Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Poza schematem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 marca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,99

Poza schematem - ebook

Co decyduje o karierze najlepszych piłkarzy świata?

Dlaczego tylko 20% spośród najzdolniejszych uczniów odnosi sukces?

Czy warto wstawać przed świtem przez 365 dni w roku?

Malcolm Gladwell bierze pod lupę ludzi sukcesu i szuka odpowiedzi na pytanie, czym różnią się od innych. Dlaczego The Beatles są najsłynniejszym zespołem w dziejach, a Bill Gates jest multimilionerem? Aby poznać ich sekret, przygląda się temu, skąd się wzięli – rodzinom, kulturze, miejscu pochodzenia, dzieciństwu i młodości… Tam udało mu się odnaleźć odpowiedź na pytanie o źródło ich sukcesów – i ujawnić mechanizmy, dzięki którym ty też możesz podbić świat.

"Poza schematem" to przełomowa książka, która zdradza, co jest niezbędne, aby odnieść prawdziwy sukces.

Kategoria: Zarządzanie i marketing
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7011-4
Rozmiar pliku: 896 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa

Co łączy Billa Gatesa i Mozarta?

Bolidy Formuły 1 rozwijają prędkość przekraczającą trzysta kilometrów na godzinę, a do setki rozpędzają się w niecałe trzy sekundy. Choć ważą co najmniej sześćset pięć kilogramów (wraz z kierowcą), podobno wystarczyłoby i sto osiemdziesiąt kilometrów na godzinę, żeby jechały po suficie, nie spadając. Nad maszynami głowią się najlepsi producenci – Ferrari, BMW czy Toyota, a o ich stan techniczny troszczą się rzesze doświadczonych mechaników. Równie doświadczeni są kierowcy, którzy dopiero po przejechaniu kilkunastu tysięcy kilometrów są w stanie w pełni zapanować nad bolidem.

Koszty tego sportu mogą przyprawić o zawrót głowy. Są one tak wysokie, że z wyścigów zdarza się wycofywać nawet potężnym koncernom samochodowym, takim jak na przykład amerykański Ford. Najlepsze zespoły F1 mają budżety sięgające trzystu, czterystu milionów dolarów rocznie. To dlatego przez ponad pół wieku za kierownicą bolidu Formuły 1 nie zasiadł żaden Polak. Nasza gospodarka nie jest w stanie udźwignąć kosztów budowy autostrad, nie mówiąc już o porządnych torach wyścigowych, a bez tego sporty motorowe pozostają jedynie hobby dla garstki pasjonatów. Nad Wisłą kierowca F1 po prostu nie ma gdzie dorastać. A jednak wśród gwiazd Formuły jest dziś Robert Kubica – dwudziestoparolatek z Krakowa.

Talent przereklamowany…

Jakim cudem tak młodemu Polakowi udało się dostać do tego elitarnego klubu, nie mówiąc już o odnoszeniu w nim jakichkolwiek sukcesów? Intuicja i tradycyjne postrzeganie sukcesu podpowiadają: talent. Człowiek, który odniósł tak wielki sukces, musi mieć coś, czego nie ma większość z nas. Coś, co trafia się tylko nielicznym: jakieś zdolności, dar boży, iskrę…

Problem w tym, że talent nie tłumaczy wszystkiego, i sportowcy doskonale o tym wiedzą. Ted Seabrooke, trener zapasów w amerykańskim Phillips Exeter Academy, powtarzał swoim wychowankom, wśród których był pisarz John Irving: „Talent jest przereklamowany. Jego brak jeszcze o niczym nie przesądza. Nawet słabeusz może zawalczyć o swoje”.

Cierpiący na dysleksję autor _Świata według Garpa_ powtarzał sobie te słowa do znudzenia. Tyle że nieliczni utalentowani odnoszą takie sukcesy jak John Irving czy Robert Kubica. Dlaczego? Jakie są składowe sukcesu?

W _Poza schematem_ z tymi pytaniami zmierzył się Malcolm Gladwell. Ten wybitny reporter tygodnika „New Yorker” ma na koncie już dwa bestsellery – _Punkt przełomowy_ i _Błysk! Potęga przeczucia_, które wyniosły go wysoko nie tylko w rankingach wydawców, ale również wśród guru psychologii i zarządzania. Gladwell stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy „New Yorkera”. Dziwne więc było, że jego teksty w tygodniku zaczęły się pojawiać coraz rzadziej. 5 listopada 2007 roku autor wytłumaczył to na swoim blogu: „Wróciłem! Zrobiłem sobie małą przerwę, żeby popracować nad moją nową książką”.

Fani zaczęli zgadywać, co tym razem wziął na warsztat człowiek, który z jednakową łatwością potrafi wytłumaczyć zarówno mechanizmy stojące za rozwojem epidemii (w _Punkcie przełomowym_), jak i tajniki działania ludzkiej intuicji (w _Błysku!_). Niezależnie od tego, jak bardzo skomplikowana i obca jest nam dana materia, unikalny sposób opowiadania Gladwella gwarantuje, że wsiąkamy w nią po uszy. Dlatego jego książki są tak gorącym i wyczekiwanym towarem. David Remnick, naczelny „New Yorkera”, żartował na jednej z konferencji, że najnowsza książka Gladwella sprzedała się w kilku milionach egzemplarzy, jeszcze zanim się ukazała.

Znany amerykański bloger Jason Kottke przeanalizował artykuły autora _Poza schematem_ w „New Yorkerze” i doszedł do wniosku, że kolejna pozycja będzie poświęcona… miejscu pracy i jego wpływowi na wydajność i kreatywność.

…ale popularny

Jednak Malcolm Gladwell nie byłby sobą, gdyby nas nie zaskoczył. Temat książki _Poza schematem. Sekrety ludzi sukcesu_ jest niezwykle intrygujący, ale też… wyeksploatowany, bo codziennie mierzy się z nim cała armia przeróżnych autorów. Zwłaszcza w USA, kraju wyznającym kult sukcesu. Wystarczy poszukać w Amazon.com książek ze słowem „sukces” w tytule, a dostaniemy ich ponad siedemset piętnaście tysięcy! Mimo to ten temat nieodmiennie nas fascynuje, bo jest coś niezwykłego w człowieku, który odnosi sukces. Większość z nas, choć marzy o tym przez całe życie, pomimo ciężkiej harówki nie osiąga nawet jednej dziesiątej tego co Bill Gates czy Beatlesi.

– Wiecie, co się słyszy o Billu Gatesie, gwiazdach rocka czy innych wyjątkowych osobach: „oni są naprawdę mądrzy”, albo: „są bardzo ambitni”. Dobrze, znam jednak mnóstwo naprawdę mądrych i ambitnych ludzi, których majątek jakoś nie jest wyceniany na sześćdziesiąt miliardów dolarów. Uderzyło mnie to, jak bardzo prymitywne jest nasze postrzeganie sukcesu – wyjaśnia Gladwell decyzję o napisaniu tej książki.

Dziesięć tysięcy godzin Roberta Kubicy

W książce pod tytułem _Robert Kubica. Moja pasja_ (Agora, Warszawa 2008) słynny kierowca opowiada o tym, jak zrodziło się jego zainteresowanie wyścigami.

Któregoś dnia, na spacerze z rodzicami, zauważyłem na wystawie sklepowej miniaturowy samochodzik terenowy. Nie dało się mnie oderwać od niego, wsiadłem i zacząłem trąbić. Przesiedziałem w nim chyba parę godzin, aż w końcu rodzice ustąpili. Autko miało silnik o mocy bodajże dwóch koni mechanicznych, ręczną skrzynię biegów . Co ciekawe, samochodzik miał napęd na jedno tylne koło. Miałem nieco ponad cztery lata, kiedy zacząłem tym jeździć na asfaltowym podwórku przy stadionie żużlowym KS Wanda. Ojciec ustawiał slalom z butelek wypełnionych wodą i tak się bawiłem, jeżdżąc sobie w kółko.

Robert Kubica zaczął ćwiczyć jazdę, mając zaledwie cztery lata. To ważne, jeśli weźmiemy pod uwagę badania przeprowadzone na początku lat dziewięćdziesiątych na Akademii Muzycznej w Berlinie przez psychologa K. Andersa Ericssona oraz jego kolegów. Zadawali oni muzykom proste pytanie: „Ile godzin ćwiczysz?”, a następnie zestawiali ich osiągnięcia z częstotliwością ćwiczeń. Wniosek był prosty i powtarzał się w kolejnych badaniach: żeby zostać światowej klasy ekspertem w czymkolwiek – poczynając od gry na skrzypcach i kończąc na grze w szachy – trzeba przetrenować co najmniej dziesięć tysięcy godzin! Tyle miał za sobą Bill Gates, gdy porzucił Harvard i zakładał Microsoft. Bill Joy – jeden z architektów Internetu i założyciel firmy Sun Microsystems – również spędził dziesięć tysięcy godzin na pisaniu programów komputerowych w czasach uniwersyteckich. Nawet taki geniusz jak Mozart potrzebował swoich dziesięciu tysięcy godzin, żeby dojść do wprawy w komponowaniu. To twarda zasada i niełatwo ją obejść.

A Kubica? W wieku sześciu lat dostał od rodziców pierwszego gokarta. W wieku dziesięciu lat miał licencję wyścigową i startował w mistrzostwach Polski i w innych imprezach.

– W kartingu odbywa się średnio dwadzieścia wyścigów w roku, do których należy się przygotować. Można założyć, że Robert jeździł co najmniej sto sześćdziesiąt dni w roku przez pięć lat i co najmniej sto dni w roku przez cały czas trwania swojej kariery. Oznacza to, że przekroczył dziesięć tysięcy godzin treningów już w piętnastym roku życia – wylicza Marcin Czachorski, polski koordynator Kubicy.

Po raz pierwszy Polak zasiadł za sterami bolidu 1 grudnia 2005 roku w Barcelonie, w czasie oficjalnego testu zespołu Renault.

– Akurat byłem tam tego dnia – wspomina Grzegorz Możdżyński, naczelny magazynu „F1 Racing”. – Oczekiwano, że jeśli Robert będzie o jakieś dwie, trzy dziesiąte sekundy gorszy od testowego kierowcy ze stajni Renault, to będzie dobry wynik. Ale on był dużo lepszy! Wsiadł do tej maszyny po raz pierwszy w życiu i wyprzedził człowieka, który przejechał nią jakieś szesnaście, osiemnaście tysięcy kilometrów.

Cztery dni później Polak skończył dwadzieścia jeden lat. Dwa tygodnie później podpisał kontrakt z zespołem BMW Sauber.

Kolejne ciekawe spostrzeżenie: – pisze Gladwell – dziesięć tysięcy godzin to przeogromna ilość czasu. Nie da się ćwiczyć tak długo przed wejściem w dorosłość bez niczyjej pomocy. Potrzeba zachęty i wsparcia rodziców. Nie możemy być biedni, bo jeżeli musimy zarabiać na utrzymanie, w ciągu dnia zabraknie nam czasu. Prawdę mówiąc, większość z nas ma szanse osiągnąć tę magiczną liczbę tylko wtedy, gdy uczestniczy w zajęciach dodatkowych.

Niewątpliwie sporo takich zajęć miał Robert Kubica, którego ojciec prowadził wówczas drukarnię i miał wystarczająco dużo pieniędzy na to, żeby finansować karierę syna. Reanimacja silników, wymiana podwozia, specjalny samochód dostawczy, który wozi sprzęt z miejsca na miejsce… Koszty prowadzenia zespołu kartingowego wahają się na poziomie stu dwudziestu, stu pięćdziesięciu tysięcy złotych rocznie. To wysoka bariera dla przeciętnego śmiertelnika, ale Kubica sobie z nią poradził, bo miał nie tylko zdolności i pasję, ale również rodziców, którzy chcieli i mogli go wspierać.

Dobrze się urodzić

Marcin Czachorski niechętnie mówi o roli pieniędzy w sukcesie Roberta Kubicy i zastrzega, że nie można sprowadzić wszystkiego do spraw finansowych. Ma rację. Malcolm Gladwell wymienia dużo więcej czynników decydujących o sukcesie.

Poza wykorzystaniem sprzyjających okoliczności i treningiem trwającym co najmniej dziesięć tysięcy godzin trzeba jeszcze urodzić się we właściwym czasie, jak na przykład hokeiści z kanadyjskiej ligi juniorów.

W pierwszym skojarzeniu brzmi to jak astrologiczne brednie, ale reporter „New Yorkera” idzie jeszcze dalej i twierdzi, że do sukcesu potrzebne jest także odpowiednie… dziedzictwo kulturowe. I pokazuje, jak bardzo przeszkadza ono Azjatom w prowadzeniu samolotów i jak bardzo pomaga im w matematyce. W _Poza schematem_ popularny zwrot „dobrze urodzony” nabiera zupełnie nowego znaczenia, a amerykański mit self-made mana, który wszystko w życiu osiągnął sam, z każdym kolejnym rozdziałem topnieje w oczach.

„Ta książka wychwala wielkiego człowieka, by go następnie odbrązowić” – napisał „The New York Magazine”. Sukces jest wypadkową zbyt wielu rzeczy, żeby można go było przypisać jednej tylko osobie. Pod tym względem Gladwell nie odkrywa przed nami żadnego nowego lądu. Sukces odnoszą ci, do których wyciągnięto pomocną dłoń, można wyczytać w jednym z ostatnich rozdziałów.

Usłyszeć takie słowa od sąsiada, którego jedynym sukcesem było wychowanie dwójki dzieci na porządnych ludzi – to jedno. Ale słyszymy to od człowieka, który – choć nie ma dzieci – za napisanie książki potrafi zainkasować kilka milionów dolarów, a firmy są gotowe zapłacić osiemdziesiąt tysięcy dolarów za jego kilkudziesięciominutowy wykład.

Gladwell potrafi jednak równie radykalnie rozprawić się z własnym sukcesem. Cały fragment najnowszej książki poświęcił swojej babci Daisy i jej córce Joyce, pokazując, jak jego matce udało się wydostać z biednej i zacofanej Jamajki. A także jaką rolę w jej życiu odegrały sprzyjające zbiegi okoliczności. W wywiadzie dla „The New York Magazine” podsumował swoją twórczość następująco: „Spędzam czas, rozmawiając z ludźmi, którzy opowiadają mi o różnych rzeczach, a ja to potem spisuję. Jak na pasożyta nieźle sobie radzę, ale wciąż jestem tylko pasożytem”.

Minoderia? Nie do końca. W _Poza schematem_ można przeczytać, że zrozumienie sukcesu wymaga przede wszystkim skromności.

Vadim Makarenko

dziennikarz „Gazety Wyborczej”Sekret Roseto

„Ci ludzie umierali ze starości.
Nic więcej im nie dolegało”

1Roseto Valfortore leży sto osiemdziesiąt kilometrów na południowy wschód od Rzymu na apenińskim pogórzu włoskiej prowincji Foggia. Tak jak wiele średniowiecznych miast, powstało wokół wielkiego centralnego placu. Góruje nad nim Palazzo Marchesale – pałac rodziny Saggese, niegdyś wielkich właścicieli ziemskich w okolicy. Sklepione boczne przejście wiedzie do kościoła pod wezwaniem Madonny del Carmine – Matki Boskiej z Góry Karmel. Wąskie kamienne schody prowadzą pod górę, a po obu ich stronach wznoszą się ciasno obok siebie piętrowe domy z kamienia kryte czerwoną dachówką.

Przez stulecia włoscy chłopi (_paesani_) z Roseto pracowali w pobliskich kamieniołomach, gdzie wydobywany był marmur, lub uprawiali rolę na terasach w dolinie, schodząc rankiem dziewięć do dziesięciu kilometrów w dół zbocza, by wieczorem pokonać tę samą odległość w przeciwnym kierunku. Życie nie było łatwe. Niewielu mieszkańców Roseto umiało czytać i pisać, większość żyła w skrajnym ubóstwie. Nadzieja na poprawę ich bytu pojawiła się dopiero pod koniec XIX wieku, gdy do miasta dotarły wieści o leżącej za oceanem ziemi obiecanej.

W styczniu 1882 roku grupa jedenastu rosetańczyków – dziesięciu mężczyzn i chłopiec – wyruszyła statkiem do Nowego Jorku. Pierwszą noc w Ameryce spędzili na podłodze tawerny przy Mulberry Street w manhattańskiej Małej Italii. Potem wyruszyli na zachód i znaleźli zatrudnienie w kopalni łupku położonej w pobliżu miejscowości Bangor w stanie Pensylwania. Rok później kolejnych piętnastu mieszkańców Roseto wyjechało do Ameryki. Kilku członków nowej grupy także udało się do Bangoru, dołączając do swoich rodaków w kopalni. Oni również wysłali do rodzinnego miasta wieści o lepszym życiu w Nowym Świecie, więc wkrótce następna grupa spakowała manatki i podążyła ich śladem. Tak ruszyła istna lawina emigrantów. Tylko w 1894 roku prawie tysiąc dwustu rosetańczyków wyjechało do Ameryki, na zawsze opuszczając rodzinne strony.

Emigranci zaczęli nabywać ziemię na skalistym górskim zboczu połączonym z Bangorem stromą, wyboistą polną drogą. Wzdłuż wąskich uliczek przecinających stok wznosili ciasno obok siebie piętrowe kamienne domy kryte łupkiem. Zbudowali kościół pod wezwaniem Matki Boskiej z Góry Karmel, a główną ulicę, przy której stanął, nazwali aleją Garibaldiego – na cześć bojownika o zjednoczenie Włoch. Początkowo nadali nowo powstałej miejscowości nazwę New Italy (Nowe Włochy), lecz wkrótce zmienili ją na bardziej właściwą – Roseto, gdyż prawie wszyscy mieszkańcy pochodzili z tych samych okolic starego kraju.

W 1896 roku proboszczem parafii Matki Boskiej z Góry Karmel został dynamiczny młody Pasquale de Nisco. Duchowny powołał do życia różne stowarzyszenia i zainicjował uroczyste obchody świąt kościelnych. Rozdając nasiona i sadzonki, zachęcał mieszkańców do karczowania ziemi i uprawiania w długich ogrodach na tyłach domów cebuli, fasoli, ziemniaków, melonów oraz drzew owocowych. Miasteczko ożyło. Mieszkańcy zaczęli hodować świnie i uprawiać winogrona, z których później wytwarzali wino. Pobudowano szkoły, park, żeński klasztor i cmentarz. Wzdłuż alei Garibaldiego powstały małe sklepiki, piekarnie, restauracje i bary. Miejscowi przedsiębiorcy otworzyli kilkanaście fabryk produkujących odzież.

W pobliskim Bangorze przeważała ludność pochodzenia walijskiego i angielskiego, a kolejną miejscowość, Nazareth, zamieszkiwali prawie wyłącznie Niemcy, co – ze względu na napięte w tamtych latach stosunki między Anglikami, Niemcami i Włochami – oznaczało, że Roseto pozostało etnicznie jednorodne. Wędrowiec, który zapuściłby się w uliczki tego miasteczka w pierwszych kilku dziesięcioleciach XX wieku, usłyszałby wyłącznie język włoski – i to nie zwyczajny język włoski, lecz południowy dialekt z okolic Foggii, którym posługiwali się mieszkańcy Roseto w starym kraju. Roseto w Pensylwanii stanowiło swój własny, samowystarczalny i prawie nieznany na zewnątrz światek. I pewnie tak by zostało, gdyby nie Stewart Wolf.

Ten lekarz i wykładowca na wydziale medycyny Uniwersytetu Oklahoma, specjalizujący się w chorobach żołądka i zaburzeniach trawienia, lato spędzał zwykle na farmie w Pensylwanii w pobliżu Roseto, chociaż akurat niewiele to znaczyło, bo miasto do tego stopnia stanowiło zamknięty świat, że można było mieszkać w sąsiedniej miejscowości i nie mieć pojęcia o jego istnieniu. „Pod koniec lat pięćdziesiątych poproszono mnie o wygłoszenie pogadanki w lokalnym towarzystwie medycznym – powiedział Wolf w późniejszym wywiadzie. – Potem jeden z miejscowych lekarzy zaprosił mnie na piwo i zwierzył się: »Wiesz, jestem lekarzem od siedemnastu lat. Mam różnych pacjentów, ale w Roseto mało kto w wieku poniżej sześćdziesięciu pięciu lat choruje na serce«”.

Wolf nie posiadał się ze zdumienia. Była połowa XX wieku. Leki obniżające poziom cholesterolu we krwi i ogólnokrajowe kampanie na rzecz zapobiegania chorobom układu krążenia miały się pojawić dopiero w odległej przyszłości. Tymczasem choroby serca stały się w Stanach Zjednoczonych prawdziwą plagą. Stanowiły główną przyczynę zgonów mężczyzn w wieku poniżej sześćdziesięciu pięciu lat. Zdrowy rozsądek podpowiadał, że lekarz pierwszego kontaktu po prostu nie mógł nie mieć do czynienia z ludźmi chorymi na serce.

Profesor postanowił zbadać z bliska całą sprawę. Poprosił o pomoc studentów i kolegów z Uniwersytetu Oklahoma. Razem zbierali akty zgonu mieszkańców miasta, sięgając aż do najstarszych zapisów. Analizowali dokumentację medyczną, historie chorób i rekonstruowali drzewa genealogiczne.

Postanowiliśmy przeprowadzić badania wstępne – powiedział Wolf. – Zaczęliśmy w 1961 roku. Burmistrz obiecał, że podeśle nam do pomocy wszystkie swoje siostry, a miał ich cztery. Oddał nam do dyspozycji salę posiedzeń rady miejskiej. Zapytałem go, gdzie w takim razie będą urządzali spotkania, a on stwierdził, że odłożą je na jakiś czas. Panie przynosiły nam lunch. Ustawiliśmy kabiny, w których pobieraliśmy krew i robiliśmy EKG. Z gościnności burmistrza korzystaliśmy przez cztery tygodnie, a potem, po rozmowach z władzami, na lato dostaliśmy do dyspozycji budynek szkoły. Zaprosiliśmy na badania całą ludność Roseto.

Wyniki były zdumiewające. U osób w wieku poniżej pięćdziesięciu pięciu lat prawie nie notowano zgonów na atak serca, co więcej, u żadnego z pacjentów w tej grupie wiekowej nie stwierdzono objawów choroby wieńcowej. U mężczyzn, którzy przekroczyli sześćdziesiąty piąty rok życia, śmiertelność z powodu chorób serca była mniej więcej o połowę niższa niż w całych Stanach Zjednoczonych, a łączna śmiertelność ze wszystkich przyczyn okazała się od trzydziestu do trzydziestu pięciu procent niższa niż spodziewana.

Wolf sprowadził na pomoc swojego kolegę Johna Bruhna, socjologa z Oklahomy. „Zatrudniłem studentów medycyny i absolwentów socjologii do przeprowadzania wywiadów. Chodziliśmy od domu do domu i rozmawialiśmy ze wszystkimi mieszkańcami, którzy skończyli dwadzieścia jeden lat” – wspomina Bruhn. Opisywane wydarzenia miały miejsce ponad czterdzieści lat temu, lecz w głosie Bruhna nadal pobrzmiewała nuta zdumienia, gdy opowiadał o dokonanych odkryciach. „Nie było samobójstw, alkoholizmu, uzależnienia od narkotyków, prawie nie było przestępstw. Nikt nie pobierał zasiłków. Zainteresowaliśmy się więc wrzodami układu trawiennego, lecz na nie też nikt się nie uskarżał. Ci ludzie umierali ze starości. Nic więcej im nie dolegało”.

W zawodzie Wolfa istnieje specjalne określenie dla miejsc takich jak Roseto – miejsc nietypowych, w których spotykane gdzie indziej prawidłowości nie mają zastosowania. Roseto znajdowało się poza schematem.

2Początkowo Wolf podejrzewał, że mieszkańcy Roseto zachowali pewne nawyki żywieniowe ze Starego Świata, dzięki którym byli zdrowsi niż reszta Amerykanów. Wkrótce przekonał się, że to nieprawda. Potomkowie imigrantów używali do przygotowywania posiłków smalcu zamiast o wiele zdrowszej oliwy z oliwek stosowanej we Włoszech. Pizza w starym kraju składała się z cienkiej warstwy ciasta z dodatkiem soli i oliwy, na którym kładziono pomidory, sardele i cebulę. Pizzę w Pensylwanii przygotowywano na cieście chlebowym, a potem dodawano kiełbasę, pepperoni, salami, szynkę, a czasem nawet jajka. Biscotti i taralli – słodycze jedzone zwykle we Włoszech wyłącznie podczas świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy – w pensylwańskim Roseto spożywano przez cały rok. Gdy Wolf zlecił dietetykom przeanalizowanie nawyków żywieniowych typowego mieszkańca Roseto, okazało się, że aż czterdzieści jeden procent kalorii czerpali z tłuszczów. Mieszkańcy miasta nie mieli też zwyczaju wstawać o świcie, by uprawiać jogę, ani pokonywać biegiem kilku kilometrów dziennie. Rosetańczycy z Pensylwanii sporo palili, a wielu miało kłopoty z nadwagą.

Jeżeli dieta i ćwiczenia fizyczne nie tłumaczyły spostrzeżeń lekarzy, to może genetyka? Wolf zaczął podejrzewać, że skoro imigranci tworzyli zżytą grupę pochodzącą z tego samego regionu Włoch, mogą się poszczycić szczególną konstytucją fizyczną, która chroni ich przed chorobami. Odnalazł krewnych rosetańczyków zamieszkujących inne części Stanów Zjednoczonych, by sprawdzić, czy cieszą się tak samo znakomitym zdrowiem jak ich kuzyni w Pensylwanii. Nie cieszyli się.

Wówczas przyjrzał się okolicom samego miasta. Czy to możliwe, że klimat pogórza wschodniej Pensylwanii był wyjątkowo korzystny dla zdrowia? Dwoma miastami położonymi najbliżej Roseto były Bangor w pobliskiej dolinie i oddalony o kilka kilometrów Nazareth. Oba liczyły mniej więcej tyle samo mieszkańców co Roseto – ciężko pracujących emigrantów z Europy. Wolf zapoznał się z historiami chorób w obu miastach. W Nazareth i Bangorze notowano trzykrotnie wyższą śmiertelność mężczyzn w wieku powyżej sześćdziesięciu pięciu lat z powodu chorób serca niż w Roseto. Kolejna ślepa uliczka.

Lekarz powoli zaczął zdawać sobie sprawę, że sekret dobrego zdrowia mieszkańców miasta nie polega na specjalnej diecie, regularnych ćwiczeniach fizycznych, genach ani na szczególnej lokalizacji. Coś musiało się kryć w samym Roseto. Kiedy Bruhn i Wolf przespacerowali się ulicami miasteczka, zrozumieli, co to takiego. Zauważyli, że rosetańczycy często się odwiedzają, przystają, by pogawędzić ze znajomymi na ulicy, a nawet gotują posiłki dla siebie i dla znajomych. Odkryli rodzinne klany – podstawę tkanki społecznej miasta. Przekonali się, w jak wielu domach pod jednym dachem mieszkają po trzy pokolenia, i jak wielkim szacunkiem darzone są osoby w podeszłym wieku. Podczas nabożeństwa w świątyni Matki Boskiej z Góry Karmel doświadczyli integrującego i łagodzącego wpływu Kościoła. W mieście liczącym zaledwie dwa tysiące mieszkańców funkcjonowały dwadzieścia dwie różne organizacje społeczne. Szczególną uwagę zwrócili na egalitarystyczny etos społeczności, który zniechęcał bogatych do chełpienia się swoimi sukcesami, a gorzej sytuowanym pomagał ukrywać niepowodzenia.

Przeszczepiając na wzgórza wschodniej Pensylwanii kulturę _paesani_ z południowych Włoch, rosetańczycy stworzyli potężną opiekuńczą strukturę społeczną, zdolną do amortyzowania presji współczesnego świata. Zawdzięczali zdrowie miejscu, z którego pochodzili, światu, który stworzyli dla siebie w maleńkim miasteczku na wzgórzach.

Pamiętam, jak pojechałem do Roseto po raz pierwszy i patrzyłem, jak trzypokoleniowe rodziny zasiadają do posiłków. Widziałem piekarnie, ludzi spacerujących po ulicach, siedzących na gankach i zagadujących do siebie, widziałem szwalnie, w których w ciągu dnia pracowały kobiety, podczas gdy mężczyźni wydobywali łupek w kamieniołomach – wspominał Bruhn. – To było niesamowite.

Kiedy Bruhn i Wolf przedstawili swoje odkrycia na forum medycznym, możemy sobie wyobrazić, z jakim sceptycyzmem je przywitano. Na tej konferencji ich koledzy komentowali skomplikowane zależności między długimi kolumnami danych, analizowali rolę takiego czy innego genu lub procesu fizjologicznego, podczas gdy Bruhn i Wolf opowiadali o tajemniczych i magicznych korzyściach płynących z tego, że ludzie zatrzymują się, by porozmawiać z sobą na ulicy, i z tego, że pod jednym dachem mieszkają wielopokoleniowe rodziny. Według ówczesnego stanu wiedzy długość życia w znacznej mierze zależała od tego, kim jesteśmy – to znaczy od naszych genów. Zależała też od naszych własnych decyzji – jak się odżywiamy, jak często ćwiczymy, a także od skuteczności działania systemu opieki zdrowotnej. Nikt nie myślał o zdrowiu w kategoriach społeczności.

Wolf i Bruhn przekonywali medyczny establishment, że należy zupełnie inaczej podejść do zagadnień zdrowia i chorób serca. Wykazali, że nie uda nam się zrozumieć, dlaczego ktoś cieszy się dobrym zdrowiem, jeżeli będziemy się koncentrować wyłącznie na indywidualnych decyzjach lub działaniach danej osoby w oderwaniu od kontekstu. W swoich poszukiwaniach wyszli poza jednostkę. Starali się zrozumieć kulturę, w której wyrosły te osoby, to, kim byli ich przyjaciele i skąd wywodziły się ich rodziny. Doszli do wniosku, że wartości świata, w którym żyjemy, oraz ludzie, którymi się otaczamy, wywierają na nas bardzo głęboki wpływ.

W tej książce chciałbym dla naszego pojmowania sukcesu zrobić to samo, co Stewart Wolf uczynił dla zrozumienia zdrowia.Rozdział 1
Efekt Mateusza (Ewangelisty)

„Bo kto ma, temu będzie dodane,
i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma,
temu zabiorą również to, co ma” (Mt 13, 12)

1Pewnego ciepłego majowego dnia w 2007 roku w Vancouver odbywał się mecz o Memorial Cup pomiędzy drużynami Medicine Hat Tigers i Vancouver Giants. Tigers i Giants to dwa przodujące zespoły Kanadyjskiej Ligi Hokejowej – najlepszej młodzieżowej ligi hokeja na świecie. Występują w niej przyszłe gwiazdy tego sportu – siedemnasto-, osiemnasto- i dziewiętnastolatkowie, którzy jeżdżą na łyżwach i strzelają bramki, niemalże odkąd nauczyli się chodzić.

Mecz transmitowała kanadyjska telewizja państwowa. W centrum Vancouver na latarniach wisiały afisze reklamujące spotkanie. Wszystkie miejsca na widowni wyprzedano. Na lodzie rozwinięto długi czerwony dywan, a spiker po kolei przedstawiał znane osobistości, które przyszły obejrzeć zawody. Najpierw powitano premiera Kolumbii Brytyjskiej Gordona Campbella, a zaraz potem, wśród burzy oklasków, pojawił się Gordie Howe, jeden z najsłynniejszych hokeistów wszech czasów.

– Panie i panowie – zawołał spiker. – Oto „Pan Hokej”!

Przez następne sześćdziesiąt minut oba zespoły toczyły szybką i nieustępliwą walkę. Vancouver Giants jako pierwsi zdobyli bramkę po dobitce Mario Bliznaka na początku drugiej tercji. Pod koniec tej samej tercji gracze Medicine Hat wyrównali, gdy kapitan ich drużyny Darren Helm silnym strzałem pokonał rozpaczliwie interweniującego bramkarza Giantsów Tysona Sexsmitha. W trzeciej tercji gracze Vancouver odpowiedzieli golem decydującym o losach meczu, a gdy zdesperowany trener Tigersów zdjął bramkarza, trafili po raz trzeci.

Po meczu zawodnicy, ich rodziny i reporterzy sportowi z całego kraju stłoczyli się w szatni zwycięskiej drużyny. W powietrzu unosiła się woń cygar, szampana i przepoconych strojów hokeistów. Na ścianie wisiał ręcznie namalowany plakat z napisem: „Walczcie do samego końca”. W środku pomieszczenia stał wzruszony trener Giantsów, Don Hay.

– Jestem niesamowicie dumny z moich chłopaków – powiedział. – Rozejrzyjcie się tylko po szatni. Każdy z nich włożył w ten mecz całe serce.

Kanadyjski hokej to merytokracja. Tysiące młodych Kanadyjczyków zaczyna uprawiać ten sport, zanim rodzice zapiszą ich do przedszkola. Każda grupa wiekowa ma swoje rozgrywki ligowe i w każdej z nich zawodników ocenia się, sortuje i odsiewa. Najlepszych przygotowuje się oddzielnie do rozgrywek w kolejnej grupie wiekowej. Gdy w wieku kilkunastu lat zostają juniorami, są już podzieleni na cztery grupy. Zawodników grających rekreacyjnie zrzeszają tak zwane „ligi domowe”. W grupie B juniorów występują drużyny z małych miasteczek. Kolejny szczebel to juniorzy grupy A, oczko wyżej od juniorów grupy B, a na samym szczycie piramidy znajdują się juniorzy wyższej grupy A. Jeżeli więc dwa zespoły z wyższej grupy A grają w meczu o Memorial Cup – najważniejsze trofeum juniorów – to znaczy, że mamy do czynienia z najlepszymi z najlepszych.

W większości dyscyplin sportowych selekcja przyszłych gwiazd przebiega w analogiczny sposób. Czy to Europa, czy Ameryka Południowa, tę samą procedurę stosuje się w przypadku zawodników piłki nożnej i olimpijskich lekkoatletów. W bardzo podobny sposób świat muzyki klasycznej wybiera swoich wirtuozów, świat baletu – przyszłe primabaleriny, a nasz nastawiony na tworzenie elit system oświatowy – przyszłych naukowców i intelektualistów. Wśród jak najmłodszych dzieci zarzucamy możliwie najszerszą sieć, by jak najwcześniej wyszukać i szkolić najlepszych.

Nie da się kupić miejsca w wyższej grupie A kanadyjskiej ligi hokejowej juniorów. Wszystko jedno, kim jest nasz ojciec lub matka, kim był nasz dziadek, wszystko jedno, jaki biznes prowadzi nasza rodzina. Nie ma też znaczenia, że mieszkamy w najbardziej zapadłym kącie najdalszej północnej prowincji. Jeżeli jesteśmy zdolni, jeden z licznych wywiadowców i poszukiwaczy talentów na pewno nas znajdzie, a jeżeli zechcemy rozwijać zdolności ciężką pracą, system nas wynagrodzi. Sukces w hokeju opiera się na indywidualnych umiejętnościach. Oba te słowa są jednakowo ważne, bo zawodników ocenia się wyłącznie na podstawie ich własnych umiejętności i predyspozycji.

Tylko czy na pewno?

2To książka o ludziach, którzy robią rzeczy nadzwyczajne i osiągają wyjątkowe sukcesy. W kolejnych rozdziałach przedstawię szereg osób wykraczających poza schematy: geniuszy, znanych przedsiębiorców, gwiazdy rocka i programistów komputerowych. Odkryjemy sekret znanego prawnika, dowiemy się, co odróżnia bardzo dobrych pilotów od tych, którzy powodują katastrofy, i sprawdzimy, dlaczego Azjaci tak dobrze radzą sobie z matematyką. Badając życie najsławniejszych – osób zdolnych, utalentowanych i zdeterminowanych – chcę postawić bardzo prostą tezę: nasze dotychczasowe postrzeganie sukcesu opiera się na całkowicie błędnych przesłankach.

Co nas ciekawi w ludziach sukcesu? Chcemy się dowiedzieć, jacy są, poznać ich osobowość, iloraz inteligencji, styl życia oraz szczególne uzdolnienia, z jakimi przyszli na świat. Milcząco zakładamy, iż to właśnie tym indywidualnym cechom zawdzięczają wejście na szczyt.

Publikowane co roku autobiografie miliarderów, przedsiębiorców, gwiazd rocka i wszelkiej maści celebrytów niemal zawsze zawierają różne warianty zasadniczo tej samej historii: bohater rodzi się w ubogiej rodzinie, lecz dzięki pracowitości i talentowi robi karierę. Biblijnego Józefa bracia porzucają na pustyni i sprzedają w niewolę. Ten jednak nie poddaje się. Dzięki własnej inteligencji oraz przenikliwości umysłu dochodzi do stanowiska doradcy faraona. W popularnych dziewiętnastowiecznych powieściach Horatia Algera młodzi chłopcy z ubogich nowojorskich rodzin spełniają swoje amerykańskie marzenie i zdobywają bogactwo dzięki hartowi ducha oraz determinacji.

„Myślę, że zasadniczo raczej przeszkadza”. Tak odpowiedział niegdyś Jeb Bush na pytanie o wpływ na jego karierę faktu, że jest synem prezydenta USA, bratem prezydenta USA, wnukiem bogatego bankiera z Wall Street i amerykańskiego senatora. Kiedy ubiegał się o urząd gubernatora

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: