- W empik go
Potępieni. Era Cieni - ebook
Potępieni. Era Cieni - ebook
Gra dobiega końca. W Tumbstole zbiera się nadzwyczajna rada Rai. Południe otwarcie popiera księżniczkę Cassaris, a nad pustynią Kahhari przelatuje dawno niewidziany feniks.
Zmuszona do powrotu na cesarskie ziemie Raven trafia na kogoś, kogo wolałaby już więcej nie spotykać. Pokrętny los ponownie pcha ją w sam środek lyryjskiej afery. Tym razem jednak ktoś ewidentnie macza w tym palce.
Wśród elfich tajemnic, zakazanych run i irytującego Władcy Cieni niejeden straciłby głowę. Na całe szczęście Raven wciąż ma po swojej stronie zesłanego przez gwiazdy pecha.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7995-638-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pachniało białą magnolią.
Nathaniel miał wrażenie, że gubi się w tym śnie. Doskonale znanym. Powtarzalnym.
Zwierciadło odbijało jasne refleksy srebrnego księżyca. Alabastrowe drzewo wciąż kwitło.
Nieprzerwanie i uparcie.
Raven wpatrywała się w niego z niedowierzaniem i złością.
Jak wtedy.
– Oszalałeś – stwierdziła chłodno. – To miało się skończyć.
Zimno. Nad źródłem panował mróz. Jakby w pobliżu szalała Plaga.
– Mam dość Władców Cieni. Dość ciebie – dodała z odrazą.
Krajobraz się zmienił, sen płynnie przybrał inną postać.
Po wilgotnych ścianach spływała woda.
Miał wrażenie, że znał to miejsce. Wydawało się bliskie. Rodzime.
Za kratami siedziała skulona postać. Od razu wiedział, kim była.
– Jak… – zaczął, ale sen nie dał mu dokończyć. Wszystko rozmazało się, zanim zdołał przejąć kontrolę.
*
Sceneria była podobna. Prawie taka jak zwykle. Noc, zarośla i księżyc rozświetlający opustoszałe rozdroża. Stworek musiał uważać, by nie wdepnąć w którąś z grubych śnieżnych zasp, ale lata doświadczenia podpowiadały mu, gdzie stawiać stopy.
Nadszedł czas na przedstawienie.
– Długa droga za tobą, wędrowcze – wyszeptał zwodniczym głosem.
Samotna postać drgnęła, rozglądając się dookoła. Chochlik widział, jak dłoń mężczyzny sięga po rękojeść długiego miecza. Chrzęst stali poniósł się w mroźnym nocnym powietrzu, ale to tylko dodało tej scenie dramatyczności.
W końcu przedstawienie trwało.
– Kto to powiedział? – Męski głos brzmiał stanowczo. – Kim jesteś? Pokaż się!
Chochlik zachichotał, strząsając śnieg z pobliskich pozbawionych liści krzaków. Ostrze nieznajomego natychmiast skierowało się w stronę, z której dobiegł hałas.
– Lubisz gry? – zapytał stworek, parskając z rozbawieniem. Z uwielbieniem patrzył, jak mężczyzna miota się po rozdrożach, nie wiedząc, z której strony pojawi się przeciwnik. Złośliwy skrzat do perfekcji opanował sztukę przekradania się obok ofiary. – Zagrajmy w jedną.
– Pokaż się!
Chochlik westchnął i opuścił swoją bezpieczną kryjówkę. Nieznajomy dopiero po chwili zorientował się, że jego przeciwnik znajduje się za nim. Podskoczył w miejscu, obrócił się we właściwą stronę i ze zdumieniem zlustrował obcą istotę.
Dziwne, doprawdy dziwne – myślał karzeł, oglądając twarz mężczyzny w blasku księżyca.
– Czym jesteś?
Stworek przewrócił oczami.
– Wydrą. Albo elfem. Sam wybierz – odparł bezczelnie. Konsternacja na twarzy nieznajomego nieustannie go bawiła, ale przedstawienie wciąż trwało. Należało zachować odpowiednią maskę.
– Jesteś Dzieckiem Starej Magii – stwierdził w końcu mężczyzna. – Chochlikiem.
– Och, brawo. Dziesięć punktów dla mądrego Rai – krzyknął stworek z udawanym podekscytowaniem. – Chyba zaczynam dostrzegać pewne podobieństwa…
– Jakie podobieństwa? Czego ty chcesz?
– Chcę grać! Grać i się bawić! Do tego zostałem stworzony. – Zrobił krok w stronę człowieka. – Powiedz mi, Rai, czy masz w sobie żyłkę hazardzisty?
Mężczyzna zmarszczył swoje czarne brwi, lustrując chochlika podejrzliwym wzrokiem.
– Wiem, co z ciebie za jeden. Czytałem o was w książkach. Myślałem, że wyzdychaliście.
Stworek skrzywił się z niezadowoleniem.
– Doprawdy? – odburknął. – W takim razie twoje głupie książki kłamały. Jestem tu i mam się dobrze. A przynajmniej miałem, dopóki jakiś głupi Rai nie zniszczył mi humoru…
– Wiem też, że ty i tobie podobni żyjecie z nieszczęścia ludzi. Robicie zakłady z naiwnymi głupcami, a potem…
– Przestań, przestań! – warknął chochlik, ukazując małe kły. – Jeżeli zrobisz dla mnie jedną małą rzecz, dam ci coś, czego pożądasz najbardziej na świecie. – Uśmiechnął się przekornie.
Mężczyzna parsknął i schował miecz do pochwy. Najwyraźniej przestał uważać Dziecko Starej Magii za zagrożenie.
– Jestem Rai. Naiwność nie leży w mojej naturze.
– Nie powiedziałbym – mruknął pod nosem chochlik, ale mężczyzna udał, że nic nie dosłyszał.
– Dlatego wybacz, ale będziesz musiał znaleźć kogoś bardziej…
– Powiem ci, gdzie jest twoja córka. – Chochlik przerwał mu chytrze. Widział, jak nieznajomy zastyga w bezruchu. Jak jego mięśnie napinają się mimowolnie. Nawet na twarzy odbiły się emocje, których mężczyzna nie chciał okazywać. – Twoja mała, bezbronna córeczka.
– Przestań! – ryknął groźnie. – To tylko jarmarczne sztuczki. Nie możesz mieć pojęcia o niej… Nie masz prawa wiedzieć, gdzie jest!
– Ależ mam. – Chochlik zachichotał złośliwie. – I powiem ci z dziką rozkoszą, jeśli tylko zrobisz dla mnie jedną małą rzecz.
Stworek znał wyraz, jaki odmalował się na twarzy jego rozmówcy. Widział go już tysiące razy. Najpierw gniew oraz konsternacja. Potem wahanie i nadzieja. A na samym końcu akceptacja. Nieokiełzane pragnienie, by zdobyć coś nieosiągalnego. To właśnie dlatego większość ludzi decydowała się na zakład z chochlikiem. Jednym dawał niezapomnianą przygodę, a drugim prawdziwe szczęście.
Oczywiście za odpowiednią cenę.
– Co mam zrobić? – zapytał w końcu nieznajomy. Dziecko Starej Magii uśmiechnęło się szeroko.
– To nic wielkiego. Musisz tylko coś dla mnie ukraść…
*
Utarii zamachnęła się lodowym mieczem, który wprawnie pokonał nacierającą na nią stal. Przeciwnik na moment stracił równowagę, jego koncentracja skupiła się na odzyskaniu stabilności. W tej samej chwili elfka warknęła krótko i rozchyliła prawą dłoń, korzystając ze swojej przydatnej sztuczki. Lodowy miecz natychmiast wyparował z jej dłoni, po prostu znikł, by po chwili pojawić się w zupełnie nowej formie. Krótki poręczny sztylet wydawał się w takiej sytuacji o wiele pożyteczniejszy, toteż Utarii natychmiast użyła magii, by wymienić broń, i bez ostrzeżenia zbliżyła się do przeciwnika, przystawiając mu sztylet do szyi.
Wokół wciąż unosiła się niewielka chmura pary – efekt użytej przez Utarii sztuczki. Oddechy dwóch walczących złączyły się w całość, powodując, że mroźna atmosfera na bardzo krótką chwilę zrobiła się wyjątkowo gorąca.
– Baw się, póki możesz – warknął pokonany mężczyzna. – Dopilnuję, żebyś w przyszłości błagała o przebaczenie. Dopilnuję, byś pożałowała każdego razu, gdy użyłaś swojej magii w niehonorowym pojedynku.
– Honor. – Utarii splunęła, cofając się od przeciwnika. Lodowy sztylet wyparował z jej dłoni, nie pozostawiając nawet pojedynczej kropli wody. – Myślisz, że ten twój honor w jakikolwiek sposób przyda ci się w nadchodzących czasach? Ludzie nie znają honoru. Żyją zbyt krótko, żeby go pojąć. – Mówiąc to, ostentacyjnie odwróciła się w drugą stronę. Wyglądała na znudzoną, jakby ten pojedynek nie kosztował jej ani grama energii. – Weź pożytek z moich wycieczek na południe, Caronie. Ich nie będzie obchodził twój honor. Zrobią sobie z niego pośmiewisko.
– Więc mam go porzucić? Zostać dziwką? Tak jak ty? – zawołał za nią, ledwie panując nad złością.
Utarii nie przejęła się jego słowami.
– Nadeszły dziwne czasy, Caronie. Nie możemy się już obawiać potępienia.Rozdział I
Zaślubiny
Będą nas winić za to, kim jesteśmy. Będą pluć i potępiać. Będą kląć, aż staniemy się zapomniani. To nieważne. Ostatecznie dobrzy okażą się złymi, a źli dobrymi. I tylko bogowie będą mogli nas osądzić.
Pięć Tomów Sentencji,
Poeta Verle
*
Intrencjusz Vultris poprawił kołnierz odświętnej koszuli, po czym obdarzył strażników znaczącym spojrzeniem. Przystrojeni w barwy cesarstwa mężczyźni natychmiast rzucili się na dwuskrzydłowe drzwi, wpuszczając gościa w progi komnaty.
Podskarbi odchrząknął i skwapliwie skorzystał z ich usłużności, wchodząc do środka. Urządzony na zachodnią modłę pokój nie przypadł mu do gustu. Mimo że dzieciństwo spędził w Anden, lyryjska prostota wystroju podobała mu się o wiele bardziej. Tutaj było zbyt pstrokato.
Naherys jednak nie protestowała, gdy pan na Santre zaproponował te komnaty. Przecież sama nalegała, aby jej obecność na uroczystości do ostatniej chwili pozostawała tajemnicą.
– Intrencjuszu. – Ciemne spojrzenie spowiło jego postać. Dłoń władczyni nie przestawała gładzić białego kota o wyjątkowo długim futrze, który nawet nie raczył spojrzeć na wchodzącego gościa. – Czy wszystko zostało przygotowane?
Mężczyzna skłonił się, zerkając na zwierzę z niezadowoleniem. Nie przepadał za kotami, a w Santre jak na złość było ich porażająco dużo.
Cesarzowa jednak najwyraźniej nie podzielała jego antypatii.
– Tak, Wasza Cesarska Mość – odparł powściągliwie. – Strażnicy są na swoich stanowiskach. Więzienna karoca również. Wprowadziłem na salę dwóch Władców Cieni, ich obecność z pewnością zagwarantuje nam przewagę.
– Przewagę. – Naherys parsknęła z udawanym rozbawieniem. – Intrencjuszu, moja przewaga zarysowała się wyraźnie w momencie, w którym przekroczyłam bramy tego miasta. Nie potrzebuję ciebie, strażników, karocy, a nawet Władców Cieni. Dziewczyna i tak jest moja.
Podskarbi zacisnął zęby, ale ponownie dygnął.
– Jeżeli będzie stawiać opór…
– Nie będzie – zaprzeczyła natychmiast Naherys. – Jest głupiutka, jej opór bierze się z przeświadczenia o własnej wartości. Gdy tylko wejdę na salę, to przeświadczenie wyparuje. Przypomnę jej, że w rzeczywistości należy do mnie.
– Nie rozumiem tylko…
– Nie musisz – zagrzmiała w odpowiedzi. – Czy znalazłeś dla mnie winowajcę tej całej… – skrzywiła się – afery?
Vultris przełknął ślinę. Wiedział, że to pytanie w końcu padnie, a on znowu pogrąży się w niełasce.
– DeArtes zniknął, Wasza Cesarska Mość. Tak samo jak widziane w Kotlinie Kota oddziały. Kazałem szpiegom w całym Lyr wypatrywać obcych, ale w cesarstwie jest zbyt wiele dróg.
– Jest na południu – stwierdziła Naherys pewnie. Chłód w jej głosie obniżył temperaturę w komnacie o kilka stopni. – Z tymi buntownikami. Podłymi zdrajcami.
– Południe nie wypowiedziało otwarcie żadnej wojny. Wydaje mi się, że oni…
– Dość – warknęła. – Mam dość twojego zbędnego gadania. Twoi szpiedzy są doprawdy bezwartościowi, jeżeli nie potrafią znaleźć na skrawku moich południowych włości jednego zdradzieckiego psa i jego złodziejskiej suki. – Westchnęła, uspokajając oddech. – Wyjdź stąd, Intrencjuszu. Zawiodłeś mnie tak jak inni. Czasami wydaje mi się, że niewyedukowany chłop rozprawiłyby się z wrogami cesarstwa lepiej niż wy.
Podskarbi opanował drżenie rąk, po raz kolejny skłonił się przed władczynią i ruszył ku drzwiom.
– Przywołaj moje służki – zawołała za nim. – W końcu to ślub mojej wiernej poddanej. Muszę prezentować się wyśmienicie.
*
Varlana uśmiechnęła się z radością, podziwiając swoje odbicie w lustrze. Wiedziała, że dzisiejszy dzień należy do niej – sama czuła się jak księżniczka. Jak sama cesarzowa. Nigdy nie sądziła, by pozycja papy mogła pozwolić jej na tak dobre zamążpójście. Wprawdzie należeli do jednego ze znaczniejszych lyryjskich rodów, ale w rodzinie brakowało pieniędzy. Varlana już od dzieciństwa była przygotowywana do zaślubienia kogoś, kto nie wniesie dobrego nazwiska, lecz pokaźny majątek.
Właśnie dlatego zapragnęła wymknąć się przeznaczeniu – zrobić na przekór rodzinie i losowi, który zgotował jej tak nudną dolę. Bez wiedzy ojca zgłosiła się do bezpośredniej służby cesarzowej. Wiedziała, że sama musi zawalczyć o swoją pozycję.
Naherys sceptycznie zareagowała na zapał młodej dziewczyny. Wysłała ją na szkolenie oddziałów specjalnych, ale szybko okazało się, że jedyne dziecko rodu Penkhellow nie posiada cudownych talentów. Po miesiącach nudnych treningów w końcu znalazło się odpowiednie zadanie dla Varlany. Trafiła do oddziału pościgowego wysłanego za bezczelną złodziejką. To, że miała w gruncie rzeczy jedynie donosić o występkach generała, traktowała jako coś nieszkodliwego. Została szpiegiem – kimś przydatnym. Kimś, kto może się wykazać. Nigdy nie zastanawiała się, w jakiej grze właściwie wzięła udział.
A potem wszystko potoczyło się inaczej, niż sobie wyobrażała. Przeciągające się poszukiwania, niewygoda, impertynenccy towarzysze i porażka, po której Varlana wróciła z Blytale’em do Carde. Do tego okazało się, że generał północy chciał najzwyczajniej w świecie ją wykorzystać. Ją! Młodą damę z dobrego domu!
Nieoczekiwana wieść o ślubie była dla niej darem od losu – próbą zadośćuczynienia za te wszystkie rozczarowania. Dziewczyna przyjęła ten podarunek z wrodzoną pewnością siebie. Dziedzic pana na Santre nie tylko spełniał wymagania papy pod względem majątku, ale i należał do wyższej półki kawalerów Lyr. A to tego onieśmielał swoją urodą i zachodnim obyciem.
Prawdziwy książę na białym koniu.
– Wszystko gotowe, pani. – Kuzynka pana młodego rozpromieniła się, obdarzając dziewczynę roziskrzonym spojrzeniem. – Wyglądasz doskonale. Jestem pewna, że mój kuzyn nie zasłużył sobie na taką piękność. – Varlana miała wrażenie, że w ostatnich słowach dziewczyny pojawiła się złośliwość, ale w takim dniu nie miała w sobie miejsca na gniew.
– Myślisz, że długo mu to zajmie? No wiesz, kapłanowi? – Młoda Penkhellow mimowolnie poprawiła fałdę sukni i po raz kolejny z przyjemnością przejrzała się w lustrze.
Symbolizująca nowe życie biel wspaniale podkreślała jej delikatną urodę – idealnie komponowała się z puklami jasnych włosów. Natomiast czarny tiul – symbol Daarath, śmierci czekającej na końcu każdej ścieżki – dodawał pannie młodej powabu i ostrości.
Wymarzona suknia – pomyślała Varlana, uśmiechając się po raz kolejny.
– Niestety, obawiam się, że ceremonia potrwa długo – odparła kuzynka spokojnie. – Kapłani Daarath słyną z przeciągania różnych uroczystości. Kochają słowa na równi z tym ich bogiem.
– Ich bogiem? – Brwi Varlany powędrowały ku górze. – Czy naszym?
– Wkrótce zrozumiesz, pani, że w Santre trochę inaczej podchodzi się do wiary. – Kuzynka dziedzica skrzywiła się niezauważalnie. – Nie jesteśmy tak rygorystyczni jak w pozostałych częściach Lyr.
Panna młoda tylko pokiwała głową. Ona też nie należała do najwierniejszych sług swojej wiary. Przyjęła ją, ponieważ tak nakazała cesarzowa. Nikt nie wiedział, dlaczego władczyni naciska na tę kwestię, ale nikt też wyborów Naherys kwestionować nie zamierzał. Varlana uczestniczyła w comiesięcznych ceremoniach w katedrze w Maren, jednak sprawa Daarath – ponurego boga – nigdy nie zajmowała na dłużej jej myśli.
– Szkoda, że zaślubiny nie odbędą się w starym obrządku – stwierdziła, siląc się na obojętność. – To byłoby ciekawe doświadczenie.
Kuzynka wzruszyła ramionami.
– Zaślubiny na dziko nie pasowałyby do naszej rodziny. Gdyby cesarzowa się o tym dowiedziała… – Mówiąc to, zadrżała z przestrachem. Jakby w obawie, że Naherys za chwilę wyłoni się zza firany. – Musimy już iść, pani. W złym guście jest zanadto spóźniać się na własne zaślubiny.
*
Ołtarz przystrojono bukietami białych tulipanów. Stojące na piedestale uosobienie śmierci rozpościerało ręce z czarnego marmuru, witając w swoich progach wszystkich przybyłych gości. Ten przyjazny gest nie zmywał jednak innych widocznych oznak czyhającej w ramionach groźby. Śmierć zapraszała na koniec. Na początek wszystkich końców, paradoksalną pętlę, która wieńczyła życie ludzi.
W lożach po obu stronach zasiadali szanowni oficjele. Wszyscy wystrojeni w najlepsze szaty, podekscytowani podniosłością chwili. Na ten jeden dzień katedra ponurego bóstwa zamieniła się w pole tulipanów, kolorowych sukien oraz barw Santre i Cesarstwa Lyr.
Krocząc środkową nawą, Varlana czuła się jak we śnie. W pięknej wizji swojego zwycięstwa. Tuż za nią podążali jej rodzice. Głowa rodu Penkhellow jeszcze nigdy nie wyglądała tak dumnie, natomiast matka… Varlana nie rozumiała dziwnego grymasu na jej ustach, ale nie zamierzała w to wnikać.
W końcu to była chwila triumfu.
Dziedzic pana na Santre czekał na nią tuż pod nogami olbrzymiego posągu Daarath. Varlana zrozumiała, że musiała urodzić się w dniu szczęśliwej gwiazdy, gdy tylko zobaczyła go po raz pierwszy. Młodzieniec był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego dotąd spotkała. Jasne włosy wspaniale kontrastowały z błękitem jego oczu, a smukła twarz i wyraziste rysy nadawały mu rycerskiego wyglądu. Podał dziewczynie dłoń – chłodną i zgrabną, a ona z wdzięcznością przyjęła zaproszenie. Nie mogła opanować szerokiego uśmiechu, który zakwitł na jej ustach.
Rodzice panny młodej zasiedli w swojej loży, zaraz obok pana na Santre i jego małżonki. W katedrze zapanowała całkowita cisza.
– Zebraliśmy się tu – zagrzmiał kapłan stojący na podwyższeniu – w obliczu Daarath, boga jedynej wartości, by w śmierci połączyć dusze dwojga miłujących się ludzi. Obłaskawiając naszego pana darami, a także obietnicą służby, zaskarbiamy sobie jego przychylność w życiu po życiu.
Varlana z trudem przypomniała sobie, jak oddychać. Jeszcze chwila – powtarzała sobie w myślach. Jeszcze moment i stanę się jedną z najbardziej szanowanych dam w Lyr.
– Czy ty, Allenie DeSantre, synu lorda DeSantre i oddany sługo Daarath, godzisz się pojąć za żonę Varlanę Penkhellow, córkę lorda Penkhellow i oddaną sługę Daarath?
– Tak – odparł pośpiesznie młodzieniec. Jego błękitne oczy zabłysły w dziwnej imitacji radości.
– Czy godzisz się służyć swojej małżonce nie tylko w tym życiu, ale i po śmierci, gdy Daarath na nowo połączy wasze dusze?
– Tak. – Kolejna prędka odpowiedź.
Kapłan odchrząknął i spojrzał na wszystkich z wyższością, po czym odwrócił się w stronę bladej Varlany.
– Czy ty, Varlano Penkhellow, córko lorda Penkhellow i oddana sługo Daarath, godzisz się pojąć za męża Allena DeSatre, syna lorda DeSantre i oddanego sługę Daarath?
– Tak – wyszeptała dziewczyna, nabierając tchu.
– Czy godzisz się służyć swojemu małżonkowi nie tylko w tym życiu, ale i po śmierci, gdy Daarath na nowo połączy wasze dusze?
– Tak – odparła nieco głośniej.
Kapłan wyprostował się z dumą i raz jeszcze spojrzał na wszystkich zgromadzonych w katedrze.
– Nim przejdziemy do dalszej części ceremonii, muszę zadać wam, pokorni słudzy, jedno pytanie. – Pozwolił, by to zdanie zawisło w powietrzu i dotarło do każdego z gości. – Czy jest wśród nas ktoś, kto sprzeciwia się związkowi Allena DeSantre i Varlany Penkhellow?
Minuta ciszy, dwie, trzy. Panna młoda miała wrażenie, że jej serce za moment wyskoczy z klatki piersiowej.
– W takim razie, skoro nie ma nikogo…
– Właściwie… – Dobiegło nagle z ostatnich loży. – Właściwie to mam pewne obiekcje.
Głowy wszystkich pomknęły w kierunku, z którego dochodził władczy głos. Katedra wypełniła się zdumionymi szeptami i szelestem kosztownego materiału.
Kapłan zmarszczył brwi z gniewem. Varlana spojrzała na dziedzica, który wydawał się na równi zszokowany.
– Kim jesteś, pani? I jakie wnosisz dowody?
Kobieta z tylnej loży odsłoniła gustowny welon, ukazując swoje oblicze. Wszyscy natychmiast umilkli, jakby magia podstępnie zasznurowała im języki.
– Jestem twoją cesarzową, kapłanie – odparła ze złością. Zgrabnie opuściła swoje miejsce, ruszając ku ołtarzowi. Doskonale wiedziała, że wszystkie spojrzenia koncentrują się na jej postaci. – Naherys Pierwsza Tego Imienia, Cesarzowa Lyr, Pani ziem Annamaru, Goldportu, Nademii, Carde, Złotogrodu, Aldris, a także Santre – dodała ze złośliwym uśmiechem. – Obecna tutaj Varlana Penkhellow przysięgała mi dozgonną służbę. Jej słowo należy zatem do mnie. Do nikogo innego.
Nie, nie, nie. Myśli dziewczyny szalały, wzburzone nagłym strachem. To nie dzieje się naprawdę!
– Wasza Cesarska Mość. – Ojciec Varlany ukłonił się niezgrabnie. Jego nogi drżały. – Nasza córka pozostanie wiernym sługą Cesarstwa Lyr. Te zaślubiny nie zmienią…
Naherys nie zamierzała go słuchać. Zagrała już swoją część przedstawienia – idealnie weszła w rolę, czekając do ostatniego momentu. Spojrzała na dwóch mężczyzn, którzy schowali się w cieniu potężnych filarów. Władcy Cieni tylko czekali na jej rozkaz.
– Weźcie ją. – Kiwnęła głową w stronę Varlany. – Zaślubiny właśnie dobiegły końca.
*
Przedarcie się przez strażników nie przedstawiało większych problemów. Małe miasteczko na północy szykowało się do czegoś. Rai nie miał pojęcia, dlaczego większa część służby biegała po niewielkim zameczku jak poparzona, ale szczerze powiedziawszy, niewiele go to obchodziło.
Gorączkowe przygotowania i porządki ułatwiły mu zadanie. Bez trudu znalazł przejście do prywatnych komnat kogoś, kto rządził tą dziurą na końcu świata. Wyminął służbę, wyminął strażników i nawet zamki w drzwiach nie czyniły mu problemów. Zupełnie jakby przyświecała mu gwiazda szczęścia.
To jest za proste – pomyślał, rozglądając się po zwykłej sypialni. Na łóżku leżała nowa, czysta pościel, z komód i mebli pościerano kurze, a wszystkie ozdoby oraz cenne rzeczy porozstawiano tak, by cieszyły oko.
– Oko złodzieja – mruknął pod nosem Rai, przechadzając się po pomieszczeniu. Zajrzał do kilku szuflad, przeszukał szafy i komody. Nie mógł się jednak zdecydować na nic konkretnego.
– Zabierz coś, co wpadnie ci w oko – powiedział mu chochlik wcześniej. – Oko złodzieja – dodał złośliwie. – Nie musisz mi nawet tego przynosić, nie zależy mi na nagrodzie, tylko na zakładzie.
– To skąd będziesz wiedział, że wypełniłem swoją część umowy? – zapytał wtedy.
– Po prostu będę – odparł chochlik chłodno, po czym rozpłynął się w mroku zimowej nocy.
Rai przeklinał pod nosem swoją głupotę, ale wiedział, że zakład z Dzieckiem Starej Magii jest ostatnią deską ratunku. Wszędzie szukał śladów swojego zaginionego dziecka, jednak wielomiesięczne śledztwo nie przyniosło żadnych rezultatów. Chochlik mógł mu udzielić informacji, na których trop Rai nigdy by nie wpadł.
– Cholera – warknął ze złością, po czym chwycił leżący na komódce sztylet. Wysadzana drobnymi, świecącymi kamykami rękojeść wyglądała na kosztowną. – Powinno się nadać.
Bez wyrzutów sumienia wsunął broń za pazuchę swojego długiego płaszcza i spokojnym krokiem opuścił komnatę. „Kluczem do sukcesu jest spokój”, powtarzali mnisi na Wyspach Zamkniętych. Rai przez większość życia starał się stosować do tej filozofii.
– Złodziej! – krzyknął ktoś gwałtownie tuż za nim. Mężczyzna odwrócił się na pięcie, dostrzegając młodą służkę, która wpatrywała się w niego z przerażeniem. – Straż! Złodziej!
Bez chwili zwłoki ruszył przed siebie. Przebiegł przez dwa wąskie korytarze, spowalniając tempo czasu, uchylił się przed dwoma strażnikami, którzy zastąpili mu drogę, i już po chwili wypadł na główny dziedziniec. Dysząc ciężko, zerknął za siebie, szukając oznak pościgu.
I właśnie wtedy popełnił błąd.
Jego głowa z impetem uderzyła o coś twardego, świat stracił kontury wyrazistości, a świadomość Rai ogarnęła ciemność. Nawet nie poczuł, gdy jego ciało z łoskotem runęło na ziemię.