Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Powrót do Ferrinu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Powrót do Ferrinu - ebook

Ferrin, tajemniczy, okrutny świat magii i nieposkromionych zmysłów upomni się  o Anelelę po raz drugi. Dziwnym zrządzeniem losu, a może za sprawą złośliwych bogów Świata Światów będzie musiała ona stawić czoła jeszcze większym wyzwaniom i intrygom. Czy tym razem uda się jej uratować Ferrin, przed zagładą? Czy zwycięży klątwę Szarej Śmierci? Czy kiedykolwiek znajdzie szczęście u boku Sellinarisa? Sprawa wydaje się przegrana, jednak na korzyść Analeli przemawia fakt, że tym razem pojawi się w Ferrinie dwieście lat przed wydarzeniami, w których brała ostatnio udział…

Niezapomniana uczta dla wszystkich miłośników fantasy, którzy cenią sobie epicki rozmach i nieposkromiona wyobraźnię.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-4901-2
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jeżeli jakaś powieść może uchronić od cierpienia,

jest to właśnie ta powieść.

PROLOG

Widziałam tęsknotę w twoich oczach, gdy z ręką zaplątaną w czarną grzywę fryzyjczyka, każdego dnia wychodziłeś na łąki, ciągnące się za naszym lasem aż po horyzont. Ta tęsknota wypełniała także moje serce, ale wiedziałam, że dla nas dwojga nie ma powrotu. Ja pogodziłam się, że nad tymi łąkami nigdy nie wzejdą dwa słońca – ty nie.

Słyszałam bunt w twoim głosie, gdy ty prosiłeś, a ja mówiłam „nie”. Nie chciałeś zrozumieć, że tam, dokąd pragnąłeś się udać „choć na chwilę”, do świata, który ja oddałam za ciebie, a ty oddałeś za mnie, nie ma powrotu. Dla nas – dwojga banitów – zielony portal już się nie otworzy.

Czułam wypełniającą twoje serce rozpacz, która zostawiała w nim coraz mniej miejsca dla mnie. Ta sama rozpacz dławiła moje gardło za każdym razem, gdy sięgałam po spisaną opowieść i, bez otwierania, odkładałam ją na szafkę po twojej stronie łóżka, wiedząc, że jak co wieczór, będziesz ją czytał przed zaśnięciem, począwszy od dnia, gdy z dumą przyniosłam do domu tę namiastkę Świata Światów.

Wiedziałam, że cię stracę. Oddalałeś się z każdym spędzonym na bezcelowej włóczędze dniem, z każdą nieprzespaną nocą, gdy wpatrzony niewidzącymi oczyma w belkowanie stropu, marzyłeś o nim. O Ferrinie.

Nie myślałam tylko, że stracę cię tak szybko.

Obudził mnie własny krzyk. Wsłuchana w jego echo wstrzymywałam oddech tak długo, aż płuca zaczęły domagać się powietrza, a potem leżałam sparaliżowana strachem, czując Hebe, przyczajoną i gotową do ataku. Nigdy jeszcze nie była tak blisko granicy między nią a mną.

– Sellinarisie! – To był szept, nie krzyk. Wyciągnęłam ku ukochanemu dłoń w geście rozpaczy. Powinien ją chwycić i trzymać dotąd, aż duszobójczyni zaśnie razem ze mną, ale Sellinarisa nie było. Druga połowa łóżka była jeszcze ciepła, lecz pusta.

Hebe zaszamotała się w środku. Pusta dłoń zacisnęła się w pięść. Nie teraz!

Poderwałam się i rzuciłam ku drzwiom. Ustąpiły pod naporem zwilgotniałej od potu dłoni. Może jest w stajni? Miła Moja miała się źrebić.

Ale Sellinarisa nie było w stajni.

Konie przestępowały niespokojnie z nogi na nogę, widząc, jak miotam się między boksami.

Obiegałam podwórze, wołając jego imię raz po raz, i czułam narastającą pewność, że robię to na próżno. Coś ciągnęło mnie z powrotem do sypialni, lecz broniłam się przed tym, jeszcze próbując szukać Sellinarisa przy stawie, jeszcze wychodząc na drogę prowadzącą do leśniczówki z nadzieją, że właśnie będzie nią wracał.

Księżyc przyglądał się moim bezowocnym poszukiwaniom. Gdybym potrafiła wyć, powinnam zatrzymać się i zawyć do tego oka, ślepo patrzącego na mój ból i strach.

Wróciłam do domu.

Wspierając się o framugę, stanęłam na progu sypialni. Spodziewałam się tego, co ujrzę, ale mimo to z mego gardła wydobył się krzyk, przechodzący w jęk: w poduszkę, na której powinna była spoczywać głowa mego ukochanego, wbity był miecz. Czarny Tytanian.

I już wiedziałam, że zagrano nami ponownie.ROZDZIAŁ I

CIENIE

Portal, tak jak poprzednio, lśnił zielonkawo. Tym razem jednak po drugiej stronie nie było Amarilli dell’Soll. Nikt Anaeli w Ferrinie nie oczekiwał. Nikt nie próbował jej tam zwabić. Ona sama podjęła decyzję, przy „niewielkiej” zachęcie ze strony bogów.

Stała teraz przed otwartymi wrotami Świata Światów i patrzyła na pasma zieleni, rozświetlające długą drogę do domu. Nie! Jakiego domu?! Tu, na Ziemi, był jej dom!

– Mój dom jest tam, gdzie on, Sellinaris! – zakrzyczała, a potem przypomniała sobie słowa kończące Grę o Ferrin: „Za ten gest i ten uśmiech po raz drugi zrobiłabym krok w nieznane”.

Na co więc czekasz? Czemu się wahasz? Nieważne, jak tym razem zagrają tobą Primea i Saetin. Liczy się tylko on. Nie, nie Ferrin. Ferrin już raz oddała bez żalu. Liczy się tylko Sellinaris.

Powoli, wciąż wpatrzona w portal, ujęła Czarny Tytanian i przeszła na drugą stronę.

„Jezu, wykończą mnie te podróże. – To była pierwsza myśl, która napłynęła do otumanionego upadkiem umysłu. – Czy ten cholerny portal zawsze musi się otwierać kilometr nad ziemią?! Jak mam wypełnić zadanie, skoro już na wstępie łamiecie mi kości i obijacie skórę?!”

„Oby tylko na paru siniakach się skończyło”. – Ta straszna myśl zmroziła Anaelę na moment. Gdy ostatnio wylądowała w tym świecie, czekało ją coś dużo gorszego niż kilka drobnych ran i zadrapań.

Przymknęła oczy, by łatwiej było się skupić i rozejrzała się, szukając obecności ludzi. „Bandziorów, nie ludzi” – poprawiła się w myślach.

Skrzywiła się lekko, czując napór aury Lasu, protestującej przeciw użyciu magii. Nadal jednak uważnie badała otoczenie w poszukiwaniu gwałcicieli, którzy „powitali” ją poprzednio. Nic. Cisza i spokój. Zupełnie niepasujące do Lasu Tysiąca. Był pusty. Bezpieczny.

Wtem gdzieś w oddali zamigotała czyjaś aura. Niedobrze. Może ten, kto ją roztaczał, nie stanowił zagrożenia, ale z drugiej strony nikt normalny nie udaje się do Lasu Tysiąca na grzybobranie.

Liźnięcia setek języczków sprawiły, że przerwała przeczesywanie okolicy wewnętrznym wzrokiem i z obrzydzeniem potrząsnęła ręką. Cholerny mech­wampir. Usiadła, pocierając nadgarstek.

Tuż przed nią zamajaczyła Pani Lasu.

– Wiem, wiem. Żądasz ofiary z krwi. – Anaela niechętnie opuściła pokaleczoną dłoń, by mech znów mógł chciwie spijać życiodajny płyn. Driada uśmiechnęła się lekko. – Jak to było...? – Anaela usiłowała sobie przypomnieć rytuał, którego była świadkiem. – Co Las oferuje w gościńcu?

– Ostrzeżenie – odparła Pani Lasu, nagle poważniejąc. – Wyprowadź Cienie, nim Ferrin spuści ze smyczy gończe psy, a Las Tysiąca zapłacze głosami wrzaskargów nad rzezią jednorożców. Oto twoje zadanie: wyprowadź Cienie.

Anaela pokiwała powoli głową. „To wstydliwa tajemnica elfów. Miejsce rzezi, którą Ferrin zgotował Cieniom”. Jeżeli tylko zdoła...

– Nie ma „jeżeli”. Nie ma miejsca na wahanie, gdy stawką jest życie jednorożców. – Pani Lasu wbiła widmowe oczy w twarz Anaeli. – Ty jedna wiesz, co się stanie, gdy historia się powtórzy. Gra będzie trwała bez końca. Ty jedna masz szansę zakończyć ją raz na zawsze.

– Mylisz się. Ciebie też zwiedli bogowie Świata Światów – odparła cicho Anaela. – Nic się nie zmieni, może oprócz pionków na szachownicy. Nie wymordują dzięki mnie jednorożców, to wymordują kogoś innego. Jeżeli nie w tej grze, to w innej. Gra się nigdy nie skończy, bo twoi bogowie nie znają litości. Potrafią tylko niszczyć i zabijać.

– Bluźnisz! – syknęła driada. – Mimo to mam dla ciebie, właśnie od nich, wielki dar.

Pani Lasu, która jeszcze przed chwilą stała dwa kroki dalej, teraz znalazła się tuż przy Anaeli, przyłożyła jej kciuk do czoła i rzekła, wyciskając na skórze srebrne piętno:

– Z łaski bogów mianuję cię Władczynią Edenu.

– O nie, tylko nie to! – Anaela odepchnęła ducha, a przynajmniej próbowała odepchnąć, lecz driada tylko zaśmiała się nieprzyjemnie.

– Teraz, Wasza Wysokość, chcesz czy nie, jesteś odpowiedzialna za swych poddanych. Wyprowadź Cienie...

Szept zanikł w nagłym porywie wiatru, a driada rozpłynęła się w mroku, zostawiając Anaelę całkowicie oszołomioną. Kobieta wsparła się ciężko o pień drzewa. Chciało jej się płakać. Strach, że znów wszystko się zaczyna, a jednocześnie ulga, że jeszcze jest nadzieja, jeszcze istnieje jakiś Eden, przyprawiały o łzy. Otarła je niecierpliwym gestem, po czym z nagle powziętym postanowieniem wstała i otrzepała suknię, gotowa do działania. Nagła myśl sprawiła, że oddarła pas materiału z halki i zawiązała na czole opaskę, skrzętnie ukrywając Znak. Zadowolona uśmiechnęła się i... aż krzyknęła, widząc utkwioną w sobie parę szafirowych oczu.

Cień stał kilka kroków od niej. Znajomy aż do bólu.

– Saris!

Rzuciła się ku niemu z wyciągniętymi ramionami, lecz cofnął się o krok, ostrzegawczo podrzucając głową. Grzywa, tak samo gęsta, lśniąca i jedwabista jak... jak przedtem, przed jego śmiercią, spłynęła z karku ogiera niemal do ziemi. Ta myśl – „przed jego śmiercią” – przyprawiła Anaelę o zawrót głowy. Zmiana czasoprzestrzeni była trudna do pojęcia, ale przecież właśnie miała Cienia przed sobą całego, żywego, na wyciągnięcie ręki.

Nie odezwał się, ale łatwo można było odgadnąć jego myśli: „Kim jesteś? Skąd wiesz, jak mam na imię? Dlaczego ty znasz mnie, a ja ciebie nie? Kim jesteś?!”.

– Saris, koniku... – zaczęła miękko, z nadzieją. I nie zawiodła się.

– Nie jestem konikiem! – parsknął.

Roześmiała się, a jego zdziwił ten śmiech. Delikatnie próbował wniknąć w jej umysł, ale zamknęła aurę, nadal się śmiejąc.

– Nie, nie, kochany, żadnych sztuczek! Sam mnie tego nauczyłeś.

– Ja cię uczyłem? – W szafirowych oczach błysnęło niedowierzanie. – Pierwszy raz cię widzę, moja pani. A czarodziejkę z takimi włosami na pewno bym zapamiętał.

– A jednak. – Podeszła doń i poczęła gładzić Cienia po szyi. Do oczu napłynęły jej łzy. Tak dobrze było znów poczuć żywe ciepło i miękką sierść Sarisa. Tak dobrze było wiedzieć, że znów ma go po swojej stronie. Że bogowie postanowili zwrócić jej najdroższego przyjaciela.

– Przyjaciela? – zdziwił się. – Nie mam nic przeciwko przyjaźni z tobą, nieznajoma czarodziejko, ale...

– Po drodze do Feri’any opowiem ci wszystko, zgoda?

– A po cóż ci Feri’ana, skoro, jak widzę, jesteś wolna? – zdziwił się. – Jeszcze nie spotkałem istoty ludzkiej czy nieludzkiej, która sama oddawałaby się w elfią niewolę. I nie zamierzam ci w tym nie najmądrzejszym przedsięwzięciu towarzyszyć.

Niewola? Elfia niewola? Anaela zmarszczyła brwi. Na jej opowieści przyjdzie czas, teraz musi się dowiedzieć jak najwięcej o tym, co ją czeka. Jeśli oczywiście nieufny Cień zechce jej cokolwiek opowiedzieć.

– Może zechcę, a może nie – odparł na niezadane pytanie.

– Nie grzeb mi w myślach nieproszony! – oburzyła się jak za dawnych czasów.

– To nie myśl głośno! – zaśmiał się i ten śmiech stopił wreszcie dzielącą ich taflę lodu.

– No dobrze – odezwała się dobry kwadrans później, w czasie którego ona opowiedziała mu co nieco o sobie, a on jej o swoim świecie. – Jest jeden Ferrin. Żyją w nim elfowie i ludzcy niewolnicy. Smoki zostały pokonane i pojmane, a Górale pilnują północnej granicy przez Dzikimi Ludźmi, kyriemi i Nienazwanem.

– Bardzo ładnie – pochwalił Anaelę łaskawie.

– Nie ma Darrakii, Alderii i Tartaru.

– Nie wiem, co to jest, a skoro nie wiem, to tego nie ma – zgodził się.

– Może lepiej, że nie wiesz – mruknęła. – Czy powstał już Eden?

– A ma powstać? – zdziwił się w odpowiedzi. – Ładna nazwa.

– To dokąd mam was wyprowadzić?

– Nas, to znaczy kogo? – zdziwił się Saris. – I skąd?

Anaela nie odpowiedziała, zamyślona. Już wiedziała mniej więcej, w jakim czasie się pojawiła – w świecie sprzed Szarej Śmierci. Krążyła jednak wokół pytania, które trzepotało gdzieś na dnie serca. Sellinaris. Czy jest? Czy istnieje? Czy go spotka? Czy chociaż on ją pozna? Czy może mieć nadzieję? Czy zdążyła?!

– Sellinaris – szepnęła.

– Ha! Marzy ci się następca tronu! Nie tobie jednej – roześmiał się Cień, a Anaela niemal osłabła z ulgi. Sellinaris był tutaj: w tym świecie i w tym Wymiarze. A skoro był i on, i Saris, dało się żyć.

Następne słowa Cienia sprawiły, że Anaeli krew zamarzła w żyłach:

– Uważaj na konkurentkę. Jest piękna, niebezpieczna i bardzo zdeterminowana. Krążą plotki, że zdążyła się Wielkiemu Księciu oświadczyć, a on przyjął oświadczyny... – Nagle urwał, uważnie przyglądając się Anaeli, która zbladła śmiertelnie. – Aż tak cię zmogła miłość do Sellinarisa, że zamierzasz mdleć?

– Czy to... Elanora? – zdołała wykrztusić. Czuła, że faktycznie zaraz zemdleje. – Nie, proszę, nie... – jęknęła, widząc w oczach Sarisa potwierdzenie. – Jak on... jak oni mogą? – Nie, tego się nie spodziewała. W najczarniejszych snach nie przypuszczałaby, że przyjdzie jej walczyć o Sellinarisa z Elanorą!

– Nie znam szczegółów i nie chcę znać. – Gdyby był człowiekiem, wzruszyłby zapewne ramionami.

– Dlatego go opuściłeś? Wybranego? – Anaela podniosła nań wilgotne od łez oczy. – Bo żeni się z siostrą?

– Nic mi do wyborów i ożenków rozpieszczonych potomków Eleuzisa – odparł obojętnie Saris. – Może to tylko plotka? Ale co miałaś na myśli, mówiąc „opuściłeś”, tego nie pojmuję.

– Nie łączy cię z Sellinarisem przysięga? – Łzy nagle obeschły. To coś nowego i niespodziewanego. Zresztą zaczęła się obawiać, że tu co chwilę będzie ją coś zaskakiwać. Może i znała historię tego świata, ale była to nieco inna historia!

– Nic mnie nie łączy z następcą ferrińskiego tronu. Z nikim innym też nie.

– Cienie nie są związane z Ferrinem przymierzem? – upewniła się.

– Cienie są wolne, tak jak wolne były od narodzin tego świata. – Saris z dumą uniósł głowę.

– Już nie są. – Na dźwięk tych słów Anaela i Saris gwałtownie zwrócili głowy w kierunku, z którego padły.

Nieznajomy elf uniósł kącik ust w ironicznym uśmiechu – podejść niezauważonym do jednorożca było doprawdy wyczynem. Nawet jeśli ten jednorożec, o sierści czarnej jak źrenica kota, był bardzo zajęty rozmową z człowieczą kobietą o dziwnej barwie włosów.

– Już nie są – powtórzył z tym samym uśmiechem, dostrzegając strach w oczach wiedźmy. – Odłóż ten miecz, kobieto. Jestem nieuzbrojony. – Wskazał głową oręż, ściskany w rękach przez Anaelę. Ze zdziwieniem spojrzała na Czarny Tytanian. Nawet nie zauważyła, kiedy znalazł się w jej dłoni.

– Jednak jeszcze trochę go potrzymam – odparła. Zmrużył zielone oczy.

Już się nie uśmiechał.

– Zdajesz sobie sprawę, czym grozi zbiegłej niewolnicy podniesienie ręki na elfa czystej krwi?

– Prawdę mówiąc, nie.

– A na posła? – Zsunął z ramienia płaszcz, pod którym pyszniła się szkarłatna szarfa.

– Domyślam się, że... – Anaela nie zdążyła wyartykułować swoich domysłów. Umilkła raptownie, patrząc ponad głową nieznajomego i unosząc brwi. Ten nie zdążył odwrócić się i sprawdzić, co ją tak zdumiało – jedno celne uderzenie Sarisowym kopytem pozbawiło go przytomności.

– Nie musiałeś go od razu zabijać! – Anaela, klnąc pod nosem z wysiłku, usiłowała przewrócić elfa na brzuch, by obejrzeć ranę. – Człowiek idzie sobie spokojnie lasem i nagle obrywa kopytem...

– To elf, nie człowiek.

– Zauważyłam. Tym bardziej!

– Elfy nie mają wstępu do Lasu Tysiąca – odparł spokojnie Saris, podśmiewając się w duchu z jej oburzenia. – Ten złamał niepisane prawo.

– Więc od razu trzeba mu łeb rozłupać?! – Zaczerpnęła błękitnej energii i przyłożyła do rany. – To poseł. Wiesz, czym grozi...

– Wiem, wiem, śmiercią oczywiście. Nie byłaś ciekawa, co znaczyło to „już nie są”?

– Byłam, ale nie na tyle, by...

– Wie coś, czego nie wiemy my – przerwał jej stanowczo Saris. – Należy go przesłuchać na naszych warunkach. Obawiam się, że twego ślicznego mieczyka, który tak niepewnie trzymasz w ręku, raczej by się nie wystraszył.

– Mogłeś go zabić! – krzyknęła oburzona i zniecierpliwiona.

– Wiem, jak uderzyć, by nie zabić. Zastanawia mnie jedno: dlaczego tak bronisz przybłędy, który ci groził? – Saris wbił podejrzliwe spojrzenie w Anaelę, unoszącą zakrwawioną dłoń, by odgarnąć włosy z czoła. – Może to twój kompan? Może „zapomniałaś” mi powiedzieć to, co powiedział on: że Cienie już nie są wolnymi istotami?

Naparł na kobietę, aż musiała się cofnąć, zarówno zdumiona, jak i przestraszona. Nigdy w życiu nie widziała Sarisa w gniewie i ten widok wcale się jej nie podobał.

– Daj spokój, Saris... – zaczęła pojednawczym tonem, ale nie dał jej skończyć:

– Nie, moja pani, nie dam ci spokoju, nim nie wyjaśnisz, skąd i po co tu przybyłaś. I co ma znaczyć piętno, które tak skwapliwie ukryłaś pod opaską. – Potężne kopyto uderzyło w ziemię z taką siłą, że zadrżała.

Tego było Anaeli za wiele.

– Nie waż się mnie straszyć! – krzyknęła z furią i zdarła materiał chroniący Znak. Na widok srebrnej gwiazdy Saris aż westchnął, a potem cofnął się o krok i pochylił głowę.

– Wybaczcie, Wasza Wysokość...

– Daj spokój, Saris... – przerwała mu powtórnie. W jej głosie brzmiało znużenie. – Tuż przed twoim pojawieniem się zostałam przez Panią Lasu mianowana Władczynią Edenu. Twoją władczynią. Wolność Cieni jest zagrożona, wasze życie także. Mam was wyprowadzić z Lasu i powieść... No właśnie. Do tegoż Edenu, który – jak wiemy – nie istnieje.

Jęk rannego przyciągnął uwagę Anaeli, ale nie Sarisa. Cień, przyglądając się, jak kobieta przywraca przytomność nieznajomemu, rozważał w myślach jej niedawne słowa. Nie miał powodu, by nie wierzyć smoczowłosej czarodziejce. Znak Władców nie pozwalał wątpić w jej słowa. Tym bardziej były one zatrważające.

– Zwiąż go, moja pani, nim całkiem oprzytomnieje.

Anaela pokręciła głową.

– Nie boję się go.

– To chociaż zabierz mu miecz!

– Jego miecza też się nie boję – odparła. – Ale skoro nalegasz...

Elf, który chwilę wcześniej odzyskał przytomność, spod uchylonych powiek obserwował, jak ludzka kobieta rozczesuje palcami splątaną grzywę jednorożca, coś przy tym szepcząc. Gdyby nie był posłem, pokusiłby się o własnoręczne pojmanie wiedźmy i odprowadzenie jej do właścicieli. Zgarnąłby wysoką nagrodę, ona zaś zapłaciłaby za ucieczkę bólem i łzami. I krwią na pociętych batogiem plecach.

W tym momencie niewolnica zwróciła ku niemu twarz, a on aż jęknął.

Nie była niewolnicą. Była władczynią.

– Dass’ratt – syknęła Anaela, sięgając po opaskę. – Ocknął się. Możesz go sobie przesłuchać, Saris. Ja popatrzę. Cień podszedł do rannego i położył kopyto na jego piersi. Nie musiał naciskać, by wydobyć z jeńca zeznania.

– Jestem posłem – rzekł tamten zdławionym głosem.

– Jesteś elfem – syknął Saris. – Nie masz prawa wstępu do Lasu Tysiąca bez zezwolenia.

– Prawa Cieni już nie obowiązują. – Elf, wciąż przyciskany do ziemi ciężkim kopytem jednorożca, niezdarnie sięgnął do sakwy. – Oto znoszący je Dekret Jedynej Władzy.

– Dekret Jedynej Władzy? – W oczach Sarisa po raz nie wiadomo który tego dnia pojawiło się zdumienie.

– Sam tytuł mówi wszystko. – Anaela wzruszyła ramionami. – Od razu widać w tym podłą rękę Eleuzisa. Mówiłam ci: zaraz skrzyknie mądrali z Wieży Bogów i po was.

– A co ty wiesz, moja pani, o Wieży Bogów? – Saris zwrócił się do Anaeli bardziej z podejrzliwością niż z ciekawością.

Wieża Bogów była zwykłemu śmiertelnikowi niedostępna. Żadna z istot o czystych sercach, a za taką uważał nowo objawioną Władczynię, nie powinna zbyt wiele wiedzieć o tym przeklętym miejscu.

– To długa historia. – Sięgnęła po rulon z dekretem. – „Jego Wysokość Eleuzis dell’Soll... tutaj jego liczne tytuły... nakazuje wszystkim istotom myślącym złożenie hołdów lennych... udanie się bezzwłocznie na terytoria dla nich przeznaczone”. O, tu jest o Cieniach: zostaniecie rozdysponowani.

– Co?! – Zdumienie Sarisa zbiegło się z jękiem jeńca, gdyż wzburzony jednorożec oparł się o niego niemal całym ciężarem ciała.

– Puść go, bo niechcący uszkodzisz biedaka, a wiesz, co grozi za nadepnięcie na posła – mruknęła Anaela, nie odwracając wzroku od pergaminu. – Roześlą was po lordiach, gdzie będziecie służyć właścicielom. Taki rozkaz wydał Eleuzis. – Podniosła oczy na jednorożca. – Zwołaj Cienie. Musicie uciekać – dokończyła mentalnie. – Ja natomiast chciałabym zamienić parę słów z Władcą Ferrinu.

Nie zważając na pytanie w oczach Sarisa, zajęła się przypasaniem miecza.

– Coś nie tak? – uniosła głowę.

– Czy dobrze zrozumiałem, Wasza Wysokość: wybierasz się do Feri’any?

– Owszem. Zamierzam nieco pokrzyżować plany temu...

– Nosisz na czole Znak. Jesteś dla niego konkurentką. Niebezpieczną, choć za twoją władzą nikt nie stoi. Wiesz, co Eleuzis z tobą zrobi?

– Wysłucha. Nie wie czegoś, co wiem ja.

– I się nie dowie. Zakuje cię, moja pani, w kajdany i wtrąci do celi z tytanianu, nim zdążysz wypowiedzieć choć słowo. Eleuzis nie jest ciekaw wieści z innych Wymiarów.

– Nie przybyłam z innego wymiaru, Saris... – Uśmiechnęła się na samą myśl o minie, jaką za chwilę zrobi Cień. – Przybyłam ze Wszechświata.

Nie zawiodła się. Sarisowi opadły uszy.

Podążali na południe, w kierunku Czterech Wodospadów, gdzie Władca Cieni zwołał swych poddanych. Anaeli na samo wspomnienie tego miejsca – miejsca, do którego trafiła na samym początku podczas poprzedniej Gry – po plecach przebiegały ciarki. Wolałaby uciekać ku Nienazwanemu, zamiast udawać się na naradę, jednorożec był jednak nieugięty: ona jest wolną istotą – tłumaczył – sama może ruszać nawet i do Wieży Bogów, on ma swego przewodnika, Cienia o imieniu Izis, któremu winien jest posłuszeństwo.

– Izis. Służył Amarilli – rzekła, słysząc to imię.

Zostawiwszy ferrińskiego posła daleko w tyle, mogli rozmawiać swobodnie.

– Znałaś Amarillę dell’Soll? – zainteresował się Cień.

– Można tak powiedzieć. Pod innym imieniem i w innym świecie, ale znałam.

– Zniknęła w tajemniczych okolicznościach. Podejrzewano nałożnicę Eleuzisa, niejaką Berenikę, o przyłożenie ręki do jej zaginięcia, ale zarzuty zostały oddalone.

– Berenika... Oczywiście że zostały oddalone...

– Wierz mi: była przesłuchiwana na wszelkie sposoby, a elfowie, szczególnie gdy są tak żądni krwi jak byli po zniknięciu ukochanej władczyni, potrafią wydobyć prawdę nawet z nieboszczyka.

– Nie mam co do tego wątpliwości. Po prostu do tej jednej zbrodni Berenika nie przyłożyła ręki. Amarilla przeszła do Wszechświata, by odnaleźć i sprowadzić Pierwszą z Przepowiedni.

– Ciebie?

– Tak, Saris – westchnęła. – Mnie. Miałam uratować Ferrin przed zagładą. Zrobiłam to, ale bogowie sięgnęli po mnie ponownie. Wiem teraz, kto jest winien całemu złu i przed kim mam ratować Ferrin.

– Nie masz najlepszego mniemania o jego władcy – zauważył.

Uśmiechnęła się smutno.

– To Eleuzis zawiąże z Bereniką i Raskãrem przymierze. On uwolni duszobójcę z Wieży Bogów i ześle na Świat Światów Szarą Śmierć. To on wymorduje wszystkie Cienie, złamie życie swoim synom, nie cofnie się przed żadną zbrodnią, byle tylko mieć władzę. Coraz więcej i więcej władzy.

– I o tym chcesz z Władcą Ferrinu przyjacielsko pogawędzić? Anaelo, bój się bogów! Przecież osobiście skręci ci kark za te oszczerstwa! – Cień pokręcił głową, zdumiony jej beztroską, czy też raczej głupotą.

– Ja nie chcę z nim gawędzić, koniku – odparła i dokończyła zimno: – Ja chcę go zabić.

Saris stanął jak wryty.

– Chcesz zabić Władcę Ferrinu? – powtórzył wolno. Czekał, aż Anaela obróci te słowa w żart, ale ona była śmiertelnie poważna. – I mówisz to mnie, jednorożcowi? Istocie o czystym sercu?

– Tak, Saris. Jeżeli po drodze znajdę inny sposób unieszkodliwienia największego zdrajcy w dziejach tego świata, oszczędzę go.

W oczach Anaeli był chłód. Lodowata, mordercza determinacja.

– Wiesz, że na drodze śmierci nie mogę ci towarzyszyć.

– Wiem. – Złoto­zielone oczy pociemniały. – Jeżeli jednak mogę uratować życie twoje i życie tych, których kochałam w tamtym świecie, zrobię to. Nawet jeśli poniosę najwyższą cenę za śmierć Eleuzisa, trudno. Nie będę jednak po raz drugi brała udziału w rzezi, nie pozwolę, by Sellinaris przechodził przez piekło zgotowane mu właśnie przez ojca i nie dopuszczę, byś ty, koniku, po raz drugi umierał w Tartarze. – Pogładziła aksamitnie czarną sierść. – Nim jednak przeprowadzę zamach stanu, powiodę Cienie w bezpieczne miejsce...

– O ile takie istnieje – wszedł jej w słowo.

– No nie żartuj, proszę. Nie ma w całym Świecie Światów choć jednej łączki, na której paślibyście się bezpiecznie, przynajmniej do czasu, aż... no, wiesz... ukatrupię Wielkiego Władcę?

Saris roześmiał się bezgłośnie.

– A właśnie: jak chcesz tego dokonać? Nie wyglądasz na biegle władającą tym pięknym mieczem – spojrzał znacząco na Czarny Tytanian obijający się o udo Anaeli.

– To nie mój miecz. Muszę go oddać prawowitemu właścicielowi. A do walki z Eleuzisem stanę uzbrojona tylko w moc.

Prychnął kpiąco, więc dodała:

– Jestem w tym niezła. Byłam Leczącą.

W tym momencie oboje stanęli jak wryci.

– Widzisz to? – zapytała wolno.

Cień przytaknął.

Przed nimi, niezliczone kilometry kniei dalej, zamigotały płomyki czyichś istnień.

Echo potężnego czaru sprawiło, że Anaela i Cień – jednakowo wrażliwi na zaburzenia magicznej równowagi Świata Światów – zwrócili głowy w przeciwnym kierunku. I tu także obrzeża Lasu Tysiąca pojaśniały od aury przybyłych portalem istot. Kolejna eksplozja, a po niej jeszcze jedna uniosły Sarisowi sierść na grzbiecie, a Anaeli włoski na karku.

– Zaczęła się obława – wyszeptała.

Dwa dni i dwie noce Saris gnał niezmordowanie w kierunku Czterech Wodospadów. Anaela zaś trzymała się na jego grzbiecie resztkami sił i ostatkiem woli. Zatrzymywali się jedynie przy strumieniach, by odetchnąć choć chwilę. Ona zsuwała się wtedy z jego grzbietu i usiłując ustać na zdrętwiałych, obolałych nogach, wlokła się do wody, Cień zaś padał tam, gdzie stał, i drzemał płytkim, niespokojnym snem.

Takim właśnie zastała go, wracając znad strumienia, gdzie zmusiła się do przetarcia zmęczonego ciała zimną wodą.

Ogier leżał na boku. Z wyciągniętą szyją i zamkniętymi oczami wyglądał jak martwy. Anaela aż krzyknęła na ten widok. Poderwał głowę.

– Nic, nic – uspokoiła go, odegnawszy upiorną wizję. Opadła na mech i wsparła się plecami o bok jednorożca. Przez chwilę oddychali jednym rytmem.

– Chcę ci coś obiecać, moja pani...

Już niemal śpiąc, zmusiła się do uniesienia powiek.

– Jeżeli to prawda, jeżeli Eleuzis wysłał na nas swoich podwładnych, będę ci towarzyszył w drodze do Feri’any. Zostanę twoim Cieniem.

Uśmiechnęła się.

– Mówiono o takim przymierzu Braterstwo­w­Mocy. Ciekawe, czy wystarczy twoje słowo, czy trzeba będzie pieczętować je krwią.

– Wystarczy moje słowo – mruknął. – Nie przepadam za elfimi rytuałami. Jutro dotrzemy na miejsce. Czujesz zdążające ku polanie Cienie?

– Czuję. – Mimo że jednorożce miały zamknięte aury, napływ potężnej mocy był niemal namacalny.

– A elfowie? Muszą być równie blisko... Na samą polanę nie wolno mi wyjść.

– A czemuż to? – zaciekawiła się, odganiając zmęczenie.

– Zostałem wygnany – mruknął.

Otworzyła szeroko oczy. Saris? Jej Saris wygnany?!

Za co?

– Mając dobre intencje, w obronie jednego życia odebrałem drugie – wyjaśnił niechętnie. – Zabiłem. Jestem napiętnowany. Jedyny czarny jednorożec...

– Przecież zrobiłeś to w szlachetnym celu. Tak powiedziałeś.

– To mnie nie usprawiedliwia. Nie w oczach mych braci.

– Ale w moich cię usprawiedliwia. – Pogładziła go po zlepionej potem sierści na szyi. – I tak cię kocham.

– Tobie również nie radziłbym pchać się przed oczy Izisowi. Jak wszyscy w tym świecie, uwielbiał Amarillę, a ty nosisz jej medalion. I jej miecz.

Anaela w pierwszej chwili nie zrozumiała. W następnej podnosiła do oczu czarną klingę Tytanianu, na której wyryte było, oprócz run dodających mocy i szczęścia w walce, imię Amarilli. Do tej pory myślała, że to miecz Sellinarisa, zresztą miała tę broń w rękach zaledwie kilka razy i nigdy się jej specjalnie nie przyglądała, a tu się okazuje, że należał do Wielkiej Małej Pani...

– Znak Władców również bym ukrył – ciągnął Saris. – Izis wysoko sobie ceni wolność własną i swoich poddanych. Nie zniesie niczyjej władzy.

– Mojej znosić nie musi, bez łaski, ciekawe jednak, jak się pogodzi ze służbą Eleuzisowi.

– Och, Izis to urodzony dyplomata. Będzie zwodził ferrińskich posłów i zwlekał z odpowiedzią. Miną lata, nim obie strony wypracują jakiś konsensus: służba tylko wybranym, pełniona tylko przez ogiery i tylko w dni świąteczne, by orszak paradny ładnie wyglądał...

Anaela parsknęła śmiechem.

– Nie miałabym nic przeciwko orszakowi złożonemu z jednorożców.

– Mnie nie bierz pod uwagę. Jestem wygnany. I skonany. – Znów opadł na mech i wyciągnął szyję.

– Odpoczywaj, przyniosę ci wody, koniku. – Poklepała go ponownie i wstała, powstrzymując jęk. Całe ciało miała poobijane i zdrętwiałe. Na szczęście już jutro będą na miejscu.

– Anaelo, znamy się już dosyć długo – zatrzymał ją głos Sarisa. – Ty nawet znasz mnie dłużej niż ja ciebie...

Przytaknęła, zaintrygowana, do czego zmierza.

– I do tej pory nie zauważyłaś, że nie jestem konikiem?

Śmiała się, idąc po wodę, śmiała, klękając przy strumieniu, i śmiała się, zanurzając ukradziony posłowi bukłak w lodowato zimnej wodzie. Dopiero świadomość czyjejś obecności sprawiła, że nagle umilkła. Podniosła powoli oczy, a potem równie powoli wstała, upuszczając naczynie.

W ciemnościach, po drugiej stronie strumienia, świeciły dwa żółte punkty – oczy przyczajonej bestii. Krzyk uwiązł Anaeli w gardle. Gdyby bestia zaatakowała, Saris nie zdążyłby ruszyć z pomocą. Czuła narastającą agresję zwierzęcia i wiedziała, że ten atak za chwilę nastąpi. Płytka aura, którą dostrzegła dopiero teraz, zaczynała już płonąć czerwienią. Tylko w jednym miejscu wyraźnie zszarzała: zwierzę było ranne.

Zrobiła krok w tył, nie spuszczając oka z żółtych źrenic. Te zwęziły się lekko, gdy pod stopą Anaeli trzasnęła gałązka. Bestia obniżyła głowę i zasyczała znajomo.

– Lwiana... – W głosie kobiety zabrzmiała niewysłowiona ulga.

Kot zrobił krok do przodu, wychodząc z cienia. Potknął się, uniósł ranną łapę i zasyczał powtórnie. Był skrajnie wyczerpany i wściekle głodny. Musiał dogorywać nad tym strumieniem, niezdolny do polowania, przez wiele, wiele dni. Mimo zapadniętych boków i zmierzwionej sierści wyglądał znajomo.

– Hatira!

Zwierzę przekrzywiło głowę, przyglądając się istocie ludzkiej, która znała jego imię. Ta wyciągnęła przed siebie zapraszającym gestem ręce, z których już spływał strumień dobroczynnej błękitnej energii, i ruszyła ku lwianie. Kot, zrozumiawszy, że nadeszło wybawienie, opadł ciężko na bok i w błagalnym geście uniósł zbroczoną krwią łapę. Pocisk z kuszy głęboko utkwił w poharatanych tkankach. Wprawdzie lwiana odgryzła wystający bełt, nie zdołała jednak wyciągnąć reszty. Łapa cuchnęła ropą i zgniłą tkanką.

– Długo byś nie pożyła. – Anaela delikatnie przyłożyła dłoń ze znieczulającą zielenią do poharatanych tkanek, szmaragd otulił ranę miękkim, kojącym blaskiem. Hatira przymknęła oczy i poddała się zabiegowi, mrucząc coraz wyraźniej z narastającego ukontentowania.

– Teraz zaboli, ale musisz to znieść. Rozumiesz?

Zwierzę warczało podczas usuwania żelaznego grotu, biło wściekle ogonem o ziemię, ale nawet nie drgnęło. Dopiero potem, gdy Anaela odrzuciła ostrze i powróciła do leczniczego zabiegu, używając tym razem błękitu, z kącików żółtych oczu spłynęły łzy.

– Dzielna Hatira. Dobra Hatira. – Anaela z gardłem zdławionym wzruszeniem, że oto ma znów swą lwianę, raz po raz szeptała imię postradanej w tamtej rzeczywistości towarzyszki.

Skrzydło, pokryte miękkim, srebrzystym puszkiem, zupełnie niepasującym do potężnego kota, również było przebite. Pocisk nie wyrządził większych szkód, przeszedł bowiem na wylot, mimo to sporo wysiłku i mocy połączonych energii – zielonej, błękitnej i czerwonej – kosztowało Anaelę doprowadzenie i skrzydła, i łapy do stanu umożliwiającego zwierzęciu w miarę bezbolesne poruszanie się.

– No, wstawaj, kocie! – Skończywszy zabieg, kobieta pieszczotliwie pociągnęła lwianę za pędzelkowate ucho. Kot uniósł się, ostrożnie oparł łapę o ziemię, machnął skrzydłami, po czym ze szczerą wdzięcznością przeciągnął szorstkim i mokrym jęzorem po policzku Anaeli. Ta wzdrygnęła się z obrzydzenia, uśmiechając się równocześnie.

– Hatira głodna. Bardzo głodna – usłyszała w umyśle głos kota.

– No to idź, zapoluj.

Lwiana zajrzała w złoto­zielone oczy prosząco i pytająco zarazem. Wrodzona lojalność nie pozwalała opuścić zwierzęciu swego dobroczyńcy, ale głód był równie silny jak wdzięczność.

– Idź, idź. Ja jestem kiepska w polowaniu. – Anaela klepnęła ociągające się zwierzę w zad.

– Pani nie powie elfom?

– Że cię spotkałam? – spytała Anaela, zdziwiona tą tajemniczością. Lwiany służyły przecież Ferrinowi.

– Uciekłam. – Zwierzę potarło pysk, na którym przy uważnych oględzinach można było dostrzec ślady po kagańcu. Anaela w zamyśleniu przeciągnęła palcem po przetartej sierści.

– Nie, nie powiem.

– Wrócę – zapewniła lwiana, odchodząc.

– Jeżeli znów mają cię złapać, nie wracaj! – krzyknęła kobieta do znikającego w zaroślach potężnego drapieżnika. Za chwilę krzyknęła powtórnie, tym razem ze strachu, gdy tuż przy niej pojawił się zaniepokojony Saris.

– Wołałaś mnie? Co się stało? Znów masz zakrwawione ręce! Jesteś ranna?

Anaela odruchowo spojrzała na swe dłonie.

– To krew lwiany.

– Lwiany?! – wykrzyknął ze zgrozą jednorożec. – Zaatakowała cię?!

– Nie, nie, leczyłam ją. Ktoś postrzelił moją lwianę z kuszy.

– Twoją lwianę? W kilka minut udało ci się oswoić lwianę? Zadziwiasz mnie, moja pani.

– Myślałam, że lwiany służą elfom. – Tym razem to ona się zdziwiła. Ciągle dowiadywała się czegoś sprzecznego z tym, co nosiła w pamięci.

– Teraz owszem. Lecz za czasów Amarilli były wolne. Za czasów Wielkiej Małej Pani wszyscy byliśmy wolni – dokończył z goryczą.

Następnego dnia dotarli do Czterech Wodospadów. Miejsce to w świetle wstającego dnia w niczym nie przypominało Anaeli przebytego koszmaru: spotkania z bandą brodacza na początku swego poprzedniego pobytu w Świecie Światów. Przeciwnie – zdawało się dekoracją do najpiękniejszej baśni.

Podświetlone przez wschodzące słońca mgły unosiły się nad osrebrzonymi rosą trawami. Lekka bryza od czterech wodospadów wprawiała mleczny welon w delikatne falowanie. Pośród woalu mgieł spały, wtulone w siebie, setki zjawiskowych istot. Jednorożce najróżniejszej wielkości i maści: od nowo narodzonych źrebiąt po potężne ogiery, od śnieżnobiałych po niemal czarne, bok przy boku, głowa przy głowie, nieruchome niczym alabastrowe statuetki, spały ufnie, nieświadome nadciągającego niebezpieczeństwa.

Pośrodku, zwrócony ku nadjeżdżającej Anaeli, czekał Izis. Widząc nieruchomą sylwetkę Władcy Cieni, kobieta nie dziwiła się, dlaczego został wybrany na przywódcę. Nie był może najpotężniejszym ogierem, jakiego Anaeli zdarzyło się widzieć, ale z pewnością najpiękniejszym. Podszedł do niej i Sarisa, ostrożnie mijając śpiących poddanych.

Saris pochylił głowę, ale Władca Cieni nie obdarzył go nawet spojrzeniem. Oczy, błękitne jak niebo nad ich głowami, skierował ku Anaeli. Była w nich mądrość całych pokoleń, tajemna wiedza tego świata, a może i wszystkich innych.

– Cienie nie potrzebują władczyni. – Jego pierwsze słowa wytrąciły kobietę ze stanu niemal hipnotycznego. – Cienie były, są i pozostaną wolne.

Zsunęła się z grzbietu Sarisa, który od razu, wciąż ze spuszczoną głową, zrobił krok w tył, i ruszyła w stronę Władcy Cieni. Ten uniósł ostrzegawczo głowę i uderzył kopytem w ziemię. Srebrzysta grzywa spłynęła niemal do ziemi, a sierść na bokach i szyi zalśniła w promieniach słońc. Gdyby nie miała pewności, że nie śni, uznałaby tę zjawiskową istotę za utkaną z sennego marzenia.

Echo jego słów dotarło do zauroczonego umysłu Anaeli z opóźnieniem, ale uderzyło celnie i mocno: nie chciano jej tutaj. Zaraz potem przyszła gorzka refleksja: czy kiedykolwiek chciano jej w tym świecie?

– Srebrna gwiazda, ukryta pod opaską, nie czyni cię nikim więcej niż niewolnicą z przywilejem władzy. Uzurpatorką. Ferrin wcześniej czy później upomni się o zbiegłą niewolnicę. Wracaj, skąd przybyłaś, o ile posiadasz taką moc, nim ściągniesz na nas wszystkich nieszczęście. Pomoc ściganej karana jest śmiercią, więc Cienie ci jej nie udzielą. Możesz liczyć tylko na wygnańców – tu rzucił ostre spojrzenie Sarisowi – i zbiegów. – Zdegustowany omiótł wzrokiem plamy krwi, które szpeciły zieloną suknię kobiety.

Skąd tyle nienawiści w tym jednorożcu? – Anaela zdumiała się w myślach.

Utkwił spojrzenie w Amirinie, który miała na szyi.

– Amarilla dell’Soll odeszła, by sprowadzić tu ciebie – odpowiedział na niezadane pytanie. – Najukochańsza i najlepsza istota, jaką nosiła ta ziemia, oddała życie, byś mogła przejść na tę stronę zielonego portalu. Czym sobie zasłużyłaś? Czym zasłużyłaś na przywilej noszenia miecza i medalionu mojej pani?

– Dla ciebie była panią, dla mnie matką – zaczęła cicho. – Poświęciła życie, by ocalić duszę swego syna. By ocalić życie swojego Cienia... twoje życie. By ukochany Ferrin nie spłynął krwią elfów w bratobójczej wojnie. – Podeszła do jednorożca na wyciągnięcie ręki, ale nie uniosła jej. Nie pogłaskała srebrnej sierści tak, jak zrobiłaby to w tamtym życiu. – Nie spodziewałam się, że Brat­w­Mocy Amarilli dell’Soll tak szybko wydaje wyroki. Żegnaj, Władco Cieni. – Skłoniła się nisko i odeszła powoli. Saris ruszył za nią.

Wstawał nowy dzień.

------------------------------------------------------------------------

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: