- W empik go
Powieści fantastyczne - ebook
Powieści fantastyczne - ebook
E.T.A. Hoffmann – niemiecki poeta, pisarz epoki romantyzmu. Także prawnik, kompozytor, krytyk muzyczny, rysownik i karykaturzysta. Jeden z prekursorów fantastyki grozy (tzw. weird-fiction), który wywarł ogromny wpływ na takich twórców jak: Edgar Allan Poe, Howard Phillips Lovecraft, Gustav Meyrink czy Stefan Grabiński. Utwory Hoffmanna odznaczają się bujną wyobraźnią romantyczną, groteskowym humorem i upiorną niesamowitością. W Niemczech długo zapoznawany, wywarł wpływ za granicą zwłaszcza na romantyzm francuski. Tłumaczono go i naśladowano w całym kulturalnym świecie. Nowe wyd. kryt. jego utworów oprac. W. Harich, 1925, 15 t. (za: https://pl.wikipedia.org/wiki/Ernst_Theodor_Amadeus_Hoffmann). Niniejszy zbiór zawiera utwory: ‘Majorat’. ‘Skrzypce z Cremony’. ‘Kawaler Gluck’. ‘Don Juan’. ‘Ślub’. ‘Człowiek z piasku’.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-330-8 |
Rozmiar pliku: | 308 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
E. T. A. HOFFMANN.
Do najmniej uprawianych u nas w literaturze dziedzin należy fantastyczność. Henryk Rewuski w pewnej seryi traktuje historye o duchach, ale po prostu jako bajki dla starych dzieci; Jan Potocki swą bardzo bujną opowieść „Rękopis znaleziony w Saragosie”, pełną przygód dziwnych, na arabski sposób zakrojonych, kończy racyonalistycznym wykładem, który wszystkie czarnoksięstwa opowiadania tłomaczy w sposób naturalny; Bohdan Dziekoński, najbardziej skłonny do fantastyczności – występuje jako okultysta, nie zaś jako marzyciel i wizyoner, odczuwający tajemnicze analogie zjawisk – niezależnie od doktryny.
Stworzyć świat nowy, barwniejszy od rzeczywistości, a jednak rzeczywisty jako marzenie, jako wizya, jako opętanie duszy – oto jest motyw istotny literatury fantastycznej. Nie jest ona ani dydaktyczną, ani symboliczną, ani allegoryczną: to kraina odmienna, choć styczna do czystej fantasmagoryi. W świecie wyobraźni jest pewna prawda o kolorycie specyalnym – prawda psychologiczna. Czasami, jak u E. A. Poego fantastyczność przybiera cechy, rzekłbyś, matematyki; czasami kaprys nieskończony, bezustanne poszukiwanie rozmaitości, samoironia, wreszcie wprost igraszka – kieruje fantastą; rzeczywistość go nie zadowala, na tle rzeczywistości codziennej – tworzy on inną, niekoniecznie doskonalszą i wyższą, ale odmienną, szczególną, barwniejszą; w tragiczności – tragiczniejszą, w radości – radośniejszą; prawa natury są przestawione albo raczej ulegają jakimś wyższym, poza naturą bytującym, prawom: bezład pozorny zdarzeń, które się ukazują oku fantastyka, ma w sobie utajoną logikę, że tak powiemy, innej płaszczyzny.
Takim fantastykiem był Ernest Teodor Amadeusz Hoffmann (1776–1822), pisarz niemiecki, największy fantasta z fantastów; nawet w owym okresie romantycznym, kiedy to w Niemczech żyli i pisali: Jean Paul, Tieck, Novalis i inni tego typu autorzy – odznaczał się najbujniejszą pomysłowością i kolorowością fantazyi.
E. T. A. Hoffmann ur. się w Królewcu w r. 1776 d. 24 Stycznia. Ojciec jego był sądownikiem i nie zbyt dobrze żył ze swą żoną, córką Doerfera, kobietą chorą, choć nader zacną. Rodzice rychło się rozeszli, zwłaszcza, gdy ojciec otrzymał stanowisko w Insterburgu (Instruciu) i przeniósł się do tego miasta. Matka z dzieckiem pozostała w Królewcu. Brat jej, również sądownik – mieszkał z nią razem i pierwszy zajmował się wychowaniem dziecka. Był to pedantyczny dziwak, który nie mało tyranizował chłopca, ale zato uczył go początków muzyki, co bardzo wpłynęło na rozwój jego talentu. Pociechą dość smutnych pierwszych lat życia Hoffmanna – była jego ciotka, osoba stosunkowo młoda, pełna dobrego humoru – oraz brat jego babki, stary justycyaryusz Vötöry, którego Hoffmann później odmalował w powieści „Majorat”. Dziad ten był, jak to widać z nazwiska, pochodzenia węgierskiego – i w ten sposób, Hoffmann, jak większość ludzi wybitnych, nie był czystej krwi jednorasowej: był pół-Niemcem, pół-Węgrem.
W ósmym roku życia zaczął chodzić do szkoły, której rektorem był Wannowski, mąż uczony, a którego Emanuel Kant zaszczycał swą przyjaźnią. Hoffmann początkowo nie należał do najlepszych uczniów, zwłaszcza łacina i grecki szły mu nieszczególnie; chętnie natomiast oddawał się muzyce, której go uczył organista Podbielski oraz malarstwu, w czem mistrzował mu niezgorszy malarz królewiecki Seeman. Tu w szkole znalazł również przyjaciela: był to nieco starszy młodzieniec, Teodor Hippel, który później został towarzyszem ministra v. Hardenberga i nieraz w ciężkich okazyach ratował Hoffmanna. Jeszcze w szkole będąc, dopomagał Ernestowi w nauce języków klasycznych. Z innych kolegów godni uwagi: Faber – muzyk oraz malarz, Matuszewski, później emigrant w Paryżu.
W r. 1793 wstąpił Hoffmann za poradą rodziny na fakultet prawny, co go straszliwie nudziło; słuchał też Kanta, ale wyznawał, że nic go nie rozumie. – Probował pisać powieści, romanse awanturnicze, jak „Cornaro” (w 3 tomach) lub „der Geheimnissvolle”, które zaginęły. Na te czasy przypadła pierwsza jego miłość – do zamężnej uczennicy swej Kory Hatt, co stanowiło dramat jego życia aż do małżeństwa w r. 1802.
Te wspomnienia rodzinnego miasta znajdujemy później w jego opowieściach np. miłość do Kory w „Nocy Św. Sylwestra” i t. d. – Jako t. zw. auskultator sądowy pojechał do drugiego brata swej matki, Doerfera w Głogowie, na praktykę sądowniczą. Dom tego urzędnika w małem, cichem mieście stanowił oazę życia umysłowego i artystycznego: zamiłowanie literatury i muzyki kwitło tu w pełni; – tu Hoffmann miał okazyę rozwinąć zwłaszcza swój talent muzyczny i nawet pierwsze kompozycye zaczął układać. Jednocześnie dużo pracował nad malarstwem; ponieważ miał w sobie pewien zmysł ironii – nęciła go karykatura na wzór Hogartha lub znów fantasmagorye Jakóba Callota. Ten ostatni rysownik oddziałał bardzo silnie na wyobraźnię Hoffmanna – i pierwsze swoje utwory literackie Hoffman określał jako Fantasiestücke in Callot’s Manier.
W czasie swego pobytu w Głogowie młody jurysta odbył podróż do Drezna i do Pyrmont, gdzie w domu gry stracił znaczną sumę w opowiadaniu „Szczęście w grze” – zachowało się wspomnienie tej podróży. – W r. 1798 pierwszy raz był w Berlinie, gdzie zdał egzamin asesorski i gdzie się spotkał z Hippelem. – Poczem wyznaczono go do służby w nowonabytych terytoryach pruskich, mianowicie w Poznaniu. Tu Hoffmann, dzięki swoim talentom i dowcipowi, stał się ulubieńcem towarzystwa. Miał też niemało stosunków w domach polskich; zwłaszcza zbliżył się z rodziną Trzcińskich. W roku 1802, w kwietniu poślubił Maryę Teklę Michalinę Trzcińską, której nazwisko przełożył na niemiecki: Rörer; i krewni jej też się przezwali Rörer-Trzynsky. Z opowiadań żony swej ułożył nowelę: Das Gelübde (Ślub).
Na balu maskowym r. 1803 Hoffmann wypuścił cały szereg b. zabawnych karykatur, ośmieszających różne osobistości miasta Poznania, między innemi zaś ówczesnego gubernatora, generała v. Zastrow. Ponieważ tajemnica autorstwa tych karykatur rychło się wydała – rząd miejscowy postanowił ukarać Hoffmanna i przeniósł go na gorsze stanowisko, do Płocka. Brak towarzystwa wcale dobrze oddziałał na młodego artystę, który jeszcze nie wybrał sobie zawodu.
W Płocku Hoffmann głównie uprawiał muzykę; mianowicie dla sąsiedniego opactwa (w Czerwińsku?) komponował msze, oratorya, sonaty. Dzieła te są dziś nieznane; ponieważ jednak archiwum opactwa Czerwińskiego znajduje się w bibliotece Zamoyskich w Warszawie, możliwem jest, że te dzieła muzyczne spoczywają tam śród innych pamiątek i byłoby to wdzięczne zadanie dla którego z naszych artystów-muzyków wydobyć te utwory z pyłu zapomnienia.
W r. 1804, z tytułem radcy Hoffmatm z żoną i małą córeczką oraz dwunastoletnią kuzynką z Poznania (później żoną Leczyckiego?) przybył do Warszawy, przydzielony do komisyi rządowej. – Warszawa uczyniła na Hoffmannie kolosalne wrażenie, jako pełne ruchu i ożywienia, piękne i bogate miasto stołeczne. Referendarz komisyi rządowej, zwierzchnik Hoffmanna, Hitzig okazał się dla niego bardzo życzliwym: otworzył mu swoją bibliotekę i popierał różne jego dążenia, głównie zaś zamiar stworzenia w Warszawie Towarzystwa Muzycznego. Pierwiastkowo Towarz. mieściło się w pałacu Ogińskich, później jednakże przeniesiono je do pałacu Mniszków, gdzie Hoffmann sam ornamentował sale al fresco. D. 3 sierpnia r. 1806 Warszawa, dzięki Hoffmannowi, pierwszy raz usłyszała dzieła Glucka, Mozarta, Haydna, Cherubiniego.
Niedługo jednakże trwało panowanie pruskie w Warszawie. Wkrótce po bitwie pod Jeną – wkroczyła do Warszawy armia francuska, z ks. Józefem i Wybickim na czele. Imieniem cesarza Napoleona rząd pruski został rozwiązany. Założono księstwo Warszawskie. Sądy oddane zostały w ręce polskie. – Urzędnicy pruscy musieli kraj opuścić. Hoffmann jednakże tak polubił Warszawę, że jeszcze w niej pozostał; póki miał pieniądze (z indemnizacyi francuskiej), siedział w stolicy: oglądał rewje napoleońskie, śpiewał u Bernardynów, dalej pracował nad Towarz. muzycznem.
W końcu jednak doszedł do ostatecznej nędzy – skorzystał więc z okazyi, że skarb pruski wysyłali Francuzi pod eskortą swego wojska i wraz z tą ekspedycyą udał się do Poznania, a potem do Berlina.
Rodzina jego przedtem już była w Poznaniu, ale spadły z etatu Hoffmann nie miał środków utrzymania. Okres berliński z r. 1807 był najnieszczęśliwszy w jego życiu.
Raz nawet zmuszony był przyjąć pięć talarów zapomogi w towarzystwie „dla królewskich urzędników rządowych w Poznaniu i Warszawie”. Nadto ówczesny Allgemeiner Anzeiger der Deutschen (urzędowy) ogłosił liryczne „wezwanie do przyjaciół ludzkości z powodu surowego położenia urzędników niemieckich w Warszawie”.
Ostatecznie Hoffmann znalazł posadę dyrektora orkiestry w teatrze w Bydgoszczy. Pensyi miał 30 flor. miesięcznie, ale i tę wypłacano mu nieregularnie. Wówczas jednak poraz pierwszy zaczął drukować swoje utwory muzyczne; nadto wydał album kolorowe p t. Wojsko polskie. Uzyskał w mieście liczne lekcye śpiewu. Skomponował Requiem i Miserere. Pisywał do Leipziger Musik-Zeitung oraz do Elegante Welt. W r. 1810 umarła mu córka, a prawie jednocześnie umarł jego wuj, Otto Doerfer, z Królewca, po którym otrzymał 500 talarów. Na r. 1812 przypada początek jego działalności literackiej. Były to głównie studya muzyczne lub opowiadania na tle muzycznem (Ritter Gluck, Don Juan, Kreisleriana i t. d.). Rzeczy te wraz z innemi wyszły później pod ogólnym tytułem: Fantasiestücke in Callot’s Manier. Blatter aus dem Tagebuche eines reisenden Enthusiasten – z przedmową Jean Paula Richtera.
Odtąd, ciągle jeszcze pracując jako dyrektor muzyki i kompozytor , przeważnie jednak poświęcił się literaturze. Do dzieł muzycznych bardzo ważnych Hoffmana należy opera Undine podług poematu de la Motte Fouqué; opera ta miała średnie powodzenie, ale kilka lat temu wznowiona – obudziła wielkie zainteresowanie: Hoffmann okazał się tu niezrozumianym poprzednikiem Ryszarda Wagnera. Opuściwszy Bydgoszcz, Hoffman przeniósł się do Drezna i Lipska, które miały wspólny teatr pod dyrekcyą Secondy. Z owych czasów pochodzi ciekawy opis oblężenia Drezna przez armię francuską.
Tu były napisane Złoty garnek, Magnetyzer, Automaty, Prinzessin Blandina i i. nowele – wreszcie pierwsza większa powieść: Eliksiry dyabelskie.
Opuściwszy Saksonię, Hoffmann przeniósł się do Berlina, (1814), gdzie Hitzig otworzył księgarnię. Tu – na przemiany już to zamożny, już w nędzy – Hoffmann zaczął się oddawać pijaństwu; alkohol zwolna go przeżerał. Otrzymał zresztą posadę rządową, jednakże wieczory i noce przepędzał głównie po szynkowniach i winiarniach. W Berlinie stworzył sobie Hoffmann kółko przyjaciół, do którego należał księgarz Hitzig, de la Motte Fouqué, Chamisso, Contessa, Tieck, aktor Devrient i i. Tu powstawały różne projekty literackie, jak np. wydanie zbiorowej książki dla dzieci, którą ułożyli razem: de la Motte Fouqué, Contessa i Hoffmann. Ten ostatni dał tu śliczną powiastkę p. t. Mysi król i dziadek do orzechów, którą Alex. Dumas, ojciec, przerobił na francuski. – Ponieważ kółko to zebrało się po raz pierwszy, w winiarni u zbiegu Charlottenstr. i Französischestr. (Lutter i Wegener) d. 14 listopada, w dzień św. Serapiona – członkowie klubu nazwali się Serapionsbrüder. Mieli oni za obowiązek opowiadać sobie rozmaite historye. Nadto Hoffmann malował i z kartonu wycinał różne figurki, występujące w tych opowiadaniach.
Zaznaczę tu mimochodem, że Hoffmann, jak wogóle romantycy niemieccy, był zupełnie obojętny w rzeczach politycznych. Mimo to w r. 1815 wypuścił broszurę bezimienną p. t. Der Dey von Elba in Paris, o ucieczce Napoleona z Elby; broszura ta jednak zaginęła tak, że dotąd jej nie odnaleziono i nie przedrukowano.
W winiarni Luttera i Wegenera powstał cały szereg opowiadań, znanych pod ogólnym tytułem: Serapions-brüder. Tu należą t. zw. Nachtstücke, Majorat, Ślub, Człowiek z Piasku, Meister Floh, Prinzessin Brambilla, Klein Zaches, wreszcie długa powieść Kater Murr i t. d.
W r. 1821 Hoffmann był pełny najlepszych nadziei, ale w r. 1822 rozchorował się śmiertelnie; skutkiem życia bezładnego i nadużyć alkoholicznych nastąpiło wycieńczenie organizmu i paraliż niemal całkowity.
Jakiś czas jeszcze humor i fantazya mu dopisywały: dyktując, ułożył kilka ostatnich fragmentów, jak Narożne okno, Wyzdrowienie oraz krótki urywek Naiwność. Kilka opowiadań, jak Neueste Schicksale eines abenteuerlichen Mannes oraz Der Feind – pozostało nie wykończonych.
Umarł w Berlinie d. 25 Czerwca 1822 r.
Na grobowcu jego, który mu wystawili przyjaciele, zaznaczono, że był znakomity jako pisarz, jako muzyk, jako malarz.
Istotnie we wszystkich tych trzech kierunkach wykazał Hoffman talent niepospolity, ale najświetniejszy był w opowiadaniu fantastycznem; chociaż miał w tym rodzaju poprzedników, to jednak sam w tym typie stworzył własny odcień fantasmagoryi, która słusznie zowie się hoffmannowską.
Francuzi, bardzo wraźliwi na piękno literackie, pierwsi wcześniej niż sami Niemcy, ocenili wartość Hoffmanna, który należy do t. zw. auteurs francisés, t. j. choć cudzoziemców, zaliczonych jednak do literatury francuskiej. – Zachwycał się nim Alfred de Musset, G. de Nerval, Teofil Gautier, Honoryusz Balzac, Georges Sand, Baudelaire i i. – Tłomaczyli go różni, a między innemi Alex. Dumas, ojciec, przerobił jego Dziadka do orzechów. Również b. upowszechniony jest Hoffmann we Włoszech, a na język angielski tłomaczył go nie byle kto, bo Tomasz Carlyle.
Po polsku Hoffmann mało jest znany dotychczas; brak zmysłu fantastyczności sprawił, że pierwszy zbiór tłumaczeń tego autora, wydany p. t. Powieści E. T. A. Hoffmanna, tłom. z oryg. M Er. Wereszczyński, Warszawa, nakład H. Natansona, 1859 – zawiera właśnie te utwory, w których, mimo piękność, istota hoffmannowskiego talentu – fantastyczność – występuje słabiej. (Dola graczy, Fermata, Signor Formica, Doża i Dogaressa). Dopiero w Kłosach (r. 1867) drukuje Józef Pracki przekład Majoratu, a Felicyan Faleński przekład noweli Sandmann p. t. Człowiek w piasku. Przed kilku laty wyszły w Bibl. Dzieł Wyborowych Dyable Eliksiry, a w Bibl. Złoczowskiej tomik zawierający Pannę de Scudery oraz Kopalnie Faluńskie. Wreszcie wydany został Złoty Garnek w przekładzie J. Kleczyńskiego (1907). Kilkakrotnie też wychodziła Historya Dziadka do orzechów, jako arcydzieło literatury dla dzieci.
W niniejszym zbiorku korzystamy z niektórych dawnych tłomaczeń; pozostałe są naszego pióra.
A. Lange.SKRZYPCE Z CREMONY
(Radca Crespel).
I.
Radca Crespel jest jednym z największych dziwaków, jakich znałem. Gdy przybyłem do H..., aby tam jakiś czas przepędzić, o niczem innem nie mówiono, tylko o nim; był on wtedy w największym rozkwicie swej oryginalności. Crespel zdobył sobie wielkie imię jako prawnik i dyplomata. Pewien dość potężny książę niemiecki zwrócił się do niego, aby mu zredagował memoryał przeznaczony dla dworu cesarskiego w sprawie terytoryum, do którego miał rzekomo uprawnione pretensye. Memoryał powiódł mu się doskonale, a ponieważ Crespel żalił się pewnego razu, że nie mógł znaleść wygodnego mieszkania, książę, tytułem nagrody za jego pracę, zobowiązał się na swój koszt kazać mu wystawić dom, jaki radca chciał zbudować podług własnego pomysłu. Książę ofiarował mu nawet wybór terenu. Ale Crespel nie chciał wcale przyjąć – i zażądał, aby dom jego zbudowano w bardzo malowniczym ogrodzie, który posiadał pod miastem.
Od tej chwili gromadził i zwoził materyał budowlany. Przybrany w kostyum, który kazał sobie zrobić podług swoich własnych osobistych przepisów, cały dzień miesił wapno, rozczyniał balk, t. j. mięszaninę wapna z piaskiem, budował mury. Nie zwrócił się do żadnego z architektów i nie miał żadnego planu. Pewnego ranka jednak, wynalazł sobie jakiegoś poczciwca majstra mularskiego z H... i prosił go, by ten nazajutrz przyszedł do jego ogrodu z pewną liczbą robotników dla budowy domu. Majster, oczywiście, zapytał, jaki plan miałby być nakreślony i był niemało zdziwiony, gdy Crespel mu odpowiedział, że dla wykończenia budowy zupełnie tego mu nie potrzeba. Nazajutrz majster przyszedł na oznaczone miejsce ze wszystkiemi ludźmi – i widzi rów tworzący czworobok prawidłowy.
– Oto – rzecze Crespel – gdzie chcę pomieścić fundamenty domu; nakoniec poproszę was, budujcie cztery mury póty, póki wam nie powiem: dosyć!
– Jakto? bez okien, bez drzwi, bez ścian poprzecznych? – zawołał mularz, prawie przerażony dziwactwem Crespela.
– Tak, właśnie jak wam mówię, mój zacny człowieku – spokojnie odpowiedział radca; a reszta sama się ułoży.
Obietnica szczodrej zapłaty jedynie mogła zdecydować mularza, że przystał na tę szaloną konstrukcyę, ale nigdy też żadnego gmachu nie budowano tak wesoło. Mury urastały wśród śmiechu robotników, którzy nie opuszczali prawie ogrodu Crespela, gdyż ten dawał jeść i pić obficie.
Pewnego dnia Crespel zawołał: Stój! Natychmiast kielnie i młoty zamilkły; robotnicy zeszli z rusztowania i otoczyli Crespela, a każdy zdawał się go pytać:
– Cóż teraz będziemy robili?
– Miejsca! – zawołał Crespel.
Pobiegł na jeden koniec ogrodu, wrócił powoli ku swemu czworobokowi ścian, potrząsnął głową, ruszył na drugi koniec, jeszcze raz powrócił – i kilkakrotnie powtórzył ten bieg, aż w końcu uderzył głową o ścianę i zawołał:
– Przybywajcie, przybywajcie i zróbcie mi tu drzwi.
Określił szerokość i wysokość, a rozkaz jego natychmiast był wykonany. – Skoro drzwi przebito, wszedł do środka, i uśmiechnął się z zadowoleniem, gdy majster mu powiedział, że ten budynek ma ściśle wysokość domu dwupiętrowego. Crespel przechadzał się wzdłuż i wszerz po podwórzu między murami, a za nim szli mularze, z młotkami i motykami w ręku, i gdy tylko krzyknął:
– Tu okno sześć stóp wysokie, cztery stopy szerokie! Tam okienko – natychmiast je otwierano.
Przybyłem do H... właśnie w czasie tej roboty i zabawnie było oglądać setki ludzi, którzy się gromadzili dokoła ogrodu, i wydawali okrzyki radości na widok padających cegieł lub na widok okna, ukazującego się niespodzianie tam, gdzie tego nikt nie przewidywał. Reszta konstrukcyi domu i inne prace konieczne wykonano w ten sam sposób, podług nagłych postanowień Crespela. Szczególność tego przedsięwzięcia, zdziwienie, jakiego doznano, widząc, że ostatecznie dom był o wiele lepszy niż oczekiwano, szczodrość Crespela – wszystko to podtrzymywało wesołość robotników. Trudności, jakie przedstawiał ten szczególny sposób budowy były zwyciężone – i w niedługim czasie ukazał się dom, którego postać zewnętrzna była nadzwyczaj śmieszna, gdyż żadne okno nie było podobne do drugiego; ale wewnątrz – rozkład pokojów bardzo wygodny, i urządzenie było szczególnie przyjemne. Wszyscy ci, którzy dom oglądali, byli w zgodzie co do tego, i ja też stanąłem po stronie tej opinii, gdy mię Crespel do swego domu wprowadził.
II.
Nie miałem jeszcze sposobności rozmawiać z tym dziwakiem; budowa tak go absorbowała..........................KAWALER GLUCK
Wspomnienie z roku 1809.
Schyłek jesieni w Berlinie ma zazwyczaj jeszcze kilka pięknych dni. Słońce przyjaźnie wypływa z obłoków i szybko w parę przetwarza wilgoć w półciepłem powietrzu, wiejącem przez ulice. Wtedy widzimy długi szereg pstro przemieszanych elegantów, mieszczan, duchownych, żydówek, referendarzów, gryzetek, profesorów, modniarek, tańcerzy, oficerów i t. d. w alei pod Lipami: wszyscy mniej więcej dążą do ogrodu zoologicznego. Wkrótce też wszystkie miejsca u Klausa i Webera są zajęte; kawa z cykoryą paruje; eleganci kurzą swe cigarros, ludzie gadają, spory prowadzą o wojnę i pokój, o trzewiki panny Bethman, czy były szare czy zielone, rozważają sprawę protekcyjnej granicy handlu w państwie, braku gotówki i t. d., aż w końcu wszystko się spływa w aryi z Fanchon, przyczem rozstrojona harfa, nienastrojone skrzypce, suchotniczy flet i spazmatyczny fagot rozżalają się nad sobą i nad słuchaczami. Tuż u parkanu, oddzielającego kawiarnię Webera od ul. Wojskowej, stoją liczne okrągłe stoliki i krzesła ogrodowe; tu oddychasz świeżem powietrzem, tu obserwujesz, kto wchodzi i kto wychodzi, tu jesteś daleko od kakofonicznego jęku przeklętej orkiestry; tu ja siaduję zazwyczaj, oddając się swywolnemu igrzysku swej fantazyi, co mi sprowadza oblicza miłych ludzi, z którymi rozmawiam o nauce, o sztuce, o tem wszystkiem co dla ludzi powinno być najdroższe. Coraz jaskrawiej toczy się przedemną tłum spacerujących, ale nic mię nie wytrąca z równowagi, nic nie rozpędzi mego fantastycznego towarzystwa. Tylko jakieś przeklęte trio nikczemnego walca wydziera mnie z krainy marzeń: słyszę jedynie skrzeczący głos górny wiolinu i fletu i grzechotliwy bas fagotu; razem unoszą się i opadają, zatrzymując się na rozgrzytanych oktawach i mimowoli jak ktoś, opanowany gorącym bolem, wołam:
– Ach, co za straszna muzyka! Co za wstrętne oktawy!
Około siebie słyszę szept:
– Przeklęty los! znów jakiś pogromca oktaw!
Spoglądam i dopiero teraz widzę, że, niedostrzeżony przezemnie, przy tym samym stole zajął miejsce człowiek.........................DON JUAN
Z DZIENNIKA PODRÓŻUJĄCEGO ENTUZYASTY
Dźwięczny a mocny głos wołający: widowisko się zaczyna! zbudził mię ze słodkiego snu, w jakim byłem pogrążony. Basy brzęczą, jedne przez drugie – uderzenie bębna – huk trąby – jasne A wydobyte z obojów – preludyum skrzypcowe: oczy sobie przecieram, czy dyabeł drwi sobie zemnie?... Nie, jestem w pokoju hotelu dokąd przybyłem pod wieczór, znużony i zmęczony. W pobliżu mam sznurek dzwonka, ciągnę, zjawia się posługacz.
– W imię Boga, cóż to za pomieszana muzyka, co tu dzwoni koło mnie? Czy tu koncert odbywa się w domu?
– Ekscelencya (piłem przy objedzie szampana) nie wie być może, że ten hotel styka się z teatrem. Te drzwi tapetą osłonięte otwierają się na kurytarzyk prowadzący do numeru 23, loży cudzoziemców.
– Jakto? teatr! loża cudzoziemców!
– Tak jest, mała loża na dwie lub trzy osoby najwyżej, to dla gości bardzo dostojnych. Ma okno ze sztachetą, obicie zielone i mieści się w pobliżu sceny. Czy wasza Ekscelencya nie raczyłaby? Dają dziś Don Juana, sławnego Mozarta. Miejsce kosztuje półtora skuda; umieścimy w rachunku.
Ostatnie słowa mówił, otwierając drzwi loży; gdyż, usłyszawszy to imię Don Juan – szybko rzuciłem się w kurytarz.
Sala była obszerna, ozdobiona ze smakiem i dobrze oświetlona; loże i parter pełne słuchaczy. Pierwsze akordy orkiestry dały mi wyborne pojęcie o orkiestrze i jeżeli śpiewacy jej dorównają, to będę się rozkoszował należycie arcydziełem wielkiego mistrza. W andante zgroza straszliwego podziemnego regno al panto – przepełniła mi ducha dreszczem przerażenia. Radosna fanfara siódmego taktu allegra zabrzmiała jak oszołamiający wykrzyknik zbrodni; zdawało mi się, że wychodzą z mroku duchy ogniste o płomiennych szponach; potem ludzie, co tańczą jak opętani nad brzegiem przepaści. Walka natury ludzkiej z nieznanemi potęgami, co dążą ku jej unicestwieniu, ukazała się memu duchowi. Nakoniec burza cichnie, zasłona się podnosi.
Drżąc z zimna w swoim płaszczu, ze smutną twarzą, zbliża się Leporello, pośrodku nocy, przed pawilonem i szepce: Notte e giorno fatigar. – A, więc po włosku – tu, w Niemczech po włosku: ach, che piacere! Usłyszę więc wszystkie recytatywy, jak je wielki mistrz zrozumiał i nam pozostawił.
Don Juan wchodzi na scenę, a zanim Dona Anna, trzymając winowajcę za płaszcz. Co za widok! Mogłaby być większą, smuklejszą, bardziej majestatyczną w ruchu; ale co za głowa! oczy, z których wybłyska niby snop iskier elektrycznych, niby ogień grecki, którego nic nie zdoła ugasić, gniew, miłość, nienawiść, rozpacz; warkocze włosów czarnych snują się po szyi. Biała suknia, osłania i zdradza jednocześnie wdzięki, których nigdy się nie ogląda bez niebezpieczeństwa. Serce jej, poruszone działaniem okrutnem, uderza gwałtownie. A teraz co za głos! Non sperar se non m’uccidi!
Śród wrzawy instrumentów głos jej wybucha jak błyskawica. Napróżno Don Juan chce się wyzwolić. Czyli rzeczywiście......................TOM II.
ŚLUB
W dzień Świętego Michała, o godzinie, w której dzwoniono na nieszpory w klasztorze Karmelitów, piękny powóz, zaprzężony w cztery konie pocztowe, toczył się przez ulice małego miasta I..., leżącego u granic Polski i zatrzymał się przed bramą domu starego burmistrza niemieckiego. Dzieci, zaciekawione, wychyliły głowę przez okno, gdy pani domu, wstając z krzesła i z niezadowoleniem rzucając na stół robotę, mówiła do starego urzędnika, który przybiegł z sąsiedniego pokoju:
– Znowu jacyś obcy ludzie nasz cichy dom biorą za oberżę. A to wszystko przez te twoje ozdoby. Po......................