- W empik go
Powieści dla dzieci w trzech częściach. Część 2 - ebook
Powieści dla dzieci w trzech częściach. Część 2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 247 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(ORYGINALNE.)
Chciwość żądze podnieca, te żądze źle wiodą, –
Dobry rozum po szkodzie, lecz lepszy przed szkodzą..
Krasicki.
Pani Dolińska, zacna obywatelka, osiadła w Lublinie, miała dwie córki które zarówno kochała, chociaż nierówno sobie na jej przywiązanie zasługiwały.
Starsza, Cecylia, dwunastoletnia panienka, była piękna. Oczy miała niebieskie, włosy złotego koloru, płeć białą jak śnieg, kibić wysmukłą jak łania. – Młodsza zaś Józia, dziewięć lat dopiero licząca, nie mogła iść w równi z siostrą co do powabów zewnętrznych. Płeć jej śniada, oczy ciemne, najczęściej z nieśmiałości spuszczone, włosy nie bardzo pięknego koloru, kształt ciała niezupełnie zgrabny, – sprzeczność stawiały z powabną powierzchownością starszej siostry.
Pomimo tak nierównych darów przyrody, P. Dolińska – jak mówiłam – równo do swych dzieci przywiązaną była, to jest, że miała dla obojga jednę i tęż same czułość, starania, troskliwość. Jeżeli wdzięki Cesi macierzyńską jej miłość własną zadowolały, – to znowu zalety serca Józi kochać nakazywały to poczciwe i miłe dziewcze.
Dnia pewnego – był to czas jarmarku czyli rocznego targu – przyszła P. Dolińska do córek z oznajmieniem, iż dla sprawienia im ile może przyjemności chce je z sobą wziąść do sklepów. – Dała każdej w rękę 50cio złotowy papierek, mówiąc:
– Jest to dar Dziadunia waszego, moje dzieci, nie mam więc prawa rozrządzać temi pieniędzmi; zostawiam wam użytek z nich cały, dodaję tylko, iż po waszym wyborze sądzić będę o miarze roztropności, jaką każda z was w swym wieku posiada.
– O Mamo! – zawołała Cesia, – zostaw nam wybor zupełnie wolny, proszę Cię, na ten raz przynajmniej; zawsze jedno nam obudwom sprawiasz, – niech więc choć raz każda, podług własnego upodobania kupi co jej przypadnie do smaku.
– Dobrze, dzieci, – zezwalam. Ale pamiętajcie iż i ja wolność będę miała sądzić o was, jak sobie na to zasłużycie.
Z wdzięcznością przystały dziewczynki na warunki podane przez matkę, i wraz z nią poszły ku składom towarów.
W pierwszym, który się im przedstawił, zbiorze warszawskich gotowych strojów, podobała się Cesi niezmiernie suknia muślinowa haftowana i oszyta koronką. Spytawszy o jej cenę, bez żadnego targu, 40 złp… za nią wyliczyła.
Idąc dalej, wpadły w jej oczki trzewiki z cieniutkiej bronzowanej skórki. Przymierzyła je – a choć były przyciasne, nie słuchając żartów siostry, przepowiadającej jej, że ją uwierać będą, ani przestróg matki, uwagę jej czyniącej, że tak lekkie obuwie rzadko się kiedy przyda na przechadzkę – kupiła bez namysłu i talara za nie ochoczo zapłaciła.
Już nie wiele – bo tylko cztery złote – zostawało Cesi z daru Dziadunia, a w przyległym kramie ujrzała wiszący z małych sztucznych róż robiony bukiecik, który jej się wielce podobał. Spytała kupca ocenę; a widząc że jej drugie tyle nad to co posiada, to jest cztery jeszcze złote do kupna brakuje, nie wstydziła się prosić Józi o pożyczenie tych pieniędzy, obiecując, iż jej, się z tygodniowej płacy uiści.
– Tyś jeszcze nic nie kupiła, Józiu, – dodała Cesia, – więc ci się nic nie podoba; a ja tak żywo pragnę mieć te kwiaty, co lak ślicznie się wydadzą na mym pasterskim kapeluszu!
– Mylisz się sądząc że mi nic nie przypada do smaku, – odrzekła grzeczna Józia, – owszem, wszystkie te piękności podziwiam, lecz się wstrzymuję z ich wyborem; bo jeżeli jeden przedmiot ładny, to drugi jeszcze ładniejszy, lub użyteczniejszy, – a ty wiesz że Mama zawsze użyteczność nad pozór przekłada.
– Prawda, prawda! lekkomyślnie odparła Cesia. Ale wiesz także, że tu mamy dozwolony wybór. A co do pożyczki, czy mam u ciebie wiarę lub nie?
– O to tu wcale nie chodzi, – słodko znowu na ostre zapytania odpowiedziała Józia, – chociażbyś nie miała czem mi zapłacić, to i tak dosyć mi zostanie na moje potrzeby. Dam ci więc chętnie te cztery złotówki. Pamiętaj jednak, abyś nie żałowała użytych pieniędzy.
– Ja nie o radę, ale o pieniądze prosiłam! – Oburkliwie rzekła Cesia.
Józia bez dalszego oporu zmieniła swój papierek w sklepie wyrobów na suknie; a upodobawszy sobie ładny muślin niebieski, po zapewnieniu kupca że się dobrze prać będzie, ośm łokci za dwadzieścia cztery złote odkroić kazała.
Postępując między dwoma rzędami kramów, zawsze rozważna Józia nie dała się namówić na różne błyskotki, zachwalane przez chciwe sprzedaży żydówki. Z niewzruszoną stałością wytrzymywała ich natarczywość. Cesia zaś przeciwnie, co chwila nęcona nowością, tylko z bojaźni matki już milczała, i zwolna pomrukując pod nosem, szła za siostrą.
Józia wybrała sobie u szewca parę bucików na mocnych podeszwach. Gdy je przymierzała, przyszła do sklepiku wiejska kobieta z dzieckiem dość dużem na ręku, które – jak widać było – już z trudnością piastowała.
– Nie macie wy jakiego obuwia dla tej dziewcyny? – spytała szewcowej, która pogardliwie nań spoglądając nie spieszyła z odpowiedzią.
– No, moja Jejmość, – powtórzyła wieśniaczka, – cy nie słysycie? Dajcie no jakie tsewiki
dla mej Maryni. Dzieciak ciężki ledwie go unieść mogę, a bosaka zal mi puscać niebogę bo juz ci i tak chrypi.
– To Maćkowa, nasza mleczarka! – zawołała Józia patrząc na kobietę.
Szewcowa podała parę trzewików, które się na dziecko przydały; lecz gdy spytana o cenę odpowiedziała, że trzewiki dwa złote kosztują, położyła je mleczarka z westchnieniem, mówiąc:
– To za wiele!… A toćby tza tzydzieści kwart mleka dać za jedno obuwie! Chodź Marychno, jesce cię dźwigać musę, to psynajmniej nic nie kostuje! – Tak mówiąc oddalała się od sklepiku.
– Weź, weź trzewiki dla Maryni! – zawołała Józia wstrzymując jej kroki. – Ja kupię je dla niej, mam pieniądze, weź….
– Wej, Panna żartuje! A za cozbym miała taki gościniec dostawać? – odrzekła rumieniąc się kobieta.
– Co za potrzeba wyrzucać pieniądze? – szepnęła Cesia w ucho siostry. – Maćkowa nie jest żebraczka, wolisz sobie co kupić.
– Prawda że Maćkowa nie żebrze, ale musi nosić na rękach ciężkie już dziecię. Czy nie widzisz jak jej krople potu na czoło wystąpiły dźwigając je? – Patrz jak strudzona! Ach Cesiu! czy to niemiło sprawić komu ulgę i przyjemność?
Cesia ruszyła ramionami, a poczciwa Józia nalegając na mleczarkę, zniewoliła ją do przyjęcia daru. Tysiąc podziękowań otrzymawszy od niej, obróciła się do matki z prośbą aby wrócić do domu, bo godzina rysunku nadchodzi.