Powtórzmy szaleństwo tamtych dni - ebook
Powtórzmy szaleństwo tamtych dni - ebook
Royce był samotnikiem, Naomi rozkwitała w towarzystwie. Przeżyli pełen fajerwerków romans, lecz zbyt wiele ich różniło i w końcu się rozstali. Tęsknili jednak za sobą tak bardzo, że postanowili spróbować jeszcze raz. Uważali, że fantastyczny seks, który ich łączył, pomoże im stworzyć prawdziwą więź, taką, która przetrwa...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-6414-3 |
Rozmiar pliku: | 634 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niektóre kobiety marzą o tym, by rodzić w szpitalu, trzymając męża za rękę. Inne wyobrażają sobie poród w warunkach domowych, w towarzystwie partnera, który głośno oddycha razem z nimi.
Chyba żadna kobieta nie ma takiej fantazji, by rodzić w samochodzie podczas burzy śnieżnej, w towarzystwie byłego narzeczonego, który jest zmuszony do odebrania porodu. Bliźniaczego porodu.
- Przyj, Naomi, przyj. – Łagodny głos Royce’a Millera emanował pewnością siebie.
- Do cholery, przecież prę. – Nie miała na co czekać. Nikt nie pędził jej z pomocą.
Na pustej autostradzie na północ od Anchorage na Alasce prawie nie było zasięgu. A gdyby już udało się połączyć, istniała minimalna szansa, że ktoś usłyszy błaganie o ratunek, gdy kobieta zaczęła rodzić miesiąc przed terminem. A czy w ogóle jakaś pomoc dotarłaby tu podczas burzy śnieżnej?
Rozłożyli siedzenia suva, położyli na nich koce i apteczkę. Dzięki Bogu Royce był dobrze zaopatrzony na wypadek, gdyby utknął gdzieś po drodze. Nie było w tym nic dziwnego, miał umysł analityczny, był człowiekiem zorganizowanym, świetnym naukowcem, profesorem i miał plan awaryjny na każdą okoliczność.
Naomi jako adwokat także miała swoją analityczną stronę, bardziej jednak słynęła z talentu do pełnych pasji wypowiedzi, który służył jej w sali rozpraw.
Royce ukląkł, nie okazując, że jest mu niewygodnie. Sprawiał wrażenie człowieka, który panuje nad sytuacją. Naomi rozdarł ból, jej ciało było jednym wielkim skurczem, o jakim nie czytała ani nie słyszała w szkole rodzenia. Rozumiała, że nie wystarczy kilka parć, zwłaszcza w przypadku pierworódki, ale nie miała już siły. Bliska łez i krzyku, nie chciała dodatkowo stresować Royce’a, który mimo pozorów spokoju musiał być przerażony. Po jego twarzy spływały kropelki potu.
Wiedziała, że ten skurcz nie przyniesie jej ulgi. Nawet gdy ból minął, rozczarowanie było wielkie. Głośno wypuściła powietrze, starając się wykorzystać ten moment na zebranie resztek sił.
Na zewnątrz pociemniało z powodu zmierzchu i śnieżycy. Reflektory samochodu minimalnie rozświetlały otoczenie. Royce powiesił dwie latarki na elastycznej linie. Nie chciała myśleć, co się stanie, jeśli to potrwa dłużej i skończy się benzyna.
Po miesiącach spędzonych głównie w pozycji leżącej z powodu kłopotów z ciśnieniem właśnie tego dnia pozwolono jej na więcej ruchu.
Po wizycie u lekarza marzyła tylko o spokojnej przejażdżce i świętowaniu ostatniego miesiąca ciąży z mniejszymi restrykcjami. Była pewna terminu, ponieważ zaszła w ciążę dzięki sztucznemu zapłodnieniu spermą dawcy. Podjęła tę decyzję ze strachu, że jej zegar biologiczny tyka. To było, zanim poznała ekscentrycznego naukowca, Royce’a Millera.
Ich związek od pierwszej chwili był skazany na niepowodzenie. Ona była w trzecim miesiącu ciąży, on mógł zbyt łatwo potraktować jej dzieci jako substytut swojej straty z przeszłości.
Teraz poklepał ją po kolanie.
- Nie zimno ci? – Wiatr niemal zagłuszał jego słowa. – Przygotowałem swoją kurtkę dla dzieci, ale tobie mogę dać koszulę.
Wiedziała, że krople potu na jego czole nie mają nic wspólnego z temperaturą we wnętrzu samochodu, choć był ogrzewany.
- Nie, jest dobrze.
Nawet gdyby zmarzła, co jej raczej nie groziło, nie przyjęłaby od niego nic więcej. Tyle dla niej poświęcił, choć zerwali zaręczyny. Jakby czuł się zobowiązany trwać u jej boku do narodzin dzieci.
Każdy dzień od momentu zerwania był słodko-gorzką torturą. Przebywanie teraz z Royce’em napełniało ją żalem, smutkiem, a ostatecznie pewnością, że kończąc ten związek, podjęła słuszną decyzję.
Potrzebowała tej pewności, by się nie ugiąć i stawić czoło upartemu mężczyźnie.
Na przykład dziś uparł się, że pojedzie z nią do lekarza, choć ktoś z jej bliskich mógł jej towarzyszyć. Po wizycie u położnika Royce nie ujechał daleko. Prognoza pogody była dość optymistyczna. Robili wszystko jak należy…
Złapał ją kolejny skurcz, niemal bez ostrzeżenia. Zdusiła krzyk i starała się oddychać. Słyszała głos Royce’a liczącego do dziesięciu, jakby płynął do niej z oddali, aż wreszcie skurcz minął i mogła znów odpocząć.
W przeciwieństwie do niej Royce zawsze był ostrożny i precyzyjny. Dwukrotnie z sobą zrywali, za drugim razem zerwali na dobre. Cóż, w każdym razie przestali z sobą sypiać i nie wspominali o miłości, która podobno ich łączyła. I teraz oto utknęła z Royce’em na drodze podczas burzy śnieżnej tak jak pół roku wcześniej, gdy się poznali. Jakby karma śmiała się jej w twarz.
Bardzo się różnili. Mieli odmienne pragnienia. Z początku walczyli z jej potrzebą niezależności, ubocznego produktu walki z rakiem przed laty, gdy była nastolatką. Jego nadopiekuńczość ją męczyła. W końcu znaleźli jakąś równowagę. Ale tuż za rogiem czaił się inny poważniejszy problem, sama istota ich osobowości.
On był samotnikiem zakochanym w swojej pracy, za to zmagał się z brakiem poczucia bezpieczeństwa, szukając czegoś, co zastąpiłoby mu dawną stratę.
Ona była ekstrawertyczką, rozkwitała w sali sądowej i w towarzystwie licznej hałaśliwej rodziny.
W jego położonym na ustroniu domu omal nie zwariowała. On z kolei chodził po ścianach, kiedy mieszkali w mieście. Musieli przyznać, że różni ich zbyt wiele.
Royce był wspaniałym człowiekiem, mimo to Naomi starała się od niego zdystansować. Jednak cokolwiek mówiła i robiła, nie chciał zniknąć z jej życia. Jego upór utwierdził ją w przekonaniu, że chodzi mu o dzieci.
Nalegał na to, by być z nią w kontakcie podczas ciąży, żeby jej pomagać. Dla niej było to trudne, bo ilekroć go widziała, serce jej krwawiło. Ponieważ jednak rozpoczął współpracę z jej rodzinną firmą, nie mogła go unikać. Musieli się nauczyć pokojowej koegzystencji.
Nie spodziewała się co prawda, że będzie to oznaczało, iż Royce odbierze poród. Chwycił ją kolejny atak bólu i choć starała się równo oddychać, nie uniknęła paniki.
- Boję się – wydyszała. – A jeśli coś pójdzie nie tak? Jesteśmy na pustkowiu…
- Oddychaj, Naomi. Wszystko będzie dobrze.
- Jakbym miała wybór. – Siłą woli wciągnęła powietrze.
- Podczas wizyty wszystko było dobrze. – Urwał, po czym podjął z napięciem: – Widzę główkę, udało ci się. Dalej, Naomi.
- Skąd wiesz? – Parła i ściskała klamkę u drzwi.
Royce położył rękę na jej kolanie, patrząc jej w oczy, kiedy skurcz zelżał.
- Już kiedyś odbierałem poród.
- Naprawdę? – Bardzo chciała w to wierzyć.
- Nie mówiłem ci? – Uśmiech na jego przystojnej twarzy napełnił ją nadzieją.
- Nie. – Ale przecież znali się niespełna rok.
Od początku nie byli w stanie trzymać rąk przy sobie, gdy tylko znaleźli się sami. Seks zdominował ich relację i nie zdążyli się poznać.
- Przyjmijmy te dzieci na świat, potem ci opowiem.
Kolejny skurcz uniemożliwił jej powiedzenie czegokolwiek. W kleszczach bólu przestała myśleć…
Potem nagle odpuściło, wnętrze samochodu wypełnił płacz. Do oczu Naomi napłynęły łzy. Jak przez mgłę widziała Royce’a, który pokazywał jej dziecko.
- To dziewczynka. – Emocje ściskały mu gardło, choć znali już płeć po badaniu usg. Teraz jednak te słowa niosły z sobą dreszcz emocji.
- Wszystko w porządku?
- Ma zdrowe płuca, dziesięć palców u rąk i nóg.
Odciął pępowinę, zawinął dziewczynkę w swoją parkę i podał ją Naomi. Przytuliła ten słodki ciężar, patrząc na dziecko jak na cud. Jej serce przepełniła miłość.
Spojrzała na Royca’a i w tym momencie chwycił ją kolejny skurcz.
Royce wziął od niej córeczkę i położył ją z boku.
- Teraz… jestem pewna, że… odbierałeś poród – wydyszała.
Usłyszała jego śmiech, a zaraz potem dopadł ją następny skurcz, aż poczuła znajomą już ulgę, po której znów rozległ się płacz.
- Masz drugą zdrową córeczkę. – Pełen radości głos Royce’a lekko drżał, co tylko świadczyło o tym, że skrywał zdenerwowanie.
Owinął maleństwo różową kurtką i podał je Naomi.
Spojrzała w oczy dziewczynki i pomyślała o swojej siostrze Breannie, która zginęła ponad dziesięć lat temu, razem ich matką. Były bliźniaczkami dwujajowymi. Ludzie często myśleli, że Breanna jest siostrą Marshalla, gdyż w dzieciństwie byli nierozłączni i to on był jej ukochanym bratem. Kto wie, jak siostra wyglądałaby jako osoba dorosła, zmarła przecież młodo. Poruszona wspomnieniem Naomi wróciła do teraźniejszości.
Royce poprawił jej nogi i przykrył ją kocem, a potem wyciągnął się obok niej.
- Wysłałem esemesy z prośbą o pomoc. Cieszmy się dziewczynkami i grzejmy się, dopóki nas nie znajdą.
Udało mu się zmieścić na rozłożonym siedzeniu. Przytulił się do niej. Mój Boże, tęskniła za tą bliskością. Kiedyś marzyła o takiej chwili, kiedy będą leżeli przytuleni z dzieckiem na szpitalnym łóżku, jako rodzina.
Spojrzała na niego. Przyglądał się dzieciom, co pozwoliło jej dłużej zatrzymać na nim wzrok. Był przystojnym mężczyzną, którego uroda miała w sobie cień melancholii. Świetnie zbudowanym mężczyzną, co podkreślały obcisłe T-shirty. Miał ciemne gęste włosy, długawe, jakby zapomniał je ostrzyc, zmierzwione, jakby właśnie wstał z łóżka.
A jednak to oczy przyciągały jej uwagę. Okna duszy. Te ciemnobrązowe oczy przeszywały ją na wskroś, docierając do samej jej istoty, i zdawały się mówić: Dalej, kobieto. Dotrzymam ci kroku.
I dotrzymywał. Był gotowy na każdy kompromis, byle ją mieć w swoim życiu – ją i jej dzieci – w smutnym wysiłku odtworzenia tego, co stracił, gdy jego była narzeczona poroniła, a potem odeszła.
Naomi nie mogła sobie pozwolić na nadzieję wspólnego życia. Teraz bardziej niż dotąd, gdy dobro i bezpieczeństwo dwóch małych istot zależały od niej. Gdyby mogli całą czwórką pozostać tak na zawsze, ogrzani i bezpieczni podczas szalejącej na zewnątrz burzy śnieżnej!
Jakiś trzask odbił się echem, przerywając jej myśli, a gdy gwałtownie podniosła wzrok, zobaczyła pokryty warstwą lodu konar, które opada na maskę suva.
Royce Miller pragnął być bezstronny. Ale to była Naomi. Jej dzieci. Nie jego.
W piersi go bolało, jakby napełnił płuca haustem lodowatego powietrza. Mocniej otoczył ją ramieniem. Drzemała, a dzieci spały na jej piersi.
Wcześniej, gdy je karmiła, wysłał serię kolejnych esemesów z nadzieją, że ktoś przedrze się przez burzę. Silnik wciąż pracował, Royce miał jeszcze zapas paliwa, musiał jednak usunąć drzewo z maski samochodu.
Liczył na to, że samochód nie doznał zniszczeń, które uniemożliwiłyby mu jazdę. Chociaż to była ostateczność w tę pogodę, zwłaszcza z noworodkami.
Żeby oszczędzać baterie, wyłączył jedną latarkę. Nie mógł dojść do siebie i uwierzyć, że odebrał podwójny poród i że Naomi nic się nie stało. Uldze towarzyszyła jednak myśl, że dopóki nie znajdą się w szpitalu, nie będzie w stanie normalnie oddychać.
Obserwował dzieci, sprawdził, czy ich klatka piersiowa unosi się i opada, zerknął na puls na szyi Naomi.
- Royce – szepnęła.
Przeniósł spojrzenie na jej twarz. Wyraz jej pięknych, teraz zmęczonych oczu był niewiarygodny. Lśniły jaśniej niż wisząca nad nimi latarka.
Należała do niego, ale wyśliznęła mu się z rak. Wciąż bolało, że go odtrąciła, zrezygnowała z tego, co ich łączyło, z przyszłości, jaką mogli dzielić. Diabelnie trudno było mu to wybaczyć.
Odsunął jej włosy z czoła.
- I znów utknęliśmy razem.
- Suv jest prawie taki duży jak dom, w którym mieszkałeś. – Uśmiechnęła się. – Jakimś cudem zawsze radziliśmy sobie z najbardziej szalonymi sytuacjami. Pamiętam, jak przegoniłeś niedźwiedzia z mojego samochodu, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
Napłynęły do niego wspomnienia tamtego dnia. Używając podstępu, dostała się do jego azylu, by go przekonać do połączenia jego pracy naukowej z działalnością jej rodzinnej firmy zajmującej się wydobyciem ropy naftowej.
Opierał się, ale omotała go prawniczymi sztuczkami i uśmiechem.
A ta jej brawura, gdy niespodziewanie niedźwiedź wszedł na maskę jej samochodu!
- Sama dałabyś radę potężnemu Kubusiowi Puchatkowi.
- Uznam to za komplement.
- To jest komplement.
Była odważną kobietą o nieugiętym duchu. Royce odwrócił wzrok od jej odurzających oczu w kolorze whisky i spojrzał przez okno. Śnieżyca zamieniła się w deszcz ze śniegiem, stukając o dach w ciszy, jaka zapadła między nimi. Naomi poruszyła się.
- Teraz uratowałeś mnie po raz drugi. Mnie i moje córeczki. Może dałabym radę niedźwiedziowi, ale nie urodziłabym sama.
- Jestem szczęśliwy, że mogłem pomóc. I jeszcze szczęśliwszy, że jest dobrze.
Tyle rzeczy mogło pójść nie tak. Wciąż mogło się wydarzyć coś złego, jeśli pomoc nie nadejdzie w porę.
- Choć wydaje się, że w naszym życiu nadal dzieją się szalone rzeczy – dodał.
Zaśmiała się schrypniętym głosem.
- Ale tym razem nie ma mowy o seksie.
- Tyle wiem.
Z początku intuicja wprowadziła go w błąd. Dał się nabrać. Naomi ukryła przed nim, że nosi nazwisko Steele. Liczyła, że zorientuje się w jego badaniach, zdobędzie poufne informacje i skusi go do pracy dla jej rodzinnej firmy. On zaś widział tylko ją, pragnął jej, był zdeterminowany, by ją zdobyć.
Zignorował znaki ostrzegawcze. Teraz widział, jak obydwoje wykorzystali seks, by uniknąć poważnych rozmów, które pomogłyby im nawiązać bliższą więź.
Naomi oparła głowę na jego ramieniu i westchnęła.
- Bardzo ci dziękuję. Byłeś niesamowity, taki spokojny. Nie mogę uwierzyć, że wszystko się udało. Dziewczynki są całe i zdrowe, ja też wciąż tu jestem.
- Tak, jesteś – odparł ze wzruszeniem.
- Są piękne.
- To prawda. – Jak ich mama. – Wybrałaś już imiona?
- Mary po mamie. – Wycisnęła całusa na główce pierworodnej, owiniętej w kurtkę Royce’a. – Myślałam też o Breannie, więc będzie Anna. – Pocałowała zaciśniętą piąstkę dziecka otulonego różową parką. – Na cześć mojej siostry.
Obie wymienione przez nią kobiety zginęły w katastrofie samolotu. Royce wiedział, jak ich śmierć odbiła się na jej wierze w trwałość szczęścia. Walka, jaką stoczyła z rakiem, nadszarpnęła to, co pozostało z resztek jej wiary w szczęśliwe zakończenie.
- Piękny hołd. A co z drugim imieniem?
- Mary Jaqueline, po obojgu rodzicach, Mary i Jacku. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko temu, jeśli drugą nazwę Breanna Royce. – Jej oczy zalśniły ze wzruszenia. – Ale zrozumiem, jeśli nie chcesz.
- Dziękuję, jestem zaszczycony. – Wzruszenie nie pozwalało mu się skupić, a zatem szukał ucieczki w faktach. – Każda z nich waży pewnie około dwóch i pół kilograma. To wyjątkowe w przypadku bliźniąt, które urodziły się miesiąc przed terminem.
Naomi patrzyła na niego z uwagą, a potem odwróciła wzrok.
- Nic dziwnego, że wyglądałam, jakbym miała urodzić słonia.
- Wyglądałaś i wyglądasz pięknie.
Przewróciła oczami.
- Miło jest sprzeczać się z kobietą, która właśnie urodziła w samochodzie.
- Nie sprzeczam się z tobą.
- To prawda. – Zmarszczyła nos, przez jej twarz przemknął cień. – Ale powstrzymujesz się ze strachu, że podniesiesz mi ciśnienie. – Lekko dotknęła jego ramienia. – To miłe. Byłeś miły, chociaż miałeś prawo mnie nienawidzić.
- Nigdy nie mógłbym cię nienawidzić.
- Po prostu do siebie nie pasujemy.
Nie mógł zaprzeczyć, choć to bolało. Ich romans zaczął się nagle i równie szybko wygasł.
- Życie jest skomplikowane. – Przyglądał się dziewczynkom, zapisując ich twarze w pamięci. – Ale teraz wydaje się cudownie proste. – W każdym razie tego właśnie pragnął.
Gwizd wiatru przeciął ciszę alaskańskiej nocy.
Naomi uparcie twierdziła, że zastępuje Royce’owi narzeczoną, która przed laty od niego odeszła, gdy jej ciąża skończyła się poronieniem. Tak, bardzo wtedy cierpiał.
Może miała rację, mówiąc, że Royce próbuje zapełnić pustkę, że rana po stracie tamtego dziecka się nie zagoiła. A jednak po zerwaniu z Naomi wiedział, że niezależnie od tego, co się między nimi wydarzyło, musi powitać na świecie bliźniaczki, zanim będzie w stanie na dobre odejść.
Błysnęło światło. Royce zmarszczył czoło, usiadł, wyjrzał na zewnątrz. Zobaczył dwie smugi światła, dwa reflektory samochodu i pulsujące światło karetki.
Dotarła do nich pomoc. Dzięki Bogu. A z tą pomocą dotarło do niego jeszcze coś.
Choć mu się wydawało, że po narodzinach dzieci będzie w stanie przeciąć więź między nim a Naomi, teraz zrozumiał, że to niemożliwe.
W każdym razie jeszcze nie tej nocy.