- promocja
Powiedz "tak" księciu - ebook
Powiedz "tak" księciu - ebook
Eloisa James to niekwestionowana królowa romansu. CBS Sunday Morning
Eloisa James jak zwykle raczy nas doskonale zrównoważoną dawką wdzięku, humoru i eleganckiej zmysłowości! „Booklist”
Bestseller „New York Timesa” o miłosnych perypetiach zawsze zakochanej do szaleństwa, ekscentrycznej książęcej rodziny Wilde’ów z Lindow Castle.
Panna Viola Astley, przyrodnia córka i wychowanka charyzmatycznego księcia Lindow, Hugona Wilde’a, w przeciwieństwie do wszystkich członków rodu – pełnych pewności siebie i animuszu – jest chorobliwie nieśmiała. Już sama myśl o tańcu z nieznajomym mężczyzną budzi w niej przerażenie. A myśl o nadchodzącym sezonie towarzyskim w Londynie, podczas którego ma zadebiutować, to dla niej istna udręka. Czuje ulgę, gdy poznaje przystojnego, spokojnego pana Marlowe’a, który stroni od wystawnego życia salonów. Ale wtedy dochodzi do niespodziewanego spotkania w bibliotece z pewnym księciem…
Devin Lucas Augustus Elstan, książę Wynter, bynajmniej nie jest święty, a tym bardziej nie jest spełnieniem marzeń dziewczyny. Porywczy książę, przyzwyczajony do szybkich podbojów, nie zważając na nic, postanawia poślubić Violę. A na dodatek pragnie zdobyć nie tylko jej rękę, ale także serce...
ELOISA JAMES osiągnęła sukces w dwóch wcieleniach: gwiazdy romansów historycznych i profesorki literatury. Ukończyła Harvard i Oksford, doktoryzowała się na uniwersytecie Yale, specjalizuje się w twórczości Szekspira i wykłada na uniwersytecie w Nowym Jorku. Jej błyskotliwe powieści z przesyconą wdziękiem i zmysłowością wyrafinowaną intrygą są wydawane w 28 krajach, nagradzane najbardziej prestiżowymi nagrodami, jak RITA Award (odpowiednik filmowego Oscara), i zajmują wysokie miejsca na amerykańskich listach bestsellerów. A prywatnie jest żoną prawdziwego włoskiego księcia.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-241-6348-9 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lindow Castle, Cheshire
Wiejska rezydencja księcia Lindow
15 listopada 1781 roku
Panna Viola Astley, pasierbica księcia Lindow Hugona Wilde’a, uważała za największe nieszczęście swojego życia to, że kompletnie różniła się od wszystkich Wilde’ów.
Już w dzieciństwie zrozumiała, że z dziećmi Jego Wysokości łączy ją niewiele więcej niż osła ze smokiem. Jej matka Ophelia wyszła za księcia, gdy Viola miała zaledwie dwa lata, ale jej córka od najmłodszych lat czuła, że nie jest Wilde’ówną. Wszystkie jej wspomnienia to potwierdzały.
Na przykład jej przyrodnia siostra Artemisia była piękna, dzielna i zuchwała. I to już w wieku sześciu lat! Natomiast nieśmiała, małomówna Viola przeważnie czuła się bezużyteczna.
Betsy, jej starsza przyrodnia siostra, była świetną łuczniczką konną; Viola bała się koni, zaś strzały i łuk niezbyt ją interesowały. Do tego była strachliwa i już samo to odróżniało ją od prawdziwych Wilde’ów.
Wszystkie pozostałe dzieci księcia cechowała odwaga. Alaric, pisarz, który przemierzał obce kraje z żoną i dziećmi, był niezwykle dzielny, wręcz nieustraszony. Joan, którą Viola kochała najbardziej z całego rodzeństwa, uwielbiała pokazywać się publicznie tak bardzo, że marzyła o karierze na londyńskiej scenie. Zaś Betsy, kiedy tyko odłożyła na bok łuk i strzały, odnosiła triumfy towarzyskie. Odrzuciła dziewiętnastu kandydatów, zanim poślubiła przyszłego markiza.
Natomiast gdy Viola w wieku piętnastu lat poszła na swój pierwszy bal, ledwie zdążyła wymknąć się z sali balowej, żeby zwymiotować z napięcia i kompletnie się tym skompromitowała. Co gorsza, to wydarzenie sprawiło, że straciła resztki śmiałości. Teraz wystarczyło, że usiadła obok nieznajomego mężczyzny, a żołądek zaczynał jej się skręcać w supeł.
Choć najbliżsi nieustannie tłumaczyli jej, że nie ma się czym przejmować, nie potrafiła zapomnieć o tym co wydarzyło się podczas jej pierwszego balu, który odbył się w rodzinnym Lindow w 1778 roku.
Od samego początku Viola była roztrzęsiona, za to Joan zeszła na dół z szerokim uśmiechem, zachwycona, że wreszcie ma dość lat, by wziąć udział w uroczystości.
– Przestań się przejmować – uspokajała Violę z typową dla Wilde’ów pewnością siebie. – Będziemy oblężone przez kawalerów błagających, żebyśmy z nimi zatańczyły.
Rzeczywiście, gdy tylko weszły do sali balowej, skłonił się przed nimi przyjaciel Alarica – lord Poplar, znany niegdyś w Eton jako Poppy.
– Viola z panem zatańczy, Poppy – oświadczyła Joan.
Lord Poplar wybuchnął śmiechem i odparł:
– Od lat nie słyszałem tego przezwiska. Nikt nie ośmiela się go używać.
Joan przewróciła oczami i w minutę później Poppy prowadził Violę na parkiet. Podczas tańca skupiła się wyłącznie na krokach. Na szczęście ten taniec wymagał dystansu, więc przez cały czas zamienili może z pięć słów, co bardzo jej odpowiadało.
Gdy muzyka ucichła, Viola uśmiechnęła się do lorda, dumna, że ani razu nie zmyliła kroku. Potem zatańczyła z jednym ze swoich braci, a nieco później z wujkiem ze strony matki. Może nie czuła się szczególnie komfortowo, ale jakoś dało się wytrzymać ten bal.
W pewnym momencie jeden z jej partnerów dostał napadu nieopanowanej czkawki i ruszył do wyjścia, pozostawiając ją pod ścianą. Zaczęła wypatrywać swojej rodziny pośród poruszających się sylwetek tancerzy. Gdzie oni się wszyscy podziali?
Podeszła do niej ciotka Knowe.
– Zdawało mi się, że tańczysz z Finropem? – Lord Finrope był ich życzliwym, sześćdziesięcioletnim sąsiadem.
– Dostał czkawki i musiał wyjść.
– Za dużo pije – stwierdziła ciotka Knowe, marszcząc nos. – Ta cała whiskey wcale nie służy jego żołądkowi.
Viola położyła dłoń na bawecie i szepnęła:
– Niedobrze mi.
Kiedyś zwymiotowała ze strachu przed egzaminem z matematyki. Przeraziła się, że to może się teraz powtórzyć.
– Daj swoim nerwom chwilę na uspokojenie. Do licha, właśnie przyszła lady Prunner. Poczekaj tu na mnie, Violu, zaraz wrócę.
Viola nie miała zamiaru nigdzie się oddalać. Czuła, że jej dłonie w rękawiczkach stają się obrzydliwie wilgotne. Oddychała gorączkowo, a suknia wcale nie pomagała. Skraj bawetu wbijał jej się w talię.
Taniec dobiegał końca. Przechodzące obok pary omiatały ją spojrzeniem i odwracały wzrok. Czuła się upokorzona, stojąc samotnie pod tą ścianą. A jednak w ponad stuosobowym tłumie kawalerów i dam, nierzadko odzianych w suknie z panierami nie mogła dojrzeć nikogo znajomego.
Zaczęła ukradkiem przesuwać się w prawo wzdłuż ściany.
Niedaleko była ukryta za kotarą alkowa, w której zamkowy kamerdyner Prism przechowywał dodatkowe krzesła, kiedy sala balowa nie była używana.
Przed Violą zatrzymała się jakaś matrona, więc dziewczyna zmusiła się do uśmiechu. Kobieta ściągnęła brwi, myśląc, że powinna rozpoznać tę osobę i poszła dalej.
Kolejna rzecz, która odróżniała Violę od przyrodniego rodzeństwa: była niska i niczym się nie wyróżniała, więc ludzie często jej nie pamiętali. Wilde’ów zapamiętywał każdy.
Serce Violi zaczęło bić tak mocno, że jego rytm pulsował jej w uszach. Jakimś cudem udało jej się dobrnąć do alkowy, ale nic jej to nie pomogło. W malutkim pomieszczeniu było nieznośnie gorąco. Po drugiej stronie aksamitnej kotary muzycy zaczęli skoczny wiejski taniec. Podskoki tancerzy sprawiły, że parkiet sali balowej dosłownie zaczął dygotać Violi pod nogami.
Ta alkowa to był fatalny pomysł. Było tam gorąco i cuchnęło jakimś lakierem.
Za chwilę będzie tu cuchnąć wymiotami, pomyślała Viola w panice. Powinna stąd wyjść, i to szybko, zanim zdarzy się najgorsze.
Odsunęła kotarę i pośpiesznie ruszyła przed siebie. Potrąciła jakiegoś pana, ignorując jego zaskoczony okrzyk. Jedne skrzypce fałszowały, a śmiech jakiejś kobiety zabrzmiał echem w jej uszach.
W panice ruszyła w przeciwną stronę niż drzwi, ale na szczęście nieopodal znajdowało się wejście dla służby, prowadzące na korytarz, który łączył zaplecze zamku z częścią przeznaczoną dla jego mieszkańców.
Pośpiesznie weszła do środka, nie zastanawiając się, że za drzwiami ktoś może być. I to nie jeden ktoś, tylko para.ROZDZIAŁ 2
Viola wpadła na dżentelmena, który stał odwrócony do niej plecami. Zachwiał się, ale wytrzymał impet.
Zrobiła krok w tył i słowa przeprosin zamarły jej na ustach.
Był ogromny, o szerokich barach. Na głowie miał perukę. Jedną ręką opierał się o ścianę, drugą obejmował kogoś, kogo nie było widać. Przesunęła wzrokiem po jego plecach i spostrzegła żółte pantofelki, które nie wiedzieć czemu wystawały mu z obu stron pod pachami. Pantofelki zniknęły, po czym rozległ się szelest sukni opadającej na ziemię. Dopiero wtedy zorientowała się, co to może oznaczać.
Mężczyzna przez moment przyglądał jej się przez ramię, a potem odwrócił się do swojej… jak to się mówi? Kochanicy?
– Załatwiłaś sobie świadka? – Jego głos brzmiał brutalnie i szorstko. Nie było w nim niedowierzania, tylko palący gniew, który wstrząsnął całym ciałem Violi. Jej żołądek zacisnął się jeszcze bardziej.
– Skądże znowu – odparła zdyszana kobieta. – To tylko służąca.
– Wbrew pozorom, na korytarz dla służby nagle wpadła jakaś dama. Twój świadek chyba się niepokoił, że się spóźni na przedstawienie – odparował głosem ostrym jak brzytwa. – Dyszy jak miech kowalski. Domyślam się, że jej świadectwo ma ci posłużyć jako dowód, żeby mnie zmusić do ślubu?
Viola dygotała na całym ciele. Korytarz dla służby był wąski, a mężczyzna zablokował jej wyjście.
Wzięła oddech, nieomal łkając.
– Przepraszam.
Nawet się nie odwrócił.
– Co to miałoby być za małżeństwo, według ciebie?
Kobieta zamruczała coś pod nosem.
Viola przesunęła się w bok. Paniery jej sukni zajmowały niemal całą szerokość korytarza, więc nie miała szans, by przecisnąć się obok niego.
– Wyobrażasz sobie, że zostaniesz księżną i będziesz paradować po mieście w wysokiej peruce i diamentach mojej matki? Przecież ja mieszkam na wsi. Nigdy nie pojawiam się w Parlamencie i gardzę eleganckim towarzystwem. To oczywiste, że moja żona będzie spędzać czas ze mną. Weź to pod uwagę, zanim razem ze swoją przeklętą świadkową zaczniecie paplać o tym, co się tu wydarzyło.
– Przepraszam – powiedziała Viola drżącym głosem. – Muszę…
W ułamku sekundy dostrzegła zaciśniętą szczękę i rozgoryczone oczy, kiedy jednym skokiem znalazł się na sali balowej, odsłaniając kobietę w sukni musztardowej barwy, która wykrzyknęła:
– Ty krowo! Ty żałosna, podła krowo, dlaczego tu weszłaś, do jasnej cholery?
Wstrząśnięta Viola wpatrywała się w nią, niezdolna wydusić słowa.
– Wszystko zniszczyłaś! – dodała kobieta, w której głosie brzmiała dzika furia.
Drzwi za Violą otworzyły się nagle, a jej ciało ogarnęła kolejna fala paniki. Wrócił.
Odwróciła się jak fryga i zobaczyła starszą damę, która wpatrywała się w nią ze zdumieniem.
– Spóźniłaś się – warknęła kobieta w żółtej sukni. – Ta idiotka nam przerwała, a on wściekł się i wyszedł.
Viola pochyliła się i opróżniła żołądek, opryskując jego zawartością kobietę i jej świadka.
Uciekła przed ich rozpaczliwymi krzykami, popędziła do sypialni, zawołała pokojówkę i zanurzyła się w ciepłej kąpieli, próbując zrozumieć scenę, którą przed chwilą oglądała. Ten akt wcale nie przypominał łagodnych małżeńskich kontaktów, o których opowiadała im przyciszonym głosem przełożona pensji dla panien. O ile Viola sobie przypominała, panna Peters mówiła, że dama powinna leżeć spokojnie na plecach i pozwalać, żeby „połączenie” odbywało się w ciemnościach. Według jej opisu, całe „zdarzenie” było dość niekomfortowe, ale pełne godności.
Szczegóły spotkania w korytarzu nabierały wyrazistości w jej umyśle, choć starała się o nich zapomnieć: szerokość jego barów, chrapliwy oddech, odgłos, z jakim ciało kobiety uderzyło o ścianę, gdy Viola na nich wpadła, jego ogromna siła.
Następnego dnia rano nie wybuchł żaden skandal. Zrozumiała, że gdyby wyznała, co widziała, to ten mężczyzna – ewidentnie jakiś książę – byłby zmuszony ożenić się z kobietą w żółtej sukni. Nawet jeśli była wdową, plotki zrujnowałyby jej reputację. Przyrodni ojciec Violi, książę Lindow, byłby wściekły na wieść, czego świadkiem była jego młodziutka przyrodnia córka. Wyciągnąłby konsekwencje i plotki rozeszłyby się szeroko. W zamku pełnym ludzi nie sposób było utrzymać niczego w sekrecie.
Wydarzyłaby się wielka niesprawiedliwość – choć ten mężczyzna, który zapłaciłby cenę, był jej zdaniem godny pogardy. A ona, Viola przypadkiem odkryła ciemne sprawki, które dżentelmeni kryją pod pozorami nieskazitelnych manier i eleganckich ubiorów.
Ten człowiek był podły, ale nie zasługiwał na to, by podstępem wmanewrowano go w małżeństwo.
Nie raz słyszała, jak jej bracia żartują sobie z intryg knutych, by ich usidlić i słyszała też urazę w ich głosach. Chcieli sami wybrać sobie żony.
W głosie tego mężczyzny brzmiała furia – i poczucie, że został zdradzony.
Więc Viola nikomu nie powiedziała, o tym, co wydarzyło się na balu. Z całych sił starała się o tym zapomnieć. Nigdy nie próbowała dowiedzieć się, kim byli kobieta w żółtym i ten książę.
Rok później dała się namówić matce do zejścia na dół, na koncert i o mało co nie zwymiotowała na jakiegoś kawalera. Szczęśliwie udało jej się odwrócić do cytrynowego drzewka w donicy. Bracia żartowali z niej potem, że biedne drzewko na dobre przestało przez to owocować.
Od tej chwili jej nieśmiałość wymknęła się spod kontroli. Nie potrafiła przestać myśleć o tym, że nie jest prawdziwą Wilde’ówną. Na samą myśl o małżeńskiej intymności robiło jej się niedobrze. Przerażała ją myśl, że wydadzą ją za arystokratę, który będzie ją uważał za kogoś gorszego i prawdopodobnie skaże ją na pobyt na wsi, albo nawet zamknie na poddaszu.
Nieważne, że taki scenariusz był kompletnie nieprawdopodobny. Zadomowił się w jej wyobraźni z taką siłą, że nie była w stanie się go pozbyć. Miała mdłości na samą myśl o flircie, a co dopiero o małżeństwie. Małżeństwo było nie do pomyślenia.
Przez następne trzy lata obserwowała, co dzieje się w towarzystwie, siedząc cicho w kącie, gdy księżna przyjmowała gości, albo w tylnym rzędzie podczas występów śpiewaczek operowych dla zaproszonej do zamku publiczności. Rzadko bywała na proszonych kolacjach, ale jakimś cudem zawsze udało jej się obserwować gości na tyle długo, by potem rozbawiać wszystkich komentarzami – ale tylko w rodzinnym gronie.
Niestety, w Lindow Castle mało co działo się w ścisłym rodzinnym gronie. Potężny książę unikał Parlamentu, więc rządzący Anglią przyjeżdżali do niego. Zamek często pękał w szwach, pełen parów i polityków.
Gdy książę raz w tygodniu wydawał rodzinny obiad, wszyscy wiedzieli, że robi to tylko dlatego, by Viola nie musiała pozostawiać rodzinie zabawiania gości i uciekać do swoich pokojów, gdzie czekała na nią taca pełna jedzenia. Viola uwielbiała te wieczory, gdy Joan zrywała się od stołu i przedstawiała na poczekaniu scenki, których byli świadkiem wcześniej, a cała rodzina pękała ze śmiechu.
Była szczęśliwa na wsi. Pomagała ich wiekowemu pastorowi, ojcu Duddlestonowi, wypełniać obowiązki wobec parafian, a poza tym spędzała dużo czasu z ukochanymi zamkowymi zwierzętami: pawiem Fitzym, oswojonym krukiem Bartym i dwoma krowami, Daisy i Cleopatrą.
Kiedyś, gdy Viola była małą dziewczynką, z przerażeniem dowiedziała się, że dwa słodkie małe cielątka w zamkowej oborze są tuczone na wielkanocną kolację. Ubłagała ojca, by nie pozwolił zrobić z Cleo i Daisy befsztyków.
Od tego czasu obora stała jej się ulubionym schronieniem. Jeśli jej ukochane, błyskotliwe, wspaniałe rodzeństwo, kiedy chciało ją odnaleźć, zawsze przychodziło właśnie tam. Spędzała w oborze długie godziny, przesiadując na stołku z książką i słuchając cichych pomruków zwierząt, którym nikt nie kazał nosić peruk, gorsetów ani tańczyć kadryla.
Kiedy ojciec Duddleston zmarł we śnie, Viola musiała pożegnać się z marzeniem, że poprosi księcia, by pozwolił swej przyrodniej córce pozostać w Cheshire, i pogodziła się z rzeczywistością. Będzie musiała zadebiutować w towarzystwie.
Jej matka Ophelia stanowczo sprzeciwiła się, gdy Viola zasugerowała, że może jednak zostałaby w zamku. Zdaniem Ophelii, w perspektywie czasu sale balowe nie miały żadnego znaczenia. Jednak przedstawienie młodej damy całej socjecie było koniecznością, a nie kwestią wyboru.
Ciotka Knowe, bliźniacza siostra księcia, była tego samego zdania: Jedyny sposób na opanowanie nerwów Violi to wystawić je na próbę. W związku z tym, sezon roku 1782 otwierał bal w Lindow, wydawany na cześć Violi i Joan. Miał się odbyć w miejskim pałacyku księcia w Mayfair.
– Jeśli już będziesz musiała zwymiotować, kochanie, zrób to do donicy z kwiatami – poradziła jej ciotka Knowe. – Każę Prismowi pozabierać cytrynowe drzewka; one są zbyt wrażliwe.
Na samą myśl o balu Violi kręciło się w głowie, choć debiut opóźniono o rok w nadziei, że jej żołądek się uspokoi. Z perspektywy trzech lat nie pamiętała już nawet twarzy tamtego kochanka, ale wciąż czuła falę strachu na wspomnienie pogardliwego głosu mężczyzny i jego brutalnej siły.
– Poradzę sobie – mówiła Viola do Cleo, gładząc jej gładką sierść i miękki nos. – Przetrwam cały sezon.
Cleo nie raczyła nawet zamruczeć.
Pewnie wiedziała równie dobrze jak Viola, że wprawdzie na przetrwanie sezonu były spore szanse, ale na sukces – żadne.
Nawet na twarzy ciotki Knowe pojawiało się napięcie, kiedy rozmowa schodziła na ten temat. Od pewnego czasu ciotka miała zwyczaj pojenia lokajów tynkturami z mniszka, a potem pytania ich, czy będą w stanie podać kolację, nie tłukąc talerzy. Niestety, gdy Viola spróbowała tej tynktury, przespała całe popołudnie.
– To tylko kilka miesięcy – powiedziała Viola, a Daisy zamrugała długimi rzęsami, przeżuwając w zadumie.
Viola przysunęła stołek bliżej i przytuliła policzek do szorstkiego, ciepłego boku krowy. Wewnątrz słychać było tajemnicze bulgotanie.
– Tylko, że ja jestem tchórzem.
To wyznanie nic nie zmieniało.
Oswojony kruk Barty drzemał na grzbiecie Daisy, ale teraz obudził się i cicho zaskrzeczał. Viola była skazana na ten sezon i nawet Barty się z tym zgadzał.
Tego wieczoru przy rodzinnej kolacji książę ogłosił, że znalazł nowego pastora.
– Nazywa się Marlowe – obwieścił Jego Wysokość. – Ma doskonałą rekomendację od biskupa Londynu. Zamieszka tu na rok próbny, ponieważ nie ma doświadczenia i jest jeszcze nieżonaty.
– A jest przystojny? – wyrwała się Joan i zapiszczała, gdy dziesięcioletni Eryk dał jej sójkę w bok.
– Dzieci – łagodziła Ophelia.
– Przecież tylko pytam. Wcale nie chcę wychodzić za pastora – odparła Joan.
– Viola mogłaby za niego wyjść – zaproponował Erik.
– Nie, dzięki – odpowiedziała Viola. Jej wielki życiowy plan obejmował jedynie dotrwanie do końca sezonu, a potem dystyngowane staropanieństwo do końca życia.
– Pan Marlowe jest zaręczony – wtrąciła ciotka Knowe.
– Zdał celująco egzamin końcowy w Cambridge – dodał książę. – Ale jest młody. Przychodzi do nas tylko z kilkuletnim doświadczeniem jako wikary.
– Jego narzeczona jest najlepszą rekomendacją – dodała ciotka Knowe, która pilnie obserwowała, co dzieje się w towarzystwie, prowadząc niezwykle ożywioną korespondencję. – Panna Pettigrew jest wnuczką arcybiskupa, córką biskupa i między nami mówiąc, ma zamiar doprowadzić swojego przyszłego męża na stanowisko biskupa jeszcze przed trzydziestką.
W kilka dni później, Viola siedziała z Joan w salonie, kiedy truchcikiem podbiegła do nich ciotka Knowe i ogłosiła, że właśnie z niezapowiedzianą wizytą przyjechali pani Pettigrew, panna Pettigrew i pan Marlowe.
Viola i Joan zerwały się na równe nogi. Spędziły cały ranek na robieniu papierowych kwiatów, więc dywan był zasłany skrawkami kolorowego papieru. Na oparciu sofy siedział Barty, nadzorując ich pracę. Teraz przestraszył się i instynktownie zerwał do lotu, ale zamiast tego z powrotem opadł na oparcie.
– Barty! – krzyknęła Viola i odwróciła się ku niemu. Krukowi udało się wylądować na nogach. Spojrzał na nią z ukosa. Z doświadczenia wiedziała, że spędzi następną godzinę albo dwie na pedantycznym przeczesywaniu dziobem wszystkich piór na skrzydłach, żeby idealnie błyszczały.
Jak zauważył książę, Barty był pragmatycznym ptakiem: kiedy się przekonał, że jego skrzydła nie chcą działać, skupił się na urodzie.
– Możesz do nas dołączyć, kiedy tylko zechcesz – powiedziała do niego i wstała. Kiedy Barty nie czuł się zakłopotany, tak jak teraz, był niezwykle towarzyskim ptakiem, włączając się skrzeczeniem do każdej rozmowy.
Ciotka Knowe właśnie witała gości w drzwiach salonu. Viola podeszła do niej, zostawiając przygnębionego Barty’ego na sofie.
Panna Pettigrew była wysoka i miała wspaniały tors, wyniosły jak u figury na dziobie statku. Ale nic poza tym w jej wyglądzie nie przypominało tych jowialnych, rzeźbionych z drewna dam, które prą przez fale piersią do przodu.
Była odziana w granatową suknię przyozdobioną jedynie rzędem lśniących guzików w stylu, który był w modzie trzy lub cztery lata temu. Viola odniosła silne wrażenie, że panna Pettigrew nie zwraca uwagi na frywolną modę. Jej pobożne spojrzenie sugerowało, że jest ponad takimi doczesnymi sprawami.
Matka była nieco wyższą kopią córki, a jej czarna suknia, nie wspominając o wyrazie twarzy, również głosiła, że moda jest trywialna.
– Jest bardzo przystojny – szepnęła Joan, kiedy Viola przywitała gości głębokim ukłonem. – Założę się, że wszystkie damy w okolicy zaczną latać na mszę.
Viola unikała wzrokiem wszystkich obcych mężczyzn. Doprowadziła do perfekcji sztukę spuszczania oczu podczas głębokiego powitalnego dygu przed nieznajomymi. Zarejestrowała więc tylko to, że pan Marlowe nie górował nad nią tak, jak wszyscy w jej rodzinie. Był od niej niewiele wyższy, może nawet nie dorównywał wzrostem pannie Pettigrew.
Odważyła się rzucić okiem na jego twarz dopiero, gdy nowy pastor prowadził swoją przyszłą teściową w stronę sofy. Joan miała rację.
Trzy córki ziemianina Pretnera karnie stawią się w pierwszej ławie kościoła, gdy tylko ujrzą profil pana Marlowe’a. Oszałamiał urodą niby jakiś londyński aktor. Lok włosów w kolorze miodu opadł mu na jasnobłękitne oczy. Nie miał peruki, ani nawet nie upudrował głowy.
Była tym tak zafascynowała, że zapomniała odwrócić wzrok, kiedy usiadł. Kiedy uśmiechnął się do niej, wstrząs przeszył jej ciało aż po czubki palców. Jego oczy były pełne ciepła i troski. Instynktownie poczuła, że ten człowiek jest dobry dla wszystkich, od kruchych staruszek po niemowlęta cierpiące na kolkę.
Odwrócił się, by odpowiedzieć coś ciotce Knowe, która proponowała herbatę, a Viola z trudem zamknęła usta. Cudowne, rozkoszne ciepło wypełniło ją całą.
Joan, która zawsze wiedziała, co Viola myśli, wbiła jej ostry łokieć w bok.
– Jest zaręczony – szepnęła jej do ucha. – I niski.
– Tak jak ja – odszepnęła Viola.
– Przepraszam za nieporządek w pokoju – mówiła właśnie ciotka Knowe. – Przez ostatnich kilka godzin robiłyśmy papierowe bukiety.
– Dekoracje na urodziny naszej małej siostrzyczki – wyjaśniła Joan.
Panna Pettigrew strzepnęła skrawek papieru na podłogę, zanim usadowiła się naprzeciwko Violi i Joan.
– Uroczy gest – odparła z miną, która mówiła, że po niepraktycznych arystokratkach nie należy się spodziewać niczego innego.
– Mogę posłać bukiet papierowych peonii na plebanię, jeśli wam się podobają – zaproponowała ciotka Knowe.
– Nie znoszę ozdób, na których zbiera się kurz – oświadczyła panna Pettigrew.
Viola zaczęła podejrzewać, że ta dziewczyna nie mówi normalnie, tylko składa oświadczenia.
– Starannie ułożony bukiet żywych kwiatów to właściwa ozdoba.
– Rozumiem – odpowiedziała ciotka Knowe.
Joan objęła Violę w talii i uszczypnęła ją lekko, co oznaczało albo zachwyt, albo obrzydzenie. Pewnie jedno i drugie, bo panna Pettigrew okazała się nietuzinkową postacią i w związku z tym zapewni książęcej rodzinie dłuższą rozrywkę przy kolacji, naturalnie, nie mając o tym pojęcia. Joan uwielbiała odgrywać dziwactwa różnych indywiduów, które odwiedzały zamek.
Pani Pettigrew wygładziła spódnice.
– Jedziemy właśnie z Mobberley. Plebania wymaga całkowitego remontu. Rozumiem, że przed dziesięciu laty zniszczył ją pożar?
Ciotka Knowe przytaknęła.
– Nieszczęśliwy wypadek.
– Zastanawialiśmy się nad przyjęciem zaproszenia Jego Wysokości, żeby zamieszkać w zamku na czas przebudowy budynku według moich wskazówek.
Ciotka Knowe nawet nie mrugnęła okiem na tę wiadomość; nie na darmo była arystokratką z urodzenia i wychowania.
Ale Viola dobrze wiedziała, że jej ojczym usłyszy później parę nieprzyjemnych słów.
– Potrwa to kilka miesięcy. Po namyśle uważam jednak, że najlepiej będzie wrócić do Londynu, kiedy zaakceptuję plany przebudowy – kontynuowała pani Pettigrew. – Biskup Pettigrew nie poradzi sobie beze mnie. Naturalnie, nie byłoby przyzwoite, gdyby moja córka pozostała w zamku w towarzystwie pana Marlowe’a, ponieważ jeszcze nie odbyły się zaślubiny.
– Oczywiście – przytaknęła ciotka Knowe.
– Pan Marlowe może tu zostać – łaskawie przyzwoliła pani Pettigrew.
Pan Marlowe pochylił się nieco.
– Nie będę się plątał pod nogami – zapewnił ciotkę Knowe. – W parafii jest na pewno mnóstwo pracy, bo ojciec Duddleston zmarł przecież kilka tygodni temu.
– Parafia jest równie zdezorganizowana jak plebania – wtrąciła panna Pettigrew. – Pan Marlowe będzie musiał sporządzić spis biedoty parafialnej.
Violi kręciło się w głowie.
Pan Marlowe był. . . mężczyzną, którego nawet nie śmiała sobie wyobrażać. W jego obecności w ogóle nie robiło jej się niedobrze. Nie miała ochoty uciekać do obory. Wręcz przeciwnie, nade wszystko pragnęła go słuchać i wspierać jego plany.
Tylko, że był już zaręczony. Odważna, do tej pory nieujawniająca się część jej umysłu stwierdziła jednak, że zaręczyny to przecież nie to samo, co ślub.
Znowu popatrzyła na pana Marlowe. Linia jego dolnej wargi była wyjątkowo pociągająca jak na mężczyznę. Był szczupły. Pewnie tańczy z wdziękiem. Ale nie. Pastorzy nie tańczą, napomniała się w myśli.
Joan dała jej sójkę w bok.
– Przestań się na niego gapić – syknęła.
Viola spojrzała na talerz i ku swojemu zdumieniu odkryła, że zjadła wszystkie herbatniki. Do tej pory niczego nie mogła zjeść przy obcych, a teraz… jej żołądek był całkowicie spokojny. To musi być miłość, pomyślała zdziwiona.
Miłość. Miłość, która czyni cuda.
Gdyby została żoną pastora, nie musiałaby chodzić na bale, chociaż w tej chwili wypełniała ją taka odwaga, że mogłaby nawet zatańczyć menueta. Właściwie, gdyby wyszła za pana Marlowe’a, w ogóle nie musiałaby oglądać żadnej sali balowej na oczy.
Przepełniła ją radość, i z trudem powstrzymała się, by znowu nie popatrzeć na pastora, wkładając całe serce w to spojrzenie.
Może nigdy nie będzie do niej należał – choć jakaś twarda niby stal część jej umysłu była zdecydowana dostać go na własność – ale nawet, jeśli nie…
To może choć uratować go przed tym okropnym małżeństwem.
Był w takiej samej sytuacji jak jej ukochane Cleo i Daisy. Jak Barty, którego uratowała, gdy wypadł z gniazda. Pan Marlowe potrzebował ratunku przed dominacją panny Pettigrew. Viola zrozumiała, że to jej misja. A poza tym, była zakochana.
_Koniec wersji demonstracyjnej._