Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Powiedzmy to sobie jasno. Jak rozmawiać, by dojść do porozumienia - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
7 maja 2025
2999 pkt
punktów Virtualo

Powiedzmy to sobie jasno. Jak rozmawiać, by dojść do porozumienia - ebook

Jak mówić to, co się myśli, i myśleć o tym, co się mówi.

Jefferson Fisher swój naturalny talent do rozwiązywania sporów wykorzystywał już w dzieciństwie - jako rozjemca w kłótniach swojego rodzeństwa. Został cenionym prawnikiem, a gdy zaczął dzielić się swoimi radami w Internecie, błyskawicznie zyskał zaufanie milionów ludzi z całego świata. Od jego wsparcia można się uzależnić.

Fisher w przyjazny i przystępny sposób pokazuje, jak dobrze rozmawiać - z bliskimi, w pracy, podczas sporu czy kłótni, w codziennych, a także niespodziewanych sytuacjach. Dzięki jego łatwej do nauczenia się metodzie poczujesz się bezpiecznie nawet w najtrudniejszej sytuacji, a komunikowanie się stanie się prostsze i znacząco poprawi twoje relacje.

Jak reagować, gdy ktoś bagatelizuje to, co masz do powiedzenia? Jak rozmawiać z osobami niedojrzałymi emocjonalnie? Jak nie zgadzać się z rozmówcą, nie prowokując ataku? Co zrobić, gdy rozpłaczesz się podczas kłótni? Jak bronić się przed poniżaniem? Jak radzić sobie z czyjąś złością? Co odpowiedzieć na nieszczere przeprosiny? Jak asertywnie rozmawiać z narcyzem? Jak reagować na gaslighting?

W książce znajdziesz wskazówki, jak jasno wyrażać swoje myśli, jak bronić swoich granic i swojego stanowiska, nie wpaść w pułapkę manipulacji, ale jednocześnie szanować perspektywę innych. Sekretem metody jest wyciszenie emocji, pewność siebie i rozmowa z intencją porozumienia, a nie wygrania za wszelką cenę. Dzięki temu mamy szansę na dotarcie do człowieka ukrytego za fasadą słów.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-838-0284-8
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dla

Sierry, która mnie wspiera,

Jetta i Ruby, którzy mnie inspirują,

mojego rodzeństwa, które zainspirowało mnie jako pierwsze,

moich rodziców, którzy się za mnie modlili,

i wszystkich, którzy skorzystali z moich rad

There ain’t no good guy.

There ain’t no bad guy.

There’s only you and me and we just disagree.

– Dave Mason, We Just Disagree

Prolog

Wydeptany berberski dywan w starym wiejskim domu drapał mnie w podeszwy stóp. W zbyt dużej koszuli i piżamie ze Spider-manem siedziałem skulony w rogu wielkiego pokoju. Włosy i skórę wciąż miałem wilgotne po szybkim, chłodnym prysznicu i drżałem z zimna. A jednocześnie uśmiechałem się od ucha do ucha.

Byłem ośmiolatkiem i nie zamierzałem niczego przegapić.

Wszyscy zebrali się w salonie. Nestorem rodu był mój pradziadek, sędzia sądu federalnego. Dziadek, jego bracia i kuzyni oraz mój ojciec byli prawnikami. Każdego roku mężczyźni z rodziny Fisherów zjeżdżali się na weekend otwierający sezon łowiecki na wzgórzystych połaciach zachodniego Teksasu. Tym razem przyjechało trzynaście osób i – po raz pierwszy w życiu – ja jako czternasty. Czułem się, jakbym zdał do kolejnej klasy. Wreszcie byłem dość duży, by przez osiem godzin jechać z ojcem w akompaniamencie muzyki Jamesa Taylora, Jima Crocego i Jerry’ego Jeffa Walkera. Wreszcie pozwolono mi wkroczyć do świata dorosłych facetów. Prawie się nie odzywałem, ale to nieważne. Popijałem napój imbirowy i opychałem się suszoną wołowiną w ilościach, których mama na pewno by nie zaakceptowała.

Tamten pierwszy wieczór wyrył się w mojej pamięci jak w kamieniu.

Po kolacji dziadek odstawił talerz i przysiadł na sofie. Zaczął opowiadać jakąś historię o pracy, sędziowaniu i legislaturze. Szybko się zorientowałem, że wcześniej tego samego dnia dzielił się nią z tatą, gdy razem odnawiali starą ambonę. Wtedy jednak wydawał się relacjonować fakty. Mówił zupełnie zwyczajnym tonem, szukając zielonej farby na pace furgonetki.

Tym razem jego głos brzmiał wyjątkowo. Za pomocą tych samych słów dziadek przedstawiał całkiem inną historię.

Zahipnotyzowany patrzyłem, jak wstaje, by odegrać scenkę. Za pomocą rąk i wyrazu twarzy nadawał słowom głębię. Gdy dochodził do jakiegoś emocjonującego momentu, odzywał się głośniej, a gdy chciał nas poruszyć, mówił tonem niskim i cichym. Zmieniał nawet barwę głosu. Czy to ta sama historia? Na prawie dziesięć minut całkowicie zaabsorbował zebranych. Wreszcie zrobił długą pauzę, po czym nastąpiła puenta i w pokoju zabrzmiał gromki śmiech. Czułem się tak, jakbym oglądał pokaz magika.

Gdy skończył, pozostali – kuzyni, tata, a nawet pradziadek – opowiedzieli własne historie z sądu. Byli prawnikami, brali udział w procesach, więc potrafili wspaniale opowiadać. Śmiechy rozlegały się do późnej nocy.

Siedziałem w kącie z kolanami pod brodą, urzeczony każdą opowieścią. Uważnie słuchałem, aż zapadłem w drzemkę. Zrobiło się bardzo późno. Tata zaniósł mnie do łóżka. Nawet przez sen trzymałem w ręku pasek suszonej wołowiny.

Tamtego wieczora odkryłem coś nowego, co jednocześnie zdawało się dziwnie znajome. Miałem wrażenie, jakbym przymierzył nowy but, który od pierwszej chwili pasuje jak ulał.

Tamtego wieczora i przez dziesięć kolejnych lat uczestniczenia w naszych weekendowych otwarciach sezonu łowieckiego otrzymywałem rodzinną spuściznę – prawniczą tożsamość przekazywaną w opowieściach. Z biegiem lat uświadomiłem sobie, że choć nasza rodzina zawodowo zajmowała się prawem, jej prawdziwą pasją była komunikacja.

Chyba nikogo nie zaskoczę tym, że postanowiłem pójść na studia prawnicze i zostać adwokatem.

W ciągu dziesięciu lat praktyki nie poznałem żadnej podobnej profesji. Jestem zatrudniany, by ścierać się z ludźmi, mimo że nie żywię do nich żadnej osobistej urazy. Druga strona wynajmuje własnego prawnika, by ścierał się ze mną. Codziennie występuję przeciwko osobom, których głównym zadaniem jest doprowadzenie do mojej porażki. Podczas procesów przed ławą przysięgłych stawka jest bardzo wysoka. Od tego, jak będę się komunikował i w jakim stopniu nauczę tej umiejętności swojego klienta, zależeć może to, czy zachowa on czy straci cały majątek. Każda sprawa to nowa lekcja, nieważne, czy wysłuchuję zeznań świadka, zadaję pytania stronie przeciwnej, czy przedstawiam argumenty przed sędzią i ławą przysięgłych. Mój zawód opiera się na konflikcie.

Nie myślcie jednak, że umiejętność komunikacji nabyłem na studiach prawniczych. Na uniwerku uczą, jak stosować prawo. Poznaje się tam zasady zawierania umów, kodeksy wykroczeń, prawo konstytucyjne albo stanowe i regulacje federalne. To oczywiście ważne rzeczy. Nie ma jednak zajęć na temat tego, jak empatycznie rozmawiać z innymi albo uspokoić gniewną dyskusję. Na uczelni dowiesz się, jak czytać prawo. Nie: jak czytać ludzi.

Tego musiałem nauczyć się sam.

– Fmakują fi? – spytała ze smoczkiem w ustach moja siostra Sarah, serwując mi piątą porcję niewidzialnych naleśników. Jako najstarszy z czworga dzieci bardzo lubiłem rolę „dużego brata”.

Nawiązałem z rodzeństwem tak głęboką więź, że gdy miałem trzynaście lat dzieciaki były mi bardziej posłuszne niż rodzicom. Chodziły za mną wszędzie jak za kwoką. W wieku szesnastu lat podwoziłem je do szkoły, a po drodze ćwiczyliśmy ortografię.

Zaznaczę, że mam kochających i cudownych rodziców. Potrafiłem tak dobrze opiekować się maluchami tylko dlatego, że przez pierwsze cztery lata mojego życia, zanim przyszła na świat moja siostra, rodzice wspaniale mnie wychowywali. A poza tym uwielbiałem wypełniać obowiązki wobec rodzeństwa.

Pozycja najstarszego w grupie rozwija stabilność emocjonalną, przedsiębiorczość i tym podobne cechy, ale mnie od najmłodszych lat uczyła przede wszystkim podstaw komunikacji.

Szybko się zorientowałem, że jeśli będę z uśmiechem pochłaniał niewidzialne posiłki, mówiąc: „Mmm, jakie pyszne”, Sarah poczuje się doceniona. Miłe słowa znacznie skuteczniej niż gniewne okrzyki sprawią, że się przede mną otworzy. Mój młodszy brat Jonathan długo się jąkał i wielokrotnie powtarzał moje imię (nazywali mnie Bubba – to czułe określenie południowców na najstarszego chłopaka w rodzinie), nim zdołał wypowiedzieć całe zdanie. Nauczyłem się, że jeśli będę kiwał głową, cierpliwie czekał i powtarzał, co do mnie mówi, poczuje się zrozumiany. Przez długi czas posługiwał się jedynie samogłoskami i nie potrafił wymawiać spółgłosek. W naturalny sposób zostałem jego tłumaczem, wyjaśniałem jego gesty i z wyprzedzeniem dostrzegałem okoliczności, które mogły go zdenerwować. Jacob, mój najmłodszy brat, reagował najbardziej emocjonalnie z całej trójki. Wszystko mocno przeżywał i szybko tracił nad sobą panowanie. Odkryłem, że jeśli sam będę wypowiadał się wolno i cicho, on zacznie mówić podobnie. Zrozumiałem, że trzeba pozwolić mu przeżywać emocje i nie warto odbierać jego wybuchów osobiście. I że niekiedy przytulenie mówi więcej niż tysiąc słów. Moi bracia oraz siostra mieli wyjątkowe osobowości i nawiązanie głębszej więzi z każdym z nich wymagało szczególnego podejścia i wyczucia.

Jednak najważniejsze, czego się nauczyłem jako starszy brat, była umiejętność mediacji i rozwiązywania konfliktów. Jeśli rodzeństwo zaczynało się kłócić o planszówkę, szybko przerywałem krzyki, prosiłem, by podali własne wersje wydarzeń, i na tej podstawie osądzałem, czyja jest kolej na zabawę albo jaki zaproponować kompromis. I to działało. Udało mi się ich nauczyć, jak mówić o własnych potrzebach oraz rozumieć potrzeby innych. Każdego dnia musiałem się wykazywać taką umiejętnością rozmowy, którą mogliby naśladować.

Teraz, gdy mam żonę i dwójkę dzieci, codziennie zdarzają się podobne problemy. Na każdym etapie życia, w każdym związku i każdej grupie znajomych byłem tym, który ułatwia komunikację. Możecie uznać, że po prostu mam gadane. Sądzę jednak, że chodzi o coś więcej. Co noc ojciec przysiadał na skraju mojego łóżka, nachylał się i szeptał: „Dobry Boże, obdarz Jeffersona mądrością i zawsze bądź mu przyjacielem”. Wierzę w moc modlitwy. Jestem pewny, że gdyby nie modlitwy moich rodziców, nie czytalibyście tej książki.

W 2020 roku zostałem partnerem w prestiżowej kancelarii. Mimo to czułem, że tkwię w zawodowym dołku. Często wspominam, że było to jak próba biegania ze skrępowanymi nogami – rozliczałem godziny i prowadziłem sprawy, ale pod względem twórczym zmierzałem donikąd.

Co gorsza, w tej samej firmie pracował mój tata. Kiedy mu powiedziałem, że myślę o tym, by przejść na swoje... powiedzmy, że nie zareagował najlepiej. Podobnie rzecz się miała podczas kolejnych dwudziestu rozmów na ten temat, nawet gdy ogłosiłem już swoje odejście w kancelarii. Walczył, żebym został. To były trudne negocjacje.

W styczniu 2022 roku zrobiłem dwie rzeczy, które zmieniły moje życie.

Najpierw otworzyłem Fisher Firm – własną kancelarię zajmującą się szkodami osobowymi.

Nie miałem biura ani asystenta, ba, nawet drukarki. Wędrowałem z laptopem po kawiarniach albo pustych biurach przyjaciół. Szybko znalazłem jednak klientów i powiem wam, że to było wspaniałe uczucie. Pomagałem zwykłym ludziom rozwiązywać prawdziwe problemy. Rozplątałem krępujące mnie więzy i w końcu stanąłem na własnych nogach.

A potem po raz pierwszy opublikowałem wpis w mediach społecznościowych.

Zrobiłem to z myślą o pozyskaniu klientów. Widziałem, że wielu prawników korzysta z tego kanału w jedyny znany im sposób – żeby się sprzedać. Uważali te media za coś w rodzaju nowej odmiany billboardów, na których dotąd umieszczali informacje, co robić i do kogo zadzwonić w razie wypadku. Spróbowałem zrobić tak samo, ale mi to nie odpowiadało. Taka forma promocji przypominała mi reklamy z wizerunkiem adwokata w rękawicach bokserskich albo trzymającego młotek czy miotacz ognia i z prowokacyjnym napisem w rodzaju: „Odniosłeś obrażenia? Jestem Teksaska Kosiarka! Zadzwoń i zgarnij swoje siano!”. Uch. Wzdrygnąłem się. Paskudztwo. To kompletnie nie w moim stylu.

Wybrałem inne metody. Zamiast się sprzedawać, postanowiłem dzielić się wiedzą za darmo. Zamiast informować o czymś, co miałoby przynieść korzyść mnie, zdecydowałem się mówić o rzeczach, z których mogliby skorzystać inni. Tym razem chciałem to robić autentycznie, w swoim stylu. W stylu Jeffersona.

Jak mógłbym naprawdę pomóc?

Przekaz trafiający do domów i miejsc pracy musiał się odnosić do zwyczajnego życia, być jasny i dobry. Przypomniała mi się rada, której udzielali mi rodzice, ilekroć nie wiedziałem, jak się do kogoś odezwać. „A czego ta osoba ma się od ciebie dowiedzieć?”. Trafiło mnie to jak grom. Będę mówił o tym, na czym znam się lepiej niż wszyscy moi znajomi. Będę uczył, jak się komunikować.

Brakowało mi fajnie zaprojektowanego stanowiska czy wyszukanej kamery, ale miałem vana i telefon. Tyle musiało wystarczyć. Włączyłem kamerkę do robienia selfie i wcisnąłem przycisk. Szybko wybrałem temat – „Jak argumentować niczym prawnik, część I” – i przedstawiłem go w trzech prostych punktach. Siedząc na przednim siedzeniu pustego samochodu, opowiedziałem do kamerki o tym, by zwięźle formułować pytania oraz powstrzymywać emocje, a także że używanie zbyt wielu wulgaryzmów przypomina przesolenie potrawy. Wcześniej dowiedziałem się, że wideo powinno zawierać tak zwane wezwanie do działania. Dlatego pod koniec filmiku powiedziałem: „Wypróbuj te rady i zostań ze mną”. W ostatniej chwili, sam nie wiem czemu, przystawiłem dłoń do ust, jakbym zdradzał tajemnicę. Stwierdziłem, że nie będę już tego poprawiał. Głęboko odetchnąłem, po czym wrzuciłem swój czterdziestosiedmiosekundowy filmik do mediów społecznościowych.

Nie spodziewałem się żadnych szczególnych efektów. Poprzednie moje filmiki miały zero wyświetleń. Wpisałem nawet do Google’a zapytania: „Dlaczego moje filmiki mają 0 wyświetleń?” i „Jak zrobić rolkę?”.

I wtedy zdarzyło się coś, na co nie byłem przygotowany. Nie minęła godzina, a mój filmik o argumentacji zaczął zbierać wyświetlenia. Wkrótce szły w tysiące. Następnego dnia były to już miliony. Oczywiście nie przewidziałem, że ci wszyscy ludzie zobaczą przy okazji różowy fotelik córki i kubeczek z ustnikiem syna, a także będą podziwiać mój nieprzemyślany wybór modowy – sportowe polo i marynarkę. Czy ktoś specjalnie by się stroił na wypadek, że nieoczekiwanie zobaczą go miliony?

Ale ludzi to nie obchodziło. Tak wyglądało moje życie. Widzowie poczuli, że mówię wprost do nich – żadnych trików, żadnego silenia się na profesjonalne studio. Wszystko autentyczne.

– Co mam teraz zrobić? – spytałem koleżankę.

– Kolejne filmiki – odpowiedziała.

Posłuchałem jej.

Tamtego roku zyskałem ponad pięć milionów obserwujących w mediach społecznościowych, w tym setki celebrytów i osób publicznych, choć porady na temat komunikowania się wciąż nagrywałem iPhone’em z przedniego fotela samochodu. Nic nie zmieniałem – siedziałem sam w aucie zaparkowanym w jakimś przypadkowym miejscu, po wyjściu z pracy, a przed dotarciem do domu. Nie pisałem scenariuszy, a filmiki publikowałem w dniu nagrania. Nie używałem żadnego edytora, nie dodawałem wymyślnych grafik czy modnych podpisów. Tylko ja, telefon w ręce i pełna autentyczność.

I chociaż robiłem wszystko samodzielnie we własnym samochodzie, wkrótce zacząłem wygłaszać przemówienia przed tysiącami ludzi na konferencjach i szkolić pracowników różnych organizacji w zakresie technik komunikacji. Przemawiałem nawet w NASA. Przy każdej takiej okazji myślałem: „Ludzie, co wy tu wszyscy robicie?”. Dwieście pięćdziesiąt tysięcy subskrybentów czekało co tydzień na moje e-maile z poradami. Podpisałem umowę z wydawnictwem Penguin Random House na książkę, którą właśnie czytacie. Zacząłem nagrywać The Jefferson Fisher Podcast, który natychmiast wystrzelił na pierwsze miejsce światowej listy najpopularniejszych podcastów o komunikacji. Doczekałem się fantastycznej społeczności internetowej, która dzieli się materiałami i lekcjami o tym, jak się lepiej porozumiewać. Moje filmiki na wszystkich platformach społecznościowych zyskały ogółem ponad pół miliarda wyświetleń. Zacząłem otrzymywać przemiłe i głębokie wyrazy wdzięczności, co bardzo mnie porusza. Wprost nie mogę uwierzyć, że dostałem szansę, by wspierać ludzi w taki sposób, i że mogę napisać te słowa.

Na co dzień nadal pracuję jako prawnik – pomagam ludziom z całych Stanów w sprawach o szkody osobowe i kieruję ich do adwokatów, którym ufam. Wciąż codziennie nagrywam krótkie wideo. Wciąż mówię na koniec: „Wypróbuj te rady i zostań ze mną”. Miliony ludzi wypróbowały i zostały. Napawa mnie to ogromnym poczuciem wdzięczności.

Nigdy nawet nie wyobrażałem sobie, że znajdę się w tym miejscu.

Lecz rzeczywistość miała ponownie prześcignąć moje wyobrażenia.

Pięć miesięcy po otwarciu Fisher Firm mój tata zwolnił się z kancelarii, w której przepracował trzydzieści pięć lat, i dołączył do mnie, by praktykować prawo razem z synem. „Znajdziesz jeszcze u siebie miejsce dla staruszka?”, spytał z uśmiechem. Odebrało mi mowę. Nawet o tym nie marzyłem. Gdy o tym piszę, mam w oczach łzy wzruszenia.

Wprowadzenie

Niedługo po opublikowaniu pierwszego wideo zacząłem dostawać tysiące wiadomości. Nie byłem w stanie ich wszystkich przeczytać, nie mówiąc o odpowiadaniu. Obserwatorzy moich kanałów prosili mnie o rady.

Nie chodziło o odpowiedzi na wielkie filozoficzne pytania dotyczące religii czy polityki, a nawet o zagadnienia prawnicze. Chcieli się poradzić w różnych codziennych sprawach, z którymi mierzą się zwykli ludzie – od drobnostek po sytuacje mogące złamać serce.

• Co powiedzieć przełożonemu, który ciągle krytykuje moje pomysły?

• Co powiedzieć dorosłej córce, której nie widziałam od lat?

• Co powiedzieć partnerowi, który zawsze musi mieć rację?

Po tysiącu podobnych pytań doszedłem do wniosku, że problem polega nie na tym, co powiedzieć, ale jak to zrobić.

Zawsze nim odpowiem na podobne pytania, sam pytam o to, nad czym kazali mi się zastanowić rodzice: „A czego ta osoba ma się od ciebie dowiedzieć?”. Do tej pory nikt nie stwierdził, że tego nie wie. Zawsze dostaję szybką odpowiedź. Ludzie wiedzą, co chcą przekazać, bo to czują: „Chcę, żeby wiedział, że to mnie rani. Że potrzebuję więcej przestrzeni. Że mnie to smuci”. Uczucia wypływają z nas w naturalny sposób. Ale jak zakomunikować je drugiej osobie? To już nie takie proste.

Można poczuć frustrację, że coś tak oczywistego jest tak trudno przekazać.

Jeśli sięgnęliście po tę książkę, być może poszukujecie tego samego: realnych rozwiązań prawdziwych problemów. Wiecie co chcecie zakomunikować, ale nie wiecie jak. Jak się wyrażać, mając na uwadze nie tylko własny punkt widzenia, lecz także perspektywę drugiej osoby? Jak bronić własnego stanowiska bez pogorszenia relacji? Jak wyrażać myśli szczerze i z empatią, demonstrując jednocześnie mocny kręgosłup?

Słowo klucz to „porozumienie”.

Należy wam się jednak bardziej wnikliwe wyjaśnienie, które znajdziecie na kolejnych stronach.

Dlaczego napisałem tę książkę

Napisałem ją z trzech powodów:

1. By spełnić prośbę obserwatorów moich mediów społecznościowych. Uważam, że to ich książka.

2. By przekazać wiedzę, która ulepszy waszą następną rozmowę.

3. By utrwalić jakąś cząstkę siebie dla moich dzieci i rodziny.

Zanim na dobre weźmiecie się do lektury, chciałbym powiedzieć wam coś ważnego. Opisanych tu umiejętności od nikogo nie zapożyczyłem. Poza kilkoma badaniami czy komentarzami z różnych dziedzin nauki, takich jak psychologia, neuronauka czy nauki behawioralne, nie znajdziecie tu zbyt wielu źródeł. Zapoznacie się natomiast z wiedzą, którą gromadziłem poprzez osobiste doświadczenia i akty komunikacji.

Nie jestem terapeutą ani psychologiem. Jeśli coś, o czym tu piszę, stoi w sprzeczności z wiedzą propagowaną przez specjalistów w którejś z tych dziedzin, uwierzcie im zamiast mnie. Nie będę was prosił, byście określili swój styl przywiązania albo wypełnili kwestionariusz opisujący typ osobowości konfliktowej. Jeśli interesują was najnowsze statystyki czy studia przypadku dotyczące tego, jak dynamika społeczna pszczół może pomóc wam w komunikacji, u mnie ich nie znajdziecie.

Udzielam natomiast lekcji na podstawie codziennych, realnych zmagań na frontach kłótni, sporów, gorących debat i trudnych rozmów.

Proponuję konkretne, oparte na doświadczeniu porady, jakich nie znajdziecie w podręcznikach lub na wykładach.

I może właśnie tego potrzebuje dzisiaj świat.

W jaki sposób pomoże ci ta książka

Chociaż jestem prawnikiem, nie ma tu ani krztyny prawa. Ta książka nie opowiada o moim zawodzie, ani nawet o prawnikach.

Jest o tym, jak rozmawiać śmiało, z podniesioną głową, bez obaw przed odsłonięciem swoich słabych stron, kiedy wykładamy wszystkie karty na stół.

O tym, by mówić to, co się myśli, i myśleć, co się mówi.

O tym, by wybierać odwagę zamiast wygody, nawet jeśli drży wam głos.

Bezpośredniość w rozmowie nie oznacza braku empatii czy poszanowania uczuć drugiej osoby. Świadczy jedynie o pewności siebie, która pozwala zachować szacunek zarówno dla siebie samego, jak i rozmówcy, dzięki czemu można bez obaw komunikować swoje potrzeby.

Nie trzeba być osobą asertywną, by komunikować się asertywnie. Słowa zrobią to za nas. A ta książka pomoże wam je odszukać.

Znajdziecie tu odpowiedzi na pytania, z którymi zmaga się wiele osób:

• Jak rozmawiać z osobą przyjmującą postawę obronną?

• Co powiedzieć, gdy ktoś nas dyskredytuje?

• Jak wyznaczyć własne granice?

Podzieliłem tekst na dwie części. W pierwszej opowiem, jak nawiązać więź z sobą samym. Wiem, że brzmi to trochę ezoterycznie, ale chodzi o to, jakie przyjąć wewnętrzne nastawienie w chwili zaistnienia konfliktu oraz, co ważniejsze, jak je zmieniać, by zaczęło działać na naszą korzyść. W drugiej części uczę natomiast, w jaki sposób kierować się nim, by porozumieć się z innymi. Owo porozumienie może wyglądać inaczej, gdy chodzi o trudną rozmowę, konieczność walki o własne interesy albo jeszcze inne okoliczności. Określiłem jednak trzy zasady, które pozwolą osiągnąć konsensus w każdej sytuacji:

1. Mów z opanowaniem.

2. Mów z pewnością siebie.

3. Mów z intencją porozumienia.

Każdej z nich towarzyszą taktyki do natychmiastowego wdrożenia. Na stronach tej książki zaprezentuję wam, jak wygląda i brzmi komunikacja oparta na pewności siebie oraz jakie wywołuje doznania. Opiszę ją na prawdziwych przykładach zaczerpniętych z mojego życia prywatnego i zawodowego. Nauczycie się, co mówić, a czego nie, a także – oczywiście – jak mówić.

Po przeczytaniu tej książki będziecie mogli skreślić przymiotnik „trudna” przed słowem „rozmowa” i wprowadzić do swojego życia więcej prawdziwych przyjaźni, prawdziwego porozumienia, prawdziwego rozwoju. Nie mam na myśli wyłącznie relacji rodzinnych czy związków. W pracy i na spotkaniach zaczniecie się pojawiać jako prawdziwi wy. Będziecie inaczej odpowiadać na e-maile czy SMS-y. Inni zaczną brać pod uwagę wasze stanowisko. Zobaczycie, jak wasza pewność siebie zmieni się w wiarygodność – a ja nie mogę się tego doczekać.

Jak stosować zasady zawarte w tej książce

Podczas lektury lub oglądania moich filmików możecie zadawać sobie pytanie: jak ja to wszystko zapamiętam, żeby poradzić sobie w trudnym momencie?

Odpowiedź jest prosta: nie musicie tego robić. Nie można oczekiwać, że natychmiast zaczniecie stosować wszystko, o czym przeczytacie. Za dużo naraz – przypominałoby to próbę picia z hydrantu i doprowadziłoby do klęski.

Zamiast tego wybierzcie sobie jedną poradę.

Taką, która wam się szczególnie podoba. Spróbujcie zastosować ją od razu. Przypuśćmy, że za wyjątkowo przydatną uznaliście lekcję na temat nadmiernego przepraszania z Rozdziału 7. Skupcie się więc na niej. Wymyślcie metodę, żeby wciąż o niej pamiętać – może wystarczy zostawić sobie notatkę na widoku albo poprosić kolegę, by wam przypominał. A potem zacznijcie stosować tę radę w praktyce. Wychwytujcie wszystkie momenty, w których zamierzacie bez potrzeby powiedzieć „przepraszam”, i usuńcie to słowo z każdego wypowiadanego zdania, pisanego e-maila czy SMS-a.

Skoncentrujcie się na tej jednej zasadzie. Dopiero gdy uda wam się przeżyć cały tydzień bez niepotrzebnego przepraszania, przejdźcie do kolejnej lekcji, która także wam się spodobała.

Książka zawiera porady z moich najpopularniejszych wiralowych filmików, lecz także wnioski, których nigdy wcześniej nie publikowałem. Jeśli ją czytacie, ponieważ wcześniej znaleźliście mnie w mediach społecznościowych – hejka, to nadal ja. W końcu mogę wam dać namacalny przedmiot, można w nim pozaginać strony, zrobić notatki długopisem i włączyć do swojej kolekcji. Jestem pewny, że wynagrodzi wam to długie oczekiwanie. Nadszedł czas, by częściej mówić, co myślicie, i myśleć, co mówicie. Czas, by komunikować się otwarcie i bez obaw.

A więc siądźcie w fotelu pasażera, a ja przyniosę napój imbirowy i suszoną wołowinę. Wyruszamy w podróż, po której wasza następna rozmowa być może odmieni wasze życie.CZĘŚĆ I

Podstawy

Nie muszę was przekonywać, że komunikacja ma znaczenie. Dobrze o tym wiecie. Mogę wam natomiast uświadomić, jak wiele od niej zależy.

Wasze słowa wywołują efekt fali.

Nieważne, za kogo się uważacie – czy myślicie, że jesteście kimś ważnym albo wręcz przeciwnie: nikim szczególnym – wasze słowa mają siłę, która wykracza daleko poza wasz horyzont poznawczy.

To, jak odzywacie się do współpracowniczki czy kasjera za ladą, wpływa na ich sposób porozumiewania się z przyjaciółmi czy rodziną po powrocie do domu. To, jak rozmawiacie z dziećmi, zadecyduje, jak one same będą rozmawiać z własnym potomstwem. Wasze słowa nie liczą się tylko tu i teraz. Mają znaczenie dla kolejnych pokoleń ludzi, których nigdy nie zobaczycie i o których istnieniu nie będziecie mieć pojęcia. Właściwe zdanie wypowiedziane do właściwego człowieka może odmienić czyjś los.

Jak świadczą o was wypowiadane słowa?

Fale rozprzestrzeniają się jeszcze długo po tym, gdy kamień wpadł do wody.

W części Podstawy zaprezentuję, jakie przyjąć nastawienie, by wzbudzać fale pozytywnego oddziaływania, które będą wpływać na wasze relacje przez całe życie – a nawet dłużej.

ROZDZIAŁ 1

Sporu się nie wygrywa

– Tak bardzo ci nie ufam, że trzymajcie mnie, ludzie! – wykrzyknął.

To był, prawdę mówiąc, komplement. Trzeba by wielu ludzi, żeby utrzymać Bobby’ego LaPraya.

Mężczyzna w beżowym kombinezonie z naszywką „LaPray” nad lewą kieszenią spoglądał na mnie nieprzyjaźnie wzrokiem zdolnym topić stal.

Zwykle nie wiem, jak ktoś wygląda, dopóki nie spotkam się z nim podczas składania zeznań. To, jak wyglądał Bobby LaPray zupełnie rozmijało się z moimi wyobrażeniami na jego temat na jego temat. Patrzyłem na człowieka górę. Jego sylwetka wypełniała całą framugę drzwi. Oczywiście wstałem, podszedłem, podałem mu rękę i się przedstawiłem.

– Jefferson Fisher – powiedziałem z uśmiechem.

– Hmf... Bobby – burknął.

Sam nie jestem ułomkiem – mierzę ponad metr osiemdziesiąt – ale sięgałem Bobby’emu najwyżej do piersi. Był prawdziwym gigantem. Ogromną, twardą dłonią zgniótł moją rękę jak w kreskówce Tom i Jerry. Nigdy nie spotkałem człowieka o tak groźnym wyglądzie.

Sprawa dotyczyła bójki w barze, a ja reprezentowałem przypadkowego klienta, który został wciągnięty do szarpaniny. Moim zadaniem było odebrać zeznanie Bobby’ego LaPraya, świadka wydarzeń. W takich sytuacjach rozmawiam z ludźmi pod przysięgą, by rozeznać się, co wiedzą, zanim złożą zeznanie podczas procesu.

Przy staroświeckim stole konferencyjnym siedzieli protokolantka sądowa, która wszystko notowała, Bobby LaPray, adwokat strony przeciwnej i ja. Protokolantka poprosiła Bobby’ego, by uniósł prawą rękę, i zaprzysięgła go, po czym skinęła mi głową na znak, że mogę zaczynać.

Najpierw potwierdziłem tożsamość Bobby’ego LaPraya, a następnie spytałem, jak doszło do bójki. Zadawałem proste pytania: o której pan przyjechał? Z kim pan najpierw rozmawiał? Czy widział pan takiego a takiego lub zrobił to a to? Chodziło o to, by ustalić chronologię wydarzeń z perspektywy świadka. Przez cały czas pilnowałem się, by mówić uprzejmie i z szacunkiem – w dziewięćdziesięciu procentach dlatego, że taką mam osobowość, a w dziesięciu z lęku o własne życie. Takiego faceta nie chciałbym zdenerwować.

Ale nieważne, jak łagodnie się odzywałem, Bobby LaPray robił się coraz bardziej pobudzony. Rozpoznałem sygnały, z którymi spotkałem się już wiele razy wcześniej. Z każdą odpowiedzią coraz mocniej marszczył brwi – negatywne emocje. Oddychał coraz intensywniej i już nie przez nos, ale przez usta – nasilony stres. Zaczął zaplatać i rozplatać swoje wielkie dłonie podczas rozmowy – zdenerwowanie.

Nic nie pomagało. Miałem wrażenie, że sama moja obecność w pokoju stanowi obelgę dla Bobby’ego LaPraya. Im bardziej się wkurzał, tym wyraźniej gęstniała atmosfera przy stole. Było tak, jakbym dmuchał w balon, który zaraz pęknie.

W końcu spytałem go:

– Panie LaPray, czy chciałby pan zrobić sobie przerwę?

W pomieszczeniu zapadła cisza. Bobby LaPray odchrząknął.

– Nie. Ale chcę coś powiedzieć.

Odezwał się tak głośno, że protokolantka aż podskoczyła. Zerknąłem na drugiego prawnika, człowieka co najmniej sześćdziesięciopięcioletniego. Wydawał się jeszcze bardziej zdenerwowany ode mnie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, zrobił poważną minę i z wolna pokręcił głową, jakby chciał powiedzieć: „Jeśli sprawy się pochrzanią, będziesz zdany na siebie”. Zwróciłem się do świadka.

– Słucham pana – powiedziałem.

Bobby LaPray zrobił głęboki wdech.

– Skończmy z tym przyjacielskim pierniczeniem. – Tyle że użył innego słowa niż „pierniczenie”. – Wy, prawnicy, jesteście zakałą Ameryki. Nic, tylko kłamiecie. – Walnął dłonią w blat, po czym wymierzył we mnie palec. – Zadawaj swoje głupie pytania. Ale pamiętaj jedno. Tak bardzo ci nie ufam, że trzymajcie mnie, ludzie! Serio, prawnicy to zakała tego kraju – powtórzył.

Protokolantka spojrzała na niego zaniepokojona.

W tym momencie sto myśli zakotłowało mi w głowie.

Po pierwsze, dobrze znałem negatywne stereotypy na temat prawników, zwłaszcza zajmujących się szkodami osobowymi. Bardzo staram się je obalać, choć prawdę mówiąc, niektórzy adwokaci sobie na nie zasłużyli. Dlatego szyderczy żart czy zgryźliwa uwaga na temat mojej profesji to nic nowego. Rozumiem to.

Po drugie, nie miałem mu za złe, że mi nie ufa. Nie dlatego, że próbowałem go wykiwać, ale dlatego, że w jego pojęciu reprezentowałem wszystkie złe rzeczy, których nasłuchał się o prawie, prawnikach albo „systemie”. Jasne, że nie miał powodu mi ufać. To także rozumiałem.

Zjeżyłem się za to na „głupie pytania”.

Faktem jest, że codziennie robię mnóstwo głupich rzeczy – ale nie zadaję głupich pytań.

W jednej chwili zalała mnie fala gniewu. Przeszył mnie prąd. Poczułem ciepło w uszach, gdy poprawiałem się na krześle. Zauważyłem, że przyjmuję postawę obronną. Do tej pory swoimi pytaniami ledwie liznąłem temat. Żadne nie było trudne czy niewygodne. „Głupie? Ja mu dam głupie”, pomyślałem. Ogarnęła mnie ochota, by zrewanżować się docinkiem na temat stosunku wymiarów jego ciała do inteligencji. Wystarczyłoby kilka celnych, raniących słów i bym go przegadał. Wmawiałem sobie, że jego zachowanie ukazało samą prawdę o nim.

Ale już kiedyś się pomyliłem.

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij