- W empik go
Potomkowie. Tom 2. Do grobowej deski - ebook
Potomkowie. Tom 2. Do grobowej deski - ebook
Autorka ponownie zaprasza nas do willi Wandzia położonej w malowniczym Szczawnie-Zdroju. Ingrid Kręcisz jak zwykle gasi rodzinne pożary, a jej relacje z Jadwigą zdają się być raczej dozgonne. Problemy w rodzinie Kręciszów mnożą się w zawrotnym tempie, w myśl zasady, że waga kłopotów rośnie wprost proporcjonalnie do wieku dzieci, a te od dawna są już przecież dorosłe. Ale cóż to dla Ingrid? Jak nie ona, to kto?
Czy chcecie dowiedzieć się, jak wygląda codzienne życie w popularnym kurorcie i co znów wymyślą Ingrid z Jadwigą? Dziarska seniorka znowu w akcji! Przeczytajcie sami!
Jeżeli ktoś potrafi opisać zwykłe losy zwykłych ludzi tak, żeby się to czytało jak najlepszy thriller, to z pewnością jest to Agata Bizuk. Po delikatnym początku, nie spodziewając się niczego strasznego, dosłownie wpadamy w „kocioł” emocji, a zakończenie sprawia, że mamy ochotę napisać autorce „kilka ciepłych słów” i kazać jej pisać kolejny tom. Świetna, bardzo polecam. Iwona Banach
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67834-44-5 |
Rozmiar pliku: | 692 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ingrid Kręcisz – siedemdziesięciosześcioletnia seniorka rodu. Żona zmarłego przed laty Henryka, matka Dagmary, Janusza, Roberta i Pauliny. Właścicielka willi Wandzia.
Dagmara Kosz – córka Kręciszów, nauczycielka języka polskiego, a prywatnie żona Marka. Matka dwóch córek: Irminy i Klary.
Marek Kosz – mąż Dagmary, najlepszy w okolicy ginekolog-położnik. Pięćdziesięciolatek, do szpiku kości nienawidzący własnej teściowej.
Janusz Kręcisz – najstarsze dziecko Kręciszów, właściciel doskonale prosperującej firmy odzieżowej. Ojciec dwójki nastolatków: Wojtka i Jagody.
Agnieszka Cejko – była partnerka Janusza i matka jego dzieci. Fanka botoksu i części wymiennych.
Magdalena Florczak – nowa partnerka Janusza. Spokojna, wyważona pani manager.
Kate Gierusz – kolejna miłość Janusza, „grom z jasnego nieba” i „diabeł, nie kobieta”. Na co dzień asystentka prezesa, w czym odnajduje się wyjątkowo dobrze.
Robert Kręcisz – introwertyczny informatyk, syn Ingrid i Henryka. Mąż Bożeny i ojciec Matyldy zwanej przez wszystkich rozpuszczonym bachorem.
Bożena Kręcisz – przez męża nazywana Bozią, żona Roberta. Fanka i promotorka teorii spiskowych. Posiadaczka najlepszego biustu w okolicy.
Paulina Kręcisz-Rogala – najmłodsza z rodzeństwa Kręciszów, była modelka. Prywatnie żona Pawła Rogali (do czasu), matka Nikolasa i małego Henia Juniora.
Paweł Rogala – fotograf, mąż Pauliny, zwykła świnia.
Jadwiga – przyjaciółka Ingrid, amatorka dobrych trunków spożywanych koniecznie w dobrym towarzystwie. Fanka tańców, ale koniecznie TAKICH.
Kasia Sagatowska – pielęgniarka, sąsiadka Jadwigi. Pierwsza pomoc w nagłych przypadkach.ROZDZIAŁ 1. DZIEŃ JAK CO DZIEŃ
Słońce nad Szczawnem-Zdrojem wzeszło wyjątkowo pięknie. Ingrid obudziła się z samego rana z poczuciem, że dziś będzie naprawdę dobry dzień. Nic ją nie bolało, stawy, jak nigdy, przestały dokuczać, a kości nie grzechotały niepokojąco. Oczywiście Nikolas zawsze mówił, że babcia jest po prostu chrupiąca, ale Ingrid doskonale wiedziała, że to złowrogie chrupanie może oznaczać tylko jedno: nadchodzącą starość.
Nienawidziła tego słowa i wszystkiego, co mogło się z nim wiązać. Bo co z tego, że miała stare ciało, obwisy, zmarszczki i galopującą osteoporozę, skoro w głowie nadal czuła się całkiem młodo. Nie dopuszczała do siebie myśli, by jej mózg miał się zestarzeć. Nie miewała zaników pamięci, wszystko i wszystkich doskonale kojarzyła, uczyła się nowinek i właściwie nie zauważyła, by w jakikolwiek sposób odbiegała od innych. Nie to, co Jadwiga. Ta starzała się w tempie wręcz niepokojącym i Ingrid powoli zaczynała się martwić o kondycję psychiczną przyjaciółki. Ale teraz nie chciała o tym myśleć. Dzień był piękny i należało się odpowiednio nastawić na jego spędzenie.
Otworzyła szeroko okno i głęboko zaczerpnęła powietrza.
– O, pieronie! Je żech w raju!1 – powiedziała do siebie.
1 Jestem w raju!
W zasadzie miała nawet ochotę wykrzyczeć te słowa i w sumie by mogła, ale od kiedy mieszkała z nią Paulina z dzieciakami, Ingrid starała się jednak ograniczać pewne ekspresje. Henio był jeszcze mały, a i nawet dorosła córka mogłaby pomyśleć, że z matką rzeczywiście dzieje się coś nie tak. A Ingrid zdecydowanie nie miała ani ochoty, ani powodu, żeby komukolwiek się tłumaczyć.
Zajrzała do lodówki i wywróciła oczami. Rodzina wymiotła wszystko, oprócz światła. Dzieciakom się nie dziwiła, ale Paula mogłaby trochę powstrzymać apetyt. Niedobrze, gdyby zanadto przytyła, zresztą w tym wieku mogłoby się to odbić nie tylko na jej zdrowiu, ale i na samoocenie. A wtedy zostałaby u Ingrid na zawsze – zaniedbana, gruba i zdewociała. A to już nikomu nie wyszłoby na zdrowie.
Ingrid kochała swój dom i kochała swoją samotność. I choć własne dzieci również darzyła wielkim uczuciem, to jednak wolała, kiedy mieszkały osobno. Wnuki – owszem, ale wyłącznie do rozpieszczania, a nie do wychowywania. Ona już się nawychowywała i naużerała z własną młodzieżą, cudza nie była jej do niczego potrzebna.
Nawet nie usłyszała, kiedy Nikolas zszedł na dół. Klatka schodowa w willi Wandzia była bowiem oddzielona od poszczególnych pomieszczeń tak, jakby każde piętro było osobnym mieszkaniem. Miało to spore uzasadnienie, kiedy był tu pensjonat, ale w jednorodzinnym domu bywało dosyć uciążliwe. Kiedyś nawet Ingrid miała ochotę przebudować dom w taki sposób, by stworzyć z niego całość, ale ostatecznie zostawiła go w pierwotnym kształcie. Tak jak nie przesadza się starych drzew, tak samo nie przebudowuje się starych domów, bo wtedy tracą nie tylko swój urok, ale i duszę zaklętą w ich murach. A ten dom, jak żaden, posiadał równie starą co on sam, duszę.
– Cześć, Niko, wyspałeś się trochę? – zagadnęła wnuczka. – Mama już wstała?
– Cześć, babciu. Nie wiem, pewnie tak. Henia było słychać przez całą noc. Spać nie mogłem – pożalił się młody. – Głodny jestem.
Otworzył lodówkę i zajrzał do środka.
– Co będziemy jeść? – Odwrócił się do babci w nadziei, że ta coś wymyśli, ale napotkał jedynie rozłożone ręce.
– Pojęcia nie mam. Ktoś wymiótł wszystko, co było. Musimy chyba pójść do sklepu. Idziesz ze mną?
– Do Biedry? – Nikolasowi zaświeciły się oczy.
Ingrid westchnęła ciężko.
– Niech będzie do Biedry. Zbieraj się, zanim mama wstanie.
Nikolasowi nie trzeba było mówić więcej. Bez ociągania pobiegł schodami na górę do swojego tymczasowego pokoju. Ingrid popatrzyła za wnukiem. Lubiła tego malca. Był fajnym dzieciakiem, który jeszcze nie wyrósł na tyle, by zacząć się kłócić i pyskować, nie tylko pod nosem. Pewnie niedługo zacznie, a wtedy być może będzie go lubić trochę mniej. Choć tak naprawdę wszystkie jej wnuki były całkiem fajne. Owszem, miały swoje za uszami, ale przynajmniej w stosunku do niej zachowywały się dość przyzwoicie. Może z wyjątkiem Matyldy, ale ona była zupełnie inna. Tego rozpuszczonego bachora w rodzinie Kręciszów nie lubił chyba nikt, nie wyłączając nawet jej własnych rodziców, więc Ingrid czuła się w pełni usprawiedliwiona, traktując młodą jak zło konieczne.
Zanim jednak zdążyła na dobre zamyślić się na temat własnych wnuków, Nikolas stał już przed nią gotowy do wyjścia. A właściwie myślał, że jest gotowy, bo niestety jego wygląd przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Ubrany był w za duże spodnie i taką samą bluzę, miał krzywo zawiązany szalik, a spod puchowej kurtki wystawała mu uwiązana na sznurku para narciarskich rękawic. Do tego miał czapkę naciągniętą prawie na oczy.
– Dziecko, jak tyś się ubrał? – Ingrid spojrzała na niego badawczo. – Wyglądasz jak siódme dziecko dozorcy. Przecież tak z tobą nie pójdę. Matka dalej śpi?
Młody potwierdził skinieniem, a Ingrid westchnęła przeciągle.
– No dobrze, niech będzie. Nie masz cieńszych ciuchów? W tym natychmiast się ugotujesz.
Nikolas wzruszył ramionami, nie odzywając się ani słowem. W ogóle był mało rozmowny, co Ingrid zupełnie nie przeszkadzało. Lubiła ciszę i dobrze wychowane dzieci, a Nikolas charakteryzował się i jednym i drugim, być może więc dlatego tak dobrze się ze sobą dogadywali.
– Czekaj tutaj, znajdę ci coś bardziej odpowiedniego – mruknęła babcia i poczłapała schodami na górę.
Z pokoju, który tymczasowo zajmowała Paulina, dochodziła muzyka i gaworzenie małego Henia. Zapukała. Dźwięki natychmiast ucichły, a chwilę potem w drzwiach pokazała się jej najmłodsza latorośl. Na twarzy miała pełny makijaż, choć ubrana była w strój do ćwiczeń.
– Cześć, mamo. Mam nadzieję, że muzyka ci nie przeszkadza, bo wiesz, nagrywam kolejny trend.
– Nie, nie, przyszłam tylko wziąć jakieś ubrania dla Nikolasa, bo idziemy na zakupy. Co nagrywasz?
– Trend. Taki filmik na TikToka.
Ingrid nie bardzo rozumiała, o czym mówi Paulina, ale mimo wszystko skinęła głową.
– Dobra, a będą z tego jakieś pieniądze? – zapytała tylko.
Paulina wzruszyła ramionami dokładnie tak samo, jak przed chwilą jej osobisty syn.
– Nie wiem. Mam nadzieję. Naprawdę się staram, żeby nie siedzieć ci na głowie. Kiedy tylko zacznę zarabiać, natychmiast się stąd wyprowadzimy.
– Uspokój się, dziecko. Nikt nie każe ci się wyprowadzać. Pytam tylko, czy coś z tego będzie, bo widzę, jak się zżymasz. W nocy też znowu płakałaś, nie myślisz chyba, że starej matce coś umknie.
Paulina spuściła głowę.
– Nie myślałam, że bycie influencerką jest takie trudne. Poza tym ja się chyba do tego nie nadaję.
– Ach, już się nie nadajesz. Nie przesadzaj, młoda damo. Będziesz pracowała wystarczająco ciężko, to w końcu coś osiągniesz. A teraz daj mi jakieś ubrania dla Nikosia, bo mu już pewnie pot po tyłku kapie w tej zimowej kurtce.
– Dzięki, mamo, jesteś kochana! – Paulina pocałowała matkę w policzek.
Ingrid poczuła się nieswojo. Jakoś ostatnio coraz więcej było tych czułości, do których zupełnie nie była przyzwyczajona. Własne dzieci całowała, tylko kiedy były małe, a kiedy dorosły, jakoś żadne nie wykazywało chęci okazywania czułości własnej matce. Zresztą Ingrid też niespecjalnie potrzebowała takich ekspresji. Dlatego tym bardziej teraz nie mogła się przyzwyczaić do nowego oblicza własnej córki. Musiała jednak przyznać, że to całe okazywanie uczuć było dość miłe.
Dokładnie pół godziny później szła ulicą Szczawna-Zdroju w stronę ukochanej przez Nikolasa Biedronki. Nie mieli daleko, ale Ingrid i tak przeważnie zamawiała taksówkę. Nie lubiła chodzić i uważała, że spacery są nudne i nikomu niepotrzebne. Kiedy szła, to zawsze w jakimś celu, choć gdy tym celem okazywały się zakupy, zdecydowanie wolała samochód z kierowcą.
Sama nigdy nie jeździła. Nie miała potrzeby robienia prawa jazdy i kupowania samochodu. Kiedyś, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, Henryk kupił starego fiata 125p, ale długo się nim nie nacieszyli. Gruchot rozleciał się po wyjątkowo ostrej zimie i nie było już sensu go naprawiać. Poszedł na żyletki tak szybko, jak szybko pojawił się w domu Kręciszów, i chyba nikt po nim szczególnie nie płakał. Henryk nigdy więcej nie wspominał też o zakupie samochodu, podróżując albo autobusami, albo w najlepszym wypadku taksówkami. Do pracy nie mieli daleko. Autobus stawał na rondzie dokładnie przed ich domem, a potem zatrzymywał się niemal przed wejściem do kopalni. Nie było sensu dodatkowo utrzymywać auta. Potem, kiedy wałbrzyskie kopalnie upadły, tym bardziej nie mieli potrzeby podróżowania. Wszystkie urzędy były w zasadzie na wyciągnięcie ręki w Szczawnie-Zdroju, a jeśli koniecznie chcieli wybrać się do Wałbrzycha, wsiadali w ten sam, co dawniej autobus.
Dzisiaj Ingrid gardziła autobusami. Nie lubiła ścisku, tłoku i wyziewów spod pach pasażerów. Poza tym jakoś nigdy nie nauczyła się rozpychać łokciami, tak jak choćby Jadwiga. Ta to dopiero miała umiejętności! Kiedy czekała na przystanku, specjalnie udawała zmęczoną i chorą, a gdy nadjeżdżał autobus, pierwsza zrywała się z miejsca, zajmując najlepszą, strategiczną pozycję tuż przy samych drzwiach. Zanim współpasażerowie zdążyli się połapać, co właśnie się wydarzyło, Jadwiga już siedziała na najlepszym miejscu (o ile było wolne), intensywnie wpatrując się w okno, tak żeby nikomu nie przyszło do głowy ją zaczepić. Czasami słyszała za sobą rzucane pod nosem inwektywy, ale miała to gdzieś. Przy oknie było najlepiej, a Jadwidze to miejsce zwyczajnie się należało.
Ingrid nie lubiła rozpychać się łokciami. Uważała, że łokcie ma nadzwyczaj delikatne i nie należy ich nadwyrężać, wobec tego, kiedy już musiała jechać, zawsze dzwoniła po taksówkę.
Dzisiaj nie było takiej potrzeby. Majowe słońce świeciło pięknie – aż chciało się przejść, choćby kawałek. Zresztą lubiła te swoje okolice, a odkąd zamieszkała z nią Paulina z chłopakami, miała więcej okazji, żeby wyjść z domu. Może nie tak źle mieszkać z rodziną…
– Chodź, Niko, bo nam Biedrę zamkną i będziemy musieli głodować.
– Ale babciu, Biedry nigdy nie zamykają! A pójdziemy na lody?
Uśmiechnęła się do malca. Doskonale wiedziała, że zgoda na pójście z babcią do sklepu nie była wcale taka darmowa.
– Nikolas, błagam, nie naciągaj babci. – Paulina pokazała się w drzwiach.
– Niech będą i lody – potwierdziła. Co prawda chciała jak najszybciej wrócić do domu, ale przecież wnukowi nie odmówi. – Zbieraj się, to jeszcze i na plac zabaw po drodze wstąpimy.
Nikolas aż krzyknął z radości.
– Babciu, kocham cię!
– A ty sobie odpocznij, bo wyglądasz, jakbyś kartofle nosiła w tych worach pod oczami. Połóż młodego i sama też się kładź.
– Dzięki, naprawdę mi się przyda – westchnęła Paula.
Dobrze jej tu było, bez względu na wszystko.