążeń do zdobycia wiedzy, stwierdzamy, że większość ludzkich pojęć okazywała się z początku fałszywa i wymagała zmiany albo przynajmniej korekty. A jednak wciąż jest tak, że wielu naukowców nie wykazuje żadnego zainteresowania nader interesującą hipotezą, czy w jakimś momencie dziejów na Ziemi nie złożyły wizyty żywe istoty z kosmosu, które gdzieś na jakiejś odległej planecie stworzyły cywilizację zdolną do podróży międzygwiezdnych. Naukowcy nadal wzdragają się przed uznaniem bodaj ewentualności takiej wizyty. Odrzucają mnóstwo historycznie udokumentowanych przypadków bezpośrednich spotkań ludzi z istotami, których zachowania dokładnie odpowiadają temu, czego spodziewalibyśmy się po przybyszach z innej planety. I nie podejmują też żadnych szczegółowych badań doniesień o takich obserwacjach, poczynionych przez inteligentne i wiarygodne osoby.
Stąd też wielkie uznanie należy się tym badaczom, którzy bardzo serio podeszli do tematu, zorganizowali się w ramach AAS i większą część życia spędzają na studiowaniu i analizowaniu faktów powiązanych z przedstawioną wyżej hipotezą. Publikacje badaczy paleo-SETI, z których najbardziej znany jest Erich von Däniken, zwróciły uwagę świata na to, że najprawdopodobniej wcale nie jesteśmy sami we wszechświecie. Doszło do tego, że nawet „środowiska naukowe” zaczynają w końcu przyznawać, iż przypuszczalnie istnieją cywilizacje pozaziemskie, z których wiele z pewnością znacznie wyprzedza nas w rozwoju.
Badacze z kręgu paleo-SETI wprowadzili do świadomości ludzi hipotezę o wizycie istot z kosmosu, która dotychczas miała znaczenie wyłącznie marginalne. Stawili opór – i nadal stawiają – wszystkim tym, którzy twierdzili, że wiedzą ze stuprocentową pewnością, iż hipoteza o kontaktach z cywilizacją pozaziemską jest całkowicie nieuzasadniona. Dlatego też jest niesłychanie ważne, aby badacze ci nadal zbierali i przedstawiali fakty, które dowodzą, że pozaziemskie istoty rozumne rzeczywiście istnieją i złożyły nam kiedyś wizytę.
profesor doktor Pasqual SchievellaHipoteza paleo-Seti: co to takiego?
Przez ostatnie dziesięciolecia badanie pozaziemskich ingerencji w przeszłość ludzkości systematycznie zyskiwało na znaczeniu. Wiązało się to i nadal wiąże z licznymi mocnymi i wciąż uzupełnianymi przesłankami, które w coraz większym stopniu zyskują rangę dowodów. Do grupy tych zdumiewających faktów zaliczają się znaleziska, sugerujące istnienie nanotechnologii w czasach przed epoką kamienia, albo obiekty z prekolumbijskich grobowców wyglądające jak samoloty, których wierne modele okazały się zdolne do lotu, charakteryzując się doskonałym zachowaniem w czasie startu i lądowania oraz zdumiewającą zdolnością do akrobacji powietrznych. Gigantyczne budowle rodzą pytanie o ich konstruktorów oraz o użyte do ich wzniesienia metody. Przekazy różnych religii mówią o boskich istotach z gwiazd, które przybyły na Ziemię, dokonywały manipulacji genetycznych i przekazywały naszym praprzodkom wiedzę wybiegającą daleko w przyszłość.
To zaskakujące, ale im głębiej wnikamy w tę materię, im intensywniej rozpatrujemy naszą dotychczasową wiedzę na ten temat, tym wyraźniej widzimy możliwość takich kontaktów, a mimo to reakcje środowisk naukowych nadal są bardzo powściągliwe. Dlaczego tak się dzieje?
Wydaje mi się, że problem w mniejszym stopniu polega na kwestii dowodów, ponieważ te – jeśli patrzeć na sprawę obiektywnie – od dawna już istnieją. Jest on bardziej kwestią o wiele głębiej sięgającej bariery społecznej, a może nawet psychospołecznej.
Po prostu brak jest gotowości zmierzenia się z czymś nowym, przeskoczenia samego siebie i spojrzenia na świat z zupełnie innej perspektywy. Tego rodzaju postawa nie jest zasadniczo niczym nowym. W dziejach nauki spotykamy ją na każdym kroku, czemu więc dzisiaj miałoby być nagle inaczej? Po prostu wygląda na to, że wiedzy (czy może pozornej wiedzy), jaką już raz z wielkim trudem i pokonując rozliczne przeszkody się zdobyło, broni się jak bezcennego skarbu i próbuje separować od wszelkich nowych zdobyczy. Jest to typowo ludzka cecha mająca korzenie przypuszczalnie jeszcze w okresie, kiedy jako gatunek oddawaliśmy się zbieractwu czy myślistwu.
W dosłownym sensie przełomowa hipoteza o ingerencji istot pozaziemskich potrzebuje widocznie dla siebie właściwej chwili, aby mogła pokonać poprzeczkę ustanowioną przez naukowy establishment dla „inaczej myślących”. Dlatego niezbędne jest bezustanne i uporczywe opowiadanie się za hipotezą paleo-SETI, zakładającą, że setki, tysiące, a może nawet i miliony lat temu Ziemię odwiedziły istoty z innej planety.
SETI oraz paleo-SETI
W zasadzie hipoteza paleo-SETI tkwi już w ludzkich umysłach od niepamiętnych czasów, z tą tylko różnicą, że dawniej uważano, iż te osobliwe istoty, które od czasu do czasu pojawiały się na Ziemi, dokonując swoich niezrozumiałych ingerencji, są bogami, niebiańskimi duchami, aniołami czy nawet demonami. Nie mając innej możliwości, interpretowano takie zjawiska w duchu religijnym.
Tymczasem osiągnęliśmy w toku rozwoju taki poziom technologiczny, który pozwala nam oczyścić tamte zjawiska z wszelkich mitologicznych ozdobników i odsłonić kryjący się pod nimi właściwy szkielet. Ku naszemu zaskoczeniu okazuje się wówczas, że szkielet ten wcale nie jest (jak wciąż twierdzi wielu tradycyjnych, konserwatywnych naukowców) „pustym pojęciem”, tylko składa się z jak najbardziej trwałej, „technicznej” właśnie materii. Innymi słowy: wiele wydarzeń z zamierzchłej przeszłości daje się łatwo i wygodnie wyjaśnić, bez konieczności stawiania dodatkowych hipotez, po przyjęciu prostego założenia, że kiedyś Ziemię odwiedziły istoty rozumne z głębin kosmosu i dostarczyły decydujących impulsów do rozwoju inteligencji człowieka. Całkowicie niezrozumiałe czynności i działania owych traktowanych jak bogowie istot musiały ówczesnym mieszkańcom Ziemi wydawać się magią, toteż nic dziwnego, że doświadczenia ze spotkania z tymi istotami, niekiedy osobiste, przyporządkowano sferze religii.
Mianem SETI określa się dzisiaj poszukiwania we wszechświecie rozumnych form życia z wykorzystaniem radioastronomii, paleo-SETI natomiast to tego samego rodzaju poszukiwania w naszej własnej przeszłości. Ponieważ wygląda na to, że wspomniane istoty rozumne dokonywały nader istotnych ingerencji w proces naszego rozwoju, można przyjąć założenie, iż możliwe jest odnalezienie świadomie bądź nieświadomie pozostawionych śladów tego rodzaju działań, a w przypadku idealnym wręcz definitywnego dowodu potwierdzającego słuszność hipotezy paleo-SETI.
AAS
Odnalezienie takiego właśnie dowodu jest zadaniem, jakie stawia sobie AAS, czyli Towarzystwo Badawcze Archeologii, Astronautyki i SETI. AAS w dzisiejszym kształcie wywodzi się od Ancient Astronaut Society, organizacji założonej w roku 1973 przez amerykańskiego prawnika doktora Gene’a Phillipsa. Zobaczył on kiedyś program telewizyjny poświęcony książce Ericha von Dänikena _Wspomnienia z przyszłości_. Tak później opisał to wydarzenie:
Pomysły, które Erich von Däniken podsuwał nauce, były nader logicznie skonstruowane. Także jego odpowiedzi na odwieczne pytania, takie jak np. powstanie religii czy początki życia, sprawiały wrażenie daleko bardziej rozsądnych niż modele przedstawiane przez niejednego naukowca.
Gene Phillips nawiązał kontakt z Erichem von Dänikenem i wspólnie omówili kwestię założenia towarzystwa badawczego. Jego zadaniem miało być udowodnienie postawionych przez Ericha von Dänikena tez, a mianowicie że mieliśmy już kiedyś kontakt z pozaziemskimi istotami rozumnymi oraz że ich wizyty na Ziemi oraz ingerencje w nasz rozwój pozostawiły rozliczne ślady w historii ludzkości.
Formuła tego nowego towarzystwa badawczego miała być otwarta i uniwersalna, niedająca się zdominować jakiejkolwiek obowiązującej doktrynie czy dogmatowi. Zainteresowani sprawą badacze i amatorzy z całego świata mieli dostać możliwość wypowiedzenia się na forum publicznym oraz wymiany poglądów z innymi, którzy myślą podobnie. Towarzystwo zrzeszające ludzi o otwartych umysłach przekształciło się ostatecznie w Towarzystwo Badawcze Archeologii, Astronautyki i SETI. Nazwę tę wybrano dlatego, że członkowie towarzystwa poświęcali się zarówno badaniom archeologicznym, jak i idei badań kosmicznych, a pojęcie SETI łączy ze sobą obydwie te dziedziny wiedzy.
Od roku 1973 AAS zebrała i przedstawiła opinii publicznej mnóstwo materiału dowodowego. W pasjonujących reportażach, przenikliwych analizach, na przykładzie modeli matematycznych i w toku wypraw badawczych do odległych zakątków Ziemi ludzie najróżniejszych zawodów i niemal wszystkich grup wiekowych i narodowości starali się zweryfikować i ostatecznie dowieść słuszności swojego przekonania, że mieliśmy kiedyś gości z kosmosu.
Pionierzy wiedzy
Na razie dysponujemy głównie dowodami pośrednimi, które jednak mimo wszystko robią wrażenie, kiedy spojrzeć na nie całościowo. Obecnie więc chodzi o to, by zainteresować tą tematyką jak najwięcej osób, zwracając ich uwagę na fakt, że możliwa była wizyta na naszej planecie istot rozumnych z kosmosu oraz że wiele obiektów i budowli historycznych można powiązać z tym wydarzeniem. Wówczas każdy będzie mógł na swój użytek ocenić, czy nadal zechce widzieć w danym obiekcie „tajemniczy obiekt kultu”, czy też może bardziej sensowna wyda mu się techniczna interpretacja.
Jak wiadomo, kropla drąży skałę, jestem więc przekonany, że zasada ta sprawdzi się również w odniesieniu do tej fascynującej tematyki. Dlatego też nie przestaniemy dzielić się naszymi odkryciami, chociaż wciąż (jeszcze) napotykamy u niektórych mur niezrozumienia. Tak samo było w przypadku wielu nowatorów w historii nauki, w końcu jednak prawda zawsze zwyciężała.
Osoby, które przynajmniej dopuszczają możliwość istnienia w przeszłości kontaktu z cywilizacjami pozaziemskimi, wyprzedzają – moim zdaniem – o kilka długości wszystkich tych, którzy tego nie akceptują. Oznacza to bowiem, że przełamały już ograniczenia dewocyjnej pseudonauki i – w moim najgłębszym przekonaniu – pewnego dnia będą tymi, którzy zostaną docenieni jako pionierzy nowego spojrzenia na świat. Pionierzy, którzy przetarli drogę do kontaktu z innymi cywilizacjami gwiezdnymi, cywilizacjami, których przedstawiciele odwiedzili już kiedyś naszą Ziemię.
doktor Johannes FiebagII. ZAGADKOWY EGIPT
Pobożne życzenia egiptologów
Siedemnastego września 2002 roku nadszedł wreszcie ten dzień. Oto zaserwowano światowej opinii publicznej program na żywo spod piramid. Chodziło o pokazanie trzech zasadniczych kwestii:
1. Marc Lehner, wielce ceniony egiptolog ze Stanów Zjednoczonych, miał zaprezentować swoje znaleziska z otoczenia Wielkiej Piramidy. Wszystkie wykopaliska miały dowodzić (rzekomo) jednego i tego samego: odkryto ślady robotników wznoszących piramidy, ich kuchni, sypialni, brygadzistów i inżynierów.
2. Zahi Hawass z Najwyższej Rady Starożytności w Kairze planował otwarcie zapieczętowanego od (rzekomo) 4500 lat sarkofagu, „najstarszego kamiennego sarkofagu, jaki wciąż jeszcze jest zapieczętowany”. To wszystko na oczach telewidzów.
3. Tenże Zahi Hawass miał „pokazać po raz pierwszy wnętrze piramidy”, a konkretnie znany od z górą 10 lat „szyb Gantenbrinka”. Tam – jak wmawiano widzom – po raz pierwszy (znowu po raz pierwszy!) zostanie wywiercony otwór w zagadkowych drzwiczkach na końcu szybu i po raz pierwszy (!) zostanie tam umieszczona kamera.
Jednym słowem, szalenie obiecujący program, koniecznie trzeba go było obejrzeć. Tak więc zacząłem oglądać i już wkrótce sam nie wiedziałem, czy mam rwać włosy z głowy, czy też wybuchnąć homeryckim śmiechem.
Na początek pojawiła się zwyczajowa zapowiedź programu wypełniona wywiadami i komentarzami. Dowiedzieliśmy się z nich, że złote mumie pochodzą „ze zdecydowanie wcześniejszego okresu” niż epoka Starego Państwa. Ponieważ Cheops, który (rzekomo) kazał wybudować Wielką Piramidę, żył w okresie Starego Państwa, to jego mumia nie mogła być złota. „Jeśli Arabowie rzeczywiście znaleźli jakąś mumię w sarkofagu Cheopsa, to na pewno nie była to mumia faraona”. Tyle komentarz. Nie może więc być mowy o tym, że mumia Cheopsa była złota?
Kilka minut później padło zdanie: „Według wierzeń egipskich złoto było czymś więcej niż tylko metalem. Uważano je za ciało bogów. Złoto chroniło nieprzemijalność mumii, było światłem boga słońca Ra, włożonym do grobu”. Więc w końcu jak? Złoto czy bez złota?
Potem dowiedzieliśmy się, że żaden z egipskich grobowców nie został zbudowany w tak przemyślany sposób i z takim nakładem sił i środków jak piramida Cheopsa. „Czy nie należy sądzić, że władca kazał zabezpieczyć dary grobowe w najbardziej przemyślny sposób, jaki zdolny był wykoncypować człowiek?” Sądzić można wszystko. Lecz „najbardziej przemyślny sposób” nie pasuje do poziomu wiedzy tamtych czasów. Ale o tym potem.
Michael Haase, młody, znany mi egiptolog, stwierdził, że „masywne systemy blokujące” wykluczają możliwość, aby za szybem Gantenbrinka znajdowała się komora. „Nie byłoby zresztą nawet jak się do niej dostać”. Haase sugeruje, że wąskie szyby we wnętrzu piramidy pełniły być może „funkcje logistyczne”, a więc ich istnienie wynikało „z potrzeb budowlanych”.
Nieco później pojawia się kolejne stwierdzenie Michaela Haasego, że cała budowla stanowiła „część gigantycznego systemu logistycznego”.
Po tych rozsądnych cytatach chciałoby się odetchnąć z ulgą. Za szybem Gantenbrinka nie może się nic znajdować, ponieważ systemy blokujące uniemożliwiają to, a poza tym sam szyb i tak jest zbyt wąski, a więc „nie można się nim przedostać”. Jednocześnie zaś cała budowla jest elementem gigantycznego systemu logistycznego. Czemu jednak sprytni budowniczy starożytnego Egiptu mieliby zakładać „systemy blokujące” na drzwiczki, za którymi w ogóle nic się nie znajduje?
Te wielokrotne zapewnienia – nie tylko ze strony Michaela Haasego – że przez wąski szyb nikt nie mógłby się przecisnąć, nie mówiąc już o przetransportowaniu sarkofagu czy skarbu, właśnie dlatego, że „nie można się nim przedostać”, a więc że nic nie może się też za nim znajdować, stanowiły niejako kropkę nad „i” w słowie „idiotyzm”. Załóżmy, że kalif Abdullah Al-Mamun – to ten, który włamał się do piramidy w 827 roku n.e. – wybiłby w piramidzie otwór w innym miejscu, niż to zrobił. Na wysokości 74. warstwy kamiennych bloków odnalazłby wejście i trafiłby na komorę. I oto okazałoby się, że z komory prowadzi w głąb piramidy niewielki, kwadratowy w przekroju otwór o boku 20 centymetrów. Późniejsi egiptolodzy także zauważają ten otwór i nazywają go „otworem dla duszy”, „korytarzem modelowym” czy nawet „szybem wentylacyjnym”. I pewnego pięknego dnia pojawia się Rudolf Gantenbrink i wpuszcza tam swój niewielki pojazd gąsienicowy, który dociera na 60 metrów w głąb piramidy. Tam zatrzymuje się, ponieważ dalszą drogę zagradza mu kamienny blok. Fachowcy o wąskich horyzontach stwierdzają, że ten nowo odkryty szyb w żaden sposób nie może prowadzić do komory, ponieważ „nie można się nim przedostać”.
Tymczasem jest przecież faktem, że – gdy patrzymy na ten szyb z góry – widzimy, że prowadzi do Komory Królowej. Cóż takiego nielogicznego w założeniu, że po drugiej stronie jest tak samo?
W czasie programu pokazano animację komputerową, by zademonstrować, że zarówno ten szyb, jak i każde pomieszczenie w piramidzie musiały być zaplanowane od samego początku. Fenomenalni architekci w czasach Cheopsa! Geniusze epoki kamienia i miedzi! Tyle że na końcu szybu Gantenbrinka nic nie może się znajdować (szybem „nie można się przedostać”). Zupełnie jakby pomieszczenie na jego końcu nie mogło zostać zaplanowane od początku, tak jak cała reszta budowli – ktokolwiek to zrobił.
Szyb Gantenbrinka. (fot. R. Gantenbrink)
Tak się składa, że istnieje nie tylko szyb Gantenbrinka na południowej ścianie Komory Królowej, lecz także szyb X w ścianie północnej. O tych samych wymiarach. Zdalnie sterowany pojazd wjechał już także do tego szybu i po 64 metrach napotkał taki sam blok zamykający, z takimi samymi miedzianymi okuciami, co w szybie południowym. I co na to poważany egiptolog Zahi Hawass, szef Najwyższej Rady Starożytności? „Wiemy już teraz, że szyby te zaplanowano później” (cytat za „Die Welt” z 24 września 2002 roku).
Kompletny obłęd! Przez szyby „nie można się przedostać”, ponieważ boki otworu mają tylko 20 centymetrów, za nimi nic się nie znajduje, a teraz w dodatku mają być „zaplanowane później”. Naprawdę super. W dodatku z „systemami blokującymi” dostęp do „niczego”, co jest za szybami. O święty Cheopsie, pomocy! Zahi Hawass, niezmordowanie biegający między Komorą Królowej a liczącym 4500 lat grobowcem, zapewnia publiczność telewizyjną na żywo: „Mamy przed sobą najstarszy zapieczętowany sarkofag, jaki kiedykolwiek znaleziono”. I dalej: „Na ten moment czekałem całe życie”. A to dlaczego? Przecież zapieczętowany sarkofag Sechemhet z Sakkary był chyba starszy? Wchodząc do komory grobowej, Zahi Hawass odcyfrował jeden z glifów, który podobno oznacza „znajomy króla”. W samej komorze grobowej brak jakichkolwiek inskrypcji. Mozolnie otworzono wieko sarkofagu. Nie podjęto żadnych środków ostrożności zabezpieczających przed grzybami i starożytnymi bakteriami. A w sarkofagu szkielet. Bez żadnych przedmiotów ofiarnych. Biedny „znajomy króla”.
Mamy niby przed sobą nie wiadomo jak cenny sarkofag, rzekomo po raz pierwszy otwierany, i to pod okiem kamer, a w środku szkielet. W zapieczętowanych sarkofagach znajdują się zazwyczaj mumie. Szczególnie jeśli miały być w nich pochowane osoby tak bliskie dworu faraona jak w tym przypadku.
Na koniec do szybu Gantenbrinka ma wjechać zdalnie sterowany robot. Czekam na to z niecierpliwością, chociaż dobrze wiem, co nas czeka: kolejne oszustwo. Hawass: „Po raz pierwszy wykorzystujemy w tym celu zaawansowanego technicznie robota”. Nieco później prowadząca pyta: „Czy ktokolwiek wcześniej tam zaglądał?” Zahi Hawass: „Nie”.
Wielkie nieba! Rudolf Gantenbrink wykorzystał w tejże piramidzie zaawansowanego technicznie robota już 10 lat wcześniej, a ta pokazówka też była przygotowywana od miesięcy. Na kilka tygodni przed programem robot „National Geographic” ćwiczył poruszanie się po szybie oraz wywiercił otwór w drzwiczkach na końcu. Przypuszczam, że dawno już wprowadzono tam kamerę i cały zespół łącznie z jego szefem Zahi Hawassem dobrze wiedział, co się za nimi znajduje. Oczywiście doskonale rozumiem, że telewizja chciała różnymi metodami wprowadzić do programu napięcie – ale czy koniecznie należało w tym celu posłużyć się kłamstwem?
Po co zresztą te wszystkie wcześniejsze ćwiczenia? Robot Gantenbrinka już 10 lat wcześniej odkrył niewielki trójkątny ubytek u dołu tajemniczych drzwiczek. Dawno temu można było wsunąć tam endoskop. Lekarze robią coś takiego każdego dnia. Ale nie – Gantenbrinka trzeba było wyłączyć ze sprawy, nie dowierzano, że dochowa tajemnicy. Niesłusznie zresztą.
Po co zresztą jakaś tajemnica? Zdaniem egiptologów Wielka Piramida nie kryje już przecież żadnych tajemnic! Wszystko podobno ewoluowało w naturalnym trybie, a budowę zlecił Cheops. Po co zatem ta cała tajemniczość? Gdyby Zahi Hawass grał w otwarte karty, całe to przedstawienie nie byłoby do niczego potrzebne. Co tu ukrywać? Już przed wieloma laty słyszałem, że trzeba brać pod uwagę uczucia współczesnych Egipcjan, ponieważ bardzo łatwo urazić ich narodową dumę.
Ale to przecież audycja z super-Egipcjaninem Zahi Hawassem w roli głównej. Wielokrotnie składał on przed kamerą solenne zapewnienia: „Tak więc mogę ogłosić światu, że piramidę wybudowali Egipcjanie”. Po co zatem ta cała tajemniczość?
W egiptologii uznaje się za bezsporny fakt, że budowniczym Wielkiej Piramidy jest Cheops (2551–2528 p.n.e.). Co tak naprawdę przemawia przeciwko Cheopsowi?
Starożytny historyk Herodot (484–425 p.n.e.) pisze, że opowiadano mu, jakoby tę budowlę wzniósł tyran imieniem Chufu (= Cheops). Imię Cheopsa rzeczywiście znajduje się na Liście Królów z Abydos. Poza tym przed 120 laty w najwyższej z komór odciążeniowych (nad Komorą Królowej) odkryto kamienną belkę z narysowanym farbą znakiem oznaczającym imię „Cheops”. Poza tym wokół piramidy Cheopsa roi się od innych grobowców. Wraz z piekarniami, (rzekomymi) sypialniami itd., itd.
Co przemawia przeciwko Cheopsowi?
Wszyscy starożytni historycy (poza Herodotem), którzy odwiedzili Egipt 2000 lat temu i wcześniej, nic nie słyszeli o Cheopsie jako budowniczym Wielkiej Piramidy, a nawet zaprzeczają, że jest jego autorstwa. Pliniusz Starszy (23–79 n.e.) przytacza nazwiska filozofów, którzy już przed nim pisali o Wielkiej Piramidzie, i zauważa sucho: „Żaden z nich jednak nie zna imienia jej prawdziwego budowniczego”.
Także historycy arabscy nie znają żadnego Cheopsa. Al-Makrizi (1364–1442) pisze, że Wielką Piramidę zbudowano jeszcze przed potopem. Budowniczym miał być władca o imieniu „Saurid”, ten sam, którego Hebrajczycy zwali „Henochem”, a Grecy „Hermesem”. Także najznamienitszy historyk arabski Al Massudi (895–956) wymienia Saurida/Henocha jako budowniczego. Arabski badacz i podróżnik Ibn Battuta (1304–1377) zarzeka się, że Saurid zbudował Wielką Piramidę przed potopem, „aby nie zaginęły nauki i nie przepadły dzieła sztuki”.
Inny arabski historyk Ibn’ Abd Al-Hakam (zm. ok. 871 roku) doskonale precyzuje panujące wówczas przekonania: „Piramida mogła być zbudowana tylko przed potopem, ponieważ gdyby została zbudowana później, Arabowie by o tym wiedzieli”. Znakomity argument.
A co z Listą Królów? Nie podaje ona żadnych dat panowania faraonów Starego Państwa. Skąd zatem znamy lata panowania Cheopsa? Dzięki rekonstrukcjom archeologii. Na Liście Królów nie ma ani jednego glifu, który by informował, że Cheops jest budowniczym największej budowli ludzkości. Natomiast przy imionach innych władców znaleźć można wzmianki o ich osiągnięciach.
A inskrypcja wykonana pędzlem w komorze odciążeniowej?
Zahi Hawass pokazał ją światu. Przed kamerą powiedział, że mamy tu do czynienia z graffiti budowniczych piramidy. „O, tutaj jest kartusz z imieniem Cheopsa”. Czyżby? Hawass wskazał czerwoną inskrypcję (wcześniej miała był podobno czarna) i tak ją skomentował: „Łożysko jako «ch», pisklę jako «u», żmija jako «f» i znowu «u», czyli razem Chufu (Cheops)”. Tyle tylko, że „łożysko” nie jest żadnym łożyskiem, „pisklę” nie jest pisklęciem, a drugie „u” ma z pierwszym tyle wspólnego, co mrówkojad z indyjską świątynią. Poza tym inskrypcja wcale nie kryła się częściowo pod następną kamienną belką, co zawsze przytaczano jako koronny dowód na jej prawdziwość.
A skoro już graffiti budowniczych piramid: dlaczego tylko to jedno?
Tak się składa, że właśnie Zahi Hawass i Marc Lehner nie szczędzili wysiłku, by wyjaśnić widzom, jak niesłychanie precyzyjnie budowniczowie piramid organizowali sobie pracę. Istniały liczne konkurujące ze sobą grupy. Firmy rodzinne i nadzorcy. Ale akurat ten jeden z setek tysięcy pracujących przy budowie pozostawił znaczki zrobione pędzlem w komorze odciążeniowej. Jakie to smutne.
Ale są jeszcze grobowce wokół Wielkiej Piramidy. Piekarnie, sypialnie itd.
Równie dobrze mogłyby dowodzić czegoś przeciwnego, niż usiłują wmówić swoim studentom Zahi Hawass i Marc Lehner. Gdyby Wielka Piraimda istniała już przed Cheopsem, to w sposób oczywisty mogłaby stać się miejscem pielgrzymek, podobnie jak Fatima czy Jerozolima. Piekarnie i masarnie, spichlerze na ziarno i silosy na odpadki nie pochodzą od budowniczych piramid, tylko służyły pielgrzymom. A już te rewelacje o „salach sypialnych” były naprawdę żałosne! Prostokątne wgłębienia w podłożu miały być koniecznie „salami sypialnymi”. Tymczasem one nawet nie miały płaskiego podłoża, a w obrębie ogrodzenia widniały dodatkowe, sztucznie wykonane wzniesienia.
Pobożni Żydzi od niepamiętnych czasów wypatrują Mesjasza. Gdzie to wydarzenie ma mieć miejsce? Przy wschodniej bramie Jerozolimy. Dlatego roi się tam od grobów ze wszystkich epok, każdy bowiem chciał być obecny w tym miejscu w momencie powrotu. Czy z Wielką Piramidą było tak samo?
W dodatku w piramidzie tej brakuje na ścianach i w komorach jakichkolwiek inskrypcji, które wskazywałyby na Cheopsa jako autora tego fenomenalnego osiągnięcia. W tej kwestii panuje kompletna anonimowość. Moim zdaniem są dwa możliwe powody takiego stanu rzeczy. Albo piramida nie jest dziełem Cheopsa albo Cheops kazał usunąć wszelkie inskrypcje. A „budowniczowie piramidy” byli jego gorliwymi pomocnikami. „Znajomy króla” – odczytał Zahi Hawass. Tylko znajomy czy pomocnik w oszustwie?
No i na koniec – rzecz najważniejsza – co mam przeciwko Cheopsowi? W zasadzie nic. Mam jednak zastrzeżenia do głupich twierdzeń egiptologów, że w czasach Cheopsa właśnie skończyła się epoka kamienia, bo oto – o cudzie! – natychmiast pojawiają się geniusze organizacji z wyrafinowanymi planami najfenomenalniejszej budowli świata z komorami, szybami, systemami zabezpieczeń i w ciągu 20 lat stawiają Wielką Piramidę. Nie mówiąc już o rozplanowaniu prac, rampach, świątyniach, niemal „6 kilometrów podziemnych korytarzy” (Zahi Hawass) i wszystkich innych dodatkach. Bynajmniej nie umniejszam osiągnięć człowieka, zwłaszcza jeśli idzie o religie (ideologie są tym samym). Każde jednak osiągnięcie budowlane wymagało znakomitego zaplanowania i ogromnego doświadczenia.
Ani jednego, ani drugiego w czasach Cheopsa, którego wmawiają nam egiptolodzy, jeszcze nie było.
A co tak naprawdę znajduje się na końcu szybu? Teraz już mamy do czynienia z dwoma szybami! Moim zdaniem są tam komory, z których przechodzi się do dalszych pomieszczeń. I jeszcze coś: jeśli za kamiennymi blokami przedzielającymi szyby miałyby się odnaleźć rzeczy niemające z Cheopsem nic wspólnego, nigdy w życiu nikt nam ich nie pokaże. Założymy się?
Erich von DänikenPiramida Cheopsa
Sekretne komory odkryte już dawno temu?
Od dziesięcioleci naukowcy i badacze amatorzy spierają się w kwestii, czy piramida Cheopsa rzeczywiście jest już całkowicie zbadana, jak podają to najróżniejsze podręczniki. A może monumentalna budowla kryje jeszcze w swoim wnętrzu sekretne, nikomu nieznane komory? Co znajduje się za tajemniczymi drugimi drzwiczkami południowego szybu odchodzącego z Komory Królowej i odkrytego w 2002 roku? I dlaczego do dziś osoby odpowiedzialne blokują podjęcie stosownych badań?
Nową falę poruszenia wzbudza właśnie w kręgach ekspertów nieoczekiwana wiadomość, że być może ta będąca przedmiotem sporów komora została już odkryta dawno temu. Tak przynajmniej twierdził w połowie XX wieku amerykański archeolog John Ora Kinnaman (1877–1961). W czasie wykładu wygłoszonego w 1955 roku na forum jednego z towarzystw masońskich w Karolinie Północnej wspomniał on mimochodem, że wraz z renomowanym egiptologiem Williamem Flindersem Petriem natrafił na tajne wejście do piramidy Cheopsa.
Według Kinnamana nieznany dotąd otwór znajduje się w południowej ścianie piramidy. W leżących za nim komorach badacze znaleźli – jak twierdzą – prastare zapiski z Atlantydy. Wynika z nich podobno jednoznacznie, że piramida została wzniesiona ponad 45 000 lat temu. Lecz nie dość na tym: Kinnaman wraz z Petriem mieli też podobno widzieć na własne oczy „aparaturę antygrawitacyjną”.
Na pytanie, dlaczego te sensacyjne odkrycia nie zostały opublikowane, Kinnaman odrzekł, iż razem z Petriem doszli do przekonania, że ludzkość nie dojrzała jeszcze do przyjęcia tego rodzaju informacji. „Obaj złożyliśmy przysięgę, że nie ogłosimy tego za naszego życia”.
Wielka galeria we wnętrzu piramidy Cheopsa. Czy w piramidzie znajduje się jeszcze nieodkryta podziemna komora?
Trzeba przyznać, że cała ta historia brzmi bardziej nawet niż fantastycznie. W jaki sposób np. Flinders Petrie i John Kinnaman mieliby tak szybko odczytać liczące 45 000 lat teksty, które z pewnością nie były pisane pismem egipskim? W jaki sposób dwóch egiptologów byłoby w stanie poznać, że ma do czynienia z „aparaturą antygrawitacyjną”? Czyżby więc tanie science fiction? Można by tak przyjąć, gdyby nie reputacja zawodowa Kinnamana. Bo Amerykanin cieszył się w kręgach fachowców wielką estymą. Jako wiceprezes Society of the Study of the Apocrypha oraz Victoria Institute of Great Britain, redaktor pięciu różnych periodyków fachowych i naczelny redaktor znanego pisma „American Antiquarian” oraz „Oriental Journal” cieszył się nieskazitelną opinią.
Tuż przed śmiercią John Kinnaman powołał do życia nazwaną swoim imieniem organizację. Na czele Kinnaman Foundation for Biblical and Archaeological Research stoi dzisiaj Albert J. McDonald, stanowisko dyrektora do spraw badań piastuje Stephen Mehler. Od 1994 roku Mehler zajmuje się opracowywaniem spuścizny po Kinnamanie. Wśród niezliczonych papierów znajduje się też taśma z nagraniem wspomnianego na wstępie wykładu. Dla Mehlera była to też dobra okazja, by poprosić żyjących jeszcze naukowców o ich wspomnienia o Kinnamanie, ponieważ, jak stwierdził, „dziwnym trafem w pismach Petriego nie ma ani jednej wzmianki o Kinnamanie. Istnieje natomiast sporo powiązań pośrednich. I tak np. Petrie, podobnie jak Kinnaman, należał do loży masońskiej. Poza tym obaj byli w tym samym czasie członkami tych samych towarzystw naukowych”.
Być może już niedługo dowiemy się, które z twierdzeń Johna Kinnamana da się podtrzymać. W październiku 1997 roku Mehler poinformował bowiem wydawców amerykańskiego magazynu „Atlantis Rising” o znalezieniu w spuściźnie Kinnamana notatki z dokładnym opisem południowego wejścia do Wielkiej Piramidy. Archeolog podobno sporządził ją na pięć miesięcy przed śmiercią. Fundacja Kinnamana zbiera teraz pieniądze, aby na miejscu zweryfikować te dane. Jesteśmy ciekawi wyników.
Luc BürginHerodot, Al-Kaisi i płaskowyż piramid
Mija mniej więcej 2500 lat od czasu, kiedy grecki historyk Herodot złożył wizytę w piramidach w Gizie. Po zebraniu wszystkich wiarygodnych, w jego mniemaniu, informacji na temat „jak” i „dlaczego” tego cudu starożytnego świata, ciekaw wszystkiego uczony podsumował: „Zatem 10 lat wymagała budowa tej drogi i podziemnych komór grobowych na owym wzgórzu, na którym stoją piramidy; te komory kazał sobie wybudować jako grobowce (…). A na budowie samej piramidy upłynął czasokres 20 lat”. Imię budowniczego oraz czas trwania budowy od dawna już zostały zaakceptowane w szerokich kręgach egiptologów i archeologów. Za nie do przyjęcia natomiast uznano informacje o rozległym systemie podziemnych komór w Gizie, zwłaszcza iż Herodot sam przyznawał, że nie widział ich na własne oczy. Jak to się można pomylić…
Drugiego marca 1999 roku 30 000 000 Amerykanów mogło się naocznie przekonać w czasie nadawanego na żywo programu, że pod piaskami pustyni na płaskowyżu w Gizie naprawdę znajduje się system szybów o nieznanym obecnie zasięgu. Od głębokiego na około 7,6 metra wejścia przy rampie prowadzącej do Wielkiej Piramidy krytykowany często doktor Zahi Hawass, odpowiedzialny za kompleks piramid w Gizie, poprowadził ekipę tunelem, który z jednej strony dochodzi aż pod Sfinksa, a z drugiej do piramidy Cheopsa (poziom 1).
Zdjęcie przedstawiające wejście do korytarzy „szybu wodnego” poniżej Wielkiej Piramidy. (fot. Nigel Skinner-Simpson)
„Szyb wodny” zawdzięcza swoją nazwę znajdującej się na głębokości 30 metrów komorze, która przypuszczalnie od zawsze wypełniona była krystalicznie czystą wodą. Do tej najwyraźniej niedokończonej komory (Hawass mówi o niej „jama”) można się przedostać z komory, która leży nad nią (poziom 2), i w której znajdują się liczne nisze z granitowymi sarkofagami. W jednej z pustych nisz natrafiono na kolejny szyb, prowadzący do korytarza. Po wydobyciu gruzu i odpompowaniu wody ekipa odkryła sześć wykutych w skale pomieszczeń, w których oprócz dwóch granitowych sarkofagów znaleziono kości i wyroby gliniane z około 500 roku p.n.e. Ponieważ sam Herodot mówił o niejako równoczesnym powstawaniu podziemnych i nadziemnych budowli w Gizie w czasach Cheopsa, to te szczątki z pewnością musiały się tam znaleźć później.
Komora grobowa Cheopsa?
Na najniższym poziomie (25–30 metrów) w pomieszczeniu o gładkich ścianach znaleziono resztki czterech filarów; pośrodku stał kolejny granitowy sarkofag. W momencie odkrycia jego wieko było już częściowo odsunięte. Zdaniem doktora Hawassa pomieszczenie to jest właśnie opisywaną przez Herodota komorą grobową Cheopsa, Herodot bowiem pisał, że sarkofag władcy otacza woda. Żadnych doczesnych szczątków jednak nie znaleziono. Na dnie sarkofagu zidentyfikowano egipską inskrypcję „pr”, która znaczy mniej więcej tyle, co „dom”. Doktor Hawass łączy ją z tytułem „dom Ozyrysa, władcy świata podziemnego”, jak w starożytności nazywano płaskowyż w Gizie, zwłaszcza że odnaleziono też następną komorę, która zdaniem Hawassa może być symbolicznym grobowcem boga Ozyrysa.
A jeśli jednak „pr” nie odnosi się do „domu Ozyrysa”? W księdze _Chitat_, zbiorze pism arabskiego historiografa Muhammada Al-Makriziego (1364–1442) czytamy, że Wielką Piramidę nazywano Abu Hirmis, „Dom Hermesa”. Także w _Chitat_ jest mowa o podziemnych komorach. Żaden uczony jednak nie chce o tym słyszeć. Od lekarza o imieniu Al-Kaisi dowiadujemy się o komorach, w których piętrzą się niezliczone zmumifikowane ciała. Relacjonował on, że okrywające je całuny całkiem sczerniały i miejscami wystawały spod nich ciała wyglądające jak wysuszona skóra. Tak opisywał on wygląd mumii: „Ich ciała są podobne do naszych, lecz nie są wysokiego wzrostu”.
Poczekajmy zatem, co jeszcze wyjdzie na jaw, ponieważ w najniższej warstwie odkryto kolejny szyb wiodący w dół. Według dotychczasowych informacji sięga on na głębokość zaledwie 6 metrów i kończy się kolejną komorą grobową. Ponieważ szyb jest bardzo wąski, spuszczono do środka na linie tylko drobnego chłopczyka. Powrócił, przynosząc kilka obiektów, które można datować na co najmniej 1550 rok p.n.e.
Thomas Fuss