Powstanie 1830-1831. Utracone zwycięstwo? - ebook
Powstanie 1830-1831. Utracone zwycięstwo? - ebook
Czy mogliśmy wygrać to starcie? Dlaczego Polska nie zwyciężyła z Rosją w konflikcie 1830–1831?
Nie wszystkie polskie powstania były straceńczym aktem desperacji bez szans na powodzenie. Powstanie listopadowe okazało się najlepiej przygotowanym starciem z zaborcą. Polacy mieli w ręku wiele atutów – świetnie wyszkoloną armię, doświadczonych w boju dowódców i rozbudzony romantyczną poezją, gotowy do poświęceń naród.
Dlaczego się nie udało?
Sławomir Leśniewski z powodzeniem mierzył się już z wielkimi polskimi mitami. Pisał o legendzie napoleońskiej, postaciach Jana III Sobieskiego i Bohdana Chmielnickiego, dynastii Piastów i Krzyżakach. Wartka narracja i wyśmienity styl pisarza niczym w powieści historycznej wciągają czytelnika w wir opisywanych wydarzeń. Jednocześnie autor nie waha się podważać utarte opinie i zadawać niewygodne pytania.
Jaki był faktyczny polski potencjał militarny w 1830 roku? Czy chwalebna karta zasłużonych generałów ery napoleońskiej równoważyła fatalny stan ich ducha? Czy patetyczne sceny „pięknego umierania” w strofach Mickiewicza i Słowackiego mają cokolwiek wspólnego z rzeczywistością? Jak wyglądały walki dwóch dobrze przygotowanych, profesjonalnych armii? Jak ulatniała się nadzieja na zwycięstwo? A może powstania lepiej było uniknąć?
Ostatnie pokolenie pamiętające wolną Rzeczpospolitą Obojga Narodów straciło dziejową okazję. Co zawiodło? Chybione decyzje, brak wyobraźni i wiary kolejnych dyktatorów powstania? A może paradoksalnie zabrakło tego, co często uznajemy za naszą narodową wadę – odrobiny brawury ze strony sparaliżowanych odpowiedzialnością dowódców?
Pytanie o powstanie listopadowe należy do katalogu wciąż żywych polskich dylematów. Nowa książka Sławomira Leśniewskiego o wielkiej utraconej szansie to pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika polskiej historii.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07844-0 |
Rozmiar pliku: | 5,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Polacy! Godzina zemsty wybiła! Dzisiaj zwyciężym albo polegniem. Nadstawmy piersi nasze wrogom, aby były dla nich Termopilami!”
Słowa przypisywane Piotrowi Wysockiemu, przytoczone przez Seweryna Goszczyńskiego, autora Nocy Belwederskiej.
Wieczór i noc z 28 na 29 listopada 1830 roku oraz pierwszy dzień powstania obfitowały w zdarzenia nieprzewidziane, w najwyższym stopniu dramatyczne, ale też chwilami wręcz tragikomiczne. Spiskowcy okazali się organizacyjnymi nieudacznikami, którym nie zabrakło jedynie odwagi i determinacji.
Już na wstępie zawiódł sygnał do jednoczesnego wystąpienia, co spowodowało niepokój i zamieszanie; browaru Weissa na Czerniakowie nie udało się podpalić o oznaczonej godzinie, ba, jego w ogóle nie dało się podpalić! Stało się tak z powodu zupełnie prozaicznego – zabrakło odpowiednich materiałów. Wysocki był przekonany, że podchorąży Wiktor Tylski, który miał wykonać owo zadanie, poradzi sobie z tym, wykorzystując zamiast prochu dość duży zapas słomy. Ale nawet gdyby ów zapas był o wiele większy, nie zdałoby się to na nic. Zbutwiały i mocno zawilgocony drewniany browar oparł się ogniowi, tak że wybuchł jedynie niewielki, słabo widoczny, a przede wszystkim krótkotrwały pożar, i to kilkadziesiąt minut przed umówioną wcześniej godziną. Wzbudził on co prawda zainteresowanie miejskich służb ogniowych – ówczesna Warszawa niemal w połowie składała się z drewnianej zabudowy i jej ludności ciągle towarzyszyła wielka obawa przed czerwonym kurem – ale nie zauważyli go dwaj najważniejsi spiskowcy: Urbański i Zaliwski. Słyszeli i widzieli, że w mieście coś się dzieje, ale nie dostrzegając sygnału, byli zupełnie zdezorientowani i wystraszeni. Mieli prawo pomyśleć, że doszło do dekonspiracji i już za chwilę rozpocznie się akcja pacyfikacyjna ze strony Konstantego. Urbański, sparaliżowany strachem, nie zdobył się na żadne działanie. Również Zaliwskiego sytuacja przerosła i nie potrafił jej opanować. Przybiegali do niego gońcy, krzyczano o zdradzie, rozgorączkowani podporucznicy prosili go o podjęcie stanowczych decyzji o rozpoczęciu powstania bądź jego odwołaniu, on zaś nie był w stanie zdobyć się na nic. Wacław Tokarz w Sprzysiężeniu Wysockiego i nocy listopadowej poddał jego zachowanie bezwzględnej krytyce: „Od Zaliwskiego zależało teraz wszystko. Tutaj nie było już wyboru. Cokolwiek stało się na południu, jakikolwiek los spotkał tam Wysockiego, na północy trzeba było zaczynać. Przecież o odwrocie z całej imprezy nie było już mowy. Tu, na północy, było rozstrzygnięcie, zwycięstwo. Ale Zaliwski był duszą małą. Nie miał ani myśli płodnej, ani serca rzutkiego. Zawahał się, postanowił czekać i zmarnował okazję zaskoczenia. Przegrał w tej chwili i całe swoje wodzostwo, i możność narzucenia narodowi woli powstańczego związku. Do niego, nie do Wysockiego, nie do Urbańskiego, historia musi zwrócić to ciężkie oskarżenie”. W ekstremalnie trudnym momencie Zaliwski zawiódł. Kilkadziesiąt miesięcy później miał podejmować rachityczne, zupełnie nieudane próby powstańcze, dzięki czemu zapamiętała go historia, ale moment, w którym mógł zapisać się na jej kartach w zupełnie inny sposób, zaprzepaścił.
Słabość jego oraz Urbańskiego w decydującej chwili siłą rzeczy wysunęła na plan pierwszy toczących się lawinowo wydarzeń Wysockiego. Jak trochę pompatycznie napisał jego biograf, Tadeusz Łepkowski: „Na kilkadziesiąt minut losy Polski spoczęły w rękach podporucznika Piotra Wysockiego”. Sprostał temu wyzwaniu na tyle, na ile mógł to zrobić człowiek jego pokroju – osobiście odważny, ale jednocześnie niezbyt pewny siebie, „o przeciętnych zdolnościach i przeciętnej inteligencji”, dość ostrożnie podejmujący decyzje, a jednocześnie zdeterminowany do działania. Wysocki nie załamał rąk nawet wtedy, gdy nieopodal Szkoły spotkał zdezorientowaną, w gruncie rzeczy mocno spanikowaną grupkę cywilów mających zaatakować Belweder. Miało być ich około pięćdziesięciu, zebrało się zaledwie kilkunastu pod komendą Nabielaka i Goszczyńskiego. Z ich udziałem rozbrojono paru rosyjskich szyldwachów, po czym zaopatrzony w karabiny rosyjskich junkrów niewielki oddziałek ruszył ku siedzibie wielkiego księcia. Wysocki wbiegł zaś na piętro do sali wykładowej i wygłosił płomienną mowę do zebranych tam podchorążych. Jej wersje, w zależności od źródeł, nieznacznie różnią się od siebie. Nawiązanie do miejsca chwały i śmierci Leonidasa oraz jego trzystu Spartan, jak u Goszczyńskiego, pojawia się niemal we wszystkich przekazach, ale być może bardziej zbliżona do prawdy jest wersja podana przez Juliusza Stanisława Harbuta w opracowaniu Noc listopadowa w świetle i cieniach procesu przed Najwyższym Sądem Kryminalnym. Wedle niej Wysocki wyrzucił z siebie słowa: „Panowie! Godzina zemsty wybiła, dziś albo zginąć, albo wrogów naszych zbić musiemy. Udajcie się na salę zbrojną po broń w największej cichości; ładunki znajdują się na sali jadalnej, kompanie wyborcze i inne działają z nami i czekają na nas. Dziś nie tylko u nas, ale i w innych krajach jest rewolucja”. Rozmijał się z prawdą; faktycznie byli osamotnieni i musieli liczyć tylko na siebie, ale w takich momentach prawda, której się nie chce usłyszeć, nie wzbudza raczej entuzjazmu.
Teraz wydarzenia nabrały tempa. Stu trzydziestu pięciu podchorążych (dwudziestu trzech przebywało na urlopach lub przepustkach), uzbrojonych i gotowych do walki, zgromadziło się przed budynkiem Szkoły. Jedynie trzydziestu pięciu bądź odmówiło wzięcia udziału w rewolcie, bądź później odłączyło się od oddziału Wysockiego, i to do nich, mimo że niektórzy zasilili potem powstańcze szeregi, miało przylgnąć hańbiące miano „duchów moskiewskich”. Wbrew głosom części podkomendnych Wysocki nie zdecydował się zmusić do udziału w rewolcie junkrów, wśród których przeważali Polacy. Pierwsze strzały oddano do rosyjskich kirasjerów, którzy mieli zluzować warty. Zaraz potem podchorążowie zaatakowali koszary rosyjskich ułanów. O zaskoczeniu nie mogło być już mowy, ale w szeregach tych ostatnich, mimo że posiadali zdecydowaną przewagę liczebną, doszło do wielkiego zamieszania. Pragnąc wykorzystać sytuację, Wysocki kontynuował walkę, ale nie mogąc przełamać oporu, zdecydował się wycofać ludzi i zaczekać na nadejście posiłków. W obawie przed okrążeniem nakazał odwrót ku pomnikowi Sobieskiego. Wierzył, że nie tylko Warszawa zerwie się do boju, ale uczynią to także regularne oddziały złożone z Polaków.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------