Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Powtórka z morderstwa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 stycznia 2025
Ebook
34,00 zł
Audiobook
49,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Powtórka z morderstwa - ebook

"Powtórka z morderstwa" to kryminał czy może raczej kryminałek, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jest trochę niepoważny (o ile morderstwo może być niepoważne!). Autorka twierdzi, że wszystko zaczęło się od momentu, kiedy zobaczyła swojego telewizyjnego kolegę taszczącego na przełaj przez studio wielkie pudło z reflektorami i zaczęła się zastanawiać, co by było, gdyby kolega zamiast świateł znalazł w pudle nieboszczyka... W efekcie powstał zabawny kryminał, którego akcja toczy się w środowisku telewizyjnym i gdzie spotykają się postaci z wszystkich dotychczas wydanych książek Moniki Szwai. Oczywiście rzecz jest całkowitą i absolutną fikcją, wymyślone telewizyjne morderstwo pozwoliło jednak autorce na opisanie pewnych zjawisk, które nie tylko w telewizji występować mogą i czasem, niestety, występują. Jak to dobrze, że niezadowoleni pracownicy nie łapią od razu za ciężkie przedmioty, aby rzucać nimi w siebie nawzajem...

W książkach Moniki Szwai świat przedstawiony jest światem prawdziwym, światem zwyczajnych ludzi. Realia są przeważnie do sprawdzenia, zaś bohaterzy czasami do złudzenia przypominają przyjaciół i znajomych Moniki. Zwłaszcza ci z drugiego planu. Główni bohaterowie są wymyśleni, a akcja jest fikcyjna, ale – na obraz i podobieństwo rzeczywistości naszej codziennej.  Ponieważ zaś nasza rzeczywistość potrafi być niesłychanie barwna i interesująca – perypetie "wymyślonych i składaków" również takie bywają, często z porządną domieszką prawdziwego romantyzmu.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-972112-0-9
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sza­now­ni Czy­tel­ni­cy, uprzej­mie za­wia­da­miam, że tę ksi­ążkę na­pi­sa­łam wy­łącz­nie dla za­ba­wy. Oczy­wi­ście wszyst­ko, co zo­sta­ło tu przed­sta­wio­ne, jest fik­cją, nie ma nic wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią, jest wy­my­ślo­ne, nie­praw­dzi­we... jak­by to jesz­cze okre­ślić, żeby ni­ko­go nie ku­si­ło po­szu­ki­wa­nie „dru­gie­go dna"?... Nie ma żad­ne­go dna. Jest nie­win­na roz­ryw­ka. Wy­łącz­nie!

Ilon­ka Ka­ram­bol po­wo­li po­pa­da­ła w de­pre­sję.

Mąż, Ja­ro­mir Ko­peć, któ­re­go ko­cha­ła mi­ło­ścią pierw­szą, choć ostat­ni­mi cza­sy nie­co jak­by przy­ku­rzo­ną – ale była mu wier­na, do dia­bła! – rzu­cił ją dla pa­ty­ko­wa­tej mi­ło­śnicz­ki węd­ko­wa­nia na cie­płym ka­na­le koło Dol­nej Odry. Sam był za­pa­lo­nym węd­ka­rzem, cze­go zu­pe­łnie nie ro­zu­mia­ła Ilon­ka – ale go­dzi­ła się z tym, cho­le­ra ja­sna! – ab­so­lut­nie na­to­miast nie po­dzie­lał na­mi­ęt­no­ści żony do mo­to­ry­za­cji w ogó­le i do pew­ne­go dwu­let­nie­go je­epa che­ro­kee w szcze­gól­no­ści. Ja­ro­mir Ko­peć miał jej chy­ba tro­chę za złe, że ku­pi­ła tego je­epa za pie­ni­ądze odło­żo­ne na bu­do­wę wła­sne­go dom­ku – ale to były jej pie­ni­ądze, szlag by to tra­fił! – ta­tuś jej dał, kie­dy spie­ni­ężył po­sia­dło­ść otrzy­ma­ną w spad­ku po wła­snej bab­ce (po­sia­dło­ść była zresz­tą dość mi­kra, na­wet na nów­kę nie wy­star­czy­ła). Ma­łżo­nek krzy­wo pa­trzył rów­nież na fakt, iż ulu­bio­na za­ba­wecz­ka Ilon­ki pa­li­ła nie mniej niż dwa­dzie­ścia li­trów ben­zy­ny na sto ki­lo­me­trów – a ile mia­ła pa­lić z po­jem­no­ścią pięć prze­ci­nek dwa?

Szcze­gól­nie in­ten­syw­nie Ja­ro­mir Ko­peć nie­na­wi­dził ko­lo­ru ka­ro­se­rii sa­mo­cho­du swo­jej żony – so­czy­ste­go fio­le­tu przy­po­mi­na­jące­go _Cle­ma­tis Jack­ma­ni_ w pe­łni roz­kwi­tu.

Roz­wie­dli się jak lu­dzie kul­tu­ral­ni, bez orze­ka­nia o wi­nie.

Nie­wiel­kie miesz­kan­ko w wie­żow­cu zaj­mo­wa­ne przez nich do­tych­czas, jeep zwa­ny przez wła­ści­ciel­kę Zyg­fry­dem i mops imie­niem Gi­zmo po­zo­sta­ły przy Ilon­ce. Mops na­le­żał w za­sa­dzie do Ja­ro­mi­ra i to Ja­ro­mir był jego sam­cem alfa, nie­ste­ty – pa­ty­ko­wa­ta don­na twier­dzi­ła, że jest uczu­lo­na na psią sie­rść. Bied­ny Gi­zmo, po­zba­wio­ny prze­wod­ni­ka sta­da, na­tych­miast do­stał po­tężnej ner­wi­cy.

Ilon­ka po­wró­ci­ła do pa­nie­ńskie­go na­zwi­ska i na­zy­wa­ła się te­raz Dy­mek.

Stan de­pre­syj­ny po­głębiał u niej fakt, że je­dy­ny czło­wiek, na któ­re­go ewen­tu­al­nie za­mie­ni­ła­by swo­je­go Kop­cia – ko­le­ga z re­dak­cji in­for­ma­cji szcze­ci­ńskiej te­le­wi­zji – rzu­cił te­le­wi­zję ni­czym Ko­peć Ilon­kę, oże­nił się z ja­kąś tłu­stą fa­cet­ką i ra­zem za­ło­ży­li ro­dzin­ny dom dziec­ka.

Boże je­dy­ny. Dom dziec­ka...

Ilon­ka mo­gła­by pra­co­wać z dzie­ćmi, ow­szem, gdy­by ją do tego zmu­si­ły ja­kieś oko­licz­no­ści, dzie­ci jej nie brzy­dzi­ły w naj­mniej­szym stop­niu, mo­gła z nimi roz­ma­wiać i na­wet się za­przy­ja­źniać – z wła­snej woli jed­nak zde­cy­do­wa­nie wy­bie­ra­ła pro­fe­sję dzien­ni­kar­ską. Ruch – to było coś, bez cze­go ab­so­lut­nie nie mo­gła żyć. Bar­dziej niż bez Kop­cia. Ilon­ka była pi­sto­le­tem do­sko­na­łym, sta­no­wi­ła­by na pew­no ozdo­bę ka­żdej re­dak­cji in­for­ma­cji w kra­ju, ale ja­koś nie chcia­ło jej się opusz­czać Szcze­ci­na. Przy­wi­ąza­ła się.

Ulu­bio­ną dzia­łką dzien­ni­kar­ską spo­śród kil­ku, któ­re upra­wia­ła, były in­for­ma­cje o ru­chu dro­go­wym. Za­wdzi­ęcza­ła im swój pseu­do­nim, zna­ny do­sko­na­le w ca­łej mo­to­ry­za­cyj­nej Pol­sce. Nie­ste­ty – od pew­ne­go cza­su mia­ła wra­że­nie, że wszyst­ko już w tej dzie­dzi­nie po­ka­za­ła... mu­sia­ła­by się jej tra­fić ka­ta­stro­fa o ja­ki­chś nie­wy­obra­żal­nie wiel­kich roz­mia­rach, a na taką trud­no li­czyć, nie­ste­ty.

To zna­czy na szczęście.

Do de­pre­sji po­roz­wo­do­wej po­łączo­nej ze smu­tecz­kiem spo­wo­do­wa­nym znik­ni­ęciem Ada­ma Grzy­bow­skie­go, po­ten­cjal­ne­go kan­dy­da­ta na po­cie­sza­cza, do­łączy­ło się więc nie­przy­jem­ne uczu­cie wy­pa­le­nia za­wo­do­we­go.

Po sze­ściu la­tach pra­cy. Za wcze­śnie.

Ilon­ka za­sta­na­wia­ła się po­wa­żnie, czy w tej sy­tu­acji do roz­le­głe­go spek­trum swo­ich za­in­te­re­so­wań za­wo­do­wych nie do­łączyć spraw ści­śle kry­mi­nal­nych. Mor­der­cy, ban­dy­ci, wy­łu­dza­cze, szan­ta­ży­ści, gan­ste­rzy, ma­fio­zi. Ja­kaś zmia­na. Nie­ste­ty, nie mia­ła od­po­wied­nich cho­dów w wy­dzia­le kry­mi­nal­nym, a za­przy­ja­źnie­ni po­li­cjan­ci z dro­gów­ki, któ­rzy ją zresz­tą sza­le­nie lu­bi­li, sta­now­czo od­ma­wia­li po­śred­ni­cze­nia w za­wie­ra­niu no­wych zna­jo­mo­ści.

– Ty, Ilon­ka, masz za­nad­to wy­bu­cho­wy tem­pe­ra­ment – po­wie­dział jej kie­dyś wi­ce­szef wo­je­wódz­kiej dro­gów­ki, od­wiecz­ny przy­ja­ciel, z któ­rym wy­pi­ła mo­rze wód­ki i zja­dła becz­kę sło­nych śle­dzi pod tę wód­kę. – Zro­zum, kwia­tusz­ku, nie mogę cię na­słać na mo­ich kry­mi­nal­nych ko­le­gów, bo by mnie prze­klęli. Ty my­ślisz, że oni tak od razu bio­rą eki­pę ant­ków w ka­skach, ka­mi­zel­kach i z wiel­ki­mi ar­ma­ta­mi, a naj­le­piej w ogó­le ze śmi­głow­cem, i pędzą wal­czyć ze złem pa­nu­jącym wśród nas, i ro­bią dużą strze­la­ni­nę, i masę wy­bu­chów. A to prze­cież nie­praw­da. Oni dłu­bią. Ty­go­dnia­mi, mie­si­ąca­mi, cza­sem la­ta­mi. Ty się do dłu­ba­nia nie na­da­jesz, ty je­steś wul­kan, dziew­czy­no. Więc zo­staw kry­mi­nal­nych w spo­ko­ju, niech oni po­ma­łu ro­bią swo­je, a ty jedź z na­szy­mi chło­pa­ka­mi na ak­cję „Bez­piecz­ny po­wrót do domu". Na­ła­piesz so­bie kli­ma­tów. Faj­nie będzie, zo­ba­czysz.

Ilon­ka tro­chę po­dy­sku­to­wa­ła, ale efek­tu wiel­kie­go to nie dało. Poza tym wsku­tek swo­jej po­roz­wo­do­wej de­pre­sji stra­ci­ła spo­rą część wro­dzo­nej wa­lecz­no­ści. Po­go­dzi­ła się z sy­tu­acją, nie­mniej gdzieś w tyle gło­wy po­zo­sta­ło jej ma­rze­nie – a na­wet po­sta­no­wie­nie: do­rwać się wresz­cie do po­rząd­nych, pe­łno­tłu­stych prze­stęp­ców i może na­wet zmie­nić ksy­wę... z nie­zbyt po­wa­żnej Ilon­ki Ka­ram­bol na Ilo­nę Kry­mi­nał...

– Hej, Szy­mon, co tam masz w tym pu­dle?

Re­ali­za­tor świa­tła, któ­ry w za­sa­dzie po­wi­nien już sie­dzieć w re­ży­ser­ce, prze­mie­rzał wiel­ki­mi kro­ka­mi stu­dio, la­wi­ru­jąc po­mi­ędzy kłębi­ącym się tam tłu­mem pra­cow­ni­ków i go­ści pro­gra­mu. Ci­ągnął za sobą ogrom­ny sre­brzy­sty ku­fer, a na twa­rzy miał wy­raz ci­chej acz nie­co wy­mu­szo­nej re­zy­gna­cji.

Za­trzy­mał się w pół dro­gi i ob­rzu­cił py­ta­jącą ci­ężkim wzro­kiem.

– Co mam mieć? Lam­py. Ma­ciek so­bie za­ży­czył, żeby mu do­świe­tlić tam­ten cho­ler­ny kącik. Bo mu się sce­no­gra­fia gubi. Czy was wszyst­kie kom­plet­nie po­gi­ęło, żeby tylu lu­dzi na raz za­pra­szać?

– Nie wia­do­mo, czy to nie jest na­sza ostat­nia szan­sa na zro­bie­nie ja­kie­go­kol­wiek pro­gra­mu – prych­nęła Wik­to­ria. – Co ty, nie wiesz, na ja­kim świe­cie ży­jesz?

Szy­mon po­ki­wał gło­wą ze zro­zu­mie­niem i pod­jął swo­ją wędrów­kę na prze­łaj przez stu­dio. Wik­to­ria uda­ła się do cha­rak­te­ry­za­tor­ni, spraw­dzić, czy wszy­scy go­ście już są upu­dro­wa­ni. Do we­jścia na an­te­nę zo­sta­ło jesz­cze czter­dzie­ści mi­nut, ale pro­gram wy­my­śli­ły ra­zem z Lal­ką moc­no skom­pli­ko­wa­ny i na­le­ża­ło pi­ęt­na­ście razy wszyst­ko spraw­dzić, żeby nie było głu­pich nie­spo­dzia­nek.

Naj­głup­sza wła­śnie sie­dzia­ła na fo­te­lu i pod­da­wa­ła się za­bie­gom Te­re­ni-Pu­der­ni­cy.

– Jezu – po­wie­dzia­ła nie­wy­ra­źnie, bo Te­re­nia aku­rat po­pra­wia­ła kon­tu­rów­ką ob­rys jej po­nęt­nych uste­czek, za­zwy­czaj zło­żo­nych w mi­luch­ny ciup. To nie do wia­ry, ale fa­ce­ci le­cie­li na ten ciup jak mu­chy na lep. – Jezu, Wika, ja so­bie nie dam rady, ja nic nie pa­mi­ętam, nie od­ró­żniam tych two­ich wszyst­kich go­ści, ja cię pro­szę, ty naj­le­piej bądź w stu­diu!

– W stu­diu ci nic nie pod­po­wiem – od­pa­rła su­cho Wik­to­ria. – Mo­gła­bym cię co naj­wy­żej ła­pać za rącz­kę od cza­su do cza­su. Albo za nó­żkę. Lal­kę masz w po­bli­żu, a ja si­ądę z Ma­ćkiem w re­ży­ser­ce. Nie martw się, wszyst­ko ci z góry po­wiem. Tyl­ko że­byś nie my­li­ła go­ści. Za­pisz so­bie, w ja­kiej ko­lej­no­ści sie­dzą. Patrz na mo­ni­tor, będzie­my ich pod­pi­sy­wać. Nie bój się, będzie do­brze.

Wy­do­by­cie z sie­bie cie­plej­szych to­nów kosz­to­wa­ło Wik­to­rię spo­ro. Naj­chęt­niej trza­snęła­by ko­le­żan­kę w ten głu­pi łeb, żeby so­bie cho­ciaż odro­bi­nę ulżyć, ale wte­dy bo­ska Ka­ro­la Pu­ćko za­po­mnia­ła­by praw­do­po­dob­nie na­wet wła­sne­go na­zwi­ska.

Bo­ska Ka­ro­la po­ja­wi­ła się w stu­diu wczo­raj w cha­rak­te­rze tej naj­głup­szej nie­spo­dzian­ki. Nie była sama. Przed nią ta­necz­nym kro­kiem po­stępo­wa­ła pani Ewe­li­na Prosz­kow­ska, od dwóch lat dy­rek­tor ośrod­ka te­le­wi­zyj­ne­go w Szcze­ci­nie. Wo­kół niej po­wie­wa­ły, jak zwy­kle, licz­ne sza­le, a za nią nió­sł się osza­ła­mia­jący za­pach naj­dro­ższych per­fum, ja­kie mo­żna ku­pić w Se­pho­rze.

– Pani Wik­to­rio, pani Eu­la­lio – po­wie­dzia­ła dy­rek­tor­ka, jak zwy­kle to­nem wład­czym. – Pod­jęłam de­cy­zję co do pań tok­szo­łu...

Wika i Lal­ka spoj­rza­ły po so­bie w po­pło­chu. Za chwi­lę mia­ła się za­cząć pró­ba te­goż tok­szo­łu. W stu­diu kłębi­ły się tłu­my lu­dzi, prze­wa­żnie w wie­ku pó­źno­li­ce­al­nym, choć było też kil­ko­ro bar­dziej do­ro­słych. One same za­mie­rza­ły za mo­ment usi­ąść na miej­scach pro­wa­dzących. To zna­czy tak im się wy­da­wa­ło. Oka­za­ło się, że mia­ły myl­ne wy­obra­że­nie co do kszta­łtu wła­sne­go pro­gra­mu.

– Będzie le­piej, je­że­li pa­nie nie będą go same pro­wa­dzić. Ka­ro­la zro­bi to bar­dzo do­brze... na­mó­wi­łam ją, nie chcia­ła po­cząt­ko­wo, bo to tak nie­zbyt wy­god­nie, we­jść z mar­szu w pra­wie go­to­wą pro­duk­cję... nie­mniej dla do­bra spra­wy...

– Ja­kie­go do­bra spra­wy? – Lal­ka była bla­da jak śmie­rć, pod­czas gdy Wika spur­pu­ro­wia­ła i stra­ci­ła głos z wra­że­nia. – Pani dy­rek­tor chce nam na­rzu­cić pro­wa­dzącą _te­raz_? Kie­dy ko­ńczy­my przy­go­to­wa­nia? Za­raz za­cznie się pró­ba, a ju­tro jest an­te­na! Na żywo, pani dy­rek­tor!

