- promocja
- W empik go
Powiedz mi, jak będzie - ebook
Powiedz mi, jak będzie - ebook
Trzy pary, trzy historie i filmowa fabuła, która trzyma w napięciu aż do ostatniej strony.
Wojciech nie szukał miłości, ale kiedy poznał Annę, już od pierwszego spotkania wiedział, że ta relacja będzie wyjątkowa.
Kinga była pewna, że znalazła tego jedynego mężczyznę. Zaufała mu całkowicie, ignorując kolegę z pracy, który od jakiegoś czasu spoglądał na nią z zainteresowaniem
Ola zawsze była zajęta pracą, lecz gdy spotkała Mateusza, zapragnęła od życia czegoś więcej.
Jedno wydarzenie sprawi, że drogi dotychczas obcych sobie ludzi niespodziewanie się przetną. Bolesne doświadczenie zmusi ich do zmierzenia się z najtrudniejszym pytaniem o przyszłość: co jeszcze szykuje los? Czy siła miłości zwycięży?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66553-33-0 |
Rozmiar pliku: | 964 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Życie to droga
Wiele dni, wiele lat,
czas nas uczy pogody,
zaplącze drogi, pomyli prawdy,
nim zboże oddzieli od trawy.
Bronisz się, siejesz wiatr,
myślisz jestem tak młody,
czas nas uczy pogody,
tak od lat, tak od lat.
Ilu ludzi czas wyleczył z ran,
zamienił w spokój burze krwi,
pewnie kiedyś tam, pod jesień tak,
też czoło wypogodzi i wygładzi brwi.
Czas nas uczy pogody
Wykonanie: Grażyna Łobaszewska
Tekst: Jacek Cygan
Muzyka: Krzesimir DębskiWojciech
Początek
Ze wszystkich miesięcy w roku Wojciech najbardziej lubił sierpień. Kiedy był dzieckiem, zawsze spędzał go na wsi, pod niezbyt czujnym okiem swoich dziadków. Wraz z kuzynami bawił się w wojnę albo w sklep, w którym walutą były soczyste maliny i kwaśne winogrona wykradane z ogródka babci Joli. Czasami, o zachodzie słońca, wdrapywali się na dach stodoły i podglądali starszą córkę Rudzików, która wieczorami, w skąpym stroju, lubiła pływać w jeziorze. Podobała się całej trójce, a jej krągłości śniły im się po nocach. Choć nigdy nie uraczyła ich nawet ciepłym słowem, kłócili się o to, który z nich zawalczy kiedyś o jej względy. Żaden jednak nie zdążył, bo ich muza o dźwięcznym imieniu Bernadetta pewnej wiosny wyszła za mąż za taksówkarza ze stolicy i na zawsze opuściła rodzinne strony.
Wojciech cały rok czekał na wyjazd do dziadków, bo tylko tam czuł się prawdziwie szczęśliwy i wolny. Sielskie sierpnie skończyły się jednak pewnej zimy, w czasie której najpierw babcia, a po miesiącu i dziadek zamknęli swój rozdział ziemskiego życia, kończąc tym samym czas beztroskich wakacji swoich wnucząt. Ich dom nie przeszedł w ręce żadnego z Borków, tylko został wystawiony na sprzedaż. Kupiec, zamożny niemiecki potentat rolny, zjawił się zresztą bardzo szybko, proponując spore pieniądze za dwunastohektarowe gospodarstwo.
Dla Wojtka sierpień odzyskał swoją magię dopiero po latach dzięki szarookiej szatynce, która pewnego ciepłego wieczoru podczas prywatki, nieumyślnie, choć bardzo widowiskowo, wylała na niego kufel piwa. Pozornie niewinne zdarzenie sprawiło, że życie Wojtka zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Na szczęście.
– Ania – przedstawiła się, kiedy zdążyła już go przeprosić jakieś dziesięć razy.
– Wojtek – odpowiedział. – Naprawdę nic się nie stało.
– Jak to nic, przecież zniszczyłam ci wieczór – ciągnęła. – Twoja koszula jest teraz…
– Jedną wielką plamą – dokończył, czym ją rozbawił.
Patrzył, jak zarzucała włosy do tyłu, odsłaniając szyję, jak marszczyła czoło, starając się zetrzeć plamę z jego ubrania. Była taka delikatna i zachowywała się jak nastolatka, a nie kobieta, której oczy zdobiły już pierwsze zmarszczki.
– To nic wielkiego – dodał. – Ta koszula nie jest dla mnie szczególnie ważna. Nie przejmuj się.
– Mogę przynieść ci drinka? Lepiej bym się poczuła – zaproponowała, co zupełnie go zaskoczyło, a on, choć wiedział, że przyjechał samochodem, nie potrafił jej odmówić. Nie chciał.
Po pierwszym drinku szybko wypili kolejnego, jednak dopiero przy trzecim Anna przestała zauważać plamy na ubraniu Wojtka, a zaczęła dostrzegać jego twarz.
– Masz ładne oczy – strzeliła, a on ze zdziwienia uniósł brwi.
– Raczej nie bardzo – odparł, przyglądając się jej uważniej. Alkohol najwyraźniej ją rozluźnił. – To najzwyklejszy brąz.
Anna odważnie zbliżyła się do niego, zadarła głowę i stanęła na palcach.
– Hmm… To mi wygląda na cynamonowy albo raczej tabaczkowy – stwierdziła, spoglądając mu wnikliwie w oczy.
– A więc nie znam się na kolorach – powiedział po chwili. Starał się opanować dziwne gorąco, które gwałtownie się w nim rozlało.
Tamtego wieczora Anna dowiodła, że Wojtek nie znał się na bardzo wielu rzeczach, co, ku jego zdumieniu, ani trochę go nie irytowało, a jedynie bawiło.
– Mało wiesz o tenisie ziemnym, nie masz zielonego pojęcia o pływaniu synchronicznym – wymieniała, chichrając się. – Nie orientujesz się, kim jest Kortez, Dawid Podsiadło ani Jessie Ware.
– Za to nie mam problemu z odróżnieniem silnika dwusuwowego od czterosuwowego.
– Może i tak, ale jak dla mnie braków masz zdecydowanie zbyt dużo, co oznacza, że – zrobiła zawadiacką minę – potrzebujesz jakiegoś nauczyciela. Albo nauczycielki.
Wojtek nie potrafił się oprzeć urokowi Anny. Był zachwycony jej otwartością i spontanicznością. I choć tego nie rozumiał, coś go do niej ciągnęło. Coś, co nie pozwalało mu oderwać od niej oczu.
Dla obojga wieczór stał się początkiem czegoś, co zakończyło się w mieszkaniu Wojtka. Przenieśli się tam z pozornym zamiarem siedzenia na tureckim dywanie, picia zielonej herbaty i słuchania jazzu. W rzeczywistości żadne z nich o tym nie myślało. Doskonale rozumieli, co takiego dzieje się między nimi, czym jest napięcie, które niepokojąco, ale i ekscytująco narastało. Delikatne muśnięcia dłoni i subtelne pocałunki, którymi obdarowywali się, idąc w stronę mieszkania Wojtka, przy ulicy Jagiellońskiej, zmieniły się w istne szaleństwo, kiedy tylko wdrapali się na drugie piętro i przekroczyli próg.
To szaleństwo trwało zresztą przez kilka następnych tygodni. Z jednej strony żadne z nich nie pragnęło miłości, nawet bronili się przed nią, a z drugiej oboje pożądali jej najbardziej na świecie. Poddali się temu nieoczekiwanemu uczuciu. Niemal każdą noc spędzali w mieszkaniu Wojtka, rano razem jedli śniadanie, a potem on odwoził ją do pracy, do urzędu miasta, gdzie pomiędzy obsługiwaniem kolejnych petentów myślała głównie o tym, jak spędzą następne popołudnie i gdzie tym razem zawiezie ją mężczyzna, który nieoczekiwanie zawładnął jej sercem. Uwielbiała ich wspólne samochodowe wycieczki. Cieszyła się każdą z nich, bo choć była rodowitą szczecinianką, nie znała wszystkich zakątków miasta, a jego okolic już w ogóle. A Wojtek uwielbiał ją zaskakiwać! Jako że od lat był taksówkarzem, znał bardzo wiele sekretnych miejsc, do których zwyczajni mieszkańcy po prostu nie trafiali. I takie miejsca też jej pokazywał. Wszystko chciał jej pokazać. Wszystko.
– Zanim cię poznałam, żyłam z dnia na dzień. Tyle razy sparzyłam się już przez facetów, że nawet specjalnie nie szukałam kolejnego – powiedziała pewnego sobotniego popołudnia, kiedy piknikowali w Stepnicy. – To znaczy wiedziałam, że na pewno trafi mi się jakiś dziwak, bo takich w moim życiu było najwięcej, ale żeby ktoś normalny? – Uśmiechnęła się zawadiacko. – Ktoś twojego pokroju?
– Coś ze mną nie tak? – udał powagę.
– W gruncie rzeczy bardzo wiele – odpowiedziała w podobnym tonie.
– A dokładnie?
Anna pocałowała go w policzek.
– Choćby i to, że dajesz się całować bez powodu.
– Nie mam z tym problemów – stwierdził.
Nie zwlekając, usiadła okrakiem na jego kolanach, zbliżyła twarz do jego twarzy, po czym dotknęła dłonią jego krocza.
– I to, że pozwalasz mi spełniać swoje grzeszne marzenia. – Oczy Wojtka zalśniły, a z jego ust wydobył się cichy pomruk.
– Z tym też nie mam problemów. – Uśmiechnął się i odgarniając jej włosy, złożył na jej szyi kilka pocałunków. – Dlaczego tak daleko mamy do mojego mieszkania? – wyszeptał.
– Ale do twojego auta bardzo blisko.
Wojtek spojrzał na nią uważnie. Takich zachęt nie musiała mu dwa razy powtarzać. Pakowali się w pośpiechu, potem przejechali dwa kilometry i po zaparkowaniu samochodu w ustronnym miejscu, z którego rozchodził się widok na Jezioro Dąbie, kochali się, nie myśląc nawet o tym, że ktoś, choćby i żeglarz, mógłby ich podejrzeć.
– Dlaczego jesteś sam? – zapytała kiedyś przy wspólnej kolacji.
Siedzieli w pokoju, przy niewielkim stole nakrytym białym obrusem. Anna zadbała o nastrój: zapaliła świece, włączyła ulubioną płytę Jessie Ware. Miało być romantycznie, ale jakoś temat rozmowy zszedł na inne tory.
– Już ci mówiłem. Życie…
– Zawsze tak odpowiadasz, ale skoro jesteśmy razem i to nie jeden dzień, chciałabym znać cię lepiej, znacznie lepiej. – Uśmiechnęła się tajemniczo. – I chciałabym wiedzieć o tobie dużo więcej, a… a najlepiej wszystko!
– Wszystko? Nie da się.
– A ja myślę, że się da.
– Wszystkiego to nawet ja sam o sobie nie wiem.
– To ja ci pomogę poznać siebie lepiej – powiedziała, naznaczając palcami jego usta. – Serio!
– Uparta jesteś!
– Raczej zdeterminowana… – Znów się uśmiechnęła, po czym dodała: – Wiesz, że sekrety sprawiają, że człowiek jest niespokojny? A ja nie cierpię takiego stanu.
– To powiedz mi – westchnął głośno – co dokładnie chciałabyś wiedzieć?
– Jaka była twoja żona?
– Bardzo ładna i zawsze mądrzejsza ode mnie.
– To wiadome. Jest kobietą, a my po prostu tak mamy: jesteśmy ładniejsze i mądrzejsze. Ale z jakiego powodu nie jesteście już razem? Co się stało? I… – zawahała się – …nie mów, że życie.
– Nie byłem dobrym mężem… – odparł po chwili, w czasie której wodził wzrokiem ponad głową Anny. – Chyba sam bym ze sobą nie wytrzymał. Nie dziwię się Marcie, że w końcu odeszła. Za dużo pracowałem. Jeździłem na taryfie przez cały dzień. Przyjeżdżałem tylko po to, żeby się przebrać, coś zjeść i się przespać. Czasami nawet i po to nie przyjeżdżałem. Często spałem i jadłem w samochodzie. Nie potrafiłem siedzieć w domu. I nie potrafiłem z nią być – tłumaczył się chaotycznie. – To trwało ponad rok. Potem odeszła. Kiedyś przyjechałem, a jej rzeczy po prostu nie było. Znalazłem tylko kartkę, na której skreśliła kilka słów.
W głowie Anny natychmiast pojawiło się pytanie: „Jakich słów?”, ale powstrzymała się przed jego zadaniem. Oczami wyobraźni sama zdążyła nakreślić już list:
„Odchodzę! Jesteś skończonym chamem! Nie będę czekać do końca świata na kogoś, kto nie chce ze mną być!”
Oskarżycielski ton wyraźnie przebijał się na pierwszy plan. Czuła, że Wojtek zrobił coś złego, że zawinił. Jej rozmyślania przerwały jego słowa, wypowiadane z wielkim spokojem.
– Pamiętam, jak wracałem do domu z nocnych zmian. Czekała na mnie w kuchni z kanapkami z serem. Zawsze twierdziła, że nocą to tylko ser można jeść, żadnej wędliny. – Uśmiechnął się cierpko. – Siedziała na krześle, pijąc kawę, czasami i dziesiątą. Chciała ze mną porozmawiać, chciała, żebym z nią był, ale ja nie potrafiłem, nie miałem w sobie odwagi.
– Ale… To, co mówisz… Ona cię kochała…
– Kochała… – mruknął. – Na swój sposób ja też ją kochałem i dlatego takie to wszystko pogmatwane. Nie miałem odwagi spojrzeć jej w oczy. To było trudne i dla mnie, i dla niej.
– Zdradzałeś ją?! – wyrzuciła w końcu z siebie słowa, które od dłuższego czasu cisnęły jej się na usta.
– Nie. – Pokręcił głową. – Nie…
– To o co chodziło? Co było między wami? – zapytała po cichu, bez krzty oskarżycielskiej nuty. – To dziwne, żyć z kimś, a jakby nie żyć.
– Nie mogłem poradzić sobie z pewną rzeczą.
– Nie rozumiem… Niby chciałeś z nią być, bo jednak nie odszedłeś, ale nie mogłeś, bo było coś, z czym sobie nie radziłeś. Dziwnie to brzmi.
– Wiem. – Wojciech wstał od stołu i stanął przy oknie. Patrzył gdzieś w dal, na uliczne światła.
– Możesz mi zaufać. Możesz powiedzieć mi prawdę – dodała łagodnie.
Mężczyzna wyglądał na podenerwowanego. Dłonie zacisnął na parapecie. Chciał wyznać ukochanej kobiecie całą prawdę. Prawdę, która parzyła go niczym rozżarzone węgle, która ciążyła mu od dłuższego czasu. Chciał, ale jeszcze nie teraz…
Ania szybko wstała. Zbliżyła się do niego na centymetry, prowokując go do spojrzenia na nią. Złapała go za dłoń i ścisnęła uspokajająco. Potem przyłożyła ją do swojego policzka i przymknęła oczy. Wojciech poczuł się bezpiecznie. Coś, co blokowało go do tej pory, nieoczekiwanie puściło. Wziął głęboki oddech i powiedział:
– To ona mnie zdradziła. To Marta…
Z ust Anny wymsknęło się króciutkie „co?”.
– Tak wyszło… – dodał.
Kobieta wtuliła się w jego tors, słuchając przyspieszonego bicia serca.
– Przykro mi – wyszeptała, a on przytulił ją jeszcze mocniej. – Przykro mi, że to ciebie podejrzewałam o zdradę, a nie ją…
Wojtek nie odezwał się, tylko pocałował Anię we włosy. Trwali w takim spajającym ich dusze uścisku, czując, że oto runęła ostatnia bariera, która ich dzieliła. Która niepokoiła i nie pozwalała im prawdziwie być razem.
– Nie potrafiłem się przełamać, by z nią porozmawiać. Z moją… – zawahał się, po czym dodał smutno: – …żoną. Słowa nie przechodziły mi przez gardło. Nawet kiedy przepraszała i błagała, bym na nią spojrzał, bym porozmawiał… Nie potrafiłem wybaczyć jej zdrady, nie potrafiłem… To było dla mnie zbyt trudne.
– Już nic nie mów. To przeszłość. Teraz… Teraz jesteśmy razem i jest dobrze. Jak nigdy dotąd. – Anna spojrzała na Wojciecha, prowokując go do tego samego.
W jego oczach dostrzegła ból i strach. Uspokajająco mrugnęła, po czym wyszeptała:
– Kocham cię.
Mężczyzna poczuł, jak coś ciepłego rozlewa się po jego rozedrganym od emocji ciele. Wiedział, że powinien wypowiedzieć te same słowa co ona, ale w tamtym momencie niczego nie potrafił z siebie wykrzesać. Patrzył tylko na nią, jak uśmiecha się, subtelnie kiwa głową, jak pieści jego dłoń.
Nie spodziewał się, że będzie mu jeszcze tak dobrze z jakąkolwiek kobietą. Że odważy się na nowy, pełen szczerości związek i że ktoś po prostu go pokocha. To było jak bajka.
– Chcę być z tobą – wyszeptała. – Teraz, jutro, za miesiąc, za rok. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Czuję się z tobą bezpieczna, nie boję się o ciebie, ani się ciebie nie obawiam. Pierwszy raz od bardzo dawna myślę o odległej przyszłości i… i widzę w niej NAS.
Odgarnął z jej twarzy drobny kosmyk włosów i bardzo uważnie się jej przyjrzał. Daleka była od ideału, zresztą sama za takowy nigdy się nie uważała. Nie miała wcięcia w talii, biust zawsze wydawał jej się zbyt mały, a uda były jej zdaniem za obfite. Pucołowata twarz, naznaczona piegami, i wydatne usta przysparzały jej kompleksów. Nie ubierała się w modnych butikach, a zamiast szpilek wolała balerinki. Najładniejsze miała oczy, szare, z granatowymi plamkami. Nawet jej samej one się podobały, ale to zawsze było za mało, żeby uważać siebie za piękną. Choć Wojtkowi Anna podobała się fizycznie, to jednak najbardziej podziwiał jej radość życia, której ostatnio tak bardzo mu brakowało, entuzjazm dla rzeczy drobnych, malutkich, których on nawet nie zauważał. Była taka inna. Pomimo skończonej trzydziestki bardzo dziewczęca, pomimo wielu fizycznych niedoskonałości tak bardzo doskonała.
– Jesteś dla mnie najważniejsza – wyszeptał i pocałował ją najpierw w czoło, potem w skroń, a potem… Potem obsypał całą jej twarz pocałunkami.
Następnie wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Tamta noc należała do najbardziej namiętnych w ich krótkim związku. Jak okazało się wkrótce, była też najbardziej brzemienna w skutki.
– Nie wiem, jak to się stało, naprawdę nie wiem… – mówiła przez łzy dwa miesiące później. – To… Przecież… – Wojciech patrzył na nią skołowany. – Nie wiem, jak to powiedzieć…
– Po prostu – rzekł najspokojniej jak potrafił, choć jego puls znacząco przyspieszył. – Na pewno zrozumiem.
– Jestem w ciąży…
Wojciech zamarł.
– W ciąży? – zapytał. – Ale…
– Wiem i… pilnowałam się. Nie rozumiem… Najwidoczniej to się stało tamtej nocy…
– Ale jak to możliwe? Przecież bierzesz tabletki.
Anna zaczęła płakać, a Wojtek, jakby tego nie zauważając, ciągnął serię pytań, z których bił strach.
– Jesteś tego pewna? To znaczy, tak na sto procent?
– Jestem… – wydukała. – Miałam dzisiaj wizytę u ginekologa i… i… To pewne… Mam zdjęcie – szepnęła.
Trzęsącymi się rękoma zaczęła szukać czarno-białego dowodu na posiadanie w swoim ciele nowej istotki, która była jej i jego, która była owocem chwilowego zapomnienia i rodzącej się miłości. Kiedy Wojciech spojrzał na zdjęcie, jego oczy zaszkliły się.
– To jest to nasze dziecko?
– Tak. Nie wiem, jak to się stało… – chlipała. – Nie mam pojęcia…
Wojtek wpatrywał się w zdjęcie.
– Jesteś zły? – zapytała.
– Ta niekształtna plamka? – Delikatnie dotknął miejsca na obrazie. – To nasze… dziecko?
– Tak…
Mruknął coś niewyraźnie. Ten niejednoznaczny odzew sprawił, że Anna zaczęła spazmatycznie płakać. Usiadła na podłodze i ukryła twarz w dłoniach.
– Nic na to nie poradzę! Wiem, że to szokujące… Że to tak szybko. Że za szybko…
– Tak… To… To bardzo zaskakujące… Ale… – Wojtek nagle ożywił się, a potem zaczął się śmiać. Anna na chwilę ucichła zdziwiona. Spojrzała na niego, nie rozumiejąc tej nagłej zmiany zachowania. – Masz rację!
– Co? – zapytała, połykając łzy.
– Masz rację! To jest bardzo zaskakujące, ale jednocześnie… – usiadł obok niej, złapał jej dłonie i pospiesznie je ucałował – …niezwykle ekscytujące! Może tego nie chciałem, no na pewno nie planowałem, ale jak tak o tym myślę – mówił coraz szybciej – to może teraz jest właśnie idealny czas. Najlepszy! Moja babcia zwykła mówić, że wszystko zdarza się w momencie, w którym powinno się zdarzyć, a więc… – raz jeszcze spojrzał na małą plamkę na czarno-białym zdjęciu – …to jest najcudowniejsza wiadomość tego dnia! Co ja mówię, tego roku! Albo nawet całego mojego życia! Aneczko, skarbie! Będziemy mieli córeczkę!
– Córeczkę? – Zmarszczyła czoło.
– Jasne, że córeczkę! Zawsze marzyłem o córeczce i to na pewno jest ona! Moja Julcia!
– Julcia? – Anna zaczęła chichotać.
– Podoba ci się? Julia Anna Borek.
Anna rzuciła się Wojciechowi na szyję, ściskając go i chlipiąc mu do ucha przez dłuższą chwilę.
– Julia brzmi pięknie… – odpowiedziała wzruszona. – Bardzo pięknie…
Kiedy się nieco uspokoiła, Wojciech dotknął jej brzucha, a potem ukląkł i pocałował go.
– Juleczko – powiedział słodko. – Tu twój tatuś. Bądź grzeczna i rośnij zdrowo. My tu na ciebie czekamy, ale ty się wcale nie śpiesz. – Spojrzał w górę na Annę. – Kiedy nasza Julka ma przyjść na świat?
– Planowo dwudziestego ósmego maja, ale lekarz śmiał się, że może to równie dobrze nastąpić dwudziestego szóstego maja, w Dzień Matki.
– W Dzień Matki… – Wojciech rozmarzył się. – Hmm… Juleczko, ty spokojnie tam sobie rośnij. Mamusia i tatuś cierpliwie poczekają.
Raz jeszcze ucałował płaski jeszcze brzuch, przytulił się do niego, a potem pocałował Annę.
– Skarbie, sprawiłaś mi najlepszą niespodziankę z możliwych – powiedział do niej po chwili.
– Naprawdę?
– Nie mogłem wymarzyć sobie lepszej. Teraz tak sobie myślę… Jak mogłem tak beznadziejnie zareagować? Nie cieszyć się z tego, że w końcu będę ojcem. Cholera! Mam nadzieję, że szybko o tym zapomnisz.
– Przestań. Nawet nie wiesz, jak się bałam…
– Mojej reakcji?
– No, tak.
– Hmm… W sumie, nie rozmawialiśmy o tym, ale ja kocham dzieci, uwielbiam! Zawsze marzyłem o dzieciach i dużej rodzinie! Nieważne, że zdarzyło się to tak nieoczekiwanie, tak nagle, tak szybko! – mówił, nie kryjąc ekscytacji. – To nic. Ważne, że jest. – Wojtek mocno przytulił do siebie Anię, ale po chwili się od niej odsunął. – Nie za mocno? Myślisz, że to może zaszkodzić naszej Julci?
Anna zaśmiała się. Miała zaczerwienione, zaszklone oczy, spuchnięte usta i zarumienione policzki. Wpatrywała się w Wojtka z wielkim oddaniem i miłością.
– Nie. Na pewno nic jej nie zaszkodzi. Nie martw się. Julcia jest jeszcze malutka.
Wojtek spojrzał na nią i przymknął oczy. Dawno nie czuł się tak dobrze. Dawno nie czuł się taki spełniony. Dawno żadna sytuacja nie wywołała w nim tak wielkiego wzruszenia.
– Skarbie…– odetchnął głęboko. – Aniu… – W jego oczach pojawiły się łzy. – Czy zostaniesz moją żoną?
Wzięli cichy ślub w święta Bożego Narodzenia. Nie chcieli tłumów ani hucznego wesela. Zaprosili więc tylko najbliższą rodzinę, tę, z którą i tak spotkaliby się podczas świątecznej wieczerzy. Poprzysięgli sobie wspólne życie, w zdrowiu i w chorobie, w miłości i wzajemnym szacunku. Tuż przed uroczystością wizyta w gabinecie ultrasonograficznym dała im pewność, że maleństwo noszone przez Annę, ku ich wielkiej radości, będzie dziewczynką. Na tę okoliczność na obrączkach wygrawerowali napis „JAW”, akronim imion ich trójki.
– Choć Julcia jeszcze nie tupta wśród nas, to jest już z nami, więc nie mogliśmy jej pominąć – tłumaczył gościom Wojciech, kiedy zasiedli do poślubnej uczty.
– Ona już jest oczkiem w waszej głowie – stwierdziła jedna z ciotek Anny.
I miała rację, bo przyszli rodzice ciągle o niej mówili, cieszyli się każdą drobnostką, która budowała przyszły świat ich córeczki. I bajkowym łóżeczkiem, i kolorową ścienną kalkomanią z jej imieniem, i tiulową, nieco awangardową sukienką, którą podarowała ukochanej wnusi babcia Marietta.
– Będzie wyglądała jak królowa – powiedział Wojtek do żony, kiedy zobaczył prezent. – Moje dwie królowe!
– Przecież królowa może być tylko jedna! – zażartowała Anna.
– U mnie jest urodzaj! Stać mnie na dwie. – Uśmiechnął się.
Całą ciążę przygotowywali się do bycia rodzicami. Można powiedzieć, że dostali niemałego kręćka na punkcie Julki. Meblowali pokój, kupowali zabawki i ubranka. Tych ostatnich najwięcej. Wojciech stał się prawdziwym specem od śpioszków, rajstopek, a nawet tiulowych sukieneczek. Doszło do tego, że w każdym sklepie z dziecięcym asortymentem uchodził za eksperta, a Anna, w przeciwieństwie do innych matek, za obserwatora.
– Jestem z ciebie dumna! – powiedziała, kiedy odebrali trzyfunkcyjny wózek, na który czekali dwa miesiące, gdyż Wojtek zamówił model ze specjalnymi amortyzatorami.
– Wózek pierwsza klasa, to prawda!
– Nie z powodu wózka – odparła, śląc mu całusa.
– Nie?
– Wiesz, przyglądałam się innym mężczyznom. Byłeś jedynym, który wiedział cokolwiek na temat tego, po co przyszliśmy.
– To źle? – nie rozumiał, do czego zmierzała Anna.
– To fantastycznie! W życiu nie pomyślałabym, że trafi mi się tak nietypowy facet. Mąż, a raczej ojciec idealny! Inni zazwyczaj płacą i noszą, a ty i płacisz, i nosisz, i wybierasz, i doradzasz.
– A ty możesz odpoczywać! I pachnieć! – stwierdził z dumą.
– Mogę, choć przyznam, że to dla mnie odrobinę dziwna sytuacja.
Wojtek złapał Annę za dłoń i pocałował ją.
– Jeśli bym z czymś przesadził, to po prostu mi powiedz, ale nic na to nie poradzę, że oszalałem na waszym punkcie, a na punkcie Julki – nachylił się i pocałował brzuszek – w szczególności.
Anna była szczęśliwa, a z każdym miesiącem coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że w końcu los i do niej się uśmiechnął, stawiając na jej drodze Wojtka, mężczyznę zupełnie nie w jej typie.
W swoje szczęście zwątpiła dopiero podczas przedwczesnego porodu, który okazał się drogą przez mękę. Dziesięciogodzinny bój skończył się bowiem na sali operacyjnej wykonaniem cesarskiego cięcia. Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, wiele dzieci właśnie w ten sposób przychodzi na świat, jednak akurat w jej przypadku pojawiły się komplikacje, które mogły kosztować ją nawet życie. Anna przeszła kilkugodzinną operację, w trakcie której dokonano transfuzji krwi. Wojciech dociekał, dlaczego jego żona na sali połogowej nagle zaczęła krwawić i dlaczego w takim pośpiechu podjęto decyzję o zabraniu jej na salę operacyjną. Nie rozumiał jednak medycznego żargonu, był przecież taksówkarzem, a nie medykiem.
– Stan jest stabilny – usłyszał w końcu. – Za kilka dni wszystko wróci do normy. Teraz już proszę się nie martwić – przemówił wreszcie normalnym językiem jeden z młodszych lekarzy.
– Dziękuję – odparł z ulgą Wojciech, na co brodaty mężczyzna poklepał go po ramieniu.
Doktor Janowicz nie mylił się. Dwa dni później Anna wstała i jedyne, czego się domagała, to wzięcia swej pierworodnej na ręce.
– Zobacz, skarbie, jakie wy dzielne jesteście! – ekscytował się Wojtek, kiedy pielęgniarka podała jej córeczkę. – Nic nie jest w stanie nas rozdzielić, nic! Wszystkiemu damy radę się przeciwstawić! Tacy jesteśmy silni!
Anna nie odpowiedziała. Obolała, opuchnięta, z szeroką raną pooperacyjną, która nadal „ciągnęła” niemiłosiernie, płakała, roniąc łzy największego szczęścia w swoim trzydziestotrzyletnim życiu. Wyjęła Julcię ze szczelnego becika i zaczęła całować ją po miniaturowych rączkach, potem po stópkach, nie zważając na to, że mała zaczynała się niepokoić. Tak bardzo chciała czuć jej ciepło, tak bardzo pragnęła dotykać jej drobnych paluszków, tak bardzo chciała ją po prostu tulić.
– Jesteś moim największym skarbem! – wyszeptała przez łzy.
– A ja? – zapytał żartobliwie Wojtek, czując w tym pytaniu szansę na rozweselenie żony.
Rzuciła w jego stronę krótkie spojrzenie.
– Jesteś NASZYM największym skarbem! – powtórzyła do córeczki i przytuliła ją, przymykając powieki.
Wojciech zbliżył się do swoich kobiet, objął je ramionami i pocałował najpierw Julię w czółko, a potem Annę w usta.
– Moje bohaterki – powiedział z emfazą.
Przed wypisaniem ze szpitala Anna była kilka razy wzywana na badania. Trochę się niepokoiła, bo miny lekarzy nie napawały optymizmem. Ale kiedy dopytywała o powód kolejnych badań, zbywali ją frazesami. Piąta wizyta od początku przebiegała jednak niestandardowo. Kiedy Anna przekroczyła próg gabinetu lekarskiego, wiedziała, że coś jest nie w porządku. Przy długim białym stole siedzieli wszyscy lekarze, z którymi wcześniej miała kontakt w szpitalu. Gdy weszła, skierowali na nią spojrzenia.
– Co się stało? – zapytała, zajmując wskazane krzesło.
– Pani Borek… – zaczął doktor Janowicz, którego darzyła największą sympatią. Jako jedyny dopytywał o jej samopoczucie, i to wcale nie podczas lekarskiego obchodu. – To dość poważna sprawa.
Anna wyraźnie zbladła.
– Czy z moim dzieckiem wszystko dobrze?! – rzuciła bez tchu. – Proszę mi natychmiast powiedzieć!
– Tu nie chodzi o pani dziecko, tylko o panią.
Anna wzięła głęboki wdech, wsunęła dłonie pod uda i zaczęła słuchać wywodu lekarskiego, który nie do końca był dla niej zrozumiały. Doktor Janowicz ujął jednak kilkuminutowe tłumaczenia pełne medycznej terminologii w zdanie, które sprawiło, iż zaczęła ronić gorzkie łzy.
– Ma pani już dziecko – dotarł do niej głos posępnego ordynatora.
Szef oddziału był wysokim, bardzo chudym mężczyzną, o długich, patykowatych palcach, pożółkłych od palenia papierosów. Odzywał się rzadko, za to ton jego wypowiedzi zawsze był taki sam – mówił z wyższością i jakby od niechcenia.
– Proszę się cieszyć z macierzyństwa. Nie ma nad czym rozpaczać.
Słowa mężczyzny bardzo ją zabolały. Może nawet nie tyle słowa, co sposób, w jaki to powiedział. Był zimny, całkowicie pozbawiony współczucia. Co najmniej jakby mówił o mało znaczących przedmiotach, a nie o kimś, kto ma imię i nazwisko, kto żyje… Podniosła na niego wzrok. Chciała rzucić w jego stronę jakieś bezczelne słowo, chciała pokazać mu, że fakt, iż to on jest ordynatorem, a ona zwykłą pacjentką, nie oznacza, że może traktować ją przedmiotowo. Nie odezwała się jednak.
– Czy to wszystko? – wydukała tylko.
– W zasadzie tak – powiedział ordynator. – Proszę umówić się w przychodni przyszpitalnej na wizytę u doktora Janowicza. Doktor poda terminy.
Anna kiwnęła głową i wyszła. Na korytarzu wybuchnęła płaczem. Usiadła na krześle i przez dłuższą chwilę po prostu szlochała. Czuła się bezsilna i pusta.
– Czy coś panią boli? – Doktor Janowicz usiadł obok niej.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Proszę mnie posłuchać…
Kobieta obrzuciła go udręczonym spojrzeniem.
– Już dość pan powiedział. Proszę więcej niczego nie mówić. Teraz chcę iść do mojego męża i córeczki.
– Pomogę pani.
Doktor Janowicz szedł z Anną, podtrzymując ją pod ramię. Nawet nie próbował jej zagadywać. Wiedział, że pacjentki po takiej diagnozie potrzebują chwili dla siebie.
– Odprowadzę panią Borek do sali – zaoferowała pielęgniarka, która akurat przechodziła.
– Poradzę sobie, pani Wandziu. Dziękuję – odpowiedział.
Pielęgniarki z zaciekawieniem przyglądały się temu młodemu lekarzowi, który na oddział wprowadził całkiem nowe zwyczaje. Lubiły go, bo szanował każdego pracownika. Witał się zarówno z kolegami po fachu, jak i z salowymi. Do pacjentów też miał inne podejście niż reszta lekarzy, był po prostu zaskakująco otwarty i zaangażowany.
„Minie mu po roku” – mówiły, kiedy zaczynał rezydenturę. „Minie mu po dwóch” – wróżyły rok później.
Jemu jednak nie minęło i po sześciu. Nadal był uprzejmy i dla współpracowników, i dla pacjentów. Inni lekarze podśmiewali się z niego, a czasami nawet szydzili. Nie przejmował się tym zbytnio, tylko nadal był uprzejmym człowiekiem w białym kitlu.
Kiedy doktor Janowicz wprowadził Annę do sali, ta ponownie się rozpłakała. Wojciech natychmiast odłożył Julkę do niemowlęcego łóżeczka.
– O co chodzi?
Anna pokręciła głową i usiadła na łóżku. Ukryła twarz w dłoniach.
– Niech się pani cieszy z udanego porodu i na razie nie myśli o niczym więcej – poprosił lekarz.
– O czym moja żona ma nie myśleć? – zapytał Wojciech, nie rozumiejąc.
– Obowiązuje mnie tajemnica lekarska.
– Przecież ja jestem mężem.
– Rozumiem, ale i tak obowiązuje mnie…
– Proszę mu powiedzieć – przerwała Anna.
Mężczyzna odchrząknął i spojrzał na Wojciecha poważnym wzrokiem.
– Wyniki wszystkich badań potwierdziły, że pana żona nie będzie mogła mieć więcej dzieci.
– Jak to?
– Przykro mi – stwierdził doktor.
– Nie rozumiem.
– To skomplikowana sytuacja. O wszystkim opowiedziałem pana żonie podczas wizyty. Pana żona jak najszybciej będzie musiała zostać poddana histerektomii.
– Histere… co?
– Usuną mi wszystko! Zostanę pusta w środku! Rozumiesz? Nie będę już kobietą! – krzyknęła, nie zważając na to, że mogłaby obudzić Julkę. Dziewczynka jednak nie zareagowała.
– Jak to usuną ci wszystko? O co tu, do cholery, chodzi?!
Doktor Janowicz jeszcze raz, zachowując wielki spokój, podjął się tłumaczenia istoty przypadku Anny Borek. Odpowiedział też na kilka pytań Wojtka.
– Gdyby mieli państwo jeszcze jakieś pytania, proszę się nie wahać – powiedział i wolnym krokiem oddalił się.
Kilkanaście minut później Anna już nie płakała. Wtulała się w ramię męża, który raz za razem całował ją w skroń. Oboje byli wpatrzeni w szpitalne łóżeczko niemowlęce, w którym słodko spała ich pierworodna i jak przed momentem zawyrokował doktor Janowicz, jedyna córeczka.
– Przepraszam… – wyszeptała Ania. – Zawiodłam cię. Marzyłeś o dużej rodzinie, a ja… Ja już ci tego nie dam…
Wojtek ukląkł u jej stóp. Objął trzęsące się kolana i ucałował je. Spojrzał na swoją zbolałą żonę i zmusił się do uśmiechu. Wiedział, że musi zapomnieć o swoich marzeniach, o dwójce bądź trójce dzieci, o dużym stole i hucznych rodzinnych spotkaniach. Wiedział, że musi pokazać Annie, jak bardzo jest szczęśliwy z nią i z owocem ich nieplanowanej miłości.
– Skarbie, nigdy, ale to przenigdy nie byłem szczęśliwszy – zaczął. – Kocham cię tak bardzo… – Ponownie ucałował kolana żony. W jej oczach zalśniły łzy. – Nawet jeśli zrobią tę operację… Dla mnie to nie ma znaczenia. Dla mnie jesteś najbardziej perfekcyjną kobietą na świecie. Masz w sobie wszystko, czego mógłbym chcieć. Wszystko. Ja… Ja niczego więcej nie potrzebuję. – Ujął jej dłoń i złożył na niej pocałunek. – To prawda, że pragnąłem dużej rodziny. Sam byłem jedynakiem i nie chciałem tego fundować swojemu dziecku. Ale wiesz, byłem też szczęśliwy w tym swoim jedynactwie – uśmiechnął się nieco zawadiacko – i coś mi mówi, że nasza Julcia będzie właśnie taką szczęśliwą jedynaczką.
Anna próbowała rzucić się Wojciechowi w ramiona, ale pochyliwszy się, złapała się za podbrzusze, syknęła z bólu i usiadła z powrotem.
– Okej? – zapytał, na co ona pokiwała głową.
Otarł łzy z jej policzków i przytulił ją do siebie. Siedzieli w uścisku, który mówił więcej o tym, co do siebie czuli, niż najbardziej namiętny pocałunek.
– Zawsze będziemy szczęśliwi – wyszeptał. – Obiecuję…Wojciech
W połowie drogi
Siedzieli przy suto zastawionym wigilijnym stole, nakrytym świetliście białym obrusem. Na środku pysznił się świecznik na wysokiej srebrnej nóżce, towarzysz rodzinnych wigilii już od sześćdziesięciu czterech lat. Znajdował się tam również bardzo oryginalny stroik, przygotowany przez matkę Anny, Mariettę, który wzbudzał zachwyt zebranych fantazyjnym połączeniem czerwonych róż, ostrokrzewu, suszonych plastrów pomarańczy i łupinek po orzechach włoskich.
Goście biesiadowali na drewnianych krzesłach, okrytych na okoliczność świąt eleganckimi białymi pokrowcami, zdobionymi szeroką szarfą.
Dźwięki tradycyjnych polskich kolęd płynęły wśród głośnych rozmów ucztujących, którzy teraz koncentrowali się wokół jednego tematu – małej Julki. Wszyscy byli zaciekawieni, co je, w jakiej ilości i kiedy, czym lubi się bawić i co potrafi zatańczyć, bo w tańcu mały blondwłosy szkrab był po prostu nie do podrobienia.
– Kto ją tego nauczył? – zapytała Marietta ze szczerym zaciekawieniem i zachwytem.
– Nikt, mamo – odpowiedziała Anna, pękając z dumy. – Ogląda teledyski i po prostu naśladuje tancerzy.
– Nóżki jej chodzą, jakby była zawodowcem – komplementowała Marietta. – A te jej małe rączki! – Klasnęła w dłonie. – No po prostu urodzona tancerka!
– W przedszkolu pani od rytmiki poleciła zapisać ją do szkoły tańca. I chyba poszukamy jakichś lekcji, prawda, Wojtku?
Mężczyzna potaknął i znacząco mruknął.
– Koniecznie musicie to zrobić – wtrąciła się Alicja, najbardziej ekstrawagancka ze wszystkich ciotek Anny. – Takiego talentu nie można zmarnować. Wystarczy, że twój zmarnowali. Mogłaś naprawdę ładnie śpiewać.
– Ale ja nadal całkiem ładnie śpiewam, ciociu.
– Aneczko, ja myślę o śpiewie operowym. Miałaś zdolności w tym kierunku. Przecież ten twój nauczyciel… Jak mu było?
– Andrzej Zawada – odparła Anna bez zastanowienia.
– No właśnie. Ten pan Andrzej… – rozmarzyła się Alicja, zapominając na chwilę o temacie rozmowy. – Pamiętam go, był taki przystojny i nosił elegancko przyciętego wąsa, tak jak lubię.
– Ty i to twoje uwielbienie wąsów – wzdrygnęła się ciotka Regina. – Mogłabyś się już z tego wyleczyć!
– Z elegancji to ja się nigdy nie wyleczę – zachichotała, a kuzynka jej zawtórowała. – Szpakowaty facet z wąsem to podstawa. Niczego więcej mi nie trzeba.
– A jakby miał krzywe nogi i garba? – wtrąciła Regina. – I brakowałoby mu górnej jedynki?
– Jeśli facet nosi elegancko przystrzyżonego wąsa, to musi być, że się tak wyrażę, kompletny. Innego wyjścia nie ma. Na dodatek tamten znał się na śpiewie, a to, kochana kuzyneczko, najlepsza rekomendacja. Tak czy owak – Alicja powróciła do tematu – ten pan Andrzej mówił, że masz olbrzymi potencjał. Wspominał przecież o sopranie koloraturowym.
– Dawne czasy – skwitowała Anna.
– Dawne, niedawne, ale tak było. To żywe sreberko talent ma zapewne po tobie i mam nadzieję, że ze śpiewem też u niej będzie dobrze.
– Na śpiew jeszcze za wcześnie – odparła Regina.
– Jasne, że za wcześnie, ale trzeba być czujnym, żeby niczego nie przeoczyć.
Po wigilii zmęczeni, ale szczęśliwi wrócili do mieszkania. Wojtek czuł, że zaczyna wsiąkać w rodzinę Anny, że coraz częściej odbiera ją bardziej jak swoją niż „nabytą”. Zresztą, jej rodzina stała się mu po prostu bliższa. Jego własna była w pewnym sensie nieobecna. Rodzice jakoś nigdy nie wybaczyli mu rozwodu, tego, że odepchnął swoją pierwszą żonę. Uważali, że dla dobra rodziny powinien się ugiąć i wybaczyć jej zdradę. Lubili Annę, cieszyli się z Julki, ale wobec niego zachowywali się tak, jakby stracili serce dla własnego syna.
– Masz wspaniałą rodzinę – powiedział, gdy Julka już usnęła, a oni zasiedli do wieczornej herbaty. – A twoi rodzice są kapitalni.
Te wieczorne herbatki stały się poniekąd ich tradycją. Anna przygotowywała w dzbanku napar i stawiała na stoliku w salonie. Siadali wtedy na sofie i z kubkami w dłoniach oglądali ulubiony serial lub film. Czasami włączony telewizor był tylko tłem dla ich rozmów. Tak jak i tym razem.
– Daj spokój! Moja rodzinka jest przede wszystkim pokręcona.
– Może tobie tak się wydaje. Dla mnie są świetni. Wspierający. No i do wszystkiego mają dystans.
– O! To na pewno! Śmieją się i z siebie, i z niemal każdego dookoła.
– W mojej tego bardzo brakuje. W sumie, chciałbym, żeby czasami nas odwiedzili albo chociaż zadzwonili.
– Wojtuś, skoro ci tego brakuje, może sam powinieneś do nich pojechać? Albo zadzwonić?
– Nie chcę się narzucać. To bez sensu.
– Bez sensu jest to, że się tym zadręczasz. Może gdybyś z nimi porozmawiał, tak od serca, toby się wszystko naprawiło? Oni może i są nieco oschli, trochę wyniośli, ale wydają się normalni.
– Normalni?
– No wiesz, co mam na myśli. – Siorbnęła herbaty miętowej. – Na pewno będą chcieli cię wysłuchać. W końcu jesteś ich synem.
– Taa… – bąknął nieprzekonany. – Oni uważają, że dopuściłem się najcięższego grzechu, doprowadzając do rozwodu. Nie rozumieją, że nie mogłem żyć z Martą. Nie potrafiłem.
– Przecież to ona cię zdradziła, Wojtuś… – Ania spojrzała na niego łagodnie. – Wytłumacz im to raz jeszcze.
– Widzisz… – westchnął. – Każdy inaczej to widzi, inaczej czuje. Moi rodzice uważają, że nawet za zdradę należy się przebaczenie. Może i mają rację. Może i należy się, ale… wtedy nie potrafiłem Marcie wybaczyć. Wtedy nie…
– Może się należy, ale czy trzeba z taką osobą potem żyć, jeśli się tego nie potrafi? Czasami lepiej coś zakończyć i się nie męczyć. Życie jest przecież jedno i uważam, że nie warto spędzać go w sposób, który nam nie odpowiada.
Anna odstawiła kubek i poszła do kuchni po ciastka z kremem czekoladowym, które jej mąż uwielbiał.
– Nie poznałbym ciebie, gdybym się nie rozwiódł – powiedział, kiedy wróciła.
– A wiesz? Wiele razy o tym myślałam – zaświergotała Ania, rozweselając tym Wojtka.
Uwielbiał, kiedy wpadała w taki szybki rytm mówienia, bo zapominała, że jest już stateczną żoną i matką. Stawała się wówczas nieco postrzeloną nastolatką o szarych oczach z granatowymi plamkami.
– O tym piwie, które na ciebie wylałam, też myślałam i o tym, że na tej prywatce zjawiłam się tylko i wyłącznie dlatego, że mój facet zrobił mnie w balona i po prostu chciałam się ze złości upić.
– Dobrze, że akurat tam byłem.
– Ja bym nawet powiedziała, że bardzo dobrze. – Ania usiadła mu na kolanie. – I choć nie jesteś w moim typie, o dziwo, nie mam cię jeszcze dość!
Uśmiechnął się, a ona włożyła mu do ust ciastko. Ugryzł je i mlasnął ze smakiem.
– To była wspaniała wigilia – podsumował mijający wieczór. – A nasza Julka podbiła chyba serca wszystkich gości. I jak pięknie tańczyła! Twoje ciotki nie mogły wyjść z podziwu.
– Dawno nie było w naszej rodzinie takiego maleństwa. Zobacz, że wszystkie dzieci są dorosłe i jeszcze nie mają swoich.
– Dobrze, że mamy Julcię – powiedział i pocałował żonę w skroń.
– Jest cudowna.
– Idealna, Aniu, idealna.
Tamtego wieczora szybko zasnęli, tuląc się do siebie i mając przed oczami jeden obraz: spokojnie śpiącej Julii.