Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Powróżyć, Dominiko? - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 grudnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Powróżyć, Dominiko? - ebook

Co może spotkać zakochaną nastolatkę w dniu jej urodzin? Kim jest tajemnicza wróżka Hildegarda i czy można wierzyć jej niesamowitym przepowiedniom?

Piętnastoletnia Dominika to typowa nastolatka. Jej świat kręci się wokół pierwszych miłości, szkolnych przyjaźni, mody i makijażu. Spotkanie z wróżką nieoczekiwanie odmienia życie młodej dziewczyny – Dominika przestaje myśleć racjonalnie, nagle zmienia swoje postanowienia i musi zmierzyć się z narkotykowymi pokusami. Tylko jak tu zapomnieć o przestrogach Hildegardy i zmienić bieg zdarzeń wywołanych bezgraniczną wiarą w moc urodzinowej wróżby?

Przed tobą pełna magicznych sekretów i nagłych zwrotów akcji powieść YA, którą czyta się jednym tchem!

Gratka dla fanów książek Johna Greena.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-271-0938-1
Rozmiar pliku: 475 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

No i kto by pomyślał, że kiedyś będę taka wiekowa! Właśnie dzisiaj kończę piętnaście lat! Do tej pory jeszcze dziecko, a tu już prawie dorosła. Piętnaście lat to niby niewiele, ale za rok będę miała już szesnaście, a po pięciu latach stuknie mi dwudziestka! Po prostu starość! Co ja będę robiła w tak zaawansowanym wieku? Nie mogłam sobie tego wyobrazić.

Dzwonek do drzwi zabrzęczał nachalnie.

– Już przyszli. Otwórz im, Dominiczko! – usłyszałam z kuchni wołanie babci Lusi.

– Zaraz idę – mruknęłam niechętnie, wchodząc do przedpokoju.

Po drodze poprawiłam kapelusik jednej z wielu siedzących na etażerkach i półkach zabytkowych babcinych lalek. Minęłam starą rzeźbioną komódkę i rachityczny wieszak na ubrania. Przybiegła, zaintrygowana, nasza kudłata suczka Funia, a za nią równie ciekawski rudy kot zwany Amadeuszem.

Wcale nie miałam ochoty otwierać drzwi, więc zatrzymałam się na moment przed wielkim, nieco pociemniałym lustrem, żeby popatrzeć jeszcze raz na swoją nową, ładną fryzurę – fryzjer wycieniował mi włosy i grzywkę, przez co głowa wyglądała tak zgrabnie jak nigdy dotąd. Czerń umalowanych starannie rzęs powodowała, że moje oczy przybrały intensywnie seledynowy kolor, pasujący do zieleni sukienki, która na ciemnym tle połyskujących w głębi przedpokoju drzwi wejściowych, przypominała wiosenną trawę. Jakby czas przyspieszył i był już maj zamiast, wprawdzie wyjątkowo ciepłego i deszczowego, ale jednak stycznia – myślałam, wyobrażając sobie miły, lekki wiatr i zapach kwiatów.

Babcia Lusia miała bardzo niemądry pomysł, żeby z okazji moich urodzin zaprosić specjalnych (jak ich określiła) gości, czyli swoją koleżankę z mężem. Nie ukrywam, wkurzyłam się. Po co mi w urodziny jacyś jej znajomi! W dodatku zawiadomiła mnie o tej wizycie dosłownie pół godziny temu. Nic już się nie dało zrobić. Jeszcze musiałam udawać bardzo zadowoloną, żeby nie urazić mojej zwariowanej staruszki.

Szczęśliwie była dopiero godzina czwarta, a umówiłam się z moimi przyjaciółmi w pubie o szóstej... Miałam więc jeszcze trochę czasu.

Na swoje urodziny zaprosiłam dwie kumpelki, siostry Lisowskie – Agatę i Paulę, kolegę Kacpra Woźniaka i mojego kuzyna Kubę. Ponieważ pub był dosyć daleko, niejaki Patryk Garbień (który mi się bardzo podobał), obiecał mnie tam zawieźć swoim samochodem. Och, jak się cieszyłam na to spotkanie! Moich przyjaciół nie widywałam teraz zbyt często, a kiedyś ciągle byliśmy razem.

Do trzynastego roku życia mieszkałam na ulicy Poziomkowej, niedaleko ładnego domu ciotki i wujka Gołębiewskich. Bawiłam się często z ich dziećmi – moją równolatką Magdą i ze starszym od niej Kubą. Najbardziej przyjaźniłam się z Paulą, którą poznałam już w przedszkolu i jej dwa lata starszą siostrą Agatą, od nazwiska przezywanymi Liskami. Wszyscy oczywiście, razem z Kacprem Woźniakiem i Patrykiem Garbieniem, chodziliśmy do tej samej szkoły. A potem, gdy skończyłam trzynaście lat, zlikwidowali zakład w którym pracowali moi rodzice. Na domiar złego właściciel willi w której zajmowaliśmy dwa pokoje z kuchnią, podniósł nam czynsz. Musieliśmy więc opuścić mieszkanie przy Poziomkowej.

Było bardzo ciężko. Sprzedaliśmy meble, żeby mieć pieniądze na życie i zamieszkaliśmy u babci Lusi. Rodzice przepisali mnie do pobliskiej szkoły, a po kilku miesiącach bezskutecznego poszukiwania pracy, zdecydowali się wyjechać do Anglii i tam znaleźć jakieś zajęcie.

Ja zostałam z babcią. W nowej szkole, mimo upływu dwóch lat wcale się nie zaaklimatyzowałam, a jedynymi moimi przyjaciółmi pozostali właśnie ci znani mi od dzieciństwa.

Dlatego tak się cieszyłam z dzisiejszego spotkania i wcale nie miałam głowy do przyjmowania wizyt nieznanych mi ludzi, którzy na pewno będą beznadziejnie nudni!

Niestety dzwonek dalej brzęczał niecierpliwie. Westchnęłam zrezygnowana, ale potem uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze, bo dzisiaj bardzo się sobie podobałam. Z rozmachem otworzyłam drzwi i... zamarłam.

Babcia mówiła o jakimś małżeństwie, a ja zobaczyłam tylko pojedynczą panią! Za to jaką! Była ogromna. Czarny, rozłożysty kapelusz i obszerne futro sprawiały, że wyglądała niby kobieta Yeti.

– Witaj, mała Dominiko! – dobiegł z góry tubalny głos.

Faktycznie, w jej towarzystwie poczułam się zupełnie malutka.

– Dzień dobry pani – pisnęłam jak mysz.

Zaraz przybiegła babcia Lusia. Przy olbrzymce przypominała miniaturową, pulchną wróżkę z filmów Disneya, która śmiesznie drepcze wokół wyrośniętej czarownicy.

– Wchodźcie, kochani, wchodźcie – mówiła, rozkładając ręce. – Tak się cieszę, Hildegardo!

Nazwana tym dziwacznym imieniem kobieta sunęła przez przedpokój niczym sapiący parowóz. Po chwili zza jej pleców wyskoczył starszy pan w grubych okularach. Babcia Lusia miała rację, było ich dwoje!

– Zenon, futro! – zakomenderowała pani Hildegarda.

– Już, Hilciu – zawołał w odpowiedzi jej mąż.

Usiłując wykonać polecenie, zaraz zginął w przepastnych kosmatych fałdach odzienia swojej żony. I musiałyśmy pomóc mu się wyplątać.

Hildegarda ruszyła do przodu krokiem słonicy, aż zadrżały etażerki i półki oraz rozstawione na nich bibeloty. Siedzące sztywno lalki wytrzeszczyły niebieskie oczy, a nasz zazwyczaj łagodny i spokojny kot Amadeusz nagle przybrał dzikoobronną postawę i z wygiętym grzbietem, zjeżoną sierścią, posykując wojowniczo, podskakiwał na wyprostowanych łapach. Mała, kudłata Funia biegała zbulwersowana z wyraźnym zamiarem ugryzienia kota w nastroszony ogon.

– Zenon, krzesło!

Starszy pan przysunął do stołu największy fotel i Hildegarda usiadła z wyniosłą miną. Nawet nie raczyła zwrócić uwagi na szalejące zwierzęta.

Pobiegłam do kuchni po kawę i ciastka. Babcia wyciągnęła na tę okazję z przepastnego ciemnego kredensu zabytkowy serwis. Musiałam bardzo ostrożnie nieść na tacy te porcelanowe cacka i uważać, żeby nie spadł mały torcik z piętnastoma świeczkami.

Gdy weszłam do pokoju, potężna przyjaciółka babci opowiadała o jakichś strasznych przepowiedniach dla naszej planety, paląc papierosa w długiej srebrnej cygarniczce.

Kłęby dymu zasnuwały pokój, przez co wszystko stawało się nierealne i tajemnicze. A najbardziej niesamowity był dudniący głos Hildegardy. Aż mi ciarki przeszły po plecach, gdy mówiła:

– Katastrofy! Przejdą tajfuny i trąby powietrzne, ziemia się zatrzęsie, mnóstwo ludzi zginie... wiele miast ucierpi...

Nagle przerwała i wskazała na mnie palcem.

– Kończysz dzisiaj piętnaście lat – stwierdziła ponuro, jakby moje urodziny były następną światową katastrofą.

– I marzy, żebyś jej, Hildegardo, powróżyła! – krzyknęła przejęta babcia Lusia, bezskutecznie próbując złapać rozbrykaną Funię.

Skąd babcia wytrzasnęła wiadomości o moich rzekomych marzeniach, pozostawało jej słodką tajemnicą. Przecież ja wcale nie chcę żadnych wróżb! Nie wierzę w takie głupoty! Już miałam ze złością odrzucić insynuacje babci, gdy Hildegarda zagrzmiała:

– Spełnię twoje marzenia.

I co?! Byłam tak przytłoczona potęgą wróżki, że nic nie powiedziałam, bojąc się nawet głośniej oddychać.

– Zenon, karty! – rzuciła Hildegarda.

Mężczyzna błyskawicznie wyciągnął z kieszeni talię kart i podał małżonce. Czarne oczy Hildegardy przeniknęły mnie na wylot, jakbym była przezroczysta.

– Ciemna blondyna jak ta lala – zawyrokowała basem.

A potem spowita papierosowym dymem zaczęła tasować karty. Kolorowe tekturki trzepotały w ogromnych dłoniach olbrzymki niczym skrzydła motyli. Zrobiło się cicho, nawet zwierzęta umilkły... Słychać było tylko szelest kart i kapanie deszczu za oknem.

No i zaczęło się! Najpierw musiałam przełożyć karty na trzy części prawą ręką do serca. Potem Hildegarda ułożywszy je na stole, wpatrywała się w ich znaki i rysunki. Ja zaś miałam się skupić i myśleć o czymś dla siebie ważnym. Niestety, nic takiego nie przychodziło mi do głowy. Robiłam więc tylko mądre miny i wybałuszałam oczy.

Po chwili Hildegarda rzekła uroczyście:

– Wyprowadzisz się stąd do innego domu.

Do innego domu?! Co za bzdura! Byłam bardzo oburzona takim pomysłem i od razu zaprzeczyłam:

– To niemożliwe...

Nagle, zupełnie nie zwracając uwagi na moje słowa, Hildegarda uniosła ręce i wpatrzyła się w bliżej nieokreślone miejsce na suficie. Nagle krzyknęła:

– Babka i choroba! Ciotka i sąsiad chudy i gruby! Taras i wielki pies!!!

Zbaraniałam... Być może zagadki stanowiły jakieś wyjaśnienie wróżby, ale nie dla mnie. Mimo to owe nieskładne słowa niesłychanie zaintrygowały babcię Lusię i pana Zenona. Z wypiekami na policzkach chłonęli je niczym jakieś salomonowe mądrości.

Najmocniej jednak wstrząsnął się kot i nagle z dzikim wrzaskiem wykonał w powietrzu podwójne salto i wylądował na szczycie kredensu, strącając ogonem szklany wazon, który z trzaskiem wylądował na środku stołu.

No i po wróżbach, pomyślałam ucieszona, patrząc na blat zasypany potłuczonym szkłem. Jednak Hildegarda ze spokojem hipopotama odgarnęła zamaszyście stłuczkę i znów utkwiła wzrok w kartach. Po chwili powiedziała coś bardzo ciekawego:

– Jest przy tobie młody szatyn... i on jest nawet wyjątkowo tobą zainteresowany...

Nadstawiłam uszu. Szatyn?! To może być Patryk! Oczywiście, bardzo bym chciała, żeby się mną „wyjątkowo zainteresował”!

– Jednak będą utrudnienia i wielkie... ogromne przeszkody...

Nie dowiedziałam się niczego bliższego o tych przeszkodach, które mają utrudniać zainteresowanie owego młodego szatyna moją osobą, bo Hildegarda nagle zmieniła temat i sprawy szalenie się skomplikowały.

Wróżka wpatrzywszy się tym razem w żyrandol, zaczęła z szybkością karabinu maszynowego wyrzucać w przestrzeń słowa:

– Telefon! Park! Oszustwo! Wszystko przepadnie! Bruneta, bruneta nadchodzi!!!

Ostatnią wiadomość wykrzyknęła tak głośno, że podskoczyliśmy do góry wszyscy, łącznie z kotem siedzącym na kredensie. Amadeusz na dźwięk słowa „bruneta” dał susa w dół i ruszył niczym ruda rakieta przez wypełnione porcelanowymi lalkami półki i etażerki. Nie mogłam nic zrobić, bo musiałam trwać przy Hildegardzie.

Babcia Lusia niezdecydowana, czy ważniejsze jest słuchanie wróżby, czy ratowanie bezcennej kolekcji, miotała się między stołem a latającymi w powietrzu figurkami. Obowiązek bezskutecznego łapania kota spadł więc na biednego pana Zenona, nieustannie obszczekiwanego przez atakującą go z pasją Funię.

Hildegarda zaś, niewzruszona niczym skała wśród wzburzonego silnym sztormem morza, wygłaszała coraz bardziej absurdalne przepowiednie.

– Koszmar! – krzyknęła, łapiąc się za głowę. – Będzie kryminał!

Potem głosem przypominającym huczący grom poinformowała sufit:

– Wykopy i szklarnia. Policja i pogotowie. Łysy z czerwonym lokiem!

Niebieskie oczy i czerwona czapka. Burza! Wielka burza z piorunami!!!

Na razie jednak zamiast burzy szalał Amadeusz, dokumentnie pustosząc zastawione porcelaną półki. Strąciwszy wszystko, co mógł, wskoczył wprost na duży żyrandol. Kocim wrzaskom towarzyszyło szczekanie Funi podskakującej razem z panem Zenonem, który próbował kijem od szczotki ściągnąć kota z lampy.

Nie zwracając na nic uwagi, Hildegarda stwierdziła po kolejnych oględzinach kart:

– Będzie napad i porwanie... koleżanka prawie zwariuje... wszystko przez te okropne... narkotyki.

Co ona wygaduje, myślałam, nie wiedząc, czy jej wróżby brać na serio, czy też śmiać się z nich. Jednak następna seria złowieszczych okrzyków zdecydowała:

– Pogoń w nocy! Kamera! Cmentarz! Różowe auto! Duch... duch... ty będziesz duchem!!!

I już wiedziałam! Czegoś równie idiotycznego i śmiesznego nie słyszałam, jak długo żyję. Niewiele brakowało, a parsknęłabym śmiechem prosto w nos zwariowanej wróżce.

Panu Zenonowi udało się w końcu strącić kota z żyrandola, niestety, wprost na własną łysawą głowę. Przestraszony Amadeusz wczepił się pazurami w resztki włosów, a staruszek wrzasnął dziko i pognał wokół stołu, zupełnie jak przedtem nasz kot! Za nimi ruszyła Funia!

Hildegarda nawet nie raczyła rzucić okiem na nieszczęsnego małżonka, tylko zadowolonym głosem oznajmiła:

– Straszna wróżba, jedna tragedia.

Po czym złożyła karty i dodała spokojnie:

– Skończyłam. Nie dziękuj.

Dziękować? Za tę farsę?! Zasłoniłam twarz, bo już nie mogłam wytrzymać, i czułam, że za chwilę się roześmieję. Babcia Lusia widać opacznie zrozumiała moje zachowanie, bo podeszła i zaczęła mnie pocieszać:

– Nie płacz, Dominiczko, może wróżby się nie spełnią...

– Jak ja powróżyłam, wszystko się spełni – bez krzty skromności zauważyła Hildegarda.

Amadeusza pewnie znudziła jazda na głowie staruszka. Nagle miauknął i wyskoczył przez okno, zrzucając przy okazji dwie doniczki pelargonii. Na szczęście mieszkałyśmy na parterze. Babcia usiłowała ratować kwiaty, a pan Zenon z rozpędu wpadł pod stół, ściągnął serwetę i jak długi rozciągnął się u stóp swej ogromnej małżonki. Hildegarda pochyliła się, patrząc na niego z niesmakiem.

– Zenonie, co ty tam robisz?

Pobiegłam szybko do kuchni, żeby się spokojnie pośmiać, a kiedy już trochę doszłam do siebie, złapałam szufelkę ze szczotką i wróciłam do pokoju.

Wszyscy troje siedzieli pośród potłuczonego szkła, porcelany i porozrzucanych serwetek. Widocznie takie przyziemne sprawy zupełnie ich teraz nie interesowały. Babcia Lusia i pan Zenon chłonęli z otwartymi ustami słowa Hildegardy, a ona pogrążona w dymnej zasłonie kolejnego papierosa snuła swoje przepowiednie:

– Asteroida już leci w naszym kierunku. Jak uderzy w Ziemię, zniszczy trzy czwarte planety i życie przestanie istnieć. Ale może też uderzyć w Księżyc...

– I wtedy nic się nie stanie? – spytała z nadzieją w głosie babcia Lusia.

– Wtedy Księżyc spadnie na Ziemię, zniszczy trzy czwarte planety i życie przestanie istnieć...

No cóż, wyglądało na to, że tak czy owak mamy przechlapane. Zatem wzięłam się do sprzątania.

Nagle trzasnęły drzwi wejściowe i do pokoju wszedł Patryk. Jak on pięknie wyglądał mimo potarganych przez wiatr włosów! Pod pachą taszczył wierzgającego łapkami Amadeusza.

– Przepraszam, dzwoniłem, niestety, nikt nie otwierał – powiedział od progu. – Ale drzwi nie były zamknięte, więc wszedłem... Myślałem, że coś się stało, bo z waszego okna nagle wyskoczył ten kot...

Mówiąc to, postawił na podłodze obrażonego kocura i coraz bardziej zdziwiony rozglądał się po naszym salonie.

– Wszystko w porządku – odparła babcia z zachwytem.

– Właśnie pani Hildegarda przepowiadała nam różne wspaniałe katastrofy!

– Kot wyglądał na wystraszonego, miauczał i biegał po ulicy dlatego złapałem go i przyniosłem – mówił coraz bardziej speszony Patryk, patrząc bezradnie na pobojowisko.

Hildegarda zaś wbiła w niego przenikliwe spojrzenie i nagle głosem jak grom wypowiedziała niesłychanie dziwną uwagę:

– A ty, chłopcze, uważaj na silnik, bo cię porwą bandyci!

I Patryk już nic więcej nie powiedział. Po prostu osłupiał.ROZDZIAŁ 2

I tak, dzięki babci Lusi miałam najbardziej zwariowane i wesołe urodziny w moim życiu.

Patryk już w bramie złożył mi życzenia i wręczył bukiecik pachnących, choć trochę sfatygowanych frezji, które przez jakiś czas tkwiły, biedactwa, ukryte w kieszeni jego kurtki. Nie zwracałam jednak uwagi na takie szczegóły, ważne było, że popatrzył na mnie z dużą sympatią.

– Który to twój samochód? – spytałam, rozglądając się, bo przed kamienicą stało kilkanaście różnych pojazdów.

Mój kolega wskazał na stojący niedaleko szarobłękitny wóz, który mówiąc szczerze, nie wyglądał imponująco i raczej przypominał znużonego życiem gruchota niż torpedę. Widać miał swoje lata.

Gdy ruszyliśmy, opowiedziałam Patrykowi o niezwykłym seansie wróżb. Przepowiednie Hildegardy rozbawiły nas do łez, szczególnie ta o mającej skądś nadejść zagadkowej „brunecie”.

Przyglądałam się Patrykowi, który przejęty ściskał kierownicę i z wielką uwagą wpatrywał się w zatłoczoną ulicę. Miał wprawdzie bardzo ładny profil, nie wyglądał jednak na wytrawnego kierowcę.

– Od dawna masz prawo jazdy? – zagadnęłam, obserwując zaniepokojona manewry samochodu, który właśnie wydobywał się z trudem ze sporej, pełnej mętnej wody dziury w jezdni.

– Dostałem je dwa dni temu – przyznał się niechętnie. – Auto odziedziczyłem po moim starszym bracie, bo Adam kupił sobie nowe bmw.

No i miał rację ten Adam. Pojazd, którego się pozbył, wyraźnie ledwo zipał, a jego silnik prychał i rzęził. Jechaliśmy więc bardzo wolno, dodatkowo zatrzymując się co parę minut w ogromnych korkach ulicznych. Właściwie wcale mi nie przeszkadzała ta jazda w żółwim tempie. Patrzyłam na mojego kierowcę i wspominałam dawne czasy.

Gdy wyprowadzałam się z Poziomkowej, starszy ode mnie o kilka lat Patryk Garbień był chudym chłopaczkiem o długich jak u małpoluda rękach i tyczkowatych nogach. Dopiero miesiąc temu, kiedy spotkałam go na imieninach Pauli, aż zaniemówiłam na jego widok, bo zmężniał i wyładniał. Znikły gdzieś odstające uszy i zapadnięte policzki. Po prostu kolega zmienił się nie do poznania. Nagle zauważyłam, że pod szerokimi ciemnymi brwiami ma piękne piwne oczy, a gdy się uśmiechnął, dosłownie oszalałam z zachwytu. Nawet Paula zauważyła, jakie szokujące wrażenie wywarł na mnie Patryk:

– Niezły z niego facio wyrósł, no nie? Ale, niestety, jest zakochany w takiej jednej Julicie z drugiej klasy, przynajmniej ona tak uważa...

– Przecież ten Garbień w ogóle mnie nie obchodzi – odparłam z udawanym oburzeniem.

Paula spojrzała sceptycznie i widać wcale nie uwierzyła w moje zapewnienia. A gdy kilka tygodni temu umawiałam się z dziewczynami na to urodzinowe spotkanie, nagle podszedł do nas Patryk i zaproponował mi podwiezienie. Podejrzewałam, że dowiedział się o moich urodzinach od sióstr Lisowskich, bo niby skąd miałby wiedzieć, kiedy je obchodzę. Oczywiście i tak bardzo się ucieszyłam.

Nareszcie dojechaliśmy na miejsce spotkania. Agata i Paula z Kacprem wytrwale na nas czekali. Już z daleka zobaczyliśmy dwie wysokie i szczupłe sylwetki dziewczyn oraz nieco niższą a masywniejszą ich kolegi.

Z trudem zaparkowaliśmy na zastawionym autami parkingu, a Patryk nieźle nastraszył dziewczyny, gdy nagle wrzasnął grubym głosem:

– Kryć się, bruneta nadchodzi!

Lisowskie popatrzyły na nas okrągłymi ze zdumienia oczami.

– Jaka bruneta? – spytała zdumiona Paula.

A my śmialiśmy się do rozpuku. Przecież żadne z nas nie miało pojęcia, kim jest ta wywróżona przez Hildegardę „bruneta”.

Robiliśmy więc tajemnicze miny, że niby wiemy, ale nie chcemy im powiedzieć. Już na ulicy wszyscy troje złożyli mi życzenia. Od dziewczyn dostałam maskotki – lwa o kaprawych oczkach i wielkiej grzywie oraz grubego słonia.

– Żebyś walczyła jak lew – powiedziała Agata.

– I do tego miała szczęście – dokończyła jej siostra.

Kacper podarował mi breloczek do kluczy w kształcie śmiesznej małpki.

– Chyba założę sobie ZOO... – stwierdziłam, pakując prezenty do torebki.

Poszliśmy do pubu, chociaż mój kuzyn, Kuba jeszcze się nie pojawił.

– Może czeka na nas w środku – powiedziała Paula.

Wbiegliśmy z hałasem i śmiechem do ciemnawej sali, wciąż odmieniając na różne sposoby tę „brunetę”. Szalenie nam się to słowo spodobało.

Rozejrzeliśmy się dokładnie po wnętrzu o niskim suficie i obłożonych drewnem ścianach, lecz nigdzie wśród kilkunastu gości nie zauważyliśmy naszego Kuby.

– Czy on dzisiaj był w szkole? – zapytała Paula swojej siostry Agaty, która chodziła z Kubą do jednej klasy.

Teraz oni wszyscy uczyli się w liceum (przy podstawówce, którą skończyłam, nim wyprowadziliśmy się z ulicy Poziomkowej). Paula i moja kuzynka Magda chodziły, tak jak ja, do pierwszej klasy liceum, Kacper do drugiej, a Patryk, Agata i mój kuzyn do trzeciej.

– Kuba był na dwóch lekcjach, a potem się zwolnił, podobno miał iść do lekarza, ale nie wyglądał na chorego – mówiła Agata, zdejmując dżinsową kurtkę.

– Może później zachorował – zastanawiała się Paula.

– Nie będziemy na niego czekać, najwyżej zostawimy mu kawałek pizzy – zdecydowałam i gdy zostawiliśmy kurtki w szatni, poprowadziłam moich gości do stołu w głębi sali.

– A Magda nie przyjdzie? – spytała Agata.

– Nie, podobno ma jutro test z polaka i musi stukać – odparłam, studiując uważnie menu.

Gdy się już dosyć naśmialiśmy z tej „brunety” i nareszcie na stół wjechała ogromna parująca pizza z salami, papryką i oliwkami, zaczęłam wypytywać moich przyjaciół, co się dzieje w ich liceum.

– Och, żebyś widziała, jaki superowy chłopak przyjeżdża teraz czasami do nas! Nazywa się Damian Drela – mówiła z zachwytem Paula, zdejmując ze swojego kawałka ciasta cebulę, której bardzo nie lubiła.

Kacper spojrzał na moją koleżankę ze złością. Widocznie był bardzo zazdrosny o tego jakiegoś Drelę.

– Nasza buda jest w porzo – pośpiesznie usiłowała zmienić temat Agata.

– No i ten Drela był u nas nawet wczoraj – znów włączyła swoją płytę Paula.

– Poznałyśmy też niedawno taką Samantę Wrońską, ona uczy się w szkole muzycznej – przypomniała sobie Agata.

– Fajna jest? – zagadnęłam, nadziewając na widelec duży plaster salami.

Agata skinęła tylko głową, bo akurat gryzła oliwkę.

– Niezła – odezwał się Patryk, wycierając zatłuszczone palce w papierową serwetkę.

– Superlaska – stwierdził Kacper.

Pewnie chciał się zemścić na Pauli za zachwyty nad tym jakimś Drelą.

– Ale ubiera się skromnie do obrzydliwości, jak z więziennego żurnala – pokręciła głową Paula.

– Z więziennego żurnala? – zdziwiłam się.

– Po prostu Samanta podlizuje się naszej nowej dyrce – wyjaśniła Agata.

– Macie nową dyrkę? – dopytywałam się.

– O tak, całkiem świeżą! Przyszła we wrześniu. A jak pięknie się nazywa ho, ho! – zawołał Kacper.

– Jak?

– Aldona Kurek! – poinformował mnie z satysfakcją Patryk.

– Bardzo nam się udała – z ironią zauważyła Agata.

– Udała się? – nie zrozumiałam.

– Och, niezwykle! – Paula rozłożyła ręce i podniosła je do góry.

– Taka super jest? – próbowałam pojąć gesty koleżanki.

Na moje słowa wszyscy parsknęli, widocznie nieświadomie powiedziałam coś bardzo śmiesznego.

Jednak nie dowiedziałam się, o co chodzi, bo nagle do pubu weszła, a właściwie wpadła jak bomba, moja kuzynka Magda Gołębiewska i zaczęła rozglądać się po sali.

– No proszę, jednak przyszła! – powiedziała Paula.

Zawołaliśmy Magdę.

– Czeska! – krzyknęła zdyszana.

Nawet nie oddała kurtki do szatni, tylko rzuciła ją na krzesło obok.

– Kuba nie przyszedł? – spytała, wyciągając z torby płytę byle jak przewiązaną pogniecioną wstążką.

– Jak widzisz – odparła Paula.

Magda pochyliła się do mnie przez stół.

– Życzonka... sto lat – powiedziała i cmoknęła powietrze obok mojego ucha.

Po czym wręczyła mi płytę. Spojrzałam na tytuł i mocno się zdziwiłam, ponieważ taką samą dostałam od niej na Gwiazdkę. Widocznie nawet nie zwróciła uwagi na to, co mi daje! Oczywiście nic nie powiedziałam, tylko szybko schowałam prezent do torby.

– Może zjesz loda? – zaproponowałam Magdzie.

– Nie, lepiej skubnę tej pizzy... strasznie jestem głodna – powiedziała, łapiąc ostatni kawałek ciasta, który zostawiliśmy dla Kuby.

– Myślałam, że nie przyjdziesz, przecież miałaś się uczyć do testu – przypomniałam jej.

– Do testu? No tak... – odparła z ustami pełnymi pizzy.

Mówiła z roztargnieniem, jakby myślała o czymś zupełnie innym.

– A co tak szukasz tego Kuby? – zagadnęła Agata, nabierając na łyżeczkę wiśniowe lody.

Magda nie odzywała się przez chwilę, żując odgryziony kęs. Po zastanowieniu odparła lakonicznie:

– Tak sobie szukam... normalnie...

Jednak jej zachowanie wcale nie wyglądało na normalne. Tak samo jak nie było normalne pojawienie się Kuby.

– Nareszcie przyszedł! – zawołała Agata, która pierwsza go zauważyła.

Chłopak stał w drzwiach, jakby nie mógł się oderwać od drewnianej pomalowanej na żółto futryny. W ręku miał doniczkę z pnącą rośliną, którą trzymał za długie pędy niczym jakąś odciętą głowę za włosy. Pierwszy raz widziałam tak potraktowany kwiat doniczkowy!

Magda na widok Kuby bez słowa rzuciła na talerz resztę pizzy i podbiegła do brata. Zabrała mu kwiat i wróciła.

– To chyba dla ciebie – oznajmiła pośpiesznie, stawiając doniczkę.

Roślina z bliska okazała się mocno poturbowaną trzykrotką. Magda zaś złapała kurtkę i zawołała, już biegnąc do drzwi:

– Idę, bo muszę... muszę pukać.... do tego testu!

– A dlaczego Kuba nie wchodzi? – zainteresował się zdziwiony Patryk.

– On musi wracać do domu... też ma jutro test – odpowiedziała, wychodząc. Wypchnęła brata na zewnątrz, a my rzuciliśmy się zaraz do okna. Przy krawężniku stała taksówka. Musiała cały czas czekać tutaj na Magdę. Teraz oboje wsiedli (przy czym Kuba właściwie się wgramolił do środka, popychany przez siostrę) i pojechali.

– Co się dzieje? – spytałam zdumiona.

– Jaki on ma jutro test? Co ta Magda opowiada? Przecież my z Agatą najlepiej wiemy, co jest zadane – oburzał się Patryk, siadając z powrotem przy stole.

– Widocznie zapomniała o tym – stwierdziła Paula.

– Po prostu powiedziała, co jej przyszło do głowy – dodała Agata, kończąc swoje lody.

– No dobrze, ale dlaczego Kuba nawet nie wszedł? – dalej się zastanawiałam.

– Wiesz, on ostatnio czasami dziwnie się zachowuje – powiedziała Agata.

– Na moje oko on po prostu mocno ćpa – wtrącił się Kacper, dojadając lody.

– Mnie też się tak wydaje – poparł go Patryk.

– Kuba?! Co wy opowiadacie! – oburzyłam się.

– A dlaczego nie? – zagadnęła Paula.

Nic nie odpowiedziałam, bo rzeczywiście, dlaczego akurat Kuba nie mógłby ćpać, jeżeli tylu innych to robiło. Jednak ja wciąż jeszcze pamiętałam mojego kuzyna jako dziecko i stąd moje oburzenie.

Te niemiłe przypuszczenia trochę zepsuły nam humory. Dopiero gdy wyszliśmy z pubu, a potem wszyscy usiłowaliśmy wpakować się do samochodu Patryka, zrobiło się znowu wesoło. Było nas pięcioro, a miejsca tylko cztery. Jechałam więc skurczona na tylnym siedzeniu, między Paulą i Kacprem, a na mojej głowie stała trzykrotka. Czułam się zupełnie jak palma!ROZDZIAŁ 3

Byłam bardzo ciekawa, co naprawdę dzieje się z moim kuzynem, dlatego wieczorem, nie mówiąc, o co chodzi, przypomniałam babci Lusi, że miała zadzwonić do mamy Kuby i Magdy, czyli ciotki Wandy.

Rozmawiały z piętnaście minut, lecz ciotka nawet nie zająknęła się na temat syna. Za to, jak zeznała babcia, opowiadała cały czas o jakimś bardzo ważnym urzędniku, który wprowadził się do pustej willi obok ich domu. W końcu zdegustowana babcia odłożyła słuchawkę.

– Kim jest ten Piskorz? – zastanawiała się. – Słyszałaś o takim człowieku?

– Kiedyś w gazecie coś o nim pisali – przypomniałam jej. – A pamiętam go, bo śmiałyśmy się z jego nazwiska.

– Tak, przypominam sobie – powiedziała babcia. – Musi być rzeczywiście wielkim dygnitarzem, jeżeli Wanda jest taka przejęta.

– A poza tym u nich wszystko w porządku? – podpytywałam podstępnie. – Nic ciocia nie mówiła o Kubie?

– Nie, a dlaczego miałaby mówić? – zainteresowała się babcia.

– Tak tylko pytam...

Uspokoiłam się i zaraz zapomniałam o całej sprawie, wracając do ulubionych teraz myśli o Patryku.

Miałam cichą nadzieję, że uda się nam porozmawiać, gdy będziemy wracać z pubu. Może nawet umówimy się... Niestety, nie zamieniliśmy ze sobą nawet słowa, przecież nie mogłam prowadzić konwersacji, mając na głowie doniczkę z trzykrotką!

***

Babcia Lusia, od kiedy poznała w sanatorium kilka miesięcy temu Hildegardę, popadła w manię niemal codziennego stawiania pasjansów. A nie miała do tego za grosz talentu. Ślęczała biedna nad kartami i zawsze wszystko wychodziło jej na opak albo w ogóle od rzeczy. Jednak nie poddawała się.

– Dzisiaj poniedziałek, trzeba powróżyć – stwierdziła któregoś dnia pod koniec stycznia.

Czytałam nudną lekturę, siedząc w wielkim fotelu. Wróżby babci były akurat tego wieczoru jedyną atrakcją, ponieważ padało, zepsuł się telewizor i nawet nasze zwierzęta poszły spać. Obserwowałam, jak domowa wróżka rozkłada karty – raz, potem drugi w zupełnie innym układzie. Ziewnęłam.

Nagle babcia krzyknęła, aż z przerażenia zerwałam się na równe nogi.

– Choroba! W każdym rozłożeniu wychodzi mi choroba i podróż! – poinformowała mnie, łapiąc się za głowę.

– Babciu, przecież w ubiegłym tygodniu wywróżyłaś wypadek, a dwa tygodnie temu wielki pożar. I jak do tej pory, na szczęście, nie było ani żadnego wypadku, ani pożaru – apelowałam spokojnym głosem do rozsądku mojej babci.

Ale nic z tego! W przypadku wróżb w babcię wstępowały jakieś moce piekielne, które z mądrej, poważnej osoby robiły nieobliczalną staruszkę.

– Mam przeczucie, że tym razem trafiłam – ekscytowała się.

– Lepiej, żeby nie – mruknęłam.

Nie doceniłam jednak siły ambicji babci Lusi. Przez resztę wieczoru dzwoniła do swoich krewnych i znajomych, wypytując ich, czy przypadkiem ktoś nie jest chory. Oczywiście, oprócz jednego nieco zakatarzonego wujka, wszyscy akurat cieszyli się świetnym zdrowiem.

– No cóż, katar to też właściwie choroba – pocieszała się.

– Daj sobie spokój, babciu, nawet wróżby tej podobno wspaniałej i doświadczonej Hildegardy, jak sama widzisz, wcale się nie spełniają, a ty przecież próbujesz dopiero od kilku miesięcy – tłumaczyłam.

No i babcia już nie podjęła dyskusji. Widocznie milcząco przyznała mi rację. A następnego dnia zniknęły ze stołu talie kart i książki o wróżeniu. Nareszcie ją przekonałam!

***

W tydzień później zadzwoniła do mnie Paula i doniosła cała przejęta:

– Słuchaj, mam dla ciebie dobre wiadomości! Ola Plecik, wiesz ta grubaska, która mieszka obok domu Patryka, powiedziała Ance z drugiej klasy, a ta Anka – Kaśce, tej rudej dziewczynie, pamiętasz?

– Tej co mieszkała na Smoczej?

– Nie, ona mieszka na Skowronków w takiej piaskowej willi – wyjaśniała zniecierpliwiona koleżanka.

– Ta Kaśka przecież wcale nie była ruda – zastanawiałam się głośno.

– No może się teraz farbuje, ale wiesz, która to?

– Tak, już wiem – odparłam ugodowo, chociaż nie miałam bladego pojęcia, co za rudzielec mieszka w jasnej willi, jakich w tamtych okolicach było kilkanaście.

– Właśnie ona, ta wiesz która, powiedziała, że przypadkowo oczywiście, widziała, jak Patryk Garbień okropnie kłócił się na swoim podwórku z Julitą i pewnie zerwali ze sobą – tłumaczyła przyciszonym głosem.

Widocznie były to straszne tajemnice.

– Ale kto widział kłótnię? – spytałam lekko zagubiona.

– Jaka ty jesteś tępa, nasza Olka widziała – obraziła się Paula, jakby jej wyjaśnienia były całkiem jasne i logiczne.

– A... Olka... rozumiem... nareszcie się dowiedziałam.

– I wyobraź sobie, nawet Agata potwierdziła tę wiadomość – dalej nadawała konspiracyjnie moja kumpelka.

– Też, oczywiście, przypadkowo widziała kłótnię?

– Nie, coś ty przecież my nie mieszkamy obok Garbieniów, tylko Patryk w szkole podobno chodzi taki jakiś porąbany i nie odzywa się do Julity. Może dlatego w urodziny chciał cię przywieźć samochodem? – zastanawiała się Paula.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: