Powstań i zabij pierwszy - ebook
Powstań i zabij pierwszy - ebook
Reporterska opowieść wybitnego izraelskiego dziennikarza o jądrze ciemności izraelskich tajnych służb, czyli realizowanym przez nie programie skrytobójstw popełnianych za przyzwoleniem czy wręcz na żądanie polityków. Tytuł książki pochodzi z Talmudu: „jeśli ktoś przychodzi cię zabić, to powstań i zabij pierwszy”. Biorąc pod uwagę fakt, jak wielką rolę w polityce Izraela odgrywają wojsko i tajne służby, można pokusić się o stwierdzenie, że jest to pisana skrytobójstwami dramatyczna historia tego kraju. Przytaczane przez autora fakty mogą zaszokować nawet znawców tematu. Bergman wykonał tytaniczną pracę reporterską, dotarł m.in. do objętych klauzulą poufności dokumentów, przeprowadził setki wywiadów – udało mu się porozmawiać z licznymi agentami Mosadu, Szin Bet oraz prominentnymi politykami, m.in. Szimonem Peresem i Arielem Szaronem. Znakomicie napisana, uczciwa książka, która pozwoli lepiej zrozumieć niesymetryczny konflikt arabsko-izraelski.
Bergman pisze w niemal sensacyjny sposób, niemniej nie przysłania to krytycznego spojrzenia autora na kwestie moralne i na skuteczność działań Izraela wobec wroga na własnym podwórku – „The Guardian”
Wartka akcja, zaskakująco dobre historie i patenty na akcje kryminalne, emocjonująca fabuła, ale i warstwa historyczna. Autor w swojej książce „Powstań i zabij pierwszy” dba o wiarygodność przedstawionej historii, w której „pierwsze skrzypce” grają izraelskie służby specjalne. W ogólnym wymiarze książka Ronena Bergmana jest znakomitym dreszczowcem, a dziennikarski warsztat autora jest jej zdecydowanym atutem.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8110-811-9 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Izraelski wywiad zazdrośnie strzeże swoich tajemnic. Niemal całkowity brak informacji wynika z licznych przepisów i procedur, surowej cenzury wojskowej, zastraszania, przesłuchań i oskarżeń dziennikarzy oraz ich informatorów, jak również z solidarności i lojalności pracowników agencji wywiadowczych.
Do dzisiaj nasza wiedza o tym świecie jest, w najlepszym razie, fragmentaryczna.
Jak wobec tego napisać książkę o jednej z najbardziej tajemniczych organizacji świata?
Próby nakłonienia urzędników Ministerstwa Obrony Izraela do współpracy okazały się daremne¹. Na prośby kierowane do dowództwa wywiadu, aby zastosowało się do przepisów i przekazało historyczne dokumenty do archiwum państwowego, a także pozwoliło na upublicznienie materiałów, które mają pięćdziesiąt lat i więcej, nie otrzymałem odpowiedzi. Pozostało mi zwrócić się do Sądu Najwyższego, by ten wymógł przestrzeganie prawa². Sprawa ciągnęła się przez lata i skończyła tym, że przyjęto poprawkę, na mocy której klauzulę tajności dokumentów wydłużono z pięćdziesięciu do siedemdziesięciu lat, co jest okresem dłuższym niż cała historia państwa Izrael.
Tymczasem wyżsi urzędnicy Ministerstwa Obrony nie siedzieli z założonymi rękami³. Jeszcze w 2010 roku, zanim podpisałem umowę na książkę, zorganizowali specjalne spotkanie jednostki Kejsaria (Cezarea) Mossadu, żeby wymyślić sposób na przerwanie moich badań. Napisali listy do wszystkich byłych pracowników agencji, w których ostrzegali przed udzielaniem mi jakichkolwiek informacji, a z byłymi funkcjonariuszami uznanymi za najbardziej niebezpiecznych przeprowadzili indywidualne rozmowy. W 2011 roku szef Sztabu Generalnego Sił Obronnych Izraela generał broni Gabi Aszkenazi poprosił Szin Bet o podjęcie wobec mnie stanowczych kroków. Uznał, że dopuściłem się „aktu szpiegostwa”, wchodząc w posiadanie tajnych informacji. A wszystko po to, żeby go „zdyskredytować”. Od tej pory różne czynniki podejmowały liczne działania zmierzające do wstrzymania publikacji tej książki lub przynajmniej znacznych jej fragmentów.
Cenzura wojskowa nakłada na izraelskie media obowiązek dodawania formułki „według zagranicznych publikacji” za każdym razem, gdy wspominane są tajne akcje przypisywane wywiadowi Izraela, szczególnie akty tak zwanej selektywnej eliminacji. Tym samym Izrael nie potwierdza, że publikacja świadczy o jego odpowiedzialności. Tak więc również i ta książka musi być uznana za „zagraniczną publikację” – jej treści nie konsultowałem z żadnymi izraelskimi czynnikami oficjalnymi.
Ani jeden z tysiąca wywiadów, które przeprowadziłem na potrzeby tej pracy (a miałem najrozmaitszych informatorów, począwszy od polityków z pierwszych stron gazet, poprzez szefów agencji wywiadowczych, a na szeregowych funkcjonariuszach skończywszy), nie został zaakceptowany przez Ministerstwo Obrony⁴. Większość informatorów przedstawiałem z nazwiska. Inni, co zrozumiałe, bali się rozpoznania, dlatego podawałem tylko ich inicjały lub pseudonimy i unikałem szczegółów, które umożliwiłyby ustalenie ich tożsamości.
Wykorzystałem tysiące dokumentów przekazanych mi przez informatorów. Wszystkie publikuję po raz pierwszy. Dlatego też ta książka w sposób znaczący odbiega od oficjalnej historii izraelskiego wywiadu.
Moi informatorzy nigdy nie otrzymaliby zgody na wyniesienie tych materiałów ze swoich miejsc pracy, a tym bardziej nie dostaliby pozwolenia na przekazanie ich mnie.
Jak to się zatem stało, że wszyscy ci ludzie ze mną rozmawiali i zapewnili mi tyle dokumentów? Każdy z nich miał własne powody. Czasami były one niemal równie ciekawe jak same informacje. Naturalnie niektórzy politycy i pracownicy wywiadu (jedni i drudzy są wytrawnymi i podstępnymi manipulatorami) próbowali mnie wykorzystać, aby za moim pośrednictwem przedstawić swoją wersję wydarzeń albo dla własnych celów zafałszować historię. Starałem się udaremnić takie próby, konfrontując ich twierdzenia z jak największą liczbą relacji, zarówno spisanych, jak i ustnych.
Wydaje mi się jednak, że często stała za tym wszystkim motywacja, która ma wiele wspólnego z pewną szczególną cechą typową dla Izraelczyków: z jednej strony niemal wszystko, co w tym kraju wiąże się z wywiadem i bezpieczeństwem narodowym, jest zaklasyfikowane jako „ściśle tajne”. Z drugiej – wszyscy chcą się chwalić swoimi dokonaniami. Czyny, których obywatele innych krajów by się wstydzili, dla Izraelczyków stanowią powód do dumy, ponieważ są przez nich postrzegane jako konieczne dla zachowania bezpieczeństwa narodowego, a zwłaszcza dla ochrony życia wszystkich mieszkańców czy wręcz samego istnienia tego wciąż oblężonego kraju.
Po jakimś czasie Mossadowi udało się udaremnić mi dostęp do części informatorów (w większości przypadków odbyło się to już po rozmowach z nimi). Niektórzy zmarli po spotkaniu ze mną, większość z przyczyn naturalnych. Dlatego relacje uczestników tych ważnych wydarzeń są w zasadzie jedynymi istniejącymi poza podziemiami tajnych archiwów Ministerstwa Obrony.
Czasami są to w ogóle jedyne istniejące relacje.PROLOG
Meir Dagan, dyrektor Mossadu, legendarny szpieg i skrytobójca, wszedł do pokoju, podpierając się laską.
Używał jej, odkąd został ranny w wybuchu miny podłożonej przez palestyńskich terrorystów, z którymi, w latach siedemdziesiątych, walczył w Strefie Gazy jako członek sił specjalnych. Dagan, mający pewne pojęcie o sile mitów i symboli, nie dementował plotek, jakoby w lasce ukryto ostrze wysuwające się za naciśnięciem guzika.
Był niewysokim mężczyzną o tak ciemnej karnacji, że wszyscy się dziwili, gdy dowiadywali się, że pochodzi z Polski. Sprawiał wrażenie człowieka nieprzywiązującego przesadnej wagi do stroju. Akurat tego dnia miał na sobie prostą, rozpiętą pod szyją koszulę, lekkie czarne spodnie i czarne buty. Emanował pewnością siebie, miał niezaprzeczalną charyzmę i roztaczał aurę spokoju, chociaż czasami potrafił też wzbudzać strach.
Sala konferencyjna, do której wszedł Dagan tego popołudnia, 8 stycznia 2011 roku, mieściła się w Akademii Mossadu na północy Tel Awiwu. Po raz pierwszy w dziejach szef agencji wywiadowczej miał się spotkać z dziennikarzami w sercu jednego z najpilniej strzeżonych i najtajniejszych obiektów w Izraelu.
Dagan nie przepadał za mediami. „Doszedłem do wniosku, że to nienasycony potwór – zwierzył mi się później – więc nie ma sensu wchodzić z nim w bliższe relacje”¹. Mimo to trzy dni przed spotkaniem ja i kilku innych korespondentów otrzymaliśmy poufne zaproszenia. Bardzo się zdziwiłem. Przez całą dekadę nie szczędziłem Mossadowi, a szczególnie Daganowi, słów krytyki, co niejednokrotnie doprowadzało go do szewskiej pasji².
Pracownicy Mossadu zrobili wszystko, aby podtrzymywać atmosferę tajemniczości. Polecili nam zjawić się na parkingu Cinema City, kina niedaleko siedziby agencji, i zostawić w samochodach wszystko z wyjątkiem notesów i przyborów do pisania.
– Zostaniecie gruntownie przeszukani, chcemy wam oszczędzić nieprzyjemności – powiedzieli nam funkcjonariusze z eskorty, po czym zawieźli nas busem o przyciemnianych szybach do głównej siedziby agencji. Pokonaliśmy automatycznie otwierane bramki i minęliśmy elektroniczne znaki informujące wchodzących, co można wnieść, a co jest zabronione. Potem czekało nas skanowanie wykrywaczem metalu – czy aby na pewno nie wnosimy sprzętu audio-wideo. W końcu znaleźliśmy się w sali konferencyjnej, do której kilka minut później wszedł Dagan i zaczął się z nami po kolei witać. Kiedy dotarł do mnie, uścisnął mi rękę i powiedział z uśmiechem:
– Prawdziwy z ciebie bandyta.
A potem usiadł. Towarzyszyli mu rzecznik premiera Binjamina Netanjahu i szefowa cenzury wojskowej w stopniu generała brygady (Mossad podlega urzędowi rady ministrów i w świetle prawa informowanie o jakichkolwiek jego działaniach jest poddane cenzurze). Oboje ci urzędnicy myśleli, że Dagan zorganizował coś w rodzaju oficjalnego pożegnania z dziennikarzami, którzy opisywali jego kadencję, i nie powie niczego konkretnego i kontrowersyjnego.
Cóż, mylili się. W miarę jak dyrektor przemawiał, oczy rzecznika premiera robiły się coraz większe.
– Uraz krzyża ma pewne zalety – rozpoczął. – Dostaje się zaświadczenie lekarskie, że nie jest się pozbawionym kręgosłupa.
Bardzo szybko się zorientowaliśmy, że nie był to zwykły, nic nieznaczący żart, ponieważ Dagan przystąpił do gwałtownego ataku na premiera Izraela. Twierdził, że Binjamin Netanjahu zachowuje się nieodpowiedzialnie i z egoistycznych pobudek wiedzie kraj do katastrofy.
– To, że ktoś został wybrany, nie oznacza jeszcze, że jest inteligentny – zadrwił.
To był ostatni dzień jego urzędowania. Netanjahu pokazał mu drzwi, a Dagan, którego życiowym marzeniem było pozostanie na stanowisku szefa izraelskiego wywiadu do śmierci, nie zamierzał czekać z założonymi rękami. Ostry kryzys zaufania między nimi dotyczył dwóch spraw ściśle związanych z ulubionym orężem Meira Dagana: skrytobójstwami.
Osiem lat wcześniej Ariel Szaron mianował Dagana szefem Mossadu i polecił mu pokrzyżować plany nuklearne Iranu, które obaj postrzegali jako śmiertelne zagrożenie dla Izraela. Dagan wywiązywał się z tego zadania na wiele sposobów. Najtrudniejszym, lecz również, jego zdaniem, najskuteczniejszym, było zidentyfikowanie naukowców pracujących nad bronią jądrową, zlokalizowanie ich i eliminacja. Funkcjonariusze Mossadu wyznaczyli piętnaście osób i zlikwidowali sześć (głównie w drodze do pracy). Użyli do tego bomb z zapalnikami czasowymi, przymocowywanych do samochodów przez motocyklistę. W kolejnym zamachu zginęło siedemnastu członków irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej oraz generał Hassan Tehrani Moghaddam, szef programu rakietowego.
Chociaż te operacje i wiele innych przeprowadzonych przez Mossad (niektóre we współpracy ze Stanami Zjednoczonymi) zakończyły się sukcesem, Netanjahu i minister obrony Ehud Barak uważali, że przydatność tego rodzaju akcji zmalała. Uznali, że nie są one wystarczająco skuteczne i tylko bombardowanie obiektów wojskowych w Iranie definitywnie zahamuje rozwój prac nad bronią jądrową.
Dagan ostro sprzeciwiał się temu pomysłowi. Przeczył on wszystkiemu, w co wierzył: że otwarte działania wojenne powinno się prowadzić dopiero wtedy, gdy ma się nóż na gardle, w sytuacjach, kiedy nie ma innego wyjścia. W innym wypadku powinno się stosować tajne operacje.
„Zamachy – twierdził – oddziałują na morale i mają skutek praktyczny. Nie sądzę, żeby wiele osób mogło zastąpić Napoleona, Roosevelta czy Churchilla. Z pewnością aspekt osobisty odgrywa tu znaczącą rolę. To prawda, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale to istotna różnica, czy zastąpimy ich kimś z charakterem, czy osobą całkowicie bez wyrazu”.
Co więcej, według Dagana zamachy „są o wiele bardziej moralne” niż wojna. Wystarczy wyeliminować kilka ważnych osób, żeby ta druga możliwość okazała się niepotrzebna, a tym samym ocalić życie wielu żołnierzy i cywilów po obu stronach. Atak na Iran doprowadziłby do konfliktu na wielką skalę na Bliskim Wschodzie, a być może nie przyniósłby nawet całkowitego zniszczenia irańskich obiektów wojskowych.
Wreszcie, uważał Dagan, wojna Izraela z Iranem byłaby podważeniem jego kariery. W podręcznikach historii będzie się dowodzić, że nie sprostał zadaniu, które wyznaczył mu Szaron: nie udało mu się zniszczyć nukleranych zapędów Iranu przez zastosowanie tajnych akcji, bez uciekania się do otwartych działań.
Sprzeciw Dagana i naciski ze strony dowódców wojskowych i wywiadu doprowadziły do tego, że ciągle odkładano atak. Dagan rozmawiał nawet na temat planów Izraela z dyrektorem CIA Leonem Panettą (premier twierdził, że uczynił to bez jego zgody); wkrótce potem prezydent Obama odradził Netanjahu bombardowanie.
Napięcie między Daganem a premierem sięgnęło zenitu w 2010 roku, w siódmym roku urzędowania tego pierwszego³. Dagan wysłał dwudziestu siedmiu funkcjonariuszy Mossadu do Dubaju, żeby pozbyli się ważnego bojownika Hamasu, palestyńskiej organizacji terrorystycznej. Zadanie wykonano: skrytobójcy dostali się do pokoju hotelowego ofiary, podali paraliżujący specyfik i zdołali uciec z kraju, zanim odkryto ciało. Jednak niedługo potem okazało się, że popełnili mnóstwo błędów – zapomnieli o kamerach telewizji przemysłowej; używali tych samych fałszywych paszportów, co ich koledzy, którzy przedtem przebywali w Dubaju, śledząc przyszłą ofiarę; wreszcie ich rozmowy telefoniczne bez problemu namierzyła miejscowa policja. Wkrótce widzowie na całym świecie mieli okazję obejrzeć materiały wideo ukazujące ich twarze i otrzymali kompletny zapis ich poczynań. Odkrycie, że za tą operacją stoi Mossad, sprowadziło na agencję poważne kłopoty, jak również głęboko zawstydziło Izrael, który po raz kolejny został przyłapany na tym, że funkcjonariusze jego tajnych służb posługują się fałszywymi paszportami zaprzyjaźnionych państw zachodnich.
– Mówiłeś mi, że nie będzie żadnych problemów. Ryzyko, że coś pójdzie nie tak, miało być równe zeru! – zdenerwował się Netanjahu, po czym rozkazał Daganowi zawiesić do odwołania wiele z zaplanowanych zamachów i innych operacji.
Konflikt między dyrektorem Mossadu a premierem przybrał na sile, kiedy ten drugi postanowił nie przedłużać kadencji Dagana (choć arcyszpieg przedstawił nieco odmienną wersję wydarzeń: „Po prostu miałem go dość i przeszedłem na emeryturę” – stwierdził).
Na spotkaniu w Akademii Mossadu i podczas późniejszych rozmów na potrzeby tej książki Dagan wyrażał zdecydowane przekonanie, że agencja pod jego kierownictwem mogłaby powstrzymać Irańczyków przed stworzeniem broni jądrowej dzięki zamachom i innym działaniom – na przykład przez współpracę ze Stanami Zjednoczonymi, dzięki której można by uniemożliwić Irańczykom import ważnych podzespołów, których nie potrafili sami wyprodukować.
„Jeśli Irańczycy będą mieli problem z zaopatrzeniem się w pewne części, poważnie zagrozi to ich projektowi. W samochodzie znajduje się średnio 25 tysięcy elementów. Wyobraźmy sobie, że ginie setka z nich. Bardzo trudno byłoby go uruchomić – stwierdził. – Z drugiej strony – dodał z uśmiechem, powracając do swojej idée fixe – czasami najlepiej po prostu zabić kierowcę”.
Ze wszystkich sposobów obrony, jakie stosują państwa demokratyczne, żaden nie jest bardziej niebezpieczny i bardziej kontrowersyjny od „zabicia kierowcy” – czyli zamachu.
Niektórzy nazywają go eufemistycznie „likwidacją”. Amerykański wywiad oficjalnie używa określenia „selektywna eliminacja”. W praktyce terminy te oznaczają to samo: zabicie określonych osób, żeby osiągnąć określony cel – ocalić życie ludzi, które ofiara zamachu zamierzała zgładzić, zapobiec niebezpiecznym czynom, które zamierzała popełnić, a czasami usunąć jakiegoś przywódcę, aby zmienić bieg historii.
Stosowanie zabójstw przez aparat państwowy niesie ze sobą dwa niezmiernie trudne dylematy. Po pierwsze, czy są one naprawdę skuteczne? Czy wyeliminowanie jednostki lub kilku osób naprawdę zmieni losy świata? Po drugie, czy to moralne i w pełni legalne? Czy uzasadnione jest, aby rząd posuwał się do najpoważniejszego z przestępstw i z premedytacją pozbawiał życia, żeby chronić swoich obywateli?
Ta książka dotyczy głównie zamachów i selektywnych eliminacji przeprowadzanych przez Mossad (i inne organizacje związane z izraelskim rządem) zarówno w czasach pokoju, jak i w trakcie wojny. Na początku poświęcam również nieco miejsca działaniom podziemnych oddziałów z okresu przed wykształceniem się państwowości, organizacji, które stały się wojskiem i służbą wywiadowczą, gdy państwo już powstało.
Od końca drugiej wojny światowej Izrael przeprowadził więcej zamachów niż jakikolwiek kraj zachodni. Jego przywódcy niezliczoną ilość razy musieli decydować, jaki jest najlepszy sposób utrzymania bezpieczeństwa narodowego, i wielokrotnie wskazywali, że najodpowiedniejsze będą tego typu tajne operacje. Uważali, że rozwiązują one największe problemy kraju, a czasami wręcz zmieniają bieg historii. W wielu przypadkach izraelscy przywódcy uznawali nawet, że zabicie wyznaczonego przez nich człowieka jest moralne, i usprawiedliwiali narażanie na szwank życia niewinnych cywilów, którzy akurat znaleźli się na linii ognia. Ich zdaniem krzywdzenie postronnych osób jest złem koniecznym.
Liczby mówią same za siebie⁴. Do rozpoczęcia intifady Al-Aksa, we wrześniu 2000 roku, kiedy Izrael po raz pierwszy zaczął odpowiadać na samobójcze zamachy przy użyciu uzbrojonych dronów, państwo przeprowadziło około 500 aktów selektywnej eliminacji. W ich wyniku życie straciło co najmniej 1000 osób, zarówno cywilów, jak i bojowników. Podczas intifady Al-Aksa Izrael wykonał około 800 takich operacji, z których prawie wszystkie stanowiły część działań przeciwko Hamasowi w Strefie Gazy w 2008, 2012 i 2014 roku lub były operacjami na Bliskim Wschodzie przeciwko Palestyńczykom, Syryjczykom i Irańczykom⁵. Tymczasem podczas prezydentury George’a W. Busha Stany Zjednoczone zrealizowały czterdzieści osiem tego rodzaju operacji, a za rządów prezydenta Baracka Obamy – trzysta pięćdziesiąt trzy⁶.
Przekonanie Izraelczyków, że zamachy stanowią skuteczne narzędzie walki zbrojnej, nie wzięło się znikąd: wywodzi się z ruchu syjonistycznego, traumy holokaustu i przekonania zarówno przywódców Izraela, jak i szeregowych obywateli, że Żydzi znajdują się w nieustannym niebezpieczeństwie i że, podobnie jak w czasach Zagłady, nikt nie przyjdzie im z pomocą.
Z powodu niewielkich rozmiarów Izraela, prób zniszczenia go przez państwa arabskie nawet jeszcze przed jego oficjalnym powstaniem, stałego zagrożenia z ich strony i nieustannej groźby arabskiego terroryzmu państwo rozwinęło nad wyraz skuteczną armię i zapewne najlepszy wywiad świata. A ten z kolei stworzył najsilniejszą i najnowocześniejszą machinę selektywnych eliminacji w dziejach.
W książce ujawnię tajemnice tej machiny, owocu mariażu amatorskiej partyzantki i zapewniającego technologiczną przewagę wojska. Opowiem o agentach, przywódcach, metodach, naradach, sukcesach i porażkach, jak również o kosztach moralnych. Pokażę, w jaki sposób w Izraelu mogły powstać dwa odrębne systemy prawne – jeden dla zwyczajnych obywateli, a drugi dla pracowników wywiadu i Ministerstwa Obrony. Ten drugi, za cichym przyzwoleniem rządu, pozwalał na przeprowadzanie wysoce kontrowersyjnych zamachów bez kontroli parlamentu czy społeczeństwa, a to spowodowało śmierć wielu niewinnych ludzi.
Zarazem to właśnie zamachy przeprowadzane przez wywiad, który jest „po prostu czymś cudownym” (by zacytować byłego dyrektora NSA i CIA generała Michaela Haydena), przyniosły najlepsze rezultaty w walce z terroryzmem. Wielokrotnie to właśnie selektywna eliminacja uchroniła Izrael przed bardzo poważnymi kryzysami.
Mossad i inne izraelskie służby wywiadowcze pozbywały się osób, które uznano za bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, i jednocześnie wysyłały komunikat: „Jeśli jesteś wrogiem Izraela, znajdziemy cię i zabijemy, gdziekolwiek jesteś”. Ta wiadomość z pewnością była słyszalna na całym świecie. Sporadyczne błędy tylko utwierdzały wszystkich w przekonaniu, że funkcjonariusze Mossadu są agresywni i bezlitośni – całkiem nieźle, jeśli uznamy cel odstraszający za równie ważny jak udaremnianie wrogich działań.
Likwidacji dokonywały nie tylko niewielkie tajne grupy. Im bardziej skomplikowane były operacje, tym więcej osób w nich uczestniczyło – czasami nawet setki, z czego większość nie przekroczyła dwudziestego piątego roku życia. Bywało, że ci młodzi ludzie udawali się ze swoimi dowódcami na spotkanie z premierem (jedynym uprawnionym do wydania pozwolenia na zamach), żeby wyjaśnić szczegóły operacji i uzyskać ostateczną zgodę. Do takich spotkań, na których większość uczestników opowiadających się za czyjąś śmiercią nie ma jeszcze nawet trzydziestki, prawdopodobnie dochodzi tylko w Izraelu. Niektórzy z niższych rangą funkcjonariuszy, którzy w nich uczestniczyli, z biegiem lat stali się przywódcami partyjnymi, a nawet premierami. Do jakiego stopnia tajne akcje, w których brali udział, odcisnęły się na ich psychice?
Stany Zjednoczone uznały za wzór do naśladowania stosowane przez Izrael techniki gromadzenia informacji wywiadowczych i przeprowadzania zamachów, a po ataku na World Trade Center i rozpoczęciu przez prezydenta Busha kampanii na rzecz selektywnych eliminacji wymierzonych w członków Al-Kaidy przeniosły niektóre z tych metod na własny grunt i zaczęły stosować w walce z terroryzmem. Wojskowe systemy kierowania, nowoczesne centra dowodzenia, zróżnicowane sposoby zbierania informacji i technologie związane z bezzałogowymi statkami powietrznymi i dronami – to, co obecnie służy Amerykanom i ich sojusznikom – w dużej mierze powstały w Izraelu.
Obecnie, kiedy Amerykanie na co dzień stosują tak wiele metod selektywnej eliminacji, należałoby nie tylko podziwiać imponujące zdolności operacyjne Izraelczyków, lecz także przyjrzeć się cenie, jaką zapłacili i ciągle płacą, za korzystanie z tych metod.
RONEN BERGMAN
Tel Awiw4 CAŁE NACZELNE DOWÓDZTWO ZA JEDNYM ZAMACHEM
Zamachy na Hafeza i Salaha wstrząsnęły egipskim wywiadem wojskowym i zmniejszyły liczbę ataków terrorystycznych w Izraelu. Z izraelskiego punktu widzenia był to sukces.
Jednak wkrótce potem niebo nad całym regionem zachmurzyło się z innego powodu.
26 lipca 1956 roku prezydent Egiptu Gamal Abdel Naser, płynąc na fali antykolonializmu, znacjonalizował Kanał Sueski, kluczowe połączenie między morzami Śródziemnym i Czerwonym. Rządy Francji i Wielkiej Brytanii, których obywatele byli głównymi udziałowcami w niezwykle dochodowej kompanii obsługującej drogę wodną, wpadły we wściekłość. Izrael pragnął odzyskać przeprawę przez kanał, ale równocześnie ujrzał w tym szansę na przekazanie Egiptowi jasnego komunikatu – a mianowicie, że Naser powinien w końcu zapłacić za wysyłanie bojowników do Strefy Gazy i że jego jednoznaczne pragnienie zniszczenia Izraela spotka się z miażdżącą reakcją.
Ta zbieżność interesów doprowadziła do zawarcia tajnego sojuszu między trzema państwami, w którym główną rolę odegrał energiczny młody dyrektor generalny Ministerstwa Obrony Izraela Szimon Peres. W myśl ambitnego planu wojennego Izrael miał najechać półwysep Synaj, dostarczając tym samym Francji i Wielkiej Brytanii pretekstu (był nim kryzys zagrażający Kanałowi Sueskiemu) do podobnego ataku. Francja obiecała zapewnić Izraelowi lotniczy parasol ochronny, by uniemożliwić ataki egipskim siłom powietrznym.
Niedługo przed godziną zero funkcjonariusze Amanu dowiedzieli się, że delegacja, w której skład wchodził głównodowodzący egipskich sił zbrojnych generał Abd al-Hakim Amir i wielu innych oficjeli, ma wylecieć samolotem z Kairu do Damaszku. Druga taka okazja mogła się nie zdarzyć. Jednym precyzyjnym uderzeniem Izrael mógł się pozbyć niemal całego dowództwa egipskiej armii.
Lotnictwo zaczęło prowadzić intensywne ćwiczenia w nocnym przechwytywaniu, trudnej operacji wykorzystującej wszelkie dostępne wówczas możliwości techniczne. Ben Gurion i Dajan uznali, że Izrael musi zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby ukryć swój udział w akcji, tak aby nic nie wskazywało na to, że samolot nie rozbił się z powodu usterki¹.
Operacja otrzymała kryptonim „Tarnegol” (hebr. „kogut”).
Egipcjanie mieli wrócić z Damaszku do Kairu w dwóch samolotach Ił-14. Aman przydzielił zadanie namierzenia powietrznego konwoju jednostce specjalizującej się w rozpoznaniu z kanałów łączności (SIGINT)². Oddział (znany obecnie pod nazwą Jednostka 8200) odniósł już wiele znaczących sukcesów podczas pierwszej wojny izraelsko-arabskiej, a dzięki temu, że potem Aman zainwestował w jego rozwój, rozrósł się – i zdaniem niektórych stał się najważniejszy w Siłach Obronnych Izraela.
Inwestycja się opłaciła. Kilka dni przed wylotem delegacji z Kairu do Damaszku technikom z jednostki wywiadu z kanałów łączności udało się ustalić, z jakiej częstotliwości prawdopodobnie będą korzystać Egipcjanie podczas krótkiego lotu do stolicy Egiptu. Dwudziestu izraelskich radiooperatorów, wszyscy poniżej dwudziestego piątego roku życia, siedziało w napięciu w siedzibie w mieście Ramat ha-Szaron, na północ od Tel Awiwu, dyżurując na okrągło w oczekiwaniu, aż Egipcjanie opuszczą pas kołowania w Damaszku. Naczelne dowództwo wywierało silną presję na Jednostkę 8200, ponieważ na 29 października zaplanowano lądową inwazję na Synaj, a chaos z powodu utraty całego sztabu z pewnością wpłynąłby niekorzystnie na Egipcjan. Czas się kończył.
Dni mijały wolno, radiooperatorzy czekali cierpliwie na dźwięk w słuchawkach³. Nastał świt 28 października, dzień przed godziną zero, a Egipcjanie wciąż nie opuścili Syrii. W końcu, o drugiej po południu 28 października, nadszedł sygnał, którego Izraelczycy oczekiwali: piloci iłów-14 przygotowywali się do wylotu.
Do dramatycznej misji wyznaczono Mattiasa „Chatto” Birgera, dowódcę 119. Eskadry Sił Powietrznych Izraela i najlepszego pilota tamtych czasów. Około dwudziestej jednostka wywiadu łączności poinformowała lotnictwo wojskowe, że tylko jeden z dwóch egipskich iłów wzbił się w powietrze. Jednak liczono na to, że na jego pokładzie znajdują się wszyscy wyżsi rangą oficerowie. Operacja „Kogut” się rozpoczęła.
Chatto wsiadł do samolotu Gloster Meteor NF.Mk.13 i wystartował. Towarzyszył mu nawigator Eliasziw „Sziwi” Brosz. Noc była wyjątkowo ciemna, tak ciemna, że ledwie dostrzegali horyzont.
Chatto wzbił się na wysokość trzech tysięcy metrów i wyrównał lot. Radar wykrył zbliżający się samolot.
– Kontakt, kontakt, kontakt! – odezwał się Sziwi przez interkom. – Na drugiej, na naszej wysokości, pięć kilometrów przed nami, leci na trzecią. Teraz jest na czwartej! W prawo! Wolniej! Podchodzisz za szybko!
Na tle czarnego nieba Chatto ujrzał niewielkie pomarańczowe płomienie wydobywające się z rur wydechowych iła.
– Cel w zasięgu wzroku – poinformował kontrolę naziemną.
– Muszę mieć potwierdzenie, że to ten samolot – powiedział Dan Tolkowski, dowódca Sił Powietrznych, który dowodził kontrolą naziemną. – Takie ponad wszelką wątpliwość. Jasne?
Chatto obrócił się nieznacznie w lewo, aż ujrzał światło w oknach przedziału pasażerskiego samolotu. Okna kokpitu były większe od innych. Oto potwierdzenie, pomyślał. Tylko ił ma takie okna. Zauważył również ludzi w wojskowych mundurach krążących między siedzeniami.
– Identyfikacja potwierdzona! – zawołał.
– Wolno wam otworzyć ogień tylko w wypadku, gdy nie będziecie mieć wątpliwości – odpowiedział Tolkowski.
– Przyjąłem.
Z dwudziestoczteromilimetrowych działek wbudowanych w dziób samolotu wystrzeliły pociski. Chatto oślepiła niespodziewana jasność: ktoś z załogi naziemnej, próbując pomóc, załadował armatki pociskami smugowymi – jaskrawe błyski w niemal całkowitym mroku oślepiały.
Kiedy pilot odzyskał wzrok, zobaczył blask ognia na niebie.
– Dostał! – krzyknął do kontroli naziemnej. – Lewy silnik płonie i chyba doszło do zwarcia, bo zgasły światła.
Raz jeszcze nacisnął spust. Ił eksplodował – ognista kula wypluwająca kawałki żelastwa. Zaczął pikować w kierunku morza.
– Widzieliście, że się rozbił? – zapytał Tolkowski, kiedy Chatto wyprowadził samolot z korkociągu.
– Potwierdzam, rozbił się – odparł.
Chatto doleciał na resztkach paliwa na lotnisko i został powitany na pasie kołowania przez szefa Sztabu Generalnego Mosze Dajana i Tolkowskiego, który przekazał mu wiadomość, że prawdopodobnie Amir w ostatniej chwili postanowił lecieć drugim samolotem.
– Jeśli jest jeszcze czas – odrzekł Chatto – zatankujemy i polecimy ponownie.