- W empik go
Powrót Debory - ebook
Powrót Debory - ebook
Debora od dłuższego czasu tkwi w związku z Raulem – w przeszłości gwałcicielem i satanistą. Mężczyzna postanawia odmienić swoje życie, więc wyrzeka się dawnych przekonań, poddaje egzorcyzmowi i staje się wręcz wzorowym katolikiem. Zakochani – ścigani nadal przez polski wymiar sprawiedliwości – ostatecznie osiadają na Tasmanii, gdzie otwierają kasyno. Debora ufa, że wszystko, co najgorsze, mają już za sobą.
Jednak wkrótce dosięgną ich złowieszcze cienie przeszłości, które zażarcie pragnęli unicestwić. Kiedy Raula po raz kolejny pochłonie mrok, Debora stanie przed najtrudniejszym w życiu dylematem…
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-309-6 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od Debory
Prawie dwa lata nie pisałam pamiętnika. Ukryliśmy się z Raulem w odległym zakątku świata i żyliśmy tam w miarę szczęśliwie. Nasze szczęście mąciły obawy o przyszłość, ciągły lęk o to, aby sekta nie wpadła na nasz trop. Tęskniłam za mamą i martwiłam się o nią. Po pewnym czasie również mój mąż zaczął budzić w mnie niepokój. Dostrzegłam sygnały wskazujące na to, że wciąż jest kuszony przez demony. Gdy pytałam, odpowiadał niechętnie. Bagatelizował problem. Twierdził, że sobie poradzi. Naprawdę zaniepokoiłam się, gdy od czasu do czasu znów zaczęłam dostrzegać czerwony błysk w jego oczach. Okazywał mi miłość i zapewniał o niej, lecz jego uczucie stawało się coraz bardziej zaborcze, a on apodyktyczny. Bałam się pisać o tym wszystkim. Gdyby Raul przypadkiem odnalazł gdzieś w szufladzie przelane na papier niepokoje, mógłby się zdenerwować.
Lecz nastąpiły wydarzenia, które wstrząsnęły naszym życiem. To był krach… Postanowiłam opisać wszystko, ale nie zawsze w formie pamiętnika. Odnalazłam notatki Raula. Nie były zbyt obszerne. Lecz ponieważ znałam go dobrze, rozwinęłam je.
W moim życiu pojawili się też nowi ludzie. Poznałam ich na tyle dobrze, iż mogłam nawet odtworzyć ich rozmowy, o których treści się dowiedziałam, a częściowo się ich domyśliłam. Ich losy opisuję z pozycji obserwatora.
Tak więc dalsza część opisu mojego życia będzie przeplatanką beletrystycznej obserwacji, relacji moich i Raula.
Być może kiedyś Raul przeczyta to wszystko i zrozumie.
2009-20111. SNY
Kinga szła szybkim krokiem na blok B, niosąc ostrożnie niewielką chłodziarkę, zawierającą narzędzia i materiały do pobierania materiału koniecznego do analiz chemicznych. Przed kilkoma minutami odebrała wezwanie od pielęgniarki z oddziału B. Miała pobrać krew od pacjenta Wacława Chmielnika i wykonać morfologię, OB, CRP i jonogram. Na bloku B przebywali pacjenci leczeni metodami alternatywnymi, u których zawiodły metody klasyczne. Przeważali ludzie uzależnieni od nałogów i chorzy prześladowani przez różnorakie obsesje.
W drodze na blok, gdzie leczono między innymi chorych z obsesjami, przypomniał jej się własny nocny koszmar.
Pamiętała dokładnie treść snu. Znajdowała się w kościele, tak jak wczoraj wieczorem. Rzeczywiście, była wczoraj na mszy, zamówionej za duszę jej matki. Wystrój kościoła we śnie był dokładnie taki jak wczoraj. Te same kwiaty przed ołtarzem, ten sam ksiądz. Gdy ona sama klęczała, podczas modlitwy przed komunią świętą, wyczuła czyjąś obecność obok siebie. Spojrzała w to miejsce. Obok niej klęczała jej matka. Wyglądała źle. Była niezwykle blada i smutna.
– Mamo, ty żyjesz? – wyszeptała Kinga.
Matka nie odpowiedziała, lecz bladą, niemal przezroczystą dłonią, wskazała jej dłoń. Potem poruszyła parę razy głową w prawo i lewo w geście oznaczającym „nie”.
Kinga Kros pracowała w Centrum Medycyny Konwencjonalnej i Niekonwencjonalnej YASH od miesiąca. Początkowo była zdziwiona liczbą ludzi cierpiących na przeróżne urojenia i manie prześladowcze. Kiedyś nawet zamieniła parę zdań z psychologiem zatrudnionym w YASH od roku. Miała wrażenie, że ten młody magister psychologii darzy ją pewną sympatią. Chętnie nawiązał z nią konwersację. Wyjaśnił, że jego zdaniem ludzie są przeciążeni pracą, zestresowani niepewnością jutra, nasilającą się ilością kataklizmów i różnorakimi przepowiedniami wizjonerów, z reguły fałszywych, którzy karmią otoczenie wizjami zbliżającego się końca świata. Ludzie o mniejszej odporności psychicznej nie wytrzymują tej presji. Popadają w nałogi, chcąc bodaj na chwilę uwolnić się od strachu, i zaczynają sami mieć wizje bądź obsesje prześladowcze. Medycyna konwencjonalna bazująca na farmakoterapii niewiele pomaga.
Pod koniec tamtej rozmowy młody psycholog przedstawił jej się jako Janek Zbirski i zaproponował przejście na ty. Kinga zgodziła się chętnie. Byli w zbliżonym wieku. Ona, początkująca pracownica, czuła się w pracy zagubiona i osamotniona.
Kinga przed trzema miesiącami skończyła analitykę medyczną na Uniwersytecie Jagiellońskim i miała kłopoty ze znalezieniem pracy. Jej matka nie żyła od kilku lat. Ojczym przebywał w Holandii od roku. Przed dwoma miesiącami wrócił do kraju, jednak nie na długo. Oznajmił Kindze, że poznał kobietę, z którą chce się ożenić, i raczej zamierza osiedlić się w Holandii na stałe, gdyż tam mają dobrą pracę, zarówno on, jak i jego przyszła żona. Kinga nie była zachwycona tą perspektywą. Relacje z ojczymem układały się jej dobrze. Traktowała go jak ojca. Niejako w charakterze zadośćuczynienia za konieczność rozstania notarialnie przepisał na nią mieszkanie i załatwił jej pracę. Dyrektor YASH, Arkadiusz Rainer, pełniący obowiązki nieobecnego prezesa, był dawnym znajomym ojczyma Kingi.
Zbliżając się do bloku B, Kinga minęła skwerek, gdzie pośród kilku drzew ustawiono parę ławek. To ocienione miejsce było przewidziane dla pacjentów, którzy chcieli zaczerpnąć świeżego powietrza. Obecnie tylko jedna z ławek była zajęta. Siedziała na niej para młodych ludzi. Mężczyzna obejmował kobietę ramieniem. Szeptali coś do siebie. Młoda kobieta miała na sobie szpitalny fartuch, a więc należała do personelu. Kinga zwolniła kroku. Patrzyła na zakochanych z pewną zazdrością. Ona nie odnalazła jeszcze swojej drugiej połowy. Jakoś wszystkie jej flirty kończyły się niepowodzeniem. Studenta, który zafascynował ją już na pierwszym roku i z którym zanosiło się na burzliwy romans, odebrała jej koleżanka. Kolejny przyjaciel, którego traktowała poważnie, wyjechał do Irlandii i tam pozostał. Początkowo pisali do siebie niemal codziennie i często dzwonili. Potem te kontakty stały się coraz rzadsze. Wreszcie Kinga, pełna podejrzeń, zapytała wręcz, czy on nadal darzy ją uczuciem takim, o jakim zapewniał podczas rozstania. Usłyszała pokrętną odpowiedź, że trochę się zmieniło. Zrozumiała. Jej ukochany ma już inną miłość. Podobnie niefortunnie zakończyła się też trzecia znajomość. Gdy Kinga odwiedziła swojego przyjaciela bez zapowiedzi, zastała go co prawda nie w łóżku z inną, lecz w sytuacji bliskiej tego. Zawiedziona zerwała znajomość i zniechęcona nie szukała na razie nowych adoratorów.
Teraz, przechodząc obok zakochanej pary, przyglądała się jej dyskretnie. Zauważyła, że dziewczyna zakłada na palec swojego przyjaciela pierścień. Pomyślała: jakie to czasy nastały obecnie. Kiedyś to mężczyzna oświadczał się kobiecie i obdarzał ją zaręczynowym pierścionkiem. Teraz jest odwrotnie. Jakie to żałosne. Przyglądając się narzeczonym, nie patrzyła pod nogi i potknęła się. Starała się utrzymać równowagę. Przede wszystkim chciała uchronić walizeczkę ze sprzętem laboratoryjnym przed uszkodzeniem. Przycisnęła ją do piersi, osłaniając rękami. Walizka nie doznała uszczerbku, lecz Kinga upadła na łokcie. Poczuła ból.
Młody mężczyzna zerwał się z ławki i podbiegł do niej. Pomógł jej wstać. Jego narzeczona pozostała na ławce.
– Ojej, zraniła pani sobie łokcie. Krwawią. – Kamilo – zwrócił się do swojej dziewczyny – chyba trzeba odprowadzić panią do gabinetu zabiegowego i zrobić jej opatrunki. Może też trzeba podać anatoksynę przeciwtężcową.
– Więc niech idzie do zabiegowego. Zadzwonię do pielęgniarki.
– Ale trzeba jej pomóc nieść sprzęt, bo krwawi dość obficie. Poza tym zlecenie na podanie anatoksyny przecież musi wydać lekarz.
– Doktor Rogucka jest na oddziale. Może zlecić szczepionkę. Wracaj, Toni. Laborantka da sobie radę. Przecież nie połamała rąk.
– Nie, Kamilo. Ja jednak pomogę naszej laborantce. Jeśli nie chcesz iść, zaczekaj tu na mnie.
Kinga poprosiła, aby sobie nie przeszkadzali. Ona rzeczywiście poradzi sobie sama. Jednakże młody człowiek, nazwany Tonim, stanowczo odebrał z jej rąk walizkę ze sprzętem laboratoryjnym.
– Idziemy, proszę – oznajmił tonem polecenia, chociaż użył słowa „proszę”. Jego dziewczyna również wstała i dołączyła do nich, jednak raczej niechętnie. Po drodze ofiarny pomocnik przedstawił się Kindze: – Jestem Toni Rajski, tutejszy informatyk. Ty jesteś laborantką?
– Tak. Nazywam się Kinga Kros.
– Nie widziałem cię nigdy dotąd.
– Bo pracuję od niedawna, niecały miesiąc.
Jego dziewczyna, Kamila, nie włączyła się do rozmowy. Nie raczyła się przedstawić. Spoglądała na Kingę z niechęcią. Zapewne była niezadowolona z powodu jej przerwanego tête-à-tête z Tonim. Jednakże poszła wraz z nimi do gabinetu zabiegowego i poleciła pielęgniarce:
– Pani Asiu, proszę odkazić laborantce rany spirytusem, założyć opatrunki i podać anatoksynę tężcową.
– Spirytusem? – dziwiła się pielęgniarka. – To będzie bolało. Może użyć wody utlenionej, pani doktor?
– Proszę nie podważać moich zleceń! Pani ma je wykonać, a nie dyskutować ze mną!
– Oczywiście, pani doktor. Przepraszam.
Odkażanie ran spirytusem rzeczywiście było niezwykle bolesne. Kinga skrzywiła się, lecz nie jęknęła. Miała świadomość, że doktor Kamila specjalnie zaserwowała jej ten bolesny zabieg. Wcześniej nie pozwoliła wejść do gabinetu zabiegowego swojemu przyjacielowi, Toniemu. Teraz przyglądała się z pewną satysfakcją twarzy Kingi. Na widok jej cierpienia, które zdradził grymas bólu, kąciki jej ust drgnęły, jakby w uśmiechu. Kinga pomyślała, że pani doktor jest albo bardzo zazdrosna o swojego chłopca, albo ma skłonności sadystyczne.
Gdy opatrunki zostały założone i zastrzyk podany, lekarka poleciła pielęgniarce:
– Pani Asiu, proszę zatrzymać poszkodowaną tu w gabinecie przez dwadzieścia minut i dopilnować, aby nie zemdlała. Po tym czasie może kontynuować pracę. Żegnam.
Gdy pani doktor wyszła, pielęgniarka Asia szepnęła poufale:
– Ależ niesympatyczna jest ta doktor Kamila. Zupełne przeciwieństwo doktor Roguckiej. A to przecież jej bratanica. Nikt nie lubi doktor Kamili, jednak wszyscy muszą ją tolerować z uwagi na jej koneksje. Och, jaka szkoda, że pan prezes Darayam wyjechał. On na pewno ukróciłby panoszenie się tej zarozumiałej smarkatej lekarki. Nie zawahał się przecież nawet zwolnić doświadczonego ordynatora z bloku B, gdy stracił do niego zaufanie.
– Czy pani…
– Mów mi na ty. Przecież pracujemy w tym samym ośrodku. Jestem Asia.
– Dobrze. Ja jestem Kinga. Ty pracujesz tu od dawna?
– Tak, już pięć lat.
– To zapewne wszystko wiesz, dlaczego prezes Darayam wyjechał? Słyszałam, że to z powodu byłej pani psycholog Debory?
– No, wiem sporo. To była wielka miłość. Planowali ślub. Prawie do niego doszło. W kościele sataniści postrzelili pana młodego, uprowadzili go i zamknęli w grobowcu, razem ze zwłokami w stanie rozkładu. Skazali Darayama na powolną i straszną śmierć.
– To przerażająca historia. W jaki sposób ocalał?
– Dzięki Deborze i Raulowi Bergowi, kapłanowi sekty. Raul postawił Deborze warunek uwolnienia Nayana: uwolnienie niedoszłego męża w zamian za pół roku życia, które Debora spędzi z Raulem jako jego kobieta. Debora zgodziła się na to poświęcenie dla ratowania życia ukochanego. Jednakże po upływie tego czasu już nie wróciła do Nayana. Ten satanista zafascynował ją tak silnie, że postanowiła wybrać jego, odtrącając dawną miłość, dobrą pracę i rodzinny kraj. Wyjechała w nieznane z Raulem. Podobno go poślubiła.
– Chyba straciła rozum.
– Nie wiem. Może i tak. Jednakże trzeba przyznać, że ów Raul Berg był przystojny jak mało kto. Pamiętam go. Zawsze mi się podobał. Ale on na mnie nawet nie spojrzał. To znaczy nie spojrzał z zainteresowaniem. Bo gdy parę razy przechodziłam obok niego, to niby raczył rzucić na mnie okiem, lecz pobieżnie, obojętnie. Mimo to ja zawsze czułam ciarki na skórze.
– Doktor Kamila i informatyk Toni Rajski są parą?
– Chyba tak. Od jakiegoś czasu nie kryją się ze swoim romansem. Przechadzają się objęci, całują się publicznie. Słyszałam, że niektóre pacjentki są zgorszone ich zachowaniem. Tylko patrzeć, jak popłyną skargi. Ale ja się nie wtrącam. Nie moja sprawa.
– Ja tym bardziej nie będę się wtrącać. Zapytałam tak z ciekawości.
Do gabinetu niespodziewanie zajrzała doktor Kamila. Zmarszczyła groźnie brwi.
– Siostro Asiu! Pani traci czas w pracy na plotki?! Jest pani potrzebna w oddziale. Proszę rozpocząć pomiary ciśnienia i temperatury. A pani, magister Kros, jest oczekiwana na bloku B. Badania u pana Chmielnika są pilne!
– Tak, oczywiście. Przepraszam, pani doktor – odpowiedziała potulnie pielęgniarka.
Kinga wzięła do ręki laboratoryjną walizkę. Prostowanie zranionej ręki i utrzymanie ciężaru wywołało na jej twarzy grymas bólu. Miała wrażenie, że oczy doktor Kamili błysnęły złośliwą radością. Nie było wątpliwości: lekarka nie darzyła jej sympatią. Kinga pomyślała z przykrością: „Czemu ona tak mnie nie lubi? Przecież nie rozbiłam łokci celowo. Ma pretensję o to, że jej chłopak udzielił mi pomocy? Przecież to był tylko drobny gest uprzejmości z jego strony”.
Bez słowa wyminęła antypatyczną lekarkę i poszła w kierunku bloku B. Gdy mijała ławki, tym razem siedziało na nich kilku pacjentów, w piżamach i szlafrokach. Któryś z nich zagwizdał. Kinga spojrzała w tym kierunku, marszcząc brwi. Zidentyfikowała żartownisia. To był młodzian z niezbyt mądrym uśmieszkiem. Przesłała mu gniewne spojrzenie. Gdyby nie opatrunki na łokciach, popukałaby się w czoło. W obecnym stanie szkoda było zadawać sobie ból.
Na dzisiaj to nie był koniec nieprzyjemnych incydentów. Poczuła, że spinka, którą spięła włosy, odpięła się i upadła na ziemię. Pochyliła się i postawiła walizkę na ziemi, by podnieść spinkę. W odległości około metra spostrzegła coś błyszczącego. Podeszła bliżej i podniosła ów przedmiot. To był srebrny pierścień z dziwnym wzorem. Tworzyły go trzy prostokąty, dalej kwadraty i trójkąty. Wszystkie figury układały się w potrójny wypukły wzór, za wyjątkiem pojedynczych trójkątów, kończących szereg z obu stron. Geometryczne figury rozdzielał rowek, wypełniony jakimś czarnym, błyszczącym materiałem. To nie była zwyczajna farba, raczej jakiś czarny kamień. Być może grafit lub zmielony kamień granatu złączony szklistym spoiwem. Pierścień wyglądał bardzo efektownie. Rzucało się w oczy, iż nie jest to jarmarczna ozdóbka, lecz biżuteria. Kinga przymierzyła pierścień. Był zbyt duży na jej palec serdeczny, lecz doskonale pasował na wskazujący prawej ręki. Gdy założyła pierścień, przez chwilę miała dziwne odczucie promieniowania z niego lodowatego zimna, a potem ciepłego mrowienia. Zaniepokojona chciała zdjąć pierścień. Jednakże gdy zaczęła zsuwać go z palca, ból w lewym łokciu nasilił się na tyle mocno, że zaniechała zdejmowania go. Wsunęła pierścień ponownie głębiej na palec i ból łokcia momentalnie ustąpił. Uśmiechnęła się do znalezionej ozdoby. Pomyślała żartobliwie, jak do istoty obdarzonej inteligencją: „Oj, chyba nudziłeś się samotny w trawie i chcesz, aby cię nosić. Widocznie jesteś mi przeznaczony”.
Jakby w odpowiedzi, pierścień wydzielił z siebie w jej ciało coś przypominającego ciepłą wibrację. A może to było złudzenie? Po namyśle Kinga doszła do wniosku, że na skutek urazu łokci i bolesnego odkażania spirytusem, może też w wyniku otrzymanej szczepionki, jej ciało reaguje w nienormalny sposób na dotyk metalu.
Na oddziale odszukała pacjenta i pobrała od niego krew do badań. Pacjent zwrócił uwagę na jej pierścień:
– O, jaką piękną ozdobę ma pani na palcu.
– Znalazłam ten pierścień przed chwilą. Jeśli spotkam właściciela, chętnie oddam. Czy to nie pana własność?
– Nie. Lecz znajoma wróżka mówiła mi, że tego typu pierścienie mają moc uzdrawiania i ochrony osoby, która je nosi.
– Nie jestem chora. Ale ochrona? Może i przydałaby mi się czasem. A przed czym konkretnie ma chronić ten pierścień?
– Nie pamiętam dokładnie. Podobno przed urokami, ale ja osobiście nie wierzę w żadne uroki, w przeciwieństwie do mojej sąsiadki. Ale ma też chronić przed agresją, podstępami wrogów, intrygami, przed wypadkami i ogólnie przed nieszczęściami. Podobno może także poprawiać pamięć, sprawność fizyczną i odporność.
– Czyli z tego wynika, że to „cudowny” pierścień?
– Może tak, może nie? W każdym razie na pani dłoni prezentuje się bardzo ładnie. A co się stało z pani łokciami? Ma tam pani opatrunki.
– Potknęłam się i zraniłam, gdy szłam pobrać panu krew do badań.
– O, przykro mi.
– A wie pan, że gdy założyłam ten pierścień, łokcie przestały mnie boleć, a gdy próbowałam zdjąć, ból wrócił w dużym nasileniu? Więc z powrotem wsunęłam pierścień i ból znów ustąpił.
– Czyli jednak ta ozdoba ma działanie uzdrawiające?
– Chyba tak. Jeśli nikt nie przyzna się do tego przedmiotu, będę go nosić.
– I słusznie.
Kinga wróciła do laboratorium i zajęła się wykonaniem zleconych analiz. Gdy była zajęta pracą, zadzwonił jej telefon służbowy. Odebrała:
– Laboratorium, proszę.
– Doktor Kamila Kańska. Pani Kros, proszę pilnie przyjść na Oddział A, sala cztery i pobrać materiał ze skóry pacjentki pani Brylskiej, na posiew.
– Dobrze, pani doktor. Tylko skończę analizy pana Chmielnika.
– Czy ja nie wyraziłam się jasno?! Pacjent Chmielnik może poczekać. Pani Brylska jest komercyjną pacjentką i płaci podwójną stawkę za szybkość usługi.
– Rozumiem, pani doktor. Jednakże krew jest odwirowana, umieszczona w analizatorze i muszę teraz tylko poczekać na odczyt.
– Odczyta pani po powrocie!
– Ależ taka zwłoka może spowodować błąd.
– Pani Kros! Pani jest niekompetentna! Kilkuminutowa zwłoka nie zmieni wyników!
– Jednakże dojście na miejsce, pobranie materiału, utrwalenie i powrót zajmie mi dużo więcej niż kilka minut.
– Proszę ze mną nie dyskutować, lecz wykonać polecenie! A swoją drogą zgłoszę dyrektorowi Rajnerowi pani arogancję!
– Dobrze, pani doktor. Już idę.
Wbrew obietnicy Kinga odczekała przy aparacie pięć minut, aż wyświetlił się wynik analizy. Wcisnęła funkcję wydruku danych i dopiero wtedy wyszła. Gdy otwierała drzwi, uświadomiła sobie, że nie zabrała laboratoryjnej walizki. Wróciła po nią. Spojrzała przelotnie na swój pierścień. Pomyślała: „No, pamięć też poprawia”.
Na oddziale odnalazła panią Brylską. Pacjentka wyraziła niezadowolenie:
– Ależ pani zwlekała z przyjściem. Doktor Kańska obiecała mi, że pani przyjdzie za pięć minut.
– Przykro mi, lecz dojście z laboratorium do pani sali trwało dłużej. Nie jestem rakietą.
Pani Brylska uniosła brwi.
– Pani jest bardzo młoda, a już arogancka.
– Przepraszam. Nie zamierzałam pani urazić. Po prostu mam dziś pecha. Chociaż… – Zerknęła na znaleziony pierścień. – Nie do końca.
– Niech pani już się nie guzdrze, lecz pobiera mi ten materiał na posiew.
– Oczywiście. Zapytam tylko, jaki to ma być zabieg?
– Botulinowy – odparła wyniośle pacjentka. – A czemu to panią interesuje?
– Tylko z tego powodu, że chciałabym wybrać właściwe miejsca do pobrania materiału.
Gdy wracała do laboratorium, natknęła się na doktor Kańską.
– Dopiero teraz pani pobrała próbkę? Powinna już zostać pobrana pół godziny temu.
Kinga przełknęła ślinę.
– Pani doktor, to było fizyczną niemożliwością. Ale przecież i tak musimy czekać na wynik posiewu kilka dni. Pół godziny w jedną czy drugą stronę nie jest chyba aż tak istotne?
– Jest bardzo istotne, proszę pani. Pacjentka powinna dostrzec nasz pośpiech i troskliwość. Oczekuje zabiegu pojutrze.
– Przecież… W tak krótkim czasie na podłożu nic nie wyrośnie.
– Więc pani opisze wynik posiewu jako ujemny.
– Ależ…
– Nie ma żadnego „ale”! Pacjentka płaci i żąda. Pani ma podać wynik badania w terminie, jaki określiłam!
– Jednakże…
– Pani Kros!!! Pani ma wykonywać polecenia i nie poddawać ich swojej subiektywnej i wątpliwej ocenie! Żegnam panią!
Po godzinie Kinga została wezwana do dyrektora Rainera. Do tej pory jeszcze nie miała okazji go poznać. Nawet umowę o pracę podała jej do podpisu sekretarka, gdy była już podpisana przez dyrektora. Weszła do jego gabinetu z dużym niepokojem, poprzedzając swoje wejście pukaniem. Ujrzała przystojnego, niebieskookiego szatyna, który też przyjrzał jej się z zainteresowaniem.
– Jestem Kinga Kros. Zgłaszam się na pana wezwanie.
– Proszę usiąść, pani magister. – Przyglądał jej się nadal. Chyba zauważył nawet jej pierścień, bo na nim zatrzymał spojrzenie na dłużej. Po wzrokowej ocenie jej osoby kontynuował: – Pani magister, doktor Kańska skarży się na panią. Podobno podważa pani jej polecenia, dyskutuje nad ich zasadnością i zachowuje się arogancko. Pani doktor zarzuca też pani niekompetencję. Co pani odpowie na te zarzuty?
Kinga wzruszyła lekko ramionami.
– Co ja mogę powiedzieć? Czy w ogóle mam coś do powiedzenia?
– Dlaczego pani w to wątpi?
– Cóż może znaczyć zdanie świeżo przyjętej pracownicy wobec głosu pani doktor Kańskiej?
Rainer uśmiechnął się lekko.
– Proszę mieć więcej zaufania do mojego obiektywizmu i śmiało przedstawić swoją wersję wydarzeń.
Kinga spojrzała w oczy dyrektorowi. Nie wyglądał groźnie. Przeciwnie: miał sympatyczną aparycję.
– Panie dyrektorze, doktor Kańska poleciła mi przerwanie analizy, którą właśnie wykonywałam, i przyjście na blok A, aby pobrać wymaz ze skóry pacjentce przygotowywanej do zabiegu botulinowego. Mówiłam, że mogę wyjść z laboratorium dopiero za kilka minut, gdy odczytam wynik analizy. Jednak pani doktor stwierdziła, że analizę pana Chmielnika mogę odczytać później. Bałam się, że opóźnienie, które moim zdaniem potrwa co najmniej pół godziny, może zafałszować wynik. Wydawało mi się dziwne takie popędzanie mnie, skoro na wynik posiewu i tak trzeba będzie poczekać kilka dni. Pani doktor jednakże oświadczyła, abym podała wynik pojutrze. Na moją uwagę, że w tak krótkim czasie wynik będzie ujemny, gdyż nic nie zdąży wyrosnąć na pożywce, pani doktor na mnie nakrzyczała. Powiedziała, że ja mam podać wynik taki, jaki będzie pojutrze, i koniec. Przecież to… nie będzie uczciwe…
– Hm… Pani Kros. Jak ja mam to pani wyjaśnić? Ma pani rację, lecz doktor Kańska ma ją także. Z tego, co mi zdradziła doktor Rogucka, którą poprosiłem o opinię przed wezwaniem pani na rozmowę, posiew ze skóry w zasadzie nie jest badaniem obowiązkowym przed zabiegiem botulinowym, jeśli na skórze nie widać żadnych wykwitów czy innych symptomów stanu zapalnego. Jednakże pacjentka zapłaciła za pełny panel badań i jednocześnie stanowczo określiła termin zabiegu na pojutrze. Pani Brylska jest osobą apodyktyczną i nie jest otwarta na żadne argumenty logiczne. Jednocześnie jest osobą zamożną i oczekuje spełnienia wszystkich jej oczekiwań. Gdyby chodziło o jakąś operację na chorobowo zmienionym obszarze skóry, badanie posiewu ze skóry byłoby konieczne i sensowne. W tym przypadku jest w zasadzie zbędne, jednakże pacjentka chce, aby zostało ono wykonane. No i co pani teraz powie? Czy widzi tu pani jakieś salomonowe wyjście z sytuacji?
– Właściwie… Nie nasuwa mi się nic innego, jak spełnić oczekiwania pacjentki, jeśli pewna niedokładność nie będzie stanowić dla niej żadnego zagrożenia, a jednocześnie ją zadowoli.
– No widzi pani. Cieszę się, że potrafi pani wznieść się ponad poczucie krzywdy czy urażonej ambicji i myśleć rzeczowo. Doktor Rogucka jest niezwykle doświadczonym chirurgiem, a doktor Kańska jest świetnym dermatologiem po dwustopniowym kursie z dermatologii estetycznej i zabiegi kolagenowe i botulinowe wykonuje z niezwykłą precyzją. Prezes Nayan Darayam Potocki zawsze bardzo podkreślał konieczność zgody i wzajemnej życzliwości w swoim zespole… – Dyrektor Rainer utkwił wzrok gdzieś w przestrzeni i zamilkł, uśmiechając się z rozrzewnieniem do swoich wspomnień. Po chwili ocknął się i zwrócił się do Kingi: – Ja również będę kontynuował sposób postępowania prezesa w odniesieniu do personelu i poproszę panią o odnoszenie się do doktor Kańskiej z szacunkiem i życzliwością.
– Ale ona… Ona chyba mnie nie lubi.
– To zapewne jest tylko pani subiektywne odczucie. Zresztą z doktor Kańską również porozmawiam. Podobnie jak mój przyjaciel Nayan, nie będę tolerował zgrzytów i nieporozumień w obrębie YASH.
– Obiecuję wykonywać wszystkie polecenia doktor Kańskiej, nie analizując ich.
– No, bez przesady. Nie oczekuję od pani zachowań bezmyślnego robota. Jest pani osobą wykształconą, skończyła pani studia.
– Postaram się wykazać maksimum dobrej woli ze swojej strony.
– Mam jeszcze jedno pytanie, odnośnie amuletu, który pani nosi. Posiada go pani od dawna?
– Ma pan na myśli ten pierścień? – spytała Kinga, spoglądając na swój znaleziony dziś przedmiot ozdobny.
– Tak.
– Dziś go znalazłam. Jeśli to jest pana własność, chętnie oddam.
– To nie jest moja własność, ale dałbym głowę, że widziałem go już. Gdzie go pani znalazła?
– Przed blokiem B.
– Hm… Zamierza go pani nosić?
– Tak. Pacjent, któremu dziś pobierałam krew do analiz, powiedział mi dużo dobrego o tego typu ozdobach. Podobno posiadają różnoraką pozytywną moc.
– Słyszałem też inne opinie na temat amuletów.
– Jednakże mój już mi dzisiaj pomógł, i to nie raz.
– Ach tak… No, skoro pani w to wierzy, nie mogę pani odradzać noszenia tej ozdoby, tym bardziej że osobiście nie wierzę w żadne magiczne moce biżuterii. Jednakże, ze względu na osobę, do której ten przedmiot mógł należeć, radziłbym pani zachować ostrożność.
– A więc kto jest właścicielem pierścienia? Jeśli pan wie, proszę mi powiedzieć. Zwrócę mu pierścień.
– Nie jestem pewien. Może być więcej egzemplarzy. Ale jeśli to jest własność człowieka, u którego widziałem podobną ozdobę, nie jest możliwy zwrot, gdyż nie wiadomo, gdzie obecnie przebywa. Nawet nie wiadomo, czy jeszcze żyje i kim dziś jest, jeśli żyje.
– Zdradzi mi pan, o kogo chodzi?
– Pani go raczej nie znała. A ponieważ nie wiadomo, czy amulet jest jego własnością, nie mogę zdradzać jego danych osobowych. Powiem tylko, że był to członek pewnej sekty.
W nocy Kinga miała dziwny sen. Widziała mężczyznę o lekko skośnych, ciemnych oczach i pięknych włosach, układających się w loki ze złocistymi refleksami. Ten przystojny, młody mężczyzna pokazywał jej jakiś znak, którego nie rozumiała. Wskazywał na amulet, układając dłoń w dziwny sposób. W zasadzie ułożył dłoń w pięść, jednakże palce wskazujący i mały, pozostawały w pozycji wyprostowanej. Potem postać młodzieńca rozpłynęła się we mgle, a w miejscu, gdzie przed chwilą go widziała, pojawił się odrażający potwór, o wąskiej, szpiczastej twarzy i świecących na czerwono oczach. Potwór miał rogi. Patrzył na Kingę z nienawiścią i jednocześnie radością. Miał przerażające spojrzenie: władcze, zniewalające, złe.
Obudziła się przerażona. Wstała i wyszła do kuchni, aby napić się wody. Przy zapalonym świetle starała się myśleć racjonalnie.
„Ach, to pewnie przez tę rozmowę z dyrektorem Rainerem przyśnił mi się koszmar. Wszak pielęgniarka Asia wspominała, że Raul Berg był satanistą. Dyrektor co prawda nie wymienił jego nazwiska, lecz przyznał, że chodzi o członka sekty. Swoją drogą ciekawe, jak on wyglądał. Czy przystojny mężczyzna ze snu odpowiada może rysopisowi prawdziwego Raula? Muszę zapytać Asię, jak ów Raul wyglądał dokładniej”.