– Wiem, że na żywo, pani re­dak­tor – wes­tchnęła po­bła­żli­wie dy­rek­tor­ka. – Mają pa­nie dwa dni cza­su. Bar­dzo do­brze, że jest pró­ba, Ka­ro­la wej­dzie z mar­szu. Na pew­no da­cie so­bie radę. O, jest pan Ko­cha­ński. Do­sko­na­le. Pa­nie Ma­cie­ju, mała zmia­na. Uwa­żam, że dwie pro­wa­dzące są nie­po­trzeb­ne, wy­star­czy jed­na. Ka­ro­la to zro­bi.

Ma­ciek Ko­cha­ński, re­ali­za­tor pro­gra­mu, osłu­piał. Zsze­dł na chwi­lę z re­ży­ser­ki, żeby po­go­nić całe to­wa­rzy­stwo, wi­dział, oczy­wi­ście, dy­rek­tor­kę i Ka­ro­lę Pu­ćko, ale te­raz po­wód ich przy­by­cia na pró­bę przy­pra­wił go o mały szok – i dużą zło­ść.

– Prze­pra­szam, ale nie ro­zu­miem – po­wie­dział uprzej­mie, stłu­miw­szy uczu­cia. – Ka­ro­lin­ka? Mia­łem wra­że­nie, że to Lal­ka i Wika pro­wa­dzą. To ich kon­cep­cja i ich pro­gram...

– Nie za­prze­czam by­naj­mniej, pa­nie Ma­cie­ju. Kon­cep­cja, któ­ra bar­dzo mi się po­do­ba, na­wia­sem mó­wi­ąc. Ale sam pan przy­zna, że nie ma ta­kie­go obo­wi­ąz­ku, żeby au­tor był jed­no­cze­śnie pro­wa­dzącym. Pół roku temu... co naj­mniej pół roku temu uma­wia­łam się z pa­nia­mi, że nie będą pro­wa­dzić w stu­diu. Nie ro­zu­miem, cze­mu pa­nie mają ta­kie par­cie na szkło.

– Ale Lal­ka i Wika bar­dzo do­brze pro­wa­dzą, pani dy­rek­tor. Po­nad­to są do­sko­na­le przy­go­to­wa­ne... w ko­ńcu to one wszyst­ko wy­my­śli­ły i pra­co­wa­ły nad kon­cep­cją pro­gra­mu od mie­si­ąca...

– Pa­nie Ma­ćku – prze­rwa­ła mu bez­ce­re­mo­nial­nie dy­rek­tor­ka. – To, że wy­my­śli­ły i pra­co­wa­ły, nie ozna­cza, po­wta­rzam, że mu­szą pro­wa­dzić. A co do tego, że ro­bią to do­brze, to, pro­szę wy­ba­czyć, ale zda­nie dy­rek­cji na ten te­mat jest wręcz prze­ciw­ne. Chcia­łam być de­li­kat­na, ale sko­ro pa­ństwo sami do­ma­ga­ją się praw­dy bez osło­nek... Cóż. Prze­cież pa­nie wie­dzą, jak wy­gląda­ją, praw­da? Pani Ma­now­ska, ile pani ma lat? Pani Woj­ty­ńska, ile pani ma nad­wa­gi? Bar­dzo prze­pra­szam, ale pre­zen­ter musi trzy­mać pe­wien stan­dard!

– Czy pani dy­rek­tor uwa­ża, że je­stem grub­sza od Woj­cie­cha Man­na? – Wika od­zy­ska­ła głos. – Któ­re­go wszy­scy rów­no uwiel­bia­ją?

– A co, do dia­bła, za zna­cze­nie ma mój wiek? – sark­nęła Lal­ka. – Wy­glądam zu­pe­łnie przy­zwo­icie! A to jest pro­gram au­tor­ski i w do­dat­ku pu­bli­cy­stycz­ny, nie roz­ryw­ko­wy! Kan­ka­na nikt nie ta­ńczy! Roz­ma­wia­my o fi­lo­zo­fii i li­te­ra­tu­rze.

– Pani Eu­la­lio... na­praw­dę pa­nie się same na­pra­sza­ją, żeby im mó­wić nie­przy­jem­ne rze­czy... a ja chcia­łam oka­zać mak­si­mum de­li­kat­no­ści. Ale do­brze. Sko­ro pa­nie chcą. Uwa­żam, że źle pa­nie pro­wa­dzą.

– Co to zna­czy „źle"? – Wika była wście­kła i war­cza­ła jak zły pies. – Co to zna­czy? Obie z Lal­ką mamy bez­ter­mi­no­we kar­ty ekra­no­we, pani dy­rek­tor! Pre­zen­ter­skie! Co to zna­czy „źle"? Co nam się na­gle po­psu­ło?

– Boże je­dy­ny. – Pani dy­rek­tor wznio­sła oczy ku nie­bu. – Źle to zna­czy źle. I niech pan się nie sta­ra bro­nić ko­le­ża­nek, pa­nie Ma­cie­ju – uprze­dzi­ła Ma­ćka, któ­ry już na­bie­rał po­wie­trza w płu­ca. – Te nie­do­mó­wie­nia pani Wik­to­rii są po pro­stu nie­zno­śne! A pani Eu­la­lia jest in­fan­tyl­na...

– Chy­ba pani dy­rek­tor nie wie, co ozna­cza sło­wo „in­fan­tyl­ny" – prych­nęła Eu­la­lia. – A nie­do­mó­wie­nia są bar­dzo do­bre, bo wte­dy roz­mów­ca za­czy­na sam z sie­bie mó­wić wi­ęcej! To wła­śnie cho­ler­ni ama­to­rzy przy­go­to­wu­ją so­bie wszyst­kie py­ta­nia na kart­ce i nie słu­cha­ją od­po­wie­dzi, tyl­ko kle­pią to, co so­bie przy­szy­ko­wa­li za­wcza­su, ma to sens, czy nie...

– Poza tym, pani dy­rek­tor – wtrąci­ła Wika – obie mamy z Aka­de­mii Te­le­wi­zyj­nej do­sko­na­łe opi­nie, z za­zna­cze­niem, że bar­dzo do­brze pro­wa­dzi­my...

Pani dy­rek­tor mia­ła dość tej roz­mo­wy.

– Pani Wiko, nie dys­ku­tuj­my już. Może je­stem za­baw­na, ale wy­zna­ję za­sa­dę, że po­le­ce­nia dy­rek­to­ra na­le­ży po pro­stu wy­ko­ny­wać. Je­śli pa­niom nie od­po­wia­da moja pro­po­zy­cja ra­to­wa­nia wa­sze­go pro­gra­mu, to ten pro­gram może się w ogó­le nie od­być. Tyl­ko że wte­dy będzie­my się mu­sie­li po­wa­żnie za­sta­no­wić nad sen­sem na­szej dal­szej wspó­łpra­cy. Pa­nie, jak się zda­je, nie­wie­le ostat­nio ro­bią...

Wika i Eu­la­lia mia­ły śmie­rć w oczach. Ma­ciek, z na­tu­ry przy­tom­niej­szy od nich oby­dwu, rzu­cił im ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie. Do­sko­na­le wie­dział, że żad­ne ich pro­po­zy­cje w ci­ągu ostat­nie­go roku nie zy­ska­ły uzna­nia pani dy­rek­tor; wie­dział też, że po­spa­da­ły im do­tych­cza­so­we pro­gra­my, łącz­nie z nie­śmier­tel­nym cy­klem mor­skim Wiki i Ro­cha Sol­skie­go, zwie­rząt­ka­mi Eu­la­lii i sym­pa­tycz­nym cy­klem pro­du­ko­wa­nym wspól­nie z te­le­wi­zją rze­szow­ską, któ­ry Wice świet­nie wy­cho­dził. Ro­zu­miał ich zło­ść i roz­go­ry­cze­nie. Uwa­żał jed­nak, że dłu­żej klasz­to­ra niż prze­ora i był zda­nia, że me­gie­rę trze­ba prze­cze­kać.

Me­gie­ra ski­nęła na cza­jącą się nie­co z tyłu Ka­ro­lę.

– Po­zwól, moja dro­ga, mu­sisz się jak naj­szyb­ciej za­po­znać ze sce­na­riu­szem, bo pa­ństwo prze­cież po­win­ni już za­czy­nać pró­bę. Naj­wy­ższy czas, go­ście się nie­cier­pli­wią. Pani Wik­to­rio, cie­szę się, że nie jest pani oso­bą ma­łost­ko­wą i za­pro­si­ła pani pana Sol­skie­go, mimo że już nie pra­cu­je­cie ra­zem...

Wik­to­ria lek­ko się za­chły­snęła i po­da­ła Ka­ro­li Pu­ćko wła­sny sce­na­riusz.

– Lal­ka to z tobą szyb­ko omó­wi, jak zła­pię Kry­się, dam ci inny eg­zem­plarz, bo na tym są moje no­tat­ki. Ja te­raz pój­dę z Ma­ćkiem do go­ści, rze­czy­wi­ście trze­ba z nimi po­ga­dać.

Na szczęście wszy­scy go­ście byli za­przy­ja­źnie­ni i za­miast na­rze­kać na te­le­wi­zyj­ną nie­punk­tu­al­no­ść, za­częli się już lek­ko podśmie­wać.

– Cóż to się sta­ło, Wi­kuś? – Roch Sol­ski, jak zwy­kle życz­li­wy, pierw­szy za­uwa­żył fu­rię w oczach przy­ja­ció­łki re­dak­tor­ki. – Wy­glądasz, jak­by ktoś cię w zęby strze­lił, za prze­pro­sze­niem.

Wika wes­tchnęła głębo­ko.

– Go­rzej, Ro­chu. Słu­chaj­cie, prze­pra­sza­my was obie z Lal­ką, ale przed chwi­lą sze­fo­wa zmie­ni­ła nam pro­wa­dzące­go. To zna­czy za­mie­ni­ła nas na jed­ną taką, co się wła­śnie te­raz przy­go­to­wu­je.

– Pu­ćko Ka­ro­la, zna­na gwiaz­da? Wi­dzę ją z wa­szą dy­rek­tor­ką i na­szą dro­gą Lal­ką. Ona ma po­pro­wa­dzić to, o czym mó­wi­my od mie­si­ąca?

– Tak, a ja jej będę pod­rzu­cać py­ta­nia na ucho...

– O ile so­bie nie wyj­mie słu­chaw­ki – rzu­cił nie­dba­le

Ma­ciek. – Ostat­nio mi zro­bi­ła taki nu­mer i mo­głem do niej krzy­czeć dłu­go i na­mi­ęt­nie. Oczy­wi­ście zwa­li­ła winę na dźwi­ękow­ców. Tak czy ina­czej, mu­si­my za­czy­nać. Czy je­ste­śmy go­to­wi? Pa­nie pro­fe­so­rze...

– Od ty­go­dnia je­ste­śmy na ty – za­śmiał się Ma­rek Rudz­ki, fi­lo­zof i czło­wiek po­god­ny. – Miło było u Wik­to­rii na gril­l­ku, ale nie wie­dzia­łem, że aż stra­ci­łeś kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią...

– Tyl­ko pa­mi­ęć! – Ma­ciek, też z na­tu­ry po­god­ny oraz kon­struk­tyw­ny, prze­sze­dł do po­rząd­ku dzien­ne­go nad zmia­ną dwóch pro­wa­dzących re­dak­to­rek na jed­ną gwiaz­dę i usi­ło­wał za­cząć pra­cę. – Jesz­cze pani Aga­ta, praw­da? O, jest, z mło­dzie­żą. Pani Aga­to, pro­si­my na miej­sce, ko­le­ga pa­nią uzbroi w mi­kro­fon. A pana pi­sa­rza ktoś wi­dział? Wika?

– Sie­dzi w holu i to­ku­je przez ko­mór­kę. Bar­dzo się sta­ra, żeby wszy­scy sły­sze­li, że roz­ma­wia z dy­rek­to­rem Te­atru Na­ro­do­we­go. Słu­chaj­cie, może to on chciał mieć Ka­ro­lę za pro­wa­dzącą?

– Na pew­no! – Kry­sia, zdy­sza­na, do­szła do nich, szar­pi­ąc się ze swo­im bo­ga­tym wy­po­sa­że­niem dźwi­ęko­wym za­in­sta­lo­wa­nym na pa­sku dżin­sów. – Kur­czę, coś mnie tu przy­szczy­pa­ło. Prze­pra­szam, że mnie nie było, ale mu­sia­łam skse­ro­wać sce­na­riusz dla gwiaz­dy. Wika, po co ci był ten cały Pa­proch? Nie masz w Szcze­ci­nie in­nych li­te­ra­tów?

– On na­pi­sał ostat­nio dra­mat o dwóch fa­ce­tach wal­czących z ży­wio­ła­mi i dzi­ęki temu prze­war­to­ścio­wu­jących całe swo­je par­szy­we ży­cie – wes­tchnęła Wika. – Pa­su­je nam do te­ma­tu. Poza tym o mało co, a do­sta­łby za ten dra­mat na­gro­dę li­te­rac­ką „Nike". Naj­ki, jak mówi na­sza mło­dzież. Był no­mi­no­wa­ny. Aga­ta mówi, że on ma praw­dzi­wy ta­lent.

– Ta­lent ma jak cho­le­ra – przy­tak­nęła Kry­sia, od­cze­piw­szy od sie­bie dru­cik, któ­ry ją szczy­pał w oko­li­cy le­wej ner­ki. – Ka­wa­łek z tego dra­ma­tu dru­ko­wa­li w „An­go­rze". Na­wet na­szych ma­szy­ni­stów zbrzy­dzi­ło.

– Wasi ma­szy­ni­ści czy­ta­ją dra­ma­ty wspó­łcze­sne? – zdzi­wił się Ma­rek.

– Tyl­ko wte­dy, kie­dy au­to­ra­mi są mężo­wie dy­rek­to­rek – ob­ja­śni­ła go Kry­sia. – I to wy­łącz­nie we frag­men­tach. Szy­mon przy­nió­sł, bo chciał mnie za­py­tać, o co tam cho­dzi. Ale ja też nie zro­zu­mia­łam. Na­to­miast by­łam bli­ska pusz­cze­nia pa­wia. Pani Aga­to, on na­praw­dę jest wy­bit­ny?

– Tak mó­wią – po­twier­dzi­ła ostro­żnie Aga­ta Pa­kul­ska, po­lo­nist­ka, za­pro­szo­na do pro­gra­mu ra­zem ze swo­ją trzy­dzie­sto­oso­bo­wą ma­tu­ral­ną kla­są by­strza­ków. – Oso­bi­ście wolę Szek­spi­ra i paru in­nych sta­rych grzy­bów. Ale fak­tem jest, że do tej „Nike" bar­dzo mało mu bra­ko­wa­ło. Co zbrzy­dzi­ło wa­szych ma­szy­ni­stów?

– Zbrzy­dzi­ło i zgor­szy­ło. Opi­sy męsko-męskich i męsko-zwie­rząt­ko­wych de­wia­cji sek­su­al­nych. Rów­nież z przed­mio­ta­mi i je­dze­niem. Sto­su­nek sek­su­al­ny z wy­pa­tro­szo­nym kur­cza­kiem.

– Ouu, kur­czak... obrzy­dli­stwo. Ale męsko-męskie to już się nie li­czy za de­wia­cje...

– Za­pew­niam cię, Ma­ciuś, że w in­ter­pre­ta­cji pana Pa­prosz­ka to _były_ de­wia­cje. Mam tę „An­go­rę", przy­nio­sę ci, to so­bie po­czy­tasz. Do­brze, chy­ba już do­syć tego bi­cia pia­ny, za­czy­na­my pró­bę!

W Kry­si ode­zwał się duch kie­row­ni­ka pro­duk­cji i za­częła za­ga­niać wszyst­kich na swo­je miej­sca. Ostat­ni po­ja­wił się Se­ba­stian Proch-Prosz­kow­ski, je­den z naj­wy­bit­niej­szych mło­dych (przed pi­ęćdzie­si­ąt­ką) pol­skich dra­ma­tur­gów wspó­łcze­snych, a pry­wat­nie ma­łżo­nek pani Ewe­li­ny Prosz­kow­skiej. Pa­trząc przez ze­bra­nych jak przez po­wie­trze, po­zwo­lił przy­pi­ąć so­bie mi­kro­fon i za­sia­dł na wska­za­nym fo­te­lu.

Lal­ka za­jęła stra­te­gicz­ne miej­sce w stu­diu, za ope­ra­to­rem ka­me­ry nu­mer trzy, Wika usia­dła w re­ży­ser­ce obok Ma­ćka. Ka­ro­la Pu­ćko po­sta­no­wi­ła pro­wa­dzić pro­gram na sto­jąco i nie po­zwo­li­ła so­bie wy­tłu­ma­czyć, że sko­ro ona stoi, to obec­nym w stu­diu mężczy­znom nie wy­pa­da sie dzieć. Po­pa­rła ją wci­ąż obec­na pani dy­rek­tor, teo­re­tycz­nie bier­na ob­ser­wa­tor­ka. Ma­ciek w re­ży­ser­ce zgrzyt­nął i ka­zał od­su­nąć sto­lik przy­go­to­wa­ny dla pro­wa­dzących. Pró­bę mo­żna było za­cząć.

Pięć mi­nut pó­źniej Wik­to­ria spie­ni­ła się po raz pierw­szy i pod­nio­sła głos, mó­wi­ąc do ucha pro­wa­dzącej.

Dzie­si­ęć mi­nut pó­źniej Ma­ciek za­czął war­czeć i rzu­cać do mi­kro­fo­nu wy­ra­zy po­wszech­nie uwa­ża­ne za obe­lży­we.

Kwa­drans pó­źniej Ka­ro­la Pu­ćko wy­jęła z ucha słu­chaw­kę.

To, co dzia­ło się w na­stęp­nych mi­nu­tach i kwa­dran­sach, wy­wo­ła­ło bu­rzę nie­kon­tro­lo­wa­nej ra­do­ści wśród bio­rących udział w pro­gra­mie trzy­dzie­ścior­ga by­strych ma­tu­rzy­stów. Po­zo­sta­li dy­plo­ma­tycz­nie uda­wa­li désin­téres­se­ment.

O sie­dem­na­stej dzie­si­ęć pró­bę za­ko­ńczo­no i wszy­scy za­pro­sze­ni go­ście – mniej lub bar­dziej roz­ba­wie­ni – opu­ści­li stu­dio. Kry­sia i Lal­ka, wy­czer­pa­ne do osta­tecz­no­ści, sia­dły ci­ężko na frag­men­cie sce­no­gra­fii. Wika i Ma­ciek ze­szli do nich z re­ży­ser­ki i sie­dli obok.

– Mat­ko je­dy­na – wes­tchnęła Kry­sia. – Nie mam siły. Mu­szę iść do den­ty­sty, ale nie mam siły. Już je­stem spó­źnio­na, to się jesz­cze tro­chę spó­źnię. Słu­chaj­cie, jest gle­ba. Ja nie wiem, co będzie ju­tro. Ja nie wiem, co będzie ju­tro. Ja nie wiem...

– Gdzie ta cho­ler­na glo­ria? – Ma­ciek był już spo­koj­ny, ale przy­ja­zny błysk obec­ny za­zwy­czaj w jego oczach gdzieś się za­po­dział. – Będę miał do niej kil­ka za­sad­ni­czych spraw.

– Chy­ba przez te­le­fon! – Lal­ka wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Dała w dłu­gą, jak tyl­ko ści­ągnąłeś he­ble w dół. Pew­nie po­szły z pa­nią dy­rek­tor oma­wiać ju­trzej­szy suk­ces.

– Nie spo­dzie­wam się suk­ce­su – mruk­nął Ma­ciek. – To będzie ma­sa­kra, moje ko­cha­ne dziew­czy­ny.

– Lu­bię, jak tak do mnie mó­wisz – za­chi­cho­ta­ła na­gle Lal­ka, star­sza od nie­go o pi­ęt­na­ście lat. – Słu­chaj­cie, czym my się mar­twi­my? Jak to wal­nie, to przez Ka­rol­kę. I pa­nią dy­rek­tor.

– Bądź ab­so­lut­nie spo­koj­na, przy­ja­ció­łko, że winę zwa­lą na cie­bie i Wikę. Ja bym wam ra­dził wzi­ąć gwiaz­decz­kę za pi­rze ju­tro od rana i pod­dać ostre­mu szko­le­niu. Ina­czej po­ło­ży pro­gram, a pani dy­rek­tor może to uznać za świet­ny pre­tekst do ode­bra­nia wam wszyst­kich po­zo­sta­łych pro­gra­mów, któ­re ro­bi­cie.

– To zna­czy tego jed­ne­go, bo tyl­ko ten nam zo­stał. – Wika stra­ci­ła już swo­je pur­pu­ro­we ru­mie­ńce. – Wiesz, że my ją po­win­ny­śmy zbio­ro­wo uka­tru­pić. Lal­ka, ja tam nie mam zdol­no­ści do ręko­dzie­ła, poza tym mo­kra ro­bo­ta mnie brzy­dzi, ale mogę dać parę gro­szy na wy­na­jęcie fa­chow­ców. A ty?

– Ja też. Ma­ciuś, do­kła­dasz się?

– Ja­sne. Po­pro­si­my in­for­ma­ty­ków, żeby dali do In­tra­ne­tu, to zo­ba­czy­cie, mało kto się nie do­ło­ży.

– Ja coś wy­go­spo­da­ru­ję z bu­dże­tu pro­gra­mu – obie­ca­ła Kry­sia. – O, Roch. Ro­chu, do­kła­dasz się do puli?

– Oczy­wi­ście. – Roch ob­ja­wił się znie­nac­ka i jak zwy­kle pro­mie­nio­wał ocho­czą życz­li­wo­ścią. – A na co skład­ka? Idzie­my opi­jać suk­ces? Tak a prio­ri?

– Nie, na ra­zie zbie­ra­my na fa­chow­ców ce­lem uka­tru­pie­nia pani dy­rek­tor – za­wia­do­mi­ła go Kry­sia. – Suk­ce­su ra­czej się nie spo­dzie­wa­my. Będzie ma­sa­kra. Aż nam wstyd. Może by­śmy się jed­nak upi­li?

– Upić się mo­że­my – zgo­dził się Roch bez opo­rów. – Ale nie tra­ćcie du­cha. Ro­zu­miem, że cho­dzi wam o tę bez­tro­ską pa­nien­kę?

Gru­pa sie­dząca na sce­no­gra­fii zgod­nie po­ki­wa­ła zmęczo­ny­mi gło­wa­mi. Zło­ść już im prze­szła, pod­nie­ce­nie wal­ką też i wła­śnie wi­ędli ko­lek­tyw­nie na sztucz­nych szcząt­kach an­tycz­nej ko­lum­ny.

Roch po­pa­trzał na nich i uśmiech­nął się cie­pło.

– Nie mar­tw­cie się, dziew­czy­ny i chło­pa­ki. Wika, mia­łaś szczęście, że mnie za­pro­si­łaś. Osta­tecz­nie po­ło­ży­li­śmy ra­zem nie­je­den pro­gram... rów­nież stu­dyj­ny.

Czwór­ka na ko­lum­nie jed­no­cze­śnie wbi­ła w nie­go wzrok, w któ­rym za­czy­na­ło błysz­czeć zro­zu­mie­nie. Roch po­ki­wał gło­wą.

– No, wi­dzę, że za­czy­na­cie kmi­nić, jak mó­wią moje dzie­ci. Głów­nie syn. No więc je­śli ta bździ­ągwa się stra­ci, to ja jej po­mo­gę, dys­kret­nie i z wdzi­ękiem, jak to ja...

– Ro­siu! – jęk­nęła Wika. – Ko­cham cię nad ży­cie.

– Też cię ko­cham i dla­te­go mo­żesz prze­stać się de­ner­wo­wać. Aż tak – do­dał po krót­kim na­my­śle. – I ten twój fi­lo­zof ku­ma­ty czło­wiek i z do­świad­cze­niem...

– Dwa lata z nim pro­wa­dzi­łam pro­gram w lep­szych cza­sach... I tak samo z ma­ło­la­ta­mi. Uwiel­bia­li go na ogół.

– No wła­śnie. Masz w stu­diu dwóch swo­ich, do­świad­czo­nych pro­wa­dzących. Pani Agat­ka wy­gląda na oso­bę in­te­li­gent­ną... skąd ją ma­cie, na­wia­sem mó­wi­ąc?

– Przez nia­nię mo­je­go dziec­ka – od­rze­kła Wika. – A nia­nię mam przez Ilon­kę Ka­ram­bol, któ­ra zna męża Aga­ty. On jest pi­lo­tem. Jego też chcia­łam zwa­bić, bo by nam pa­so­wał do te­ma­tu; wi­cie, ro­zu­mi­cie, z po­wo­du sta­łej wspó­łpra­cy z ży­wio­ła­mi, ale sta­now­czo się opa­rł. To ja­kiś faj­ny gość, tyl­ko mało mówi. Za to Aga­ta ma tę swo­ją prze­mądrza­łą kla­sę. Bar­dzo faj­ne dzie­cia­ki, mo­żna przy nich pęk­nąć ze śmie­chu, na­praw­dę, sza­le­nie in­te­li­gent­ni. Kur­czę, głu­pia Ka­ro­la na­wet nie będzie po­tra­fi­ła ich zak­ty­wi­zo­wać...

– Nie rycz, prze­cież mó­wię ci, że so­bie z fi­lo­zo­fem po­ra­dzi­my. Ma­ciek, po­wiedz jej!

– Mó­wię ci, Wika. Roch ma ra­cję. To na­wet może być śmiesz­ne, kie­dy Ka­rol­ka do resz­ty stra­ci wątek i nasi pa­no­wie przej­mą ste­ry. Cie­ka­we tyl­ko, czy do sze­fo­wej to do­trze...

Po­ża­ło­wa­nia god­ny stan umy­słu Ka­ro­li opra­co­wy­wa­nej wła­śnie fa­cho­wo przez Te­re­nię spra­wił, że Wika po­dzi­ęko­wa­ła w du­chu Opatrz­no­ści za wczo­raj­sze de­kla­ra­cje Ro­cha i Mar­ka (przy­łączył się bez pro­te­stów). Wy­gląda­ło na to, że w isto­cie na nich spo­cznie od­po­wie­dzial­no­ść za sen­sow­ne po­pro­wa­dze­nie pro­gra­mu. Wika zo­sta­wi­ła ze­stre­so­wa­ną gwiaz­dę na fo­te­lu i po­szła li­czyć go­ści.

– Są wszy­scy – za­mel­do­wa­ła nie­za­wod­na Kry­sia, jak zwy­kle za­mo­ta­na w urządze­nia nadaw­czo-od­bior­cze. – Cho­dź, po­ga­daj jesz­cze z Mar­kiem i Ro­chem, przy­da im się ostat­nia po­wtór­ka sce­na­riu­szo­wa. Lal­ka zaj­mu­je się pi­sa­rzem, a Aga­ta swo­imi dzie­cia­ka­mi. Ja bym na nich uwa­ża­ła, mam na my­śli ma­ło­la­tów. Sły­sza­łam tro­chę, jak roz­ma­wia­li mi­ędzy sobą. Prze­czy­ta­li na­sze­go Pa­pro­cha i za­mie­rza­ją go za­szo­ko­wać swo­bo­dą oby­cza­jów. To się może źle sko­ńczyć.

– Ma­rek so­bie z nimi po­ra­dzi – zba­ga­te­li­zo­wa­ła spra­wę Wika. – Masz tę mu­zycz­kę z ar­chi­wum?

Kry­sia nie zdąży­ła od­po­wie­dzieć, bo­wiem po­nad gwar pa­nu­jący w stu­diu wznió­sł się na­gle po­tężny ryk re­ali­za­to­ra świa­tła. Stał nad swo­im wiel­kim pu­dłem i wrzesz­czał, po­wta­rza­jąc po wie­le­kroć kil­ka pod­sta­wo­wych prze­kle­ństw.

– Mat­ko świ­ęta, co mu się sta­ło? – za­nie­po­ko­iła się Kry­sia. – Może rąb­nęli mu te nowe lam­py, co to się upa­rł i ku­pił za ci­ężkie pie­ni­ądze? Cze­go się drzesz, co się sta­ło?

– Cho­dź, zo­bacz! – ryk­nął Szy­mon i do­dał kil­ka ozdob­ni­ków.

Pod czar­nym ty­go­dnio­wym za­ro­stem był bla­dy jak per­ga­min, ocie­rał dło­nią czo­ło, a w oczach miał spo­ry szok. Wo­kół nie­go za­czął się gro­ma­dzić tłu­mek zło­żo­ny z ope­ra­to­rów, tech­ni­ków i by­strych li­ce­ali­stów. Wszy­scy za­gląda­li do wnętrza otwar­te­go pu­dła i od­ska­ki­wa­li jak­by z prze­ra­że­niem.

Wika z Kry­sią po­spie­szy­ły zo­ba­czyć, o co cho­dzi. Z dru­giej stro­ny po­de­szli jed­no­cze­śnie Lal­ka, Roch i Ma­rek. Przedar­li się przez tłu­mek i jed­no­cze­śnie zaj­rze­li do pu­dła. Jed­no­cze­śnie też od­sko­czy­li.

– Co tam się dzie­je? – Z su­fi­tu za­brzmiał znie­cier­pli­wio ny głos re­ali­za­to­ra wi­zji sie­dzące­go w re­ży­ser­ce. – Pro­szę za­jąć miej­sca! Lalu, Wika, Kry­siu! Pro­szę, zdy­scy­pli­nuj­cie wszyst­kich!

– Zej­dź do nas na­tych­miast – po­wie­dzia­ła prze­jęta Kry­sia do swo­je­go mi­kro­fo­nu. – Mamy pro­blem.

– Nie pora te­raz na pro­ble­my – od­rze­kł Ma­ciek. – Na pro­ble­my będzie czas po an­te­nie...

Tu prze­rwał umo­ral­nia­jący wy­wód, al­bo­wiem je­den z ope­ra­to­rów przy­ci­ągnął sto­jącą naj­bli­żej ka­me­rę i skie­ro­wał jej obiek­tyw do wnętrza pu­dła. Nie było w nim kosz­tow­nych świa­teł Szy­mo­na. Była na­to­miast pani dy­rek­tor Ewe­li­na Prosz­kow­ska, nie­wąt­pli­wie nie­ży­wa, z jed­nym ze swo­ich po­wiew­nych sza­li za­mo­ta­nych ści­śle wo­kół szyi. Nie wy­gląda­ła do­brze.

Z ust Ma­ćka wy­rwał się nie­kon­tro­lo­wa­ny okrzyk za­sko­cze­nia, nie­ko­niecz­nie cen­zu­ral­ny, i do­ta­rł do uszu wszyst­kich zgro­ma­dzo­nych. Przy­tom­ny re­ali­za­tor na­tych­miast jed­nak opa­no­wał emo­cje i pod­jął bły­ska­wicz­ną de­cy­zję:

– Pro­szę, niech nikt nie wy­cho­dzi ze stu­dia, już dzwo­ni­my po po­li­cję. Pro­gram w tej sy­tu­acji spa­da. Kry­siu, spró­buj wszyst­kich uspo­ko­ić. Wika, cho­dź do nas, pro­szę, trze­ba za­ła­twić ja­kiś za­py­chacz na pół go­dzi­ny an­te­ny.

Wika, wci­ąż w lek­kim szo­ku, po­bie­gła w stro­nę ażu­ro­wych schod­ków wio­dących na pi­ętro, do re­ży­ser­ki, a w tym mo­men­cie do stu­dia wsze­dł, pro­sto z cha­rak­te­ry­za­tor­ni, god­ny i jak­by lek­ko nie­obec­ny, ele­ganc­ki Se­ba­stian Proch-Prosz­kow­ski. Skro­nie i za­to­ki miał do­sko­na­le zma­to­wio­ne. Wąsy przy­cze­sa­ne. Po­dob­nie jak dłu­gie wło­sy zwi­sa­jące po obu stro­nach po­ka­źnej ły­si­ny. Lal­ka mo­gła­by przy­si­ąc, że Te­re­nia mu­snęła mu ko­ści po­licz­ko­we be­żo­wym ró­żem. Spo­dzie­wa­jąc się za­pew­ne, że wszy­scy już cze­ka­ją tyl­ko na nie­go, sta­nął w drzwiach, za­sko­czo­ny ogól­nym roz­gar­dia­szem.

– O mać naj­ja­śniej­sza – wy­rwa­ło się Kry­si. – Pan mąż!

– Czy coś się sta­ło? – za­py­tał no­so­wym gło­sem wy­bit­ny dra­ma­turg.

– Sta­ło się, jak nie wiem co – jęk­nął Szy­mon. – Ktoś mi świa­tła pod­mie­nił na nie­ży­wą babę...

– Szy­mek, idio­to! Nich pan go nie słu­cha... – Kry­sia pod­bie­gła do dra­ma­tur­ga i usi­ło­wa­ła wzi­ąć go pod ło­kieć ce­lem po­pro­wa­dze­nia do pierw­sze­go lep­sze­go krze­sła, za­pew­ne w oba­wie, że fa­cet może ze­mdleć. Proch-Prosz­kow­ski wy­rwał jej ra­mię i god­nie po­ma­sze­ro­wał w stro­nę fo­te­la przy­dzie­lo­ne­go so­bie na czas pro­gra­mu. Naj­wy­ra­źniej mało go in­te­re­so­wa­ła przy­czy­na za­mie­sza­nia, za­mie­rzał ją prze­cze­kać i wzi­ąć udział w dys­ku­sji, któ­ra za kwa­drans po­win­na za­cząć się na an­te­nie. Kry­sia rzu­ci­ła Lal­ce spoj­rze­nie pe­łne roz­pa­czy. Ko­le­żan­ka ją zro­zu­mia­ła i po­de­szła do nie­świa­do­me­go wdow­ca.

– Pa­nie Se­ba­stia­nie – po­wie­dzia­ła ci­cho, pod­czas kie­dy kłębo­wi­sko w stu­diu przy­bie­ra­ło na sile, bo­wiem do ak­cji wkro­czy­li by­strzy li­ce­ali­ści. – Pa­nie Se­ba­stia­nie... strasz­nie mi przy­kro, nie wiem, jak mogę panu to po­wie­dzieć...

– Niech pani nie owi­ja w ba­we­łnę – po­ra­dził li­te­rat. – I chy­ba po­win­na pani coś zro­bić z tym ca­łym ba­ła­ga­nem, prze­cież za kil­ka mi­nut za­czy­na się ten wasz pro­gram, praw­da?

– Nie­zu­pe­łnie... Wi­dzi pan, pro­gram zo­stał od­wo­ła­ny... no, nie może się od­być...

– Pani ra­czy żar­to­wać – prze­rwał, czer­wie­nie­jąc wy­ra­źnie z obu­rze­nia. – Jak to od­wo­ła­ny? Tak po pro­stu od­wo­ła­ny? To po co mnie pani tu ci­ągnęła, naj­pierw na pró­by, te­raz też... Pani re­dak­tor, ośmie­lę się stwier­dzić, że wszy­scy je­ste­ście nie­po­wa­żni. Czy pani so­bie wy­obra­ża, że ja nie mam nic lep­sze­go do ro­bo­ty, niż uga­niać się po te­le­wi­zjach i roz­ma­wiać z gro­ma­dą dzie­cia­ków? I z kil­ko­ma prze­mądrza­ły­mi fi­lo­zo­fa­mi, któ­rym wy­da­je się, że po­zja­da­li wszyst­kie ro­zu­my? Co ja tu ro­bię w chwi­li, kie­dy po­wi­nie­nem sie­dzieć w domu i ko­ńczyć sztu­kę! Te­atr cze­ka! Za­wsze dzi­wi­łem się mo­jej żo­nie, jak może pra­co­wać w tak idio­tycz­nej in­sty­tu­cji i z tak nie­od­po­wie­dzial­ny­mi lu­dźmi! Wpraw­dzie na ogół wy­ra­ża­ła się o was z dużą re­zer­wą, ale...

Lal­ką tąp­nęło. Nie lu­bi­ła pro­tek­cjo­nal­ne­go sto­sun­ku do te­le­wi­zji, zwłasz­cza wy­ra­ża­ne­go w ten spo­sób. A to bęcwał. Nie za­słu­gu­je na względy.

– Pa­ńska żona nie żyje – prze­rwa­ła dra­ma­tur­go­wi mo­no­log. – Ko­le­ga ją zna­la­zł w pu­dle na lam­py. Ktoś ją za­bił. Nie mo­że­my wcho­dzić na an­te­nę, bo za­raz tu będzie po­li­cja. Czy do pana do­ta­rło, co po­wie­dzia­łam?

– Wie­dzia­łem, że pa­ństwo są w prze­wa­ża­jącej ma­sie nie­nor­mal­ni, bo trze­ba być nie­nor­mal­nym, żeby pra­co­wać w tak nie­nor­mal­nej in­sty­tu­cji, ale żeby ro­bić aż tak idio­tycz­ne dow­ci­py...

– Pa­nie! Pa­ńską żonę ktoś udu­sił! Chce pan sam zo­ba­czyć? Pro­szę ze mną!

Se­ba­stian Proch-Prosz­kow­ski spoj­rzał na nią, jak­by przed chwi­lą się na­ro­dził. Prze­stał to­ko­wać, ale z fo­te­la nie wstał. Prze­ciw­nie, osu­nął się na opar­cie i zwi­ądł.

– Mat­ko Bo­ska! – krzyk­nęła Lal­ka, wście­kła i zroz­pa­czo­na. – Te­raz ten! Za­wa­łu do­stał, czy co? Kto się na tym zna? Hej! Fa­cet mi tu wy­mi­ęka!

Tłu­mek, któ­ry już się na­pa­trzył na zna­le­zi­sko Szy­mo­na, od­wró­cił się te­raz w stro­nę Lal­ki i jej kło­po­tu. Wy­pry­snęli zeń dwaj ro­śli mło­dzie­ńcy.

– Pani po­zwo­li – po­wie­dział wi­ęk­szy i bar­dziej py­ska­ty (za­pa­mi­ęta­ła jego wy­po­wie­dzi z wczo­raj­szej pró­by). – Mamy sko­ńczo­ne kur­sy ra­tow­ni­cze, za­raz się pa­nem zaj­mie­my. Ja­cek, on w ogó­le żyje?

Ja­cek, blon­dyn z aniel­skim wy­ra­zem twa­rzy, któ­re­mu to wy­ra­zo­wi zde­cy­do­wa­nie prze­czył błysk w błękit­nych oczkach, spraw­dzał już fa­cho­wym ge­stem tęt­ni­cę szyj­ną nie­przy­tom­ne­go li­te­ra­ta.

– Żyje, żyje, szo­ku do­stał. Pa­ństwo się roz­su­ną, po­ło­ży­my go na tym czy­mś... a to dru­gie wy­ko­rzy­sta­my, żeby mu dać pod nogi. Ma­ciek, raz, dwa, trzy­y­yy!

Wzbu­dza­jąc ogól­ny szmer uzna­nia, krzep­cy ma­tu­rzy­ści jak piór­ko pod­nie­śli le­jące­go im się przez ręce li­te­ra­ta i zło­ży­li na frag­men­cie sce­no­gra­fii. Unie­śli mu nogi pra­wie do pio­nu i pod­par­li in­nym frag­men­tem sce­no­gra­fii, po czym od­su­nęli się i spoj­rze­li z apro­ba­tą na wła­sne dzie­ło.

– Za­raz doj­dzie do sie­bie – rze­kł to­nem nie­dba­łym blon­dy­nek zwa­ny Jac­kiem. – Chwi­lo­we omdle­nie. Za­pew­ne z wra­że­nia. Wra­żli­wy na nie­bosz­czy­ków?

– Ale ty głu­pi je­steś – za­uwa­ży­ła drob­na dziew­czy­na z bu­rzą lo­ków. – Też byś ze­mdlał, jak by ci żonę rąb­nęli!

– Opa­nuj­cie się – przy­wo­ła­ła swo­ich uczniów do po­rząd­ku Aga­ta. – Jak mo­że­cie?

– O co cho­dzi? – Ma­ciek miał na twa­rzy wy­raz zra­nio­nej nie­win­no­ści. – Ura­to­wa­li­śmy mu ży­cie, nie? O, już przy­cho­dzi do sie­bie...

Istot­nie, Se­ba­stian Proch-Prosz­kow­ski otwo­rzył wła­śnie oczy. Pierw­szym, co nad sobą zo­ba­czył, był po­ły­sku­jący gra­na­to­wo obiek­tyw pro­wa­dzo­ny pew­ną ręką ope­ra­to­ra. Li­te­rat ze­rwał się na rów­ne nogi, omal nie prze­wra­ca­jąc Pa­we­łka ra­zem z jego ka­me­rą.

– Hie­ny! – za­krzy­czał cien­kim gło­sem. – Hie­ny cmen­tar­ne! Sza­ka­le! Pa­dli­no­żer­cy! Ta­blo­idy! Że­ru­je­cie na tra­ge­dii ludz­kiej! Nie ma dla was nic świ­ęte­go!

Wy­po­wie­dziaw­szy się, padł z po­wro­tem na sce­no­gra­fię.

– Tak jest le­piej – za­uwa­żył fi­lo­zo­ficz­nie Ja­cek. – Będzie­my przy nim czu­wać, niech pa­nie się nie mar­twią.

– A swo­ją dro­gą, co ty tu ro­bisz, Pa­weł? Ilon­ka! Jak się do­wie­dzia­łaś?

– Nie żar­tuj – od­po­wie­dzia­ła z po­li­to­wa­niem Ilon­ka Ka­ram­bol. – Czy­żby­śmy nie pra­co­wa­ły w tej sa­mej fa­bry­ce? Zwra­cam ci uwa­gę, że new­sro­om jest pi­ętro wy­żej! Do­ku­men­tuj, Pa­weł, do­ku­men­tuj! Nie kręć tego mi­sia, on i tak nic nie po­wie! Lal­ka, niech ja pęk­nę ty­si­ąc razy w po­przek! Po­dob­no skła­da­li­ście się na Ukra­ińców wczo­raj. I co, już re­zul­tat? Tak szyb­ko?

– W ja­kiej spra­wie pa­ństwo skła­da­li się na Ukra­ińców?

Py­ta­nie za­da­ne było przy­jem­nym, chłod­nym gło­sem. Za ple­ca­mi Ilon­ki zma­te­ria­li­zo­wał się nie­zna­ny to­wa­rzy­stwu ciem­ny blon­dyn. Bił od nie­go mróz jak od lady chłod ni­czej w su­per­mar­ke­cie. Ko­le­żan­ki te­le­wi­zor­ki do­ko­na­ły bły­ska­wicz­nych oględzin i wy­mie­ni­ły bły­ska­wicz­ne, wie­le mó­wi­ące spoj­rze­nia.

– Pra­wie taki pi­ęk­ny jak Za­ko­ściel­ny – szep­nęła Ilon­ka do ucha Kry­si, któ­rą mia­ła naj­bli­żej. – Szko­da, że nie czar­ny...

– Star­szy – od­szep­nęła Kry­sia, a gło­śno po­wie­dzia­ła:

– Pan z po­li­cji, praw­da? Nie zło­ży­li­śmy się osta­tecz­nie, ale rze­czy­wi­ście, był taki po­my­sł. Pan po­zwo­li, ja się na­zy­wam Kry­sty­na Sie­ra­kow­ska, je­stem pro­du­cen­tem tego pro­gra­mu. – Wy­ci­ągnęła do blon­dy­na rękę, któ­rą ten, za­pew­ne z za­sko­cze­nia, uści­snął. – A to moja ko­le­żan­ka, Lal­ka Wi­ązow­ska.

– Jaka Wi­ązow­ska! Prze­cież nie wy­szłam za nie­go! Ma­now­ska, Eu­la­lia Ma­now­ska, też au­tor­ka. O, idą nasi ko­le­dzy...

Roch i Ma­rek nad­ci­ąga­li wła­śnie, jak zwy­kle pe­łni uczuć po­zy­tyw­nych, a z re­ży­ser­ki zbie­ga­li po kar­ko­łom­nych schod­kach Wika i Ma­ciek.

– Ma­rek Rudz­ki, wi­tam, pa­nie mnie za­pro­si­ły do pro­gra­mu...

– Wik­to­ria Woj­ty­ńska, au­tor­ka pro­gra­mu...

– Roch Sol­ski, pro­wa­dzący. Tfu, jaki pro­wa­dzący, też gość. Prze­pra­szam, kie­dyś pro­wa­dzi­łem i tego... po­mie­sza­ło mi się. Ko­bie­ty, a gdzie wa­sza gwiaz­da?

– Do­sta­ła stu­po­ru i sie­dzi, jak sia­dła, na ja­ki­mś kloc­ku – po­wie­dzia­ła spo­koj­nie Kry­sia. Obec­no­ść po­li­cji spra­wi­ła, że prze­sta­ła się de­ner­wo­wać. – Aga­ta, może twoi stu­den­ci by zo­ba­czy­li, czy pro­wa­dząca jesz­cze żyje... Tfu, prze­pra­szam, to był głu­pi dow­cip. Pani Aga­ta też jest na­szym go­ściem...

– Dzień do­bry, Aga­ta Czu­pik. To zna­czy Pa­kul­ska. Nie­daw­no zmie­ni­łam na­zwi­sko. Ale zde­cy­do­wa­nie Pa­kul­ska.

– Ma­ciek Ko­cha­ński miał re­ali­zo­wać – je­cha­ła z roz­pędu Kry­sia – no ale sam pan ro­zu­mie, pro­gram od­wo­ła­li śmy. Tu gdzieś przed chwi­lą był Szy­mon Wy­soc­ki, gdzie on się po­dział? To re­ali­za­tor świa­tła, on zna­la­zł... tego... pa­nią dy­rek­tor.

– Szu­ka swo­ich re­flek­to­rów, któ­re były w pu­dle przed na­szą sze­fo­wą...

– A ja je­stem Ilon­ka Ka­ram­bol – wy­rwa­ła się Ilon­ka. – Na pew­no pan o mnie sły­szał, bo wspó­łpra­cu­ję z po­li­cją bar­dzo często. Na­praw­dę na­zy­wam się Ilo­na Ko­peć. Nie, prze­pra­szam, Ilo­na Dy­mek. Roz­wio­dłam się ostat­nio i wró­ci­łam do pa­nie­ńskie­go na­zwi­ska, jesz­cze mi się myli. A pan?

Blon­dyn wci­ąż za­cho­wy­wał po­zo­ry ice­ma­na, ale chy­ba coś w środ­ku za­czy­na­ło mu bu­zo­wać, o czym świad­czy­ła le­d­wie do­strze­gal­na zmia­na w wy­ra­zie twa­rzy.

– Ko­mi­sarz To­masz Ogi­ński. Czy pa­ństwo są do ko­ńca pew­ni wła­snych na­zwisk, bo od­nio­słem wra­że­nie, że nie­ko­niecz­nie?

– Ach, bo to u nas, wie pan, jak to w te­le­wi­zji, same ślu­by, roz­wo­dy, prze­gru­po­wa­nia, kto by spa­mi­ętał...

– Ilon­ka, prze­stań!

– A bo mnie pan ko­mi­sarz de­ner­wu­je, czy pan ko­mi­sarz my­śli, że my tak spe­cjal­nie albo że chce­my go zmącić? Wszy­scy wpa­dli­śmy w emo­cje, to mamy pra­wo się po­my­lić!

Ko­mi­sarz miał naj­wy­ra­źniej inne zda­nie, ale opa­no­wał się i za­nie­chał te­ma­tu na­zwisk.

– Chcie­li­by­śmy roz­po­cząć pra­cę. Czy tym ca­łym ba­ła­ga­nem ktoś rządzi?

– Kry­sia! – pa­dło jed­no­cze­śnie z kil­kor­ga ust. Kry­sia wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Tyl­ko Mar­cin może wszyst­kim po­wie­dzieć, żeby się prze­sta­li mio­tać. To re­ali­za­tor dźwi­ęku, pa­nie ko­mi­sa­rzu, ma do­stęp do gło­śni­ków. On chy­ba cały czas sie­dzi w re­ży­ser­ce?

– Sie­dzi, a ja­kże. – Ma­ciek też wzru­szył ra­mio­na­mi. – Dziew­czy­na do nie­go za­dzwo­ni­ła ja­kieś pół go­dzi­ny temu, cały czas z nią gada, mo­żna by wy­mor­do­wać pół mia­sta, a on się nie przej­mie. Po­wiedz mu, Kry­siu...

Kry­sia uży­ła swo­je­go oprzy­rządo­wa­nia i po chwi­li z su­fi­tu roz­le­gł się do­no­śny, ca­łko­wi­cie od­prężo­ny te­no­rek:

– Pro­szę pa­ństwa, pro­szę wszyst­kich na swo­je miej­sca! Pro­szę usi­ąść tak, jak mie­li­ście sie­dzieć w pro­gra­mie, po­li­cja chce za­cząć dzia­łać, a nie może się prze­drzeć! Tak, ki­ziacz­ku, już do cie­bie wra...

Su­fit za­mil­kł.

Ko­mi­sarz Ogi­ński le­d­wie do­strze­gal­nie za­ci­snął szczęki, ale nic nie po­wie­dział.

Te­le­wi­zja nie spodo­ba­ła mu się od pierw­sze­go wej­rze­nia. Wpraw­dzie na jego eki­pę cze­kał kom­pe­tent­ny stra­żnik, go­tów na­tych­miast pro­wa­dzić na miej­sce, na tym się jed­nak po­zy­tyw­ne wra­że­nia ko­ńczy­ły. Naj­obrzy­dli­wiej wy­glądał kłębi­ący się w stu­diu kil­ku­dzie­si­ęcio­oso­bo­wy tłum zło­żo­ny z mło­dych lu­dzi wy­gląda­jących (słusz­nie, jak się po­tem oka­za­ło) na wy­lu­zo­wa­nych ma­tu­rzy­stów oraz z lu­dzi ca­łkiem do­ro­słych też, nie­ste­ty, pre­zen­tu­jących de­ner­wu­jące lu­zac­two wi­docz­ne w spo­so­bie by­cia i ubie­ra­nia się. Kil­ka osób wy­gląda­ło nor­mal­nie, ale mo­żna je było po­li­czyć na pal­cach jed­nej ręki.

Pod­nie­co­ny tłu­mek nie­chęt­nie od­stąpił od Szy­mo­na i jego pu­dła, dzi­ęki cze­mu zgro­ma­dze­ni mo­gli do­strzec sto­jącą w drzwiach i go­to­wą do czy­nu eki­pę po­li­cyj­ną. Pod­czas gdy li­ce­ali­ści wy­ła­zi­li ze skó­ry, żeby zo­ba­czyć jak naj­wi­ęcej, kil­ku fa­ce­tów przy­stąpi­ło do swo­jej ro­bo­ty, sy­pi­ąc ja­kieś prosz­ki, ma­cha­jąc pędzel­ka­mi, fil­mu­jąc, fo­to­gra­fu­jąc, kręcąc się po ca­łym wiel­kim stu­diu i wy­gląda­jąc przy tym nie­sły­cha­nie pro­fe­sjo­nal­nie. Swo­ją ro­bo­tę kon­ty­nu­ował rów­nież Pa­weł.

Przez ja­kieś dwie se­kun­dy ko­mi­sarz wy­glądał, jak­by zbie­rał my­śli. Już chciał coś po­wie­dzieć, kie­dy za­uwa­żył Pa­wła sta­ra­jące­go się jak naj­le­piej wy­ko­ny­wać wy­uczo­ny za­wód.

– A co ten pan robi? – rzu­cił w prze­strzeń dość ja­do­wi­cie. – Na­tych­miast pro­szę go od­wo­łać! I ka­se­tę pro­szę mi od­dać.

– A po cho­le­rę panu moja ka­se­ta?! – za­pro­te­sto­wa­ła gwa­łtow­nie Ilon­ka. – My tyl­ko do­ku­men­tu­je­my. Jak się pan uprze, to nie wy­emi­tu­je­my tych zdjęć, ale ja uwa­żam, że trze­ba je zro­bić. No co pan, wczo­raj się uro­dził, pa­nie ko­mi­sa­rzu! Pan robi swo­je, a my swo­je! Jak pan będzie chciał, to panu udo­stęp­ni­my!

– Po­pro­szę o ka­se­tę – po­wie­dział lo­do­wa­to ko­mi­sarz. – My rów­nież ro­bi­my do­ku­men­ta­cję. Może na­sze zdjęcia nie będą mia­ły tego ar­ty­zmu, ale wy­star­czą w zu­pe­łno­ści. Pro­szę też, żeby pa­ństwo usie­dli na swo­ich miej­scach.

– Ope­ra­to­rzy nie sie­dzą. – Kry­sia zro­bi­ła, co mo­gła, żeby osi­ągnąć po­dob­ny po­ziom chło­du w gło­sie. – Sto­ją przy ka­me­rach. Albo cho­dzą. Ja też nie sie­dzę.

– Do­brze, za­raz to wy­ja­śni­my. Do­sta­nę tę ka­se­tę, czy mam po­pro­sić ko­le­gów, żeby sami ją za­bra­li?

– Do­brze, do­brze, niech pan się tak nie pru­je. – Ilon­ka na­bra­ła po­wie­trza w płu­ca i wrza­snęła na cały głos. – Pa­weł! Od­daj wła­dzy ka­se­tę! – Ści­szy­ła nie­co głos. – We­zmę ją od nie­go. Chwi­la, pa­nie ko­mi­sa­rzu.

Za­nim ko­mi­sarz zdążył…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: