Potwór z Arktyki - ebook
Potwór z Arktyki - ebook
Odkrycie stulecia! Tylko u Nas!
Osobliwy stwór znaleziony w Arktyce!
Jest rok 1899. Do Londynu przybywa tajemniczy zwierz uwięziony w bryle lodu. Muzeum Historii Naturalnej szykuje się na przyjęcie tego niezwykłego eksponatu.
Elcia, sierota żyjąca na ulicach miasta, jest tak samo zainteresowana mamutem włochatym jak angielscy naukowcy. Ta ciekawość zawiedzie ją przez morza i oceny aż na biegun północny.
Pożegluj razem z Elcią i załogą legendarnego okrętu HMS Victory ku przygodzie wielkiej jak mamut!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62745-59-3 |
Rozmiar pliku: | 13 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
w Londynie epoki wiktoriańskiej. Bohaterami tej opowieści są:
Elcia, bezdomna sierota, która żyje na ulicach Londynu.
Dorka, sprzątaczka w Muzeum Historii Naturalnej. Szurnięta jak jej miotła.
Szeregowy Tomasz, ukochany Dorki i najniższy żołnierz, jaki kiedykolwiek służył w brytyjskiej armii. Koledzy z wojska zwą go „Knypek”. Po przejściu w stan spoczynku zamieszkał w Szpitalu Królewskim w Chelsea jako jego pensjonariusz.
Pani Skwaszona, wredny i zgryźliwy babsztyl. Zarządza Przytułkiem dla Podrzutków GADZINIEC.
Pan Siek, strażnik z muzeum i brutal, niesławny z powodu swoich nabijanych ćwiekami buciorów.
Komisarz Warkot, nieustraszony szef londyńskiej policji, dumny posiadacz słynnych maluteńkich wąsów.
Profesor, który wiele lat temu stał na czele grupy naukowców pracujących w muzeum, dopóki jeden z jego eksperymentów nie zakończył się katastrofą.
Lady Amunicja, arystokratka i łowczyni grubego zwierza. Przemierza Afrykę tropem słoni, żyraf i lwów, a upolowane zwierzęta przywozi do muzeum, gdzie po wypchaniu zostają umieszczone w szklanych gablotach.
Admirał, jedyny marynarz wśród podopiecznych szpitala. Wyrzucono go z domu opieki dla emerytowanych żeglarzy za pijaństwo i wszczynanie burd.
Do pensjonariuszy Chelsea należą także pułkownik i brygadier.
Jednooki starszy sierżant, czujny wartownik. Jego uwadze nic nie umknie. I lepiej, żebyś to zapamiętał!
Nadzór pielęgniarski nad weteranami sprawuje groźna siostra przełożona.
Rok 1899 to rządy królowej Wiktorii, ówcześnie najdłużej panującej władczyni w historii imperium brytyjskiego. Jej panowanie trwało wtedy już sześćdziesiąt dwa lata!
Abdul Karim nie odstępuje królowej na krok. To jej osobisty, młody i przystojny służący. Pochodzi z Indii. Królowa mówi do niego „Munshi”.
Sir Ray Lankester, korpulentny dyrektor muzeum.
Człowiek z afiszem krąży ulicami miasta i stara się przekonać każdego, że KONIEC NADCIĄGA.
Kapitan, dowodzący w roku 1899 jednym z najnowocześniejszych okrętów wojennych Królewskiej Marynarki — HMS Argonaut.
Gang Lepkich Paluszków, banda niedających sobie w kaszę dmuchać dzieciaków, które w całym Londynie słyną z najśmielszych kradzieży.
Raj Pierwszy, właściciel „domu towarowego” z wykwintnymi słodyczami — czy może raczej obwoźnego straganiku z cukierkami.
A na sam koniec, choć nie mniej ważny…
…POTWÓR Z ARKTYKI, martwy od dziesięciu tysięcy lat mamut włochaty. Idealnie zachowany w lodowej bryle okaz odnaleziony przez badaczy Arktyki.
Rozdział 1
KARALUCHY NA ŚNIADANIE
Pewnej posępnej zimowej nocy na schodach sierocińca ukrytego w ciemnych zaułkach Londynu porzucono niemowlę. Nikt nie zostawił przy nim liściku ani małej karteczki z imieniem, ani żadnej wskazówki, skąd pochodzi. Malutką osóbkę otulał jedynie worek po ziemniakach i padający śnieg.
W czasach wiktoriańskich dość powszechnie znajdowano noworodki porzucone u wejść przytułków, szpitali, a nawet rezydencji ludzi z wyższych sfer. Ubogie, zrozpaczone matki żywiły nadzieję, że ktoś przygarnie ich dzieci i zapewni im żywot lepszy od tego, który czekał je pośród własnych krewnych.
Trudno jednak sobie wyobrazić gorszy życiowy start dla naszego malucha niż Przytułek dla Podrzutków GADZINIEC.
W przybytku tym mieszkało dwadzieścioro sześcioro sierot. Cała gromada została upchnięta w ośmioosobowym pokoju. Dzieci były trzymane pod kluczem, głodzone i bite. Co gorsza zmuszano je też do niewolniczej pracy. Maluchy skręcały męskie zegarki kieszonkowe z tyciusieńkich części, póki od tego nie oślepły.
Wszystkie były niemiłosiernie wychudzone i odziane w brudne łachmany. Twarze miały umazane sadzą, więc po zmroku widać było tylko ich pełne nadziei na uśmiech losu oczy.
Kiedy w sierocińcu pojawiało się nowe dziecko, reszta starszych podopiecznych wymyślała dla niego imię. Wybierali po kolei litery alfabetu, żeby każdy nazywał się inaczej. Tej nocy, gdy na schodach pojawiło się maleństwo w worku po ziemniakach, doszli do litery E. Gdyby dziewczynka trafiła tam dzień wcześniej, mogłaby zwać się Dorota. Dzień później prawdopodobnie zostałaby Frankiem. Zamiast tego dostała na imię Elcia.
Przypominający więzienie przytułek prowadził podły stary babsztyl — pani Skwaszona. Jej twarz wykrzywiał nieustanny grymas, a ciało od stóp do głów pokrywały kurzajki. Miała ich tak dużo, że nawet poszczególne brodawki też miały własne brodawki. Kobieta uśmiechała się jedynie na dźwięk dziecięcego płaczu.
Pani Skwaszona wyżerała każde przekazywane dla sierot jedzenie, dlatego jej podopieczni skazani byli na karaluchy na śniadanie, obiad i kolację.
— Robale są bardzo sycące! — rechotała.
Jeśli złapała kogoś na rozmawianiu po „zdmuchnięciu świec”, zatykała mu buzię swoją starą, zaropiałą pończochą. Ta zasłużona kara trwała przez calutki tydzień.
— Lepiej siedź cicho, bo przyjdzie Zdzicho i da ci w pycho!
Za posłanie służyła dzieciom zimna kamienna podłoga. Gdy już posnęły, obmierzłe babsko każdemu z nich wsuwało za kołnierz koszuli wijące się robaki, żeby maluchy budziły się z wrzaskiem.
— AAA!
— Zygu-zygu-zyg! Ha, Ha! Ale zrobiłam wam psikusa!
Często zdarzało jej się na szkraby nakichać…
— AAAAPSIIIIK!
…i wydmuchać nos w ich włosy.
SIĄK!
— SMARKACZE, I TYLE!
Cotygodniowa „kąpiel” oznaczała zanurzanie jednego brzdąca po drugim w beczce pełnej larw.
— Raz-dwa oskrobią was z brudu — drwiła sobie pani Skwaszona. — Włazić do środka, mizeroty!
Potem przypinała dzieciaki za uszy do sznura na bieliznę, żeby sobie nieco przeschły.
SIUP!
Pewnego razu przyłapała Elcię na trzymaniu w kieszeni oswojonego szczurka i użyła gryzonia jako kuli do krykieta.
ŁUP!
— PIIIIISK!
ŚWIST!
A jeśli pani Skwaszona uznała, że któryś z wychowanków krzywo na nią spojrzał, dźgała go brudnym pulchnym paluchem prosto w oko.
— AUĆ!
— A MASZ, MASZKARO TY!
Z okazji Bożego Narodzenia zaś miała dla podopiecznych szczególną niespodziankę. Dzieci musiały ustawić się w kolejce i zamiast prezentu dostawały klapsa w tyłek Wielkim zbiorem kolęd.
— Wesołych świąt, dziecino! — wykrzykiwała uradowana jędza przy każdym grzmotnięciu.
***
Elcia przetrwała w GADZIŃCU dziesięć trudnych lat. Jedyne, co podtrzymywało ją na duchu, to marzenie, że któregoś dnia, jak za sprawą magii, jej mama nagle zjawi się i zabierze córeczkę gdzieś daleko. Nikt jednak nie przyszedł. Z biegiem czasu dziewczynka wymyślała coraz bardziej niestworzone historie o swej rodzicielce.
A gdyby tak okazało się, że jej mama odkrywa najdalsze zakątki świata i właśnie przemierza dżunglę?
Może była akrobatką w objazdowym cyrku?
Albo jeszcze lepiej, została piratką i przeżywa niesamowite przygody na wodach mórz i oceanów.
Co noc snuła dla towarzyszy niedoli niezwykłe opowieści na dobranoc, aż w końcu stała się wspaniałą bajarką. Smyki za każdym razem pilnie nadstawiały brudnych uszu.
— Mama nagle znalazła się w jakimś strasznie ciemnym miejscu. To był brzuch wielkiego płetwala błękitnego…
— Mamie niełatwo było uciec kanibalom, tym bardziej że zdążyli już napocząć jej lewą nogę…
— BUM! Mama wrzuciła bombę do Tamizy w ostatniej chwili, dzięki czemu nikt nie ucierpiał. Dla tajnej agentki to był dzień jak co dzień. Koniec.
W tym momencie zwykle rozlegał się krzyk…
— Jeszcze jedną!
— Nie chcemy iść spać!
— PROSIMY, ELCIU, JESZCZE TYLKO JEDNĄ!
Za którymś razem dzieciaki prosiły ją tak głośno o kolejną bajkę, że zbudziły panią Skwaszoną.
— ŻADNYCH! WIĘCEJ! BAJDUCH! TY! PODŁA! KREATURO! — wściekała się, bijąc Elcię kijem od miotły. Przesiąknięta ropą skarpeta nie zdołała stłumić rozpaczliwych krzyków dziewczynki.
— AAA! AAA! AAA!
Sprana na kwaśne jabłko Elcia już myślała, że się z tego nie wyliże. Jej wątłe ciałko było fioletowe od siniaków. Wtedy stało się jasne — albo ucieczka, albo śmierć.
Rozdział 2
CHWYTNE STOPY
Elcia przepadała za towarzystwem szczurów i gołębi, którym czasem udawało się wkraść do GADZIŃCA. Gdy tylko mogła, dzieliła się z nimi jedzeniem i opatrywała wszystkie złamane nogi i przetrącone skrzydła. Z wdzięczności stworzenia tuliły się do niej, a wtedy ona zapominała na chwilę o samotności. W głębi serca czuła silną więź z tymi zwierzakami, które pani Skwaszona uznawała za szkodniki. Ich też nikt nie chciał, tak jak i jej. Elcia zauważyła, że szczury wślizgują się do budynku po zwisającej z sufitu dziurawej rurze.
Dziewczynka posiadała pewną szczególną cechę, która bardzo wyróżniała ją spośród pozostałych dzieciaków. Stopy. Elcia nie miała zwyczajnych stóp. Miała stopy chwytne jak u małpy.
Zaletą długich, silnych palców u stóp jest to, że łapią wszystko równie mocno jak dłonie, dlatego dla Elci wspinanie się było błahostką. Którejś nocy, kiedy wszyscy spali, wgramoliła się po starej rurze pod sam sufit i odnalazła szczurze przejście.
Odtąd każdej nocy, po zagaszeniu świec, zwinnie niczym małpka wspinała się, żeby paznokciami wyskrobywać ze ściany trzymającą mur zaprawę. Drapała i drapała, a otwór stopniowo robił się coraz większy i większy.
DRAP! DRAP! DRAP!
Wreszcie udało jej się rozdłubać dziurę na tyle, żeby przecisnąć przez nią swoje drobne, wynędzniałe ciałko. Ale nie mogła opuścić GADZIŃCA bez pożegnania z dwadzieściorgiem pięciorgiem przyjaciół.
— Pobudka! — zawołała cichusieńko, a w ciemności pojawiły się błyszczące oczka. — Dziś w nocy stąd pryskam. Kto idzie ze mną?
C I S Z A.
— No dalej, kto jest ze mną?
W odpowiedzi usłyszała szepty: „Boję się”, „Skwaszona nas zabije” i „Złapią nas i ukatrupią”.
Najmniejszym maluszkiem w przytułku była Ninka. Patrząc na Elcię jak na uwielbianą starszą siostrę, szepnęła:
— A dokąd idziesz?
— Nie wiem, byle jak najdalej stąd.
— Tylko o nas nie zapomnij.
— Nigdy!
— Obiecujesz?
— Obiecuję — powiedziała Elcia. — Jestem pewna, że wkrótce znów się zobaczymy.
— Będzie mi brakować twoich bajek — wtrącił Feliks.
— Mnie też — dodał Pietrek.
— Następnym razem opowiem wam najwspanialszą bajkę na świecie.
— Powodzenia, Elciu — powiedziała Ninka.
— Cały czas będziecie ze mną tutaj — zaręczyła dziewczyna, kładąc rękę na sercu.
Potem po raz ostatni wdrapała się po rurze, przeczołgała przez dziurę w ścianie… jeden skok i już jej nie było.
Rozdział 3
SMRÓD
Elcia biegła co sił w nogach, nie oglądając się za siebie. Była wprawdzie wolna, ale sama jak palec. Nigdy wcześniej nie wychodziła poza mury sierocińca, a tu nagle musiała jakoś przetrwać na ulicach Londynu. Wielkie miasto wielu napawało strachem, a co dopiero małą dziewczynkę. NIEBEZPIECZEŃSTWO czyhało na nią na każdym rogu.
Nie minęło jednak wiele czasu, a nauczyła się podkradać jedzenie z ulicznych kramów, spać w blaszanej balii i używać starych gazet jako pościeli. Kiedy układała się do snu, wyobrażała sobie, że jest to wspaniałe łoże z baldachimem pościelone jak dla królowej.
Bez dachu nad głową i rodziny, która mogłaby się nią zaopiekować, zasiliła szeregi błąkających się po ulicach wiktoriańskiego Londynu łapserdaków.
Rozdział 4
ZŁODZIEJ PROFESJONALISTA
— CZYTAJCIE! CZYTAJCIE!
ZNALEZIONO POTWORA!
W LODACH ARKTYKI!
Życie na ulicy miało swoje dobre strony. Można było spać pod gołym niebem i obserwować gwiazdy. Chrupać świeże warzywa i owoce, gdy umiało się je capnąć ze straganów. Ale najlepsze było to, że nigdy nie przegapiało się żadnych plotek. Wieści szybko się rozchodziły, a tym razem szykowała się prawdziwa SENSACJA.
Elcia nie potrafiła czytać ani pisać, jako że nigdy nie chodziła do szkoły, ale doskonale słyszała wykrzykiwane przez gazeciarzy nagłówki.
Czy to możliwe?
Prawdziwy potwór?
I to sprzed dziesięciu tysięcy lat?
Elcia była już na tyle duża, żeby wiedzieć, że potwory to bujda, ale i na tyle młodziutka, żeby wierzyć, że nigdy nic nie wiadomo.
Dziewczynka właśnie świsnęła z targu jabłko na śniadanie. Pogryzała je z przyjemnością i spacerowała sobie wśród tłumu zmierzających do pracy dżentelmenów w cylindrach, gdy nagle jej uwagę przykuł kiosk z gazetami.
— Szuraj stąd, mała złodziejko! — wrzasnął sprzedawca i pacnął dziewczynę po głowie zwiniętym w rulon najświeższym wydaniem „Timesa”.
PAC!
Taki uliczny urwis codziennie obrywał od dorosłych kuksańce. Nikt się z nim nie liczył. Elcia jednak wolała to niż łomot miotłą w GADZIŃCU.
— Chciałam tylko popatrzeć! — tłumaczyła się sklepikarzowi.
— Tu się nie patrzy, tylko się kupuje. A teraz zmykaj, pókim dobry! Albo kopnę cię tam, gdzie słońce nie dochodzi!
Dziewczynka nie przepadała za kopniakami w tyłek, więc — z psotnym uśmiechem — ruszyła w swoją stronę. Skręciła w jeden z zaułków, a tam zza pasa brudnych spodni wyciągnęła gazetę. Kradzież opanowała do perfekcji.
Na pierwszej stronie czasopisma wydrukowano wielkie czarne litery. Elcia wiedziała, że tworzą konkretne wyrazy, ale dla niej przedstawiały porozrzucane bez ładu i składu kawałki układanki. Za to zamieszczona poniżej fotografia przemawiała głośno i wyraźnie. Przedstawiała niezwykłe, podobne do słonia, stworzenie.
Pewnego razu dziewczynka wetknęła głowę do namiotu cyrkowego, żeby za darmo obejrzeć występy, i tam udało jej się zobaczyć słonia pokazującego różne sztuczki. Zwierz z artykułu różnił się tym, że pokrywało go gęste futro, ciosy zaś miał długie i zakrzywione. Tkwił w olbrzymiej bryle lodu, którą otaczał tłumek wielce z siebie zadowolonych odkrywców. Pomimo tak osobliwego wyglądu, stwór wcale nie przypominał Elci potwora. Potworów każdy się bał, a tego futrzaka chciało się przytulić.
Spostrzegła też, że był znacznie mniejszy od słonia, którego podpatrzyła w cyrku. Może to jeszcze dziecko?, pomyślała. Martwy od tysięcy lat czy nie, sprawiał wrażenie zagubionego i osamotnionego.
— To sierota — szepnęła do siebie Elcia. — Całkiem jak ja.