Powtórka z miłości - ebook
Powtórka z miłości - ebook
Megan i Josh zawsze się kochali, ale los pokrzyżował ich plany. Megan, nie mogąc się pogodzić ze zdradą Josha, wstąpiła do Lekarzy bez Granic i wyjechała do Afryki, by tam się otrząsnąć po przeżyciach ostatniego roku. Po dwóch latach ciężko zachorowała i wróciła do Anglii. Niespodziewane spotkanie z Joshem uświadamia jej, że dalej go kocha. Co z tego, skoro nie potrafi mu wybaczyć…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0495-8 |
Rozmiar pliku: | 633 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Pilne wezwanie na położnictwo, doktor Phillips. – Stażysta cisnął słuchawkę i odwrócił się do Megan. – Trzecia sala operacyjna.
Pager Megan odezwał się w tej samej chwili dźwiękiem zastrzeżonym dla nagłych wypadków. Rzuciła długopis na stos papierów, które przeglądała, i podniosła się z krzesła.
– Idziemy.
Wezwanie pediatry takim sygnałem, jaki stosowano w razie zagrożenia życia, oznaczało, że jakieś nowo narodzone dziecko może wymagać specjalistycznej reanimacji. A jeśli ma to nastąpić w sali operacyjnej, to znaczy, że dziecko przyszło na świat za pomocą cesarskiego cięcia. Tego dnia na oddziale położniczym szpitala St. Piran’s nie były zaplanowane takie zabiegi, a zatem matka musiała zostać właśnie przewieziona z oddziału ratunkowego.
Matt, stażysta przygotowujący się do specjalizacji, towarzyszył Megan biegnącej do windy.
– Podejrzenie pęknięcia macicy – powiedział.
Skinęła głową. Przez chwilę czekała na windę, po czym się odwróciła.
– Schodami będzie szybciej – rzuciła.
– Wykrwawi się, prawda? – Matt z trudem za nią nadążał. – Dziecko nie ma większych szans.
– To zależy. – Przeskakiwała po dwa stopnie. – Krwotok wewnętrzny może niekiedy się zmniejszyć, a nawet ustać, po prostu dlatego, że krew wypełni dostępną przestrzeń i wywrze nacisk na przerwane naczynia. Prawdziwe niebezpieczeństwo zachodzi wtedy, gdy otworzysz tę przestrzeń i zmniejszysz ciśnienie. – Westchnęła i pchnęła drzwi na piętrze, gdzie znajdowała się sala operacyjna. – Ale masz rację. Sytuacja jest krytyczna dla obojga.
Na głównym korytarzu bloku operacyjnego panował spokój. Nad wejściem do sali numer trzy paliło się pomarańczowe światło. Ale Megan zwróciła uwagę na coś, czego zupełnie się nie spodziewała: była to samotna postać stojąca nieruchomo przy dużym oknie niczym dzikie zwierzę wyczuwające niebezpieczeństwo. Nie sposób było pomylić z nikim intensywności spojrzenia skierowanego teraz prosto na nią.
– Przygotuj się – poleciła Mattowi, gdy podeszli do przebieralni. – Sprawdź inkubator. Ja zaraz przyjdę.
Postać ruszyła w jej stronę. Widoczna była tylko sylwetka oświetlona od tyłu mdłym światłem zachodzącego słońca, ale Megan wiedziała, kto się do niej zbliża.
Josh O’Hara. O Boże, dlaczego właśnie teraz? Od miesięcy udawało jej się unikać spotkania z nim sam na sam, od czasu tego ostatniego nieszczęsnego pocałunku. Teraz też mogłoby tak być, gdyby poszła prosto do operacyjnej razem z Mattem. Dlaczego tego nie zrobiła? Ponieważ był tylko jeden powód, dla którego Josh tkwił na korytarzu, a nie zajmował się pacjentką, która zaledwie parę minut temu znajdowała się na jego oddziale nagłych wypadków.
Megan wstrzymała oddech. Nigdy nie widziała Josha tak przygnębionego, nawet kiedy przyszedł do niej, by oświadczyć, że ją kocha, ale że nie mają przed sobą przyszłości. W historii ich trudnej znajomości był niejeden punkt zwrotny. Najwyraźniej ten jest następny. Trzeci. Ale zarazem ostatni. Za kilka dni jej już tu nie będzie. Bardzo szybko znajdzie się na drugim końcu świata. Zaczerpnęła głęboko powietrza, żeby wydobyć z siebie głos.
– To Rebeka, prawda? – spytała.
Jego żona. Nie żyli podobno już teraz z sobą jak mąż i żona, ale wciąż byli małżeństwem.
Josh skinął głową. Twarz miał bladą jak ściana i najwyraźniej niegoloną od tygodnia, włosy zmierzwione. Najgorszy jednak był wyraz jego oczu. Płonęły z rozpaczy. Wyzierały z nich poczucie winy i desperacja. I być może zakłopotanie z powodu tego, o co musi poprosić.
– Dzieci… – wykrztusił. – Błagam cię, Megan. Zrób dla nich, co się da. Oni… nie chcą mnie tam wpuścić.
Oczywiście, że nie. Był zbyt zaangażowany emocjonalnie. To jego rodzina znajdowała się w operacyjnej. I jak gdyby nie było to wystarczająco trudne dla Megan, że Rebeka miała dać mu dziecko, to musiała obdarować go aż dwójką naraz. A teraz na dodatek to od niej zależało uratowanie życia tych dzieci.
Ironia losu byłaby niemożliwa do zniesienia, gdyby Megan miała choć chwilę na zastanowienie się. Nie było jednak czasu do stracenia. Zawahała się i bezwiednie wyciągnęła rękę, by dotknąć ramienia Josha pocieszającym gestem. Chciała coś powiedzieć, ale nie znalazła słów. Kiwnęła więc tylko głową, odwróciła się i poszła przygotować się do wejścia. To jasne, że zrobi wszystko, by uratować jego dzieci. Zrobiłaby to dla każdego pacjenta, ale jeśli w tym przypadku należałoby wykazać się szczególnym heroizmem, nie zawahałaby się.
W końcu to Josh przed laty uratował jej życie.
Dotknięcie ramienia wystarczyło, by całkowicie się rozkleił. Zaczął ponownie przemierzać korytarz tam i z powrotem. W końcu wrócił do okna, gdzie był na tyle daleko, by przeżywać dyskretnie swój ból i na tyle blisko, by móc obserwować, kto wchodzi do sali operacyjnej, a kto z niej wychodzi. Opanował się, ale wyrzuty sumienia nie przestawały go dręczyć.
Jeśli Rebeka umrze, będzie to jego wina. Dlaczego dał się jej odsunąć na boczny tor? W ostatnich tygodniach nie chciała go widzieć, nie chciała nawet z nim rozmawiać. Ostatnią informacją, jaką mu przekazano, było, że czuje się „dobrze”. Że jest pod opieką swego lekarza pierwszego kontaktu, który, co się wyczuwało w podtekście, troszczy się o nią lepiej, niż robił to kiedykolwiek on.
Boże, gdyby to nie było takie trudne, może uległby pokusie, by zjawić się na jej progu i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Ostatni raz pomyślał o tym rano, ale natychmiast to sobie wyperswadował. Jeśli miał być naprawdę szczery, to nie chciał wchodzić do swego dawnego domu ani spotkać się z kobietą, którą kiedyś wprawdzie kochał, ale której nie powinien był poślubić.
Ale czy do małżeństwa z Rebeką nie popchnęło go to, co czuł do Megan? Wielkie nieba, jakież ma zagmatwane życie! Tkwił w nim ból dzieciństwa, gdy miał świadomość, jak bardzo matka kochała jego ojca i był świadkiem, jak ten swoimi zdradami niszczył ją stopniowo. Wyrastał więc w przekonaniu, że jeśli taka ma być miłość, to on nie chce mieć z nią nic wspólnego.
Zdawał sobie sprawę, że z każdą minutą tamtej nocy, którą spędził z Megan, był w niej coraz bardziej zakochany, odwrócił się więc od niej i od wszystkiego, do czego ta miłość mogła go doprowadzić. Ożenił się z Rebeką, bo dokuczała mu samotność i dlatego, że to małżeństwo dawało mu poczucie bezpieczeństwa. Rebeka mu się podobała. Szanował ją. Kochał ją tak, jak można kochać dobrego przyjaciela. Bezpieczną miłością.
Czy dlatego pozwolił, by wykreśliła go ze swego życia, że zbyt trudno było mu zmierzyć się z tym, iż zdradził Megan, kochając się z żoną ten ostatni raz? Kiedy zdawał już sobie sprawę, że jego małżeństwo jest skończone i tylko kwestią czasu pozostawało, kiedy będzie z Megan. Tymczasem Megan uważała, że kochając się z nią, zdradził żonę. Nie mógł jej winić za to, że go znienawidziła.
Przynajmniej miał szansę uratować jej kiedyś życie, jak na ironię w analogicznych jak teraz okolicznościach. Tym razem jednak okazał się nieprzydatny. A może ludzie myśleli, że nie chce uratować Rebeki? To matka jego dzieci, na litość boską. Wciąż jest jego żoną, jeśli nawet tylko formalnie. Kiedyś ją kochał, tyle że… nie tak, jak kochał Megan.
Jakaś jego część, bezlitośnie stłumiona parę miesięcy temu, wciąż przypominała mu, że nadal ją kocha, ale nie posłuchał podszeptu własnej duszy. Postanowił zrezygnować z miłości. Za pierwszym razem dla kariery i własnego zdrowia psychicznego. Po raz drugi – dla swoich nienarodzonych dzieci. Co mu pozostanie, jeśli wydarzenia w sali operacyjnej nie znajdą szczęśliwego zakończenia? Straci żonę. Straci dzieci.
Znał ten ból. Minęły lata, ale pamięć zachowała wspomnienie maleńkiego ciałka, które trzymał w rękach. Nigdy tego nie zapomni. Intuicyjnie wiedział, że to jego syna Megan straciła tamtego dnia. Związek z nią powinien trwać wiecznie. Związek jak stworzony do tego, żeby było w nim dziecko. Żeby powstała rodzina. Jeśli interwencja w sali operacyjnej zakończy się niepomyślnie, straci nie tylko żonę i dzieci, lecz ponownie również Megan.
Nie. On już ją stracił. Miesiące temu.
Odwrócił się od okna i ją zobaczył. Zielony fartuch chirurgiczny, czepek osłaniający włosy. Kierowała się z przebieralni do drzwi, nad którymi paliło się pomarańczowe światło. Nie patrzyła w jego stronę.
Luźny maskujący sylwetkę strój w niczym nie przeszkadzał. Dla niego była najpiękniejszą kobietą, jaką znał. Nieważne, co miała na sobie. Fartuch chirurgiczny czy wspaniałą toaletę, którą nosiła jako druhna na królewskim weselu.
Och, nie… Tasha. Sięgnął po telefon komórkowy. Musi powiedzieć siostrze, co się stało. Tylko ona może przekazać tę wiadomość matce. Która może być teraz godzina w San Saverre? Jak gdyby to miało jakiekolwiek znaczenie. Tasha chciałaby znać problemy, jakie przeżywa teraz brat i najlepsza przyjaciółka.
Przekonał się, że jest lojalna. Wiedziała, że Josh znajduje się w emocjonalnej próżni, poświęciwszy związek z kobietą, którą naprawdę kochał, dla dobra swoich dzieci. Że postanowił utrzymać małżeństwo, choć tylko formalne, by nie powtórzyła się historia ich ojca. Zrozumiałaby, jak niszcząca może być perspektywa utraty tych dzieci, ale również jak ciężko musi być teraz Megan.
Oczekiwano, że uratuje życie dzieci, które urodziła inna kobieta. Dzieci, których ona nigdy by mu nie dała, bo po utracie przed laty ich synka już nigdy nie będzie mogła mieć dziecka. Josh stłumił jęk.
Był bardzo dobrym specjalistą, ordynatorem oddziału ratunkowego szpitala St. Piran’s. Jak to się dzieje, że zawsze źle ocenia sytuację, gdy w grę wchodzą kobiety? Potrafił ratować życie, ale równie dobrze potrafił łamać serca.
To jego wina, że Rebeka nie miała na czas pomocy medycznej, co zapobiegłoby katastrofie. To jego wina, że Megan zaszła z nim w ciążę. To jego wina, że straciła dziecko i że nigdy nie będzie miała następnego. Nic dziwnego, że zignorowała go na ślubie Tashy.
Zawiódł ją dwukrotnie.
Za każdym razem, kiedy dochodziło do tego, że tracił samokontrolę, ogarnięty uczuciem, które mogło dać mu siłę albo go złamać, wycofywał się i poprzestawał na tym, co znał, co – jak się wydawało – dobrze funkcjonowało. Był emocjonalnym tchórzem.
A może po prostu lubił rządzić innymi?
Taki sposób działania sprawdzał się w życiu zawodowym. Josh robił karierę, awansował. Potrafił porozumiewać się z setkami ludzi i zyskiwać poklask. Nie umiał jednak porozumieć się nawet z jedną osobą na płaszczyźnie intymnej, tak by nie wyrządzić poważnych szkód.
Dlaczego ktokolwiek miałby myśleć, że będzie dobrym ojcem? Może skończy tak jak jego ojciec. Do niczego nie będzie się nadawał. Może zawiedzie wszystkie swoje dzieci, zanim jeszcze będą miały szansę żyć?
Nie. Te dzieci nie mogą umrzeć. Megan do tego nie dopuści.
Dziecko wydawało się martwe. Pielęgniarka przyniosła je do stanowiska Megan dosłownie w ciągu paru sekund po cesarskim cięciu i położyła bezwładne ciałko na stole pod lampą, po czym rzuciwszy pediatrom ponure spojrzenie, błyskawicznie wróciła do stołu operacyjnego. Za chwilę na świat przyjdzie drugie.
Megan działała jak automat. Nie mogła myśleć o tym, że to dziecko Josha. Nawet chwila nieuwagi, nie mówiąc o panice, mogła mieć katastrofalne skutki.
– Ssak – poleciła.
Upewniwszy się, że główka niemowlęcia jest ułożona pod odpowiednim kątem pozwalającym na dostęp do dróg oddechowych, przytrzymała koniec miękkiej rurki, tak żeby nie weszła za głęboko i nie wywołała skurczu krtani. Przy wtórze szmeru maszyny odsysającej Matt delikatnie pocierał ciałko noworodka ciepłym ręcznikiem, ale dziecko nie oddychało.
– Maskę proszę – rzuciła Megan w stronę instrumentariuszki.
Maleńka maseczka przykryła usta i nos noworodka. Megan zaczęła delikatnie uciskać miękki worek przy maseczce, by dostarczyć dziecku odpowiednią ilość powietrza do płuc.
– Nie reaguje – zauważył Matt.
– Jest w szoku. – Megan oddała maseczkę instrumentariuszce. – Zacznij uciskać klatkę piersiową, Matt – zwróciła się do swego asystenta.
– Będziesz intubować? – Położył już dłonie na maleńkiej klatce piersiowej, kciukami do środka.
– Za minutę. – Megan zerknęła w przeciwległy koniec sali. Drugi noworodek leżał na ręczniku na rękach pielęgniarki. Właśnie przecinano pępowinę. Megan znajdowała się na tyle blisko, by móc dostrzec ewentualne oznaki życia. Nie było ich.
– Utrzymuj oddech i krążenie – poinstruowała asystenta. – Sto dwadzieścia uderzeń na minutę. Może potrzebować trochę adrenaliny. Musimy wprowadzić kaniulę do żyły pępkowej tak szybko, jak będziemy mogli. Zobaczmy, co z drugim dzieckiem.
Drugim dzieckiem była dziewczynka, tak samo jak brat niedająca oznak życia. Po dwóch pierwszych dawkach powietrza podanych przez maseczkę zrobiła jednak gwałtowny wdech i spróbowała oddychać samodzielnie. Ale to nie wystarczyło. Częstość akcji serca wciąż spadała. W dziesiątej minucie wskaźnik Apgar u obu noworodków był wciąż za niski. Dzieci wymagały intubacji, stabilizacji i przeniesienia na oddział intensywnej terapii noworodków.
Na szczęście żyły i Megan robiła, co mogła, by je przy życiu utrzymać.
Batalia po drugiej stronie sali nie toczyła się równie zadowalająco. Megan odnotowała wzmożone napięcie przy stole operacyjnym. Chirurg ginekolog znalazł miejsce rozerwania tętnicy brzusznej, ale nastąpiła już zbyt duża utrata krwi. Uzupełnienie płynu i leki okazały się niewystarczające. Serce Rebeki stanęło.
Przy matce kontynuowano reanimację, gdy tymczasem Megan sprawdziła inkubatory i obserwowała zapisy wskaźników obu niemowląt, aż osiągnęły poziom pozwalający na przeniesienie ich na oddział intensywnej terapii. Kiedy z sali operacyjnej wywieziono drugi inkubator, usłyszała załamany głos ginekologa.
– Czas zgonu: szesnasta czterdzieści trzy.
Listopad w Kornwalii przynosił szare chłodne dni. Niebo zakrywały złowieszczo chmury, z których w każdej chwili mogła spaść ulewa. Podczas pogrzebu Rebeki deszcz przestał padać, ale ostatnie pożegnanie młodej matki, która nie miała szansy zobaczyć swoich dzieci, odbywało się w ponurej scenerii.
– Mam nadzieję, że nikt dzisiaj poważnie nie zachoruje – mruknął ktoś, gdy wierni wypełnili kaplicę. – Wygląda na to, że jest tu cały zespół szpitala.
We wszystkich ławkach szeptano.
– Kto siedzi obok Josha?
– Tasha, jego siostra. To ta, która wyszła za mąż za księcia. Nie wiedziałam, że jest w ciąży.
– Nie. Z drugiej strony. Ta starsza kobieta. To jego matka?
– Tak. Ma na imię Claire. Słyszałam, że ma się przenieść do Penhally, żeby pomóc mu w opiece nad dziećmi.
W następnej ławce siedział dyrektor szpitala, Albert White, z członkiem zarządu, Lukiem Davenportem.
– Dzięki Bogu, że z dziećmi wszystko w porządku – zauważył. – Josh i tak wygląda jak strzęp człowieka.
– To wszystko takie smutne. – Żona Luke’a, Anna, zacisnęła dłoń na ręce męża. – Rebeka od tak dawna była nieszczęśliwa. Myślę, że naprawdę wierzyła, że dzięki dzieciom wszystko znów się ułoży.
Na samym końcu nawy kościelnej siedziała znana plotkara.
– Zobaczysz – szepnęła do siedzącej obok koleżanki. – Teraz, kiedy żony już nie ma, ożeni się ze swoją kochanicą, i to niedługo.
– Zamknij się, Rita – skarciła ją dziewczyna.
Rita na chwilę zamilkła, obserwując wchodzących uczestników pogrzebu.
– Gdzie jest Megan? – spytała w końcu.
– Nie słyszałaś? – zdziwiła się jej towarzyszka. – Wczoraj wyjechała.
– Co? A dokąd?
– Do Afryki.
– Ale chyba wróci…?
– Wątpię. Złożyła wymówienie. Przystąpiła do Lekarzy bez Granic.