- nowość
- W empik go
Potęga umysłu - ebook
Potęga umysłu - ebook
Jeśli chcesz poznać metody, które pozwalają odkryć myśli drugiego człowieka i wywierać wpływ na jego zachowanie. Jeśli interesuje cię, w jaki sposób można przejmować kontrolę nad decyzjami i rozpoznawać kłamstwa. Jeśli marzysz o tym, żeby znacznie rozwinąć możliwości swojej pamięci oraz zdobyć wiedzę, której nie uczą w żadnej szkole. Jeśli zamierzasz zrozumieć moc podświadomości, empatii, sugestii, mowy ciała, a także poznać historie ludzi, którzy dzięki temu osiągnęli sukces. Jeśli pragniesz odkryć tajemnice ludzkiego umysłu – ta książka jest dla ciebie.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68226-91-1 |
Rozmiar pliku: | 4,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Instrukcja obsługi człowieka to w końcu najważniejsza ze wszystkich instrukcji, jakie warto poznać – a ta dotyczy naszego najbardziej osobistego, najszlachetniejszego i najdroższego skarbu, jaki posiadamy: naszego umysłu.
Odkryję przed tobą również metody czytania myśli obcych ludzi, techniki manipulacji oraz sposoby, dzięki którym już za moment znacznie podniesiesz jakość swojego życia. Znajdziesz tu również odniesienia do fascynującego świata zwierząt, który jest nierozerwalnie związany z nami, a także wielu legend i zjawisk nadprzyrodzonych powstałych na przestrzeni wieloletniej historii świata. Być może zastanawiasz się, skąd ja to wszystko wiem – i na to pytanie także już wkrótce poznasz odpowiedź. Zacznijmy zatem od samego początku, czyli od tego, że wszystkim rządzi przypadek.
Przypadek, czyli zbieg następujących po sobie zdarzeń bez żadnego przemyślanego planu, którego nagle stałeś się głównym bohaterem. Jeśli wierzysz w przeznaczenie oraz w to, że gdzieś tam każdy z nas ma zapisany swój los, zauważ, proszę, że nawet to, iż pojawiłeś się na tym świecie, jest kompletnym przypadkiem. Fakt, że ów świat w ogóle powstał, to również nic więcej jak tylko przypadek. Na pytanie, czy w ogóle powstał, czy po prostu istnieje, z pewnością też kiedyś znajdziemy niepodważalną odpowiedź. Bo właściwie powstaje bez przerwy. Tym bowiem, co przyświeca nieustającej historii naszego Wszechświata, jest wieczna zmiana. Nasza planeta, podobnie jak wszystkie inne ciała niebieskie, a także cały świat zwierząt i roślin, potrzebowała miliardów lat, zanim osiągnęła obecną formę. Czas jednak wciąż pędzi naprzód i za miliardy kolejnych lat to wszystko, co nas otacza, także zwyczajnie przestanie istnieć. Pomyśl o tych wszystkich plemnikach twojego taty, które skończyły żywot tam, gdzie tylko on wie. O komórkach jajowych twojej mamy, które nigdy nie podarowały tego, co jest najcenniejsze, czyli samego życia. One także bezpowrotnie gdzieś przepadły. Miałeś kosmicznego farta, że w ogóle się urodziłeś – w swoim wyjątkowym czasie, który bezlitośnie pędzi na oślep, pozostawiając za sobą naszą historię, która kiedyś stanie się lekcją dla przyszłych pokoleń. Od kołyski obserwujemy nieustanną zmianę nas samych, tak samo jak w historii Ziemi obserwujemy proces zmiany całego naszego gatunku, klimatu, rozmieszczenia kontynentów, które wielokrotnie zmieniały swoje położenie, a także świata fauny i flory. Ich zachwycającą przeszłość możemy oglądać jak na dłoni pod mikroskopem elektronowym, tak samo jak odkrywamy prawdę o najdalszych zakamarkach kosmosu dzięki teleskopowi Webba. I kiedy wydobywamy majestatyczne kości kolejnych wymarłych dinozaurów, które królowały na naszej planecie przez około 160 milionów lat i przez myśl im nigdy nie przeszło, że miliony lat później będziemy tutaj żyć my, nie snujemy już legend przy ognisku jak nasi przodkowie, którzy ich kości brali za namacalny dowód na to, że kiedyś po tej planecie chodziły smoki. Stajemy się coraz mądrzejsi, rozwiązując krok po kroku zagadkę życia, którym rządzi bezduszne przemijanie. To właśnie ono sprawia, że nadajemy wyjątkowy sens wszystkiemu, co nas spotyka. Staramy się najlepiej, jak umiemy, nadać chwilom wartość. Bo wszystko trwa zaledwie chwilę. Nasza młodość, starość, wdech, wydech. Wierzymy, że spotkaliśmy na swojej drodze Pana Z, bo był nam pisany. Nie bierzemy przy tym zupełnie pod uwagę faktu, że gdyby osa ukąsiła psa i należałoby go zabrać do weterynarza, to wówczas siostra Pana Z nie zdążyłaby odwieźć brata do pracy o wyznaczonej porze. Musiałby wziąć taksówkę lub wsiąść w autobus i wszystko przesunęłoby się o kilka minut, a Pan Z nie znalazłby się w tym miejscu, w tym czasie ani w tym nastroju, kiedy niespodziewanie skrzyżowały się wasze spowodowane osobistym przypadkiem drogi. I to nikt inny, tylko wy sami nadaliście wyjątkowe znaczenie temu spotkaniu. Dla ludzi, którzy was mijają, ono zupełnie nic nie znaczy. Nawet go nie dostrzegają. Spotkaliście się w tłumie przez przypadek, tak samo jak ja kiedyś przez przypadek pośród wielu książek trafiłem na tę pierwszą, szczególną dla mnie, która niczym popchnięta palcem kostka domino porwała mnie w tę fascynującą podróż mojego życia. Na jej okładce znajdowała się kryształowa czaszka, która przykuła moją uwagę. Nie pamiętam, w jaki sposób znalazła się w mojej biblioteczce. Nie pamiętam również ani jej autora, ani tytułu, ale wciąż przed oczami mam tę okładkę – i historie zapisane w środku: na temat Yeti, UFO, potwora z Loch Ness, Trójkąta Bermudzkiego i innych nieśmiertelnych legend przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Wtedy chyba obudził się w moim sercu romantyzm. Byłem dzieckiem i przyjmowałem zupełnie bezkrytycznie każdą z nich, ślepo wierząc, że wszystko, co czytam, wydarzyło się naprawdę. Tak przecież było napisane w książce. To zadziwiające, ale wielu dorosłych myśli podobnie. Nawet dziś, kiedy każdą informację można zweryfikować w rzetelny sposób, rzadko sprawdzamy, kto jest autorem słów i które wydawnictwo stoi za publikacją. A przecież to dwie najistotniejsze kwestie, na które powinniśmy zwrócić szczególną uwagę. Kupujemy tytuły niczym nagłówki w serwisach plotkarskich. Nie zastanawiamy się nad ich wiarygodnością; ulegamy emocjom i przyswajamy książki, słowa, myśli, które modelują nasz umysł niczym plastelinę. Pochłaniałem w ten sposób książki od najmłodszych lat, czytałem dosłownie wszystko, co wpadło mi w ręce – książki, komiksy, gazety – a moi rodzice nawet nie zauważyli, kiedy opanowałem tę niezwykłą umiejętność zdobywania wiedzy. Któregoś przedpołudnia po prostu usiadłem naprzeciwko nich, wziąłem do ręki gazetę, która leżała na lakierowanej ławie w dużym pokoju, i zacząłem czytać na głos.
Fot. z archiwum prywatnego autora
Życie zawsze przynosi najlepsze historie. W czwartej klasie szkoły podstawowej zacząłem uczęszczać na koło historyczne prowadzone przez pana Jaworskiego. To był chyba ten moment, w którym obudziły się we mnie racjonalizm i sceptycyzm. Jak dziś pamiętam tamte popołudnia spędzane po lekcjach w opustoszałym i zupełnie cichym budynku szkoły. Atmosfera była wręcz magiczna, szczególnie jesienią i zimą, kiedy przy opuszczonych kotarach nauczyciel wyświetlał nam – małym ciekawskim – przeźrocza i opowiadał o historii starożytnego Egiptu, Bizancjum, Mezopotamii. Łapałem się za głowę, słuchając, jakich fantastycznych odkryć z nauk ścisłych i przyrodniczych dokonali wieki temu starożytni Grecy, i o późniejszych wiekach ciemności, jakie sprowadził na ludzi Kościół katolicki. Tales był w stanie przewidzieć zaćmienia Słońca, co świadczyło o jego zaawansowanej wiedzy na temat cykli astronomicznych. Anaksymander twierdził, że Ziemia jest zawieszona w przestrzeni, a ludzie pochodzą od innych zwierząt. Anaksagoras nauczał, że Słońce to rozżarzona masa, natomiast Empedokles – że światło pędzi z olbrzymią prędkością, co potwierdziły późniejsze odkrycia dotyczące prędkości światła. Arystarch wprowadził heliocentryczną teorię Wszechświata, opartą na przekonaniu, że to Słońce, a nie Ziemia, jest centrum układu planetarnego. Ponadto podejrzewał, że gwiazdy to inne, odległe słońca. Z kolei Demokryt twierdził, że wszystkie rzeczy składają się z niewidzialnych i niezniszczalnych atomów poruszających się w próżni. Jego koncepcje stały się podstawą późniejszych teorii na temat atomów w fizyce i chemii. Eratostenes prawidłowo obliczył rozmiary Ziemi, sporządził jej mapę oraz przekonywał, że można dopłynąć do Indii, żeglując na zachód z wybrzeży Hiszpanii. Hipparch przewidział, że wszystkie gwiazdy rodzą się, wędrują przez wieki całe, a następnie giną. Skatalogował także ich położenie oraz rozmiary. Biblioteka Aleksandryjska, do której należeli wszyscy, o których wspomniałem, była najwspanialszą skarbnicą wiedzy starożytnego świata i gdyby nie doszło do jej całkowitego zniszczenia, ani Kopernik, ani Kolumb, ani inni wielcy nie musieliby na nowo odkrywać tego, co setki lat temu zostało już opowiedziane przez dociekających prawdy ludzi. Mój nauczyciel był cudownym człowiekiem, który pokazał mi, jak prawda historyczna przeplata się z legendami minionych cywilizacji, ich kulturą i sztuką. Opowiadał o prawdziwych ludziach i wymyślonych bogach, którzy dawno temu odeszli w zapomnienie, a jednak wywarli ogromny wpływ na to, jak dziś wygląda nasz świat. Zanim ukończyłem szkołę podstawową, znałem już całą mitologię Greków i Rzymian oraz Biblię – książki pełne fantastycznych historii i nadprzyrodzonych zjawisk, które przecież nie mogły nigdy i nigdzie tak naprawdę się wydarzyć. Moja wiedza z historii była tak uporządkowana, że katecheta w ósmej klasie nie dopuścił mnie do bierzmowania, ponieważ uparcie prosiłem, aby nie łączył legend religii judeochrześcijańskiej z prawdą historyczną. W tamtym czasie zaczytywałem się już w horrorach Grahama Mastertona, który po mistrzowsku potrafił łączyć w fabule wierzenia plemion Indian z czasami współczesnych Amerykanów i swoimi opowieściami zdołał przejąć zupełną kontrolę nad moim nastoletnim umysłem. Pamiętam ciarki, kiedy zamykałem się z książką sam na sam w moim niewielkim pokoju na jednym z łódzkich osiedli. Nie miałem wówczas jeszcze wystarczającej wiedzy, żeby zrozumieć mechanizm, jaki stoi za tym, że zapisane słowa wywołują w mojej głowie takie obrazy i takie emocje. Tamten stan był jednak niczym narkotyk; książkami Mastertona karmiłem się właściwie codziennie, aż w końcu przeczytałem wszystkie, jakie wydano wówczas w Polsce.
Kiedy wspominam czasy dzieciństwa, pamiętam zwłaszcza to, że prawie bez przerwy czytałem albo oglądałem filmy na domowym wideo lub w kinie. W wieku zaledwie sześciu lat postanowiłem, że kiedy dorosnę, zostanę aktorem. Niektóre kasety VHS oglądałem tyle razy, że znałem na pamięć listy dialogowe, a kiedy Rambo wysadzał w powietrze wietnamskie wioski za pomocą strzał z przymocowanym ładunkiem wybuchowym zamiast grotu, na ekranie telewizora uciekały kolory. Te taśmy nadal stoją w pokoju moich rodziców i przypominają mi o tym, gdzie to wszystko się zaczęło. Pamiętam również, jak kiedyś pojechałem tramwajem do kina na drugi koniec miasta, żeby zobaczyć najnowszy film Spielberga o dinozaurach, które na wielkim ekranie wyglądały jak żywe. Zupełnie nie zwróciłem uwagi na to, o której godzinie kończy się seans. Były to czasy, kiedy nie istniały jeszcze telefony komórkowe i nie mogłem powiadomić rodziców, że wrócę później niż zwykle, a że zawsze byłem słowny i punktualny, w domu czekał na mnie tata z awanturą. Na szczęście nie zostałem łobuzem, tylko olimpijczykiem z dziedziny kultury antycznej i łaciny, choć krainę Rzymian i Greków znałem wówczas jedynie z kart książek i filmów. Ta wiedza pozwoliła mi łatwiej zdać maturę, a nauczyciele z większą pobłażliwością patrzyli na moje niedociągnięcia z innych przedmiotów. Przydała mi się również podczas egzaminów wstępnych na studia w łódzkiej filmówce, które były spełnieniem moich dziecięcych marzeń. Podczas zabawy zawsze odgrywałem historie swoich ulubionych książkowych i filmowych bohaterów. W moim dziecięcym pokoju znajdowała się olbrzymia szuflada pełna przeróżnych przebrań, które non stop były w użyciu. Czasami posiadałem magiczną moc Jedi, dzięki której dokonywałem cudów niczym Luke Skywalker, innym razem tak jak Odyseusz przemierzałem niebezpieczne krainy i wykorzystując wrodzony spryt, stawiałem czoła wszystkim przeciwnościom losu. Możecie się śmiać, ale po seansie Powrotu Jedi sprawdzałem, czy uda mi się przesunąć przedmioty siłą własnego umysłu, bo nie dość, że widziałem to w filmach, to jeszcze przeczytałem o tym w książce. Nie mieszkałem z rodzeństwem, jednak doskonale potrafiłem bawić się w samotności. Wydawało mi się, że na tym właśnie polega zawód aktora. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, jakie to trudne, aby wiarygodnie odegrać rolę i wzbudzić nie w sobie, ale w widzu te prawdziwe emocje, które od dziecka perfekcyjnie wywoływały we mnie moje ukochane książki i filmy. „Kłamie pan!”, „Nie wierzę panu!” – grzmiał raz po raz mój profesor, Waldemar Wilhelm, kiedy wchodziłem na scenę. Kompletnie nie potrafiłem zrozumieć, skąd on to wie i dlaczego tak uważa! Potrafił siedzieć na wprost sceny, na której stałem bezbronny przez wiele godzin zajęć, i z zamkniętymi oczami powtarzać bez przerwy: „Źle! Nie! E!”. Przecież z całych sił starałem się dobrze zagrać powierzoną mi rolę. „Pan coś gra, pan coś udaje” – powtarzał profesor. „Pan ma nie grać. Pan ma być!” I te jego słowa, rzucone kiedyś w Łodzi przy ulicy Targowej, otworzyły nagle magiczną klapkę w mojej głowie.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------