Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Poza świadomością - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 maja 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Poza świadomością - ebook

Dorośli potrafią być okrutni i bezlitośni. A władza tylko im w tym pomaga. Czy pierwsza miłość i siła przyjaźni mają taką moc, aby się im przeciwstawić? Zwykła nastolatka, niczym nie różniąca się od swoich rówieśniczek. Może poza tym, że w pewnym momencie, niezależnie od siebie doprowadza do szeregu dziwnych i niewyjaśnionych wydarzeń. Obraz ludzkiej bezduszności i okrucieństwa, którego konsekwencją jest wielki ból i śmierć. Zawiłość ludzkich losów i niespodziewane, zaskakujące zakończenie.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8245-626-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Znów odpłynął jeden dzień

jak samotny biały żagiel.

I pozostał po nim tylko cień,

rzucony na życia fale.

Błyszczy jeszcze w słońcu

na horyzoncie jego ślad,

jak na błękitnym niebie

fregaty jasny znak.

Już nie wrócą dawne dnie

i ukochani w naszym śnie.

Przeszłych miłości wspomnienia

i związane z tym uniesienia.

.Już dawno usechł kwiat,

dzieciństwa radosny świat.

Niczym z zaświatów zjawy,

pozostały nam tylko omamy.

Trzeba ciągle żeglować

z prądem życia dryfować.

Bo cień zawsze będzie z nami

mamiąc nas wspomnieniami

.

DLA KOBIET MOJEGO ŻYCIA.

TYCH KTÓRE KOCHAŁEM,

KTÓRE KOCHAM I KTÓRE DOPIERO POKOCHAM.1. Narodziny

W prywatnej klinice KSD-MED, w pojedynczym, luksusowym pokoju, młoda, zadbana aż do przesady kobieta przed trzydziestką siedziała w wielkim fotelu z telefonem komórkowym przy uchu.

— Mówię ci chyba wyraźnie, że jedzenie jest tutaj okropne. — W jej głosie można było wyczuć rozdrażnienie. — Wyobraź sobie, że dali mi kurczaka w śliwkach. Tak… dobrze słyszysz… kurczaka! Prosiłam o krewetki, a oni dali mi kurczaka. Telewizor?! Oczywiście, że mam. Który kanał? — Kobieta chwyciła pilota w dłoń i włączyła odbiornik na wskazanym programie. — Mam oglądać wiadomości?! — Widać pomysł ten nie bardzo przypadł jej do gustu, gdyż wykrzywiła usta w dziwnym grymasie. W tym momencie do pokoju zajrzała pielęgniarka.

— Przepraszam — odezwała się z uśmiechem — przywiozłam maluszka. Mogę wejść?

Kobieta jednak nie przerywając rozmowy, odprawiła ją ostentacyjnym ruchem dłoni.

Siostra, trochę zdziwiona taką reakcją, nie dawała za wygraną.

— Nie jest pani ciekawa jak wygląda maluszek? Poza tym, teraz jest pora karmienia.

— Pora karmienia? — pacjentka wyraźnie się zirytowała — No i co z tego? Nie potraficie go nakarmić? Nie, nie kochanie… to nie do ciebie. Dziecko mi tutaj przywieźli. Też jej powiedziałam, aby przyjechała później.

— Myślałam… — pielęgniarka chciała jeszcze coś dodać, lecz wściekła kobieta rzuciła pilota na stolik.

— O ile mi wiadomo — wysyczała przez zaciśnięte zęby — to nie płacą pani za myślenie, tylko za pracę. Proszę więc zająć się dzieckiem. Jeśli będę miała ochotę, to panią zawołam! Zrozumiano?!

Skonsternowana pielęgniarka posłusznie wycofała się.

Tymczasem kobieta, jakby nigdy nic, powróciła do rozmowy z mężem:

— Co za nachalna baba. — Zaczęła się żalić. — Czy ona nie rozumie, co się do niej mówi? Mogła jeszcze zaproponować, abym tego bachora karmiła piersią. Mówisz, że nie mogę? Oczywiście kochanie, że nie mogę. Bo niby jak? Poza tym, nie po to robiłam sobie operację piersi, aby teraz dzieciak popsuł mi ich kształt! Cieszy mnie, że się ze mną zgadzasz. Co mam zrobić? Dobrze, już słucham.

Ponownie chwyciła pilota w dłoń i o kilka tonów podniosła dźwięk.

Na ekranie korespondent telewizji relacjonował wydarzenia z widocznego za jego plecami wiecu. Gdy transmisja na żywo dobiegła końca, ściszyła głos w odbiorniku i powróciła do rozmowy:

— Nic z tego nie rozumiem. O co tyle szumu? Więc, to ty kupujesz te Zakłady Mięsne a to się ludziom nie podoba? A niby dlaczego? Boją się, że stracą miejsca pracy? Przecież to bzdura. Nie bzdura? Chcesz to wszystko wyburzyć i postawić tam osiedle mieszkaniowe? Nie wiem, czym się przejmują. W końcu będzie tam jakoś normalnie wyglądać. Mówisz, że masz dla mnie niespodziankę? Basen? A na co mi basen? — była wyraźnie zawiedziona. — A już myślałam, że nową kolię lub suknię. Przecież wiesz, że nie wchodzę do wody. To szkodzi mojej skórze. — W tym momencie rozległo się pukanie. — Muszę kończyć, bo znowu ktoś puka. Porozmawiamy później. Do zobaczenia.

— A pani, co tak stoi w drzwiach? — Odkładając słuchawkę zwróciła się ze złością do drobnej kobiety.

— Dzień dobry — ta na przywitanie lekko skinęła głową. — Jestem nianią. Przysłali mnie z agencji i mam zajmować się Pani dzieckiem.

— W takim razie proszę wejść. — Albo nie… — zmieniła zdanie. Proszę najpierw pójść je nakarmić.

— A potem przynieść je tutaj? — Niania starała się być miła wobec swojej nowej pracodawczyni.

— A w jakim celu? — ta spojrzała na nią zdziwiona. — Chyba po to zatrudniłam ciebie. Jak się nazywasz? — spojrzała na nią podejrzliwie.

— Vanessa… — odpowiedziała z lekkim, obcym akcentem.

— Jesteś Rosjanką?! — Na twarzy świeżo upieczonej matki pojawił się grymas niezadowolenia. — Co za osioł z tego mojego męża! Przecież wyraźnie mu powiedziałam, że opiekunka ma być Francuzką!

— Ale ja mam bardzo dobre referencje — niania starała się bronić.

— Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić te referencje? — kobieta gwałtownie zerwała się z fotela. — O Boże! — Ostentacyjnie złapała się za głowę. — Co ja powiem znajomym?! Moim dzieckiem opiekuje się jakaś brudna Rosjanka.

— Nie jestem brudna i nie życzę sobie…

— Życzyć — przerwała jej ze złością — to sobie możesz, ale nie u mnie. Ja ci płacę, więc szoruj zajmować się dzieciakiem.

Gdy roztrzęsiona opiekunka wyszła z pokoju, „matka” burknęła pod nosem: — Muszę ją jak najszybciej zwolnić. Siostro!!! — krzyknęła na pół szpitala.

— Tak? — pielęgniarka, uchylając drzwi, zajrzała do środka.

— Proszę mi przynieść kieliszek brandy. Albo nie — w ostatnim momencie rozmyśliła się. — Lepiej butelkę koniaku. Tylko najlepszego… W końcu coś mi się od życia należy.

…TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ, SZPITAL MIEJSKI

Niewysoki i bardzo chudy mężczyzna wpadł na izbę przyjęć i niczym ranny nosorożec zawył od progu:

— Żona mi rodzi! Zróbcie coś! Szybko!

Siedząca za kontuarem pielęgniarka, przyzwyczajona widać do takich zachowań, nawet na niego nie spojrzała.

— Czy pani nie słyszy?! — Przyszły ojciec nie dawał za wygraną. — Moja żona rodzi!

Siostra w końcu odłożyła długopis i odezwała się z wyrzutem:

— Wydziera się pan tak, jakby to pan rodził. Proszę się uspokoić i powiedzieć, gdzie niby ta pańska żona teraz jest?

Mężczyzna już otwierał usta aby odpowiedzieć, lecz w tym momencie na szerz otworzyły się szklane drzwi i postawny pielęgniarz wtoczył wózek, na którym siedziała drobna szatynka. Na jej twarzy malował się wyraźny grymas bólu.

— Cześć — bez pośpiechu przywitał się z koleżanką. — Sama dzisiaj jesteś?

— Jak widać! — Rzuciła wyraźnie niezadowolona, biorąc od niego dokumentację. — Co tutaj mamy? — Mruknęła pod nosem bardziej do siebie niż do niego. — Więc wody już odeszły? To dobrze… Szybciej będzie po wszystkim. Pani pierwiastka? — tym razem już zwróciła się do kobiety.

— Nie — zamiast niej odpowiedział mężczyzna. — To moja żona i nazywa się Hanna…

— Nie pana się pytałam — pielęgniarka przerwała mu w pół zdania. — Proszę usiąść tam — wskazała dłonią rząd krzeseł pod ścianą — i się uspokoić. Poród to nie żaden kataklizm.

— Ale to jest moje dziecko, a nie żadnego Pierwiastka — ten nie dawał jednak za wygraną.

Pielęgniarz nie wytrzymał i zaśmiał się.

— Pierwiastka to inaczej pierworódka — zaczął tłumaczyć — czyli kobieta, która rodzi po raz pierwszy. Czy macie więcej dzieci? — spojrzał na mężczyznę pytającym wzrokiem.

— Nie — ten zgodnie odpowiedział z prawdą. — To będzie nasze pierwsze.

— Więc jakby nie patrzeć, pańska żona jest pierwiastką. A pan niech się nie martwi. Na pewno wpiszemy pana w dokumentach jako ojca. Chyba… że — uśmiechnął się zawadiacko do pacjentki — pani zażyczy sobie inaczej?

Szatynka na wózku zaprotestowała z grymasem bólu na ustach:

— Nie, nie… Ten dzikus, to ojciec dziecka.

Pielęgniarz, widząc obłędną urodę pacjentki, nie bardzo mógł w to uwierzyć. Dobrze jednak wiedział, że życie pisze różne scenariusze.

Tymczasem siostra zaczęła zadawać pacjentce rutynowe pytania. Gdy skończyła, zwróciła się do mężczyzny, który zdążył już usiąść pod ścianą na krześle:

— Panie Henryku, chce pan rodzić z żoną?

— Ja? — mężczyzna rozejrzał się wokół siebie.

— Przecież nie ja? Chce pan być przy porodzie, czy nie?

— A tak można? — zdziwiła się Hanna.

— Pewnie, że tak. Poród rodzinny kosztuje sto dwadzieścia złotych.

— Sto dwadzieścia złotych? — pacjentka powtórzyła wyraźnie zaskoczona. — Chyba nie — zdecydowała w końcu, lekko zmieszana. — Dla nas to trochę dużo. Może… może następnym razem.

Widząc jej zażenowanie, siostra nachyliła się w kierunku wózka i zapytała szeptem:

— A pani by chciała, aby mąż był z panią?

Hanna skinęła na potwierdzenie głową i zawstydzona spuściła wzrok. Pielęgniarka po raz pierwszy uśmiechnęła się.

— Coś temu zaradzimy — powiedziała nieco cieplejszym tonem i puszczając w stronę kobiety oczko, szybko wpisała w karcie: „pracownik służby zdrowia”.

W tym momencie przygasło światło. Świetlówki zamigotały kilkakrotnie a szklane drzwi rozsunęły się bezszelestnie. Pacjentka siedząca na wózku zawyła boleśnie. Mężczyzna zerwał się z krzesła i przypadł do żony.

— Kochanie, co się stało?!

Kobieta jednak nic nie odpowiedziała, tylko wijąc się z bólu, krzyknęła jeszcze głośniej. Widząc to, pielęgniarka zwróciła się do kolegi po fachu:

— Biegnij obudzić lekarza, a ja skoczę po położną.

Po chwili młodzi ludzie pozostali na izbie przyjęć sami. Mężczyzna kucający przy wózku starał się uspokoić żonę. Ta jednak wiła się niczym piskorz, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Światło ponownie przygasło i wtedy kurczowo ścisnęła go za przegub dłoni.

— Hanno! Hanno! — zawołał na widok jej szeroko wytrzeszczonych oczu. — Co z tobą!?

Kobieta w odpowiedzi osunęła się na podłogę, a jej wydęty brzuch zaczął ruszać się tak, jakby uwięzione tam dziecko chciało się z niego za wszelką cenę uwolnić.

— Pomocy! — zawołał, bezradnie rozglądając się po izbie przyjęć. — Pomocy! — powtórzył bezgłośnie, przytulając głowę małżonki do piersi.

Nagle zdał sobie sprawę z tego, że Hanna przez zaciśnięte usta stara się coś mu powiedzieć. W końcu pomiędzy jednym a drugim skurczem wyrzuciła z siebie:

— Ja rodzę…

— Co mam robić? — zapytał bliski paniki.

— Zawołaj lekarza! — krzyknęła — Albo nie… zaczekaj! Chyba wychodzi!

— Co wychodzi?! — nie zrozumiał.

— Dziecko wychodzi! — Wydyszała przez zacisnęła usta. — Nadstaw ręce, żeby nie upadło na podłogę. Szybko!

W momencie, gdy maleństwo znalazło się na jego ręku, z bocznego korytarza wypadł pielęgniarz z siostrą i lekarzem. W postawnym mężczyźnie ze stetoskopem na szyi rozpoznał doktora, który kilkakrotnie podczas ciąży robił Hannie USG.

— Przygotować salę oraz krew! — Lekarz wydał stanowcze polecenie. — Nie chcę, aby na moim dyżurze nastąpiło zejście. Zrozumieliście?! Jeszcze mi tutaj prokuratora brakowało! — Ostatnie zdanie burknął pod nosem tak, aby pozostali nie usłyszeli.

Tymczasem Henryk z przerażeniem wpatrywał się w dziwną, pomarszczoną, pokrytą jakąś białą mazią istotę na swoich dłoniach, która oprócz tego, że miała główkę oraz cztery kończyny, w niczym nie przypominała niemowlęcia. I ten wężyk, który łączył ją z jego ukochaną żoną…

— Proszę jeszcze przez chwilę potrzymać maluszka — niespodziewanie usłyszał obok siebie głos lekarza, na którym, co dziwne, mały stwór nie zrobił najmniejszego wrażenia.

Heniu, mimo że dłonie drżały mu jak w febrze, mocniej zacisnął palce na małym, ciepłym ciałku. Doktor ukucnął i jednym wprawnym ruchem przeciął pępowinę, a następnie odebrał z jego rąk dziecko i przekazał je stojącej nieopodal siostrze. Ta położyła je brzuszkiem do dołu na swojej dłoni i lekko klepnęła w plecki. Istotka parsknęła, a następnie zakwiliła, niczym mały kociak. Heniu przypatrywał się temu z przerażeniem w oczach. Widząc jego wystraszony, wręcz obłąkany wzrok, pielęgniarka uśmiechnęła się i podnosząc maluszka do góry, powiedziała:

— Ma pan śliczną, zdrową córeczkę… Gratuluję. Teraz zabiorę ją na badania, a pan niech tutaj usiądzie i poczeka.

— A co z żoną? — spojrzał zatroskany w jej kierunku.

— Żonę zabieramy na salę, tam dokończymy poród — lekarz pomógł pielęgniarzowi przenieść pacjentkę z podłogi na łóżko na kółkach.

— Więc to jeszcze nie koniec? — mężczyzna wyraźnie się zmartwił.

— Niestety nie. Żona musi jeszcze urodzić łożysko.

— Urodzić łożysko? — zdziwił się. — A na co mi łożysko? — zapytał niemądrze.

— Panu na nic — lekarz uśmiechnął się — ale są tacy, którzy robią z niego kosmetyki.

Henryk, aby nie wyjść na jeszcze większego ignoranta, wolał już nie zadawać więcej pytań.

— Chyba zwariowałem! — Pomyślał przerażony, kierując się do łazienki. — Najpierw ten ufoludek, teraz łożysko i kosmetyki?! Gdzie ja jestem? Czy przez przypadek nie znalazłem się na planie filmu fantastycznego? Gdy dotarł do łazienki, stanął nad umywalką i długo wpatrywał się w swoje oblicze w lustrze. W końcu odkręcił zimną wodę i bez zastanowienia wsadził głowę pod lodowaty strumień. Ten go trochę orzeźwił, ale nie na tyle, aby zrozumiał to, czego przed chwilą doświadczył.2. Bidula

Dzień był ciepły. Na pobliskim zielonym już drzewie sikorka swoim dźwięcznym śpiewem oznajmiała nadejście wiosny. Zresztą, jak mogłoby być inaczej, skoro minęła już połowa maja. Przed wejściem do szpitala, na drewnianej ławeczce osadzonej na murku okalającym zjazd dla osób niepełnosprawnych, siedziało kilku chorych. Jedni w szlafrokach, inni w samych tylko pidżamach, z obojętnością na twarzach i z papierosami pomiędzy palcami tępo, bez wyrazu, wpatrywali się w dal. Heniu, nie zwracając na nich uwagi, z bijącym sercem wkroczył w chłodne wnętrze szpitala. Po nocnym koszmarze, po tym, co wysunęło się z jego żony na jego dłonie, bał się spotkania ze swoją nowo narodzoną córeczką. Tak do końca nie był przekonany, czy chciał ją zobaczyć. Zawsze myślał, że jego dziecko będzie podobne do żony — żony, która była najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu spotkał.

Zatopiony w myślach, zatrzymał się tuż za wejściem, co sprawiło, że szklane, automatyczne drzwi za jego plecami bezskutecznie próbowały się zamknąć. Gdy przez dłuższą chwilę nie ruszał się z miejsca, poirytowany całą sytuacją strażnik wyszedł z portierni i szurając głośno butami, podszedł do niego.

— Czy mógłby pan zrobić krok do przodu? — w jego głosie można było wyczuć lekki wyrzut.

Wyrwany z zamyślenia Henryk spojrzał na niego nieco zdziwiony. Gdy zorientował się o co mu chodzi, uśmiechnął się przepraszająco.

— Wybaczy pan, ale zamyśliłem się. Szukam oddziału poło…

— …żniczego. — dokończył za niego człowiek w marynarce imitującej bluzę od munduru.

— Tak, położniczego — ucieszył się, że nie musi za dużo tłumaczyć. — Wczoraj w nocy — zaczął chaotycznie opowiadać — a dokładnie dzisiaj w nocy, o drugiej, urodziła mi się….

— Córka? — znów dokończył za niego strażnik.

— A pan skąd wie? — tym razem na twarzy Henia pojawiło się zdumienie.

— Rutyna… — mężczyzna odpowiedział z uśmiechem. — Tak długo tutaj pracuję, że od razu rozpoznaję szczęśliwego ojca.

— Ojca rozumiem, ale skąd pan wiedział, że Bóg obdarował mnie córką?

— Sam pan powiedział.

— Ja? — zdziwił się jeszcze bardziej.

— No, może nie do końca, ale gdyby pana żona powiła syna, to powiedziałby pan, że urodził się. Nieprawdaż?

— Rzeczywiście… — Heniu zmieszał się swoim nierozgarnięciem. Aby nie narazić się na dalsze kpiny, rzucił bezbarwnie — Więc, gdzie mam iść?

Strażnik bez jakiejkolwiek ironii wyciągnął przed siebie rękę i wskazał dłonią w głąb korytarza.

— Prosto do windy — odparł — i na trzecie piętro.

Heniu podziękował i już miał zamiar oddalić się, lecz mężczyzna widząc w jego dłoni czerwoną różę, przystopował go:

— Nie tak szybko, szczęśliwy tatuśku. Kwiatek zostaje u mnie.

— Jak to zostaje? — nie zrozumiał.

— Tak to, bo do szpitala nie wolno przynosić kwiatów.

— Żartuje pan? Dałem za niego ostatnie pięć złotych — zmartwił się i to całkiem na poważnie.

Strażnik przyjrzał mu się uważniej i chyba dostrzegł, że nie stał przed nim milioner. Zresztą nie trudno było się domyśleć, gdyż ubiór Henia mówił o nim wszystko. Nie to, żeby był niechlujny czy obdarty. Wręcz przeciwnie, biorąc po uwagę jego biedę, był i tak całkiem schludny. Mężczyźnie, widać, zrobiło się go żal, gdyż powiedział:

— Proszę chwilkę zaczekać — i nie czekając na odpowiedź, oddalił się do portierni. Po chwili wrócił z plastikową torbą.

— Zamienimy się. Po pracy idę na imieniny do znajomej, więc kwiatek przyda mi się.

Heniu zajrzał do siatki.

— Ależ to są pomarańcze — szepnął zaskoczony.

— No właśnie… pomarańcze — strażnik po przyjacielsku poklepał go po ramieniu. — Nie myśli pan, że żona i córeczka potrzebują teraz witamin?

— Ale ja nie o tym — zmieszał się — przecież te cytrusy musiały kosztować majątek!

— Niech już pan nic nie mówi — strażnik lekko popchnął go w stronę windy — tylko leci do tych swoich kobiet. Życzę wszystkiego najlepszego!

Heniu chciał mu jeszcze raz podziękować, lecz ten odwrócił się i jakby nigdy nic, odszurał do portierni. Uszczęśliwiony takim obrotem sprawy — na pomarańcze mogli sobie pozwolić tylko w święta — wjechał windą na trzecie piętro i z trochę lepszym humorem wkroczył na oddział.

— A pan co tutaj robi? — jedna z krzątających się tam pielęgniarek obejrzała go uważnie z góry do dołu.

— Ja? — stropił się.

— A widzi pan tutaj kogoś innego? — Siostra mówiąc to, przypięła karteczkę do wiszącej na ścianie dużej korkowej tablicy.

— Bo ja…. — zająknął się — …szukam żony.

Niezbyt wysoka, lekko krępawa kobieta obciągnęła fartuch i z całkiem szczerym uśmiechem odpowiedziała:

— Mówi pan, że szuka żony? — na jej ustach pojawił się zalotny uśmiech. — Muszę pana zmartwić — mrugnęła w jego kierunku okiem. — Ja już jestem zajęta, ale może da się coś zrobić. Jak pan chwilę zaczeka, to przyniosę od koleżanki adres do dobrego biura matrymonialnego.

Henryk, który nie był przyzwyczajony do takich żartów, zaczął się chaotycznie tłumaczyć:

— Nie… nie, ja nie szukam żony. To znaczy nie w tym sensie. Po prostu ja dzisiaj w nocy rodziłem tutaj…

— No, no… — kobieta z podziwem pokiwała głową — coraz bardziej mnie pan zadziwia.

A jak pan rodził? Naturalnie czy może po cesarsku?

— Po cesarsku? — spojrzał na nią zaskoczony. — A broń Panie Boże. Jestem prostym, biednym człowiekiem i nie stać mnie na cesarskie porody. Po cesarsku niech sobie rodzą ci, którzy mają za dużo pieniędzy.

Siostra parsknęła śmiechem.

— Co tak panią rozbawiło? — kolejny raz zmieszał się.

— Nic, nic… — siostra nie chcąc mu widocznie sprawiać przykrości, zmieniła temat. — Proszę mi tylko powiedzieć, kogo pan — pan wyraźnie podkreśliła — urodził? Syna czy córkę?

— Naturalnie, że córkę — odpowiedział tak, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

— A nazwisko szanownego pana?

Henryk przedstawił się szarmancko, z lekkim ukłonem. Siostrze to jednak nie wystarczyło, gdyż drążyła dalej:

— A córeczki?

— Co córeczki? — nie zrozumiał.

— Jakie nazwisko córeczki? — powtórzyła siostra wolno i wyraźnie.

— Ma się rozumieć, że takie samo. A mogłoby być inne?

Kobieta uśmiechnęła się:

— Zdarza się i tak. A teraz proszę tutaj chwilkę zaczekać, a ja sprawdzę, gdzie leży pańskie maleństwo.

Gdy pielęgniarka oddaliła się, usiadł na krześle pod ścianą i zaczął zastanawiać się, jak to możliwe, aby dziecko miało inne nazwisko niż ojciec. Jednak nie doszedł do żadnych konstruktywnych wniosków, więc zajął się czytaniem wiszących na ścianie kolorowych tablic informacyjnych. Szczególnie zaciekawiła go ta jedna — o szczepieniach. Nigdy w życiu nie przypuszczał, że dzieci trzeba szczepić tak wiele razy. Nagle pojawiła się przy nim znajoma siostra.

— Proszę za mną! — oznajmiła krótko. — Pójdziemy najpierw do żony, a dopiero potem do córeczki.

— To one nie są razem? — zdziwił się.

— Nie… — odparła, ruszając korytarzem przed siebie. — Pańska małżonka leży na sali wspólnej, a mała w inkubatorze.

— Stało się coś? — zaniepokoił się.

Pielęgniarka uspokoiła go:

— Niech się pan nie denerwuje, córka ma tylko żółtaczkę.

— Żółtaczkę?! — Heniu trochę słyszał o tej chorobie, więc się wystraszył. — I pani mówi to tak spokojnie!?

— Przecież to naturalne — obojętnie wzruszyła ramionami. — Myślę, że żona panu zaraz wszystko wyjaśni. Na szczęście, po tym, co wczoraj przeszła, czuje się naprawdę dobrze. Może jest trochę osłabiona, ale kroplówki szybko postawią ją na nogi. Proszę, to tutaj… sala numer pięć — zatrzymała się i zajrzała do środka. Upewniwszy się, że w środku nie dzieje się nic niestosownego, otworzyła drzwi i gestem dłoni zaprosiła go do środka.

Ostrożnie wszedł do sali i rozejrzał się po wnętrzu. Znajdowały się tam cztery łóżka. Dwa pod oknem i dwa bliżej drzwi. Przy każdym z nich stała niska szafka i dziwne okratowane łóżeczka na kółkach. Jedna z mam karmiła właśnie swoje maleństwo obfitą, nabrzmiałą piersią. Gdy dziecko wypluło dużego sutka, zmieszany szybko odwrócił wzrok i zaczął szukać żony.

— Heniu! Tutaj jestem… — Z lewej strony od okna dobiegł go słaby, lecz znajomy głos.

Szybko do niej podszedł i na powitanie ukradkiem pocałował ją w policzek. Wyglądała na bardzo osłabioną. Jej twarz była blada jak nigdy dotąd. Do wierzchu jej prawej dłoni doprowadzono cienki, przeźroczysty wężyk, który wędrował do wiszącej na wysokim stojaku dużej butli.

— Siostra mówiła — wyszeptał drżącym głosem — że mała jest chora, że ma żółtaczkę. To prawda? — usiadł na brzegu łóżka.

— Uspokój się — położyła swoje drobne palce na jego dużej spracowanej dłoni. — To tylko żółtaczka fizjologiczna. Wiele dzieci ją ma.

— A te, które są tutaj, nie mają — zauważył przytomnie.

— Żebyś się nie zdziwił — uśmiechnęła się. — Akurat dziecko tej pani, która karmi, wróciło rano z naświetlania. Spójrz, jaki okaz zdrowia.

Heniu spojrzał we wskazanym kierunku, lecz widząc nagą pierś, szybko odwrócił wzrok.

— Jak tak można — szepnął zgorszony.

— Przecież to naturalne — żona uśmiechnęła się. — Kobiety karmią swoje pociechy w autobusie i w parku.

— Ja jednak wolałbym, abyś ty tak nie karmiła.

— Mam wcale nie karmić?

— Oczywiście, że nie, ale…

— Oj zazdrośnik z ciebie… — musnęła czule dłonią jego policzek. — Powiedz lepiej — zmieniła temat — co dla nas przyniosłeś?

— Pomarańcze — ożywił się, kładąc na kołdrze siatkę. — Podobno mają dużo witamin.

Hanna wyjęła jeden soczysty owoc ze środka i przysunąwszy go do twarzy z widoczną radością powąchała go.

— Jesteś wspaniały — obdarzyła go anielskim uśmiechem. — A co tam w domu? — zapytała z troską w głosie.

— Pusto bez ciebie — westchnął.

— Korzystaj z okazji, ponieważ niedługo będzie pełno. Chcesz zobaczyć małą? — zaskoczyła go pytaniem.

— Teraz? — przez plecy przeszedł mu dreszcz. Nie wiedział, czy jest już na to spotkanie gotowy.

— A kiedy? Nie jesteś ciekawy, jak wygląda?

— Widziałem ją wczoraj i… — ściszył głos — ...martwię się o nią. Spójrz, te wszystkie dzieci są takie… takie dziecięce, a ona była taka…

— Jaka? — spojrzała na niego zaskoczona.

— Taka inna. Pomarszczona, biała…

— Głuptas jesteś — zaśmiała się, aż pozostałe kobiety spojrzały w ich kierunku. — Uwierz mi na słowo. Naprawdę nic jej nie jest i jest najpiękniejsza na świecie.

— Piękniejszej od ciebie nie ma — wyszeptał czule.

— A żebyś się nie zdziwił. Jak ją zobaczysz, to od razu się zakochasz. Chodź!

Henryk pomógł żonie wstać i wolnym krokiem wyszli na korytarz. Tam zaczepili przechodzącą pielęgniarkę.

— Proszę siostry, czy możemy zobaczyć córkę?

— Ależ oczywiście! Tylko proszę nie wchodzić do środka. Mała leży na końcu.

— Wiem, wiem — Hanna przerwała jej z uśmiechem. — Byłam już u niej kilka razy. Teraz tylko chciałam pokazać ją mężowi.

Dziewczynka leżała w szklanym inkubatorze oświetlona od góry snopem dziwnego światła. Większość jej małej twarzyczki zakrywały ogromne, ciemne okulary. Z daleka, zza szyby wyglądała jak mały ufoludek.

— Bidula… — wyszeptał Heniu, a w jego oczach pojawiły się łzy.

— Nasza bidula — sprostowała Hanna i z wielką czułością przytuliła się do ramienia męża.…osiem lat później

Hanna krzątała się w malutkim, ale czystym i schludnym pokoju, w którym ledwie mieściła się bardzo stara dwudrzwiowa szafa, pamiętająca chyba jeszcze czasy powstania listopadowego, własnej roboty stół oraz wielokrotnie naprawiana sofa. Ciemne, kasztanowate włosy Hanny, długimi, niesfornymi falami spływały na mocno wystające łopatki, a gdy pochylała się do przodu, zasłaniały niemal całą jej twarz. Twarz, która za nic nie pasowała do tego prostego wnętrza. Biła z niej jakaś zaduma przemieszana z dostojeństwem. Kto spojrzał na nią pierwszy raz, ten miał wrażenie, że przeniósł się w czasy wielkich dam. To były jednak tylko pozory i obłuda matki natury. Pochodziła bowiem ze zwykłej rodziny robotniczej a dokładniej mówiąc, ojciec był bezrobotnym alkoholikiem, a matka praczką i sprzątaczką niemającą dla swojej córki czasu. Wychowało ją zatem podwórko i rynsztok płynący środkiem ulicy, w którym z innymi dziećmi jej pokroju puszczała statki z papieru. A zahartowali podpici koledzy ojca, którzy nie raz, nie dwa próbowali się do niej dobrać. Całe szczęście miała ostre zęby i szybkie nogi, więc dzięki Bogu udało się jej uniknąć najgorszego poniżenia.

Jej największym marzeniem było wyrwanie się z tego bagna i w pewien sposób udało się jej to. Tylko za jaką cenę? Ojciec trafił do więzienia, gdy miała szesnaście lat. Dostał dożywocie za zabicie matki. Została sama bez środków do życia. Całe szczęście dwupokojowe mieszkanie było tym, czego ojciec nie zdążył przepić. Biorąc pod uwagę, że ma gdzie mieszkać, opieka społeczna przymknęła oko na fakt, że nie była jeszcze pełnoletnia i pozwoliła jej zająć się sobą. Szkołę podstawową miała skończoną, gimnazjum także. Pierwszą pracę znalazła po drugiej stronie ulicy w Zakładach Mięsnych. Na początku jako sprzątaczka a potem, gdy zakochał się w niej kierownik, jako pakowaczka. Koleżanki nie bardzo mogły zrozumieć, dlaczego nie chciała wykorzystać nadarzającej się okazji i związać się z człowiekiem na takim stanowisku. Ona jednak miała swoje powody. A konkretnie jeden. Po tym, jak w toalecie molestował ją, czuła do niego większy wstręt niż do kumpli ojca. Oni robili to pod wpływem alkoholu, a on chciał zrobić to na trzeźwo. Aby nie stracić pracy, zachowała ten incydent tylko dla siebie. Jednak poniżony i pokąsany kierownik zaczął się mścić. Dostawała najgorsze i najcięższe prace. W końcu nie wytrzymała i zwierzyła się jedynej osobie, z którą zaprzyjaźniła się w pracy. Był konserwatorem, „złotą rączką”. Spokojnym, prostym człowiekiem. Po tej rozmowie kierownik już więcej nie pojawiał się w pracy. Szeptano, że ktoś — ona domyślała się, kto — zatrzasnął go na noc w chłodni. Minus trzydzieści stopni zrobiło swoje. Konserwator „złota rączka” zaimponował jej. Po raz pierwszy w życiu to nie ona musiała bronić się przed mężczyzną, lecz to on stanął w jej obronie. Zbliżyli się do siebie, a po dwóch latach została jego żoną.

Bardzo chcieli mieć dziecko. Przez kilka lat starali się o nie, lecz bezskutecznie. Gdy stracili już nadzieję, nagle zaszła w ciążę i po dziewięciu miesiącach urodziła śliczną dziewczynkę. Henryk, jej mąż, tego dnia został najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Bidula — naprawdę nazywa się Zosia — mimo że ma dzisiaj już osiem lat, wciąż jest jego oczkiem w głowie.

W życiu musi być jednak równowaga. Ile szczęścia, tyle nieszczęścia. Ledwie wróciła z nowo narodzonym dzieckiem ze szpitala do domu, okazało się, że jakiś magnat budowlany wykupił Zakłady Mięsne i wbrew wcześniejszym zapowiedziom rozpoczął redukcję załogi. Z dnia na dzień oboje zostali bez pracy. Po niedługim czasie na miejscu zakładu stanęło piękne, nowoczesne osiedle mieszkaniowe. Ich także miano wysiedlić, a kamienice wyburzyć — podobno nowym mieszkańcom zasłaniały widok na rzekę — całe szczęście lub nieszczęście, nie wyraził na to zgody konserwator zabytków. Tak więc teraz sąsiadują ze sobą dwa światy, świat ubóstwa ze światem przepychu, które pogardzają sobą nawzajem. Przeżyli tylko dlatego, że mieli odłożone trochę pieniędzy na większe mieszkanie. Po jakimś czasie jednak i te się skończyły. Dzisiaj krząta się, czekając na męża, który, jak co dzień, wyruszył na poszukiwanie jakiegokolwiek zajęcia. A mała przecież rosła i chciała jeść. Do tego „bezpłatna szkoła”, która kosztowała, jak dla nich, gigantyczne pieniądze. Na szczęście Bidula, była dopiero w drugiej klasie. O tym, co będzie później, nawet nie chciała myśleć.

Na wspomnienie córki uśmiechnęła się w duchu i podeszła do okna sprawdzić, czy przypadkiem nie oddaliła się sprzed domu.

Była tam. Na niewielkim placyku, obok trzepaka. Grała w gumę ze swoją najlepszą koleżanką z klasy i z podwórka. Kasia, tak nazywała się ta mała blondyneczka, mieszkała piętro wyżej. Obie dziewczynki przyjaźniły się od najmłodszych lat. Były jak dwie papużki nierozłączki. Jeśli jedna gdzieś była, to było wiadomo prawie na sto procent, że druga będzie gdzieś w pobliżu. Kasia trochę Hannie przypominała ją samą, gdy była dzieckiem, z tą jednak różnicą, że ojciec Hanny trafił do więzienia, gdy miała szesnaście lat, a Kasia swojego nawet nie pamiętała. Zostawił ich, gdy miała dwa latka. Może to i lepiej? Teraz ma spokój, a wychowuje ją tylko matka ze schorowaną babką.

Nagle na twarzy Hanny pojawił się nikły, lecz wyraźny grymas niezadowolenia. Do bawiących się dziewczynek podjechał na rowerze Dawid. Ich rówieśnik, przedstawiciel nowego osiedla. Wyraźnie zaczął z nich szydzić. Gdy Kasia, jako ta odważniejsza, coś mu odpowiedziała, chłopak zaczerwienił się i bez żadnego skrępowania popchnął ją a Zosię pociągnął za włosy. Ta nawet nie drgnęła, tylko zacisnąwszy zęby i piąstki wbiła w niego swoje wielkie, prawie czarne oczy. Hanna miała wrażenie, że córka zaraz się na niego rzuci. Już miała otworzyć okno, aby przegnać intruza, lecz w tym momencie przy dziewczynkach pojawił się Henryk. Na jego widok chłopak wskoczył na siodełko roweru i odjechał. Po chwili zniknął w bramie osiedla po drugiej stronie ulicy. Heniu upewniwszy się, że z dziewczynkami wszystko w porządku, pocałował Zosię w czoło i skierował się do domu. Po chwili drzwi od mieszkania skrzypnęły i usłyszała jego głos:

— Cześć kochanie, już jestem.

Uśmiechnęła się, gdyż za każdym razem, niezależnie od zaistniałej sytuacji, mówił to samo. — Co za utrapienie z tym chłopakiem — dodał, wchodząc do pokoju. — Czy jego rodzice nie mogliby nauczyć go szacunku do dziewczynek? W końcu do nich pójdę i im wygarnę.

— Po co od razu robić awanturę — starała się go uspokoić. — Jak spotkam jego matkę, to jej zwrócę uwagę. A teraz siadaj i zjedz coś.

Heniu jednak zamiast do stołu podszedł do niej i przytulił ją.

— Mam dla ciebie niespodziankę — szepnął jej do ucha.

— Dla mnie? — zdziwiła się — A co to takiego?

— Dobra informacja. Od jutra… — tajemniczo zawiesił głos — … mam pracę. Jeśli dobrze pójdzie, to może nawet na dłużej.

Hanna wyraźnie się ożywiła. Dla niej ta wiadomość była naprawdę ważna.

— To świetnie — w jej głosie pojawiła się szczera radość. — Zosia potrzebuje nowe buty na zimę. Te, które ma, dawno już przemakają a poza tym noga tak szybko jej rośnie, że nawet nie wiem czy jeszcze je wciśnie.

— Kupimy jej buty — Henryk uśmiechnął się, siadając za stołem — a jak dobrze pójdzie to także płaszczyk.

— Pod warunkiem — starała się ostudzić jego zapał — że ci zapłacą i tym razem nie będziesz przez dwa miesiące pracował za darmo.

— Na pewno zapłacą. To jest wielka i znana firma budowlana.

— A co będziesz robił? — wyciągnęła z małej szafki nad zlewozmywakiem talerz do zupy i położyła go na stole.

— Jak to na budowie… — wzruszył ramionami. — W centrum mają stawiać jakiś wielki biurowiec.

Chciał jeszcze coś dodać, ale w tym momencie do domu wpadły dziewczynki.

— Mamo! Mamo! — od progu zaszczebiotała Zosia. — Możemy iść na nowe osiedle do Moniki?

— Przecież wiesz, że nie lubię, jak tam chodzisz.

— Ale Monika zaprosiła nas na film. Ma być o księżniczce Miriam. Proszę cię! — Zosia spojrzała na matkę tym swoim proszącym wzrokiem, przy którym jej oczy przypominały dwa wielkie księżyce w zaćmieniu.

— A lekcje?

— Lekcje mamy już odrobione — wtrąciła Kasia.

— A jak znowu natkniecie się na Dawida?

— To mu uciekniemy — spojrzały na siebie i się roześmiały.

— Niech ciocia nam pozwoli — Kasia starała się pomóc przyjaciółce, wiedząc, że jak Zosia nie pójdzie, to i ona także. — Zaraz po filmie wrócimy.

— Pozwól im Hanno — Heniu jak zwykle stanął po stronie córki. — Przecież państwo Frąckowiak są bardzo mili i sami mówili, żeby dziewczynki częściej odwiedzały jej córkę.

— No dobrze — Hanna w końcu dała za wygraną. — Tylko uważajcie na siebie — dodała, lecz dziewczynek już nie było.

Niczym dwie małe frygi odwróciły się na pięcie i zniknęły za drzwiami. Przez chwilę słychać było jeszcze stukot ich małych stóp, gdy z pierwszego piętra zbiegały drewnianymi schodami w dół.

Gdy minęła godzina dziewiętnasta, Hanna z coraz większym niepokojem zerkała na wiszący nad sofą zegar.

— Heniu — w końcu nie wytrzymała — może byś poszedł zobaczyć gdzie one są. Denerwuję się.

— Całkiem niepotrzebnie — odłożył gazetę. — Na pewno bawią się w najlepsze. Wiesz przecież — zaśmiał się — że mała Frąckowiakówna ma tyle zabawek, co dobrze zaopatrzony sklep.

— Właśnie dlatego jest mi głupio. Nie wiem, czy Zosia powinna tam chodzić. Ci ludzie…

— To porządni ludzie — dokończył za nią mąż. — Niejednokrotnie nam pomogli i zawsze robili to ze szczerego serca. Dla nich nie liczy się to, że jesteśmy biedni i mieszkamy w ciasnym mieszkanku w zagrzybionej kamienicy.

— Dobrze już, dobrze — zniecierpliwiona machnęła ręką. — Masz rację. A teraz, dla mojego spokoju, skocz po nie.

Widząc, że Hanna nie da się przekonać, wstał, wyszedł do przedpokoju i zaczął zakładać buty. W tym samym jednak momencie na schodach rozległy się szybkie dziecięce kroki.

— Widzisz… — zajrzał do pokoju i uśmiechnął się do żony. — Mówiłem, że nie ma powodu do niepokoju.

Ledwie wypowiedział te słowa, gdy do domu wbiegły zdyszane dziewczynki. Na twarzy Kasi malował się strach, a oczy Zosi były wilgotne od łez.

— Stało się coś? — Hanna podbiegła do córki.

— Nie wiem… — w zastępstwie przyjaciółki odpowiedziała Kasia. — Mówi, że boli ją brzuch.

— Może coś zjadła u Moniki?

— Było tylko ciasto z galaretką.

— A nikt was nie zaczepiał?

Kasia nim odpowiedziała, spojrzała na przyjaciółkę. Ta jednak, trzymając się dłońmi za brzuszek, skulona odeszła w kierunku sofy. Hanna podeszła do niej i pomogła jej się położyć. Bidula popłakując, zwinęła się niczym pobity kot. Hanna ponownie odezwała się do Kasi:

— Powiedz, co się stało. To jest bardzo ważne.

Kasia jeszcze raz spojrzała na koleżankę i w końcu wyrzuciła z siebie:

— Zaczepili nas tacy starsi chłopcy, ale Dawida z nimi nie było. Nazwali nas brudnymi, śmierdzącymi śmieciami i mnie opluli.

— A czy przypadkiem któryś jej nie uderzył?

Blondyneczka zaprzeczyła ruchem głowy. — Nie ciociu, tylko nas opluli.

— Coś kręcisz… Więc dlaczego Zosię rozbolał brzuch?

— Naprawdę nie wiem. Chłopcy sobie poszli i wtedy ona krzyknęła.

Hanna, widząc, że z Kasi nic więcej już nie wyciągnie, przytuliła ją, a następnie odprawiła do domu. Gdy dziewczynka zniknęła za drzwiami, podeszła do płaczącej córki, przy której siedział już ojciec.

— Musisz mi powiedzieć córeczko, co się stało? — pogłaskała ją po główce.

Bidula chciała coś odpowiedzieć, lecz nagle naprężyła się i przyłożyła rączki, lecz tym razem do plecków.

— Mamusiu — wyszeptała przez łzy — to tak strasznie boli.

Hanna mocniej przytuliła córkę i niepewnie spojrzała na męża. Zrozumieli się bez słów. Heniu wstał i w pośpiechu wyszedł z mieszkania. Po dziesięciu minutach wrócił z powrotem. Towarzyszył mu postawny mężczyzna.

— Dzień dobry pani Hanno.

— Dzień dobry panie Frąckowiak. Przepraszam, że pana niepokoimy, ale…

Ojciec Moniki nie dał jej jednak dokończyć.

— Za co pani przeprasza? Od tego ma się przyjaciół. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby coś niedobrego stało się przyjaciółce mojej córki. Nie mógłbym spojrzeć jej w oczy. Chodźmy na dół… Samochód czeka.

W szpitalu zrobiono Zosi badania krwi, EKG oraz USG jamy brzusznej. Wyniki nic nie wykazały, więc podano jej kroplówkę i odesłano do domu z zaleceniem, aby w razie dalszych dolegliwości bólowych zgłosić się do lekarza rodzinnego. Gdy wrócili do domu, było już po północy.3. Dziwna propozycja

— Szczęść Boże — ksiądz Mateusz, w obszernej, czarnej sutannie, odpowiedział na pozdrowienie i już miał pójść dalej, gdy uzmysłowił sobie, że twarz tej kobiety jest mu znajoma nie tylko z kościoła. — Pani jest mamą Zosi? — zapytał z pełnym przekonaniem.

Hanna zatrzymała się i potwierdziła skinieniem głowy. Nie bardzo miała teraz ochotę na rozmowę. W domu zostawiła cierpiącą Bidulę. Wprawdzie po lekach przeciwbólowych zapisanych przez stomatologa teraz spała, lecz mimo wszystko wolała być przy niej.

Duszpasterz, mając doświadczenie w kontaktach z wiernymi, szybko to zauważył.

— Widzę, że pani się spieszy. Co za czasy — z troską pokręcił głową. — Świat staje na głowie. Wciąż biegniemy do przodu, pędzimy za czymś, co jest tylko mirażem, a zapominamy o sprawach najistotniejszych. Nie mamy czasu nawet na zwykłą rozmowę. A przecież rozmowa ma moc oczyszczenia.

— Może… — odpowiedziała bez przekonania, aby tylko uciąć rozmowę.

— Nie może, a na pewno. Niech pani zapyta córki. Uczę ją religii. Dużo pyta i jest ciekawa świata. Mają państwo naprawdę bardzo inteligentne dziecko.

— Dziękuję bardzo — Hanna połechtana komplementem leciutko się uśmiechnęła. — Wydaje mi się jednak, że nie różni się niczym od innych dzieci.

— Tu bym z panią polemizował. Nie wie pani nawet, jak dzisiejsza młodzież potrafi być płytka. Coraz mniej w nich duchowości, a coraz więcej materializmu. A jak ataki Zosi? — nagle zmienił temat.

Hanna spojrzała na niego zaskoczona.

— Mówiłem — uśmiechnął się — że dużo rozmawiamy.

— Myślałam, że nikt w szkole o tym nie wie.

— Ja wiem i naprawdę jest mi jej żal. Jestem księdzem i też czasami nie potrafię zrozumieć cierpienia. Szczególnie u tak młodych ludzi. Przykład Zosi pokazuje jednak, że cierpienie naprawdę uszlachetnia.

— Czy uszlachetnia? — Hanna zastanowiła się. — Chyba akurat szlachetność nie ma z tym nic wspólnego. Prędzej uwrażliwia na ból innych.

— Może i ma pani rację… Pracowałem kiedyś w hospicjum…

— Tego nie można porównywać — Hanna nie dała mu dokończyć. — Nasza córka cierpi, ale nie umiera. Poza tymi atakami jest zdrowa jak rydz.

— Do tego właśnie zmierzałem.

Spojrzała na niego zaskoczona — Nie bardzo księdza rozumiem…

— Powiem szczerze, dużo o Zosi myślałem i… nie wiem, jak to powiedzieć, żeby pani tego źle nie zrozumiała…

— Niech ksiądz mówi szczerze, ja już nasłuchałam się tylu opinii, że jedna więcej nie zaszkodzi, a może w końcu pomoże.

— Dobrze, więc nie będę owijał w bawełnę. Chciałbym, aby Zosia spotkała się z jednym z moich kolegów po fachu. On jest diecezjalnym egzorcystą.

— Słucham?! — Hanna myślała, że się przesłyszała. — Ksiądz uważa, że Bidula może być opętana?! Że jest na tyle zła, że zamieszkał w niej diabeł?

— To nie tak — duchowny starał się wytłumaczyć. — Wcale nie twierdzę, że jest zła, ponieważ to wspaniała dziewczyna. Poza tym zły duch bardzo często atakuje właśnie tych dobrych. Niech pani poczyta „Żywota Świętych”. Na przykład taki Ojciec Pio. Coś pani przeczytam… — mówiąc to, wyciągnął z teczki niezbyt grubą książkę.

— Gdzie to było? — zaczął wertować kartki. — O, mam. Proszę posłuchać. To słowa samego zakonnika:

„Była już późna noc, a one przepuściły szturm, pośród diabelskich hałasów. Chociaż nic wpierw nie widziałem, domyśliłem się, kto wydaje te dziwne dźwięki. Zamiast wpaść w popłoch, przygotowałem się do bitwy, okazując im szyderczy śmiech. Potem pojawiły się, przybrawszy najbardziej odrażające kształty. Traktowały mnie łagodnie, w nadziei, że w ten sposób przekonają mnie do nadużycia Bożej łaski. Ale, dzięki Bogu, zbeształem je, traktując stosownie do tego, ile były warte. Kiedy zrozumiały, że ich starania są całkiem daremne, rzuciły się na mnie, obaliły na podłogę i zaczęły zadawać ciosy, rzucając poduszkami, książkami i krzesłami, wrzeszcząc rozpaczliwie i wykrzykując najobrzydliwsze słowa.”

Albo to: „Rzuciły się na mnie, jak sfora zgłodniałych tygrysów, grożąc mi, że zapłacę za to i przeklinając mnie. Od tego dnia codziennie mnie biły.”

— Starczy już! — wykrzyknęła Hanna, aż przechodnie stojący na przystanku autobusowym spojrzeli w ich stronę. — Ksiądz przesadza — ściszyła głos. — Moja córka na pewno nie jest opętana.

— Ale ja nie mówię, że jest. Szukam tylko sposobu, żeby jej pomóc. Proszę się zastanowić. Dla dobra Zosi. Przecież to nic was nie będzie kosztowało. Pozwólcie chociaż, aby z nim porozmawiała. Przecież krzywdy jej nie zrobi.

Hanna chwilę pomyślała. W końcu powiedziała:

— Nie mówię tak, ale nie mówię też nie. Na razie jesteśmy umówieni na specjalistyczne badania. Jeśli i one nic nie wykażą, to porozmawiam z mężem i skontaktujemy się z księdzem. A teraz z Bogiem. Muszę lecieć, gdyż Zosia została sama w domu.

Powiedziawszy to, odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem oddaliła od duchownego. Sama nie wiedziała, czego bardziej się bała. Tej rozmowy, czy może tego, że kapłan mógł mieć rację. Była osobą wierzącą, modliła się, co niedzielę chodziła do kościoła, ale szatan lub diabeł był dla niej czystą fantazją. Nie upadłym aniołem, nie bytem rzeczywistym, lecz jedynie fikcją i przenośnią literacką.

Hanna, mimo że starała się o tym nie myśleć, wciąż słyszała w uszach jedno słowo — opętana. Gdy wróciła do domu, najpierw zajrzała do pokoju córki. Zosia, jednostajnie oddychając, nadal spała. Jej twarz była spokojna, niemal anielska. Długo wpatrywała się w jej oblicze, a im dłużej patrzyła, tym bardziej była pewna, że ksiądz nie miał racji. Nie negowała jego dobrych intencji. Była przekonana, że powiedział to z dobrego serca, ale…

Podeszła do Biduli i w odruchu czułości delikatnie musnęła ją koniuszkami palców w policzek. W odpowiedzi Zosia nagle spięła się, naprężyła całe ciało, a usta wykrzywiła w grymasie, jakby ktoś miał ją zaraz uderzyć.

— Co się stało córeczko? — Hanna przeraziła się. — To tylko ja, mama.

Zosia wciąż spięta, otworzyła w końcu oczy. Widząc przed sobą zdenerwowaną mamę, wydusiła z siebie:

— To ty dotknęłaś mojego policzka?

— Tak kochanie, to ja. Przepraszam, że cię tak wystraszyłam. Chciałam cię tylko pogłaskać.

Widać było, że ta informacja przyniosła Zosi ulgę, gdyż odetchnęła głęboko, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.

— Nic nie szkodzi mamusiu — odpowiedziała, chwytając dłoń matki i przytulając ją do policzka. — Po prostu wystraszyłam się, że to nadchodzi kolejny atak.

— Ale nie nadchodzi? — zatroskała się Hanna.

— Nie i nawet czuję się dobrze.

— A jak zęby?

— Tak, jakbym ich nie miała — zaśmiała się.

— No to chodź. Pomożesz mi zrobić ciasto. Dzisiaj są urodziny taty.

— Całkiem zapomniałam — Zosia zerwała się z łóżka i zaczęła wciągać spodnie. — Nie mam dla niego żadnego prezentu. A może upieczemy faworki? — zaproponowała — Wiesz, że tata je uwielbia.

— Ty jednak masz głowę. Dobrze ksiądz powiedział, że mam inteligentną córkę.

— Rozmawiałaś z księdzem? — zdziwiła się — Mówił coś?

Hanna nie chcąc zdradzić głównej treści rozmowy, rzuciła tylko:

— Księża zawsze dużo mówią. Ten akurat wychwalał cię pod niebiosa.

— Nic nowego — zażartowała. — Wszyscy mnie wychwalają.

— Och ty! — Hanna pstryknęła ją delikatnie w ucho. — Skromnością, to ty nie grzeszysz.

— Po kimś to muszę mieć — odgryzła się. — A skoro nie po tacie, to zostajesz tylko ty.

W dobrym humorze poszły do kuchni przygotować niespodziankę.

Gdy Henryk wrócił do domu, przywitały go w progu z tacą jego ulubionych pyszności.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: