- W empik go
Potęga nadziei - ebook
Potęga nadziei - ebook
Pierwsza z dwóch części sagi Francine Rivers przedstawia trudne relacje pomiędzy kilkoma kolejnymi pokoleniami matek i córek.
Na początku dwudziestego wieku pełna temperamentu Marta Schneider opuszcza Szwajcarię w poszukiwaniu lepszego życia, zdeterminowana spełnić nadzieje swojej matki. Jej bogata w doświadczenia podróż prowadzi ją przez Europę do Kanady, gdzie poznaje przystojnego Nicklasa Walterta. Nie była jednak w pełni przygotowana ani do poświęceń, jakie musi ponieść, ani do małżeństwa czy macierzyństwa, kiedy dociera na pustynne tereny Kanady, a następnie na obszary suchych kalifornijskich dolin, by zajmować się rodziną.
Nadzieją Marty jest zapewnić dzieciom lepsze życie, ale doświadczenie nauczyło ją, że szansę przetrwania mają najsilniejsi. Jej trudna miłość, często jest źle odbierana, szczególnie przez starszą córkę Hildemarę Rose, która zabiega o akceptację matki. Pośród dramatu drugiej wojny światowej Hildie przeżywa swoją wielką miłość i sama zakłada rodzinę. Lecz nieoczekiwane i tragiczne wydarzenia zmuszają matkę i córkę do stawienia czoła swoim ułomnościom i pogłębiającą się, dzielącą je przepaścią, któragrozi rozłąką na zawsze.
Francine Rivers, jest autorką bestsellera Potęga miłości, która została uznana za klasykę literatury chrześcijańskiej i przez niemal dziesięć lat zajmuje miejsce na liście bestsellerów. Francine opublikowała ponad 20 powieści z motywem chrześcijańskim (wszystkie należą do grupy bestsellerów). Jej powieści chrześcijańskie były wielokrotnie nagradzane. W marcu 2010 roku Francine została uznana za najlepiej sprzedającą się pisarkę na liście New York Timesa, kiedy to Potęga nadziei zadebiutowała na 12 miejscu listy bestsellerów.
Książki Francine zostały przetłumaczone na dwadzieścia różnych języków i w wielu krajach, takich jak Niemcy, Holandia, czy Południowa Afryka, uznane są za bestsellery.
Francine i jej mąż Rick mieszkają w Północnej Kalifornii. Pisarstwo przybliża ją do Boga,a przez swoją pracę może wyrażać uwielbienie dla Jezusa za to wszystko, co On czyni w jej życiu.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-66051-03-4 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
Steffisburg, Szwajcaria 1901
Marta lubiła niedziele. Był to jedyny dzień w tygodniu, kiedy Papa zamykał zakład krawiecki, a Mama odpoczywała. Odświętnie ubrana rodzina udawała się razem do kościoła: Mama i Papa szli przodem, za nimi podążał starszy brat Marty – Hermann, a Marta wraz ze swoją młodszą siostrą Elise zamykały z tyłu rodzinny korowód. Po drodze dołączały do nich inne rodziny. Marta bacznie wypatrywała swojej najlepszej przyjaciółki Rosie Gilgan, która zbiegała ze zbocza, by przyłączyć się i maszerować dalej razem z nimi do staroromańskiego kościoła z łukowymi sklepieniami i białą wieżą zegarową.
Dzisiaj Marta siedziała ze spuszczoną głową. Najchętniej uciekłaby i ukryła się pośród sosnowych i olchowych drzew. W czasie gdy mieszkańcy miasteczka zbierali się licznie na nabożeństwie, Marta usiadłaby na swoim ulubionym, przewróconym drzewie i zapytałaby Boga, dlaczego Papa tak bardzo ją gnębi i najwyraźniej robi wszystko, aby cierpiała. Tego dnia nie skarżyłaby się na swój los, gdyby Papa kazał jej zostać w domu i pracować w zakładzie, nie wychylając przez cały tydzień nosa z domu, chociaż pewnie potrzebowałaby więcej czasu na to, by sińce z jej ciała zniknęły zupełnie.
Mimo że ślady pobicia przez Papę były widoczne, ten nalegał, aby w komplecie uczestniczyli w nabożeństwie. Włożyła więc na głowę zrobiony na drutach kapelusz i opuściła podbródek, mając nadzieję, że nikt niczego nie zauważy. Nie po raz pierwszy nosiła na ciele znamiona jego gniewu. Kiedy ludzie zbliżali się do niej, Marta naciągała na twarz wełniany szal lub odwracała się.
Kiedy dotarli do placu kościelnego, Papa puścił przodem Mamę razem z Elise i Hermannem, a Martę złapał mocno za ramię i szepnął jej do ucha:
– Będziesz siedziała z tyłu.
– Ale ludzie będą chcieli wiedzieć, dlaczego…
– Więc powiem im prawdę. Zostałaś ukarana za buntowanie się. – Ścisnął jej rękę jeszcze boleśniej, lecz nie wydobyła z siebie ani krzty jęku. – Trzymaj głowę spuszczoną. Nikt nie chce patrzeć na twoją obrzydliwą twarz!
Po tych słowach Papa puścił ją i wszedł do środka.
Starając się opanować łzy, Marta weszła do kościoła samotnie i udała się do ostatniego rzędu krzeseł z wysokim, prostym oparciem. Widziała, jak Papa dosiada się do Mamy. Kiedy odwrócił się, Marta natychmiast spuściła podbródek, by za moment, gdy Papa usadawiał się na swoim miejscu, podnieść głowę do góry. Jej młodsza siostra Elise też obróciła się przez ramię, z twarzą bladą i spiętą, co wcale nie pasowało do tak małego dziecka... Mama pochyliła się nad nią, szepcąc jej coś do ucha, po czym Elise obróciła się do przodu. Hermann siedział pomiędzy Mamą i Papą, obracając głowę to w prawo, to w lewo. Bez wątpienia rozglądał się za swoimi przyjaciółmi, by kiedy tylko skończy się nabożeństwo, zniknąć gdzieś w tłumie.
Rosie minęła ją i usiadła z przodu. Gilganowie mieli ośmioro dzieci i zajmowali cały rząd. Rosie zerknęła w stronę rodziców Marty, a potem do tyłu. Marta schowała się za siedzącym przed nią panem Beckerem. Poczekała skulona przez chwilę i wyjrzała znowu zza jego pleców.
Szepty ucichły, kiedy ksiądz podszedł do kazalnicy. Rozpoczął nabożeństwo modlitwą. Razem ze zgromadzeniem Marta głośno powtarzała modlitwę wyznawania grzechów i usłyszała zapewnienie księdza, że Bóg jest miłosierny i przebacza. W czasie wyznania wiary i odczytywania fragmentu Pisma Świętego myśli Marty odleciały jak płatki śniegu na wietrze, wirujące nad alpejskimi łąkami Steffisburga. Wyobraziła sobie, jak rozpościera swoje ramiona niczym skrzydła, pozwalając białym płatkom wznosić ją i nieść tam, gdzie chciał zabrać ją Bóg.
– Ciekawe, gdzie by to mogło być? – zastanawiała się.
Głos księdza przybierał na sile, kiedy zwiastował Słowo Boże. Zawsze mówił to samo, ale starał się używać innych słów, innych przykładów z Biblii. Starajcie się usilniej. Wiara bez uczynków jest martwa. Nie spoczywajcie na laurach. Ci, którzy odwracają się od Boga, przeznaczeni są do piekła.
Czy Bóg jest podobny do Papy, zawsze niezadowolony, choćby nie wiem, jak bardzo się starała? Papa wierzył w Boga, ale czy kiedykolwiek okazał jej miłosierdzie? A jeśli Papa wierzył, że Bóg stworzył każdego człowieka, jakie więc prawo miał do tego, by utyskiwać na to, że jest za wysoka, za szczupła, że ma zbyt białą cerę i wielkie stopy oraz ręce? Ojciec przeklinał ją, ponieważ zdała egzaminy i w porównaniu z nią Hermann wypadał na nieuka!
Próbowała się bronić. Powinna była jednak milczeć...
– Hermann nie przykładał się do nauki! Wolał łazić po górach niż odrabiać zadania!
Papa podszedł do niej. Mama stanęła między nimi, ale on gwałtownie ją odsunął.
– Ty myślisz, że możesz odzywać się do mnie w ten sposób?
Marta podniosła rękę, by się bronić, ale to nic nie pomogło.
– Johann, przestań! – krzyknęła Mama. Wciąż trzymając Martę za rękę, Papa odwrócił się do Mamy.
– Ty mi nie mów, co mam robić…
– Papo, ile razy mamy nadstawiać drugi policzek?
W Marcie aż wrzało do czerwoności, kiedy ojciec groził Mamie. Wtedy robił użytek ze swojej pięści. Odepchnął ją raptownie i nachylił nad nią swoje ciało.
– Sama mnie do tego zmusiła! Słyszałaś ją! Żaden ojciec nie może tolerować bezczelności we własnym domu!
Marta nie wiedziała nawet, że zemdlała, dopóki nie poczuła, że Mama odgarnia jej włosy z twarzy.
– Spokojnie, Marto. Elise przyniesie mokrą chusteczkę.
Marta słyszała, że Elise płacze.
– Papa poszedł do grabarza. Przez jakiś czas go nie będzie.
Mama wzięła od Elise zwilżoną chustkę. Marta, głęboko oddychając, wysysała wilgoć z chusteczki, gdy Mama przecierała jej popękane usta.
– Nie powinnaś prowokować ojca.
– A więc to moja wina…
– Nie powiedziałam tego.
– Zdaję egzaminy w szkole na najwyższą ocenę i jestem za to karcona! A gdzie jest Hermann!? Pewnie włóczy się po górach!
Mama objęła dłońmi jej policzki.
– Musisz przebaczyć ojcu. Poniosło go. Nie wie, co robi.
Mama zawsze go broniła, tak jak Papa zawsze bronił Hermanna. Jej nie bronił nikt…
Przebaczaj – powtarzała Mama. – Siedemdziesiąt i siedem razy. Przebaczaj.
Marta skrzywiła się, kiedy ksiądz mówił o Bogu Ojcu. Wolała, aby Bóg był bardziej podobny do Mamy. Kiedy nabożeństwo dobiegło końca, Marta czekała, aż Papa skinie, by dołączyła do reszty rodziny. Ze spuszczoną głową podeszła do Elise.
– Johann Schneider! Papa odwrócił się, słysząc głos pana Gilgana. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie na przywitanie i zaczęli rozmawiać. Hermann wykorzystał tę okazję i pobiegł do swoich przyjaciół wybierających się na wycieczkę w góry. Mama wzięła Elise za rękę i podeszła do pani Gilgan.
– Gdzie byłaś przez cały tydzień? – zapytała subtelnie Rosie. Marta odwróciła się, a Rosie ciężko westchnęła.
– Oj, Marto – jęknęła ze współczuciem. – Co, znowu? O co poszło tym razem?
– Szkoła…
– Przecież zdałaś egzaminy!
– Ale Hermann nie zdał.
– To niesprawiedliwe.
Marta wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się smutno.
– Ale on nie da sobie tego powiedzieć.
Rosie nie była w stanie tego zrozumieć. Jej ojciec uwielbiał ją. Adorował każde swoje dziecko. Pracowali wszyscy razem, prowadząc Hotel Edelweiss, nawzajem się we wszystkim zachęcając i wspierając. Żartowali razem, wykorzystując dobre poczucie humoru, ale nigdy nie wyśmiewali siebie ani sobie nie ubliżali. Jeśli któreś z nich przeżywało trudności, pozostali otaczali go miłością i pomagali mu.
Czasami Marta zazdrościła swojej przyjaciółce. Każdy członek rodziny Gilganów ukończył szkołę. Chłopcy służyli przez dwa lata w szwajcarskiej armii, a następnie studiowali na uniwersytecie w Bernie lub w Zurichu. Rosie i jej siostry nauczyły się sztuki kulinarnej i prowadzenia dużego gospodarstwa domowego, które było w stanie przyjąć i obsłużyć nawet trzydziestu klientów. Rosie posługiwała się francuskim, angielskim i włoskim. Gdyby miała większe aspiracje, ojciec nigdy nie odmówiłby jej możliwości kształcenia się tylko dlatego, że była dziewczyną. Razem z chłopcami posłałby ją na uniwersytet.
– Już dość nachodziłaś się do szkoły – oświadczył Papa, kiedy wrócił od grabarza. – Jesteś wystarczająco dorosła, by wziąć na siebie ciężar utrzymania finansowego.
Błaganie o jeszcze jeden rok nauki w szkole nie przyniosło rezultatu. Oczy Marty wypełniły się łzami.
– Papa stwierdził, że wystarczy, iż umiem czytać, pisać i trochę liczyć.
– Ale ty masz dopiero dwanaście lat i jeśli ktokolwiek z naszej klasy powinien iść na uniwersytet, to właśnie ty!
– Nie mam co marzyć o uniwersytecie. Papa powiedział, że wystarczy mi szkoła.
– Ale dlaczego?
– Papa mówi, że zbyt wiele edukacji przewraca dziewczętom w głowie!
Mówiąc to, miał na myśli ambicje Marty. Przejawiała tyle zapału do wiedzy! Spodziewała się, że zdobywając ją, mogłaby mieć więcej możliwości decydowania o tym, co zrobić ze swoim życiem. Papa natomiast mówił, że wiedza nadyma i że Marta powinna pozostać tam, gdzie jest jej miejsce.
Rosie złapała Martę za rękę.
– Być może zmieni zdanie i pozwoli ci wrócić do szkoły. Jestem pewna, że Pan Scholz będzie chciał z nim o tym porozmawiać.
– Być może Pan Scholz spróbuje porozmawiać z ojcem, ale on nie będzie go słuchał. Kiedy coś postanowi, nawet lawina nie jest w stanie go ruszyć. Nic dobrego z tego nie wyjdzie, Rosie.
– Więc co będziesz robiła?
– Papa chce mnie posłać do pracy.
– Marta! – ryczący krzyk ojca natychmiast poderwał Martę z miejsca. Gestem niezadowolenia dał jej do zrozumienia, że ma już przyjść. Rosie wciąż trzymała ją za rękę, kiedy dołączały do swoich rodzin. Pani Gilgan przyglądała się Marcie.
– Co ci się stało na twarzy? – zapytała zaniepokojona i rzuciła gniewne spojrzenie na Papę. Odpowiedział jej przenikliwym wzrokiem.
– Spadła ze schodów… – Papa popatrzył na Martę, jakby chciał ją ostrzec. – Zawsze była niezdarna. Zobacz tylko, jakie ma wielkie stopy i dłonie.
Pani Gilgan mrugnęła swoimi ciemnymi oczami.
– Wyrośnie z tego.
Jej mąż chwycił ją pod ramię i odeszli. Mama podała rękę Marcie.
– Chodźmy do domu, Elise jest zziębnięta.
Elise przytuliła się do Mamy, nie rozglądając się dookoła. Rosie przytuliła Martę i wyszeptała:
– Poproszę mojego Papę, żeby cię zatrudnił u nas!
Marta nie odważyłaby się nawet marzyć o tym, by ojciec się na to zgodził. Wiedział, ile radości sprawiłaby jej praca u Gilganów.
Tego popołudnia Papa wyszedł z domu i wrócił dopiero wieczorem. Śmierdziało od niego piwem i najwyraźniej był bardzo z siebie zadowolony.
– Marta! – Uderzył ręką w stół. – Znalazłem dla ciebie pracę! Będziesz pracowała w piekarni u pana Beckera. Musisz tam być przed czwartą rano!
Trzy popołudnia w tygodniu miała pracować u Zimmerów. Doktor uważał, że jego żona powinna trochę odpocząć od swojego niesfornego niemowlaka.
– A pani Fuchs mówi, że może cię zatrudnić przy doglądaniu pasieki. Robi się coraz chłodniej i wkrótce trzeba będzie zbierać miód. Będziesz pracowała nocami tak długo, jak tylko będzie cię potrzebowała.
Ojciec siedział oparty na krześle.
– A dwa razy w tygodniu pójdziesz do Hotelu Edelweiss – ojciec obserwował wyraz jej twarzy. – I nie myśl sobie, że będziesz tam piła herbatę ze swoją małą przyjaciółką. Będziesz tam chodziła po to, by zarabiać. Zrozumiałaś?
– Tak, Papo… – Marta klasnęła w ręce, starając się powstrzymać przed wyrażeniem radości.
– I nie proś już nikogo o nic. Pan Becker będzie płacił nam chlebem, a pani Fuchs miodem w sezonie. Jeśli chodzi o innych, to będą ustalać wynagrodzenie ze mną, a nie z tobą.
Martę oblała fala gorąca, przetaczając się przez szyję aż po twarz, rozpalając policzki niczym lawa.
– A ja nic nie dostanę, Papo? Zupełnie nic?
– Dostaniesz dach nad głową i jedzenie na talerzu. Będziesz miała się w co ubrać… Tak długo, jak mieszkasz w moim domu, cokolwiek robisz legalnie, należy do mnie – odwrócił głowę.
– Anno – zawołał do mamy. – Skończyłaś już szyć tę sukienkę dla pani Keller?
– Jeszcze nie, ale prawie kończę.
Marszcząc ze złości brwi, krzyknął ponownie:
– Ona oczekuje, że dostarczymy ją do końca tygodnia. Jeśli nie będzie gotowa w terminie, przeniesie swój interes do innego krawca! – szarpnął mocno głową. – Idź, pomóż matce!
Marta usiadła obok matki przy kominku. Mama miała przy sobie skrzynkę z kolorowymi nićmi i czarną włóczkę do haftowania, rozwiniętą na kolanach. Kaszlała impulsywnie do chusteczki, zwijając ją i chowając do kieszeni fartucha. Po chwili znowu zabierała się za szycie. Bladość jej twarzy i cienie pod oczami nie były w stanie ukryć faktu, że nie jest z nią dobrze. Mama miała słabe płuca. Tego dnia jej usta przybrały sinawy odcień.
– Pomóż lepiej swojej siostrze. Dzisiaj znowu boli ją głowa.
Elise spędziła cały dzień przy robótce, marszcząc brwi w bolesnym skupieniu nad każdym pojedynczym ściegiem. Marta pomagała jej, dopóki nie wrócił Papa. Jedną rzeczą, którą Elise potrafiła robić doskonale, było obszywanie. Bardziej wysublimowaną pracę, taką jak haftowanie, pozostawiała Mamie i Marcie. Elise tak samo jak Hermann zmagała się z nauką w szkole, ale z całkiem innych powodów. Mając dziesięć lat, ledwo czytała i pisała. Jednak jej braki w intelekcie i błyskotliwości uchodziły uwadze wszystkich z powodu jej wyjątkowej i subtelnej urody. Największą przyjemnością Mamy każdego poranka było rozczesywanie jej długich do pasa, jasnych blond włosów i zaplatanie z nich warkocza. Miała gładką alabastrową cerę i duże, błękitne, anielskie oczy. Papa niczego od niej nie wymagał, za to szczycił się jej urodą, zachowując się czasami tak, jakby posiadał w domu bezcenne dzieło sztuki.
Marta martwiła się o swoją siostrę. Papa mógł mieć rację co do konkurentów, ale nie rozumiał głęboko zakorzenionych lęków, jakie przeżywała Elise. Była desperacko zależna od Mamy i reagowała histerią, gdy Papa wpadał w szał, choć nigdy w życiu nie podniósłby na nią ręki w gniewie. Papa zapuszczał oko na mężczyzn dla Elise, którzy mieliby pieniądze i pozycję.
Marta co noc modliła się, aby Bóg pobłogosławił jej siostrę, dając jej męża, który by ją kochał, szanował i chronił, i był na tyle bogaty, aby wynająć służbę do takich prac jak gotowanie, sprzątanie i wychowywanie dzieci! Elise nigdy nie byłaby w stanie wziąć na siebie takich obowiązków.
Marta podniosła stołek i postawiła go obok krzesła Mamy.
– Pani Keller zawsze chce mieć zrobione rzeczy na wczoraj – odezwała się do Mamy.
– Jest dobrą klientką. – Mama położyła fragment haftowanej spódnicy na kolanach Marty, aby razem dokończyły pracę.
– Dobrą… to nie jest właściwe słowo, Mamo. Ta kobieta jest tyranem.
– To przecież nic złego wiedzieć, czego się chce.
– Pod warunkiem, że jest się gotowym za to płacić – zawrzała Marta ze złości.
Tak, Papa prosił panią Keller, by zapłaciła za dodatkową pracę, lecz pani Keller odmówiła. Gdyby Papa nalegał, pani Keller zdenerwowałaby się „na takie traktowanie” i zagroziła mu, że przeniesie swój interes do kogoś bardziej ceniącego jej „hojność”. Wypomniała Papie, że zamawia aż sześć sukienek rocznie i powinien jej być wdzięczny za współpracę w tych trudnych czasach. Papa przeprosił ją wylewnie, a następnie zgodził się na kwotę, jaką zaproponował mu pan Keller za garnitury, które dla niego uszył. Papa często musiał czekać, nawet sześć miesięcy, na choćby część zapłaty. Nic dziwnego, że Kellerowie byli bogaci. Lgnęli do swoich pieniędzy jak muchy do miodu.
– Na miejscu Papy zażądałabym zaliczki przed rozpoczęciem pracy, a reszty w momencie, gdy ubranie opuści zakład krawiecki.
Mama śmiała się z niej.
– Skąd tyle pasji w dwunastoletniej dziewczynce?
Marta zastanawiała się, jak Mama zdąży na czas z haftem na spódnicy. Nawlekła na igłę różową nitkę i zabrała się do wyszywania kwiatów.
– Papa wynajął mnie do pracy, Mamo…
– Wiem kochanie – westchnęła Mama. Z kieszeni fartucha wyjęła znowu chusteczkę i przyłożyła do ust. Kiedy minął spazm, złapała głęboki oddech, po czym schowała chusteczkę do fartucha.
– Coraz gorzej kaszlesz, Mamo.
– Wiem. To się ciągnie od czasu, kiedy pracowałam w fabryce cygar. Jak nadejdzie lato, będzie lepiej.
Latem Mama siedziała i pracowała dużo na zewnątrz, a nie przy dymiącym piecu.
– Ten kaszel nigdy nie mija ci zupełnie. Powinnaś iść do lekarza.
Być może, kiedy Marta będzie pracowała dla pani Zimmer, porozmawia z doktorem… Może on będzie mógł pomóc Mamie.
– Nie martwmy się tym teraz. Pani Keller musi dostać swoją sukienkę na czas.
---
Marta szybko weszła w rytm swojej pracy. Wstawała, kiedy było jeszcze ciemno, ubierała się w mgnieniu oka i wychodziła do piekarni. Kiedy pani Becker otwierała jej drzwi, w pomieszczeniu pachniało już świeżo pieczonym chlebem. Marta wchodziła do kuchni i zabierała się za krojenie orzechów do tortu, podczas gdy pani Becker ucierała już ciasto czekoladowe.
– Dzisiaj robimy chleb imbirowy – oświadczył pan Becker, wyciągając z pieca długą rolę ciasta, którą ciął na kawałki.
– Marto, możesz maczać je w maśle i obtaczać w cynamonie z rodzynkami, a potem wkładać do puszek z aniołkami.
Marta pracowała pilnie, świadoma, że oboje Beckerowie bacznie ją obserwują. Pani Becker wylała ciemne ciasto czekoladowe do form i podała Marcie drewnianą łyżkę.
– Masz, wyliż ją do czysta!
Pan Becker roześmiał się.
– A, widzisz Fanny, jak dziewczyna potrafi się śmiać? Szybko się uczysz, Marto! – Pan Becker mrugnął do swojej żony. – Będziemy musieli nauczyć ją w tym roku robić ciasto bożonarodzeniowe.
– Tak, i pierniki… – Pani Becker mrugnęła do Marty.
Mama uwielbiała piernik… i marcepan. Pani Becker odebrała jej łyżkę i wrzuciła do zlewu.
– Nauczę cię też robić ciasteczka maślane. – Wyjęła na stolnicę masło, mąkę i cukier. – A jutro pokażę ci, jak robi się ciasteczka anyżkowe.
Kiedy rano otwarto piekarnię dla klientów, Pani Becker wręczyła Marcie dwa świeże bochenki chleba jako wynagrodzenie za pracę.
– Jesteś dobrą pracownicą.
Marta przekazała chleby Mamie i dostała miskę płatków. Po skończeniu obowiązków i wczesnym obiedzie udała się w drogę. Idąc do domu doktora, przechodziła obok szkoły.
Kiedy pani Zimmer otwierała jej drzwi, wyglądała rozpaczliwie.
– Masz, weź go! – Wręczyła Marcie krzyczące niemowlę i sięgnęła po swój szal. – Wybieram się w odwiedziny do przyjaciółki. – Odwróciła się na pięcie i wyszła, nie oglądając się za siebie.
Marta weszła do środka i szybko zamknęła za sobą drzwi, aby nikt nie usłyszał płaczu dziecka. Nosiła je, śpiewając mu hymny. Kiedy w ten sposób nie mogła uspokoić Edwarda, próbowała go kołysać. Sprawdziła mu pieluchę, aż w końcu zmartwiona postanowiła położyć go na kocu.
– Popłacz sobie…
Chłopak w końcu przestał płakać i obrócił się na brzuszek. Następnie znów położył się na plecach, zwinął się jak rogalik i zaczął sięgać rączkami do stóp. Marta roześmiała się.
– Ty po prostu potrzebowałeś trochę swobody, prawda?
Pozbierała rozrzucone zabawki i położyła je na kocu. Edward machał radośnie nóżkami i gaworzył, zadowolony z zabawy. Piszczał, machając pulchnymi rączkami.
– Sam po to sięgnij, nie dam ci tego... – Maluch zdołał wyciągnąć rączkę o kilka centymetrów i sięgnął po grzechotkę. Marta zaklaskała. – Brawo Edward!
Kiedy chłopak zmęczył się, Marta położyła go spać. Pani Zimmer przyszła po godzinie i wyglądała na całkiem zrelaksowaną. Zatrzymała się i nasłuchiwała z zatrwożeniem.
– Nic mu nie jest? – Podeszła do kołyski i wpatrywała się w śpiące dziecko. – Zasnął? Przecież on nigdy nie sypia po południu! Jak to zrobiłaś?
– Pozwoliłam mu pobawić się na kocu. Próbował się czołgać i zmęczył się.
Następnego dnia po południu Marta udała się do Hotelu Edelweiss, gdzie pani Gilgan zaangażowała ją do zmiany pościeli. Roztrzepując puchowe kołdry, układała je na brzegu łóżka, a brudną pościel zanosiła do pralni. Pani Gilgan pracowała razem z nią, komentując to, co usłyszała od gości.
– Oczywiście, znajdą się i tacy, którzy z niczego nie będą zadowoleni, choćbyś nie wiem co dla nich robiła… A niektórzy będą łamali sobie nogi, jeżdżąc na nartach…
Dwie starsze siostry Rosie pracowały przy baliach. W wielkich garach gotowały na piecu wodę na pranie. Martę bolały ręce od mieszania gotujących się prześcieradeł i poszewek, od ugniatania pościeli, ponownego mieszania ich i rozciągania fałd. Kristen, starsza z dziewcząt, zaczepiała prześcieradła na kij i wyciągała je, a potem składała i wykręcała. Formowała z nich skręcone, napięte liny i pozwalała, by woda z nich spływała z powrotem do balii. Następnie roztrzepywała tkaniny i płukała w wannie z czystą, gorącą wodą.
Płatki śniegu przyklejały się do okien, a z twarzy Marty spływał pot, który wycierała do rękawa.
Pani Gilgan weszła do pralni i wyciągnęła do Marty ręce: silne, spracowane, poczerwieniałe i zgrubiałe przez lata prania.
– Marta, pokaż ręce – pani Gilgan wzięła do sprawdzenia dłonie Marty, obejrzała jej palce i cmoknęła wymownie… – Pęcherze. Nie powinnam pozwolić ci tak ciężko pracować pierwszego dnia. A ty się na nic nie poskarżyłaś. Będą bolały cię ręce, tak że nie chwycisz do ręki igły.
– Ale do zrobienia mamy jeszcze cały stos pościeli.
Pani Gilgan położyła pięść na swoim biodrze i zaśmiała się.
– Tak… Właśnie dlatego mam córki!
Położyła rękę na ramieniu Marty.
– Idź na górę. Rosie za chwilkę powinna wrócić ze szkoły. Będzie chciała napić się z tobą herbaty, zanim pójdziesz do domu. A jeśli miałabyś trochę więcej czasu, będzie potrzebowała twojej pomocy z geografii.
Marta stwierdziła, że będzie jej bardzo miło.
Rosie wtargnęła z impetem do pokoju.
– Marta! Zapomniałam, że zaczęłaś dzisiaj u nas pracę! Cieszę się, że tu jesteś! Brakowało mi ciebie w szkole. Bez ciebie nie jest już tak samo. Nie ma kto odpowiadać na trudne pytania Pana Scholza.
– Twoja mama powiedziała mi, że potrzebujesz pomocy z geografii.
– Nie, nie teraz. Mam ci tyle do opowiedzenia. Chodźmy na spacer!
Marta wiedziała, że będzie musiała wysłuchać opowieści o ostatniej eskapadzie z Arikiem Brechtwaldem. Rosie podkochiwała się w nim, odkąd tamtego pamiętnego dnia wyciągnął ją z rzeki. Nietaktem byłoby przypominać, że to on był winny jej upadku. To on podpuścił ją, aby przeprawili się przez Zulg. Kiedy Rosie doszła do połowy, potknęła się na skale i ześlizgnęła z małego wodospadu. Arik ledwo zdołał ją podtrzymać. Potem wyciągnął ją z wody i wyniósł na brzeg. Od tamtej pory Arik jest dla Rosie rycerzem w błyszczącej zbroi.
Śnieg sypał delikatnie nad głowami, konkurując z bielą prześcieradeł nad Steffisburgiem. Dym wydobywający się z kominów kłębił się niczym upiorne smugi, rozpraszając się w mroźnym popołudniowym powietrzu. Kiedy Rosie wesoło trajkotała, Marta mozolnie wlokła się za nią. Białe zaspy pokrywały alpejskie łąki, które za kilka miesięcy z powrotem zrobią się zielone i upiększone różnokolorowymi kwitnącymi na czerwono, żółto i niebiesko kwiatami, kusząc i odżywiając pszczoły pani Fuchs. Rosie odgarnęła śnieg z przewróconego drzewa. Usiadły na nim, patrząc na położone w dole miasteczko Steffisburg i Hotel Edelweiss. Gdy dzień był pogodny, można było stąd dostrzec Schloss Thun i szarą taflę jeziora Thunersee. Tego dnia nisko zwisające chmury sprawiały, że słońce miało wygląd białej, niewyraźnej piłki, gotowej odbić się od gór nad Interlaken.
Z każdym oddechem z ust Marty wydobywała się para. W oczach zbierały jej się łzy, kiedy słuchała wynurzeń Rosie o Ariku. Jej przyjaciółkę nie obchodziło nic poza tym, czy Arik ją lubi, czy nie. Zaciskając mocno usta, Marta starała się nie okazać zazdrości. Być może Papa miał rację. Ona i Rosie mogą być przyjaciółkami, ale tylko do momentu, kiedy nie rozdzielą ich sytuacje życiowe. Marta pracowała teraz dla Gilganów. Nie była tą przyjaciółką, która przyszła, by wypić razem z nią herbatę czy usiąść i porozmawiać, kiedy pani Gilgan wyłożyła na srebrnym półmisku anyżowe ciasteczka i nalała gorącej czekolady do porcelanowych filiżanek. Wszystko miało się zmienić, a Marta nie potrafiła tego zaakceptować.
Teraz, kiedy Papa wypisał ją ze szkoły, będzie wykwalifikowana tylko do roli służącej lub opiekunki czyjegoś nieznośnego dziecka. Mogła też pomagać Mamie w szyciu, lecz Mama zarabiała bardzo mało, jeśli wziąć pod uwagę to, ile godzin spędzała nad projektami dla takich osób jak pani Keller, która oczekiwała niewiarygodnej dokładności za psie pieniądze. Mama nigdy nie widziała nawet franka. Papa trzymał wszystkie pieniądze i zawsze narzekał na to, jak mało mają, choć na piwo nigdy mu nie brakowało.
Rosie objęła Martę.
– Nie bądź taka smutna.
Marta podniosła się gwałtownie i odsunęła od niej.
– Pan Scholz nauczy mnie francuskiego! Mogłam uczyć się dalej łaciny! Gdybym znała choć o jeden język więcej, mogłabym znaleźć przyzwoitą pracę w jakimś porządnym sklepie w Interlaken. Nawet jeśli mój ojciec ma swoje sposoby na moje życie, to ja nie będę już więcej służącą!
Gdy te gorzkie słowa wypłynęły z jej ust, oblał ją wstyd. Jak mogła coś takiego powiedzieć przed Rosie?
– Jestem wdzięczna twoim rodzicom – zreflektowała się. – Twoja mama była dla mnie dzisiaj bardzo dobra.
– Kochają cię jak własną córkę…
– Ponieważ ty pokochałaś mnie jak siostrę!
– I nic tego nie zmieni, mimo że przestałaś już chodzić do szkoły. Ja też chętnie zrezygnowałabym. Wolałabym zostać w domu i pomagać mamie niż próbować pakować całą tę wiedzę do głowy.
– Oj Rosie... – Marta zakryła twarz. – Ja z kolei oddałabym wszystko, żeby zostać w szkole, przynajmniej do liceum.
– Oddałabym ci swoje książki.
– Teraz nie mam na to czasu. Papa ma inne plany.
Marta wpatrywała się w spowite chmurami góry, które wznosiły się wysoko niczym mury więzienne. Jej ojciec zamierzał trzymać ją w niewoli. Była silniejsza i zdrowsza niż Mama. Uczyła się szybciej niż Hermann czy Elise. Hermann pójdzie na uniwersytet. Elise wyjdzie za mąż. Marta będzie trzymana w domu. Poza tym, ktoś musi podołać tym obowiązkom, którym Mama nie potrafi.
– Muszę już iść do domu. Muszę pomóc Mamie.
Kiedy schodziły w dół zbocza, Rosie złapała Martę za rękę.
– Być może, kiedy Hermann pójdzie do liceum, twój ojciec pozwoli ci wrócić do szkoły…
– Hermann nie da rady. Nie ma głowy do książek. Ale przynajmniej następnym razem Papa nie obwini mnie za to.
2
Marta pracowała u Beckerów, Zimerów i Gilganów przez dwa lata. W zimie pracowała też u pani Fuchs, zadymiając pszczoły i doprowadzając je do otępienia, co pomagało w odbieraniu plastrów z uli. Następnie przygotowywała je do odwirowania miodu. Po wielu dniach trudnej i wyczerpującej pracy pani Fuchs wypłaciła jej wynagrodzenie w postaci dwóch słoików miodu. Kiedy Papa je zobaczył, wpadł w szał i rzucił jednym z nich o ścianę.
Przynajmniej Mama i Elise doceniały śniadanie w postaci świeżego chleba, który Marta przynosiła z piekarni; czasami dostawała też ciastka. Na Święta Bożego Narodzenia państwo Beckerowie dali jej ciasto marcepanowe i czekoladowe. Doktor Zimmer przychodził co kilka tygodni na wizyty do Mamy, chociaż Papa wolałby, gdyby do jego kieszeni wpadało kilka franków, a nie okłady i eliksiry, które doktor przynosił Mamie. Przez całą wiosnę i lato pani Zimmer płaciła świeżymi warzywami i kwiatami ze swojego ogrodu. Mama nie musiała robić żadnych zakupów na targu. Tylko Gilganowie płacili gotówką, lecz Marta nigdy nie zobaczyła ani jednego franka.
– Pan Gilgan mówi, że jesteś na tyle zdolna, że pewnego dnia sama będziesz potrafiła poprowadzić własny hotel – zaśmiał się szyderczo Papa, maczając chleb w gorącym serze. – A ponieważ jesteś taka zdolna, możesz postarać się, aby Hermann zdał następne egzaminy.
– Ale Papo, jak ja mogę go do tego zmusić? – Nastroszyła się Marta. – Hermann musi chcieć się uczyć!
Twarz Papy zrobiła się czerwona ze złości.
– Posłuchaj Hermann, co ona mówi. Ona myśli, że ty jesteś tępy. Uważa, że ty nie potrafisz się uczyć. Jej wciąż wydaje się, że jest lepsza od ciebie!
– Nigdy nie powiedziałam, że jestem lepsza. – Marta odsunęła się na krześle od stołu. – Byłam tylko może bardziej zainteresowana nauką niż on.
Papa wstał od stołu i stanął nad nią.
– Jeśli postarasz się, żeby Hermann też się zainteresował, to może wyślę cię jeszcze kiedyś do szkoły. A jeśli znowu nie zda, ty za to odpowiesz! – Pochylił się nad nią i dosunął jej krzesło do stołu. – Zrozumiałaś mnie?
Łzy złości wypełniły jej oczy.
– Rozumiem cię Papo! – Rozumiała go aż za dobrze.
Porwał swój płaszcz i wyszedł na zewnątrz. Elise nie podnosiła głowy, a Mama nawet nie zapytała go, dokąd idzie.
– Przykro mi, Marta – odezwał się ponuro Hermann znad stołu.
---
Marta uczyła się z Hermanem każdego wieczoru, ale bez skutku.
– To wszystko jest takie nudne – jęczał Hermann. – A na zewnątrz jest tak przyjemnie!
Marta trzepnęła go lekko w tył głowy.
– Niczego nie osiągniemy, jeśli się nie skoncentrujesz!
Wstał gwałtownie z krzesła.
– Jak tylko będę dorosły, zrezygnuję ze szkoły i pójdę do wojska.
– Proszę, porozmawiaj z nim, Mamo. On w ogóle mnie nie słucha – prosiła Marta Mamę.
Być może gdyby Mama błagała Hermanna, on bardziej by się starał.
– Jaką mogę mieć nadzieję na powrót do szkoły, kiedy ten głupek nie chce korzystać z mózgu, który ma od Boga?
Okłady i eliksiry od doktora Zimmera niewiele pomagały Mamie na kaszel. Wyglądała wysuszona i blada, ubrania wisiały luźno na jej szczupłej sylwetce. Kości w nadgarstkach miała kruche jak skrzydła ptaka.
– Jestem bezsilna, Marto. Nie zrobisz z psa kota.
Marta opadła na krzesło i chwyciła głowę w dłonie.
– Z powodu jego beztroski nie mam nadziei na szkołę.
Mama wkuła igłę w haftowaną sukienkę i położyła ręce na jej dłoniach.
– Codziennie uczysz się czegoś nowego od Beckerów i Gilganów. Musisz poczekać i zobaczyć, co będzie chciał Bóg.
Marta westchnęła i nawlokła igłę, by pomóc Mamie.
– Wszystkie pieniądze, które zarobię, pójdą na edukację Hermanna, a jego to w ogóle nie obchodzi, Mamo! Ani trochę! – Jej głos załamał się… – To niesprawiedliwe.
– Bóg ma również plany dla ciebie, Marto!
– To tata ma plany dla mnie! –Wbiła igłę w wełniany materiał.
– Bóg mówi, abyśmy Mu ufali i byli posłuszni.
– A więc mam poddać się komuś, kto mną pogardza i kruszy każdą moją nadzieję?
– Bóg tobą nie gardzi.
– Mam na myśli Papę.
Mama nie zgadzała się z nią. Marta zatrzymała się i patrzyła, jak wprawnymi placami Mama wbija igłę w wełniany, czarny materiał i wyciąga ją na zewnątrz. Delikatny płatek śniegu zaczynał powoli przybierać swoją formę. Zakańczając ścieg, Mama odcięła nitkę i sięgnęła po żółtą, by na środku kwiatka zrobić maleńkie francuskie węzełki. Kiedy skończyła, uśmiechnęła się do Marty.
– Ileż przyjemności daje dobrze wykonana praca!
Martę ścisnęło w piersiach.
– Nie jestem taka jak ty, Mamo. Ty patrzysz na świat całkiem innymi oczyma.
Mama wszędzie znajdowała błogosławieństwo, ponieważ pilnie go zawsze szukała. Marta bardzo często obserwowała Mamę pochyloną nad blatem kuchennym, zgiętą z wyczerpania, z potem ściekającym jej z czoła i jednocześnie obserwującą górskie zięby przelatujące pomiędzy gałęziami lipy rosnącej za oknem. Łagodne słowo Papy zawsze wywoływało na jej twarzy czuły uśmiech. Pomimo jego okrucieństwa i egoizmu, Mama wciąż dostrzegała w nim coś, za co go kochała. Czasami Marta widziała wyraz pożałowania na jej twarzy, kiedy patrzyła na Papę.
– Więc czego chcesz od życia...?
– By miało ono znaczenie. Aby zostać kimś więcej niż tylko czyjąś służącą. – Jej oczy zdawały się płonąć. – Wiedziałam, że marzenie o pójściu na uniwersytet jest zbyt wielkie Mamo, ale chcę skończyć przynajmniej szkołę średnią.
– No to może teraz…
– Teraz? Teraz chcę nauczyć się francuskiego. Chcę uczyć się też angielskiego i włoskiego. – Wkuła igłę w czarną wełnę. – Każdy, kto włada kilkoma językami, jest w stanie znaleźć dobrą pracę!
Zrobiła gwałtownym ruchem ścieg, ale nitka zaplątała się.
– Ale ja nigdy nie będę miała…
– Przestań, Marto! – Mama wyciągnęła do niej rękę i dotknęła ją delikatnie. – Pogarszasz sprawę!
Odwracając materiał na lewą stronę, Marta szarpała pętelki, rozplątując je.
– A gdyby nadarzyła się okazja, abyś mogła uczyć się więcej? – Mama popatrzyła na nią pytająco.
– Znalazłabym dobrą pracę i oszczędzałabym pieniądze, a potem kupiłabym własny dom w górach.
– Marzysz o takim miejscu jak Hotel Edelweiss, prawda? – Mama rozpoczęła wyszywać kolejny kwiatek.
– Nigdy nie marzyłam o posiadaniu czegoś tak wspaniałego jak to. Zadowoliłabym się zwykłym, małym pensjonatem – uśmiechnęła się lekko. – Byłabym też szczęśliwa, pracując w eleganckim sklepie w Interlaken, sprzedając turystom stroje tyrolskie – szarpnęła nitkę. – Ale to mało realne, prawda? Po co w ogóle marzyć?! – Odłożyła materiał na bok i wstała. Gdyby siedziała jeszcze przez kolejną minutę, udusiłaby się.
– A może to Bóg włożył te marzenia w twoje serce?
– Ale po co?
– By nauczyć cię cierpliwości.
– Oj, Mamo – jęknęła Marta. – Czy ja nie wykazuję wystarczającej cierpliwości, ucząc własnego upartego brata? Czy nie okazałam dość cierpliwości, mając nadzieję, że Papa zmieni zdanie i pozwoli mi wrócić do szkoły? To już dwa lata, Mamo! Zrobiłam wszystko, co kazał mi zrobić. Mam czternaście lat! Rosie nie prosi mnie już, abym jej pomagała. Z każdym rokiem robię się coraz głupsza! Na co mi cierpliwość, kiedy nic właściwie się nie zmienia?! To nonsens!
– Chodź i usiądź tu kochanie. – Mama odłożyła robótkę i mocno złapała Martę za ręce.
– Popatrz na to, czego nauczyłaś się dzięki Beckerom, pani Fuchs, Zimmerom czy Gilganom. Potrafisz piec, opiekować się dziećmi, znasz się na pszczołach, zobaczyłaś, na czym polega prowadzenie ekskluzywnego hotelu. Czy to nie oznacza, że Bóg cię do czegoś przygotowuje? – Mama objęła ją mocniej, kiedy Marta otworzyła usta, by zaprotestować.
– Uspokój się Marto i posłuchaj mnie. Posłuchaj uważnie. Ani to, co planuje twój ojciec, ani motywy, jakie nim kierują, nie ma znaczenia. Bóg zwycięży! Jeśli Go kochasz i ufasz Mu, On wszystko wykorzysta dla swoich celów.
Marcie zrobiło się chłodno. W tym, co mówiła Mama, coś ją zaniepokoiło.
– Papa ma względem mnie jakieś plany, prawda? Jakie plany, Mamo?
Wielkie, niebieskie oczy Mamy zaszły łzami.
– Musisz dostrzegać korzyści w każdej sytuacji.
Marta wyrwała się z uścisku Mamy.
– Powiedz mi, Mamo!
– Nie mogę. Twój ojciec kiedyś ci to wytłumaczy.
Mama zabrała się za szycie i nie odezwała się już ani słowem, a Papa zdradził swoje plany względem Marty następnego poranka.
– Powinnaś być zadowolona, bo znowu posyłam cię do szkoły. Posłałbym cię tam wcześniej, ale Szkoła dla Gospodyń w Bernie przyjmuje dziewczęta od czternastego roku życia. Instruktorami są hrabia i hrabina Saintonge. Reprezentują oni ród królewski. Powinnaś być szczęśliwa! Dowiedziałem się, że żadna dziewczyna, która kończy tę szkołę, nie na problemu ze znalezieniem dobrej posady. Będziesz w Bernie przez pół roku. Kiedy wrócisz i znajdziesz sobie pracę, spłacisz mi naukę.
– Spłacę?
– Opłata za szkołę wynosi 120 franków. Dodatkowe 30 franków muszę wydać na książki. Powinnaś być zadowolona. Przecież chciałaś iść do szkoły – jego głos wzmógł się. – To pójdziesz!
– Ale nie taką szkołę miałam na myśli, Papo!
Papa sam dobrze o tym wiedział.
– Jesteś taka zdolna! Zobaczymy, czy wykorzystasz możliwość, jaką ci daję. To rodzaj podziękowania za to, że Hermann zdał egzaminy. Kto wie? Jeśli będziesz się dobrze sprawowała w Bernie, może zdobędziesz pracę w Schloss Thun.
Ten pomysł najwyraźniej mu się spodobał.
– To coś, czym można się poszczycić! Wyjeżdżasz za trzy dni.
– A co z Beckerami, Papo? Z Zimmerami i Gilganami?
– Wczoraj powiedziałem im, że posyłam cię do szkoły. Powiedzieli, że życzą ci jak najlepiej.
Też mi szkoła! – wściekała się Marta. Studiowanie, jak być lepszą służącą!
Mama siedziała cicho na końcu stołu, z rękami na kolanach. Marta ze złością spojrzała na nią. Jak Mama mogła siedzieć tak spokojnie? Pamiętała błagania Mamy. Dostrzegaj korzyści w każdej sytuacji… licz błogosławieństwa…
Po raz pierwszy tak długo będzie poza domem. Zamieszka w Bernie. Nie będzie musiała patrzeć na Papę i słuchać jego wiecznych narzekań.
– Dziękuję Papo, nie mogę się doczekać!
Elise rozpłakała się i uciekła od stołu.
– Co się znowu dzieje z tą dziewczyną? – szemrał Papa.
– Marta opuszcza dom, Johann.
– Ale wróci! – wymachiwał rękami, rozdrażniony. – Nie wyjeżdża przecież na stałe! Nie będzie jej tylko sześć miesięcy, a potem już na zawsze będzie w domu!
Włosy na głowie Marty zjeżyły się. Na zawsze! Kiedy tylko Papa odszedł od stołu, Mama poprosiła Martę, by poszukała Elise.
– Prawdopodobnie pobiegła nad rzekę. Wiesz, jak lubi wsłuchiwać się w szum biegnącej wody…
Marta znalazła Elise w miejscu, gdzie rzeka wpada do Zulgu i usiadła za jej plecami.
– Kiedyś i tak będę musiała opuścić dom, Elise…
Elise podkurczyła kolana, przywiodła je do klatki piersiowej i wpatrywała się w migoczące fale w rzece.
– Ale Bern jest tak daleko. – Jej błękitne oczy wypełnione były łzami. – Naprawdę chcesz jechać?
– Wolałbym wyjechać na uniwersytet, ale dobra i Szkoła dla Gospodyń.
– Co ja będę robiła bez ciebie? – Łzy zaczęły jej spływać po policzkach.
– To, co zawsze – Marta przetarła jej twarz. – Będziesz pomagała Mamie.
– Ale w nocy będę sama w pokoju. Wiesz, że boję się ciemności.
– To niech śpi z tobą kot.
Elise rozpłakała się.
– Dlaczego nie może być tak, jak teraz? Dlaczego Papa nie pozwoli ci zostać?
– Rzeczy nie mogą stać w miejscu. – Marta założyła kręcone blond włosy za ucho Elise. – Pewnego dnia wyjdziesz za mąż, będziesz miała męża, który będzie cię kochał. Założysz swój własny dom i będziesz miała dzieci. – Uśmiechnęła się smutno do Elise. – A gdy ty wyjdziesz z domu, Elise, ja też będę musiała sobie z tym jakoś poradzić.
Papa zawsze mówił, że żaden mężczyzna nie zechce prostej dziewczyny o tak złym charakterze. Elise zamrugała oczami, jakby nagle obudziła się ze złego snu.
– Myślałam, że ty zawsze tu będziesz…
W Steffisburgu, w zakładzie krawieckim Papy, pod silną ręką Papy, wykonującą jego wolę.
– Tak myśli Papa… Czy ty też byś tego chciała dla mnie, Elise?
– Nie boisz się jechać? – Łzy wciąż spływały jej po bladych policzkach. – Ja wolę zostać z Mamą w domu.
– Ale ty nigdzie nie wyjeżdżasz, Elise. – Marta położyła się na świeżej trawie i wykonała zamaszysty ruch ręką nad jej głową. – Nie będzie mnie tylko przez sześć miesięcy.
Elise oparła się o Martę i spoczęła głową na jej ramieniu.
– Wolałabym, żebyś została i nigdzie nie wyjeżdżała.
Marta objęła siostrę i spojrzała w jej ciemne oczy.
– Za każdym razem, kiedy o mnie pomyślisz, Elise, pomódl się. Pomódl się, abym nauczyła się w Bern czegoś pożytecznego, czegoś więcej niż tylko tego, jak być czyjąś lepszą pokojówką.
---
Marta wybrała się do Beckerów i Zimmerów, by im podziękować i pożegnać się. W dzień przed wyjazdem poszła też do Gilganów. Pani Gilgan poczęstowała ją herbatą i ciastkami. Pan Gilgan wręczył jej dwadzieścia franków.
– To dla ciebie Marto. – Zamknął jej dłoń, a Marta nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa.
Pani Gilgan zaproponowała Marcie i Rosie, aby przespacerowały się jeszcze po łące. Rosie wzięła ją za rękę.
– Mama nie sądzi, że przyjedziesz z powrotem. Podejrzewa, że znajdziesz sobie pracę w Bernie, zostaniesz tam i spotkamy się znowu, kiedy obie będziemy miały już rodziny.
Gilganowie co kilka miesięcy wyjeżdżali po zakupy dla hotelu. Czasami Rosie i jej siostry wracały z nowymi sukienkami kupionymi w jednym ze sklepów mieszczących się w pobliżu rynku.
Kiedy dziewczęta usiadły na ulubionym, przewróconym drzewie, Rosie podniosła swój biały fartuch i sięgnęła do głębokiej kieszeni spódnicy.
– Mam coś dla ciebie.
– Książka! – Marta wzięła ją z zadowoleniem. Nie widząc tytułu na grzbiecie, otworzyła ją. – Puste strony!
– Abyś mogła zapisywać wszystkie swoje przygody – piskliwie wytłumaczyła Rosie. – Spodziewam się, że pozwolisz mi o nich przeczytać, kiedy znowu się zobaczymy. Chcę wiedzieć o każdym przystojniaku w mieście, jakiego spotkasz, o miejscach, jakie zobaczysz i o wszystkich wspaniałych rzeczach, które będziesz przeżywała.
Powstrzymując łzy, Marta przejechała ręką po delikatnej skórzanej okładce.
– Nigdy nie miałam czegoś tak pięknego.
– Żałuję, że nie mogę jechać z tobą. Tak dużo jest do zobaczenia i zrobienia. Miałybyśmy razem dobrą zabawę! Kiedy skończysz szkołę, wynajmie cię jakiś przystojny arystokrata, który zakocha się w tobie i…
– Nie wygłupiaj się! Nikt nigdy nie będzie chciał ożenić się ze mną.
Rosie wzięła Martę za rękę.
– Może nie jesteś tak piękna jak Elise, ale masz piękny charakter. Wszyscy tak uważają. Moja mama i tata sądzą, że powinnaś robić to, o czym marzysz.
– Powiedziałaś im o moich marzeniach? – Marta pociągnęła rękę do siebie.
– W chwili słabości... Możesz teraz odejść i krzyczeć na mnie, ale wcale nie żałuję, że to zrobiłam. Jak myślisz, dlaczego moja mama tak dużo rozmawiała z Tobą o prowadzeniu hotelu?
Kiedy schodziły w dół zbocza w kierunku Steffisburga, Rosie znów chwyciła Martę za rękę.
– Obiecaj mi, że napiszesz mi o wszystkim.
Marta splotła palce swojej dłoni z Rosie.
– Pod warunkiem, że obiecasz mi odpisać i nie zapełnisz wszystkich linijek wynurzeniami na temat Arika Brechtwalda.
Roześmiały się obie.