Power hour. Godzina mocy - ebook
Power hour. Godzina mocy - ebook
Marzysz, by przebiec maraton, nauczyć się hiszpańskiego, napisać książkę?
Od dawna próbujesz wygospodarować czas na dążenie do swoich celów i realizowanie pasji?
Trudno jest ci się zmobilizować do działania?
W tym poradniku znajdziesz konkretne rady, jak zorganizować swój dzień, by wstać godzinę wcześniej, a dodatkowy czas przeznaczyć na osiąganie własnych celów. Myślisz, że to niemożliwe? Jesteś tzw. nocnym markiem? Wcale nie! Adrienne Herbert, autorka podcastu Power hour i mówczyni TEDx, udowodniła tysiącom swoich słuchaczy, że to nie tylko możliwe, ale i bardzo proste.
Dzięki tej książce poznasz konkretne techniki odzyskiwania kontroli nad swoim czasem, nastawiania się na rozwój
i wypracowywania silnych nawyków pozytywnie zmieniających twoje życie.
Wygospodaruj godzinę dziennie, gdy świat jeszcze śpi i nie walczy o twoją uwagę. Te dodatkowe sześćdziesiąt minut na zawsze odmieni twoje życie.
Z Power hour zmienisz nastawienie do życia i to, co dotychczas wydawało się nierealne, stanie się możliwe do osiągnięcia.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7773-1 |
Rozmiar pliku: | 953 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czasem mam wrażenie, że od kilku lat nie mówię o niczym innym niż Godzina Mocy. Moja własna poranna Godzina Mocy narodziła się w styczniu 2017 roku. Przyznaję, jestem osobą, która uwielbia energię związaną z nowym rokiem i nowym początkiem. Uwielbiam też wszelkiego rodzaju listy i układanie planów, więc zawsze kupuję sobie papierowy kalendarz, w którym zapisuję cele i aspiracje na nadchodzący rok. W styczniu 2017 rozpaczliwie potrzebowałam nowego początku. Poprzedni rok okazał się dla mnie tak trudny, że osiągnęłam stan, w którym zmiana jest już koniecznością. Kiedy bez przerwy chodzisz zdołowana, myślenie o „wielkim planie życiowym” może się wydawać przytłaczające, zwłaszcza gdy twoje życie potoczyło się zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałaś. W tamtym czasie miałam wizję i marzenie, żeby założyć dużą rodzinę i się nią opiekować. Mój syn Jude miał pięć lat, a odkąd tylko skończył dwa, staraliśmy się z mężem zajść w kolejną ciążę. Zawsze chcieliśmy mieć dużo dzieci – na samym początku umówiliśmy się, że będzie ich co najmniej trójka, a może nawet czwórka. Tak więc po prawie trzech latach próbowania dosłownie wszystkiego, czułam się sfrustrowana, zła i bezsilna.
Co można zrobić, kiedy wydaje się, jakby nic nie szło zgodnie z planem? Moim zdaniem trzeba wiedzieć, kiedy zacząć, kiedy kontynuować i kiedy przestać. Możesz mi wierzyć, że zrobiliśmy wszystko, co tylko mogliśmy, i w końcu – po wielu rozmowach, poszukiwaniach, spotkaniach z lekarzami i testach – uznaliśmy, że naszą największą szansą na kolejne dziecko będzie zapłodnienie in vitro. Jeśli to czytasz, a nigdy nie miałaś in vitro, to na pewno o nim słyszałaś, a może nawet znasz osoby, które przez nie przechodziły. A jeśli sama go doświadczyłaś, to jesteś wielka. Kurna, zasługujesz na medal. Mnie samej in vitro udowodniło, że człowiek, kiedy jest zdesperowany, może znieść właściwie wszystko. Wtedy chyba tego nie dostrzegałam, ale teraz, kiedy sobie to przypominam, widzę, że właśnie tak się czułam przez cały ten proces – zdesperowana. Z desperacją pragnęłam, żeby mój syn miał rodzeństwo, z którym będzie mógł dorastać i dzielić wspomnienia. Z desperacją pragnęłam uczestniczyć w rozmowach na basenie z koleżankami, które spodziewały się drugiego malucha. Z desperacją pragnęłam mieć gotową odpowiedź na pytanie, kiedy pojawi się drugie dziecko. Z desperacją pragnęłam oznajmić mężowi dobrą wiadomość, zamiast oglądać rozczarowanie i ból na jego twarzy za każdym razem, kiedy wychodziłam z łazienki z kolejnym negatywnym wynikiem na teście ciążowym. Przez prawie trzy lata modliłam się, płakałam, czekałam i miałam nadzieję.
Kiedy zaczynaliśmy z in vitro, czułam się rozdarta. (Nie tylko z powodu szalonej ilości hormonów, które trzeba sobie codziennie wstrzykiwać do ciała przez cały czas trwania procedury). Wmawiałam sobie, że to na pewno zadziała – w końcu specjaliści wiedzą, co robią, a ja jestem młoda i zdrowa, więc dlaczego miałoby nie zadziałać. Uznałam, że moje nastawienie może mieć wpływ na ciało, więc naprawdę muszę uwierzyć w powodzenie procedury. Szczerze mówiąc, nie sądzę, żebym zdołała przetrwać trudności fizyczne i emocjonalne związane z in vitro, gdybym nie wierzyła, że się uda. Musiałam przekonać samą siebie, że to wszystko będzie tego warte. Znam wiele kobiet, które przeszły in vitro, i chyba wszystkie zgodziłyby się ze mną, że to jedyny sposób na przetrwanie tego procesu. Ale z drugiej strony miałam w sercu niepewność i lęk. Jak sobie poradzę, jeśli to nie zadziała? To była, jak sądziliśmy, nasza ostatnia deska ratunku i wiedzieliśmy, że nie stać nas na drugie podejście, jeśli za pierwszym razem się nie uda. Czułam się, jakby od tego zależało całe moje szczęście w życiu.
Gdybym określiła to mianem emocjonalnego rollercoastera, zabrzmiałoby to o wiele atrakcyjniej, niż było w rzeczywistości, ale po kilku tygodniach bolesnych procedur i tortur emocjonalnych w końcu opuściliśmy klinikę z dobrą wiadomością. Tak, udało się – zaszłam w ciążę! Pamiętam każdą minutę tamtej podróży samochodem do domu. Byłam niezwykle podekscytowana i nie mogłam przestać myśleć o nadchodzącym roku. Wyobrażałam sobie, jak znowu chodzę z dużym brzuchem i jak oznajmiam Jude’owi, że będzie miał braciszka albo siostrzyczkę. Pragnęłam tego równie mocno – jeśli nie mocniej – dla niego, jak dla siebie. Według mnie relacji z bratem albo siostrą nie da się porównać z niczym innym i sama nie wyobrażam sobie życia bez mojego rodzeństwa. A ponieważ przez ostatnie trzy lata snułam marzenia o tej chwili, miałam już przygotowaną długą listę potencjalnych imion. Potrafiłam sobie nawet wyobrazić twarz tego dziecka. Tak więc z każdym mijającym dniem czuliśmy się coraz spokojniejsi i zaczęliśmy świętować z rodziną i garstką bliskich przyjaciół, z którymi podzieliliśmy się tą dobrą wiadomością. Postanowiliśmy, że poczekamy jeszcze kilka tygodni, zanim powiemy Jude’owi (pięcioletnie dzieci nie mają talentu do utrzymywania sekretów, więc wiedziałam, że przy pierwszej okazji wygada się przed całą grupą).
Nigdy nie przekazaliśmy Jude’owi tej wiadomości. Niecałe cztery tygodnie później obudziły mnie skurcze brzucha i ból. Wiedziałam, że coś jest nie tak, ale próbowałam to zignorować i udawać, że jest w porządku. Mój mąż poszedł do pracy, a ja zaprowadziłam Jude’a do przedszkola i w drodze powrotnej modliłam się, żeby ból ustąpił. Ale koło południa przeżywałam już męczarnie, których nie mogłam dłużej ignorować. Wiedziałam, co się dzieje: zaczęłam ronić. Tak długo czekaliśmy na to dziecko, a ono odeszło w jedno popołudnie, zabierając ze sobą całą radość i nadzieję. Każdy z nas przeżywa bolesne doświadczenia – niestety nikt nie jest zwolniony z przeciwności losu, problemów, niepowodzeń, złamań serca, żałoby czy straty. Jedni muszą się z tym mierzyć znacznie częściej niż inni, a ilości cierpienia, jakiego doświadczają niektórzy ludzie w ciągu jednego życia, nie da się niczym usprawiedliwić. Każdy z nas ma swoją historię – a to jest zaledwie mały kawałek mojej.
Choć wtedy o tym nie wiedziałam, ten trudny czas bardzo wiele zmienił w moim życiu. W tamtym momencie czułam się, jakbym nie mogła dostać tej jednej rzeczy, na której najbardziej mi zależało – ale wiedziałam też, że nie mogę bez końca gonić za marzeniem posiadania większej liczby dzieci kosztem całej reszty mojego życia. Odbijało się to negatywnie na moim małżeństwie, finansach, przyjaźniach i – co najważniejsze – na moim podejściu do życia. Zazdrościłam koleżankom, które miały małe dzieci, i złościłam się, kiedy skarżyły się na nieprzespane noce. Ciągle nosiłam w sobie poczucie winy, że Jude jest jedynakiem. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Jaki to miało sens? Czy chodziło o to, żebym się czegoś nauczyła? Choć szukałam zawzięcie, nie mogłam znaleźć dobrych stron – ogarnęło mnie rozczarowanie, czułam się podłamana i gniewałam się na Boga. Byłam nieskończenie wdzięczna za to, że mam Jude’a, i przypominałam sobie o tym za każdym razem, kiedy wołał na mnie „mama”, ale smutek, który mi w tym wszystkim towarzyszył, wcale nie znikał. Kiedy spoglądałam w przyszłość, nie widziałam już życia, o jakim wcześniej marzyłam. Trudno zobaczyć światełko w tunelu, kiedy leży się twarzą na ziemi. W tamtym okresie nastawiłam się na jeden scenariusz i byłam przekonana, że każda inna wersja przyszłości będzie zawsze gorsza od tamtej. Trwało to, dopóki nie zdarzyły się dwie bardzo ważne rzeczy. Pierwszą z nich była okazja, która pojawiła się we właściwym czasie, a drugą – moja decyzja, że z niej skorzystam.
Na początku 2017 roku zadzwonił do mnie Paul Brady, kierownik działu PR w firmie Adidas UK, z którym kiedyś współpracowałam. Powiedział mi, że Adidas ma kilka miejsc do obsadzenia w słynnym londyńskim maratonie, i zapytał, czy chciałabym wziąć udział w tym wyścigu jako członkini społeczności biegowej Adidas Runners. To był styczeń, więc do kwietniowego maratonu zostało tylko czternaście tygodni, a ja nigdy w życiu nie przebiegłam więcej niż dziesięć kilometrów. No więc oczywiście powodowana rozsądkiem odpowiedziałam: „O mój Boże, tak! Nigdy w życiu nie przebiegłam maratonu, ale tak! Wchodzę w to!”. Kiedy się rozłączyłam, aż buzowało we mnie od emocji. Ale ta fala podekscytowania szybko ustąpiła pod naporem wątpliwości. _Chyba żartujesz? Nie dasz rady przebiec czterdziestu kilometrów!_ – strofowały mnie własne myśli. – _Nie jesteś_ _maratonką. Jesteś mamą i trenerką_ _fitnessu. Nie wiesz nawet, jak się przygotować do maratonu. Pewnie będziesz potrzebowała trenera. Tylko prawdziwi biegacze startują w maratonach. Na pewno jest mnóstwo innych ludzi, którzy bardzo by chcieli_ _pobiec w tym słynnym wyścigu – powinnaś oddać swoje miejsce któremuś z nich. Czy ty w ogóle masz na to czas? Jest styczeń, na zewnątrz jest lodowato. Ty biegasz przy ładnej pogodzie, Adrienne. Zadzwoń do niego i powiedz, że zmieniłaś zdanie._ Po kilku minutach początkowej paniki uspokoiłam się i przez następne parę godzin przeglądałam w internecie plany treningów do maratonu i czytałam artykuły o tym, jak się przygotować do pierwszego takiego biegu. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo potrzebuję tego rodzaju skupienia – jak ważne jest dla mnie w tym momencie przekierowanie mojej energii umysłowej i fizycznej na coś zupełnie nowego. Przez ostatnie lata bez przerwy obserwowałam swój cykl i wyliczałam, kiedy w danym miesiącu wypadnie mi owulacja. Godzinami analizowałam statystyki, dane na temat diet poprawiających płodność i sposoby na zoptymalizowanie ruchliwości plemników. Gdybym zdołała włożyć tyle samo energii i zaangażowania w treningi do tego biegu, to może przebiegnięcie pierwszego maratonu w życiu wcale nie okazałoby się takie nierealne.
Pozostawała jednak kwestia czasu – treningi do maratonu wymagają poświęcania coraz większej liczby godzin tygodniowo na przygotowywanie swojego ciała. Poza samymi biegami trzeba też przeznaczyć czas na regenerację, rozciąganie, wizyty u fizjoterapeuty, treningi siłowe i ćwiczenia poprawiające technikę oraz zapobiegające urazom. Skąd mam wziąć te wszystkie dodatkowe godziny? Oprócz obowiązków rodzinnych miałam ośmioro klientów, dla których prowadziłam cotygodniowe treningi personalne. Co tydzień pisałam post na bloga, raz na jakiś czas artykuły do magazynów poświęconych zdrowiu i dobremu samopoczuciu, a niedługo wcześniej zaczęłam współpracować z kilkoma markami przy tworzeniu kampanii w mediach społecznościowych. Sama myśl, że pod koniec dnia, po kolacji, kiedy Jude leży już w łóżku, miałabym wyjść na mróz na godzinny trening, wydawała mi się co najmniej mało pociągająca. I wtedy przyszło olśnienie: jeśli mam znaleźć dodatkową godzinę każdego dnia, żeby trenować do tego biegu, to muszę po prostu wstawać godzinę wcześniej.
Jude budził się zwykle koło 6.30, co oznaczało, że powinnam wstawać o 5.30. Nawet jeśli wzdrygasz się na samą myśl, proszę, zostań ze mną jeszcze przez chwilę. Możesz mi wierzyć, ja też na początku nie skakałam z radości. (Wspominałam już, że to był styczeń?) Ale musiałam znaleźć jakiś sposób na przygotowanie się do tego biegu, więc pomyślałam, że po prostu spróbuję. (Podczas czytania tej książki zorientujesz się szybko, że kiedy mówię „spróbuję”, to tak naprawdę mam na myśli: dam z siebie absolutnie wszystko, będę ślęczeć nad każdym szczegółem i albo mi się uda, albo zginę po drodze. Taka jest właśnie moja definicja „próbowania”). Kiedy zgadzałam się przez telefon na propozycję Paula, naiwnie myślałam, że wiem, na co się piszę – ale gdzieś w głębi wiedziałam też, że jakkolwiek trudne by to było, znajdę w końcu sposób, żeby mi się udało. Potrzebowałam nowego wyzwania, takiego, w którym wynik pozostawałby pod moją kontrolą.
*
W tej książce opowiem ci, co się stało w ciągu kolejnych miesięcy i lat dzięki tej dodatkowej godzinie z samego rana. Wtedy nie miałam pojęcia, że przestawienie sobie zegara o godzinę do tyłu zmieni właściwie wszystko – od moich relacji, przez karierę, po przekonania dotyczące tego, co jest możliwe w moim życiu. Wykorzystywałam tę dodatkową godzinę, żeby więcej czytać, słuchać podcastów, kończyć kursy online, trenować do maratonów, rozciągać się, medytować, pisać dziennik, a nawet tę książkę. W Godzinie Mocy nie chodzi o to, żeby wstawać o piątej rano, być szalenie produktywnym albo codziennie przed śniadaniem przebiegać osiem kilometrów. Tak naprawdę dopóki jest to pierwsza godzina w ciągu dnia, nie ma znaczenia, o której zdecydujesz się wstać – sama godzina nie jest ważna. W Godzinie Mocy chodzi o pewne nastawienie, o dodawanie sobie sił do podejmowania decyzji i działań. To sposób, żeby skupić się na swoich celach i stworzyć takie życie, jakiego się chce. Przed Godziną Mocy (jak teraz o tym myślę) nie byłam w stanie nawet sobie wyobrazić życia, jakie dzisiaj prowadzę. Nie miałam pojęcia, co jest możliwe, bo nigdy nie poświęciłam czasu, żeby to odkryć.
Mogę uczciwie powiedzieć, że Godzina Mocy wpłynęła na moje życie w sposób kolosalny. Obecnie pracuję w branży _wellness_ jako trenerka i konsultantka marek, mówczyni motywacyjna i prowadząca podcast. Ukończyłam biegi uliczne w ponad czternastu krajach i wygłaszałam przemówienia do pracowników największych organizacji na świecie, takich jak Apple, ASOS i Barclays. Przeprowadziłam ponad sto wywiadów w ramach podcastu „Power Hour”. Współpracuję z osobami prowadzącymi firmy, odnoszącymi sukcesy w sporcie, zajmującymi się psychologią i wprowadzającymi ważne innowacje, żeby dowiedzieć się więcej o ich codziennych nawykach i zasadach, jakimi się kierują, a także odkryć, co ich motywuje do wstawania codziennie z łóżka. Dzięki tej współpracy z wysoko wydajnymi ludźmi sporo się nauczyłam i udało mi się zidentyfikować cechy oraz podstawowe zasady wspólne dla wielu z nich. W tej książce nakreślę główne obszary, na których warto się skupić, żeby uwolnić cały swój potencjał i osiągnąć sukces zarówno osobisty, jak i zawodowy.
Możliwe, że wcale nie masz ochoty przebiec maratonu, założyć firmy ani napisać książki, ale gwarantuję ci, że jest coś, co chcesz osiągnąć. Nieważne, jak wielkie albo małe wydaje się to innym – Godzina Mocy jest dla ciebie i dla twoich __ celów. Wszyscy czytaliśmy książki, w których radzi nam się, żebyśmy po prostu znaleźli swój cel w życiu i realizowali pasje. Ale w dzisiejszym przeładowanym, rozpędzonym świecie łatwiej to powiedzieć, niż zrobić. Współczesny świat jest bardzo złożony, a my od chwili przebudzenia po zapadnięcie w sen czujemy się przytłoczeni możliwościami, pomysłami, nowymi trendami i wszechobecnym hałasem. Wielu ludzi ma wrażenie, że próbuje po prostu nadążyć. Jasne, może kiedyś zrealizujesz swoje marzenie, ale teraz? Zwyczajnie nie masz na to czasu. Ile razy zdarzyło ci się powiedzieć: „Chciałabym to zrobić, ale nie mam kiedy” albo „Któregoś dnia rozkręcę ten projekt, może kiedy będę miał więcej pieniędzy albo kiedy moje dzieci podrosną?”. Często słyszę takie stwierdzenia od znajomych i klientów – sama kiedyś tak mówiłam.
Twój czas nigdy nie był cenniejszy – jest jedynym, czego nie możesz sobie dokupić. Nie sugeruję wcale, że każda godzina każdego dnia powinna być „produktywna”, wręcz przeciwnie. Wystarczy zacząć od jednej. Jeśli codziennie rano przeznaczysz jedną godzinę na robienie czegoś – czegokolwiek – co sobie wybierzesz, podejmiesz tym samym decyzję, że chcesz odzyskać swój czas i swoją moc. Przez cały dzień stykasz się z rosnącą liczbą spraw rywalizujących o twoją uwagę: maile, wiadomości na WhatsAppie, terminy w pracy, dzieci, sprawy do załatwienia. Tak więc zanim reszta świata się obudzi, zanim zaczniesz wydawać swój czas i swoją energię, zacznij dzień od poświęcenia jednej godziny sobie, żeby stworzyć takie życie, jakiego naprawdę chcesz, i stać się taką osobą, jaką chcesz być.
Od znaczenia codziennego ruchu, przez sztukę tworzenia nowych nawyków, po wykształcenie nastawienia na rozwój i wzmocnienie pewności siebie – przedstawię ci w tej książce narzędzia i procesy, które sama poznałam, tak aby umożliwić ci stworzenie rytuału, który sprawdzi się u ciebie. Chcę, żeby ta książka wzbudziła w tobie motywację do dokonania w życiu zmian, dużych lub małych, ale już teraz ostrzegam, że samo uczucie zmotywowania nie wystarczy. Musisz zacząć działać! Pomyśl o tej książce jako o instrukcji, rysunku technicznym albo skrzynce z narzędziami. Nie czyta się instrukcji obsługi samochodu po to, żeby usiąść na tylnym siedzeniu i pozwolić prowadzić komuś innemu – trzeba samemu złapać za kierownicę. Jeśli zainspirują cię pomysły przedstawione w tej książce, wypróbuj je. Ale pamiętaj, że to tylko pomysły – nie istnieje żaden niezawodny przepis na sukces. (Przykro mi, ale nie znajdziesz na końcu tej książki żadnej ściągawki ani listy odpowiedzi). Mam nadzieję, że odkryjesz tu coś, co nigdy wcześniej nie przyszło ci do głowy. Domyślam się też, że z niektórymi fragmentami się nie zgodzisz, a inne po prostu nie będą do ciebie przemawiać. Nic nie szkodzi. Bardzo bym chciała, żeby te słowa zapoczątkowały jakąś dyskusję. W całej tej książce znajdziesz wiele rozmów przeprowadzonych przeze mnie z innymi ludźmi, z osobami, które szanuję i podziwiam – każdą z innych powodów – i od których wiele się nauczyłam. Mam nadzieję, że udało mi się to dobrze pokazać i że ty też dowiesz się czegoś nowego z ich mądrych słów.
Poszczególne rozdziały można czytać osobno, w dowolnej kolejności, więc jeśli chcesz przejść od razu do „Mocy ruchu” albo jeśli chcesz zacząć od „Mocy snu”, to proszę bardzo – upewnij się tylko, że masz pod ręką ołówek do podkreślania zdań, do których warto wrócić albo którymi zechcesz podzielić się z kimś innym. To nie jest książka z biblioteki – nie musi pozostać nieskazitelna. Chciałabym, żeby była noszona w torbie, poplamiona kawą i przysypana okruszkami, żeby dolny brzeg sfalował się od przypadkowej kąpieli w wannie i żeby z różnych miejsc wystawały paragony używane jako tymczasowe zakładki. Będę zaszczycona, jeśli po przeczytaniu zechcesz przekazać tę książę komuś innemu. Nie napisałam jej po to, żeby ładnie wyglądała na stoliku kawowym albo wprowadziła trochę koloru na półkę z kaktusem. Mam nadzieję, że wpłynie na ciebie pozytywnie i że będziesz do niej wracać raz po raz, kiedy tylko poczujesz, że potrzeba ci inspiracji i zachęty.
To co, chcesz oficjalnie wstąpić do drużyny Godziny Mocy? Połóż rękę na sercu i powtarzaj za mną: „Nigdy więcej nie przełączę budzika w tryb drzemki. NIGDY”. Mam konkretny powód, dla którego tak bardzo nie lubię przełączania budzika na drzemkę. Wyobraź sobie, że czekasz na autobus, który jeździ co dziesięć minut i może cię zawieźć do _*tutaj wstaw nazwę swojego ukochanego miejsca*_ (może to być Disneyland, festiwal Coachella, wyprzedaż u Gucciego…). Czy kiedy przyjeżdża pierwszy autobus, przepuszczasz go, myśląc sobie: „E tam, pojadę następnym, a może jeszcze następnym”? Nie, wskakujesz do pierwszego, bo bardzo się cieszysz, że jedziesz! Na tej samej zasadzie, kiedy w poniedziałek rano dzwoni budzik, a ty przełączasz go w tryb drzemki, dajesz sobie znać, że wcale się nie cieszysz. Że cokolwiek masz do zrobienia tego dnia, wolisz odłożyć to na później. Nie chcesz się z tym zmierzyć, przynajmniej przez następne dziesięć, dwadzieścia minut. Jeśli w twoim przypadku rzeczywiście tak jest, to musisz znaleźć sposób na dodanie odrobiny radości do swojego dnia. Nie twierdzę, że każdego ranka budzę się z takim entuzjazmem, jakbym wybierała się do Disneylandu, ale jednak odczuwam coś w rodzaju przynaglenia. Każdy dzień mojego życia wiąże się z radością, bo stworzyłam sobie życie, które kocham, i świadomie czekam na te „dobre” rzeczy. Czasem są duże, czasem małe, ale zawsze wiem, że są. Patrzę na plan dnia spisany w moim papierowym kalendarzu i nie mogę się doczekać, aż go zrealizuję. Właśnie dlatego ta pierwsza godzina jest tak kluczowa dla przebiegu całego dnia. Nadaje ton wszystkiemu, co przychodzi później.
Kiedy już odkryjesz, jak bardzo Godzina Mocy może zmienić całe życie, przygotuj się na to, żeby opowiadać o niej każdemu, kogo spotkasz. Ludzie będą cię pytać: „Po co?”. Po co ktoś miałby dobrowolnie zwlekać się z łóżka godzinę wcześniej? Ale nie zrażaj się ich kpinami i aluzjami, że pewnie ci odbiło – w końcu: „Nie ma geniuszu bez ziarna szaleństwa” (dzięki, Arystotelesie). Możesz mi wierzyć, że po paru miesiącach to „po co” zamieni się w „jak”. Kiedy odkrywamy coś, co pobudza nas do zmiany, inni też to zauważają.
I jeszcze jedno zanim zaczniesz czytać: jeśli masz wynieść z tej książki tylko jedną rzecz, niech to będzie przekonanie, że życie da się zmienić. To ty decydujesz, czy będziesz żyć tak, jak naprawdę chcesz. A jeśli nie wiesz, od czego zacząć, zacznij od jednej godziny każdego dnia. Od pierwszej godziny. Od Godziny Mocy.MOC NASTAWIENIA
Jako osoba, która musiała zmierzyć się w życiu z wieloma wyzwaniami, zawsze byłam ciekawa, co sprawia, że w obliczu przeciwności jedni ludzie idą na dno, a inni unoszą się na fali. Dlaczego niektórzy reagują na porażkę jeszcze silniejszym dążeniem do sukcesu, a innych paraliżuje lęk przed kolejnym niepowodzeniem? Co decyduje o naszym podejściu i kształtuje nasze nastawienie? Każdy kij ma dwa końce, każda sytuacja swoje wady i zalety, a ta sama historia może mieć dobre i złe zakończenie. Najprostsza odpowiedź na postawione wyżej pytania brzmi: to od ciebie zależy, czy skupisz się na tym, co przyniesie ci najwięcej korzyści, i wykształcisz w sobie tak zwane nastawienie na rozwój.
Terminy „nastawienie na trwałość” (_fixed mindset_) i „nastawienie na rozwój” (_growth mindset_) zostały ukute przez badaczkę doktor Carol Dweck w jej przełomowej książce _Mindset. Changing the Way You Think To Fulfil Your Potential_1. Dweck wyjaśnia tam, że nastawienie na trwałość to przekonanie o niezmiennym charakterze własnych umiejętności, zdolności i charakteru. Możemy zrobić tylko tyle, na ile pozwalają karty rozdane nam przez los. Innymi słowy, jeśli nie urodzimy się z jakimś wyjątkowym darem lub talentem, to istnieje górna granica tego, co możemy osiągnąć, ponieważ w ostatecznym rozrachunku o naszym sukcesie decydują geny. Tymczasem nastawienie na rozwój zakłada, że wierzymy w możliwość ciągłego rozwijania swoich zdolności i zdobywania nowych umiejętności. Nie zniechęcamy się porażkami, tylko postrzegamy je jako okazję do nauki i doskonalenia. Wykształcenie w sobie nastawienia na rozwój pomoże ci osiągnąć właściwie wszystko.
Jak przekonuje Dweck:
Sukces zależy nie tylko od naszych zdolności i talentu, ale też od tego, czy podchodzimy do swoich celów z nastawieniem na trwałość czy na rozwój. Dzięki odpowiedniemu nastawieniu możemy zmotywować nasze dzieci do poprawienia ocen, a także osiągnąć własne cele – zarówno osobiste, jak i zawodowe2.
Nastawienie na rozwój pomoże ci znajdować rozwiązania nieuniknionych problemów i wyzwań, jakie przynosi życie, i doda ci sił do uczenia się na własnych błędach zamiast je powtarzać. Pielęgnowanie w sobie nastawienia na rozwój jest kluczowe, jeśli zależy ci na tym, by dobrze sobie radzić pod presją, podejmować ryzyko i akceptować to, że porażki są czymś naturalnym. Pozwoli ci przejąć kontrolę nad własnym życiem i poszukiwać doświadczeń, okazji oraz ludzi, którzy będą cię wspierać w dążeniu do twoich celów. Wszystko, co robisz i mówisz każdego dnia, tylko wzmacnia twoje nastawienie. Właśnie to zadecyduje ostatecznie o tym, czego inni będą od ciebie oczekiwać, i co najważniejsze – czego ty będziesz oczekiwać od siebie.
*
Pamiętam, że _Mindset_ czytałam po raz pierwszy jakieś cztery lata temu podczas lotu powrotnego z Paryża. Podróżowałam sama i kiedy przerzuciłam ostatnią stronę, poczułam się straszliwie sfrustrowana, że nie mam się z kim podzielić tym ekscytującym odkryciem. (Facet, który siedział obok mnie, akurat spał i pewnie nie byłby zachwycony, gdybym go obudziła, żeby przedyskutować ideę budowania w sobie pozytywnego nastawienia). Książka skłoniła mnie do zastanowienia się nad moją ścieżką kariery, relacjami i sposobem, w jaki wychowuję syna. Sprawiła, że przemyślałam własne podejście do życia i to, jak od dzieciństwa kształtowało się moje nastawienie.
Kiedy dorastałam, zawsze miałam poczucie, że mogę właściwie wszystko. Być może moja wiara we własne siły wynikała z obecności młodszego rodzeństwa (dość wcześnie przejęłam część odpowiedzialności za nie), a może po prostu taka jestem. Często obserwuję, że dzieci są o wiele bardziej ciekawskie niż dorośli i zadają więcej pytań, ponieważ chcą odkrywać świat i przesuwać granice. W najmłodszych latach jesteśmy bardziej otwarci i nie ograniczamy samych siebie ani własnej wyobraźni. Dzięki zabawie i udawaniu zmieniamy zwykłe przedmioty w coś zupełnie innego: patyk szybko staje się mieczem; kartonowe pudło zmienia się w dom, a potem w samochód wyścigowy; w pościeli kryje się tajna baza; kanapa to równoważnia. Marzymy, że kiedyś zostaniemy astronautką albo nurkiem, i wcielamy się w nich w zabawie. Mój syn uwielbia Avengersów i opowieści o superbohaterach, więc wiele godzin spędziliśmy wspólnie na czytaniu książek i komiksów Marvela. Zawsze mu powtarzam, że nawet jeśli nie możemy być superbohaterami, to możemy być superludźmi – jedną z naszych supermocy jest wyobraźnia.
Prawdopodobnie to właśnie świadome fantazjowanie stanowi naszą największą przewagę ewolucyjną nad innymi gatunkami. Psycholog Thomas Suddendorf w książce _The Gap. The Science of What Separates Us from Other Animals_3 __ przedstawia pierwszy kompletny opis cech odróżniających ludzki umysł od umysłów innych zwierząt i wyjaśnia, jak powstały te różnice. Pisze, że za wyjątkowość naszego umysłu odpowiadają dwie innowacje: nasza nieograniczona zdolność do wyobrażania sobie różnych sytuacji i zastanawiania się nad nimi oraz nasze nienasycone pragnienie porozumiewania się z innymi, tworzenia więzi umysłowej. Dzięki świadomej wyobraźni możemy snuć marzenia, bawić się w udawanie i wizualizować sobie zupełnie nową rzeczywistość. Trenerka umysłu Natalie Pennicotte-Collier nazywa to „umysłowym teatrem”4. W swojej pracy prowadzi zajęcia z wizualizacji dla najlepszych sportowców i sportowczyń na świecie, w tym kierowców Formuły 1 i zawodniczek brytyjskiej drużyny paraolimpijskiej. „Jeśli coś zobaczysz, to uwierzysz, ale jeśli jeszcze tego nie widzisz, zamknij oczy i zwizualizuj to sobie”5 – powiedziała mi.
Zazwyczaj jednak ta „supermoc” maleje, w miarę jak dorastamy, dowiadujemy się coraz więcej o świecie i stajemy się dotkliwie świadomi rozdźwięku między rzeczywistością a fantazją. Większość ludzi zaczyna myśleć raczej, jak coś zrobić, zamiast a gdyby tak coś zrobić. Uczy się nas hamowania entuzjazmu i na nieszczęście dla wielu z nas, kiedy wchodzimy w dorosłość, nasze marzenia pozostają na zawsze marzeniami.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
1 C. S. Dweck, _Mindset. Changing the way you think to fulfil your potential_, London 2012. Terminy _growth mindset_ i _fixed mindset_ pojawiły się również w publikacji tej samej autorki pod tytułem _Nowa psychologia sukcesu_, przetłumaczonej przez Annę Czajkowską. W niniejszej książce korzystamy właśnie z tego tłumaczenia.
2 Tamże.
3 T. Suddendorf, _The Gap. The Science of What Separates Us from Other Animals_, New York 2013.
4 N. Pennicotte-Collier, podcast „Power Hour”, 12 grudnia 2019.
5 Tamże.