Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Powstanie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 grudnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,90

Powstanie - ebook

OPOWIEŚĆ O PRAGNIENIU WOLNOŚCI, ODWADZE I ZWYCIĘSTWIE.

Oryginalna w ujęciu tematu książka Jerzego Altera trzyma się mocno faktów i realiów, lecz jednocześnie po mistrzowsku splata je z fikcją literacką. Autor prezentuje Czytelnikom zrekonstruowaną przez siebie wielobarwną panoramę Wielkopolski czasów powstania, zaglądając za kulisy wielkiej historii. Dzieje tego zwycięstwa to nie tylko przyjazd Paderewskiego do Poznania i jego pamiętne przemówienie. Na to, co się wówczas wydarzyło, składają się losy wielu tysięcy mieszkańców tych ziem, ich osobiste, prywatne mikrohistorie. Bohaterowie tych opowieści są ludźmi z krwi i kości. Autorowi udała się rzecz w literaturze rzadka – usłyszeć ich głos, ich szept, ich… zamyślenie.

Polacy z Poznańskiego przegrywali powstania tak długo, aż najmądrzejsi z nich doszli do przekonania, że najpierw trzeba krok po kroku zbudować i zjednoczyć świadomą zbiorowość przygotowaną i zdolną do tego, by samorządnie działać i skutecznie przeciwstawić się przemocy zaborcy. Nie tylko pokonać go, ale i udźwignąć, na zawsze utrzymać ciężar odniesionego zwycięstwa.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8188-892-9
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WIELKA WOJNA

Szczę­ście wojenne – kto na nie wszystko posta­wił, ten wie, że na pstrym koniu zwy­kło jeź­dzić i tych, co pró­bują go dosiąść, łacno zrzuca i w mgnie­niu oka tra­tuje.

Impet wiel­kiej ofen­sywy prze­ciw Fran­cu­zom rychło opadł i w końcu ustał. Ali­ści nikt z wąsa­tych nie­miec­kich stra­te­gów jesz­cze wtedy nie przy­pusz­czał, że pla­no­wane wiel­kie pra­nie tak szybko zamieni się w wiel­kie lanie.

Któż poj­mie, kto zdoła wytłu­ma­czyć, co takiego się wyda­rzyło? Co się nagle stało, że nie­zwy­cię­żona nie­miecka machina wojenna, cały czas pod parą, z roz­pa­lo­nym do bia­ło­ści kotłem, nie­po­wstrzy­ma­nie prąca naprzód i roz­pę­dzona przez Luden­dorffa w wiel­kiej lip­co­wej ofen­sy­wie 1918, na moment przed osta­tecz­nym zwy­cię­stwem zatrzy­mała się? Z dnia na dzień rosły straty w ludziach. Wresz­cie nastą­pił odwrót. Bra­ko­wało amu­ni­cji, zaopa­trze­nia, żyw­no­ści, sprzętu. Prze­raź­liwe widmo klę­ski zaj­rzało Niem­com w oczy.

Dla­czego? Gene­rał pierw­szy dostrzegł roz­miary nad­cho­dzą­cej kata­strofy. Nie winił sie­bie ani swych dziel­nych żoł­nie­rzy giną­cych w boju, masa­kro­wa­nych w oko­pach, ostrze­li­wa­nych z aero­pla­nów i ucie­ka­ją­cych pod napo­rem tan­ków. Winni klę­ski byli oni, obcy. To zna­czy Żydzi, masoni, socja­li­ści i komu­ni­ści, a także paska­rze, spe­ku­lanci, pismacy, dekow­nicy, pacy­fi­ści i groźni jak zaraza agi­ta­to­rzy infe­ku­jący naród, knu­jący zdradę i roz­sa­dza­jący wiel­kie Niemcy od środka.

Luden­dorff nie­na­wi­dził ich wszyst­kich i obwi­niał o nik­czemną zdradę. Tym gor­szą i bar­dziej kary­godną, że poja­wiła się nagle, zni­kąd i znie­nacka, tuż przed osta­tecz­nym zwy­cię­stwem. Dotąd wyda­wało mu się, że cał­ko­wi­cie panuje nad sytu­acją, a tutaj… Wie­dział, co teraz czeka Niemcy i jego samego. Pojął, że od zachodu nad­ciąga i krok za kro­kiem zbliża się do Renu nie­uchronna klę­ska.

Od kiedy wielka ofen­sywa pod kryp­to­ni­mem „Michael” zała­mała się, grzę­znąc w lasach Arde­nów i tonąc w bło­tach Flan­drii, Szam­pa­nii i Pikar­dii, a straty ponie­sione na fron­tach stały się nie do odro­bie­nia, rozum pod­po­wia­dał mu, że nie da się poko­nać wroga i wojna jest osta­tecz­nie prze­grana. Zbio­rowy sen o pano­wa­niu nad Europą prze­mie­nił się w zło­wrogi kosz­mar.

7 sierp­nia na dzie­dzińcu Château de Bom­bon w regio­nie Île-de-France naczelny dowódca wojsk fran­cu­skich gene­rał Fer­di­nand Foch został mia­no­wany mar­szał­kiem Fran­cji. Nie minęły dwa­dzie­ścia cztery godziny i nad­szedł czarny czwar­tek w dzie­jach armii nie­miec­kiej. Ran­kiem nie­miec­kie pozy­cje zalała lawina poci­sków. Kiedy ucichł ostrzał arty­le­ryj­ski, ruszyła do ataku pie­chota i tanki. Zda­rzało się, iż zacie­kle nacie­ra­ją­cym woj­skom sprzy­mie­rzo­nych, Fran­cu­zom i ich sojusz­ni­kom, pod­da­wały się, rzu­ca­jąc broń bez walki, całe oddziały.

Nie pomo­gły trzy linie obrony. Luden­dorff utra­cił tam­tego dnia ponad trzy­sta tysięcy żoł­nie­rzy będą­cych jesz­cze wczo­raj pod jego roz­ka­zami. Strasz­liwa rzeź spo­wo­do­wała wielki odwrót. Głów­nemu kwa­ter­mi­strzowi cesar­stwa i jego szta­bow­com nie mie­ściło się w gło­wie, iż wojna z siłami koali­cji będzie się odtąd toczyła na tery­to­riach, które ni­gdy nie miały paść obcym łupem.

W fatal­nym poło­że­niu, w jakim zna­leźli się sami Niemcy i ich słab­nący z dnia na dzień sojusz­nicy, naj­lep­szym spo­so­bem na prze­cze­ka­nie były per­trak­ta­cje z rów­nie wycień­czo­nym wro­giem. Nale­żało zyskać bez­cenny czas, potrzebny na zebra­nie nowych sił. Nie­po­ko­nany dowódca wie­dział, że zawar­cie rozejmu z Pary­żem i Ententą to jedyny roz­sądny manewr: chwi­lowa tak­tyczna prze­grana opła­cona naj­mniej­szym kosz­tem. Cesarz nie chciał o tym sły­szeć i zdy­mi­sjo­no­wał Luden­dorffa.

Roz­go­ry­czony nie­do­szły feld­mar­sza­łek Rze­szy nie mógł się z tym pogo­dzić. Led­wie trzy lata wcze­śniej dwaj wodzo­wie, pogromcy pobi­tej armii rosyj­skiej, zostali uro­czy­ście powia­do­mieni przez radę mia­sta o tym, że od teraz mają w Posen wła­sne ulice. Hin­den­burg Strasse była ulicą z domem rodzin­nym, w któ­rym uro­dził się jego pro­mo­tor. A on sam, okryty sławą gene­rał Erich von Luden­dorff, docze­kał się led­wie kil­ka­set metrów dalej oka­za­łego wła­snego placu w tym mie­ście. I co z tego? Wszystko na nic. _Alles umsonst_.

Już nie ucho­dził wśród swo­ich współ­ziom­ków za uro­dzo­nego zwy­cięzcę. Jak przy­stało na pru­skiego jun­kra, był czło­wie­kiem śmier­tel­nie poważ­nym. Odsu­nięty od wła­dzy, zde­cy­do­wał się na despe­racki krok. Były naczelny dowódca, namasz­czony przez samego kaj­zera gene­ralny kwa­ter­mistrz, który wyro­kami sądów doraź­nych wysłał na drugi świat tylu dezer­te­rów, teraz w obli­czu klę­ski sam dopu­ścił się dezer­cji. Zrzu­cił gene­ral­ski mun­dur i po cywil­nemu uciekł wraz z rodziną do Szwe­cji. Mimo to, gdy po upadku cesar­stwa wró­cił do Nie­miec, wielu współ­ziom­ków na­dal widziało w nim nie­złom­nego teu­toń­skiego ryce­rza i opro­mie­nio­nego wojenną chwałą gene­rała zwy­cięzcę spod Tan­nen­bergu.

Utra­cił rodzinny mają­tek pod Swa­rzę­dzem i ni­gdy wię­cej nie poja­wił się w Poznań­skiem. Bez­silną repu­blikę weimar­ską uwa­żał za kary­ka­turę pań­stwa i cał­ko­wity upa­dek wiel­kiej Rze­szy. Jej poli­ty­ków w naj­lep­szym razie za bła­znów, w naj­gor­szym – za zdraj­ców. O klę­skę upo­ka­rza­ją­cego dla swej ojczy­zny trak­tatu wer­sal­skiego obwi­niał kogo popa­dło. Sam ni­gdy nie żar­to­wał i ani tro­chę nie znał się na żar­tach. A już zwłasz­cza nie zno­sił jakich­kol­wiek żar­tów z wiel­kich Nie­miec i Niem­ców. Może dla­tego zło­śliwa histo­ria zażar­to­wała w końcu z niego, ale nie było mu do śmie­chu.

PS. O nie­zwy­cię­żo­nym Luden­dorf­fie krą­żył w cza­sach klę­ski Nie­miec pie­kielny dow­cip. Oto Mosze Gol­dring wcho­dzi do ele­ganc­kiego maga­zynu w Mona­chium i moment póź­niej staje się świad­kiem roz­mowy mię­dzy wzbu­rzo­nym gene­ra­łem a wła­ści­cie­lem. – Kto jest winien temu, że Niemcy prze­grały wojnę? – pyta czer­wony na gębie, nabu­zo­wany zło­ścią gene­rał i natych­miast odpo­wiada: – Oczy­wi­ście, winni są Żydzi. – Usły­szaw­szy te słowa, Mosze pod­cho­dzi do sław­nego dowódcy, wita się z nim ser­decz­nie i powiada: – To zaszczyt pana poznać, panie Luden­dorff, nie mia­łem poję­cia, że pan jest Żydem!BRY­GA­DIER

Wybie­ra­jąc się w tę trudną misję, Harry Kes­sler dzia­łał z zasko­cze­nia. Zasko­cze­nie roz­mówcy było czę­ścią planu. Czło­wiek, z któ­rym zamie­rzał roz­ma­wiać, nic nie wie­dział i nie miał wie­dzieć o nagłej wizy­cie gościa.

Graf Harry Kes­sler¹ nie­chęt­nie wybrał się w podróż do Mag­de­burga. Była dżdży­sta jesień, ostatni dzień paź­dzier­nika, auto­mo­bil wlókł się i tłukł nie­mi­ło­sier­nie po wybo­istych dro­gach. Komu by się chciało jechać w taką pogodę. Służba nie drużba. Z całą pew­no­ścią nie była to wyma­rzona podróż dziel­nej Frau Ber­thy Benz w sło­neczny sierp­niowy pora­nek jed­no­bie­go­wym wehi­ku­łem, skon­stru­owa­nym przez jej męża Karla z Man­n­heim, do rodzin­nego domu matki w Phorz­heim². Rusza­jąc w podróż, która miała uczy­nić ją sławną na całe Niemcy, odważna Ber­tha nie zda­wała sobie sprawy z kon­se­kwen­cji swego czynu. Chciała tylko zapre­zen­to­wać publicz­nie epo­kowy wyna­la­zek mał­żonka, nic wię­cej. Tym­cza­sem wywo­łała rewo­lu­cję w umy­słach przy­god­nie napo­tka­nych ludzi. Kie­ro­wany przez czło­wieka samo­bieżny pojazd z wła­snym napę­dem, jadący w dowol­nym kie­runku nie po torach, sta­no­wił jawny wystę­pek prze­ciw panu­ją­cemu wów­czas w cesar­stwie kul­towi koń­skich kopyt. Nie spodo­bał się też Kościo­łowi, który potę­pił wehi­kuł i uznał go za dzieło sza­tana. Porzućmy jed­nak tę auto­mo­bi­lową dygre­sję, by zająć się dal­szym cią­giem mag­de­bur­skiej wyprawy grafa Harry’ego Kes­slera…

* * *

Czy misja dyplo­ma­tyczna i pro­po­zy­cja, z którą tego ponu­rego dnia jechał do pew­nego pol­skiego woj­sko­wego, z powodu odmowy przy­sięgi na wier­ność od kil­ku­na­stu mie­sięcy prze­trzy­my­wa­nego wraz z sze­fem jego sztabu w twier­dzy mag­de­bur­skiej, miała jakie­kol­wiek szanse powo­dze­nia? Zapewne tak. Ist­niały na to widoki. Kes­sler cho­wał w zana­drzu coś, o czym, w jego prze­ko­na­niu, nie wie­dział jesz­cze wtedy inter­no­wany. Jechał do pol­skiego mini­stra spraw woj­sko­wych.

Bry­ga­dier Pił­sud­ski, bo o niego cho­dziło, był nie­ła­twym roz­mówcą. Ponad wszelką wąt­pli­wość wia­domo było z góry, że nie pod­pi­sze żad­nej dekla­ra­cji lojal­no­ści. Na co więc w Ber­li­nie liczono i dla­czego wła­śnie hra­bia Kes­sler został wyzna­czony do per­trak­ta­cji przez swo­ich moco­daw­ców? Wybrano wła­śnie jego, ponie­waż znał oso­bi­ście aresz­tanta, co poten­cjal­nie uła­twiało roz­mowę. Spo­tkali się z sobą nie­mal dokład­nie trzy lata wcze­śniej na fron­cie wschod­nim. Harry Kes­sler tra­fił tam jako ofi­cer łącz­ni­kowy grupy inspek­cyj­nej Reich­swehry³. To wtedy bli­żej się poznali.

Józef Pił­sud­ski wraz z ofi­ce­rami i żoł­nie­rzami swo­jego ochot­ni­czego legionu dziel­nie wal­czył w krwa­wych bojach prze­ciw Rosja­nom. Do spo­tka­nia doszło na Woły­niu, we fron­to­wej zie­miance pod Koszysz­czami. Bry­ga­dier powi­tał przy­by­sza w sza­rym weł­nia­nym swe­trze robio­nym na dru­tach. Komen­dant legio­ni­stów wywarł na nie­miec­kim gościu duże wra­że­nie. Obaj z miej­sca przy­pa­dli sobie do gustu. Zadzierz­gnięte zostały więzy ofi­cer­skiej przy­jaźni. Hra­bia był pod wra­że­niem jego sil­nej oso­bo­wo­ści. W dzien­niku zano­to­wał, iż pol­ski dowódca cha­rak­te­rem i wyglą­dem przy­po­mina mu kogoś w rodzaju Fio­dora Dosto­jew­skiego bądź Fry­de­ryka Nie­tz­schego. Z kolei do Pił­sud­skiego znacz­nie póź­niej dotarła wia­do­mość o prze­pięk­nej matce grafa Kes­slera wraz z sen­sa­cyjną plotką, że miałby on ponoć być natu­ral­nym synem cesa­rza Wil­helma I.

Tamto wcze­śniej­sze spo­tka­nie na Woły­niu mogło wyni­kać ze zbiegu wojen­nych oko­licz­no­ści. Tym razem w grę nie wcho­dził już fron­towy przy­pa­dek. Jesienna misja dyplo­ma­tyczna w Mag­de­burgu reali­zo­wała ści­śle okre­ślony cel. Miała też pre­cy­zyj­nie obmy­ślany przez naczelne dowódz­two i od nie­dawna dzia­ła­jący rząd nie­miecki sce­na­riusz oparty na zasko­cze­niu inter­no­wa­nego „gospo­da­rza”. Z jed­nym wsze­lako zastrze­że­niem. Otóż nie­mieckie Mini­ster­stwo Spraw Zagra­nicz­nych i jego ary­sto­kra­tyczny wysłan­nik przy­jęli za pew­nik cał­ko­witą nie­wie­dzę uwię­zio­nego w twier­dzy bry­ga­diera.

Mylili się jed­nak bar­dzo w tym wzglę­dzie. Bry­ga­dier Pił­sud­ski był wytraw­nym gra­czem, od dawna nader spraw­nie poru­sza­ją­cym się na poli­tycz­nej sza­chow­nicy. Choć nie znał zamy­słu swego gościa, mógł się go domy­ślać, w tam­tym momen­cie bowiem – dzięki życz­li­wo­ści peł­nią­cego służbę pod­ofi­cera, który przy­niósł mu do celi gazetę „Die Woche”, a w niej wia­do­mość o nowo utwo­rzo­nym w War­sza­wie rzą­dzie Józefa Świe­żyń­skiego – był już jak na izo­lo­wa­nego w inter­no­wa­niu więź­nia cał­kiem nie­źle poin­for­mo­wany o aktu­al­nym roz­woju wyda­rzeń w kraju. Tra­fił frant na franta…

* * *

– Jeśli wolno spy­tać, panie hra­bio, skąd u pana tyle nie­kła­ma­nej szcze­rej sym­pa­tii dla moich roda­ków, którą wyczu­wam? Względy dyplo­ma­tyczne, inte­res wła­snego pań­stwa, czy co innego?

– Sam nie wiem, ale ma pan rację. Coś jest na rze­czy. Ja, Nie­miec z krwi i kości, choć tylko po ojcu, powi­nie­nem was nie­na­wi­dzić, a nic do was oso­bi­ście nie mam. Mógł­bym nawet powie­dzieć, że lubię Pola­ków. Wię­cej, mię­dzy nami mówiąc, chciał­bym, żeby mieli wła­sne pań­stwo. Skąd się to bie­rze? Doprawdy nie wiem. Ale zdra­dzę panu pewną rodzinną tajem­nicę. Nie jestem pierw­szy, który sym­pa­ty­zuje z pol­sko­ścią. Mój daleki krewny, który ongiś osiadł w pro­win­cji poznań­skiej, noszący także nazwi­sko Kes­sler, był przed laty leka­rzem polo­wym w któ­rymś waszym powsta­niu, bodaj przed pół wie­kiem. Więc nie ja pierw­szy…

– Cie­kawe. My, Polacy, mamy z wami, Niem­cami, cał­kiem inne bole­sne doświad­cze­nia. Daw­niej z zako­nem krzy­żac­kim i Ulri­chem von Jun­gin­gen, potem z elek­to­rem bran­den­bur­skim, no i rzecz jasna z carycą Kata­rzyną. Ta pod­stępna gra­barka Rzecz­po­spo­li­tej była u nas powszech­nie znie­na­wi­dzona jako nie­miec­kiej krwi prze­śla­dow­czyni Pol­ski panu­jąca na rosyj­skim tro­nie. Nie tylko ona, ale i ci, co po niej w Rosji rzą­dzili – jej śmier­tel­nie dla nas groźni następcy. Zakon krzy­żacki, Niemka caryca i caro­wie Niemcy, panie hra­bio. Czyli bar­dzo źle w oczach Polaka. A tutaj, pro­szę… pań­ski krewny i ponie­kąd przo­dek czuł się Pola­kiem?

– Zawsze mnie to zasta­na­wiało, jak szybko i natu­ral­nie ger­mań­ska krew od wie­ków wsiąka i asy­mi­luje się w poczy­ty­wa­nym za coś gor­szego pol­skim krwio­biegu. Wszystko jedno z jakiego regionu Rze­szy do niego prze­nik­nie. Nie znam i nie pomnę wszyst­kich, ale pamię­tam: Unru­gów, Mit­tel­sta­ed­tów, Kalk­ste­inów, Mor­sti­nów, Saasów, Herb­stów, Eber­hard­tów, Wer­ne­rów, Schil­le­rów, Fische­rów. Był też zdaje się Fug­ger, Pla­ter, von Osten, Engel, Giese i Weys­sen­hoff. Jakoś w drugą stronę, myślę o pań­skich roda­kach w Posen, Bochum, Kas­sel i Gel­sen­kir­chen, tak łatwo to nie idzie. Albo w ogóle się nie zda­rza.

– Zda­rza się, zda­rza. Na ger­ma­ni­za­cję Pola­ków rząd pru­ski ni­gdy nie żało­wał pie­nię­dzy. Czy­ta­łem coś o tych astro­no­micz­nych kwo­tach. Choć nie wiem, czy bywały dobrze wydane. Zwłasz­cza w przy­padku szkół i nauczy­cieli. Sły­sza­łem też, że nie­któ­rzy naj­bar­dziej oporni tra­fiali w głąb Rze­szy za karę, wysy­łani do odle­głych lan­dów przez waszego mini­stra oświaty, aby się edu­ko­wać po nie­miecku, skoro chcieli u sie­bie uczyć mło­dzież reli­gii po pol­sku. To błąd. Nie­trudno było prze­wi­dzieć, że takie zniem­cza­nie kijem i rózgą Pola­ków żyją­cych w pań­stwie pru­skim nie ma żad­nych szans powo­dze­nia. Dzi­siaj, kiedy tak bar­dzo zależy wam na utrzy­ma­niu spo­koju, tamta zła poli­tyka wobec moich roda­ków może się zemścić.

– Wycią­gnę­li­śmy wła­ściwe wnio­ski. Przy­je­cha­łem dzi­siaj z czym innym. Mam pro­po­zy­cję. Chcie­li­by­śmy moż­li­wie naj­szyb­ciej uwol­nić pana i prze­rzu­cić do War­szawy, aby mógł pan objąć funk­cję mini­stra spraw woj­sko­wych w waszym rzą­dzie. Pisał do nas w tej spra­wie do naszego kanc­le­rza wasz pre­mier Józef Świe­żyń­ski.

Bry­ga­dier udał Greka.

– Nic o tym nie wiem. Mia­no­wano mnie bez mojej zgody i nie powia­do­miono?

– Sprawy toczą się bły­ska­wicz­nie. Czy mie­siąc temu kto­kol­wiek sądził, że w Niem­czech zapa­nuje podobny chaos?

– To prawda.

– Chcemy temu zapo­biec tam wszę­dzie, gdzie teraz sta­cjo­nu­jemy. W War­sza­wie, w Pru­sach Wschod­nich, na Pomo­rzu, na Gór­nym Ślą­sku, w Wiel­ko­pol­sce.

– Powie­dział pan: sta­cjo­nu­jemy?

– Wła­śnie. Mam na myśli armię.

– Wia­domo mi o maso­wej nie­sub­or­dy­na­cji, dezer­cjach, o odmo­wach wyko­ny­wa­nia roz­ka­zów, o bun­tach. Nie tylko w Ham­burgu, Lubece i Cuxha­ven. Na wscho­dzie w Rosji, w Pru­sach Wschod­nich i w całym gene­ral­nym guber­na­tor­stwie w armii też kipi. Naczelne dowódz­two stra­ciło kon­trolę nad jed­nost­kami. Żoł­nie­rze chcą wra­cać do domów…

– W tym rzecz. Ktoś musi sobie z tym pora­dzić, bo powsta­nie pań­stwa pol­skiego uwa­żam za oczy­wi­ste i prze­są­dzone. Pyta­nie, w jakich gra­ni­cach?

– W natu­ral­nych. Pro­ble­mem i to wiel­kim jest wschód. Rosja. Zaraza bol­sze­wicka zagraża i nam, i Niem­com. Trzeba ją za wszelką cenę powstrzy­mać, zanim się roz­leje. A to można zro­bić tylko w jeden spo­sób: wyprze­dza­jącą ofen­sywą mili­tarną. Powta­rzam, mamy w tym wspólny inte­res, bo zagro­że­nie jest wspólne. Żadna z naszych gra­nic nie jest jesz­cze usta­lona. Trzeba będzie je nie tylko wywal­czyć, ale i obro­nić.

– Nasz rząd pod­jął decy­zję wyco­fa­nia armii na wscho­dzie. Zosta­jemy w Pru­sach Wschod­nich, reszta ma wró­cić do Rze­szy. Ta reszta to ponad pół miliona żoł­nie­rzy, wielka ope­ra­cja i duże ryzyko. W naszych sze­re­gach nie bra­kuje agen­tów bol­sze­wic­kich. Wie pan, sol­da­ten­raty, lin­cze doko­ny­wane przez byłych pod­wład­nych na znie­na­wi­dzo­nych dowód­cach, bunty, samo­wola, dezer­cje. Jeśli wszystko prze­bie­gnie pomyśl­nie, pań­skie uwol­nie­nie powinno nastą­pić nie­ba­wem. Jak się pan domy­śla, decy­zja nie ode mnie zależy. Przy­wio­złem z sobą z Ber­lina od kanc­le­rza Nie­miec pewien doku­ment, jed­nak nie sądzę, żeby był pan nim zain­te­re­so­wany.

* * *

Poufne roz­mowy, do któ­rych doszło w Mag­de­burgu, przy­nio­sły ocze­ki­wany przez obie strony sku­tek w postaci uwol­nie­nia bry­ga­diera oraz Sosn­kow­skiego z inter­no­wa­nia. Do Ber­lina zawiózł zwol­nio­nych pol­skich ofi­ce­rów major Peter von Gülpen. Tam ocze­ki­wał graf Kes­sler. Na jedną noc zamiesz­kali w hotelu Con­ti­nen­tal. Naza­jutrz, ran­kiem 8 listo­pada, Harry Kes­sler podej­mo­wał obu Pola­ków przed długą podróżą obfi­tym, jak to w Niem­czech, poże­gnal­nym śnia­da­niem w wytwor­nej restau­ra­cji Hil­lera przy Unter den Lin­den.

Nie minęły nawet dwa tygo­dnie od wizyty, którą hra­bia zło­żył jesie­nią Pił­sud­skiemu w drew­nia­nym domo­stwie na tere­nie twier­dzy mag­de­bur­skiej, a pociąg spe­cjalny z jed­nym tylko wago­nem pod eskortą von Gülpena wyru­szył z Ber­lina okrężną trasą, kie­ru­jąc się na pół­nocny wschód przez Pomo­rze. Legenda głosi, że pociąg z Pił­sud­skim pro­wa­dził maszy­ni­sta z Leip­zig Antoni Bąk, rodem z Koby­la­góry koło Ostrze­szowa, bli­ski kuzyn poety Woj­cie­cha Bąka. Decy­zją eks­pe­diu­ją­cych, wolno przy­pusz­czać celowo, omi­jała ona z daleka Poznań­skie. Dwa dni póź­niej komen­dant zna­lazł się w War­sza­wie, przej­mu­jąc ster nie­pod­le­głego pań­stwa.

Jak sobie tę wyma­rzoną Pol­skę wyobra­żał? Bez ziem pod pru­skim zabo­rem, czy z nimi? Prze­wi­dy­wał taką moż­li­wość, czy nie?

Jest kwe­stią otwartą i po tylu latach na­dal wielce dys­ku­syjną, czy w tam­tych dniach Józef Pił­sud­ski wie­rzył czy cał­kiem nie wie­rzył w moż­li­wość powrotu Gór­nego Ślą­ska, Pozna­nia z Wiel­ko­pol­ską i Gdań­ska z Pomo­rzem do rodzą­cej się na nowo Pol­ski. Nie ulega jed­nak wąt­pli­wo­ści, że powsta­niem w Wiel­ko­pol­sce naczel­nik pań­stwa zain­te­re­so­wał się nie w try­bie udzie­le­nia mu wszel­kiej i natych­mia­sto­wej pomocy, lecz dopiero po dłuż­szym cza­sie.

Rze­czą bez­sporną nato­miast pozo­staje, że dla samego powsta­nia w Poznań­skiem jako przy­wódca i zwierzch­nik sił zbroj­nych uczy­nił real­nie nie­wiele; bra­ko­wało z jego strony otwar­tego popar­cia i idą­cych w ślad za nim kon­kret­nych decy­zji i dzia­łań. Dla­czego? Czy coś go przed tym wstrzy­my­wało? Moż­liwe.

W War­sza­wie, gdy tylko się w niej zja­wił i prze­jął wła­dzę cywilną oraz dowo­dze­nie woj­skiem, od dawna wie­dziano prze­cież o przy­go­to­wa­niach do akcji zbroj­nej w zabo­rze pru­skim. A jed­nak – co też, jakby na to nie patrzeć, ma swoją wymowę – w pierw­szych tygo­dniach powsta­niem wiel­ko­pol­skim dowo­dził nie gene­rał, lecz major⁴.

* * *

Doświad­czony ofi­cer armii nie­miec­kiej, Sta­ni­sław Taczak, Wiel­ko­po­la­nin rodem z Miesz­kowa, po cywil­nemu jechał z War­szawy do zre­wol­to­wa­nego Ber­lina, gdzie miesz­kała jego żona z dwoj­giem dzieci. Upew­niw­szy się, że nic im nie grozi, w dro­dze powrot­nej zatrzy­mał się na krótko w Pozna­niu, w sobotę wie­czo­rem 28 grud­nia, gdy powsta­nie już trwało. Przy­pa­dek? Zbieg oko­licz­no­ści?

W tam­tym cza­sie Taczak był ofi­ce­rem sztabu gene­ral­nego w War­sza­wie. Czy tę mar­szrutę wyzna­czył mu Pił­sud­ski? Naczelna Rada Ludowa i jej Komi­sa­riat bar­dzo potrze­bo­wały ofi­cera, który będzie dowo­dził oddzia­łami powstań­czymi. Można sobie wyobra­zić zasko­cze­nie kapi­tana, który usły­szał nie­ocze­ki­waną pro­po­zy­cję obję­cia przy­wódz­twa roz­po­czę­tego powsta­nia.

Po uzy­ska­niu apro­baty ze strony Naczel­nika Pań­stwa, pro­mo­wany przez Woj­cie­cha Kor­fan­tego w imie­niu Naczel­nej Rady Ludo­wej na sto­pień majora, Taczak przy­jął zaszczytną pro­po­zy­cję Komi­sa­riatu Rady i objął dowódz­two mili­tarne. Po opa­no­wa­niu bie­żą­cej sytu­acji w mie­ście i na pro­win­cji zajął się tym, co naj­pil­niej­sze: koor­dy­no­wa­niem dzia­łań zbroj­nych i pla­no­wa­niem na tere­nach Wiel­ko­pol­ski ope­ra­cji woj­sko­wych prze­ciw Niem­com. Dowódcą powsta­nia pozo­sta­wał do momentu przy­by­cia gene­rała Dowbor-Muśnic­kiego.

* * *

Nasuwa się pyta­nie, czy znak zapy­ta­nia wokół tego, jak i czym skoń­czy się powstań­czy zryw Wiel­ko­po­lan, był w końcu grud­nia 1918 aż tak wielki. Wygląda na to, że Józef Pił­sud­ski, doświad­czony dowódca i stra­teg, dosko­nale zda­wał sobie sprawę ze zni­ko­mo­ści sił i środ­ków, jakimi dys­po­no­wali na samym początku powstańcy. A także z tego, jak wielką potęgę mili­tarną mimo roz­przę­że­nia w swych sze­re­gach przed­sta­wia na­dal armia nie­miecka poko­nana nie­dawno, lecz nie doszczęt­nie roz­bita, przez armie sprzy­mie­rzo­nych na fron­tach Wiel­kiej Wojny. Niemcy na­dal zagra­żały dąże­niom do wol­no­ści byłej pro­win­cji poznań­skiej. Tym bar­dziej jed­nak pil­nie wes­przeć i pomóc nale­żało, czyż nie?

Poznań­czycy i Wiel­ko­po­la­nie komen­to­wali ten brak oso­bi­stego, ofi­cjal­nie ogło­szo­nego popar­cia dla powsta­nia wiel­ko­pol­skiego cał­kiem jed­no­znacz­nie, upa­tru­jąc w nim widomy dowód taj­nego poro­zu­mie­nia zawar­tego przez Pił­sud­skiego z Niem­cami. Czy rze­czy­wi­ście taka była cena za uwol­nie­nie inter­no­wa­nego? Czy w zamian za wypusz­cze­nie więź­nia z Mag­de­burga doszło do sekret­nej ugody w kwe­stii zacho­wa­nia _sta­tus quo_ w Wiel­ko­pol­sce, na Ślą­sku i na Pomo­rzu?

W tam­tym momen­cie roz­woju wyda­rzeń Pił­sud­ski raczej przy­pusz­czał, niż zakła­dał, że tereny zaboru pru­skiego zamiesz­kane przez lud­ność pol­ską mogą zostać przy­znane Pol­sce w dro­dze poko­jo­wej na mocy posta­no­wień trak­tatu. A wów­czas zbrojne powsta­nie prze­ciw Niem­com nie byłoby potrzebne. Mylił się, i to zasad­ni­czo.

Rację miał kto inny, Wła­dy­sław Zamoy­ski, który twier­dził: tyle będzie Pol­ski, ile ziemi w pol­skich rękach. I rze­czy­wi­ście, na koniec oka­zało się, że dosta­li­śmy tyle, ile zdo­ła­li­śmy wywal­czyć. W pełni zasłu­żone zwy­cię­stwo odniósł wiel­ko­pol­ski realizm i prag­ma­tyzm. To wiemy dzi­siaj. Ale wów­czas, czyli w listo­pa­dzie czy grud­niu 1918, sytu­acja mają­cej wkrótce odzy­skać nie­pod­le­głość Pol­ski sta­no­wiła jeden wielki znak zapy­ta­nia, spo­czy­wa­jąc w ręku zwy­cię­skich mocarstw.

Nie wszy­scy w Poznań­skiem byli złego zda­nia o Pił­sud­skim. Ow­szem, budził skrajne emo­cje. Ale oprócz opo­nen­tów nie brak było takich, któ­rzy uzna­wali jego zasługi, sza­no­wali go jako głowę pań­stwa i wiel­kiego wizjo­nera nie­pod­le­głej Pol­ski, dostrze­ga­jąc geniusz i nie­złomną wolę. Naczel­nik Pań­stwa miał tutaj nie tylko licz­nych prze­ciw­ni­ków, rów­nież zwo­len­ni­ków. Prawda, że w trak­cie powsta­nia bar­dzo się Wiel­ko­po­la­nom nara­ził bra­kiem jasnego sta­no­wi­ska, któ­rego wtedy nie zajął, co poczy­tano mu za zdradę Magna Polo­nia. Póź­niej jed­nak wielu się do niego prze­ko­nało.

Jedno w związku z gru­dnio­wym wybu­chem powsta­nia wydaje się pewne. To mia­no­wi­cie, iż prio­ry­tet poli­tyczny i mili­tarny War­szawy sta­no­wiła w tam­tym okre­sie nie zachod­nia, lecz wschod­nia gra­nica przy­szłego pań­stwa. Przede wszyst­kim ją nale­żało zbroj­nie wywal­czyć i na niej kon­cen­tro­wały się wów­czas zain­te­re­so­wa­nia i plany wodza, sztabu gene­ral­nego, jak rów­nież wszel­kie podej­mo­wane ope­ra­cje oraz dzia­ła­nia wojenne.

W tej sytu­acji z Wiel­ko­po­la­nami w 1918 nie było Pił­sud­skiemu po dro­dze. Wobec powsta­nia zacho­wy­wał się on z wyczu­walną rezerwą i miesz­kańcy tych ziem przez dłu­gie lata pamię­tali mu trak­to­wa­nie ich po maco­szemu. Ta maco­sza obcość War­szawy mocno wów­czas osa­mot­nione Poznań­skie zabo­lała. Nie tego ocze­ki­wano. Tak bole­śnie pomi­jać roda­ków znad Warty się nie godzi. Czy my nie­warci miej­sca przy głów­nym ołta­rzu ojczy­zny i tylko boczne ołta­rze w mroku ojczy­stej świą­tyni dla nas prze­zna­czone?

Przy­szła koza do woza rychlej, niż mógł kto sądzić. Policzmy tylko. Od gru­dnio­wego wybu­chu powsta­nia w Pozna­niu minie bar­dzo nie­wiele czasu, wszyst­kiego led­wie pół­tora roku, i to zagro­żona przez bol­sze­wicką nawałę War­szawa będzie potrze­bo­wała nagłej pomocy, mili­tar­nego wspar­cia i wiel­kiego poświę­ce­nia ze strony Wiel­ko­po­lan i ich walecz­nej Armii Wiel­ko­pol­skiej.

1.

Harry Cle­mens Ulrich graf von Kes­sler (1868–1937), uro­dzony w Paryżu nie­miecki dyplo­mata i poli­tyk, mece­nas sztuki, syn Adolfa Wil­helma Kes­slera, ban­kiera z Ham­burga i pięk­nej córki irlandz­kiego baro­neta Alice Har­riet Bloss-Lynch. Na prze­ło­mie paź­dzier­nika i listo­pada 1918 odpo­wia­dał on za misję uwol­nie­nia Józefa Pił­sud­skiego z wie­lo­mie­sięcz­nego inter­no­wa­nia w twier­dzy w Mag­de­burgu; pierw­szy dyplo­mata akre­dy­to­wany w sto­licy odro­dzo­nej Pol­ski, 21 listo­pada 1918.

2.

Ber­tha Benz (1849–1944), pio­nierka auto­mo­bi­li­zmu, żona inży­niera mecha­nika z Karls­ruhe i słyn­nego kon­struk­tora Karla Benza (1844–1929). 5 sierp­nia 1888 bez wie­dzy męża jako kie­rowca wyru­szyła z domu z dwoma synami samo­bież­nym trzy­ko­ło­wym wehi­ku­łem jego kon­struk­cji w pio­nier­ską podróż z Man­n­heim do matki miesz­ka­ją­cej w odle­głym o ponad sto kilo­me­trów Pforz­heim, wywo­łu­jąc po dro­dze sen­sa­cję. Obda­rzona zmy­słem han­dlo­wym Ber­tha przez całe życie róż­nymi spo­so­bami wspie­rała kon­struk­tor­ską pasję Karla Benza. Przy­pi­suje się jej mię­dzy innymi wyna­le­zie­nie pro­to­typu klocka hamul­co­wego. Potra­fiła też doko­ny­wać w pojeź­dzie drob­nych napraw. Auto­mo­bi­lowa legenda głosi, iż na tra­sie prze­tkała szpilką do wło­sów rurkę dopro­wa­dza­jącą paliwo do gaź­nika. Nota­bene wypro­du­ko­wany w roku 1912 w fabryce Benza typ samo­chodu nosił ozna­ko­wa­nie Mer­ce­des 10/20 HP Posen.

3.

Józef Pił­sud­ski i Harry Kes­sler poznali się pod­czas kam­pa­nii wołyń­skiej 29 paź­dzier­nika 1915. Kes­sler, będący ofi­ce­rem łącz­ni­ko­wym armii nie­miec­kiej z ramie­nia cesa­rza Wil­helma II, prze­pro­wa­dzał inspek­cję oddzia­łów austriac­kiego sojusz­nika we wspól­nej walce z Rosją.

4.

Pierw­szym głów­no­do­wo­dzą­cym powsta­nia wiel­ko­pol­skiego był eks­ka­pi­tan pie­choty Armii Cesar­stwa Nie­miec­kiego inż. Sta­ni­sław Taczak (1874–1960). Obok niego warto przy­wo­łać w tym miej­scu nie­mal zapo­mnianą dzi­siaj, rza­dziej przy­wo­ły­waną w pod­ręcz­ni­kach histo­rii postać innego dowódcy, boha­tera powsta­nia wiel­ko­pol­skiego i II powsta­nia ślą­skiego kapi­tana Mie­czy­sława Palu­cha (1888–1942). Zaprzy­się­że­nie żoł­nie­rzy powstań­czej Armii Wiel­ko­pol­skiej pod dowódz­twem gen. Józefa Dowbor-Muśnic­kiego odbyło się równo mie­siąc od przy­jazdu Pade­rew­skiego na daw­nym placu Wil­helma w Pozna­niu i wybu­chu powsta­nia, 26 stycz­nia 1919.PRZY­BY­SZEW­SKI WYKŁADA FREUDA

Ten czło­wiek był jed­nym cho­dzą­cym skan­da­lem. Gdzie­kol­wiek się poja­wiał, natych­miast było o nim gło­śno, bar­dzo gło­śno…

Czy był genialny? Róż­nie o tym mówią. Bez wąt­pie­nia mocno się wyróż­niał. Gdyby szedł ulicą, dajmy na to, z Enri­kiem Caruso, bez wąt­pie­nia przy­cią­gnąłby wię­cej spoj­rzeń niż sławny tenor.

Taki już był. Aby zostać zauwa­żo­nym, nie potrze­bo­wał żół­tego płasz­cza, cho­ciaż wła­śnie to eks­cen­tryczne okry­cie uszyte na miarę z naj­lep­szego sukna spra­wił sobie u krawca.

Sku­piał na sobie uwagę i przy­cią­gał spoj­rze­nia. Zwłasz­cza kobiet, które z jakie­goś sobie zna­nego albo i niezna­nego powodu tra­ciły głowę, prze­pa­dały i sza­lały za nim. Były wśród nich nawet takie, zako­chane bez pamięci w genial­nym Sta­chu, co uczyły się pol­skiego, żeby zjed­nać go sobie i czy­tać w ory­gi­nale. Lubił nie­wia­sty, umiał je w sobie roz­ko­chać. Każ­dej potra­fił dać do zro­zu­mie­nia, że jest wyjąt­kowa – jedyna w swoim rodzaju.

Sala towa­rzy­stwa powoli się napeł­niała. Ludzie chcieli posłu­chać, co ma do powie­dze­nia ten bywały w sfe­rach ber­liń­skich i skan­dy­naw­skich genialny Polak, zna­jący oso­bi­ście Ibsena¹, Hans­sona², Strind­berga³, Ham­suna⁴, Vige­landa⁵ i Mun­cha⁶ geniusz rodzi­mego chowu, dia­blo zdolne dziecko wiej­skich nauczy­cieli z kujaw­skiego Łojewa koło Ino­wro­cła­wia. Nie­zbyt daleko od mów­nicy, w trze­cim rzę­dzie na wprost zasia­dły sze­lesz­cząc suk­niami dwie oka­załe miej­scowe damy w suto ozdo­bio­nych kwie­ci­stych kape­lu­szach z obszer­nym ron­dem.

– Będę dziś mówił o teo­rii Freuda – zaczął sławny pre­le­gent. – O jego poglą­dach na płeć i na wolę życia. Według niego życiem rzą­dzą dwie potężne siły – miłość i śmierć, Eros i Tha­na­tos. Waż­niej­szy z nich jest Eros, bo kumu­luje i sku­pia w sobie wszystko, co daje i zapew­nia czło­wie­kowi prze­trwa­nie. Ta moc pło­dze­nia i dawa­nia życia zwie się u niego libido, u mnie chuć.

– Mogła­byś?

– Co?

– No, czy mogła­byś z nim?

– Wyklu­czone.

– Dla­czego?

– Spójrz, prze­cież to cher­lak, lebioda. Mocny w gębie.

– Co ty? Wysoki, to kawał chłopa, mnie się wydaje cał­kiem przy­stojny…

– Przy­stojny jest, nie powiem. Sły­sza­łam, że baby za nim wariują. Któ­raś podobno nawet popeł­niła dla niego samo­bój­stwo. Ale jak dla mnie, ramiączko, za chudy w oczach. Wierz mi, znam się na tym, to her­bat­nik, zamok­nięty her­bat­nik.

– No tak, ty wolisz ofi­ce­rów.

– Jasne, że wolę ofi­ce­rów. Zwłasz­cza arty­le­rii kon­nej. Przy­naj­mniej wiem, czego chcą i czego się można po nich spo­dzie­wać. Wyta­czają przed sie­bie hau­bicę, czy jak tam oni to po swo­jemu nazy­wają, i ognia!

Z tyl­nego rzędu roz­le­gło się syk­nię­cie.

– Czy panie nie mogłyby się sku­pić na wykła­dzie?

– Wła­śnie się sku­piamy.

Uczest­niczki wykładu wcale się nie prze­jęły pomru­kiem docho­dzą­cym z tyłu.

– Widzę, że nie wło­ży­łaś gor­setu.

– Co ty, od dawna go nie noszę. Nie ma jak dobrze uszyta suk­nia. Żad­nych sznu­ró­wek, fisz­bi­nów, krę­po­wa­nia w talii. Wystar­czy mi bie­li­zna. Lubię swo­bod­nie oddy­chać.

– Miłość, panie i pano­wie, nie ist­nieje bez wol­no­ści – kon­ty­nu­ował mówca. – Jeśli ma być praw­dziwa, musi być wolna. Wolna miłość spra­wia, że czło­wiek może dzięki niej odna­leźć i poznać samego sie­bie. To nie zna­czy, że męż­czyźni i kobiety prze­ży­wają kocha­nie jed­na­kowo. Kobiety mają peł­niej­szy dostęp do świata zmy­słów niż męż­czyźni. My tylko pło­dzimy, zapład­niamy, jeste­śmy jak te trut­nie. Chwilę po sta­jemy się zbędni, niczym tru­teń. One czer­pią z tego aktu wła­sne wypeł­nie­nie we wnę­trzu, roz­kosz, pęcz­nie­nie i ból.

W sali dał o sobie znać pomruk nie­za­do­wo­le­nia.

– Panie, miar­kuj się pan, łaskawco. Są z nami nie­wia­sty.

– I bar­dzo dobrze, że są – odparł spo­dzie­wany atak na sie­bie mówca. – Pan chciał­byś, żeby ich tu nie było. A one wie­dzą o kocha­niu i cier­pie­niach w miło­ści sto­kroć wię­cej niż my. Niech pan spyta dok­tora Freuda. Więk­szość pod­opiecz­nych leczo­nych jego metodą to kobiety. To by­naj­mniej nie przy­pa­dek. Kobiety doj­rzałe i cał­kiem młode, w róż­nym wieku, które są jego pacjent­kami, Freud uważa je za dużo bar­dziej skom­pli­ko­wane i cie­kaw­sze od męż­czyzn. Ina­czej niż Otto Weinin­ger⁷. Tam­ten powią­zał płeć z cha­rak­te­rem, ale doszu­ku­jąc się róż­nic, męż­czy­znom przy­pi­sał same cechy dodat­nie, a kobiety uznał za istoty pod każ­dym wzglę­dem gor­sze. Uwa­żam to za nie­spra­wie­dli­wość i gruby błąd. Męż­czyźni też cier­pią i cho­rują umy­słowo, ale ina­czej. Mają wię­cej moż­li­wo­ści odre­ago­wa­nia i kom­pen­saty. Krzyw­dzą każdą napo­tkaną, bo kie­dyś sami byli krzyw­dzeni. Freud twier­dzi, że cho­dzą do domu publicz­nego, żeby zemścić się na swo­ich mat­kach. Pod­czas gdy kobieta przez całe życie jak mała córeczka szuka ide­al­nego wcie­le­nia swego ojca w róż­nych męż­czy­znach.

Czyż to nie per­wer­syjne? Syn zazdro­sny o uczu­cie matki do ojca, córka zako­chana we wła­snym ojcu. Otóż zda­niem Freuda wszyst­kie skłon­no­ści uzna­wane za coś per­wer­syjnego mają korze­nie w dzie­ciń­stwie. To, co czło­wiek jako istota sek­su­alna prze­żywa w swoim życiu płcio­wym póź­niej, w wieku doro­słym, oka­zuje się niczym innym, jak pochodną sek­su­al­no­ści dzie­cię­cej. Wła­śnie wtedy zaspo­ko­je­nie popę­dów płcio­wych traci swoją natu­ral­ność. Odtąd doko­nuje się ono pod wpły­wem naszego wycho­wa­nia, wszyst­kich tych tabu, zaka­zów i naka­zów, które nam wpo­jono.

Wol­ność życia sek­su­al­nego daje o sobie znać w nie­ustan­nym kon­flik­cie z naszymi dąże­niami i roz­cza­ro­wa­niami. Złe impulsy i pod­niety są złe, bo to nam wpa­jano i tego nas nie­gdyś nauczono. Szu­kamy zaspo­ko­je­nia naszych popę­dów, nie bacząc na ich potę­pia­nie przez innych. Pod­czas aktów intym­nych nie­nor­mal­no­ści i nie­przy­zwo­ito­ści gra­ni­czą, ist­nieją na styku z nor­mal­nym. Nor­malna sek­su­al­ność nie może uni­kać tego, co płciowe. Musi z niego czer­pać, by móc zaspo­koić swe potrzeby.

W sali zale­gła cisza. Rzekł­byś, iż nie tych kil­ka­dzie­siąt osób, lecz całe głodne sekre­tów płci mia­sto, ba, pro­win­cja w kom­ple­cie, przy­szły, by się z nim spo­tkać. Jak przy­stało na wytraw­nego pia­ni­stę, pre­le­gent nie­omyl­nie wyczuł, że pod­bite audy­to­rium ma u stóp. Pod­dało mu się cał­ko­wi­cie. Czy go kochali? To była wielce powi­kłana i zagma­twana _Hass-Liebe_. Nie był spe­cjal­nie lubiany, nie­któ­rzy wprost go nie­na­wi­dzili, ale ich magne­ty­zo­wał i pocią­gał.

Nobliwi starsi pano­wie, miej­scowi uczeni i bes­ser­wis­se­rzy, mło­dzi lite­raci, a naj­bar­dziej w całym towa­rzy­stwie obie damulki w raje­rach, które zja­wiły się tutaj, by posłu­chać i z bli­ska zoba­czyć sta­rego roz­pust­nika, wszy­scy oni sie­dzą tutaj wcale nie dla Freuda, lecz są zain­try­go­wani tym, co on oso­bi­ście sądzi o chuci. Porzu­cił więc nie­zwłocz­nie wywody sław­nego Wie­deń­czyka, prze­sia­da­jąc się w tym momen­cie na wła­snego Pegaza.

– A czym jest dla nas miłość? Dla­czego kochamy nie jedną, lecz wiele kobiet? Prawo wyboru. Precz z mał­żeń­skim jarz­mem. Każda kolejna luzuje poprzed­nią. Coś jed­nak pozo­staje nie­zmienne. W kobie­cie, którą męż­czy­zna spo­tyka na swej dro­dze, wybiera i kocha, kim­kol­wiek by ona była, odnaj­duje samego sie­bie – pod jej wpły­wem daje o sobie znać i wyświe­tla mu się jego pod­świa­do­mość, to, czego sam o sobie nie wie, ukryte Ja. Działa tu skrajny sam­czy ego­izm. Kobieta, któ­rej pożą­damy, staje się tajem­nicą nie­świa­do­mego, zagad­ko­wym _arrière fond_ męskiego bytu. Oka­zuje się ona istotą nie­od­par­cie atrak­cyjną – kuszącą zjawą, zwod­ni­czą pro­jek­cją tego wszyst­kiego, czego sami o sobie nie wiemy i bez niej ni­gdy przeni­gdy byśmy nie poznali.

Wszystko zaczyna się na progu doro­sło­ści. Zako­chany po uszy sztu­bak prze­żywa pierw­szą miłość, odkry­wa­jąc w sobie męż­czy­znę. To nie­znane pory­wa­jące uczu­cie cał­ko­wi­cie go pochła­nia. Nie wie jesz­cze, że kochamy w życiu wiele kobiet. Ta jedyna może przy­bie­rać roz­ma­itą postać, zmie­nia się, co rusz w jego życiu prze­obraża, w tym sen­sie męż­czy­zna bywa z natury nie­stały i nie­wierny. I zawsze będzie szu­kał innej kocha­nej istoty, któ­rej w głębi swej duszy pożąda i całym sobą pra­gnie.

– Teraz wiesz, dla­czego tyle kobiet przez całe życie uniesz­czę­śli­wił.

– Chuć, chuć i nic wię­cej.

– Eee tam, chuć, zwy­czajny ego­ista, który przez całe życie sądzi, że mu wszystko wolno. Kawał dra­nia. Wieczny cygan. Cygani każdą, ile wle­zie. Kiedy sypia z kochanką, w swoim poczu­ciu wcale nie zdra­dza żony, tylko, uwa­żasz, mig­da­ląc się z inną, kocha ją, tę ślubną jesz­cze bar­dziej.

Przy­by­szew­ski to się roz­pa­lał, to gasnął w swych wywo­dach. Mówił jesz­cze długo o ruchach fali­stych i ruchach fal­licz­nych, o tańcu miło­snym, chra­mach, godach, o świą­tyn­nym obdzie­la­niu cia­łem, kobie­cie w ramio­nach męż­czy­zny i męż­czyź­nie w obję­ciach kobiety, o woj­nie płci, zmy­sło­wo­ści, odwiecz­nych kochan­kach, pra­sile, któ­rej wszy­scy, będąc isto­tami sek­su­al­nymi, ule­gamy, i o muzyce duszy. Na stole w głębi pod ścianą ocze­ki­wało na mówcę i uczest­ni­ków kilka bute­lek wina i koniak.

Dwaj starsi męż­czyźni sie­dzący za eman­cy­po­wa­nymi damami w kape­lu­szach wycho­dzili z wykładu wyraź­nie zawie­dzeni.

– Nie wiem, o czym to miało być.

– Rozu­miem, pustka w kasie, sztuka dla sztuki, ozna­cza brak chleba. Arty­sta gło­duje, jego bli­scy też, ale jeśli się nie jest, dobro­dzieju, Sien­kie­wi­czem albo Kos­sa­kiem, żeby z pisa­nia czy z malo­wa­nia utrzy­mać dom, żonę, rodzinę i kupę dzieci na odpo­wied­nim pozio­mie, trzeba sobie zna­leźć jakie inne stałe zaję­cie.

– Spo­dzie­wa­łem się po nim cze­goś wię­cej.

– Ja też. Illu­stris­si­mus Domi­nus Auc­tor, Doctor Sta­ni­slas potrze­bo­wał sław­nego kolegi z Wied­nia, żeby mówić w kółko o sobie. Odrywa wciąż kupony od suk­cesu _Zur Psy­cho­lo­gie des Indi­vi­du­ums_… Nie pamięta, albo nie chce pamię­tać, że nie wcho­dzi się po raz drugi do tej samej rzeki. Ni­gdy. A w ogóle wykład był nie na temat.

– Mało Freuda, dużo za dużo Przy­by­szew­skiego.

– Zupeł­nie jak wtedy, kiedy gra Cho­pina. Dobrze, że Cho­pin tego nie sły­szy, bo by się w gro­bie prze­wró­cił.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

Hen­rik Ibsen (1828–1906), świa­to­wej sławy dra­ma­turg nor­we­ski, autor wysta­wia­nych na całym świe­cie sztuk: _Peer Gynt_, _Kome­dia miło­ści_, _Nora, czyli dom lalki_ i _Dzika kaczka_.

2.

Ola Hans­son (1860–1925), szwedzki poeta, pisarz i kry­tyk lite­racki, repre­zen­tant deka­den­ty­zmu, autor m.in. wybu­ja­łych ero­ty­ków _Sen­si­tiva Amo­rosa_.

3.

August Strind­berg (1849–1912), szwedzki dra­ma­turg i powie­ścio­pi­sarz, czo­łowy repre­zen­tant natu­ra­li­zmu w sztuce świa­to­wej, autor sztuk _Mistrz Olof_, _Do Damaszku_, _Taniec śmierci_, _Gra snów_, _Sonata widm_ oraz powie­ści _Inferno_, _Histo­rie mał­żeń­skie_ i _Spo­wiedź sza­leńca_.

4.

Knut Ham­sun (1859–1952), nor­we­ski powie­ścio­pi­sarz, autor słyn­nej powie­ści _Głód_, lau­reat lite­rac­kiego Nobla w 1920.

5.

Gustav Vige­land (1869–1943), nor­we­ski rzeź­biarz, uczeń Rodina, twórca monu­men­tal­nej kom­po­zy­cji rzeź­biar­skiej _Mono­lit­ten_ oraz popiersi Ibsena, Ham­suna, Alfreda Nobla i Dagny Juel.

6.

Edvard Munch (1863–1944), zna­ko­mity malarz, jeden z pre­kur­so­rów eks­pre­sjo­ni­zmu w sztu­kach pla­stycz­nych, wiel­bi­ciel Dagny, autor _Zazdro­ści_ i _Krzyku_.

7.

Otto Weinin­ger (1880–1903), absol­went filo­zo­fii Uni­wer­sy­tetu Wie­deń­skiego. Autor kon­tro­wer­syj­nej książki _Płeć i cha­rak­ter_ (_Geschlecht und Cha­rak­ter_). Wkrótce po jej opu­bli­ko­wa­niu, w wieku lat 23, popeł­nił w Wied­niu spek­ta­ku­larne samo­bój­stwo w pokoju Ludwiga van Beetho­vena.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: