Powiedz "nie" księciu - ebook
Powiedz "nie" księciu - ebook
Książki Eloisy James to sam wdzięk i czar. Czytając je, będziesz uśmiechać się, wzdychać… aż się zakochasz.
Julia Quinn, autorka Bridgertonów
Bestseller „New York Timesa” o miłosnych perypetiach zawsze zakochanej do szaleństwa ekscentrycznej książęcej rodziny Wilde’ów z Lindow Castle.
Niewinny zakład – szalona eskapada czy chwila namiętności z zawadiackim lordem – zadecyduje o ich losie.
Pierwszy sezon Betsy Wilde był pod każdym względem sukcesem, zwieńczonym oświadczynami księcia. Przed ślubem jednak chciałaby przeżyć ostatnią przygodę. Przebrana za mężczyznę...
Żaden dżentelmen nie przystałby na jej skandaliczny plan – ale lord Jeremy Roden nie czuje się dżentelmenem. Proponuje ryzykowny zakład. Jeśli Betsy wygra w bilard, pomoże jej zdobyć męski strój i będzie jej towarzyszył. Jeśli zaś przegra… będzie należała do niego przez jedną noc.
Pewna siebie Betsy przyjmuje propozycję bez wahania. Ale co będzie, jeśli Jeremy uzna, że jedna noc to za mało?
Niekwestionowana królowa romansu! CBS Sunday Morning
ELOISA JAMES osiągnęła sukces w dwóch wcieleniach: gwiazdy romansów historycznych i profesorki literatury. Ukończyła Harvard i Oksford, doktoryzowała się na uniwersytecie Yale, specjalizuje się w twórczości Szekspira i wykłada na uniwersytecie w Nowym Jorku. Jej błyskotliwe powieści z przesyconą wdziękiem i zmysłowością, wyrafinowaną intrygą są wydawane w 28 krajach, nagradzane najbardziej prestiżowymi nagrodami, jak RITA Award (odpowiednik filmowego Oscara), i zajmują wysokie miejsca na amerykańskich listach bestsellerów. A prywatnie jest żoną prawdziwego włoskiego księcia.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-241-7748-6 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pensja Panny Stevenson
„Eton dla młodych dam”
Queen Square, Londyn
14 września 1776
Jeszcze przed czternastymi urodzinami lady Boadicea Wilde prosiła o najlepszą przyjaciółkę, kiedy na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy. Zrobiła magiczny kamień, zanurzając go w mleku przy świetle księżyca. Kiedy to nie zadziałało, doszła do wniosku, że być może wróżki wolą napoje dla dorosłych, więc zakradła się do gabinetu ojca i wrzuciła kamień do karafki z brandy. Zapisała swoje życzenie na kawałku papieru, który spaliła w kominku dziecięcego pokoju, żeby poleciało prosto do nieba.
Niestety, zapomniała otworzyć przewód kominowy i cały pokój wypełnił się dymem. Za karę musiała zostać w łóżku i patrzeć, jak jej siostra Joan i przyrodnia siostra Viola, przytulone na sofie opowiadają sobie szeptem jakieś sekrety.
To wszystko wina jej ojca.
Córki książąt, zwłaszcza te, które mieszkały w wielkich zamkach, nie miały szansy poznać przyjaciół. Były hodowane na wsi, jak fiołki w doniczkach, i czekały na moment, kiedy zostaną pokazane światu i czym prędzej wydane za mąż.
Z tego, co Betsy mogła zaobserwować, ojciec był najlepszym przyjacielem jej macochy. Tylko dziewczyna mająca ośmiu braci mogłaby zrozumieć odrazę, jaka ogarniała Betsy na myśl o tym.
Przyjaźnić się z _chłopakiem_.
Nigdy.
Chłopcy śmierdzą i krzyczą. Nie mają nic przeciwko wylaniu komuś wody na głowę, pociągnięciu za włosy albo puszczaniu bąków.
Jak chłopiec miałby podzielać jej odczucia? Betsy tęskniła za pokrewną duszą, dziewczyną, która rozumiałaby, jak niesprawiedliwe jest to, że nie wolno jej jeździć po męsku albo konno strzelać z łuku.
Kilka lat temu, kiedy jej bracia Alaric i Parth oznajmili, że chcą się wybrać do Chin, ojcu rozbłysły oczy i cały posiłek upłynął na rozmowach o trzymasztowych szkunerach i górach herbaty. Co prawda książę zabronił synom wyprawy, dopóki nie będą starsi, ale śmiał się tylko, kiedy wyszło na jaw, że i tak popłynęli.
A gdyby _ona_ uciekła na morze? To wydawało się nie do pomyślenia.
Gdyby magiczny kamień zadziałał, żyłaby w jakimś miejscu, gdzie dziewczynkom wolno nosić spodnie i podróżować, dokąd zechcą.
Leżąc w łóżku po przyjęciu z okazji czternastych urodzin – na którym było tylko pięciu braci, ponieważ Viola i Joan dochodziły do siebie po wietrznej ospie – Betsy zdała sobie sprawę, że jeśli chce mieć przyjaciółkę, to musi wziąć sprawy w swoje ręce. Pomyślała, że chciałaby mieć przyjaciółkę, zanim zdmuchnęła świeczki na urodzinowym torcie, ale w głębi duszy straciła już nadzieję.
Magia okazała się nieskuteczna.
A jednak skórę z kozy można zdjąć nie tylko na jeden sposób, jak mawiał ich stangret. Trzeba było trzech miesięcy perswazji, błagania i wybuchów złości, lecz w końcu Betsy, Joan i Viola zostały zabrane do najlepszej szkoły z internatem w Anglii, pensji prowadzonej przez pannę Stevenson, której zaletę stanowiło to, że była córką wicehrabiego.
Wchodząc do imponującego budynku, Betsy starała się zachowywać jak dama, jednak nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Kiedy służąca przyszła, żeby zaprowadzić je do skrzydła starszych dziewcząt, uścisnęła na pożegnanie ojca i macochę, po czym w radosnych podskokach przeszła przez drzwi, zostawiając im pocieszanie zapłakanej Violi.
Viola była nieśmiała i bała się zostać daleko od domu, lecz gdy Betsy usłyszała dziewczęcy śmiech zza zamkniętych drzwi, zaczęła ją rozpierać czysta radość. W końcu – w końcu! – znalazła się tam, gdzie powinna.
– Będzie panienka dzieliła pokoje z lady Octavią Taymor i panną Clementine Clarke – powiedziała służąca, której polecono ją odprowadzić. – Każda z was ma oczywiście swoją własną sypialnię i wasze pokojówki będą się wami zajmować rano i wieczorem. Pozna panienka lady Octavię i pannę Clementine przy herbacie.
Serce Betsy biło tak szybko, że czuła się nieco oszołomiona. Clementine to takie piękne imię, a czyż Oktawian nie był wielkim wodzem? Octavia otrzymała imię po wspaniałym wojowniku, tak samo jak ona!
Salon wyglądał jak nieco mniejsza wersja salonu w Lindow Castle, urządzony ze smakiem, z jedwabnym dywanem i różowymi aksamitnymi zasłonami. Na stoliku przed kominkiem stała srebrna taca z serwisem herbacianym.
Betsy przyjrzała się dwóm dziewczynkom, które wstały i podeszły, żeby się z nią przywitać. Clementine miała złote loki i wydęte wargi, przypominające pąk róży; Octavia miała szczupłą twarz i ciemne brwi.
– Nosisz bardzo ładne imię – zwróciła się do Clementine, kiedy służąca wyszła.
– Chciałabym móc powiedzieć to samo o twoim – odparła Clementine z lekkim uśmieszkiem, jakby tylko żartowała.
Betty spojrzała na nią zaskoczona.
– Boadicea to rzeczywiście niezwykłe imię – powiedziała pospiesznie. – Wolę Betsy.
Clementine zmarszczyła nosek.
– Mieliśmy kiedyś pokojówkę, która nazywała się Betsy. Moja matka zwracała się do niej „Perkins”.
Betsy nie znalazła na to odpowiedzi.
– Rozumiem – wykrztusiła, a jej głos zabrzmiał obco i nienaturalnie.
– Proszę usiąść, lady Betsy – Octavia wskazała fotel.
Betsy usiadła.
– Czy od dawna jesteś na pensji, lady Octavio?
– Clementine i ja jesteśmy jedynymi mieszkankami, odkąd…
– Spodziewam się, że matka zabierze mnie stąd najdalej za tydzień – przerwała jej Clementine.
– Rozumiem – powiedziała znowu Betsy, starając się, by jej głos tym razem zabrzmiał serdecznie. To żałosne, jak była roztrzęsiona, a nawet odrobinę przerażona. Nie tak wyobrażała sobie pierwsze spotkanie z przyszłymi przyjaciółkami, ale przecież Clementine to tylko jedna z wielu dziewcząt, które tu pozna.
– Doprawdy? – spytała Clementine.
– Jesteś dobra w rachunkach? – wtrąciła się Octavia, z nutą desperacji w głosie.
– Niestety, nie – odparła Betsy. – Przykro mi słyszeć, że wyjeżdżasz, panno Clarke. Czy te pokoje są za ciasne dla nas trzech?
Clementine prychnęła.
– Posiłki tutaj są nadzwyczaj smaczne – powiedziała nieco piskliwie Octavia.
– Moja matka przyjedzie, żeby mnie stąd zabrać, kiedy tylko dowie się o twoim przyjeździe – powiedziała Clementine, ignorując Octavię. – Wczoraj posłałam jej wiadomość.
Betsy doznała nieprzyjemnego uczucia, że trafiła do jakiegoś koszmaru. Wzięła głęboki oddech.
– Dlaczego jesteś taka niemiła, panno Clarke?
Clementine wydęła usta jeszcze bardziej niż ukształtowała je natura, po czym rozchyliła wargi tylko na tyle, żeby odpowiedzieć.
– Nikt nie może obwiniać dziecka o rozpustną naturę matki, ale byłoby _uprzejmie_ ze strony jego książęcej mości, gdyby pomyślał, jak nieprzyjemnie będzie porządnym młodym damom dzielić pokój z kimś, kto…
– Kto? – spytała Betsy.
– Kto musiał odziedziczyć grzeszne skłonności swojej matki – powiedziała Clementine z oczami błyszczącymi jak natłuszczone jagody.
Betsy wzdrygnęła się, wstrząśnięta. Oczywiście Clementine wiedziała, że druga żona księcia – jej matka – uciekła z pruskim hrabią, kiedy Betsy była niemowlęciem. Ale nikt jeszcze nie wyrażał się o jej matce tak pogardliwie – ani nie śmiał sugerować, że ona, Betsy, mogłaby odziedziczyć po niej skłonność do rozpusty.
– Clementine! – zaprotestowała Octavia. – Jesteś bardzo źle wychowana!
Clementine spojrzała na nią.
– Ja tylko powtarzam to, co udowodnili uczeni, Octavio. Silne cechy zawsze są dziedziczone, jak u koni wyścigowych, które są hodowane dla szybkości. Możesz to nazywać przeznaczeniem, ale tak naprawdę to nauka.
– Nie wierzę! – odarła z przekonaniem Octavia.
Jednak brat Betsy, North, był zafascynowany hodowlą koni i niemal co wieczór wygłaszał tyrady na temat cech wierzchowców, z których słynęły książęce stajnie. Betsy wiedziała lepiej niż którakolwiek z dam, że pewne cechy są rzeczywiście dziedziczne.
Przeszył ją dziwny dreszcz, jakby nagle ściana się rozstąpiła, odsłaniając coś przerażającego, czego nigdy nawet sobie nie wyobrażała. Jej ciotka Knowe nigdy nie pozwoliła, żeby dzieci drugiej księżnej cierpiały z powodu nieobecności matki.
– Twoja matka nie odnalazła się w małżeństwie z twoim ojcem – mówiła często ciotka Knowe. – Całe szczęście, że zdała sobie z tego sprawę, ponieważ dzięki temu książę poznał Ophelię.
Rodzinna legenda głosiła, że atrament na dokumencie rozwodowym jeszcze nie zdążył wyschnąć, kiedy ciotka Knowe wysłała swojego brata do Londynu na poszukiwanie trzeciej żony. Ponieważ Betsy uwielbiała swojego papę, macochę, a nawet tych okropnych braci, nigdy nie zastanawiała się nad tymi sprawami.
Wyglądało jednak na to, że inni ludzie – całe eleganckie towarzystwo, a przynajmniej tak twierdziła Clementine Clarke – poświęcali losom jej matki dużo uwagi.
– Nie ma potrzeby być nieuprzejmą – powiedziała Octavia.
– Wszyscy tak uważają – stwierdziła Clementine mierząc ją wzrokiem z lekko zmarszczonym noskiem, jakby Betsy była kawałkiem zepsutej baraniny.
– Chcesz powiedzieć, że wszystkie dziewczęta w tej szkole pomyślą, że jestem lubieżna, ponieważ moja matka była niewierna? – spytała Betsy, tylko po to, by mieć całkowitą jasność.
Octavia poczerwieniała i zacisnęła usta.
– Pomyślą? – powtórzyła Clementine. – Już tak myślą. One i każdy, kto jest ważny.
Betsy starała się nie słyszeć swojego własnego ciężkiego oddechu. Jej ojciec był ważny, ale musiał o tym nie wiedzieć, gdyż inaczej nie zostawiłby jej w tej jaskini lwic.
Miała ochotę zerwać się z fotela i pobiec do drzwi. Może książęcy powóz jeszcze nie odjechał. Albo panna Stevenson mogłaby wysłać wiadomość do rezydencji w mieście, żeby wrócił i zabrał stąd ją i siostry.
– Wszyscy mówią, że druga księżna nie była… powiedzmy, nieskalana – dodała Clementine. – Twoja matka dała księciu syna, chociaż zdaniem mojej matki jego pochodzenie może budzić wątpliwości, i flirtowała z tym Prusakiem na długo przed urodzeniem ciebie.
– Mój brat Leo nie jest nieślubnym dzieckiem – powiedziała Betsy głosem ochrypłym ze zgrozy i niedowierzania. – Ani ja!
Jakkolwiek niewierna byłaby jej matka, Betsy wywodziła się z długiej linii książąt i nosiła imię na cześć wielkiej wojowniczki. Przez chwilę słuchała Clementine, póki nie doszła do wniosku, że nie ma sensu jej słuchać.
W końcu wstała.
– Jesteś podła – powiedziała, starając się panować nad gniewem tak, jak uczyła ją ciotka Knowe. – Podła i małostkowa. Nie będę z tobą dzieliła pokoju.
Clementine roześmiała się piskliwie.
– Powinnaś się cieszyć, jeśli będziesz mogła spać na strychu. Jesteś bękartem i będziesz miała szczęście, jeśli uda ci się wyjść za dżentelmena. Musiałby się zdarzyć cud, żebyś zdobyła arystokratę.
Betsy chwyciła z tacy szklankę wody i chlusnęła nią Clementine w twarz.
– Ja jestem córką księcia – oznajmiła, napawając się widokiem zwisających smętnie niczym wodorosty mokrych loków Clementine. – O twojej rodzinie nigdy nie słyszałam. Clarke? – wydęła wargi i powiedziała pierwszą nieuprzejmą rzecz w swoim życiu. – Zgaduję, że twoim przodkiem był jakiś sklepikarz. To bardzo zabawne.
Szlochając głośno, Clementine wypadła za drzwi.
– Czy mnie też oblejesz wodą? – spytała Octavia, wytrzeszczając oczy.
– Jeśli powiesz cokolwiek niemiłego o mojej matce, wyleję ci na głowę ten dzbanek – odparła Betsy. – W środku nocy. Jestem wyszkolona w sztuce wojennej.
– Nie powiem ani słowa – zapewniła pospiesznie Octavia. – Nie lubię zimnej wody.
Betsy przyjrzała się jej. Nie miała prostackiej twarzy jak Clementine.
– Przepraszam cię za grubiaństwo Clementine – wykręcając nerwowo palce, Octavia spuściła wzrok, po czym spojrzała na Betsy. – Ona jest straszliwie źle wychowana i uważa wszystkich za gorszych od siebie. Zgodziła się dzielić ze mną pokoje tylko dlatego, że panna Stevenson zagroziła, że inaczej usunie ją ze szkoły. Mnie twoje imię się podoba.
– Boadicea była królową-wojowniczką – odparła Betsy; wciąż jeszcze lekko drżała.
Octavia przygryzła wargę.
– To ci się tutaj przyda. Dziewczęta nie są najmilsze.
Betsy usiadła.
– Powinnyśmy się uczyć historii i innych rzeczy – wyjaśniła Octavia. – Ale tak naprawdę wszystko się kręci wokół małżeństwa. Czasami przy kolacji rozmawiamy tylko o tym, ilu dżentelmenów oświadczy się której z nas w czasie debiutu. Rodzice Clementine mają trzy domy, ale to oczywiście nie wystarczy.
– Obawia się, że nie będzie mieć wielu adoratorów.
Octavia skinęła głową.
– Skoro wszystkie dziewczyny uważają, że nikt nie poprosi o moją rękę, to udowodnię, że się mylą. – Mdlący ucisk w żołądku zastąpiła paląca furia. – Dostanę więcej propozycji małżeństwa niż ktokolwiek inny.
– Nie wątpię, że tak będzie – odparła Octavia patrząc na nią z podziwem.
Według znawców historii, których książę pan zatrudnił, by uczyli jego dzieci – również córki, Boadicea była zaskakująco bliska zwycięstwa w walce z rzymskimi najeźdźcami.
Trzy lata później, w czerwcu, kiedy nadszedł czas na debiut Betsy…
Zwyciężyła.
Przybyła, zobaczyła, zwyciężyła.
_Veni, vidi, vici_, by zacytować innego wojownika, Cezara.
Nim nadszedł październik 1780 roku Betsy otrzymała – i odrzuciła – wiele propozycji małżeństwa: w obecności przyzwoitki i bez, w gabinecie ojca, w ogrodowej altanie, w niszy katedry westminsterskiej.
Odrzuciła czterech arystokratów i czternastu dżentelmenów bez żadnych tytułów, co może świadczyć o liczbie angielskich tytułów albo o wyśrubowanych wymaganiach arystokratów.
Najcenniejsza zdobycz, najgrubsza ze wszystkich ryb – przyszły książę – dotąd się nią nie zainteresował, ale Betsy miała przeczucie, że to się wkrótce zmieni.
Stała w tłumie na balu kostiumowym wydanym w Lindow Castle z okazji ślubu jej brata Northa, kiedy tuż obok pojawiła się ciotka Knowe.
– Ach, Betsy! Muszę poprosić moją drogą bratanicę, żeby pokazała lordowi Greywickowi stół bilardowy, który właśnie dotarł z Paryża.
Betsy spojrzała i zamarła. Przyglądał się jej przyszły książę Eversley.
Czy powiedziała, że wygrała bitwę?
Bitwę można uznać za wygraną tylko wtedy, gdy zdobędzie się najcenniejszą zdobycz.
Betsy uśmiechnęła się promiennie.ROZDZIAŁ 2
Bal kostiumowy z okazji ślubu lorda Rolanda Northbridge’a Wilde’a
z panną Dianą Belgrave
31 października 1780
Tylko jeden dżentelmen dotarł do pokoju bilardowego z sali balowej w Lindow Castle; większość gości była zbyt zajęta popisywaniem się swoimi wdziękami lub kostiumami, żeby szukać pokoju kryjącego niewiele więcej niż stół bilardowy z orzechowego drewna i kilka foteli.
Ponieważ zamek był większy niż większość garnizonów, muzyka nie docierała w zakątek, w którym lord Jeremy Roden – ostatnio służący w Królewskiej Arylerii – siedział z wyciągniętymi nogami, ściskając w dłoni szklaneczkę whisky.
Drugą rękę miał wolną, dzięki czemu mógł z irytacją poprawić przekrzywioną aureolę.
Składała się ona ze sztywnego drutu, który miał utrzymywać nad głową opaskę pokrytą brylantami i cekinami. W tym przypadku jednak drut nie spełniał swojej funkcji i cholerstwo przekrzywiało się na bok jak kutas w spodniach pijanego marynarza.
Lady Knowe oznajmiła, że wszyscy goście bez przebrania – co obejmowało większość jej bratanków – założą aureole albo poniosą konsekwencje. W utworzonym w ten sposób tłumie hałaśliwych aniołów kłębiącym się w sali balowej nikt nie zwrócił uwagi, że _jego_ aureola jest przymocowana do bandaża obwiązanego wokół głowy.
Gdyby to leżało w jego naturze, byłby wdzięczny.
Do diabła, _był_ wdzięczny.
Nie miał ochoty tłumaczyć, że bandaż zakrywał niemal zagojoną ranę po pocisku – co ciekawe, wystrzelonym przez matkę panny młodej. Nieszczęsna kobieta została wysłana do domu wariatów, a rana prawie się już zagoiła.
Niestety, bandażowi przypadło niefortunne zadanie utrzymywania nad jego głową aureoli; taniec z krzywą opaską dyndającą przy uchu nie był już nawet nużący – stał się udręką.
Co więcej, samo przebywanie w sali balowej rojącej się od aniołów skłaniało człowieka do ponurych rozmyślań o wojnie i jej przeklętych konsekwencjach. Czy gdyby zginął w amerykańskich koloniach, jakiś anioł zstąpiłby na pole bitwy i porwał jego żałosną duszę?
Cholernie mało prawdopodobne.
Pociągnął kolejny łyk whisky, powtarzając sobie, że nie jest jedynym mężczyzną na balu, który nie zasłużył na swoje święte nakrycie głowy.
Wilde’owie byli obdarzeni urodą, dowcipem i błyskotliwością – ale aniołami z całą pewnością nie byli.
Nie bardziej niż on sam.
Poczucie winy odbijało się echem w pustce, którą kiedyś wypełniała jego dusza; wychylił do dna szklankę, odsuwając od siebie wyrzuty sumienia, które stały się jego wiernym towarzyszem. Poczuł w przełyku pieczenie whisky, ale (niestety!) umysł miał klarowny, a jego palce nie drżały ani odrobinę.
Alkohol już dawno przestał na niego działać, ale okazał się doskonałą tarczą osłaniającą go przed wytwornym towarzystwem. Przechylił szklaneczkę jeszcze raz, napawając się pieczeniem ostatnich kropel whisky spływających na język. Może powinien spróbować…
Drzwi otworzyły się z rozmachem i Jeremy usłyszał męski głos:
– Za panią, milady.
Wsunął swój fotel głębiej w pogrążony w cieniu kąt. Nikt nie przychodziłby do tego pokoju, żeby grać w bilard, więc istniały duże szanse, że będzie miał miejsce w pierwszym rzędzie na namiętnym przedstawieniu odgrywanym na cennym stole bilardowym jego książęcej mości. Jakże mógłby im w tym przeszkodzić?
Ponieważ jego szklanka była pusta, Jeremy sięgnął po butelkę, kiedy odezwała się dama:
– Moja suknia zaczepiła o zawias; czy byłby pan tak uprzejmy, milordzie, i uwolnił mnie?
Jeremy rozparł się wygodnie w fotelu, mrużąc oczy.
Lady Boadicea Wilde.
Najdziksza z Wilde’ów, najstarsza córka księcia – która z jakiegoś powodu żądała, żeby wszyscy nazywali ją Betsy.
Dziwaczne imię dla kobiety, która umiała odstrzelić korek szampana z galopującego konia… Tak przynajmniej twierdzili jej bracia.
Szelest jedwabiu przy drzwiach świadczył, że jej towarzysz robił co mógł, żeby ją uwolnić. Musiała zapomnieć, że powinna wchodzić bokiem. Suknia Betsy była szersza niż większość drzwi, a peruki zawsze nosiła wysokie. Dzisiaj dodatkowo zdobiła ją aureola, dzięki czemu była wyższa od większości mężczyzn.
To ostatnie było zamierzone, zdaniem Jeremy’ego. Lubiła być wyższa niż jej nieudolni adoratorzy.
Jeremy nie znosił Betsy jako jedynej z Wilde’ów. Niestety, miała niezdrową skłonność do gry i często odwiedzała pokój bilardowy, który stał się jego azylem, więc w czasie swojego dwumiesięcznego pobytu w Lindow Castle widywał ją znacznie częściej, niż by sobie życzył.
Była lekkomyślna przychodząc z mężczyzną tutaj, tak daleko od sali balowej. To typowe dla Wilde’ów: arogancka do obrzydliwości, ale w lekki i niewymuszony sposób, jakby oczekiwała, że zwykli śmiertelnicy będą pamiętać, gdzie jest ich miejsce.
Jeremy mógłby się założyć o górę pieniędzy, że nie towarzyszy im żadna przyzwoitka. Nie zdawała sobie sprawy, w jaki sposób mężczyźni myślą o kobietach. „Dżentelmen”, z którym przyszła, mógł mieć plany, które zrujnowałyby jej reputację.
Lub jeszcze gorzej.
Krew się w nim zagotowała; fala gniewu zmiotła poczucie winy, które było jego stałym towarzyszem. Nie po raz pierwszy Betsy wywołała taką reakcję. W jej pobliżu był zwykle zbyt zirytowany, by rozmyślać o losie swojego plutonu.
Wprawdzie Jeremy nie był Wilde’em, ale jej starszy brat North był jego najbliższym przyjacielem. Zamierzał bronić jej bezpieczeństwa i reputacji w jego imieniu.
Zacisnął palce, spoglądając na niemodne mięśnie, które napięły się na jego ramieniu. Starając się nadać jakiś sens jego żałosnej egzystencji, North wymyślił proste rozwiązanie problemu – zmuszał go codziennie do konnej jazdy. Bez względu na to, ile wypił poprzedniej nocy, North wsadzał go na niesfornego wierzchowca. W efekcie miał mięśnie dwa razy większe niż trzy lata temu, kiedy jako oficer chlubił się smukłą figurą.
– Udało się! – wykrzyknęła Betsy. – Bardzo panu dziękuję.
Przy nim nigdy nie starała się być tak urocza. Kiedy tylko się poznali, doszli do milczącego porozumienia, że są jak ogień i woda, i choćby się najpromienniej uśmiechała, nie może liczyć na jego oświadczyny.
Powiedziała coś cicho i Jeremy pomyślał, że być może zaplanowała to spotkanie. Może miała kochanka, który przybył z Londynu w tłumie gości.
Zacisnął zęby.
Do diabła, nie.
Boadicea Wilde nie skompromituje się na jego wachcie.
– Pani suknia została uwolniona, lady Boadiceo.
Kimkolwiek był – a jego głos wydał się Jeremy’emu dziwnie znajomy – ten mężczyzna nie był jej kochankiem. Nie znał swojej wybranki na tyle dobrze, by wiedzieć, jak bardzo Betsy nie cierpiała swojego imienia.
Chwilę.
Znał ten głos. Byli razem w szkole – wieki temu.
Betsy weszła do pokoju. Z mrocznego kąta, w którym siedział Jeremy, wyglądała, jakby lśniła w blasku lampy wiszącej nad stołem bilardowym.
Była oburzająco piękna, jak wszyscy Wilde’owie: wielkie oczy, białe zęby, gęste włosy. Pięknych dziewcząt nie brakowało, ale żadna z nich nie dorównywała Betsy w nieświadomej zmysłowości. Ona cieszyła się życiem i to było widać.
Pewnego dnia jakiś głupiec nazwał ją sztywną i układną. Jeremy z trudem powstrzymał wtedy uśmiech.
Czy nikt nie widział, jaka jest naprawdę?
Podkręciła knot w lampie nad stołem, oświetlając nieskazitelne zielone sukno w oprawie błyszczącego drewna. Potem odwróciła się i oparła o stół.
Jeremy nie widział jej towarzysza, który wciąż stał w drzwiach.
Z szelmowskim uśmiechem, Betsy rozłożyła ręce.
– Oto stół bilardowy mojego ojca. Niedawno dotarł z Paryża. Konstrukcja z orzechowego drewna i mosiężne ozdoby w kształcie herbu Lindow, powtórzonego ośmiokrotnie. Moja macocha zbeształa ojca za tę ekstrawagancję, ale jego książęcej mości bardzo się to podoba.
Dżentelmen parsknął śmiechem i wszedł w krąg światła.
– Stół jest piękny, ale nie może się równać z pięknem stojącej przy nim damy.
Jeremy westchnął. Jego dawny szkolny kolega powinen się wstydzić tak nieudolnego komplementu.
Zapewne podzielając tę opinię, Betsy zignorowała go.
– Bardzo lubiłam nasz stary stół bilardowy, ale ten bardziej pasuje do zamku.
– Czy pani gra w bilard?
W jego głosie dało się słyszeć raczej zaskoczenie niż krytykę, co dobrze wróżyło jego zalotom.
– Całe życie – odparła Betsy. – Moi bracia spędzali tu dużo czasu. Ja stawałam na skrzyni, żeby widzieć, jak grają; stół wyglądał wtedy jak zielony ocean.
– Rozmawiałem z pani ojcem, lady Boadiceo. Zgodził się, żebym poprosił panią o rękę.
To było niesamowite. Jeremy siedział w pierwszym rzędzie oglądając oświadczyny; będzie mógł całymi tygodniami dokuczać Betsy na ten temat.
Jej adorator nie ukląkł.
Thaddeus nigdy nie klękał.
Mężczyzną, który właśnie prosił Betsy o rękę, był Thaddeus Erskine Shaw, wicehrabia Greywick.
Pewnego dnia książę cholernego czegoś tam.
Jeremy poczuł dziwne ukłucie w piersi i zmrużył oczy. Nie, do diabła. Cokolwiek to było za uczucie, nie spodobało mu się.
Nie zgadza się na nie.
Jej wysokość księżna Betsy.
_Koniec wersji demonstracyjnej_