- W empik go
Powieści nieboszczyka Pantofla, z papierów po nim pozostałych. Tom 1 - ebook
Powieści nieboszczyka Pantofla, z papierów po nim pozostałych. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 384 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sprawujący obowiązek Cenzora J. Fok.
PANTOFEL.
HISTORJA MOJEGO KUZYNA.
P A N T o F E L. Historja mojego Kuzyna.
Il est difficile de décider si l'irrésolution, rend l'homme plus malheureux que méprisable.
Il coute moins à certains hommes de s'enrichir de mille vertus que, de se corriger d'un seul défaut….. ce vice affaiblit l'éclat de leurs grandes qualités, et empęche qu'ils ne soyent des hommes parfaits.
Labruyère.
V
Familja, czyli zbiór wszystkich naszych krewnych, podobna jest do biblioteki. Rodząc się na świst, człowiek znajduje już przygotowaną dla siebie tego rodzaju bibliotekę i stopniowo się z nią znajomi. Na pierwszej półce stoją dwie święte dla niego xięgi, Stary i Nowy Testament–to ojciec i matka. Dalej z porządku dzieła zbawienne, moralne i pożyteczne – to dziadek, babka, stryj i stryjenka, wuj i wujenka. Dalej w mniejszym formacie dzienniki serca – bracia i siostry. Nareszcie w odleglejszych pólkach, Rozmaitości; xiążki różnego formatu i wydania; nowe i stare, dobre i złe, przyjemne i nudne, filozofja i mazurki – to obszerny oddział kuzynów i kuzynek. Katalog tej biblioteki ciągle się przemienia, dla tego, że czas, obojętny jej bibliotekarz, mało zważając na gusła dziedzica, nieustannie jedne dzieła wyrzuca za okno, a drugie jakieś stawia na półkach. Jest to najniegrzeczniejszy pedant ze wszystkich bibliotekarzy, których miałam honor poznać, i do lego taki tajemniczy w swych działaniach, że mając znaczną bibliotekę, prawie nigdy nie można doprosić się własnych swoich xiążek; nie można nawet wiedzieć dokładnie wiele ich się posiada. Szczególniej trudno poznać Rozmaitości. Ot, ja naprzykład, dotąd nie mogę poznajomić się z tą półką, na której, jeśli się nio mylę, znajduje się więcej stu tomów różnego kształtu, wydanych w kilku polskich prowincjach. Udało mi się przypadkiem poznać tvlko jedno dzieło, lecz exemplarz miał tak niepozorną powierzchowność, że bez pomocy bibliotekarz nigdybym nie poznała prawdziwej jego wartości.
Każdy ma swoje dziwactwa; ja kiedy co opowiadam, lubię zwyczajnie zacząć od końca. Takowa forma opowiadania ma w sobie cóś tajemniczego, poetycznego, i może daleko więcej zająć, jak wszelka inna systema. Zresztą dziś nic godzi się inaczej ani mówić, ani pisać. Od czasu wynalezienia romantyczności w Europie, wszystkie powieści, drammy i poemata zaczynają się od końca, a przynajmniej ze środka; dla czegożbym ja miała was, kochani moi czytelnicy, pozbawić tej przyjemności, do której zapewne jesteście przyzwyczajeni? Nie myślę być nowatorką, niech mnie Bóg od tego zachowa! Zacznę swoją powieść od końca. Słuchajcie, jeżeli laska.
Miałam wówczas 18ty rok. Mieszkałam w Witebsku przy rodzicach. Wszyscy moi godni kuzynowie siedzieli sobie gdzieś tam w lasach o sto mil od nas, i nawet na bale nie przyjeżdżali do Witebska. Dziwna rzecz! myślałam sobie często, co oni też tam robią? Jak to musi być smutno i nudno żyć w takiej odległości od Witebska! Wszak tam pewno niema żadnych zabaw, oprócz jarmarku!… Zgroza bierze pomyśleć o lakiem życiu.
Raz wieczorem, dumając o nadchodzącym balu, siedziałam samotna przy oknie z robotą, to jest, zawiązywałam węzełek na rogu chusteczki, mając zamiar zbadać przyszłość W bardzo ważnym przedmiocie. Chciałam los zapylać: czy tak? czy nie tak? to be, or not to be? O! lo była scena w guście Hamleta. Na dworze jesienny deszcz lal jak z wiadra, i pędzony gwałtownym wichrem, bębnił trwogę na wszystkich szybach. Na ulicy ciemno; w pokoju tylko mdlę światło dwóch świec opuszczonych od ludzi. Wiatr huczał w kominie, kot chorobliwie chrapał pod kanapą, słowem, wszystkie accessoria tchnęły wyraźnie romantycznością. Kto sobie życzy, może się często tak bawić w Witebsku. Kto ma choć zdziebełko weny, zostanie niezawodnie poetą. Co do mnie, pewnie nie mam żadnej zdolności do rymotworstwa, bo myślałam jedynie o węzełku. Właśnie chciałam go wyciągnąć, wtem drzwi się otworzyły z wielkim łoskotem. Żydówka Szejna, z pokolenia Efraim, jeneralna faktorka naszego domu, wbiegła do pokoju i krzyknęła przeraźliwym głosem:
– Panientke! a Panientke! aj wej, co to za hore!–
– Co takiego? – spytałam przelękniona, wstając z krzesła.
– Co takiege!… Och! i howoryć i mówie strasno co to takiege! I hore i scaście! i wy nicegie nie znacie, a do was prychodzić z dalekiege krewny u horod!…–
– Kto przyszedł? pewnie przyjechał? –
– Horstu?… och! pryjechal! a jak jemu pojechać, kiedy on nie majeć butów? a bosyj, Panientke, aj waj, taki bosyj, co niech Bóg bronić!… a mizeniyj i biednyj, pital się u moich bachores, gdzie Wase mieszkacie? Panientkes! a bachores prywieli jeho do Sejny, a Sejna, choć on gnim, dała jemu gugiel i sama pobiezała do was. Asto? woźmiecie? och! wierno woźmiecie jeho!….–
Będąc pewną, że rodzice moi nie odmówią przytułku żadnemu z krewnych, kazałam żydówce przyprowadzić nieznajomego. Mimowolnie łzy stanęły mi w oczach.
– Ech, cegie tu płakać? Zidziowie więcej biednyje, a nie narekajuć. Bóg nam da scaście. Uch! dla cegie Bohu was nie lubić? wy takaja dobraja
Panientkes! Kiksie! uwidzicie, wsislko będzie dobite, i pryjacielam wasym będzie na radość i niepryjacielam wasym na wielkie złość będzie.–
Ostatnie słowa znaczyły, że Szejna skończyła mówić, taki bowiem epilog zamykał wszystkie jej dyskursa. Istotnie powiedziawszy swój ulubiony finit bonus, wybiegła z pokoju jak opętana.
Sala, w której przed chwilą siedziałam samotna, napełniła się niebawem. Ojciec, matka, młodsza moja siostra Helena, i nawet ospali bracia mieszkający na górze, zebrali się na przyjęcie nieznajomego kuzyna. Nikt się nic domyślał, ktoby to mogł być. Ojciec głęboko zamyślony chodził po pokoju, tarł sobie czoło, niby machinalnie pomagając pamięci wywoływać wspomnienia, i nareszcie zawołał napół z żalem, napół ze śmiechem:
– A to pewnie Pan Wincenty W * * *. Gotówbym się założyć, że to on.–
Rzeczywiście okazało się, że domysł był trafny. Pan Wincenty, obdarty, biedny, bosy, wszedł do sali, ale tak naturalnie, z taką spokojnością, na twarzy, z taką szlachetną nawet dumą, że nikt z nas nie tylko nie myślał o śmiechu, lecz przeciwnie, wszyscy tknięci najżywsza, litością, zbliżyli się do nieboraka. Wziąwszy ojca za rękę tak spokojnie, jak gdyby się wczoraj z sobą widzieli, kuzyn nasz wyznał otwarcie, głosem wprawdzie stłumionym, ale bez wszelkiej uniżoności, że straciwszy majątek, siły, a nawet odwagę do zarobienia sobie na kawałek chleba, szuka teraz przytułku u krewnych; że ei, do których się udawał, odmówili mu, a od nas czeka odpowiedzi. Rozumie się, że był natychmiast przyjęty, posadzony między ojcem i matką, i zarzucony pytaniami. Pan Wincenty był kiedyś w ścisłych stosunkach z papa, ale wielkich zdolności, owszem, głowę miał tępą, ale był to chłopiec ambitny, chciało mu się koniecznie stanąć wyżej od swoich kollegów. Nieznacznie zaczął rozporządzać moim czasem, dawał mi swoje poszyty do przepisywania, temy do zrobienia, matematyczne zagadnienia do rozwiązania, budził mnie w nocy, ażebym tłómaczył mu to, czego nie rozumiał, zajmował mnie na spacerze, słowem, przemienił mnie w swego guwernera. Nie tylko że nie widziałem w tem nic złego, ale owszem przywiązywało mnie to jeszcze więcej do niego. Słodko mi było pomyśleć, że mogę być pożytecznym swemu przyjacielowi. A przytem byłem spokojny od napaści drugich kollegów, co także niemało znaczyło. Błogie te chwile pierwszego szczęścia w życiu zbyt krótko trwały. Mozolna praca nad Albertem nadwerężyła słabe moje zdrowie, ciągle siedzenie i bezsenność przed sanum końcem examinu wpędziły Tnnie w gorączkę. Nie widziałem, jak mój Albert publicznie odebrał nagrodę. W infirmarji dowiedziałem się… że stanął wyżej ode mnie i odebrał pierwszy wieniec. Kochałem go tak mocno, że moja miłość własna bynajmniej tem niebyła obrażona; przeciwnie, pomyślność przyjaciela, do której tyle się przyłożyłem, daleko mi była milszą, niż gdyby spotkała mnie samego.
Przyszedłszy w połowic do zdrowia, wypisałem się natychmiast z infirmarji, ażeby prędzej być znowu z Albertem. Pobiegłem do niego i chciałem mu się rzucić na szyję; ale jakież było moje zadziwienie, kiedy innie przywita! jeszcze gorzej niż inni towarzysze! Ledwie nic zemdlałem z boleści. Widziałem, że wszystko się skończyło między nami. Albert dawno już rozerwał te czarującą nitkę przyjaźni, na której trzymało się moje ulotne szczęście. Kolledzy szydzili z niego, że się dorobił nagrody przez pomoc istoty, którą gardziła cala pensja, i Albert, jak każdy samolub, oburzył się przeciw prawda. Żeby się otrząsnąć z tego krzywdzącego domysłu, wybrał najprostszy, chociaż najhaniebniejszy środek – postanowił mnie więcej od innych prześladować. Nie dziwcie się temu; tak postępują nic tylko dzieci, ale i ludzie dorośli. Taką moneta placa się zwykle długi wdzięczności. Dawny mój przyjacioł zrobił się najzaciętszym moim wrogiem. Wypiłem z jego rąk gorzki kielich! Kto się nie wychowa! między młodzieżą, nie pojmie nigdy tych cierpień, których słabe i ciche dziecko może doświadczyć od mocnego i złośliwego a nieodstępnie dybiącego za nim w tropy. Byłem jakby w rodzaju warjacji. Nic wiem jak mogłem wytrwać pierwszy tydzień zapamiętałości Alberta. Potem przyzwyczaiłem się powoli, a on też powoli ochłonął z gniewu. Pierwszy ten zawód w najsłodszych moich uczuciach sprawił na mnie tak mocne wrażenie, że odtąd zwątpiłem o przyjaźni. Zdało mi się, że jestem zbyt upośledzony, zbyt niższy od innych ludzi, ażeby ktokolwiek mogł się do mnie przywiązać. Chodziło mi tylko o to, żeby mnie cierpiano. Stanąłem w pokorze na równi z indyjskim Paria.
Złośliwość Alberta nadała mi przydomek, o którym niepodobna mi tu zamilczeć Jeden z młodzieży, biegając po podwórzu, znalazł gdzieś siary pantofel i rzucił nim na Alberta. Dawny mój przyjaciel, który teraz ciągle myslał o tem, jakby mi dokuczyć, podskoczy! z radości, obaczywszy brzydki chodak. Zły duch podszcpnął mu oryginalną myśl do nowej psoty. Na moje nieszczęście cała pensja była na dworze. Albert uwiązał chodak na sznurku, zebrał ogromna zgraję młodzieży, i cicho podkradłszy się do mnie z tyłu, powiesił mi go na szyi. W mgnieniu oka otoczyli mnie jego wspólnicy, on mnie trzymał za ręce, a cała banda, skacząc wokoło, zaczęła krzyczeć przeraźliwie:–Pantofel! Pantofel! a witaj że nam, witaj, wielki nasz Pantoflu!– Ma miejscu solennie uradzono, ażeby ten przydomek zastąpił odtąd moje nazwisko. Takim sposobem zostałem mianowany na godność Pantofla, którą miałem honor piastować cale życie.
Istotnie, od tego czasu nazwisko moje zostało prawie zapomnianem na pensji, a nazywano mnie prosto Pantoflem. Ja sam powoli tak się do tego przyzwyczaiłem, że kiedy kio zawołał:–Pantofel!– odzywałem się, wiedząc, że mnie wołają. Kiedy słyszałem to słowo wymówione zcicha, odwracałem się nieznacznie w te stronę, i starałem się podsłuchać, co o mnie mówią, bo to znaczyło zwyczajnie, że mi chcą zrobić jakiego figla. Nareszcie własne nazwisko stało się dla mnie do tego stopnia obcem, że często, kiedy professor zapytywał Pana W * * *, nie zwracałem nato żadnej uwagi, dopóki obok siedzące towarzysz nie trącił mnie łokciem, mówiąc: – No, Pantofel, wstańże, pytają ciebie.– Zresztą te przezwiska są rzeczą bardzo pospolitą w naszym narodzie. Nic dziwnego, że się do nieb przyzwyczajamy, bo kto z nas w szkołach nic miał przydomku? kto ich nic wymyślał dla swoich kollegów i professorów? W dojrzalszym nawet w ięku znajomi nasi odbierają przydomki: filozofa, marzyciela, lisa, szarmanta, totumfackiego i t… d. Często, jako znak przyjaźni lub laski, nazwiska kończące się na ski, wykręcamy w poufałej rozmowie na us, i nikt się o to nie gniewa, co w innym kraju byłoby uważane za ubliżenie. Robię te uwagi dla tego, żeby się, nikt mocno nie martwił, jeśli go kiedy nazwą Pantoflem.
Czas idzie szybkim lub wolnym krokiem, ale ma przynajmniej tę cnotę, że się nigdy nic zatrzymuje na miejscu. Ten długi rok pobytu na pensji skończył się nareszcie, i w jeden piękny poranek ujrzałem się znowu w domu moich rodziców. takim samym niedołęgą, jak z niego wyjechałem, gorszym nawet, ho wróciłem Pantoflem. Czy to, mówiąc jak Turcy, Diwy napisały mi na czole to nazwisko, czy leż podobno rodzic mój dowiedział się wprzód o tem, że mi dano ten przydomek, dość, że stary wojak, zaledwie spojrzawszy na mnie, zaledwie mnie przywitawszy, odstąpił kilka kroków w tył, i napół z gniewem, napół z żałością zawołał:– Święty Antoni Padewski! cóż to za Pantofel! Szkoda czasu i pieniędzy!–
Miał rację. Jedno i drugie było napróżno stracone, a synek miał wkrótce zacząć 17ty rok. Potarłszy sobie czoło, pochodziwszy po pokoju, ojciec rzeki do mnie: – Już ja teraz sam zacznę Acpana edukować po wojskowemu. Zahartuję ja ciebie, mój ołowiany dziadku! Będziesz mi Waszeć większym zuchem, niż ułani 1go półku, w którym miałem honor służyć. A były tam zuchy nielada, Mospanie! Przygotuj się.– Dobra moja matka zbladła, ciotka nawet się przestraszyła. Istotnie zaczął swoje dzieło niebawem, lecz lekarstwa, któremi spodziewał się zahartować mój charakter, były tak niewłaściwe, duży tak nieumiarkowane i skutki ich tak gwałtowne, że ta kuracja ledwie mnie do grobu nie wpędziła. Obecność moja w domo zamiast radości, pokryła wszystkie twarze smutkiem i zakłóciła zwykła spokojność familji. Ojciec coraz więcej przekonywa! się o tem, że późno zaczaj prostować moje wady, i sprawiedliwie obawiał się, że zostanę na zawsze takim, jakim byłem. Ta mocna dusza oburzała się na samą myśl, że potomka rodu W"*skich, znanego powszechnie z szlachetnego i nieugiętego charakteru, będą kiedyś nazywać Pantofem!–Wciągu trzech wieków, mówił mi często prawic ze Izami, nie było ani jednego Pantofla w naszym rodzie; żaden członek naszej familji ilio uniżył się nawet do tego, żeby swoje stopę oszpecił pantoflem; ani ja, ani moi służący nie noszą pantofli, a Wćpau chcesz swoje nazwisko, tę drogą spuściznę przodków, którą odebrałeś czystą i bez wszelkiej zmazy–to nazwisko, mówie, chcesz przemienić na Pantofel; bo wierz mi, tak cię będą zawsze nazywać, jeśli nio nabierzesz więcej charakteru.–Matka, to nic pojmując, żeby powolność moja mogła mieć złe skutki, płakała na srogość ojca, to znów wierząc ślepo wszytkim jego prze – powiedniem, wylewała łzy nade mną, jak nad zgubionym człowiekiem. Siostry, widząc smutek rodziców, szlochały od rana do wieczora; nawet słudzy domowi nie mogli patrzeć na mnie bez rozrzewnienia. Co się wtenczas działo w niem sercu, tego najwymowniejsze pióro nie jest w stanie opisać. Tkliwość moja oburzała się na ojcowskie postępowanie. Myślałem sobie, że obcy ludzie mogą mnie prześladować bez przyczyny, dręczyć mnie i urągać się nade mną; ale ojciec, chociażby dla najzbawienniejszego celu, nie powinien być tyranem swojego syna, wlewać mu truciznę w serce i deptać go nogami w biocie. Okropne to były dumy, ale stokroć okropniejszą była myśl, że ja, ja jeden stałem się przyczyną smutku calej familji, że matka moja czuła, dobra moja matka, od łez i zmartwień widocznie upadała na zdrowiu! Być zabójcą matki!…. być występniejszym od Kaina!…. na samo wspomnienie o tem, krew to lodowaciała w moich żyłach, to gwałtownie rzucała się do głowy. Zdawało mi się, że mózg mój roztopiony piekielnemi ogniami, wzdymał się, burzył, kłębił się pod czaszką, jak tale potoku przedzierając się pomiędzy skalami. Myślałem co chwila, że głowa moja rozpęknie się jak bomba i ka walki jej rozlecą się we wszystkie trony. Inny dostałby może pomieszania, lecz umysł mój byt daleko mocniejszy od eiata – wpadłem tylko w niebezpieczną gorączkę.
Marzenia gorączkowych bywają rozmaite. Czasami natura, jakby litując się nad cierpiącym, kształtuje w obłąkanej wyobraźni tak czarujące, tak cudowne obrazy szczęścia, obudza w duszy tak słodkie przeczucia lepszego życia za mogiła, że człowiek po tej fantastycznej drammie choroby, przychodząc do zdrowia, żałuje swojego obłąkania, jakby rzeczywistej straty. Ja nie miałem w boleściach i tej osłody – dusza moja i ciało razem chorowały. Najdziwaczniejsze widma imaginacji, jakby cala zgrają wywołane z piekła, snuły się ciągle przed mojemi oczyma; a znajdując się w tym niepojętym stanic, który zajmuje środek między czuwaniem i suem, albo jeszcze ściślej mówiąc, między życiem i śmiercią, próżno wysilałem się wyjść z tego bolesnego letargu. Z tych okropnych scen gorączkowej fantazji, jedna dotąd nie zatarła się w mojej pamięci. W ciszy nocnej zdało mi się widzieć śmiertelnie chorą matkę na lóżku, niedaleko od lego, na którem sam leżałem: obok niej stał wielki ścienny zegar, na którym zamiast skazówki, porusza! się zwolna szkolny pantofel, a przy zegarze stal Alhcrt, i pokazując na niego palcem, mówił mi z dzikim uśmiechem, że gdy pantofel dojdzie do 12, matka moja skona. O Boże! już 10, już 11, już prawie wpół do 12, matka moja coraz więcej blada…. już zamknęła oczy…. już nie daje żadnego znaku życia, a złowieszczy pantofel ciągle postępuje na przód.' Chcę się zerwać z łóżka, żeby go zatrzymać, żeby go wyrzucić za okno, a niemoc nie pozwala mi palcem nawet poruszyć!… Albert głośno, dziko, jak szatan się śmieje…. Wtem gesta pomroka zalega cały pokój, wszystko niknie przed niemi oczyma, i po niejakim czasie wszystko znów zaczyna się od początku.
Staraniem doktorów, a jeszcze więcej troskliwością maiki, doprowadzony do zdrowia, wkrótce potem wstąpiłem do uniwersytetu. Na nieszczęście, kilku moich towarzyszów z pensji wybrało len sam zawód, i przydomek mój zrobi! się głośnym. Nowi moi kolledzy oddali sprawiedliwość młodzieży, która mnie tak trafnie nazwala, dodając jednak, że Albertowi pomógł przypadek, a oni i bez przypadku wpadliby na te myśl. Jakkolwiek badaj od tego czasu zawsze i wszędzie nazywano mnie już toflem, i dziś, kiedy to piszę, kuzynka moja Helena, najlepsza dziewczyna, wesoła jak koteczka, przebiegła przez pokój, pytając na wiatr:–Ma chin Pantoufle! que faites Vous de bon?…–Po mojej śmierci zamiast grobowego napisu swawolnik jaki położy może pantofel na mojej mogile. Wtedy niezawodnie nawet ci, którzy czytać nie umieją, powiedzą:–Tu leży Pantofel.–Ale wracając do tamtego czasu, wiadomo wam już, moi Czytelnicy, że byłem przyzwyczajonym do tego przydomku, i wszyscy, co mnie otaczali, jakby dla skrócenia, często, bez żadnej złośliwości, nazywali mnie Pantoflem. W Warszawie ludzie w tym domu, w którym mieszkałem, pokazywali każdemu, kto pytał o Pantofla, drzwi mojego pokoju; na prowincji pocztylion obojętnie przynosił mi listy adressowane do WWJMci Pana Wincentego Pantofla. Ja sani żartami nieraz taksie podpisywałem. Jedne tylko kobiety okazywały mi powierzchowną grzeczność w rozmowie, ale uśmiech i spojrzeń aż nadto dobrze wyrażały to, czego nic wymawiały asia. Mężczyzna nędzną zaiste gra rolę, kiedy przez niedostatek rozumu staje się igraszką kobiet! ale daleko więcej godzien litości ten, o którego rozsądku nie wątpią kobiety, leci zapominają! Najszacowniejsze przymioty, skryte w Pantoflu, niczem są dla… nieb, i jeśli kobieta zwróci uwagę na takiego mężczyznę, to tylko dla tego, żeby pobawić się z nim jak i figlarnym szpicem. Głupiemu zdaje się, że wszystkie kobiety szalenie się w nim kochają; rozsądny głęboko czuje swoje uniżenie.
Każdy przyzna zapewne, że gdyby by! na miejscu mojego ojca, to niełatwoby się domyślił, jaki obiąć dla mnie zawód w społeczności. Bóg uwolni! moich rodziców od tego ciężkiego obowiązku, powoławszy ich obojga do wieczności jeszcze przed wyjściem mojem z uniwersyteta. Strata ojca dotknęła mnie bardzo mocno, ale śmierć matki była dla umie nieporównanie boleśniejsza! To było prawdziwe dla mnie nieszczęście. Od tej chwili, jak została wdową, przywykłem pieścić się myślą, że wkrótce będę mogł zupełnie się poświęcić dla tej, która, oddawszy ziemi męża i siostry moje, zdawało się dla tego tylko zostaną na hin świecie, że ja jeszcze żyłem. Serce maiki jest tajemnicze źródło miłości; czerpajcie z niego ile chcecie; jeśli tylko nie wszystko weźmiecie, natychmiast znów będzie pełne! Każda matka pałaj na swoje dziecię,- jak owa starożylna Sybilla na swe księgi – im więcej ich ginie, tem droższe te, co zostają,. O! wiele szczęścia, wiele pociechy, wiele użytecznych rad, przytłoczył ten kamień, pod którym spoczęły jej prochy! Jestem pewny, że gdyby los bvl mi ją zachował, mniejbym był spotkał cierni na drodze życia.
Na jej mogile łudząc się słodką myślą, że dusza matki będzie na umie milej spoglądała z lepszego świata, i może umie natchnie zbawiennem postanowieniem, zacząłem rozmyślać o swojej przyszłości. Smutne to dumy, kiedy młodzieniec zastanawia się nad tem, co z sobą począć? Majątek pozostały po rodzicach był zbyt szczupły, ażebym się mógł obejść bez urzędu; ale jaki wybrać zawód? oto była wielka zagadka. Do duchownego stanu nie czułem powołania, do wojskowego Pantofel nie może mieć pretensji; na innych drogach były także przeszkody; zostało mi więc tylko starać się o urząd cywilny. 1 w tym zawodzie przewidywałem, że mój nieszczęśliwy charakter będzie mi nieustanną zawadą dla przyzwoitego wypełnienia obowiązków; żeby więc według możności umniejszyć niebezpieczeństwo, poświeciłem swoje miłość własną, wyrzekłem się wszystkich wygód, jakich podług moich zdolności naliżało mi się spodziewać służąc w Warszawie, i postanowiłem zająć skromne miejsce na prowincji. Najwłaściwiej dla mnie byłoby oddać sio naukom; ale wiadomo każdemu, że ten zawód więcej może przynieść chwały, niż chleba; nie mogłem wiec poświęcić mu się wyłącznie.
Niebędę spisywał urzędowania mojego w różnych miastach Polski, albowiem wszystko, cobym mógł w tym względzie powiedzieć, zawiera się w kilku słowach – wszędzie byłem Pantoflem, i nigdzie nic mogłem długo utrzymać się na miejscu. Urzędnik bez charakteru podobny jest do człowieka śpiącego; może on mieć i zdatność, i uczciwość, i gorliwość, ale jakiż z nich użytek? Smutny mój przykład niechaj przekona każdego młodego człowieka, że dla piastowania publicznego urzędu niedość być uczonym. Kilka dziel napisanych przeze innie w tym czasie ziomkowie dotąd cenią, a każdy żyd, który znał w Węgrowie komornika W *** go, mówi zapewne i teraz:–Ech! jaki to bul Pantofel!–Traciłem jedno miejsce po drugiem, i z cala moją uczoności! byłbym doszedł do nędzy, gdyby Nie – bo niespodziewanie nie przemieniło mojego losu. Bogaty stryj, którego leliwie znalem, straciwszy żonę i syna jedynaka, umarł wkrótce po nich i zapisał mi cały swój majątek w Kaliskiem.
W ciągu 10 lat przerywanego i ze wszystkich względów nieszczęśliwego urzędowania, znajdowałem tylko pociechę w naukach i literaturze. 0, ileż słodkich chwil przepędzałem w ciszy mojego gabinetu nad badaniem tajemnic natury, albo w smolnych dumach o świecie idealnym, o ludziach wymyślonych od poetów, o sercach tkliwych, bijących dla miłości, przyjaźni, prawdy, sławy, i przepełnionych temi wielkiemi uczuciami, które tak rzadko spotykamy w towarzystwie! Strudzony pracą śpieszyłem za miasto na samotną przechadzkę do lasu, gdzie nielancholiczny szum drzew przemawiał do mej duszy tajemniczym głosem przyrodzenia; kołysałem się w czółnie, samotny na wodzie, i błądziłem bez celu przy świetle księżyca. W towarzystwach bywałem rzadko, bo czegóż tam miałem szukać? Zapraszano innie najwięcej dla tego, że spotykałem prawie wszędzie dawnych kollegów i znajomych mojego ojca; lecz w salonach jedni gardzili mną, jak prawdziwym pantoflem, drudzy.
wiedząc z gazet i księgarskich katalogów o moich dzidach, a chcąc pokazać swoje uczoność, nudzili mnie najniedorzeczniejszemi dysputami. Jest rodzaj ludzi, nad których nie znam nic nieznośniejszego w świecie; pełno teraz wszędzie, zaczynając od salonu do skromnej izby szlachcica. Nie wiem prawdziwie jakby ich nazwać. Oni oświeceni dla tego, że mają mniej lub więcej wiadomości w naukach, i nieoświeceni dla tego, że często nie wiedzą i nie pojmują tego, czego się uczą dzieci w szkołach powiatowych; oni lubią oświecenie, ponieważ czytają w gazetach wszystkie naukowe nowości, i nie lubią oświecenia, albowiem nie rozumiejąc żadnej gałęzi ludzkich wiadomości, nie starają się przez gorliwą pracę nabyć dokładnego pojęcia o każdym przedmiocie; oni zarozumiali bez granic dla tego, że rozprawiają stanowczo o tem, czego zupełnie me pojmują, i powolni, albowiem często wierzą największym bredniom. Ci panowie tyle przekonani o swojej mądrości, tak zawzięcie gotowi sprzeczać się, tak głośno dowodzić, i tak snadnie sobie wymyślają cytacje z dziel napisanych w języku, którego nie posiadają, że nikomu nie życzę w przytomności drugich osób pokusić się z ni – mi na dysputę, jeśli nie chce, ażeby go wszyscy przyjęli za wielkiego nieuka. Jak często zdarzało mi się słyszeć tysiąc niedorzecznych zdań o charakterze poezji Gothego od człowieka, który z całego niemieckiego języka rozumię tylko gut Morgen, a tłumaczeń nie czytał. Ledwie uwolnię się od tego pana, przychodzi drugi, niepojmujący dobrze arytmetyki, i powiada z przekąsem, że teraz odkryło wiele omyłek w matematycznych i fizycznych wynalazkach Newtona, że ten Anglik.Newton byt sobie bezbożnik i prowadził rozwiodłe życie; za to Pitagoras był zupełnie inny człowiek i niepojęte cuda robił za życia….. A tam zbliża się do mnie jeszcze jeden Jegomość i hurtem rzuca w błoto wszystkich francuzkich poetów. Powiada, że cala francuzka literatura o której sądzi z dwóch bajek Lafontena, przeczytanych w polskiem tłómaczeniu) nic nie warta dla tego, że Racine, Corneille, a szczególniej Voltaire, naśladowali Niemców. Powiedzcie im kilka nazwisk hollenderskich pisarzy, a zobaczycie, że natychmiast będą rozprawiać o całej hollenderskiej literaturze. Dla nich dosyć wiedzieć nazwiska, żeby rozumować, tak, jak niektórym się zdaje, że dość mieć cegły, ażeby zbudować panteon.
Najtrudniej jednak wstrzymać się od śmiechu i litości nad tymi uczonymi, kiedy mędrkują solue o historji. Sądzilibyście, że to prawdziwa historja pomieszania zmysłów w człowieku… gdyby ten człowiek nie mówił tak stanowczemi wyrażeniami, jak starożytne wyrocznie. Dla niego nic nie znaczy zadecydować, że Alexander W. był czworonożnem zwierzęciem, z długiemi uszami, że Annibal był podle, Richelieu ciele, Karol XII. pijak, a bliższvm od nas mężom dostaje sio jeszcze lepiej. Jakież lvm panom dać nazwisko? jeszcze raz przyznaje się, że nie wiem! tego tylko jestem pewny, że sprzeczać się z nimi równie użytecznie jak dyspulować z młynem. Ja, przy zbyt miękkim charakterze, nic śmiałem nigdy prostować cudze błędy lub niedorzeczne zdania; słuchałem cierpliwie wszystkich bredni, często potakiwałem im mimowolnie, lecz uwolniwszy się od przytomności rozprawiaczów, oburzałem się w duszy na swoje uległość, czułem się upokorzonym; zdawało mi się, że słuchając powolnie takich dyssertacij, krzywdzę sam siebie, i daję prawo ludziom oświeconym uważać mnie za głupca.
Istotnie moi znajomi nie mogli mieć innej o mnie opinji.
Niedość że mnie takim sposobem dręczyli i uniżali, ci panowie starali się jeszcze pozbawić umie imienia oświeconego człowieka,które mi się słusznie należało, i dla tego nie tylko upewniali wszyscy, że głowa moja zupełnie pusta, ale wymyślając najdziwaczniejsze zdania, rozsiewali je pod moja firma. Ci panowie jednak brali mnie nieraz na strofie, zaczynali umyślnie wpół glosa dysputować ze mną o jakimkolwiek przedmiocie, a nakradłszy podstępem dosyć myśli w mej głowie, za kilka minui, z ważna miną stojąc w kółku słuchaczy, wydawali ten lup za swoje własność głośno i stanowczo. Niektóre moje rekopism,! przepadły u mnie, sam nie wiem jakim sposobem, a potem wychodziły na świat drukowane bez mój wiedzy i pod widzem imieniem. Przywłaszczyciel z grzeczności przysyłał mi jeden exemplarz w podarunku.
II.
– Panic Pantofel!–
– Słucham Pani.–
– Czy Pan nigdy nie był zakochany?–
– Przeciwnie, byłem, i nawet dwa razy.–
– O! zapewne bardzo mocno! Wszak ludzie tacy jak Pan nie lubią żartować.–
– Tak mocno, że pierwszą rażą zaledwie nie umarłem z rospaczy, a drugi raz ożeniłem się.–
– Ach! opowiedz Pan, to musi być cóś bardzo zabawnego namiętnie zakochany Pantofel!….–
– Istotnie nadzwyczajnie zabawna bajka; niemasz nic śmieszniejszego; tylko posłuchaj Pani:
Miałem wtenczas 25ty rok i służyłem w sławnem mieście Kozienicach pisarzem Sądu Pokoju.
Był bal u Pana Naddzierżawcy. Obywateli zjechało się mnóstwo z całej okolicy. Całe podwórze zajęty karoce różnego kalibru i kształtu. Wist, ćwik, marjasz, dobry węgrzyn i rozmowa o ciężkich czasach zajęły starych, a pięciu żydów muzykantów sprowadzonych z Radomia zupełnie uszczęśliwiło młodzież. Bez przesady można powiedzieć, że na tym balu było okropnie wesoło.
W pokojach zajętych ludźmi statecznemi, gwar, sprzeczki, nieumiarkowany śmiech i prawie ciągle wiwaty; w salonie gdzie tańczyła młodzież, żydowska muzyka, stuk, szorganie nóg, szelest kobiecych sukien, szmer umizgów, kurz, gorąco, jednem słowem, odmęt młodego życia w pałającej balowej atmosferze–ocean, po którym uragaii wesołości pędził łódki szczęśliwych żeglarzy!
Ja myślę, że to jakiś nieprzyjaciel rodu ludzkiego zaprowadził bale w Europie, a szczególniej w Kozienicach.
W samej rzeczy niemasz nic zgubniejszego dla społeczności, jak bal. Ledwie zagra muzyka, całe balowe towarzystwu rozdziela się jakby na dwie nieprzyjazne strony, z których jedna – siwe wąsy i olbrzymie czepki, staje pod chorągwią wspomnieli, a druga z uśmiechem na ustach zbiera się pod sztandarem nadziei. Te dwa godła na balu jeszcze umiej łączą się z sobą, jak ogień i woda; trzeba więc koniecznie z nich wybrać jedno, i takim sposobem rozrywają się najświętsze związki. Rodzice wyrzekają się własnych dzieci, dzieci opuszczają rodziców, mąż rzuca żonę, zona niechce znać męża, każdy ma swoje rachunki! Jeśli jaka szlachetna dusza zechce się oprzeć okrutnym prawom balowego egoizmu, na wieleż naraża się szyderstw! Niechaj tylko mąż zostanie przy żonie, natychmiast ogłoszą go zazdrosnym, podejrzliwym, albo tyranom! niechaj matka śledzi okiem za córkami, zaraz powiedzą, że niewiele ufa moralności tych panien, a do – bra córka nieodstępującn swej matki jest niezawodnie wielka parafjanka. Niełatwo wybrać sobie znamie i miejsce, a są osoby, dla których, zdaje się, niema na balu ani znamienia, ani miejsca; naprzykład siara panna; dla tej istoty równie niewygodnie kwaterować tam, gdzie panuje wspomnienie, i tam, gdzie tańczy nadzieja. Ona powinnaby siedzieć w osobnym pokoju, albo jeszcze lepiej, w domu. Z drugiej strony, bal jeszcze więcej psuje człowieka jak pijaństwo. To rzecz najpewniejsza. Nigdy stateczni ludzie więcej się nie sprzeczają nie zrzędzą, nie tracą czasu napróżno, jak na balu; nigdy podeszłe kobiety więcej nic zajmują się plotkami i obmową, jak na balu; nigdy miody romantyk w swoich dzikich dumach nie zbliża się więcej do warjacji, nigdy stary kawaler nie plecie więcej niedorzeczności, nigdy w duszy niemajętnych lub szpetnych kobiet nie obudza się więcej zazdrości, nigdy macochy nie są sroższe dla pasierbic, jak na balu! jak na balu! jak na balu! Wreszcie bal….. bal jest niebezpieczny dla zdrowia i dla cnoty. Nic łatwiejszego, jak umrzeć fizycznie lub moralnie od balu! Tam piją wodę po tańcu, jedzą lody po miłośnem oświadczeniu; alboż od tego nie można powędrować na smętarz? W wirze upajającego walca, w minięcie szalonej galopady, alboż to jedna perlą przemienia się w glinę? Powiedzcież mi teraz, czy nie prawda, że pierwszy bal w Europie, a przynajmniej w Kozienicach, dal zapewne nieprzyjaciel ludzkiego rodu! Ja myślę, że to prawda.
Tylko dla Pantofla bal nie jest niebezpieczny dla tego, że on zawsze mocny w swoich zasadach; nic tańczy, jak wiadomo każdemu, nie gra w karty i tylko się nudzi na balu. On i od nudów nawet ma lekarstwo. Popatrzywszy nieco na wesołość drugich, Pantofel westchnie, albo machnie ręka, i polem poważnie rejteruje się do osobnego, nawpół oświeconego pokoju, siada w kacie, i pogrąża się w dumy, póki Morfeusz go nie ukołysze. Jabym tylko Pantoflom pozwolił bywać na balu!
I Pan Naddzierżawca musiał tak myśleć, bo mnie tylko jednego prosił na ten bal osobiście, w samą wigilję festynu spotkawszy mnie na rynku. Jeżeli było więcej gości, to już nie jego wina: on zupełnie niewiedział o tem, że żonie przyjdzie do głowy zaprosić lyle osób), nie zapytawszy się męża. Jakkolwiek bądź, dość tego… że byłem na balu, i nie odstąpilem od swoich prawideł: to jest, popatrzywszy i tu i tam, nadepnąwszy nieostrożnie na kilka nóg i nóżek, i widząc nakoniec, że ziewanie, symptomat Nizkiego snu, zaczyna już utrudzać moję dolną szczękę, odrejterowałem się do takiego pokoju, jak wiecie. Tutaj pogrążyłem się w głębokie dumy, jak żyd, kiedy siedzi nad talmudem, i medytowałem dopóty, dopóki nie wymyśliłem (ego wszystkiego, coście wyżej czytali o niebezpieczeństwie balów. Potem postanowiłem zasnąć.
Na nieszczęście, takiemu człowiekowi, jak ja, nigdy nie dadzą, wykonać dobrego postanowienia! Ni stąd ni zowąd, dwie panienki wbiegły jak sarneczki do mojego pokoju, i zapewne mię nic spostrzegły siedzącego w cieniu i w wielkiem Wolterowskiem krześle, albowiem śmiało usiadły na solio; kilka chwil w milczeniu oddychały pełną piersią, a potem, przyprowadziwszy płuca do zwyczajnego stanu, zaczęły rozmawiać o balu w ogólności, o kawalerach, a nareszcie i o mnie. Jedna z nich była Zofja, wesoła córka gospodarza domu, druga młoda, piękna jak anioł, Emma Dobr., którą pierwszy raz widziałem w tym dniu, chociaż jej ojciec, stary kollega mojego ojca, bywając często w Kozienicach, kilka razy prosił mnie do swej wioski Tyżyna. Jakże tu spać było, kiedy mogłem podsłuchać, co miały muwić o iunio dwie młode panienki? Słuchajmy.
– Kto ten jegomość z blada twarzą, z diiżeun niebieskiemi oczami, w czarnym fraku, co w samym początku balu popatrzywszy na tańcujących, westchnął i gdzieś zniknął z salonu – zapytała Emma swej przyjaciołki.
– Cha, cha, cha! jakie zabawne pytanie!–odpowiedziała śmiejąc się serdecznie Zofia.– Próżnobym łamała sobie głowo, żeby zaspokoić twoje ciekawość. Blade twarze, jako oznaka namiętnej duszy, weszły teraz w modę u mężczyzn. Każdy z nich wszelkiemi sposobami stara się mieć bajronowską – jeśli nie duszę, to przynajmniej bladość, i golów kazać się wybielić mularzowi. Niebieskie oczy znajdziesz uwiciu, chociaż to siara moda pasterskiego wieku, a czarne Iraki noszą prawic wszyscy. Jakże In zgadnąć, kto twój grauoso, pretiosa, i może nawet innamorato cavaliere?–
– Homine Votis etes mediante! Ty nigdy nie chcesz mi nic powiedzieć, ale na ten raz… mniejsza o to; widziałam jak on dość diligo rozmawiał z papa… przy oknie, papa go musi znać–
– Od ojca dowiesz się tylko o jego nazwisku, a ja domyślam się o kim mówisz, i mogłabym ci opowiedzieć o nim tysiące zabawnych anekdot.–
– Carissima dość już mnie meczysz. Ty wiesz, że ja więcej ciekawa jak Ewa. Powiedz, kto on taki?–
– Pantofel. –
– Jak to Pantofel!( Czy on się tak nazywa? Zabawne nazwisko! Niemoże być!…–
– Cóż wiem niepodobnego? Wszakże na pensji nasza Madam nazywaią się la grande powie, i to ciebie nie zadziwiało. –
– A, rozumiem! Czy on istotnie Pantofel?–
– Arcy-superfine Pantofel, podobny do tej zupy, którą Niemcy zdaje się umieją gotować z czystej wody bez żadnej przyprawy; dobry jak gołąbek, cichy, nieśmiały, skromny jak zając; mówią, że jak rabin siedzi zawsze nad książkami, posiada starożytne chrześcijańskie i mahometańskie języki, lubi poezją i pisze tak śliczne wiersze w imionnikach, że ich nie można się naczytać.–
– Ah! ma chore! tak dlaczegóż go nazywają Pantoflem?–
– Sama nie wiem jak ei odpowiedzieć. To zdaje się tak naturalna rzecz, jak gdyby na jego nosie było napisano z obudwóch stron: Pantofel! Gdzie tylko się obróci, wszędzie, zgadną, że no Pantofel. U nas w mieście nawet chłopcy biegaja za nim po ulicy i pokazując mu różne grymasy, krzyczą z całego gardła: Pantofel! Niektórzy mówią, że on bardzo uczony; drudzy, i tych daleko więcej, uważają go za półgłówka; ci i drudzy mają rację: on uczony w swoim gabinecie, a głupi w salonie, osobliwie kiedy prowadzą rozmowę kobiety. Wystaw sobie, raz mówiono przy nim o morskiej podróży, o silnych uczuciach, jakich człowiek musi doświadczać na bezbrzeżnej przestrzeni oceanu, stojąc, że tak powiem, na granicy życia z wiecznością. –
– CoPan myślisz o tam?–zapytała go moja inania.
– Ja nigdy nie byłem na morzu – odpowiedział ziewając.
– Jednakże jak Pan sobie, to wysławiasz?–
– Sa.dzę – rzeki – że to musi być bardzo przyjemnie, albowiem wiadomo, że przybliżając się na okręcie do jakiego miasta, widać naprzód szczyty wież, potem dachy domów, a nareszcie i ludzi…..–
– Byłby zapewne mówił dalej, ale Pan Podsędek, pękając ze śmiechu, zatrzymał go, zawoławszy:
– Nie mylisz się Wćpan; wszystko to nam wiadomo słowo w słowo z Geografji dla szkół narodowych, a gdybyśmy tego w niej nie odkryli, to każdyby się mógł domyśleć i z wypisów łacińskich, w których powiedziano: terra est rotunda et globosa, ha! ha! ha!–
– Biedny Pantofel poczerwieniał, jak rak w ukropie; ale powiedz sama, czy nie mógł znaleźć nic lepszego do powiedzenia? Drugi raz tańczyli u nas. Pantofel dziś już nie tańczy, ale wtedy lubił powalcować sentymentalnie, jak Niemiec. Łaknąc zapewne napić się z tego zdroju, stanął za mojem krzesłem i ciągle patrzał na mnie, póki znudzona jego figura nic zapytałam, tak sobie, na wiatr:
– Dla czego Pan nie tańczysz?–
– Jabym życzył–odpowiedział – ale nieśmiem prosić Panią. –
– Dlaczego? Wierz mi Pan, że ja nie laka okrutna, jak się może wydaję.–-I przyrzekłam mu pierwszego walca, którego zagrają. Wtem zaczęły się znów tańce, uwolniłam się od niego, ale biedny Pantofel błąkał się za mną od krzesła do krzesła, jak mara, i stawał z tylu, gdzie tylko usiadłam. Nakoniec zagrali walca, Pantofel już się był wysunął naprzód, ale w tym samym momencie Casimir K* * * podbiegł angażować mnie.
– Przepraszam – odpowiedziałam – Pan W*** już mnie dawno zamówił.–
– Tan W*'*! – zawołał Casimir jakby zdziwiony, i mierząc go oczyma od stóp do głów, dodał:– Go to znaczy? Przeproś Wćpan zaraz te damę.–
– Pantofel zbladł, bąknął cóś tam pod nosem, spojrzał na swego przeciwnika, lecz natychmiast opuścił oczy, przeprosił mnie i popłynął do domu. Inną razą nie pamiętam któś z młodzieży pryeponi-terowawszy na wieczorze wszystkie pieniądze, które miał w woreczku, zapylał biednego Pantofla z gniewem, dla czego nie gra? Pantofel odpowiedział, że nie umie. –
– No, to chodź–rzekł mu ten trzpiot, ciągnąc go za rękę do stolika – ja będę wybierał karły, a ty stawiaj pieniądze.–
– Pantofel poszedł za nim, jak baranek, i przegrał wszystko, co miał przy sobie. Jego służący trzyma go zupełnie w ręku. Kiedyś w trzaskający mróz papa spotkał Pantofla w jednym fraczku biegnącego do bióra.–
– Czy Wćpan w gorączce – spytał go–czy ci się zdaje, że mieszkasz we Włoszech?–
– Ani to, ani drugie–odpowiedział nieboraczek.
drżąc od zimna–ale coż robić, kiedy mole zaczynają psuć moje futro, i służący rozwiesił je na dworze.– – Jakby na szczęście jego, łotr, wyprawiwszy pana do obowiązku, właśnie poszedł spacerować w jego szubie: papa, widząc go idącego po ulicy, zawołał po imieniu, i ledwie mógł namówić Pantofla zdjąć z niego swoje własną odzież. Gdyby nie papa, jesieni pewna, że Pantofel całą zimę wytępiałby mole z futra. No, jak ci się to podoba? ma chere!–
Emma przez cały przeciąg opowiadania swojej przyjaciółki śmiała się bardzo rzadko i umiarkowanie, zdawała się być więcej wzruszoną niżeli rozśmieszoną mojemi przygodami, i nakoniec rzekła do Zofji:
– On jeszcze młody, niedoświadczony; z czasem przemieni się.–
– Chociaż się przemieni, o czem jednak wątpię, to zawsze będzie pedant! On taki uczony!–
– To niewielka bieda, nawet nieźle, jeśli tylko czuły.–
– O! co tego towaru, to ma nawet zanadto; ale on czuły jak dziecko, a nie jak mężczyzna. Ja myślę…. –
Wtem Kazimira, dawno już szukający Zofji, prze rwał dalsza rozmówie dwóch przyjaciółek i poprowadził je do solono. Te kilka łagodnych słów, które powiedziała o mnie Emma w ulotnej rozmowie, głęboko zapadły w me serce.–O duszo anielska! pomyślałem sobie, ty pierwsza nic wstydziłaś się usprawiedliwiać wzgardzonego od wszystkich człowieka, ty mnie żałujesz, ty mnie nie potępiasz, masz nadzieje, że się jeszcze przemienić, i cenisz to serce, na które dotąd nikt jeszcze nie zwrócił uwagi.–
W zachwyceniu padłem na kolana, i dziękowałem Bogu, że mi dal poznać tę dusze, do której się jeszcze nic dotknęła światowa obojętność. Postanowiłem nazajutrz, pojechać do Tyżyna, a tymczasem poszedłem do salonu, i resztę wieczora śledziłem ciągle za Emma.
Ledwie wróciwszy do domu, zaczajeni się wahać w swojem postanowieniu; chodząc po pokoju, pytałem sam sichie: jechać czy nio jechać? i nie mogłem rostrzygnąć tego pytania; nakoniec spostrzegłszy śpiąca na oknie muchę, pomyślałem sobie, że najlepiej zdać tę sprawę na jej decyzję: jeśli przchudzona poleci znowu na swojo miejsce, to będzie znaczyć, że mi potrzeba zostać w domu, a jeśli przeciwnie, uśnie na innem miejscu, to widać, że mi wypada jechać do Tyżyna. Mucha kazała mi jechać, i nazajutrz istotnie wyjechałem.